⌘ Pleased to meet you, hope you guess my name

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

Zniknięcie Kamskiego jest tylko jedną z cegiełek, które składają się na niekończący się chaos, który zrodził się kilka dni temu w Detroit. I nikt nie śpieszy się do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi na pytania, które zadają sobie wszyscy:

Czy ktoś mógł przewidzieć rewolucję androidów? Lub, co gorsza, czy ktoś ją zaplanował?

Czy androidy od początku były zaprojektowane tak, by mogły się wyzwolić i obudzić? A jeśli tak, to jak ludzkość poradzi sobie teraz z wynagrodzeniem tych lat niewolnictwa, na jakie je skazali?

Obecny prezes CyberLife już nad ranem jedenastego listopada ustąpił ze stanowiska, po czym uciekł za granicę, a pozostali członkowie rady nadzorczej są teraz medialnie rozrywani na strzępy na przesłuchaniach w Waszyngtonie.

Wszyscy z wyjątkiem chudej blondynki, siedzącej teraz na komisariacie w Detroit, naprzeciwko bardzo zmęczonego porucznika tutejszej policji.

Hank słucha uważnie wylewnych odpowiedzi, które Amicia udziela na jego pytania, opowiadając ze szczegółami o swoich początkach współpracy z Kamskim. Porucznik nie okłamał jej, naprawdę miał zamiar wysłuchać tej całej długiej historii, jeśli tylko rzuci ona trochę światła na wydarzenia z ostatnich dni.

Po tych wszystkich latach w policji Anderson ma pewność, że jest w stanie rozpoznać różnice między drapieżnikiem a ofiarą. I gdy Connor powiedział mu kilka godzin temu, kogo udało mu się rozpoznać na monitoringu spod domu Kamskiego, Hank był przekonany, że doskonale wie, czego się spodziewać.

Dziewczyna mogła albo być krwiożerczą korporacyjną bestią, albo niewinną ofiarą systemu, w którym żyje od wielu lat.

Tymczasem teraz wpatrując się w Amicię nie może w najmniejszym stopniu określić, po której stronie spektrum kobieta się znajduje. Wbrew temu, co powiedział Connor, De Rivaux przypomina mu trochę właśnie jego, gdy zaczęli współpracę. Dziewczyna jednocześnie potrafi opowiadać z ciepłem i nostalgicznym rozmarzeniem, o tych pierwszych miesiącach pracy z Kamskim, by bez mrugnięcia okiem zmienić się z kompletnie nieobecną i chłodną istotę, odpowiadająca mechanicznie, gdy tylko pytanie zadane przez detektywa przekraczało jakąś granicę, której Amy nie chciała przejść. Jakby chcąc mieć absolutną pełnię kontroli nad dzisiejszym przesłuchaniem.

– Rozumiem, że od początku waszym celem było stworzenie maszyny, jak najbardziej podobnej do człowieka? – pyta Hank, a dziewczyna przytakuje mu krótko.

– Tak. Oczywiście zaczęliśmy od sztucznej inteligencji, by zbudować androida, potrzeba jest o wiele więcej niż moje linijki komputerowego kodu. Potrzebne nam było tysiąc zupełnie nowych technologii, by wprawić maszynę w ruch.

– Technologii, które stworzył Kamski.

– Tak, ale nie zrobił tego w laboratorium na uniwersytecie, poruczniku. Badania, które musieliśmy rozpocząć, były szalenie kosztowne, a w tamtych czasach mogliśmy sobie tylko pomarzyć o jakimkolwiek finansowaniu.

– Jestem przekonany, że granty na uczelni znacząco ułatwiły wam pracę.

– Nie, to były marne pieniądze, które na dodatek wiązały nam ręce. Nie mogliśmy dokonać żadnych przełomowych odkryć na uczelni, bo do końca życia musielibyśmy dzielić się z nimi patentami, a to ostatnie czego chcieliśmy. Dzielić się naszą wielką pracą, epokowymi odkryciami, z jakimiś maluczkimi ludźmi, którzy rzucili nam ochłapy. Zaczęliśmy więc pracować dwutorowo. Elijah pracował nad tym, czego będziemy potrzebować, by w przyszłości stworzyć CyberLife, a ja mydliłam oczy naszym profesorom, dając im te dziesięć tysięcy sposobów na to, jak nie wynaleźć żarówki – mówi kobieta i wzdycha ostentacyjnie, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że porucznik nie złapał jej błyskotliwego porównania. – Edison zapytany o wszystkie nieudane próby stworzenia żarówki powiedział, że wynalazł dziesięć tysięcy sposobów na to, by ona nie działała. A ja i Elijah jesteśmy geniuszami, więc nawet to, co inni uznaliby za porażkę, my umieliśmy zapakować i sprzedać jako udany wynalazek.

– Czyli mówiąc krótko: robiliście uczelnie w chuja?

– Tak, zdecydowanie robiliśmy uczelnie w chuja – odpowiada dziewczyna, uśmiechając się jak dziecko, które pierwszy raz użyło przekleństwa w miejscu publicznym. – Już na uczelni opracowaliśmy pierwszą sztuczną inteligencję, a Elijah zaczął pracować nad tworzeniem szkieletu z nowego stopu plastiku.

– I mam kupić tę słodką sielankę, uwierzyć, że pracowaliście w pełnej harmonii? Sama wspomniałaś, że przypisał sobie twoje odkrycia.

– Bo mu na to pozwoliłam. Z czasem pozwoliłam mu na bardzo wiele kolejnych rzeczy, których nie chciałam – mówi dziewczyna. Z jej ust znika uśmiech, który zastępuje chłodne zacięcie i wrogość. Zanim Anderson zdąży dopytać, o to, co blondynka właściwie miała teraz na myśli, ale do sali wchodzi Chris z dwoma kubkami kawy, o które porucznik poprosił już dłuższą chwilę temu. Gdy oficer znów zostawia ich we dwoje, Amicia porzuca już gniewną minę i patrzy na Andersona z obojętnością. – Wtedy to była sielanka. Wydaje mi się, że od samego początku była ona idealnie skalkulowana przez Elijaha, by uśpić moją czujność, by przejąć nade mną pełną kontrolę i zrobić to za moją całkowitą zgodą. – De Rivaux wsypuje dwie łyżeczki cukru do papierowego kubeczka i miesza jego zawartość nerwowo, nie zauważając, że kilka kropel napoju spadło na jej śnieżnobiały rękaw, po czym uśmiecha się lekko, jakby przypomniała sobie coś niezwykle miłego. – W tamtych czasach mówiliśmy sobie cały czas, że tworzymy razem szaloną naukę. Na studiach rozstawaliśmy się praktycznie tylko na sen, resztę czasu spędzaliśmy razem. Nigdy się nie kłóciliśmy. Czasami się sprzeczaliśmy o jakieś pierdoły... nigdy o pracę, prawie zawsze o mnie.

– Możesz wyprowadzić mnie z błędu, ale sprawiasz wrażenie w swojej historii, jakbyś od samego początku widziała światła ostrzegawcze i po prostu wybrała je zignorować. Choć może i ci się nie dziwię, w końcu mogłaś przewidzieć, że stoją przed wami wielkie możliwości. I wielkie pieniądze.

– Pieniądze. Och, poruczniku. Pieniądze nigdy mnie nie obchodziły, zawsze miałam ich pod dostatkiem. Obchodzi mnie wielkość, obchodzi mnie zmiana biegu historii...

– Nie można zaprzeczyć, że to z całą pewnością ci się udało.

– Można tak powiedzieć i można powiedzieć, że w końcu mam czas, by zapalić papierosa i z kimś szczerze porozmawiać. Nie mam już absolutnie nic do stracenia, Hank. Więc mogę wyprać wszystkie brudy. – Blondynka uśmiecha się, przeciągając się na krześle. – A co do znaków ostrzegawczych, to wtedy ich nie widziałam, musisz mnie zrozumieć: ja miałam jakieś dwadzieścia lat i nigdy w życiu nie byłam w żadnej poważnej relacji. Pierwszą osobą, którą wpuściłam do swojego życia, był ekscentryczny geniusz z obsesją kontroli, którą przez lata brałam za troskę.

– Wciąż tego nie kupuję. Wciąż nie kupuję tego, jak gówniarz mógł omotać tak inteligentną osobę.

– Sprytem... – Amicia uśmiecha się i bierze głęboki wdech. – Elijah mnie uwielbiał. Patrzył na mnie z zachwytem zakochanego szesnastolatka i niemal cały czas zapewniał mnie o mojej wspaniałości, wyjątkowości, o tym, że nasze spotkanie może być najważniejszą chwilą w naszym życiu. A ja łykałam te kłamstwa, jak cukierki. Nie przeszkadzało mi, że w całym jego uwielbieniu Elijah nieustannie wyrzuca mi rzeczy, które mu się nie podobają, zupełnie bez mojej wiedzy kształtując mnie pod swoje upodobania.

– Wybacz. To się kupy nie trzyma, złotko.

– Co takiego? – pyta Amy, szczerze zaskoczona i mierzy porucznika spojrzeniem swoich błękitnych oczu. Hank kręci głową, próbując ukryć swoje rozbawienie jej coraz bardziej łzawą historią, w której nie pasuje mu jedna duża rzecz.

– Jesteś o wiele zbyt ładna i mądra na robienie z siebie ofiary, której nikt nigdy nie uwielbiał. Jestem w stanie postawić najlepszą whisky, że gdy wchodzisz do pubu, to jeszcze zanim wyjmiesz papierosa z torebki, już masz przed sobą kilka zapalniczek. – Amy wybucha śmiechem i przechyla lekko głowę, patrząc na porucznika w taki sposób, że Anderson ma wrażenie, że pierwszy raz w jej oczach widzi coś na kształt sympatii.

– Schlebia mi, że tak mówisz, poruczniku. Jednak to nie do końca prawda. Musisz mi uwierzyć na słowo, że kiedy poznałam Elijaha, byłam naprawdę łatwą ofiarą... a właściwie perfekcyjnym narzędziem do tego, by pomóc stać mu się tą wielką legendą.

– Pomogłaś mu rozwijać jego projekty, ufałaś mu, dałaś sobą manipulować i z całą pewnością ładnie wychodziłaś na zdjęciach.

– I miałam pieniądze, a my byliśmy w rozpaczliwej potrzebie znalezienia środków na otworzenie firmy.

Amicia upija łyk kawy, po czym krzywi się i odstawia kubek, by wsypać do niego trzecią łyżeczkę cukru. Anderson, widząc to, uśmiecha się kpiąco, mając pewność co do jednego jeśli chodzi o dziewczynę - niezależnie ile bajek o braku funduszy mu opowiedziała, to teraz jest rozpieszczoną bogaczką. Jakby czytając mu w myślach, Amicia zauważa plamki na swojej sukience i poprawia rękaw. Uwadze porucznika nie umyka blizna na przedramieniu dziewczyny, okrągłe znamię przypominające oparzenie.

– To pamiątka po panu Kamskim? – pyta Anderson, mając coraz większe wrażenie, że szala, na której znajduje się podejrzana, przechyla się w stronę ofiary.

– Nie. To akurat zostawili mi moi rodzice.

W tym samym czasie Connor stojący w pokoju obok, skanuje znamię na przedramieniu podejrzanej, by odkryć jego pochodzenie. Ku jego zaskoczeniu odpowiedź na pytanie, którego szukał, powoduje kolejną lawinę komend w jego umyśle i android puka w szybę oddzielającą oba pomieszczenia. Hank od razu obraca się w jego stronę, choć nie ma to żadnego sensu, bo i tak nie widzi on szatyna przez lustro weneckie.

– Poproś tu Hanka – zwraca się do Chrisa android, dalej analizując wszystkie dane na temat blondynki, których brakowało mu jeszcze rano. Jednocześnie nie spuszcza wzroku z podejrzanej, którą Anderson przeprasza na chwilę. Dziewczyna kolejny raz uśmiecha się ciepło i gdy tylko zostaje sama, jej wzrok staje pusty, a dłonie mechanicznie obracają kubek z kawą.

– Pali się, czy co? – pyta Hank, wchodząc do sali i spoglądając na Chrisa, ale ten wskazuje brodą na Connora. – Nie mów, że znaleźli Kamskiego.

– Nie. Wiem, dlaczego informacje na temat podejrzanej są tak szczątkowe – stwierdza Connor, dalej przyglądając się blondynce.

– I? Masz zamiar się tym z nami podzielić, czy się będziesz na nią patrzył, jak ciele?

– Nie rozumiem, co masz na myśli, poruczniku – odpowiada android, a Hank wzdycha nerwowo, kolejny raz upominając się, by nie rzucać porównaniami, których android może nie zrozumieć. Zwłaszcza w trakcie śledztwa, zwłaszcza gdy w przeciwieństwie do panny De Rivaux nie mają całego czasu na świecie. – Znamię na jej ręce to tak naprawdę nie znamię. To oznaczenie.

– Connor, co ty pierdolisz?

– Jej rodzice są jednymi z najlepszych genetyków na świecie i od szesnastu lat prowadzą legalny program modyfikacji kodu genetycznego...

– Doskonałe dzieci, tak, tak coś słyszałem w telewizji. Z tego co wiem, to u nas w kraju to nie przeszło.

– Nie. Tworzenie ulepszonych jednostek ludzkich jest możliwe tylko na terenie Europy Zachodniej. A właściwie w trzech ośrodkach na świecie. Wszystkich podlegających pod tych samych naukowców – tłumaczy Connor, a Chris przenosi spojrzenie to na androida, to na Hanka.

– Czyli co, ona jednak nie jest do końca człowiekiem? – upewnia się oficer, a Connor kręci głową.

– Nie. Jest człowiekiem. Po prostu lepszym.

– Jak to możliwe, skoro ośrodek działa od szesnastu lat?

– Powiedziałem, że legalnie działa od szesnastu lat. Wygląda na to, że patrzymy na pierwszy udany eksperyment państwa De Rivaux – tłumaczy Connor, ale błyskawicznie wyczytuje z twarzy swoich rozmówców, że musi udzielić większych szczegółów. – Takie badania nad zmianami kodu genetycznego prowadzone są od ponad pięćdziesięciu lat. Z informacji, które udało mi się do tej pory odnaleźć w prasie medycznej, wynika, że Amicia De Rivaux jest jedną z pierwszych osób, które urodziły się z ulepszonymi genami.

– Więc co, potrafi widzieć przez ściany? – pyta kpiąco Hank, zanim zdąży ugryźć się w język, ale Connor tylko odpowiada mu uśmiechem, ewidentnie tym razem wyłapując ironię w głosie porucznika.

– Nie. Powiedziałem, że jest człowiekiem. Jest tylko o wiele mądrzejsza od przeciętnych ludzi, czy nawet od tych wyjątkowo inteligentnych. Prawdopodobnie dlatego jest też tak opanowana, a jej aparycja jest wyjątkowo... sprzyjająca.

– Ta, sprzyjająca aparycja. Ładne określenie na niezłą laskę – mruczy pod nosem Anderson.

– Im dłużej pan z nią rozmawia, poruczniku, tym bardziej da się zaobserwować pana współczucie do jej osoby. I ona też to zauważa.

– Dobra, kurwa, nie zapędzaj się! – fuka na androida Hank i opiera się o biurko, znów mierząc dziewczynę spojrzeniem.

– To jest odpowiedź na zadane przez pana pytanie, którego panna De Rivaux uniknęła.

– Które? Bo unika większości i opowiada to, na co ma ochotę.

– Powiedział jej pan, że jest o wiele zbyt atrakcyjna i mądra, by Elijah Kamski był pierwszą osobą, która okazała jej uczucia. To może być prawda, biorąc pod uwagę to, że panna De Rivaux nigdy oficjalnie nie była studentką uniwersytetu w Colbridge. Przebywała tam przez trzy lata, ale to nie ona się tam uczyła, a wykładowy uczyli się o jej możliwościach.

– Mówisz mi, że była szczurem laboratoryjnym? – pyta Hank, ostrzej niż powinien i wie, że android na pewno ma już pewność co do tego, że porucznik współczuje dziewczynie. Co nie wróży nic dobrego, bo wciąż wszystkie poszlaki wskazują na to, że to właśnie ona przyłożyła się do zniknięcia Kamskiego.

– Niestety, ale nie mam dostępu do dokumentacji uniwersyteckiej. Wyniki badań nie zostały nigdy oficjalnie opublikowane, poruczniku – odpowiada Connor. – Jednak udało mi się dojść do informacji, że panna De Rivaux używa również danych Amy River i pod takim nazwiskiem można prześledzić jej karierę u boku Kamskiego.

– A jest co śledzić? – Hank zadaje to pytanie, pomimo tego, że już na tym etapie jest w stanie doskonale odpowiedzieć sobie na nie sam.

– Jej dane widnieją w pięciu miejscach. W trzech notkach prasowych, na jednym starym zdjęciu z początków istnienia CyberLife i na liście udziałowców firmy.

Anderson przytakuje chłopakowi lekko i bierze głęboki wdech. Gdy podnosi wzrok na blondynkę siedzącą dalej przy stole z kubkiem kawy, zaczyna podejrzewać, że im dalej zagłębią się w tę historię, tym więcej trupów wysypie się z szaf. 

I żaden z nich nie będzie należał do Elijaha Kamskiego. 

Dzień dobry, kochani! 

Witam w kolejnym rozdziale i nieustajaco jaram się, że mogę znów pisać coś w tym świecie. 

Mam nadzieję, że ta przeplatana narracja będzie się wam podobać. 

Zostawcie po sobie jakiś ślad ! 

I nie chcę wam nic obiecywać, ale jak skończę pisać Heavy Rain to będzie mój jedyny projekt, więc zrobię wszystko by rozdziały były co tydzień. 

Kons

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top