⌘ They're burning all the witches, even if you aren't one
14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.
Hank opiera się na krześle, splatając dłonie na karku i spogląda wyczekująco na Connora. Led na skroni androida miga nieustannie na niebiesko, co nie wróży nic dobrego. Jeśli tyle czasu zajmuje mu dogrzebanie się do jakichś informacji, oznacza to, że zostały one zakopane bardzo głęboko i niezwykle skrupulatnie. Czego właściwie można by się było spodziewać po kimś takim jak Kamski.
– Masz cokolwiek? – pyta w końcu Anderson, mając poczucie, że zmarnowali już za dużo czasu. Connor nie odpowiada mu przez dłuższą chwilę, więc porucznik przenosi spojrzenie na blondynkę siedzącą przy stole i wzdycha cicho. Amicia wpasowuje mu się w profil osoby, która z całą pewnością nosi w sobie wiele nieprzepracowanych traum, ale Hank ma wrażenie, że póki co to tylko przypuszczenia. I wszystko może zmienić się w kilka sekund. – Connor, do cholery! Nie mamy całego dnia, jak nie będziemy mieć żadnych danych, to będziemy musieli ją wypuścić lub postawić jej zarzuty. A wierz mi, po tym armia prawników opłacanych przez CyberLife nie pozwoli jej powiedzieć nam nawet "dzień dobry".
– Jeśli mam być szczery, poruczniku – wtrąca Chris, uśmiechając się lekko do Andersona. – To ona sprawia wrażenie, jakby chciała tu być. A to nie zdarza się za często. Zwłaszcza u osób, które mogłyby mieć coś wspólnego z ewentualnym morderstwem.
– Dopóki nie ma ciała, nie ma morderstwa – mruczy pod nosem Hank i przytakuje lekko. Nawet jeśli on nie do końca chciał to przyznać, to Chris zdecydowanie ma rację. Amicia ani razu nie zapytała go, ani o ewentualne zarzuty, ani o czas trwania przesłuchania, czy jego przebieg. Po prostu siedziała grzecznie, odpowiadając na wszystkie jego pytania i czasem wręcz przeciągając niektóre elementy historii w taki sposób, jakby przebywanie na posterunku było dla niej czymś niezwykle przyjemnym, z każdą chwilą też wyglądając na coraz swobodniejszą, mimo tego, że od dłuższego czasu nie wstała nawet z krzesła.
– Nie mam nic – odzywa się niespodziewanie Connor, a dwóch mężczyzn od razu na niego spogląda. – Rodzice Kamskiego, kimkolwiek są, nie mają z nim żadnych oficjalnych powiązań. O Kamskim nigdy nie można było znaleźć żadnych informacji, nie pojawiały się na jego temat artykuły w gazetach, nikt nie spekulował o jego romansach, czy finansach. Wywiady były zawsze autoryzowane, a plotki pojawiały się tylko...
– Gdy skurwiel sam tego chciał.
– Właśnie. Dlatego jedyne plotki, jakie istniały, krążyły raczej wokół panny De Rivaux.
– A finanse? Tam też nic nie ma? W końcu ktoś musiał gówniarzowi opłacić drogą uczelnię, mieszkanie, cokolwiek.
– Również nic nie jest dostępne, bo wszystko łączy się z CyberLife. A jak sam wspomniałeś, poruczniku: armia ich prawników nie pozwoli nam się niczego dowiedzieć – mówi Connor, podchodząc bliżej do szyby, dzielącej dwa pomieszczenia. – Moglibyśmy zdobyć nakaz, ale żeby go uzyskać, potrzebny byłby chociaż cień dowodu. Sama obecność panny De Rivaux na Belle Isle w noc zaginięcia Kamskiego nic nie oznacza.
– Już nie mówiąc o tym, że uzyskanie takiego nakazu zajęłoby nam więcej niż kilka godzin. W końcu mówimy tu o pieprzonym Elijahu Kamskim – mruczy pod nosem Hank i znów spogląda na chłopaka obok siebie. – Na pewno nie chcesz teraz ty z nią pogadać?
– Nie – ucina krótko Connor, a niebieskie oczy porucznika mrużą się na chwilę, ale mężczyzna znów tego nie komentuje. – Oficer Chen miała nadzorować pracę techników w willi na Belle Isle, myślę, że też tam pojadę. Może znajdę coś nowego, może oni znaleźli coś, co mi umknęło.
– Jasne. To może być w sumie całkiem dobry pomysł, może znajdziesz trupa i będę miał jakiś konkretny temat do porozmawiania z nią. – Hank westchnął kolejny raz i powoli podniósł się z krzesła. – Coraz mniej mi się to podoba.
– To, że musimy, póki co, wierzyć jej na słowo? – pyta Chris, przysuwając się lekko do biurka, by Hank mógł go wyminąć.
– Wierzyć, czy nie to inna kwestia. Zaczynam podejrzewać, że zaraz się okaże, że tak naprawdę to ona cały czas rozdaje karty. – Hank zatrzymuje się drzwiach i zabiera białe pudełko, które było jego pretekstem, by na chwilę przerwać rozmowę z podejrzanym. Anderson spogląda na Connora wzrokiem, nie zostawiającym miejsca na jakikolwiek sprzeciw. – A ty nie trać mojego czasu, tylko faktycznie jedź do tej cholernej willi.
Blondynka spogląda na porucznika z takim uśmiechem, jakby nie mogła się doczekać kolejnej części ich rozmowy i sprawia tym samym wrażenie osoby niemal... sympatycznej. Co Hank od razu bierze za przejaw jej doskonałego wręcz aktorstwa. W końcu odkąd Rivaux pojawiła się na posterunku, pokazała mu jasno, że potrafi przeskoczyć z trybu rozczulonej własnymi wspomnieniami romantyczki, do oziębłej psychopatki w mniej niż sekundę.
– Pączka? – pyta Hank, stawiając przed nią pudełko. Kobieta chwilę patrzy na donuty krytycznym wzrokiem, ale w końcu bierze jednego z nich.
– I co? Udało wam się potwierdzić choć część moich zeznań? – Amicia uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami. – Domyśliłam się, że po to pan wyszedł Poruczniku. Choć pączki to w sumie nie taka najgorsza wymówka.
– Oboje doskonale wiemy, że CyberLife dobrze chroni swoje informacje, a co za tym idzie, doskonale chroni i panią, i Kamskiego.
– Och, robili to tylko do czasu. Teraz wszystko się zmieni – mówi blondynka, oblizując z palców różową polewę, którą się ubrudziła. – Dziś w dalszym ciągu trwa przesłuchanie w senacie i nie wiem jak pan, ale ja nie mam najmniejszych wątpliwości, jaki będzie jego wynik. A co za tym idzie, w tym tygodniu, najpewniej jeszcze w poniedziałek, czeka mnie zebranie zarządu, na którym ci wszyscy mężczyźni w drogich garniturach będą, za przeproszeniem, obsrani ze strachu aż po kolana, że musimy odtajnić wszystkie dokumenty firmy.
– Ty jednak nie wyglądasz na przerażoną tym faktem. – Hank celuje w nią palcem, a dziewczyna wybucha śmiechem.
– Wygrywa ostatnia osoba stojąca na polu bitwy, poruczniku – odpowiada Amicia, biorąc kolejny kęs trzymanego w dłoni pączka. Je go powoli i robi to celowo, by przeciągać rozmowę, doskonale się przy tym bawiąc. – Choć może wróćmy do tego, że nie znajdziecie żadnych informacji o Elijahu. Jego matka była dziennikarką z jakiegoś państwa we wschodniej Europie i wróciła tam krótko po tym, jak jej romans z bardzo bogatym amerykańskim biznesmenem okazał się fiaskiem. Z tego co wiem, ponownie wyszła za mąż i za odpowiednią sumę pieniędzy nigdy nie chwaliła się synem. Podobnie ojciec Kamskiego nigdy nie przyznał się oficjalnie do nieślubnego syna, okropnie źle by to wpłynęło na jego karierę polityczną. Więc przeciągnął chłopaka przez szereg szkół z internatem. A później Elijah poznał mnie.
– Takie dzieciństwo brzmi jak podręcznikowy przepis na wychowanie socjopaty – sarka Anderson, a Amicia uśmiecha się nerwowo.
– Prawda? Elijah umiał doskonale zakopywać wszystkie informacje o sobie. Lubił być "tajemniczym panem Kamskim" i przez długie lata dopuszczał do siebie tylko i wyłącznie mnie. – Amy sięga po kubek z kawą, ale zanim weźmie z niego łyk, przez głowę przelatuje jej myśl, że powinna poprosić o herbatę. Ta ilość kofeiny jest za wysoka nawet jak dla niej i jej niezwykłego organizmu, ale woli w tej chwili nie przerywać znów rozmowy. Mimo sprawiania takich, a nie innych pozorów, w głębi duszy marzy ona tylko o tym, by to wszystko nie skończyło się katastrofą. Nigdy specjalnie nie pokładała żadnej wiary w planie, w który została wciągnięta i to, że ma on szanse powodzenia. Więc teraz gra; gra tysiąc różnych ról, licząc, że któraś z nich się sprawdzi. – Oczywiście bycie blisko niego, posiadanie tych wszystkich mniejszych i większych informacji na jego temat, bycie powierniczką jego tajemnic ma swoją wysoką cenę.
– Jak nieustanne życie w jego cieniu?
– Nie, bycie w cieniu nigdy nie było dla mnie problemem. Z większym trudem przychodzi mi raczej zasypianie w nocy, gdy znam te wszystkie brudne sekreciki. Gdy mam świadomość, że to, co na początku wydawało mi się oznakami jego zaufania, z czasem przeobraziło się w groźby – mówi blondynka, a widząc oczekujący wzrok mężczyzny naprzeciwko siebie, wzrusza jedynie ramionami. – To, co teraz powiem, to tylko rozmowa, poruczniku. Jeśli ktokolwiek będzie chciał wykorzystać moje słowa w sądzie, wszystkiemu zaprzeczę i na dodatek pociągnę was do odpowiedzialności za to, że nie ma ze mną prawnika.
– Tak? Więc czemu masz zamiar powiedzieć cokolwiek, słonko? Czemu po prostu nie zadzwonisz po swojego prawnika, który będzie domagał się, żebyśmy puścili cię do domu bez postawienia zarzutów? – pyta porucznik, a Amicia niespodziewanie pochyla się mocno nad stołem w jego stronę, jakby chciała mu zdradzić jakiś sekret.
– Oczywiście, że chciałabym wrócić do domu i skończyć to polowanie na czarownice, Hank. Jednak za dużo czasu spędziłam już sama w czterech ścianach, nie mogąc powiedzieć ani słowa. Zwyczajnie za bardzo się bałam. A teraz? Teraz to nie ma już żadnego znaczenia, bo dwa dni temu zmieniło się absolutnie wszystko.
– Dlatego, że demonstracja zapoczątkowana przez Markusa okazała się sukcesem? Domyślam się, że wam w CyberLife może się to nie podobać, ale...
– Nie. Dlatego, że wszyscy nadal żyjemy, Hank.
– Wszyscy? Więc wiesz, co się stało z Kamskim?
– A to Elijah dalej się nie znalazł? – pyta kobieta, opierając się znów na krześle. Anderson i De Rivaux uśmiechają się dokładnie w tym samym momencie, dając jasno do zrozumienia tej drugiej stronie, że nie darzą się tak łatwo podpuścić. Amy po krótkiej chwili milczenia parska krótkim śmiechem, po czym zręcznie zmienia temat. – Na początku dwa tysiące dwudziestego świat miał duże problemy i my też je mieliśmy w CyberLife. Wymiana mechaniki wszystkich modeli androidów, wprowadzenia na rynek nowej linii i kosztowne badania nad doskonaleniem sztucznej inteligencji – to wszystko powodowało, że wychodziliśmy na zero. A Elijah jest osobą... której nie da się powiedzieć, żeby się opanował. Więc miałyśmy z Amandą problem, bo musiałyśmy przyciąć finansowanie na rozwój kolejnych projektów, żeby finansować obecne. Nie spodobało mu się to.
– Dwa tysiące dwudziesty? A to nie był wasz najlepszy rok? – pyta Hank, wracając na chwilę pamięcią do tego dziwacznego roku, gdy cały świat się zatrzymał. Cały świat, poza CyberLife.
– Dwa tysiące dziewiętnasty zamknęliśmy na dużym minusie, nie takim, by bać się o dalsze istnienie, ale na tyle, by wszystko jeszcze raz przemyśleć. Ludzie nam nie ufali. Naczytali się za dużo Dicka i myśleli, że androidy będą śnić o elektrycznych owcach, czy że ukradną ci męża i urodzą mu wybrańca. Wiesz, cały ten popkulturalny śmietnik, który trudno przeskoczyć.
– Dość szybko się wam to udało.
– Patrząc z perspektywy czasu? Tak. Wtedy jednak ja czułam się, jakby każdy nasz dzień miał być ostatnim. Elijah tego nienawidził, chodził wiecznie wściekły, bo on wolał być geniuszem, niż martwić się o minusy w tabelkach, które regularnie przedstawiał mu Jonathan. A ja musiałam martwić się wszystkim, za wszystkich. I jeszcze musiałam go okłamywać.
– Kamskiego, czy Portera?
– Kamskiego. Wtedy ostatni raz miałam złudzenia, że mogę coś zachować dla siebie, że Elijah się o czymś nie dowie, jeśli będę bardzo ostrożna – mówi Amy i kolejny raz śmieje się krótko, kręcąc głową. – Naprawdę byłam wtedy naiwna... Odkąd spotkaliśmy ojca Elijaha, widziałam, że to spotkanie nie miało na niego dobrego wpływu, więc wolałam nie mówić mu o tym, że pan senator się ze mną kontaktował. Próbował mnie przekupić, próbował mi grozić, próbował zrobić wszystko, by poróżnić mnie ze swoim synem. Wliczając w to składanie mi propozycji, których żaden dorosły mężczyzna nie powinien składać dwudziestolatce – mówi Amy, a Hanks krzywi się lekko. – Właśnie tak. To jednak nic nie dało, więc postanowił mnie szantażować tym, że wydziedziczy Elijaha, jeśli w końcu się z nim nie spotkam. To przelało szalę i się zgodziłam. Oczywiście nie miałam zamiaru odejść z CyberLife, czy zostawić jego syna, czy zgodzić się na jakikolwiek inny z proponowanych układów. Mówiąc szczerze, chyba uważałam, że jak z nim usiądę i porozmawiam, to dojdziemy do porozumienia...
– Wnioskując po tym, że nie odeszłaś z firmy, do spotkania nigdy nie doszło.
– Nie. Jednak nie uwierzy mi pan poruczniku, dlaczego tak się stało.
Cześć! Witam w kolejny rozdziale i powoli przeraża mnie ile mnie tu jeszcze czeka pisania. Mam nadzieję, że zostaniecie tu do końca.
Dajcie znać co sądzicie, lubię komentarze i atencję XD
A tak serio, to dzięki i do zobaczenia w następny weekend.
K
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top