Ogni tua piccola lacrima è oceano sopra al mio viso ⌘

4 lipca 2026. Orchard Lake, Michigan

Na tarasie ogromnej posiadłości położonej nad jeziorem ustawiono długie drewniane stoły, które kryły się w cieniu płóciennych namiotów. Kilku androidów-kucharzy co chwila dostawiało na nie kolejne porcje grillowanego jedzenia i zimnego alkoholu, a zebrani ludzie rozmawiali z każdą godziną coraz głośniej. Gdy dodało się do tego radosne krzyki dzieci bawiących się w cieniu drzew, można było łatwo wyciągnąć wniosek, że tocząca się impreza należała do udanych. Nawet sam Elijah czuł się zaskakująco komfortowo i nie przeszkadzało mu nawet towarzystwo Jonathana siedzącego obok niego przy stole. Rozmowy toczyły się na wszystkie tematy, ale oczywiście najczęściej skupiały się na pracy.

– Ludzie nie przestaną mnie zadziwiać – powiedział Jason, sięgając po kolejną butelkę piwa. – Serio, ktokolwiek z was wpadłby na pomysł, by użyć Tyrium do produkcji narkotyków? Jakby... są tańsze produkty, którymi można sobie zjebać życie.

– Powiedział człowiek, który pije właśnie trzecią szklankę whisky – roześmiała się Ruby, a kolega pokazał jej tylko środkowy palec.

– Tyrium samo w sobie nie jest drogie w produkcji, poza tym zawsze można ukraść je nam i wykorzystać do robienia bordo – zabrał głos John i odsunął od siebie talerz. – Poza tym z tego co czytałem, to mniej wyniszcza organizm niż heroina, a daje podobnego kopa. Dla dilerów to żyła złota, uzależnia tak samo, a klient pożyje dłużej i da więcej kasy.

– To plaga! Ludzie się uzależniają i umierają, a ty mówisz tylko o pieniądzach! – oburzyła się Ruby, jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.

– A czy to nasza wina? – spytał Jonathan i uśmiechnął się bezczelnie do współpracowniczki. – To nie my wypuściliśmy to ścierwo na rynek, tylko jakiś domorosły chemik, który bawił się Tyrium w piwnicy. Poza tym chyba wizerunkowo już rzuciliśmy jakimiś pieniędzmi w policję, by się zajęła sprawą... ale to musiałabyś zapytać Amicię, to ona chyba gadała z glinami.

– Więc co? Rzuciliśmy jakieś grosze i już nie mamy krwi na rękach? Prawdziwy z ciebie kapitalista, Johnny – roześmiała się gorzko Ruby i dolała sobie szczodrze trunku do kieliszka.

– To nie nasza wina, moja droga.

– Właście... to Ruby ma rację. To twoja wina, John – odezwał się Elijah i nagle wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego stronę. Kamski chwilę napawał się zaskoczonym spojrzeniem swojego współpracownika, zanim nie uśmiechnął się i nie sięgnął po swoją szklankę z whisky. – Epidemia bordo to w całości wina jednego człowieka i to właśnie ciebie.

– Co ty pierdolisz, Elijah? – mruknął Porter, naprawdę nie rozumiejąc, do czego może dążyć wypowiedź bruneta.

– Bordo powstało na podstawie Tyrium, prawda? – zapytał retorycznie, tylko po to, by upewnić się, ile osób go w ogóle słucha i momentalnie przytaknęli mu prawie wszyscy. – Ale wcale nie powstało w taki sposób, w jaki sobie wyobrażacie, że jakiś idiota spuścił krew z androida i postanowił się nią upić, czy ją sobie wstrzyknąć. Nie, to bzdura. Ktoś, raczej utalentowany chemik z dobrym zapleczem technicznym, próbował odtworzyć w swoich warunkach Tyrium, pewnie by pobawić się w boga, zbudować sobie samemu androida, czy by sprzedawać je po niższej cenie. Kto wie. Jego motywacje są nieistotne, istotne jest to, jak w ogóle mógł się za to zabrać. Bo znał wzór chemiczny, a skąd go znał?

– Bo Jonathan kazał go opatentować? – rzucił Jason, a Kamski przytaknął mu z uśmiechem.

– Właśnie dlatego. Gdybyśmy trzymali go w tajemnicy, zamiast podać go w urzędzie patentowym, to wzór chemiczny nie trafiłby w świat, a co za tym idzie, jakiś idiota by się nie pomylił w swoim małym laboratorium. Bordo powstało tak, jak milion innych rzeczy na tej planecie, przez kompletny przypadek – powiedział Elijah, uśmiechając się lekko i spojrzał w stronę blondynki w letniej, niebieskiej sukience. – Milion sposobów na to, by nie wynaleźć żarówki – dodał trochę ciszej, ale teraz już nikt go nie słuchał. Wszyscy zajęli się wypominaniem Johnowi jego pomysłu opatentowania części stworzonych w Cyber Life technologii. Oraz głównie żartowaniem, że teraz Porter będzie musiał wyciągnąć trochę pieniędzy z własnej kieszeni, by ukoić sumienie. O ile oczywiście jakieś ma.

Amicia siedziała razem z żoną Jonathana i Marią Schaffer na kocach rozłożonych pod drzewami, prawie nad samą wodą. Kobiety rozmawiały o czymś, co chwilę wybuchając śmiechem, a Amy niemal mimowolnie cały czas bujała przenośną kołyską, w której leżała półroczna dziewczynka. Elijah patrzył na swoją partnerkę tak, jakby widział ją pierwszy raz w całym swoim życiu, ponieważ ani razu do tej pory nie widział jej w takiej roli. I choć przez te kilka miesięcy już zaakceptował nagłą fascynację dzieckiem ich przyjaciół, która kompletnie owładnęła Amy, tak wiedzieć, a widzieć to były dwie zupełnie inne kwestie. Anica wstała do swojego starszego dziecka, które właśnie do nich podbiegło, a Amicia pochyliła się nad kołyską i zaczęła gaworzyć do niemowlaka, uśmiechając się przy tym szeroko. A gdy dziewczynka zaczęła machać nóżkami w powietrzu, blondynka od razu pocałowała ją w maleńką stópkę i dopiero wróciła do rozmowy z Marią. Kawałek dalej od nich stała Ada, jej jasne włosy rozwiewał w każdą stronę wiatr znad jeziora, a androidka otwierała oczy jedynie, gdy Amy zwracała się do niej bezpośrednio. Elijah kompletnie nie rozumiał, dlaczego zabrali ją ze sobą na weekend, jeśli De Rivaux miała zamiar cały ten czas sprowadzać rolę swojego ukochanego androida do tego, by podawał jej drinki. I podejrzewał, że zrobiła to tylko po to, by popsuć mu humor.

Amicia była na niego zła, miała do niego żal o te tygodnie kłótni i pretensji o to, że nie spędza z nim dwudziestu czterech godzin na dobę, odkąd na świecie pojawiła się córka ich przyjaciół. Kobieta sama nie zdawała sobie sprawy z tego, że bycie matką chrzestną tak bardzo ją pochłonie, ale od chwili, gdy pierwszy raz wzięła małą Sylvie na ręce, nie myślała o niczym innym, niż by zrobić to znów. I naprawdę cieszyła się na ten weekend za miastem, który w końcu mieli spędzić wszyscy razem, a Kamski skutecznie odzierał ją z tej radości każdym swoim chłodnym spojrzeniem. Tak, że ostatecznie Amicia nie miała pewności, czy w ogóle tutaj dotrą, bo przecież w grę nie wchodził scenariusz, w którym przyjechałaby tu sama. I teraz trudno jej było wykrzesać z siebie entuzjazm, gdy Elijah ewidentnie oczekiwał od niej wdzięczności, że poszedł jej na rękę i świętowali czwarty lipca w gronie przyjaciół.

– Możemy chwilkę porozmawiać o pracy, czy jesteś zbyt zajęta? – zapytała Maria, upijając łyk swojego martini i szukając wzrokiem córki, która bawiła się z resztą dzieci. Amy spojrzała w stronę Elijaha i dopiero gdy miała pewność, że ten wciąż siedział przy stole, przytaknęła. – Mamy zamiar omówić to, że Ada przejęła cały nowy system operacyjny, który napisałaś dla RK300? Nie zaczęłam go jeszcze projektować, a ona już sabotuje nasze działania.

– Nie. Nie sabotuje ich, robi to, co jej priorytetowa komenda jej nakazuje. Doskonali się. Bez patrzenia na koszty – odpowiedziała Amy, mechanicznie bujając kołyską i patrząc na bujające się nad nią kolorowe zabawki. – Zabroniłam jej atakować kolejne androidy, więc postanowiła zdobyć program jeszcze zanim android w ogóle powstał. To sprytne.

– To niepokojące, Amy. Tracisz nad nią kontrolę.

– To akurat nic nowego, to, że nie mam nad niczym kontroli – szepnęła blondynka, po czym błyskawicznie uśmiechnęła się i spojrzała na Marie. – Nie wiem, czy kiedykolwiek zbudujemy lepszego androida niż Ada, więc chyba na jakiś czas chcę przestać próbować. Markus powstał z mojej potrzeby serca, by pomóc Carlowi, by zbudować androida, który będzie twórczy i... ludzki. Nie widzę na razie na horyzoncie kolejnego takiego wyzwania.

– Czy ty mnie zwalniasz? – zapytała rozbawionym głosem Maria i dopiła zawartość swojego kieliszka.

– Nie. Daję ci wolną rękę i... – Amy przerwała w pół słowa, bo córka jej przyjaciół zaczęła się złościć i wszystko zwiastowało, że zaraz się rozpłacze. Blondynka wyjęła dziewczynkę z kołyski i zaczęła kołysać w ramionach, opierając usta na jej główce. – Poza tym mam teraz inne rzeczy na głowie.

– Anica nie pracuje, poza tym mają dwie nianie. Nie musisz im pomagać, robisz to tylko bo tego chcesz.

– Oczywiście, że tego chce – odpowiedziała stanowczo Amicia i podniosła się z gracją, dalej trzymając małą Sylvie. – Idę poszukać jej mamy.

Poszła w stronę placu zabaw między drzewami, ale wcale nie miała ochoty szukać żony Jonathana. Chciała po prostu uciec od rozmowy i tego, że cały czas czuła na sobie wzrok Elijaha. Dlatego krążyła dłuższą chwilę z uśmiechem między pozostałymi dziećmi, cały czas kołysząc niemowlę w swoich ramionach. Amy nigdy nie myślała o dzieciach, nie poświęciła nawet pół sekundy na zastanowienie się, czy ich chce, czy nie. Dzieci to zawsze była rzecz, która przydarza się innym, a ona tylko uśmiechała się sztucznie, gdy znajomi pokazywali jej zdjęcia swoich pociech. I pewnie dalej by tak było, gdyby nie cholerny i okropnie pijany Jonathan nie zaproponował jej, by została matką chrzestną jego córki. Amicia zgodziła się, wierząc w to, że jej rola ograniczy się do kupowania prezentów i uśmiechania się na fotografiach z urodzin. Ale gdy Anica musiała zostać w szpitalu, a John poprosił Amy o pomoc, wszystko się zmieniło.

I teraz Amicia rozumiała, że to może być jakiś jej brakujący element. Jakąś cząstka wszechświata, która obudzi w pełni jej serce do życia. Tylko im dłużej patrzyła na Elijaha, tym bardziej była pewna, że nie jest to coś, czego chciałaby w tym życiu, które ma z nim. W zimnym szklanym domu nie było miejsca na dzieci. A już na pewno na miłość, która nie jest toksyczna.

– Mam ją zabrać? – zapytała ją Anica, gdy Amicia weszła do przyjemnie chłodnego wnętrza domu.

– Jeśli chcesz.

– Nie, ja mam ją codziennie – roześmiała się kobieta, a jej rude, kręcone włosy zafalowały wokół jej twarzy. – Za jakąś godzinę będzie ją trzeba nakarmić, ale do tego czasu baw się dobrze.

– Nie narzekam – odpowiedziała Amicia, rozglądając się po wnętrzu domu. – Pięknie tu jest.

– Tak, a to tylko godzina drogi od miasta. Powiedziałabym, że też możesz o tym pomyśleć, ale wy musieliście wybudować dom dziesięć minut od firmy.

– Dużo to o nas mówi, prawda?

– A przynajmniej o jednym z was. Chcesz drinka?

– Martini – odpowiedziała blondynka, a Anica machnęła dłonią na najbliższego androida, który od razu zajął się wykonywaniem polecenia. Anica poprowadziła Amy w głąb domu, do przestronnego salonu, gdzie usiadły na sofie.

– Jak się miewasz? – zapytała, a Amicia zamrugała lekko, nie mając do końca pewności, o co konkretnie pyta żona jej przyjaciela. – Ty Amy. Jak ty się czujesz? Nie co słychać w pracy, nie jak wam się układa z Elijahem, nie, że masz obsesję na punkcie mojej córki. Jak ty się masz?

– Psychicznie? – upewniła się blondynka, delikatnie odkładając dziecko na sofę między nimi. Amicia otworzyła lekko usta, by skłamać, ale dotarło do niej, że od bardzo dawna sama nie zadawała sobie tego pytania. Była tak uzależniona od nastrojów Elijaha i tego, jak się między nimi układa, że wszystko w jej życiu, nawet jej własne samopoczucie było dla niej kwestia drugorzędną.

– Nie musisz odpowiadać. Słabo się znamy, właściwie to praktycznie znam cię tylko z tego, co mówi John, bo gdy się widzimy, to zawsze grasz jakąś rolę.

– Słucham?

– Nie wiedziałaś, że jesteś doskonałą aktorką, Amy? Doskonale odgrywasz rolę szczęśliwej. – Słowa Aniki uderzyły w blondynkę mocniej, niż jakikolwiek wymierzony policzek. Amicia poczuła, jak jej żołądek zaciska się gwałtownie i miała ochotę ucałować androida, który na chwilę przerwał im rozmowę, stawiając na stole ich napoje. – Wiesz, teraz jesteś naszą rodziną – dodała Anica i położyła dłoń na ręce Amy, która mimowolnie łaskotała lekko jej córkę. – A to oznacza, że zawsze ci pomożemy. Zawsze znajdziesz tu dom.

– Nie. Nie mów tak – poprosiła cicho De Rivaux i przygryzła usta prawie do krwi. – Nie mów takich rzeczy głośno, Ani. Ostatni osoba, która wysunęła taka propozycje, teraz mnie nienawidzi, a ja nie chcę, by Elijah odebrał mi cokolwiek więcej.

Zanim żona jej przyjaciela zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, blondynka już podniosła się i ruszyła w stronę łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i mocno zacisnęła dłonie na brzegu umywalki. Patrzyła prosto na swoje odbicie i powoli liczyła do stu, skupiając całą swoją uwagę na każdym kolejnym oddechu. Musiała się uspokoić, musiała na nowo przybrać swoją pokerową twarz, zanim wróci do reszty. Była przerażona do szpiku kości, gdy wróciło do niej wspomnienie jej zapłakanej siostry, która w ich ostatniej rozmowie przeklinała ją w najróżniejszych słowach i wszystkich znanych im językach. I teraz Amicia wie, że nigdy do końca nie ucieknie. Dlatego właśnie gra najlepiej jak potrafi, bo nic więcej jej nie pozostało. Spojrzała pewnie w lustro i uśmiechnęła się, najnaturalniej jak tylko potrafiła, zanim nie wyszła z łazienki. Poszła prosto na taras, gdzie od razu zajęła miejsce obok Elijaha, który objął ją ramieniem. Z łatwością włączyła się do toczącej się rozmowy, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek zburzyło spokój tego dnia.

Późnym popołudniem atmosfera zgęstniała momentalnie, gdy na podjeździe zatrzymał się samochód należący do Amandy. Oczywiście, że zaprosili ją, ale nikt z zebranych nie zakładał, że ta naprawdę postanowi przyjechać. Jej stan zdrowia pogorszył się nagle, kilka miesięcy temu i teraz Stern raczej podróżowała od kliniki do kliniki po całym świecie, niż była obecna w firmie. Jonathan pierwszy wstał, by podać jej ramię i zaprowadzić do fotela przy stole. Amanda wyglądała o wiele surowiej niż kiedykolwiek wcześniej, nie tylko przez to, że schudła, czy przez to, że jej włosy wyniszczone leczeniem, były schowane pod kolorową chustą. Nie, Amanda patrzyła na nich jak na dzieci, które właśnie stłukły ulubiony wazon swojej matki.

– Więc wyjeżdżam z kraju na pięć tygodni i gdy wracam, nie zastaję w firmie żadnej osoby decyzyjnej? – zapytała, jak gdyby nigdy nic nalewając sobie whisky. – Wiecie, że jedna z chińskich podróbek przypadkowo zabiła dziecko? Informacja przeniknęła już do zagranicznych mediów, za dwa dni będziemy mieć niemały kryzys wizerunkowy... a wy robicie grilla. – Wzrok Amandy prześlizgnął się po wszystkich zebranych i najdłużej zatrzymał się na Eveline, która była rzecznikiem prasowym korporacji. Czarnoskóra dziewczyna niepewnie sięgnęła po leżący obok niej tablet, a Amanda uśmiechnęła się triumfalnie. – Teraz to już trochę za późno, Eve. Wczoraj można było jeszcze powstrzymać rozprzestrzenianie się ognia, ale w tej chwili możemy się napić. Tak czy inaczej, w poniedziałek czeka nas walka z pożogą.

– Więc przyjechałaś tu tylko po to, by nas zbesztać? – zapytał Jonathan i uśmiechnął się do niej serdecznie. Amanda jednak zignorowała go kompletnie, dalej patrząc na nich chłodno.

– Tak. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności – powiedziała, upijając łyk ze szklanki. – Mam nadzieję, że nie spodziewacie się, że zejdę ze sceny za szybko.

– Nigdy w życiu – zapewnił ją Jason.

– Właściwie ta cała sytuacja z chińską podróbką jest dla nas korzystna – odezwał się Elijah, a wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni. – Tak, tak. Wielka tragedia, zginęło dziecko... ale to była podróbka, nie nasz android.

– Wiem, co masz na myśli – podjęła temat Amicia i uśmiechnęła się lekko do bruneta obok siebie. – Powinniśmy od razu w oświadczeniu zasypać ich naszymi certyfikatami bezpieczeństwa i zapewnić, że nasz android absolutnie nigdy w życiu nie zagrozi życiu dziecka. Czy żadnego człowieka. Dlatego ludzie powinni kupować nasze androidy, a nie podróbki. W sumie moglibyśmy pozwolić sobie na wypuszczenie jakiegoś budżetowego modelu dla niższej klasy. Żeby odrabiał z dzieciakami lekcje, gotował obiady i wynosił śmieci. Pewnie trochę dołożymy do produkcji, ale może przywiążemy do siebie klienta na dłużej.

– Dzieciak zrobi się starszy, będzie potrzebował większej pomocy w nauce. Mąż będzie chciał, by dodatkowo android robił za niego zakupy, czy kosił trawę... – kontynuował John, uśmiechając się do Amy, która mu przytaknęła. – To chwyci. Zostaje najniższa cena, do jakiej można zejść.

– Przeliczymy to w poniedziałek – obiecała mu Amicia, a Porter uniósł w jej stronę swoją szklankę w toaście. Blondynka odpowiedziała mu tym samym, a Amanda w końcu uśmiechnęła się z wyraźną aprobatą.

– Dobrze wiedzieć, że ktoś poza mną ma w tej firmie łeb na karku – odpowiedziała i rozejrzała się lekko. – A czy teraz ktoś poda mi jakieś jedzenie, czy przyjechałam za późno i przyjmujecie już tylko płyny.

Anica, która usiadła obok męża, od razu zawołała jednego z androidów i po chwili na stole pojawiły się nowe porcje jedzenia. Atmosfera powoli wracała do stanu przed przyjazdem Amandy, ale Amicia widziała po swoich znajomych, że ci zachowują się, jakby nagle dosiedli się do nich rodzice. Teoretycznie swobodnie, ale rzucane przez nich żarty zrobiły się dużo bardziej stonowane. Powoli zaczął zapadać zmrok, a razem z nim zaplanowany pokaz sztucznych ogni, który poprzedziło szybkie szukanie wszystkich dzieciaków, które postanowiły bawić się z rodzicami w chowanego. Amicia stała na tarasie i znów bujała w ramionach dziecko swoich przyjaciół, obserwując z daleka Elijaha, który rozmawiał o czymś z Marią.

– Nawet o tym nie myśl – powiedziała ostro Amanda i stanęła obok niej z kolejnym drinkiem w dłoni. – Niech cię ręką boska broni, przed pomysłem urodzenia mu dzieci, Amy.

– Nie bój się, nie zostaniesz babcią – roześmiała się blondynka, ale wystarczyło jej jedno krótkie spojrzenie na Stern, by wiedzieć, że ta wcale nie żartuje.

– Ty widzisz w dziecku to, co widzieć powinnaś. Miłość, przyszłość, szczęście. A wiesz, co on widzi, gdy patrzy na ciebie z tym bobasem w rękach? Łańcuch, którym ostatecznie przykuje cię do siebie na wiele długich lat. I nie mów, że nie mam racji.

– Masz rację, dlatego nawet o tym nie myślę, Amando.

– Och. Ale przyznajesz mi rację, zamiast go bronić. Naprawdę życie ci niemiłe.

– Myślałam, że z tobą jedną mogą być szczera – odpowiedziała chłodno Amicia i spojrzała w jakiś odległy punkt na jeziorze. – Nie mogę od niego odejść, ale nie mogę sobie pozwolić na to, żeby... stracić nadzieję.

– A masz jeszcze jakąś? Na co, przepraszam bardzo? Że się zmieni? Że przestanie traktować Cię gorzej niż Chloe?

– Że kiedyś coś się zmieni.

– Zmieni. O tym mogę cię zapewnić – powiedziała Amanda, unosząc do ust szklankę i uśmiechnęła się gorzko. – Na gorsze, więc uważaj, czego sobie życzysz.

– Jesteś dziś wyjątkowo czarująca, wiesz? Może powinnaś zwolnić z alkoholem, co na to twój lekarz?

– I tak będę martwa za pół roku, więc mam gdzieś, co na to mój lekarz. – Głos Amandy był zimny i pewny, jak zawsze gdy chciała zakończyć rozmowę i za nic nie chciałaby ktokolwiek podjął ją dalej. Amy znała te jej teatralne sztuczki aż za dobrze, widziała ją w końcu na nieskończonej ilości spotkań i uczyła się od niej od lat. – Nikt inny jeszcze nie wie, więc bądź proszę na tyle asertywna, by od razu mu tego nie wyśpiewać.

– Chyba żartujesz, że mu o tym powiem – mruknęła cicho Amicia i zabrała od niej szklankę, by dopić jej zawartość duszkiem i odstawiła ją na najbliższy stolik. – Nie chcę poznać jego reakcji, gdy się o tym dowie.

– Ja wiem, jaka ona będzie. Elijah od razu rozpocznie walkę o moje udziały w CyberLife.

– Które zapewne i tak dostanie.

– Skąd ta pewność? Gdyby je dostał, stałby się niepokonany, a ta wizja nie będzie mnie cieszyć. Nawet jeśli czasem myślę o was, jak o moich dzieciach, to nigdy w życiu nie byłam matką, która nie widzi wad swojego potomstwa.

– Czy już mówiłam, że jesteś dziś wyjątkowo czarująca, Amando? – zapytała Amicia, uśmiechając się kpiąco i na ułamek sekundy wyciągnęła dłoń w stronę Stern i złapała ją za rękę. Stern spojrzała na nią zaskoczona i po chwili zacisnęła palce, zanim dziewczyna ponownie objęła dziecko w swoich ramionach. Amanda patrzyła na nieskazitelny profil dziewczyny obok siebie, której delikatnie zadrżała broda, zanim Amy przygryzła mocno dolną wargę. – Jak ciebie zabraknie, on będzie się czuł bezkarny.

– Och Amy, proszę. Nie zaczynaj tylko płakać, nie teraz, nie po tylu latach, gdy chciałam ci pomóc, a ty kłamałaś mi w twarz, jak wszystko jest wspaniale – powiedziała Amanda i również spojrzała na ciemną wodę jeziora przed nimi. – Zrób to co zawsze. Dobrą minę do złej gry, zaciśnij zęby i wytrzymaj w życiu, które sama sobie wybrałaś.

Stern ruszyła w stronę ich współpracowników, zostawiając za sobą Amicię, która była pewna, że nigdy wcześniej nie czuła się tak rozbita. W końcu się odważyła, w końcu wykonała ruch, gotowa sięgnąć po pomoc, ale zrobiła to za późno. Za pół roku zostanie już całkowicie sama, z Elijahem, który będzie musiał uporać się ze swoimi uczuciami po stracie wieloletniej mentorki, a blondynka znała go już na tyle dobrze, że wiedziała, co Kamski zrobi z targającymi go negatywnymi emocjami. I teraz Amy czuła się jeszcze gorzej na myśl, że kilka godzin temu odrzuciła pomocną dłoń Aniki. Wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale teraz oddałaby wszystko, by znów usłyszeć, że ma na kogo liczyć, a pozostało jej tylko jedno - wciąż robić dobrą minę do złej gry. Dlatego wzięła kolejny głęboki wdech, zanim z uśmiechem oddała Jonathanowi jego córkę i poszła w stronę pomostu, gdzie czekał na nią Elijah.

Kamski wyciągnął w jej stronę rękę, gdy tylko jej bose stopy dotknęły drewnianych desek, a ona przyspieszyła odrobinę. Dała mu obrócić się lekko, zanim ją do siebie przyciągnął i zakołysał w ramionach, a stojąca obok niego Maria, uśmiechnęła się lekko.

– Kiedy poznałem jej rodziców, byliśmy we Francji – powiedział niespodziewanie Elijah i pocałował Amicię w policzek, zanim zaczął mówić dalej. – Och, jaka ona była wściekła, gdy siedzieliśmy przy kolacji.

– Na ciebie? – spytała Schaffer i zaśmiała się pogodnie.

– Nie, mieliśmy wtedy z siedemnaście lat, to było dawno temu, jeszcze jej wtedy tak nie wkurzałem – odpowiedział dowcipnie brunet i uśmiechnął się kpiąco. – Wściekła się na rodziców i wybiegła z domu... A właściwie to z cholernego pałacu.

– Amy! Nie wspominałaś, że jesteś księżniczką – żartowała Maria, a blondynka odrzuciła teatralnym gestem włosy na plecy, jakby chcąc podkreślić swoją wyniosłość.

– I pobiegła nad jezioro, a zanim zdążyliśmy w ogóle porozmawiać o tym, co się stało, to się rozebrała i wskoczyła do wody.

– No ładnie. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić ciebie, Amy, w takiej sytuacji. Żebyś się tak gniewnie rzucała do wody z pełną dramaturgią – roześmiała się znów Schaffer, a Amy odpowiedziała jej uśmiechem, zanim Maria nie przeniosła wzroku na Elijaha. – A ty stałeś i patrzyłeś na nią oceniającym wzrokiem, co?

– Nie – powiedziała Amicia, obracając się lekko w ramionach bruneta, by na niego spojrzeć. – Skoczył za mną.

Elijah nachylił się i pocałował ją krótko, a Maria uśmiechała się, patrząc na nich. Amicia wiedziała, że nawet jeśli jej koleżanka, wie o ich relacji więcej niż pozostali współpracownicy, tak teraz za nic nie dałaby w to wiary. W końcu to była doskonała historia miłosna i co najgorsze, była absolutnie prawdziwa. Wszystko, co złe przyszło dopiero z czasem i gdy takie sceny mogli czasem opowiadać z czułością na przyjęciach, tak to, co kryło się za szklanymi ścianami ich domu, przykrywało powoli wszystkie tamte wspomnienia.

Nie zdążyli wrócić do rozmowy, bo niebo rozbłysło pierwszymi fajerwerkami, lecącymi w górę znad drugiego brzegu jeziora. Elijah objął Amicię mocniej w pasie, a ta spróbowała się rozluźnić, nawet jeśli nadal czuła się kompletnie spanikowana po rozmowie z Amandą. Oddychała płytko, patrząc w niebo i jedyne, na co była w stanie się zdobyć to kolejny szeroki uśmiech, gdy brunet pocałował ją w szyję. Wysunęła się z jego ramion, pod pretekstem przyniesienia im drinków i wróciła na taras, gdzie zabrała dwa przygotowane kieliszki i nieśpiesznie poszła z powrotem na pomost. Dołączyła do nich reszta znajomych, więc znów rozmawiali podniesionymi głosami, a gdy John potwierdził, że Amanda już wróciła do Detroit, na nowo zaczęli żartować w niewybredny sposób.

W dalszej części rozdziału znajduje się scena przemocy seksualnej/gwałtu. Więc jeśli obawiacie się, że może was to triggerować to zdecydowanie odpuśćcie dalszą lekturę. 


W pierwszej wersji planowali, że wrócą w nocy do Detroit, ale ostatecznie Elijah uległ namowom Amy i postanowili zostać na noc. Do sypialni gościnnej, którą wcześniej wskazał im Porter, przyszli grubo po północy, a Amicia czuła się pijana, zdezorientowana i przede wszystkim była pełna niewytłumaczalnego niepokoju. Który musiał rzucać się w oczy, bo Kamski obserwował ją uważnie, gdy blondynka krążyła po pokoju, zanim nie zniknęła na chwilę w łazience.

– O czym rozmawiałaś z Amandą? – spytał, gdy wróciła do pokoju. Amicia nie spojrzała nawet w jego stronę, układając dalej ubrania w walizce. Nie musiała, wiedziała, że Elijah zachowuje pozory lekkości, ale tak naprawdę waga tego pytania jest o wiele większa.

– Jeszcze o pracy, o tej sytuacji z Chin – odpowiedziała, podnosząc się i wzruszyła lekko ramionami, ruszając w stronę łóżka. Elijah przesunął się już głębiej na materac i opierał się plecami o drewniany zagłówek, przeglądając coś w telefonie, ale gdy Amicia usiadła obok niego, od razu odłożył komórkę. – Amanda zwróciła uwagę, że opieka nad Sylvie mnie rozprasza i miała w tym rację. Odkąd się nią zajmuję, nie mam ochoty robić nic innego.

– Uwierz mi, że zauważyłem, że nie bywasz ostatnio w domu – mruknął brunet, przysuwając się do niej. Chciał pocałować ją w szyję, ale Amicia postąpiła zupełnie instynktownie i odsunęła się lekko od niego. I dopiero gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiała, jak wielki popełniła błąd.

– Obiecuję, że jak wrócimy do domu, to spędzimy w łóżku tyle czasu, ile tylko będziesz chciał – rzuciła pogodnie, uśmiechając się do niego, ale Elijah tylko patrzył na nią chłodno, zanim znów się do niej nie nachylił. Amy była przygotowana na kolejny pocałunek, dlatego opadła mocniej na poduszki odchylając lekko głowę, a on przesunął palcami po jej policzku i zsunął dłoń w dół, po czym zacisnął rękę na jej szyi. Blondynka znów drgnęła instynktownie, patrząc mu prosto w oczy i sięgnęła dłonią do jego nadgarstka, ale Kamski złapał ją za rękę i docisnął ją do poduszki obok jej głowy. – Jeśli zrobisz mi siniaki w widocznych miejscach, jutro będą pytać – powiedziała cicho, czując, jak jego palce zacisnęły się mocniej na jej szyi.

– Okłamujesz mnie, znów zatajasz przede mną informacje, licząc, że się o niczym nie dowiem i udajesz, że wszystko jest w porządku – powiedział, puszczając jej szyję, a wolną dłonią złapał jej drugi nadgarstek, który też docisnął do poduszki przy jej głowie. Uwięził ją między sobą a materacem, choć Amy wcale nie zamierzała z nim walczyć i po prostu leżała patrząc mu w oczy. Czuła się jak sparaliżowana, w oczekiwaniu na jego kolejny ruch. – Chcesz mnie zostawić, prawda?

– Dziwisz mi się w tej chwili? – spytała cicho, biorąc kolejny płytki wdech. – Puść mnie, to boli – poprosiła, szarpiąc lekko rękami.

Elijah puścił jej dłonie i podniósł się lekko, a Amicia od razu przewróciła się na bok, by jak najszybciej wydostać się z łóżka. Wtedy poczuła, jak załapał ją za włosy i przyciągnął z powrotem do siebie. Syknęła cicho z bólu, ale zanim zdążyła zrobić cokolwiek więcej, leżała już pod nim na brzuchu, nie mogąc się ruszyć. Jedna z jego dłoni dalej trzymała jej włosy, a druga przesuwała się w dół jej talii.

– Ciekawy jestem, co chcesz zrobić, gdy już wyrwiesz się z tego łóżka? Pobiegniesz się wypłakać Porterowi i jego żonie, a oni zapewne cię przytulą i pozwolą zostać u siebie. Piękny plan, tylko trochę krótkowzroczny. Jestem ciekaw, co masz zaplanowane dalej, Amicio? – Kamski mówił do niej cicho, a Amy czuła jego ciepły oddech na swoim uchu i jego rękę podciągającą jej koszulę nocną. – Masz zamiar odejść z firmy? Poddać się i zostawić za sobą dzieło swojego życia? To byłoby do ciebie takie niepodobne. Bo przecież chyba sobie nie wyobrażasz, że będziemy się widywać na korytarzach...

– Przestań – szepnęła najciszej, jak się dało. Nie chciała mówić głośniej, bojąc się usłyszeć w swoim głosie strach i desperację. – Przestań, proszę. Nie mam zamiaru odejść od ciebie, Elijah. Nie mów tak.

– Nie masz takiego zamiaru, bo nie masz ku temu okazji. – Puścił jej włosy, co ona od razu chciała wykorzystać, na odepchnięcie go od siebie, ale jego dłoń zacisnęła się mocno na jej biodrze, dociskając ją do materaca. – Przestań, podobno nie chciałaś mieć siniaków.

– Nienawidzę cię.

– Oboje wiemy, że to nieprawda, Amicio.

– Przestań – poprosiła kolejny raz, odrobinę bardziej spanikowanym głosem, gdy Elijah ściągnął z niej bieliznę.

– Bo co? Zaczniesz krzyczeć? – roześmiał się kpiąco, po czym pocałował jej kark.

Nawet pomimo tego, że jego palce puściły jej biodro, Amicia nie poruszyła się nawet o milimetr. Nie próbowała z nim walczyć, nie próbowała mu nawet odpowiedzieć. Podświadomie wiedziała, że Elijah ma rację, nie miała dokąd uciec, nie miała na kogo liczyć, nie miała żadnej kontroli. Nawet nad własnym ciałem, które, tak jak wszystko w jej życiu, należało do niego. Miała w głowie kompletną pustkę, jakby jej umysł nagle się zatrzymał i dopiero gdy z jej ust wyrwało się bezwolne westchnienie, przypomniała sobie, że powinna oddychać. Czuła każdy jego ruch, każdy gorący oddech na swoim karku, jego dłoń w swojej talii i drugą zaciśniętą na włosach, na wszelki wypadek, gdyby próbowała mu się wyrwać. Co pewnie nawet mogłoby mu się spodobać, gdyby z nim walczyła, ale ona leżała z twarzą wtuloną w poduszki z zamkniętymi oczami. Aż w końcu pociągnął ją mocniej za włosy, a jego usta zacisnęły się na jej szyi i nastała cisza. Elijah nie powiedział do niej nawet słowa, zanim nie zostawił jej samej i nie zniknął w łazience. Dopiero gdy Amy usłyszała dźwięk płynącej wody, złapała pierwszy spazmatyczny oddech. Przewróciła się na bok i zacisnęła zęby na swojej dłoni, próbując się opanować, ale nawet ból jej w tym nie pomógł.

I pierwszy raz w życiu naprawdę się rozpłakała. 

Kiedy zaczynałam pisać to ff miałam. W głowie całkiem sporo okropności. Część znanych, część mniej.
Do tej pory relacja Amy i Elijaha była toksyczna. Teraz jest obrzydliwa. I niestety. Kamski jak się domyślacie jeszcze za szybko nie zejdzie ze sceny.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top