The crazy days, the city lights ⌘

7 września 2019. Dolina Krzemowa.

W centrum konferencyjnym było o wiele za dużo ludzi, którzy wcale nie byli tam potrzebni. Elijah dość szybko poczuł się zniesmaczony, widząc ilość hostess w strategicznie dopasowanych uniformach, które wynajęły inne firmy do zwabiania udziałowców do siebie. Przerażały go te młode dziewczyny powtarzające wyuczone na pamięć formułki i kompletnie nierozumiejące, o czym dokładnie mówią. Wystarczyło zadać im najprostsze techniczne pytania, by się zacinały i traciły gdzieś przyklejony uśmiech.

Co przez chwilę nawet wydało mu się zabawne. Wprawianie tych idiotek w zakłopotanie.

Jednak gdy tylko obszedł całe centrum, uznał, że nie ma tu absolutnie nic, czemu mógłby poświęcić choć cień swojego zaciekawienia. Nic, żaden z prezentowanych projektów nie wzbudził w nim żadnych uczuć, wszystko wydawało mu się niezbyt odkrywcze i powtarzalne.

Pewnie dlatego niewielkie stanowisko CyberLife wzbudzało największe zainteresowanie wśród osób odwiedzających konferencję. On jednak czuł się tu, jak sprzedawca na targu, więc mimo próśb i gróźb Amandy po prostu się wycofał i schował w barze na piętrze, skąd miał idealny widok na całą halę targową oraz spokój, by móc szkicować na tablecie swój kolejny projekt. Miał zamiar wieczorem przedstawić go Amy, pokazać jej idealną, przepiękną hostessę, która nie tylko nie przejmie się impertynenckimi próbami podrywu, ale przede wszystkim nie da się zagiąć podstawowymi pytaniami, bo jej umysł będzie wykonywał obliczenia niemożliwe dla ludzi. Elijah przy dobrych wiatrach za rok miał zamiar pozbawić te wszystkie laleczki pracy, zamieniając je na androidy własnego projektu. I ta myśl, była dziś pierwszą, która wywołała na jego ustach uśmiech.

Brunet pił imbirowe piwo, szukając co jakiś czas wzrokiem Amicii, która wraz z Jonathanem rozmawiała z kolejnymi ludźmi. Kamski szczerze nienawidził ich współpracownika. Nienawidził każdego aspektu jego osoby, od nienagannie układających się włosów, czarującego uśmiechu czy drogich garniturów na miarę. Nienawidził tego, jak patrzą na niego kobiety i tego, że Amicia naprawdę szczerze go lubi. A najbardziej nienawidził tego, że go potrzebują. CyberLife potrzebowało Portera, bo ten był piekielnie skutecznym marketingowcem, który w ciągu jednego spotkania potrafił załatwić dla nich rzeczy niemożliwe. A jak często żartowali ich współpracownicy, na cuda trzeba by było dać mu tydzień.

– Jeśli do końca targów masz zamiar kryć się po barach, to po pierwsze jesteś na to trochę za młody, a po drugie mogłeś zostać w Detroit i robić coś pożytecznego – oświadczyła Amanda, stawiając na stoliku swoją whisky na lodzie i siadając w fotelu obok Elijaha. Chłopak nie unosi nawet wzroku znad swojego tabletu, ale na wszelki wypadek zapisał projekt, gdyby rozmowa miała się przeciągnąć.

– A ty nie powinnaś robić czegoś bardziej pożytecznego? – spytał kpiąco chłopak, spoglądając na jej drinka. Stern uśmiechnęła się do niego pobłażliwie i uniosła szklankę do ust.

– Nie muszę, oni radzą sobie lepiej ode mnie. – Kobieta przyglądała się reakcji Elijaha na swoje słowa, a ten zgodnie z jej założeniami od razu spojrzał w stronę blondynki na dole. – Powinieneś dawać jej częściej wolną rękę, ona jest naprawdę wszechstronna.

– I ma się marnować w imię uśmiechania się i zdobywania klientów? Sądziłem, że od tego mamy Portera.

– Owszem, ale nie możesz zaprzeczyć, że tworzą zgrany duet – podpuściła go kolejny raz, a chłopak sięgnął nerwowym ruchem po swoje piwo i uniósł je do ust. Amanda też upiła duży łyk swojego drinka, jakby w oczekiwaniu na to, aż Kamski powie cokolwiek. Ten jednak postanowił siedzieć w milczeniu, jak dziecko, z obrażoną miną. – Moim zdaniem powinieneś być im wdzięczny.

– Niby za co? – prychnął urażony.

– Za to, że możesz siedzieć tutaj schowany przed całym światem i patrzeć na wszystko z góry, gdy oni pakują i sprzedają twój geniusz za grube miliony.

– Wolałbym siedzieć z nią w laboratorium i kończyć optymalizację nowego systemu operacyjnego...

– A ja wolałabym, żeby sprzedaż była wyższa. Bo bez tego nie będziemy mieli za co opłacać twoich kolejnych szalonych pomysłów, więc uszanuj ich pracę.

– Jasne – mruknął pod nosem Elijah i znów zaczął szukać wzrokiem Amy. Blondynka w wąskich spodniach i fiołkowej koszuli wyróżniała się z tłumu ciemnych garniturów i krawatów; entuzjastycznie opowiadała o czymś, gestykulując swobodnie. Jonathan stał obok niej w milczeniu, obserwując ją z uśmiechem, a Elijah zacisnął mocniej usta.

– Och, więc to o to chodzi. Jesteś o nią zazdrosny... – zaśmiała się Amanda, dopijając swojego drinka. – Czasem zwyczajnie zapominam, ile wy macie lat i później zachowujecie się, jak dzieciaki i dopiero wtedy to mnie uderza.

– Nie jestem o nią zazdrosny.

– Oczywiście, że jesteś i widzą to chyba wszyscy poza nią. Więc zachowaj się raz jak dorosły, Elijah i jej powiedz, co do niej czujesz. Bo nie chcę mieć w firmie jakichś nastoletnich dramatów, wszyscy jesteśmy na nie o wiele za inteligentni.

Brunet odprowadził ją spojrzeniem, ale postanowił nie skomentować nawet słowem jej przytyku. W głębi serca oboje wiedzieli, że Amanda miała rację, a Elijah szczerze nienawidził przyznawać komukolwiek racji. Gdy wrócił wzrokiem do stoiska, odkrył, że nie ma już przy nim Amicii, która po chwili opadła na fotel obok niego. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i uniosła dłoń do góry, by zwabić do siebie barmana, kompletnie nie przejmując się tym, że barze nie było obsługi kelnerskiej. Blondynka wiedziała, że są w tej chwili jedynymi klientami, a pracujący za barem chłopak przyglądał jej się nieustannie, odkąd się tu pojawiła. Elijah czasem musiał przyznać, że to lubił; lubił, gdy Amy dominowała sobą całe pomieszczenie, gdy tylko miała ku temu okazję. Najbardziej jednak lubił w tym jej zachowaniu to, że wystarczyło jedno jego spojrzenie, by przestała to robić.

– Poproszę jakiegoś kwaśnego bezalkoholowego drinka i jeszcze jedno imbirowe piwo – zamówiła, uśmiechając się czarująco do barmana, a gdy tylko ten jej przytaknął, od razu wróciła wzrokiem do Kamskiego.

– Amanda cię przysłała?

– Nie. Skąd ten pomysł? Nie widziałam Amandy od kilku godzin – odpowiedziała szczerze dziewczyna, pochylając się i zdejmując wysokie buty na obcasie, po czym bez cienia najmniejszego skrępowania wyciągnęła stopy przed siebie i położyła je na kolanach Elijaha. – Padam ze zmęczenia, a jeszcze cały wieczór. Przysięgam, jutro w samolocie będę spać jak dziecko.

– To nie idźmy wieczorem na ten bankiet.

– Obawiam się, że musimy. John upiera się, że trzy czwarte rozmów przypieczętujemy dopiero nad kieliszkiem szampana wieczorem. A wszyscy doskonale wiemy, że potrzebujemy znaleźć podwykonawców dla naszych biokomponentów, dopóki nie będziemy mieć możliwości samodzielnej produkcji.

– I co? Nikt nie chce zarabiać mnóstwa pieniędzy?

– Nikt nie wierzy, że będzie zarabiał mnóstwo pieniędzy. Dla nich to nadal szalona nauka – mruknęła pod nosem dziewczyna, a Elijah uśmiechnął się do niej lekko i położył dłoń na jej stopie.

– Skoro Jonathan twierdzi, że musisz iść na bankiet, nie będę cię zatrzymywał.

– O nie, nie, mój drogi. Ty musisz iść ze mną.

– Oboje wiemy, że ja nie nadaję się do rozmów biznesowych.

– Nie. Ty jednak jesteś jedyną osobą, która nie pozwala mi tu zwariować, więc musisz iść ze mną. – Amy nachyliła się w jego stronę i położyła mu dłoń na ramieniu, a Elijah zacisnął lekko rękę na jej nodze, po czym pokręcił głową. Już miał się odezwać, ale akurat barman przyniósł im ich zamówienie, wiec brunet poczekał, aż ten oddali się na bezpieczną odległość, zanim przeniósł spojrzenie na blondynkę.

– Wydaje mi się, że dziś radzisz sobie doskonale beze mnie, więc niech tak zostanie.

– To niesprawiedliwe, Elijah.

– Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ale jeśli tam pójdę, będę musiał rozmawiać z ludźmi, którzy mnie nie obchodzą, bo ty będziesz zbyt zajęta naszym drogim współpracownikiem. – Amy pokręciła głową w milczeniu, po czym pociągnęła łyk ze szklanki. Jeśli nauczyła się czegoś ważnego na temat Kamskiego przez ostatnie dwa lata, to tego, że kłótnie z nim były całkowicie bezcelowe i eskalowały w takim tempie, że w jednej chwili sprzeczali się o pizzę, a w drugiej rzucali w siebie przyborami biurowymi. Więc z dwojga złego wolała ugryźć się w język i milczeć, niezależnie od tego, jak wielką ochotę miała, by nazwać go idiotą. – Wiesz, Amicio... Siedzę tutaj już od dłuższego czasu, obserwując waszą zgodną współpracę i nieustająco dochodzę do wniosku, że moja obecność tu jest zbyteczna. Skoro nawet nie zauważałaś mojego zniknięcia tak długo, że pierwsza pojawiła się tu Amanda.

– Wybacz, że jestem zajęta wykonywaniem swojej pracy – mruknęła pod nosem, a gdy brunet uśmiechnął się trochę szerzej, Amy zrozumiała, że to mógł być błąd.

– Sądziłem, że twoja praca wiąże się z twoim intelektem i ze mną. Nie z aparycją i z nim.

– Ja nie mam tego komfortu co ty, Elijah, by móc zaszyć się w pracowni. Ja poza nią mam jeszcze budżety, wykresy i innych ludzi. Z którymi rozmawiam, byś ty nie musiał.

– Och, więc to wszystko z troski o mnie.

– Tak! – fuknęła i poderwała się z krzesła, nerwowymi ruchami wkładając znów buty na stopy. Miała już odejść, ale odwróciła się z powrotem do niego i posłała mu gniewne spojrzenie. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, Elijah.

– Szczerością? Musisz do tego przywyknąć.

– Nie. Swoją cholerną niedomyślnością.

Amy wyszła z baru, nie oglądając się za siebie; była na to o wiele zbyt zdenerwowana. Od czasu tego jednego pocałunku podczas przyjęcia świątecznego, nigdy nie wrócili do tematu. Dziewczyna była przekonana, że wysyła Kamskiemu wystarczająco jasne sygnały, co do swojego zaangażowania w ich relację, jednak on pozostawał na nie obojętny na tyle długo, że Amy założyła, że to, co zaszło między nimi w Święta, było jedną wielką napędzaną alkoholem pomyłką. Więc odpuściła. Znosiła w milczeniu wszystkie ewentualne przytyki Elijaha do jej relacji z Jonathanem, która dla absolutnie wszystkich poza nim była nakreślona bardzo jasno - Amy nie była zainteresowana ich współpracownikiem, czy on nią. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu codziennie odkrywała, że tak właściwie nie jest zainteresowana absolutnie nikim poza Kamskim, który w takich chwilach, jak ta naprawdę doprowadzał ją do szału.

Późnym popołudniem, gdy wróciła już do hotelu, zorientowała się, że Elijah musiał wyjść z targów zaraz po ich kłótni i nikt nie widział go od tego czasu, czym ze wszystkich sił starała się wcale nie przejmować, ale szło jej to z dużym trudem. Nie lubiła stanu, gdy tkwili w tej niewypowiedzianej złości; dużo bardziej wolała mieć z nim otwarty konflikt, bo te w ich wypadku zawsze kończyły się o wiele szybciej. Wiadomość od Johna upomniała ją, że powinna szybciej szykować się do wyjścia na przyjęcie, więc Amy jednocześnie kończyła jeść porcję zamówionego sushi i przebierała się w mniej formalny strój. Gdy dotarła do sali bankietowej, dość szybko wypatrzyła Portera, który opierał się nonszalancko o blat i popijając whisky, rozmawiał z jakąś młodą brunetką. Amicia pokręciła głową z dezaprobatą i ruszyła w jego stronę, a John gdy tylko ją dostrzegł, od razu stracił całkowicie zainteresowanie swoją rozmówczynią. Szatyn pochylił się w stronę barmana i błyskawicznie zamówił dla Amy różowy gin.

– Och, jesteś sama? Jestem dogłębnie i szczerze zaskoczony – powiedział kpiąco Jonathan, podając jej drinka. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego pobłażliwie, przyzwyczajona już do wszystkich uszczypliwości ze strony kolegi. – Nie, mówię serio, Amy. Jestem zaskoczony, że Elijah nie przyszedł tu cię pilnować, zwłaszcza że jesteś tu ze mną.

– Ha, ha – mruknęła w odpowiedzi blondynka. – Doprawdy, robisz się z każdym dniem coraz zabawniejszy.

– Staram się specjalnie dla ciebie. Tak przy okazji, wyglądasz szałowo. Jak zawsze zresztą. – Szatyn podaje jej ramię i prowadzi w głąb sali. – Więc mamy na ten wieczór bardzo prosty plan, Amy. Tam jest senator Foster, którego przychylność przyda nam się, gdy będziemy musieli iść na noże kolejny raz z urzędem patentowym i mówiąc subtelnie, wydymać ustawę o monopolizacji rynku.

– Jak można mówić o braku monopolizacji rynku, gdy jesteśmy jedyną taką firmą na rynku?

– Właśnie. Dlatego potrzebujemy kogoś wysoko postawionego, kto będzie po naszej stronie. Żebyśmy nie tracili czasu na jakieś polityczne przepychanki. – Amicia przytakuje koledze, upijając łyk drinka i uśmiecha się lekko. – Dobrze, lećmy dalej. Przydałoby się dogadać z Park Industries, Korea ma dobrych naukowców, dobre patenty.

– Jasne, można z nich zrobić sojuszników, zanim wpadną na pomysł, by zostać naszą konkurencją.

– Właśnie. – John uśmiechnął się do Amy szeroko, wyraźnie zadowolony, że blondynka podzielała jego spojrzenie na ich strategię biznesową. Jeszcze chwilę krążyli po sali, kończąc swoje drinki, zanim wymienili porozumiewawcze spojrzenie.

– Dobrze. Więc czas na łowy.

Następne godziny zmieniali stoliki, przy których toczyli mniej lub bardziej owocne rozmowy biznesowe. Amy nienawidziła tego, że każdy mężczyzna, obok którego siadała, od razu zamawiał jej drinka, jakby alkohol miał w magiczny sposób sprawić, że będzie ona bardziej otwarta. Amicia doskonale wiedziała, że nie ma takiej ilości ginu na świecie, która zmusiłaby ją do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty. Nawet uśmiechu. Dlatego upijała z tych wszystkich szklanek tylko kilka łyków, zanim rozmowy nie schodziły z zawodowych na prywatne i wtedy od razu znajdywali z Jonathanem jakąś wymówkę do ucieczki. Mimo tego wszystkiego jeszcze przed jedenastą Amy poczuła, że wypiła za dużo i bez większych sprzeciwów ze strony Johna wyciągnęła go na parkiet.

Z głośników leciał remiks jednego z utworów, które Amy darzyła niewytłumaczalną sympatią, co tylko pomogło jej wczuć się w rytm. Bujała się w takt ciężkich bitów, a jej cekinowa bluzka połyskiwała w świetle neonów i dziewczyna niechętnie musiała przyznać przed samą sobą, że nigdy wcześniej nie czuła się tak wolna, jak teraz. I jedyną myślą, która nie dawała jej spokoju, było to, dlaczego Elijah jest tak właściwie na nią wściekły. John objął ją w talii i przyciągnął do siebie, a blondynka posłała mu roześmiane spojrzenie.

– Nie uwierzysz, Kamski postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. Rozmawiał przed chwilą z jednym z Parków. Teraz pije drinka na górze i, jakie zaskoczenie, patrzy na nas.

– Pokłóciliśmy się wcześniej.

– To też żadne zaskoczenie – mruknął kpiąco John, dalej bujając się z nią w rytm kolejnej piosenki. – Jak to jest z wami tak właściwie?

– Pytasz, czy ze sobą sypiamy?

– Pytam, czy jesteś świadoma tego, że on cię kocha.

– Nie bądź śmieszny – odpowiedziała lekceważąco Amy. – Nie wydaje mi się, by to wszystko dało się sprowadzić do tak prostych rozwiązań.

– Ja bym po prostu nie chciał stracić pracy przez jego chorobliwą zazdrość.

– O to nie musisz się martwić. – Amy położyła mu na chwilę dłoń na policzku, gdy uśmiechnęli się do siebie szeroko. – A teraz zakończmy ten dzień jakoś przyjemniej niż dalszymi rozmowami biznesowymi. Widziałam kilka dziewczyn, które ewidentnie były tobą zainteresowane.

– O mnie się nie martw, lepiej pomyśl, czy na pewno chcesz dziś przeżywać znów dramaty Elijaha.

– To akurat mój plan na resztę życia – rzuciła jeszcze beztrosko blondynka, unosząc ręce do góry i wycofała się tanecznym krokiem z parkietu. Teraz gdy wiedziała, że Elijah ją obserwuje, postanowiła go jeszcze trochę zdenerwować. Poruszała się przez klub, uśmiechając się do ludzi, wdając się jeszcze w krótkie wymiany zdań i zatrzymała się przy barze, by zamówić sobie coś bezalkoholowego dla odmiany. Po tym dopiero ruszyła schodami na górę i podeszła do bruneta, który opierał się przedramionami o balustradę balkonu. – Jesteś tu dla mnie?

– Nie zadawaj pytań, na które znasz już odpowiedź, Amicio. Okrutnie marnuje nam to czas.

– Ja nie mam nic przeciwko, by czasem zmarnować trochę naszego czasu. – Amy sięgnęła do jego lewego nadgarstka, odciągnęła go od poręczy i wsunęła się między nią, a Kamskiego. Spojrzała mu prosto w niebieskie oczy, w których nie widziała ani złości, ani dużo bardziej znanego jej chłodu. Dziś Elijah wydawał się lekko... rozbawiony.

– Jesteś pijana – mruknął brunet, ale i tak położył jej dłoń na biodrze.

– Odrobinę.

– Widziałem, że bawisz się bardzo dobrze.

– Zawsze może być lepiej – Amy też wyciągnęła rękę i położyła mu ją na ramieniu, co Elijah skomentował nieznacznym uśmiechem. – Myślę, że możemy już sobie stąd iść.

– Jesteś tego pewna? Przecież byłaś taka przekonana, że musimy tu w ogóle przyjść.

– I musieliśmy, ale teraz powinieneś być wdzięczny, że masz mnie i ja odbyłam te wszystkie męczące rozmowy w twoim imieniu.

– I za coś jeszcze powinienem być ci wdzięczny?

– Że znoszę cię z nieustającym uwielbieniem, Elijah – odpowiedziała pewnie blondynka, patrząc mu prosto w oczy. Brunet wybuchnął śmiechem, kręcąc głową i jednocześnie obejmując ją w pasie. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i pobujała głową w rytm muzyki płynącej z głośników.

– Mam wrażenie, że wszyscy nas obserwują. – Brunet sięgnął do jej dłoni i zdjął je ze swojego karku, a Amy wzruszyła ramionami, opierając się o balustradę za sobą.

– Witaj w moim świecie. Niech patrzą. – Amicia obrzuciła wzrokiem salę i przygryza usta pomalowane różową szminką. – Chociaż może i masz rację. Tamten mężczyzna ewidentnie się nam przygląda. – Elijah spojrzał we wskazaną przez nią stronę i zamarł. Amy była przekonana, że przez kilka sekund nawet nie oddychał, patrząc na człowieka stojącego z drinkiem przy pobliskim barze. Blondynka dość szybko dodała dwa do dwóch i wiedziała, że tylko jedna osoba mogła zrobić na Kamskim takie wrażenie. Jego ojciec. – Widziałeś, że tu będzie?

– A wyglądam, jakbym wiedział? Gdybym miał pojęcie, że się tu pojawi, to ja byłbym teraz na drugim końcu kraju – odpowiedział nerwowo Elijah i obrócił się plecami do mężczyzny. Amy widziała, jak dłonie chłopaka zacisnęły się w pięści i wyciągnęła dłoń, by położyć ją na jego ręce. – Nie rozmawiałem z nim, odkąd skończyłem studia.

– Prawie dwa lata nie próbował się z tobą kontaktować, po czym niespodziewanie pojawił się na tej samej konferencji co my? Wybacz, ale nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

– Pewnie był w mieście w innym celu i chce się popisać tym, że mogę być założycielem jednej z najszybciej rozwijających się firm w kraju, ale nade wszystko jestem jego synem.

– Porozmawiam z nim – powiedziała blondynka, obracając się na pięcie, ale Elijah zdążył złapać ją za nadgarstek, zanim postawiła chociaż krok.

– Nie.

– Powiem mu, że jeśli chce się z tobą spotkać, to nasze biuro znajdzie w Detroit i...

– Nie. Amicia.

– Więc ty pójdziesz mu powiedzieć, że nie nie chcesz go widzieć? I co to da? Nic – odpowiedziała dziewczyna, próbując wyszarpnąć dłoń z jego uścisku, ale Elijah tylko zacisnął mocniej palce, nie chcąc jej puścić. – Nie powinno go tu być. Nie chcesz z nim rozmawiać, a ja bardzo chętnie mu uświadomię, że nic, co jest związane z CyberLifie, nie jest jego zasługą. Nie mam nic do stracenia, by wygarnąć mu, co myślę.

– Nie wiesz tego.

– Nie, bo nigdy z tobą nie rozmawiałam o twojej rodzinie. Pewnie dlatego, że nie chcę, by pociągnęło to za sobą rozmowy o moim dzieciństwie. – Amicia położyła dłoń na jego palcach zaciśniętych na swoim nadgarstku i kolejny raz spojrzała mu prosto w oczy. – Pozwól mi dziś odbyć jeszcze jedną rozmowę w twoim imieniu, na którą nie masz ochoty.

– To nie jest dobry plan. Nie wiesz, co robisz, Amicia. – Blondynka westchnęła lekko i wzruszyła ramionami. Słyszała, że pierwszy raz jego głos jest tak bardzo niepewny, dlatego tym bardziej chciała się pozbyć jego ojca z równania i wrócić do tego, co jeszcze chwilę temu zapowiadało się na dobry wieczór.

– Przez większość czasu mam poczucie, że nie wiem, co robię, gdy jestem przy tobie – odpowiedziała, całując go policzek i dopiero wtedy Kamski puścił jej nadgarstek.

Dziewczyna ruszyłam pewnym krokiem w stronę baru, gdzie już czekał na nią ojciec Elijaha. Mężczyzna uśmiechał się do niej bezczelnie, a z każdym krokiem Amicia widziała, że wcale nie jest on tak podobny do Kamskiego, jak jej się to z początku wydawało. Łączyły ich za to tak samo zimne, niebieskie oczy. De Rivaux oparła się o bar i skrzyżowała dłonie na piersiach, przybierając tak obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją w tej chwili stać

– Więc przysłał ciebie? Typowe – zaczął mężczyzna, zanim Amy zdążyła w ogóle otworzyć usta. – Nazywam się...

– Wiem, kim pan jest. I nikt mnie nie przysłał. Przyszłam sama poinformować, że to zamknięta impreza i raczej nie jest pan jednym z wystawców na Expo, więc teoretycznie mogłabym wezwać teraz ochronę, bo pana posada w Waszyngtonie nie robi na mnie żadnego wrażenia.

– A może właśnie powinna? – spytał ją chłodno, nie przestając uważnie mierzyć jej wzrokiem. Po czym podsunął jej zamówionego wcześniej drinka. – Właściwie chciałem poznać ciebie, Amy.

– Powiedziałabym, że nawet mi to schlebia, ale po pierwsze: nie przypominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. A po drugie i chyba ważniejsze: ja dziś nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać z panem. – Blondynka odsunęła od siebie szklankę i wzruszyła lekko ramionami, na widok kpiącego uśmiechu mężczyzny naprzeciwko siebie. – Więc jeśli mimo to, nadal będzie się pan upierał przy chęci skontaktowania się z nami, choć jeśli mam być szczera, nie widzę ku temu najmniejszego powodu, to na stronie internetowej CyberLife widnieje numer do naszej asystentki, która z pewnością ustali termin dogodny dla nas obojga.

– Och, myślę, że oboje wiemy, jaki jest to powód. Widziałem waszą wymianę zdań, zanim do mnie przyszłaś, więc nie udawaj, że żyjecie w raju, a nawet jeśli, to czy masz jakiekolwiek pojęcie, z kim tak właściwie w nim żyjesz? – Amy była przekonana, że na ułamek sekundy musiało się coś zmienić w jej twarzy, bo w oczach ojca Elijaha pojawił się triumf. Jakby dziewczyna co najmniej przyznała się otwarcie do tego, jak bardzo ciekawa jest tego, jak wyglądało życie jej partnera, zanim go poznała. Tylko dość szybko dotarło do niej, że w żadnym wypadku nie dowie się tego, od tego mężczyzny.

– Nie mam zamiaru rozmawiać na temat Elijaha z kimś, kogo dopiero poznałam. Tak się składa, że ja spędziłam z pana synem ostatnie trzy lata życia, budując razem firmę, a pan? Pan z nim nawet przez cały ten czas nie rozmawiał.

Mężczyzna pokręcił głową, nie przerywając nawet na ułamek sekundy się do niej uśmiechać. A Amy miała wrażenie, że swoją buntowniczą postawą spełniła jego wszystkie oczekiwania, jakie mógł mieć na temat jej osoby. W końcu jego ludzie na pewno dokładnie ją sprawdzili. Ojciec Elijaha musiał być świadomy tego, z jakiej rodziny pochodzi Amicia i co najważniejsze, że właśnie od tej rodziny pochodziły pieniądze na start CyberLife.

– Chcesz mojej rady, złotko? – spytał ją po chwili mężczyzna, niespodziewanie kładąc jej przy tym dłoń na ramieniu.

– Nie. Jednak mam poważne podejrzenia, że i tak ją pan wygłosi. I wolałabym darować sobie te wszystkie "złotka" i inne "dzieciny", bo to, że jestem kobietą, nie oznacza, że trzeba mnie traktować protekcjonalnie. – Ojciec Elijaha wybuchł śmiechem na jej słowa i przesunął lekko rękę, która nadal spoczywała na ramieniu dziewczyny.

– Właściwie to miałem powiedzieć ci, żebyś zabrała wszystkie swoje pieniądze z tej firmy i wyniosła się z powrotem do Europy, dla własnego dobra...

– To groźba? – spytała Amy, parskając śmiechem i cofnęła się o krok, by zrzucić z siebie jego dłoń. – Niech pan nie będzie śmieszny, znoszę groźby od dziecka.

– Nie, to nie miała być groźba, to miała być dobra rada panno De Rivaux. Choć teraz zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinienem dać jej mojemu synowi, wygląda na to, że trafił swój na swego.

– Słucham?

– Będziemy w kontakcie, panno De Rivaux. – Mężczyzna zostawił przed nią swoją wizytówkę i wraz ze swoim ochroniarzem w końcu opuścił salę. Amy sięgnęła po kartonik, po czym obróciła go kilka razy w palcach, zanim nie wepchnęła go do pełnej szklanki, która wciąż stała przed nią.

Obróciła się z powrotem w stronę Elijaha, który zniknął jej z pola widzenia, więc ruszyła w stronę hallu. Wsiadła do windy i wybrała numer piętra, na którym znajdował się pokój Kamskiego i zapukała do drzwi, zza których odpowiedziała jej tylko cisza.

– Elijah. Nie zachowuj się jak dziecko. – Amy uderzyła kilka razy mocniej w jego drzwi i dopiero wtedy Kamski je otworzył. Blondynka wpadła do środka, odpychając go lekko; nie robiła sobie nic z jego obrażonej miny i po prostu stanęła na środku pokoju. Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, zdejmując z siebie szpilki i ewidentnie czekała, aż on odezwie się pierwszy.

– Co tu robisz? – spytał ją w końcu, nie próbując nawet kryć nerwowości w swoim głosie.

– Przyszłam spędzić z tobą resztę tego wieczoru.

– Dlaczego? – Amy parsknęła gorzkim śmiechem i spojrzała na niego chłodno, co Elijah postanowił zignorować, tkwiąc w swojej złości. – Przecież oboje doskonale wiemy, że wolałabyś dalej być na imprezie, dalej pić darmowy alkohol w towarzystwie kogoś, kto tak bardzo nie gardzi tymi wymuszonymi uśmiechami i zawsze prawi ci właściwe komplementy. Więc przestań się wygłupiać, nie potrzebuję twojej litości. – Brunet usiadł na brzegu łóżka, a Amy podeszła do niego i kucnęła przed nim, opierając mu dłonie na kolanach.

– Litości? Jestem tu z tysiąca różnych powodów i uwierz mi, litości nie ma tej liście.

– Więc proszę, wymień chociaż jeden.

– Bo nie masz nikogo poza mną.

– I to nie ma być litość? – Elijah odepchnął jej ręce, a Amy podniosła się i spojrzała na niego z góry. W tej chwili czuła się wdzięczna, że wlała w siebie tyle drinków, bo pierwszy raz od grudnia, czuje się na tyle pewna, by w końcu zrobić jakiś zdecydowany krok i w końcu zakończyć tę serię niekończących się niedomówień między nimi. Czuła się wściekła na niego za jego dziecinne zachowanie, ale sama przecież nie była lepsza. Dlatego usiadła obok niego i sięgnęła po jego dłoń.

– Nie to nie litość. To chyba miłość – powiedziała cicho, patrząc w ścianę przed nimi. – Ja też nie mam nikogo poza tobą, Elijah. Nikogo, kto by mnie tak rozumiał.

Amy obróciła się lekko w jego stronę i gdy miała się uśmiechnąć, Elijah ją pocałował. Tak samo, jak za pierwszym razem, wziął ją tym kompletnie z zaskoczenia, tylko teraz dziewczyna dużo szybciej otrząsnęła się z tego uczucia i odwzajemniła pocałunek. Z gracją wspięła się na jego kolana i usiadła na nich okrakiem. Nie przerywali pocałunków, aż do momentu, gdy chłopak złapał dół jej błyszczącej bluzki. Amicia uniosła ręce, by mógł ją rozebrać i gdy została w samym kremowym staniku, popchnęła go lekko na łóżko. Jej jasne włosy rozsypały się wokół jego twarzy, gdy dziewczyna całowała go zachłannie, znajdując się nad nim. Elijah walczył z zapięciem w jej biustonoszu, a gdy to w końcu ustąpiło, przewrócił dziewczynę pod siebie. Amy z uśmiechem obserwowała, jak brunet zdejmował z siebie koszulkę i okulary, zanim nie wrócił do przerwanych pocałunków. Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, gdy jego usta zaczęły wędrować w dół jej szyi i dopiero wtedy do umysłu Amy zawitała myśl, że to, co działo się między nimi, na dobre zmieni dynamikę ich relacji. Jednak w tej chwili nie chciała odezwać się ani słowem, by nie zepsuć tego, co się działo i jedynymi dźwiękami, jakie wydobywały się z jej ust, były kolejne westchnienia, gdy jego pocałunki dotarły do jej piersi. Elijah odsunął się od niej po chwili, by rozpiąć jej spodnie i ściągnął je z dziewczyny razem z bielizną.

Amy przyciągnęła go do siebie dopiero, gdy wszystkie ich ubrania leżały już rozrzucone na podłodze koło łóżka. Pocałowała go kolejny raz, wsuwając dłoń w jego włosy, luźno związane na karku, i po chwili westchnęła prosto w jego usta, gdy zaczęli się kochać. Brunet ponownie przeniósł pocałunki na jej szyję i teraz jej usta znajdowały się tuż przy jego uchu, na którym czuł każdy jej głębszy oddech i słyszał każde jęknięcie, którego nie udało jej się stłumić. Gdy jego ruchy stały się mocniejsze, Amicia wbiła mu paznokcie w plecy odrobinę zbyt mocno, przez co Elijah złapał jej nadgarstki i zacisnął na nich dłonie, dociskając je do łóżka nad jej głową. Plecy dziewczyny wygięły się w łuk i na chwilę jej westchnienia ustały całkowicie, tuż przed tym, jak on doszedł w niej. Puścił jej ręce, na których nieświadomie zacisnął dłonie trochę za mocno, co mimo wszystko zdawało się wcale jej nie przeszkadzać.

Elijah położył się na materacu obok niej i przez chwilę leżeli w milczeniu, i patrząc w sufit, próbowali uspokoić swoje oddechy. Amicia wstała niechętnie i przyniosła im dwie butelki wody, stojące na stoliku w drugim końcu sypialni, po czym położyła się na brzuchu obok niego. Brunet przyciągnął ją trochę bliżej do siebie i zaczął wodzić palcami po jej nagich plecach.

– Powinnaś lepiej zdawać sobie sprawę z tego, jak cenna dla mnie jesteś – powiedział w końcu Kamski, a dziewczyna podniosła na niego spojrzenie, opierając mu brodę na klatce piersiowej. – Nie pozwolę na to, by ktokolwiek odebrał mi moją firmę, czy ciebie.

– Po pierwsze to nie jestem rzeczą, którą można komuś zabrać. Więc o to możesz być spokojny, nigdzie się nie wybieram – odpowiedziała pewnie, unosząc się lekko, by go pocałować, zanim zaczęła mówić dalej. – A co do firmy... o to dziś chodziło twojemu ojcu, prawda? O to, by nas poróżnić. O to, żebym odeszła, zabierając ze sobą pieniądze moich rodziców i zostawiła cię z niczym, tak?

– Być może... mój ojciec lubi myśleć, że wszystko powinienem zawdzięczać mu i jego pieniądzom. Zobaczył, że nasza szalona nauka przynosi konkretne zyski, więc zrobił dochodzenie i zaczął szukać sposobu, jak się do nas przypiąć.

– Dlatego używasz nazwiska swojej matki? – spytała niepewnie Amy. Nie wiedziała, jak Elijah zareaguje na jej pytania, gdyż do tej pory wszystkie jej próby rozmowy na temat jego rodziny kończyły się kłótnią. A dziś za nic nie chciała zepsuć tego co między nimi zaszło kolejną trudną rozmową.

– Nie. Używam go, bo mimo tego, że nie mam żadnego rodzeństwa, mój ojciec tego nie chciał – powiedział chłopak, a ona podniosła się i usiadła mu okrakiem na biodrach, co wywołało u niego lekki uśmiech. Elijah przesunął dłonie na jej biodra, patrząc nieprzerwanie na delikatne rysy jej twarzy i kpiący uśmiech.

– W takim razie będzie tego teraz bardzo gorzko żałował. Ponieważ my tworzymy coś niezwykłego; dziedzictwo, które zmieni nie tylko Detroit, ale cały świat i to o nas, będzie się pamiętać. A on umrze jako jakiś bardzo bogaty pierdzistołek i nikt się tym nie przejmie – powiedziała pewnie dziewczyna, a jego dłonie przesunęły się na jej talie, zanim przyciągnął ją znów do siebie. Amy od razu pocałowała go kolejny raz, a Elijah złapał jej włosy, które znów rozsypały się wokół jego głowy.

– Właśnie dlatego nie pozwolę ci odejść, Amicio...

– Bo mówię to, co chcesz usłyszeć? – spytała, łapiąc głębszy oddech, gdy druga z jego dłoni zacisnęła się na jej pośladku.

– Tak, dlatego też. Ale miałem na myśli to, że jesteśmy do siebie niezwykle podobni pod pewnymi względami.

– Myślę, że raczej jesteśmy elementami układanki, które nie do końca pasują do reszty obrazka, ale pasują do siebie – wyszeptała i odsunęła się lekko, gdy chciał ją pocałować, co ewidentnie mu się nie spodobało, bo dłoń na jej włosach zacisnęła się mocniej. Amy jednak tylko się roześmiała, spoglądając mu prosto w oczy. – Wiesz co? Pieprzyć tę układankę, Elijah. Jesteśmy im do czegoś potrzebni dopiero wtedy, gdy widzą w nas zysk i możliwości, więc pieprzyć ich wszystkich. Moją rodzinę, twojego ojca, polityków, rady nadzorcze i profesorów. Wszystkich, którzy mówią nam, że coś jest niemożliwe. Bo dla nas nic już nie jest niemożliwe. – Brunet puścił jej włosy i objął ją mocno w talii, by przewrócić ją pod siebie. Amicia od razu objęła go nogami i nie przestała się uśmiechać nawet na ułamek sekundy.

– Naprawdę jesteś moim brakującym elementem – powiedział jeszcze Elijah, zanim w końcu znów ją pocałował. 

Obiecałam wam, że kolejny rozdział będzie dłuższy i taki też jest. 

Przepraszam za kilkudniowe opóźnienie w publikacji, ale majówka wjechała trochę za mocno i w końcu po roku przekładania, moja Beta przyjechała do mnie w odwiedziny. 

Następny rozdział pojawi się już reguralnie w sobotę. 

Zapraszam. K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top