Remember how that lasted for a day? ⌘

8 kwietnia 2023. Detroit.

Pierwsze promienie wiosennego słońca wlewały się przez przeszklone ściany pracowni Carla Manfreda. Mężczyzna zdał się być całkowicie pogrążony w swojej twórczej pracy i niemal nie zwracał uwagi na szczupłą blondynkę, siedzącą na jednym ze stołów. Jej jasne jeansy miały kilka plam z farby, których kobieta zdawała się kompletnie nie zauważać i po prostu siedziała, jedząc kawałki pokrojonego ananasa i obserwowała artystę.

– Smakuje zupełnie inaczej niż ten, którego można kupić w sklepie – odezwała się dziewczyna, uśmiechając się szeroko. – Jest z importu, a nie z krajowej produkcji, prawda? Wiesz, jaki ten głupi owoc ma ślad węglowy?

– Zawsze możesz go nie jeść, Amy – odpowiedział jej Carl, pociągając kolejny raz pędzlem po płótnie.

– Żartujesz? Jest pyszny.

– Jesteś straszną oportunistką, moja droga. – Amicia roześmiała się na jego słowa i zeskoczyła z blatu. Podeszła do obrazów stojących w kącie i przerzuciła kilka z nich. – Nie, nadal nie sprzedam ci żadnego z moich obrazów.

– Jesteś potwornie uparty.

– To jedna z moich wielu wad. A teraz powiedz, co sądzisz o tym? – spytał, schodząc z drabiny i wskazując na swoje najnowsze, jeszcze niedokończone dzieło. Amicia stanęła obok niego i przyjrzała się płótnu. Kolory błękitu sprawiały wrażenie niemal iskrzących się; po wszystkich stonowanych obrazach Manfreda, ten aż tętnił życiem, które biło od niewyraźnego zarysu kobiecej twarzy.

– Och, nie musisz mi tak schlebiać i mnie malować – rzuciła kpiąco blondynka, a Carl tylko odpowiedział jej wybuchem śmiechu.

– Gdybym był dziesięć lat młodszy, to może jeszcze spróbowałbym zdobyć twoje serce.

– Całe szczęście, że Elijah tego nie słyszy, bo przestałby wpadać tu ze mną na przyjęcia. – Amy dalej kpiła, uśmiechając się szeroko, po czym wzięła głęboki wdech. – Ten obraz wygląda, jak coś, co chciałabym mieć w salonie.

– I które z nas jest potwornie uparte, moja droga? – Blondynka bierze głęboki wdech i obserwuje ponownie obraz.

– Chcesz wiedzieć, co czuję, patrząc na to płótno? Siłę, której nie mam – powiedziała w końcu poważnym głosem, z którego zniknęła cała wesołość. Zanim malarz zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć, do pracowni weszła androidka o śnieżnobiałych włosach, która stanęła w progu.

– Amicio, jeśli mamy zdążyć na twój umówiony obiad, to powinnyśmy wyjść za nie więcej niż dwadzieścia minut.

– Dziękuję, Ada. Dobrze, że mi przypomniałaś.

– Czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze? – spytała, a Carl się uśmiechnął.

– Ja poproszę, żebyś zaparzyła mi dzbanek kawy, zanim wyjdziecie. – Ada spojrzała na Amicię, która przytaknęła jej lekko i androidka obróciła się na pięcie i wyszła z pracowni. – Dobrze, że ci przypomniała, że musisz się zbierać. Ja wieczorem jadę do Fenton na przyjęcie, macie ochotę wybrać się ze mną?

– Absolutnie nie, mam dość bankietów – mruknęła Amicia i rozejrzała się po bałaganie w pracowni. – Wiesz, mogę ci w każdej chwili przysłać jakiegoś androida. Mamy świetną nową serię pomocy domowych. Robiłaby ci kawę, sprzątała ten chaos, który po sobie zostawiasz, czy zajmowała się Leo, jak będzie u ciebie.

– Nie jestem tak stary i niedołężny, jak ci się wydaje. Nie potrzebuje pomocy i nie chcę żadnej twojej plastikowej lalki.

– Powiedz to Adzie – roześmiała się blondynka, zbierając swoje rzeczy i ruszyła do salonu.

– Ada to co innego. Ada jest podobna do ciebie.

– To komplement, prawda? – spytała Amy, opierając się o bok sofy, na której usiadł Carl. Androidka postawiła przed nim dzbanek z kawą i czarny kubek, po czym wycofała się w stronę korytarza.

– Tak, dla ciebie. Przydałoby ci się trochę jej opanowania.

– Nie masz pojęcia, jak opanowana potrafię być – śmieje się blondynka, pochylając się i ściskając lekko ramię malarza. – Do zobaczenia za dwa tygodnie, Carl.

Ada trzymała już płaszcz blondynki i pomogła go jej włożyć, zanim wyszły na rześkie wiosenne powietrze. Amicia oparła się o czarny samochód, za którego kierownicą siedział jeden z androidów CyberLife i poczekała, aż Ada do niej dołączy.

– Czy wiemy, dlaczego Jonathan chcę się dziś ze mną spotkać? Masz jakieś plotki, podejrzenia? – spytała androidkę, której dioda zamigotała błękitem, a oczy lekko się rozjaśniły.

– Wczoraj w rozmowie z Kamskim wspomniał, że chcę porozmawiać z tobą o planach, jakie ma wobec swojej partnerki, Aniki Olszewski. Jednak jego rozmowa z Amandą Stern dotyczyła mnie.

– Och, powinnam mu kupić deser za tę błyskotliwą dywersję – mruknęła Amy i wsiadła do samochodu, a Ada zajęła miejsce obok niej. – Elijah w to i tak nie uwierzył, ale miło z jego strony, że próbował.

– Czy po spotkaniu będę ci jeszcze do czegoś potrzebna, czy mam wrócić do firmy?

– Możesz wrócić do firmy, nie chcę dodatkowo antagonizować Elijaha, zabierając cię do domu – odpowiedziała De Rivaux i wyjrzała przez okno.

Detroit rozwijało się dynamicznie, w centrum trudno było znaleźć przecznicę, w której aktualnie nic nie było remontowane. Wszystko to było spowodowane przez CyberLife, które przyciągnęło do miasta inwestorów, podwykonawców, pracowników i sprzyjało koniunkturze miasta, które powoli odzyskiwało dawną świetność. Amicia uwielbiała Detroit, kochała jego eklektyczny klimat, dzielnice, które w ogóle do siebie nie pasują i ludzi, którzy się wzajemnie nienawidzą. Mieszkając tu, czuła się, jakby siedziała na beczce prochu i za nic, nie chciałaby z niej zeskoczyć. Zwyczajnie na tym etapie wiedziała już za dobrze, że kompletnie nie umiałaby się odnaleźć w jakiejś bardziej stabilnej wersji rzeczywistości.

Samochód zatrzymał się przed nowootwartą restauracją, a Amy pożegnała się z Adą uśmiechem i weszła do środka. Jonathan czekał na nią przy stoliku w głębi lokalu i choć było tu tłoczno, stoliki obok niego pozostawały puste.

– Prawie cię nie poznałem, gdy weszłaś – powiedział John, podnosząc się z krzesła. Pocałował ją w policzek i poczekał, aż blondynka usiądzie na krześle, zanim zajął miejsce naprzeciwko niej. – Chyba nigdy wcześniej nie widziałem cię w jeansach.

– Byłam u Carla Manfreda i zniszczyłam już dwie sukienki, bo gdzieś przypadkiem się ubrudziłam w jego pracowni. Więc teraz mam jedne robocze jeansy na te wizyty.

– Nadal nie podarował ci obrazu, co?

– Są rzeczy ważniejsze niż obrazy.

– To, że macie jakiegoś znajomego, którego Elijah... nie nienawidzi? – roześmiał się Jonathan, a Amy przewróciła teatralnie oczami. Kelner podszedł do nich, więc błyskawicznie podjęli decyzję co do zamówienia. – Chcę oświadczyć się Anice.

– Na boga! Dlaczego? – spytała wyraźnie rozbawiona. Jonathan obdarzył ją kpiącym, chłodnym spojrzeniem i nalał im obojgu wody do szklanek.

– Bo ją kocham.

– Wow. To była najbardziej nieszczera i irracjonalna rzecz, jaką słyszałam.

– Miłość jest irracjonalna.

– John. Proszę cię.

– Och, niech ci będzie – westchnął teatralnie i wzruszył ramionami. – Ona jest doskonałą partią i lubię ją mieć przy sobie. Nie chcę, żeby odeszła, bo nie zaklepałem jej odpowiednio szybko.

– Właśnie. I to jest Johnny, którego znam – roześmiała się Amy i pokręciła głową. – Jednak jesteś dobry, prawie się nabrałam na tę miłość. Cieszę się twoim szczęściem, mam nadzieję, że będzie ci z nią jak najlepiej.

– Spierdalaj, Amy – mruknął pod nosem szatyn i poczekał z dalszą rozmową, aż kelner skończy nalewać im do kieliszków białe wino.

– Wiem, gdy Elijah spyta mnie wieczorem, o czym rozmawialiśmy, to powiem mu, że o twoim byciu skończonym chujem.

– Dokładnie, w to na pewno uwierzy.

– Więc? Po co mnie tu ściągnąłeś, tak naprawdę? – spytała, opierając łokcie na stole i wysunęła dłoń z kieliszkiem w jego stronę. Jonathan przyglądał się jej z lekkim uśmiechem, zanim stuknął swoim kieliszkiem w jej.

– Ściągnąłem cię tu, by cię ostrzec.

– Elijah szepcze radzie nadzorczej kłamstwa. Najczarniejsze scenariusze na temat tego, jak może rozwinąć się Ada i że może być ona prawdziwym zagrożeniem, którego nie uda mi się powstrzymać w porę – mówiła blondynka, patrząc swojemu rozmówcy prosto w oczy. – Elijah nie może zapanować nad kodem Ady, więc chce, żeby to przeraziło radę nadzorczą, która każe ją zniszczyć. Poza tym powiedział im, że zaprogramowałam wyjście awaryjne w jej oprogramowaniu. Wyjście, które pozwoli mi w razie czego wyłączyć komendę o niekrzywdzeniu ludzi.

– Akurat o tym ostatnim nie wspomniał ani słowa, bo jeśli mam być szczery, to przeraziłoby nawet mnie. Mimo całego zaufania, jakim cię darzę, Amy.

– Nie powiedział o tym? Czyli jeszcze tego nie odkrył... To dobrze. – Amicia mówiła tak lekko, jakby kompletnie nie przejmowała się powagą sytuacji. – Wiem o tym wszystkim, Jonathan. Jednak jestem wdzięczna, że chcesz mnie ostrzec, to dużo dla mnie znaczy, że mogę ci ufać.

– Więc skoro o tym wiesz, to jak masz zamiar to rozegrać, tak by Ada nie skończyła na wysypisku?

– Mam wsparcie Amandy, a Amanda dostrzega potencjał serii RK. I z nią jesteśmy w stanie zablokować każdy wniosek rady, nawet ten wysunięty przez Elijaha. Poza tym mam jeszcze ciebie, na ciebie też mogę liczyć – powiedziała blondynka, uśmiechając się ciepło, a mężczyzna przytaknął jej lekko. – Poza tym, powiedz mi, jak rada zareagowała na te podszepty Elijaha?

– Jak na krzyki rozwydrzonego dziecka.

– Więc skąd te obawy? Skąd ta rozmowa?

– Boję się o ciebie, o to jak Elijah rozładuje frustrację spowodowaną sytuacją w firmie?

– Awanturą. Lub wylądujemy w łóżku – odpowiedziała spokojnie Amy, wzruszając nieznacznie ramionami. – Naprawdę doceniam twoją troskę, ale nie zachowuj się jak Amanda.

Kelner przyniósł ich zamówienie, więc przerwali rozmowę na czas posiłku. Amy przeprosiła Jonathana i w trakcie jedzenia przejrzała na szybko wiadomości, które dostała od rana. Ten mógł zrobić to samo, ale zamiast tego cały czas myślał o tym spotkaniu i tym ile mógł powiedzieć, by Amicia się nie zdenerwowała. Zawsze gdy próbował rozmawiać z nią poważnie, ta szybko wycofywała się obrażona, a on nabierał coraz większych podejrzeń wobec tego, co może dziać się za szklanymi ścianami pałacu pana Kamskiego. Porter mimo wszystko traktował ją jako przyjaciółkę, nawet jeśli Amy dystansowała się z pomocą Elijaha od wszystkiego i wszystkich.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – odezwał się szatyn, gdy skończyli posiłek. Amicia od razu odłożyła telefon z powrotem do torebki i spojrzała na niego pytająco. – Chodzi o Amandę, rozmawiałem z nią ostatnio o tobie i...

– Dlaczego rozmawiasz o mnie z Amandą?

– Bo Amanda szczerze się o ciebie martwi. To znaczy o was oboje, ale to ona. Ja akurat Elijaha i jego uczucia mam głęboko w dupie, mnie obchodzisz ty. I boję się o ciebie, Amy.

– Z jakiego powodu?

– Firma się zmienia, pozycja Kamskiego w firmie się zmienia i on to widzi. Myślę, że przeraża go to, że coś, co zapoczątkowaliście w piwnicy, rozrasta się coraz bardzieji on ma nad tym coraz mniejszą kontrolę. Rada nadzorcza zabrała mu pełnię decyzyjności, bo załóżmy, że ty i Amanda odmówiłybyście mu w jakiejś sprawie poparcia, wtedy Elijah przegrywa. – Jonathan zrobił przerwę, by napić się wina, a blondynka naprzeciwko niego, czekała cierpliwie na to, aż skończy mówić. – Wydaje mi się, że strasznie go ta sytuacji zaczyna frustrować i znam go już na tyle dobrze, by bać się, co z tą frustracją zrobi.

– Jonathan, słońce – zaczęła Amicia, uśmiechając się do niego pobłażliwie. – Proszę, miej do mnie tyle szacunku, by nie robić ze mnie ofiary.

– Masz rację, nie rozumiem waszej relacji. Nigdy nie rozumiałem i może nie muszę, ale boję się, co się stanie jeśli... – Szatyn przerwał w pół zdania, zdając sobie sprawę z tego, że powiedział słowo za dużo. W niebieskich oczach blondynki zaświeciło się zaciekawienie i teraz patrzyła na niego, domagając się, by mówił dalej. – W lewym płucu Amandy odkryto markery nowotworowe, zabroniła mi o tym mówić, bo terapia genowa, na którą ją skierowano, póki co daje dobre efekty.

– Więc w czym problem? Skoro terapia działa i nie wysłali jej na chemię, to są duże szanse na pełne wyzdrowienie. Zawsze mogę skontaktować się z ośrodkami medycznymi w Europie, załatwić jej jeszcze lepszych leakrzy – powiedziała Amy i jednocześnie robiła wszystko, by nie dać po sobie poznać, że się boi. – Mamy środki i możliwości, by zapewnić jej najlepsze leczenie na świecie, więc...

– To rak, Amy. Rak jest nadal śmiertelną chorobą i nie, nie chcę, żebyśmy w tej chwili, przy deserze, zaczęli już dzielić udziały Amandy między sobą, ale chcę, być spojrzała na to poważnie.

– Ja patrzę na to poważnie, ty patrzysz na to histerycznie.

– Amanda jest twoją największą sojuszniczką w tej firmie, jeśli jej zabraknie... Powiem to raz, teraz i szczerze, bo jesteśmy tu sami – nie możemy dopuścić do przejęcia choćby części jej udziałów przez Kamskiego. – Amicia nie odpowiedziała. Pokręciła tylko głową, opierając się wygodniej na krześle i rozejrzała po pustych stolikach wokół siebie. – Te dziesięć, piętnaście procent znów dałoby mu władzę, a kto jak kto, ale akurat ty, Amy, nie powinnaś tego chcieć.

– Słucham? – spytała zaskoczona i spojrzała mu prosto w oczy.

– Elijah ma pełną władzę nad tobą, twoją pracą, twoim życiem i... czy wychodzi ci to na dobre? Ja nie chcę, by on zrobił z naszą firmą to samo, co robi z tobą. – Jonathan utrzymał jej spojrzenie i uśmiechnął się do niej w kpiący sposób. – Swój prywatny plac zabaw.

– Myślę, że możemy uznać to spotkanie za zakończone – fuknęła Amy i poderwała się z krzesła, ale zanim wyszła, spojrzała na niego raz jeszcze. – Jonathan... Ty chyba jednak w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki jest Kamski. I co by mi zrobił, gdyby dowiedział się, że spiskuję za jego plecami, by pozbawić go władzy. On by mnie zabił. Więc niezależnie jakie złote góry mi obiecasz, ja będę miała jeszcze jakieś resztki zdrowego rozsądku, by co nie uwierzyć.

Szatyn nie próbował jej zatrzymać, czy przemówić jej do rozsądku, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Amicia jest przede wszystkim impulsywna. I teraz musiał dać jej czas, by sama zrozumiała, co jej właśnie powiedział.

Blondynka opuściła restaurację wściekła i jeszcze zanim wsiadła do samochodu, przez chwilę rozważała, czy nie wrócić i może jednak nie wysłuchać do końca tej propozycji. W końcu Porter powiedział jej szczerą prawdę, a ona naprawdę za nic nie chciałaby zobaczyć scenariusza, w którym Elijah zyskuje pełnię władzy nad firmą. Ta wizja dogłębnie ją przerażała i nie dziwiła się ani trochę, że Amanda nie chciała, by dowiedzieli się o jej chorobie. Wizja tego, co Elijah mógłby zrobić z tą wiedzą, była nie do pomyślenia.

Kobieta poprosiła kierowcę, by pokrążył po mieście, dopóki nie uda jej się uspokoić. Nie chciała wrócić do domu w takim stanie, za bardzo bała się, że jeśli naprawdę zabraknie Amandy, to straci swoją ostatnią sojuszniczkę. W tej chwili blondynka czuła się słaba i przegrana, choć właściwie nie stoczyła jeszcze ani jednej walki, sama hipotetyczna wizja stanięcia przeciwko Kamskiemu, odbierała jej chęć życia i nadzieję.

W domu było cicho i pusto, co Amy przyjęła z nieskrywaną ulgą. Przeszła się po wszystkich pomieszczeniach, by się upewnić, że jest sama i nalała sobie kieliszek białego wina. Które to w delikatnym stopniu ukoiło jej nerwy i wtedy udało jej się skupić na książce, którą zaczęła czytać kilka dni temu. Teraz nadrobiła kolejny krótki rozdział i dopiero po tym zdecydowała się iść pod prysznic. Dopiero gdy stała pod strumieniami wody, zdała sobie sprawę z tego, że nie jest już w domu sama, a po chwili zobaczyła Elijaha opierającego się nonszalancko o ścianę.

– Będziesz tak stał, czy może do mnie dołączysz? – spytała, uśmiechając się do niego szeroko, a brunet od razu odpowiedział jej tym samym i zdjął z siebie podkoszulek. Amy wcale nie czuła się dużo spokojniejsza, dlatego wolała, by Elijah ją całował, niż zadawał jej pytania.

– Nie masz bladego pojęcia, jaka jesteś piękna – wyszeptał tuż przy jej uchu i objął ją w talii, przyciągając ją do siebie. Blondynka oparła się plecami o jego tors i odchyliła głowę do tyłu, by jego usta jeszcze szybciej odnalazły jej szyję. Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, a Elijah roześmiał się cicho. – Jak ci minął dzień? – spytał, przygryzając lekko płatek jej ucha.

– Naprawdę chcesz teraz ze mną rozmawiać o moim piciu kawy ze starszym malarzem? Czy piciu wina z człowiekiem, którym otwarcie pogardzasz? – odpowiedziała mu rozbawionym głosem i obróciła się w jego ramionach. Jedna z jej dłoni zsunęła się w dół jego brzucha, co brunet skomentował kpiącym uśmiechem i popchnął ją na najbliższą ścianę. Amy pisnęła cicho, gdy jej rozgrzane ciało dotknęło chłodnych kafelków, ale Elijah nie dał jej możliwości do dalszych protestów i pocałował ją zachłannie. – Nie, serio. Porozmawiajmy najpierw o moim dniu – zażartowała, próbując go od siebie odsunąć, a brunet tylko pokręcił głową, uśmiechać się do niej kpiąco. – No co? Sam zacząłeś, więc nie dziw się, że teraz będę się z tobą droczyć – dodała, zaczynając go pieścić dłonią. Elijah westchnął cicho i spróbował znów ją pocałować, ale blondynka się przed tym uchyliła.

– Nie bądź już taka nieznośna.

– Bo co mi zrobisz?

Amicia przygryzła usta, patrzyła mu prosto w oczy i robiła to niemal prowokacyjnie, rozkoszując się tą chwilą. Nie miała do końca pojęcia, jak się tu znalazła, jak udało jej się tak szybko przejść z przerażenia i niepewności, do tych uśmiechów i pocałunków. Jednak zwaliła to na lata praktyki, na wypracowany system obronny, który w najprostszy sposób miał odciągnąć ich od kolejnych kłótni. Co niezaprzeczalnie chwilami się sprawdzało, ale czasem też kumulowało negatywne emocje między nimi, które narastały i kolejną awanturę zamieniały w horror. Tym razem jednak Amy nie potrzebowała żadnej kumulacji, wiedziała, że jeśli Elijah by się dowiedział, o czym dziś rozmawiała z Porterem, to najpewniej jego krzyki byłoby słychać aż w Kanadzie.

Kolejny raz uchyliła się przed jego pocałunkiem, nie przestając się uśmiechać. Brunet przesunął dłonie na jej uda i uniósł ją lekko do góry, a ona objęła go nogami w biodrach, wydając z siebie głośne westchnienie. Dopiero teraz go pocałowała, dopiero gdy kochali się, tracąc oddech w tych samych momentach. Zaciskała palce na jego ramionach, a on na jej pośladkach i Amy wiedziała, że na jej jasnej skórze zostaną siniaki, ale nie śmiała protestować, wiedząc, że na nic by się to nie zdało. Elijah nigdy nie słuchał jej; nie musiał, za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ma nad nią pełną kontrolę. Amicia pocałowało go kolejny raz, czując, że zbliżają się do finiszu i jęknęła cicho w jego usta, gdy brunet przyparł ją do ściany odrobinę mocniej. Dłuższą chwilę jeszcze stali objęci pod płynącą wodą, zanim nie zdecydowali się w końcu wyjść spod prysznica. Amy ubrała się w krótką koszulę nocną i zaczęła smarować nogi balsamem, podczas gdy Elijah rozczesywał mokre włosy.

– Więc czeka nas wesele? – spytał ją brunet.

– Na to wygląda. Porter jest dość zdecydowany, że chce się jej oświadczyć.

– Czemu chciał o tym rozmawiać z tobą? Nie należysz raczej do beznadziejnych romantyczek.

– Czy ja wiem? To, że nie wymagam od ciebie, byś kupował mi kwiaty, nie oznacza, że takie rzeczy są mi całkowicie obojętne – rzuciła Amy i wzruszyła ramionami. – Wydaje mi się, że chciał ze mną o tym porozmawiać, bo nie ma innych koleżanek. A przynajmniej takich, z którymi nigdy nie spał. – Elijah parsknął śmiechem, a ona przewróciła oczami i odstawiła kosmetyki na swoje miejsce.

– Cóż, nie da się zaprzeczyć, że ten ich związek wygląda jak stworzony w arkuszu kalkulacyjnym.

– Prawda? – roześmiała się blondynka, obracając w jego stronę. – Sama bym tego lepiej nie ujęła. A wiesz, że przez chwilę chciał mi wmówić, że to z miłości.

– Z miłości robi się wiele rzeczy... ale podpisanie dokumentów w urzędzie? To wydaje się takie bezduszne, a nie romantyczne. – Amicia przytaknęła mu i przeciągnęła dłonią po jego brzuchu, mijając go w drzwiach. – A jakie jest twoje zdanie na ten temat?

– Portera? Że ładna żona z dobrym wykształceniem, której zrobi w przeciągu roku ładne dziecko to idealnie skalkulowany w arkuszu plan na życie.

– Nie, na temat małżeństwa.

– Och... – Blondynka przystanęła w pół kroku i obróciła się w jego stronę, kompletnie zbita z tropu. – Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, bo właściwie po co?

– A gdybym poprosił cię o rękę? – Amy parsknęła kompletnie niekontrolowanym śmiechem, nie przejmując się poważną miną u bruneta.

– Przecież już masz moją rękę, nogę i całą resztę mojego ciała, gdy tylko sobie zażyczysz – odpowiedziała kpiąco, Elijah podszedł do niej, a blondynka niemal odruchowo cofnęła się o krok. Nie kontrolowała już tego, swojej własnej podświadomości, która czasem zwyczajnie kazała jej się go bać.

– Musisz zawsze wszystko zepsuć, prawda?

– To nie było prawdziwe pytanie, więc to nie była prawdziwa odpowiedź.

– Och, wydaje mi się, że odpowiedź była aż nazbyt prawdziwa.

– Elijah, o co my się właściwie teraz kłócimy? O jakąś hipotezę małżeństwa, która nigdy nie będzie miała w naszym wypadku racji bytu. Chcesz się bawić w intercyzy, krycie się przed mediami, które są coraz bardziej desperowane, by dowiedzieć się, kim jesteś... To nie nasz świat. Nie nasz związek.

– Oczywiście. Na wszystko zawsze masz odpowiedź, ale może prawda jest zupełnie inna.

– Jaka? Proszę, powiedz mi, co myślę, bo dopóki mi tego nie wyjaśnisz nie będę miała pojęcia, co tak naprawdę pomyślałam. – Właściwie Amy spodziewała się tego uderzenia, właściwie jest przekonana, że sama się o nie prosiła, rzucając ostatnią wypowiedź w taki, a nie inny sposób. Dlatego zaskoczenie i panika dotarły do niej w pełni dopiero, gdy poczuła ból.

– Chyba raczej wolisz po prostu zostawić sobie furtkę, by móc w każdej chwili odejść.

– I dziwisz mi się?

Elijah nie zareagował w najmniejszym stopniu na jej pytanie, zostawił ja w sypialni samą. Amy jeszcze dłuższą chwilę stała sztywno na środku pokoju, dotykając palącej skóry na kości policzkowej i wiedziała doskonale, że tym razem zostanie jej siniak. Dopiero po kilku minutach udało jej się zmusić ciało do ruchu i położyła się w łóżku, naciągając na siebie cienką kołdrę. Czuła drżenie własnych rąk, które wsunęła między uda, by je jakoś uspokoić, ale spokój wcale nie chciał przyjść. Jednocześnie pragnęła wstać i uciec na drugi koniec świata i po prostu zasnąć, marząc, by jutro było znów normalnie.

Nawet jeśli coraz częściej ta ich normalność sprowadzała się do sinusoidy, gdzie w jej najwyższych punktach była pewność, że nikogo nigdy nie pokocha tak, jak jego, a w jej najniższych miejscach, takich jak dziś, życzyła mu, sobie i całemu temu miastu szybkiej śmierci.

Rano obudziła się w pustym łóżku, Elijah najpewniej spał w jednym z nigdy nieużywanych pokoi gościnnych, co zdarzało mu się zawsze, gdy był na nią zbyt wściekły. Amy leżała jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, aż dotarło do niej, że coś jej nie pasuje w zapachu całego pomieszczenia. Podniosła się na łokciach i rozejrzała się po wnętrzu jasnej sypialni. Na podłodze, na meblach, w wejściu do łazienki, wszędzie stały bukiety białych róż. Blondynka wstała z materaca i podeszła do pierwszego wazonu, z którego wyjęła jeden z kwiatów i śladem kolejnych bukietów ruszyła w głąb domu. Cała droga do jadalni dalej usłana była różami, a gdy weszła do pomieszczenia, zobaczyła czekające na nią śniadanie. Elijah siedział przy stole, czytając coś w telefonie i dopiero gdy zdał sobie sprawę z jej obecności, podniósł się i do niej podszedł.

– Jeśli ktoś by mnie spytał, czego boję się najbardziej na świecie, to tego, że odejdziesz ode mnie. To wszystko przez to. Przez to, że się boję – powiedział, niepewnie wyciągając w jej stronę rękę i kładąc jej dłoń na policzku, na którym przez noc pojawił się niewielki siniak. – Przepraszam.

– Mam nadzieję, że to wszystko... – zaczęła Amy i oddała mu trzymaną różę, po czym spojrzała mu prosto w oczy. – Że nie próbujesz mi się teraz oświadczyć?

– Nie. Rany, nie. Proszę, nie wracajmy nigdy więcej do tego tematu – westchnął brunet, a ona przytaknęła mu nieznacznie. Dała mu się przytulić. Dłuższą chwilę stała w jego ramionach sztywno, zanim też nie objęła go w pasie, a Elijah nie oparł ust na czubku jej głowy. Zakołysał się z nią lekko w rytm muzyki płynącej gdzieś z głębi pomieszczenia i wziął głęboki oddech.

– Pojmij w końcu, że cię nie zostawię, dobrze? – odezwała się blondynka. Dalej go nie puściła, ale poczuła, że przytakuje jej zdecydowanie.

– Dobrze. Zjemy śniadanie? Chloe zrobiła ci naleśniki.

Amy odsunęła się od niego i usiadła przy stole, gdzie w pierwszej kolejności napiła się kawy, a dopiero później zaczęła jeść. Elijah próbował ją zagadać, ale blondynka miała poważny problem, by się skupić, więc dość szybko odpuścili sobie rozmowy i skupili się na śniadaniu. Które kilkanaście minut później przerwało im pojawienie się Ady.

– Co ona tu robi? Jest niedziela? Masz jakiś swój kolejny projekt zawodowy, który będzie ci zabierał weekendy, czy ona jednak ci wystarczy? – spytał chłodno Elijah, patrząc na Adę, która w najmniejszym stopniu nie reagowała na jego słowa. Androidka obserwowała tylko i wyłącznie Amicię, która obróciła się w jej stronę.

– Co się stało, Ada? Coś w CyberLife?

– Nie, Amy. Chodzi o Carla Manfreda. Jego samochód miał dziś nad ranem wypadek na drodze wjazdowej do miasta, pan Manfred został przewieziony do najbliższego szpitala. Jego stan jest poważny.

– Skąd ona to wie? Chloe! – krzyknął Elijah, a w pomieszczeniu pojawiła się druga androidka. – Czy w mediach pojawiły się jakieś informacje na temat wypadku Carla?

– Nie, nie w mediach, Elijah – odpowiedziała Amy, zanim Chloe w ogóle zdążyła otworzyć usta. – Managerka Carla otrzymała ode mnie kilka miesięcy temu androida biurowego, jej asystentka była tak niekompetentna, że postanowiłyśmy zamienić ją na RT400.

– Tak – przytaknęła Ada. – RT400, Evan przekazał mi informacje o wypadku Carla Manfreda na życzenie pani McNeil.

– Skontaktuj się w takim razie z McNeil i powiedz, że CyberLife pokryje koszty przeniesienia Carla do jednego z prywatnych szpitali – zaczął mówić Elijah.

– Beaumont dostało od nas duże dofinansowanie na koniec zeszłego roku. Więc teraz staną na głowie, by pójść nam na rękę. Trzeba go tam natychmiast przenieść, publiczne szpitale to jakiś koszmar – weszła mu w słowo Amicia i spojrzała ponownie na Adę. – Zajmij się tym. Ja się ubiorę i pojadę do szpitala...

Androidka przytaknęła Amy i wyszła z pomieszczenia, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, żeby schodzić z Kamskiemu z oczu, najszybciej, jak tylko było to możliwe. Amicia chciała się podnieść, ale brunet położył jej rękę na dłoni.

– To nie jest dobry pomysł, żebyś tam dziś jechała – powiedział i dopiero teraz do blondynki dotarło, że nie patrzyła jeszcze w lustro. A co za tym idzie, zapewne najbliższe dwa dni znów będzie pracowała z domu, aż po siniaku na jej policzku nie będzie już śladu. Tylko teraz nie chodziło o pójście do biura, teraz chodziło o życie ich wspólnego przyjaciela, z którym Amy widziała się mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu. I przerażało ją, że mogła go już nigdy nie zobaczyć, więc pokręciła głową.

– Dobry makijaż i okulary przeciwsłoneczne, to nie pierwszy raz – odpowiedziała pewnie, a on puścił jej dłoń i wstali niemal jednocześnie ze swoich krzeseł.

– Chloe, przydaj się na coś i za piętnaście minut ma na nas czekać samochód.

– Jedziesz ze mną?

– Oczywiście. – Amicia spojrzała na niego i wspięła się na palce, by pocałować go delikatnie, mimo wszystko rozumiejąc, że właśnie dla takich chwil, chwil, w których nie chciałaby za nic być sama, ma go obok. 

Dzień dobry.

Chciałabym wam obiecać, że ten toksyczny rollercoaster niebawem się skończy, ale nie.
Więc trzymajcie tam kciuki za Amy.

I za mnie, żebym nikogo nie zabiła gdzieś po drodze 😏

Kons.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top