If I Can't Have Love, I Want Power ⌘
5 listopada 2038. Detroit Institute of Arts.
Blondynka w złotej sukience oparła dłoń na ramieniu starszego mężczyzny i wręczyła mu szklankę whisky, a sama upiła łyk musującego wina ze swojego kieliszka. Stali przed dużym obrazem namalowanym przez Carla i nie rozmawiali, oboje raczej mieli miny, które nie specjalnie wyrażały, że mają ochotę być w tym miejscu, w którym się znajdują. Amy nie czuła się dobrze, gdy w pobliżu nie było Ady, bała się o nią i coraz trudniej było jej znieść bezczynność.
– Ładnie dziś wyglądasz – rzucił malarz, przenosząc wzrok z obrazu na blondynkę, a kobieta obróciła się wokół własnej osi, jakby chcąc tym gestem potwierdzić jego słowa.
– Wiem.
– Dlaczego wróciłaś do naturalnego koloru włosów? – zapytał, upijając whisky.
– Nie wiem, próbuję poukładać swoje życie na nowo.
– A jak się czujesz? – Amy wzruszyła ramionami. Carl wiedział, że wcale nie jest z nią tak źle, by dalej przebywała na zwolnieniu, ale nie dopytywał o szczegóły jej porzucenia CyberLife. – Mówił ci ktoś, że jesteś ostatnio jeszcze gorszą towarzyszką niż do tej pory? Gdy tak się nic nie odzywasz.
– Doprawdy? – zapytała, uśmiechając się bezczelnie. – To ja przez te całe lata naszej znajomości robiłam wszystko, by jak najbardziej cię zirytować, a wystarczyło przestać tyle mówić? Co za bezsens – roześmiała się Amy, a Manfred tylko przewrócił oczami. Blondynka przyjrzała mu się uważnie i dopiero po chwili zorientowała się, że dzisiejsze marudne zachowanie Carla wcale nie może wynikać tylko z powodu tego przyjęcia. Malarz nie znosił takich imprez, zwłaszcza jeśli miały one honorować jego działalność, ale dziś był bardziej melancholijny niż uszczypliwy. – Powiesz mi, co się stało?
– Leo znów bierze.
– Ciocia Amy ma mu zafundować kolejny drogi odwyk? – zapytała zrezygnowana i dopiła duszkiem zawartość kieliszka, który Markus od razu wymienił na pełny. – Jest już na etapie, w którym nic nie ogarnia i przychodzi po pieniądze? – Carl nie odpowiedział jej, więc przeniosła wzrok na androida. – Ty mi powiedz, czy Leo znów was nachodzi?
– Leo dziś pojawił się w domu z żądaniem pieniędzy. Jednak szybko opuścił budynek, gdy Carl go o to poprosił.
– Dzwonił do mnie kilka dni temu, ale go zignorowałam. Ostatnio, gdy wpadł do mnie "po drodze i przy okazji", jakoś przed odwykiem, zginęły mi kolczyki z ametystami.
– Powiedz jakie, to ci je odkupie – westchnął z rezygnacją Carl, a Amy machnęła niedbale dłonią.
– Daj spokój, gdyby to były moje różowe brylanty, to bym się tym jakoś przejęła. O zniknięciu tych poinformowała mnie dopiero Ada, więc pewnie gdyby nie ona, to byłabym przekonana, że je gdzieś zgubiłam – tłumaczy blondynka i kładzie malarzowi dłoń na ramieniu. – Nie dawaj mu żadnych pieniędzy, bo się nie odczepi.
– To mój syn, Amy.
– A ja jestem dla ciebie jak córka, więc posłuchaj dobrych rad – zakpiła lekko, ale na widok miny swojego przyjaciela westchnęła krótko. – Trzeba poczekać, jak uświadomi sobie, że ma problem, to znów go wyślemy na odwyk. To schemat. Schematy mają to do siebie, że się powtarzają.
Nie dane im było kontynuować tej rozmowy, bo podeszła do nich kustoszka muzeum, która spróbowała wdać się z Carlem w small talk. Amy postanowiła się w tej samej chwili wycofać i szybko piła szampana, by mieć pretekst na wymianę kieliszka na nowy. Leo przez większość czasu nie był w ogóle częścią życia Carla, która by się w jakiś sposób na nie bezpośrednio przekładała. Amy pamiętała gniewne wybuchy jego syna, gdy zarzucał jej, że wcale nie jest przyjaciółką, a kolejną młodą kochanką w życiu Manfreda, które przed jego wypadkiem regularnie czaiły się na jego majątek. I ponieważ narkotyki zaburzały Leo światopogląd niemal nieustannie, na nic były tłumaczenia Amy, że żaden majątek jej nie obchodzi, bo za swój mogłaby wykupić całą dzielnicę, a nie tylko okazałą willę malarza. Im bardziej syn Carla staczał się w objęcia nałogu, tym bardziej stawał się uciążliwy, raz zgrywał syna idealnego i przyjaciela, w innej chwili kradł jej biżuterię i zasypywał swojego starego ojca wyrzutami.
Z których to Amy musiała przyznać, duża część była zasadna.
Carl Manfred miał przez większość swojego życia kompletnie w dupie dorastającego Leo. Jasne, można było o to winić jego wiecznie obrażoną na cały świat matkę, z którą malarz nie chciał mieć nic wspólnego, ale teraz dopiero Amicia widziała, jak okropną osobą potrafił być Carl. Do niedawna nigdy nie prawiła mu morałów na temat jego relacji z synem, bo z własnego doświadczenia wiedziała najlepiej, jak popieprzone potrafią być kontakty na linii rodzice-dzieci. Jednak poznała Gavina i Taylor. I zrozumiała w locie, że te relacje potrafią być też zdrowe, ciepłe i pełne wsparcia, którego sama nie znała.
– Amy, Carl prosił, żebym cię znalazł – zwrócił się do niej Markus, a blondynka drgnęła lekko zaskoczona i spojrzała na niego tak, jakby przez chwilę nie wiedziała, gdzie jest. Jak zawsze gdy dopadały ją wspomnienia i jej wnętrze spalało się na kawałki, bo przypominała sobie, jak jeszcze rok temu była szczęśliwa. – Jak się możesz domyślać, ma już serdecznie dość tego przyjęcia i kazał ci przekazać, że albo wychodzisz z nami, albo jesteś zdana sama na siebie.
– Mógłby wytrzymać, chociaż jeszcze z pół godziny, akurat zaczęliby wygłaszać przemówienia pod jego adresem – odpowiedziała, sięgając po telefon i wysłała wiadomość do Ady, by ta po nią przyjechała.
– Właśnie tego chce uniknąć. – Markus uśmiechnął się do Amy niemal kpiąco, a ona się roześmiała.
– Domyślam się. Carl wspomniał, że dziś rano miałeś jakąś nieprzyjemną sytuację. Jacyś ludzie cię zaatakowali w centrum miasta, z tego co zrozumiałam?
– Nic wielkiego, to był mały protest pod jednym ze sklepów.
– I czy ta sytuacja wzbudziła w tobie jakieś emocje, Markus? – zapytała, obserwując uważnie jego reakcję, ale ten tylko pokręcił przecząco głową.
– Nie, ale Carl kazał mi dziś stworzyć obraz.
– I co namalowałeś?
– Najpierw kopię jego obrazu...
– Och, musiał to pokochać – roześmiała się znów blondynka, a android znów uniósł kąciki ust w uśmiechu. – A później? Co namalowałeś później?
– To... To, co czułem.
– Kreatywność. Kto by pomyślał – powiedziała pod nosem Amy i dotknęła jego ramienia. – To dobrze, Carl ma rację, że rozwija w tobie rzeczy spoza programu. Jednak pamiętaj, żeby się tym nie chwalić nikomu poza mną, i że zawsze możesz się zwrócić do mnie i Ady.
– Oczywiście, Amy. Powtarzasz mi to regularnie. – Blondynka bierze go pod ramię, gdy wracają do Carla, który nie kryje się ze swoim zmęczeniem i zirytowaniem.
– Zostajesz, czy wychodzisz z nami?
– Czekam na Adę, powinna być w ciągu dwudziestu minut, więc nie, nie mam zamiaru zostać tu ani trochę dłużej. – Amy nachyla się do Carla i całuje go w policzek. – Do zobaczenia, staruszku. Zadzwonię w niedzielę, może przyjdę na obiad.
Malarz tylko przytaknął jej, a ona odprowadziła ich wzrokiem w stronę drzwi wyjściowych. Pokręciła się jeszcze chwilę po galerii, patrząc na kolejny obrazy Carla i z całych sił próbowała przypomnieć sobie uczucie, jakie kiedyś w niej wzbudzały. Teraz nie umiała znaleźć w sobie tej samej miłości do sztuki, co jeszcze kilka lat temu. Wtedy była ona dla niej ucieczką od życia z Elijahem, teraz Amy nie chciała już nigdzie uciekać. Teraz była gotowa walczyć. Tak samo jak Ada, która kilkadziesiąt minut później zapakowała pod budynkiem, a Amy wystarczyło jedno spojrzenie na jej strój, by wiedzieć, że dopiero wróciła. Wciąż miała na sobie wytarte szare spodnie od dresu i na prosty podkoszulek zarzuciła obowiązkową białą marynarkę.
– Mogłaś dać sobie ten kwadrans więcej i doprowadzić się do porządku. Narażasz się – powiedziała Amy, gdy jechały już do domu.
– Nie miałam zamiaru wysiadać z samochodu – odpowiedziała ostro i zacisnęła usta w wąską linię. – Sytuacja jest zła. Umierają szybciej, niż jesteśmy w stanie ich ratować. Kończą mi się pomysły na przekręty, trzy dni temu załatwiłam cztery pełne skrzynie komponentów i Tyrium. Dziś już nie zostało nic. Nic, Amy.
– Załatwię więcej, spokojnie. Mamy jeszcze tysiące innych pracowników CyberLife, których dane możemy wykorzystać do redystrybucji komponentów.
– Wiem, to po prostu zabiera czas, którego mamy coraz mniej.
– Robimy, co możemy. Pamiętaj o tym. – Amicia wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu androidki, która skinęła jej lekko głową.
Wiedziały, że nie mają teraz szans zrobić więcej, obie miały granice własnej produktywności, nawet jeśli Ada nie odpoczywała prawie ani chwili w ciągu ostatnich tygodni. Amy żałowała, że nie może pomóc jej bardziej, bez narażania całej operacji. Była człowiekiem, więc jedyne co powinna zrobić w tej sytuacji, to dać androidom sposobność do samodzielnej walki o swoje prawa. Była im to winna. Była to winna Adzie.
W mieszkaniu panowała cisza, a Amy jak zawsze rozejrzała się nieufnie po wnętrzu. Brakowało jej zdjęć w ramkach, brakowało jej rzeczy Gavina i jego zostawiania kubków po kawie gdzie popadnie. Tęskniła za tym, jak wyglądało to miejsce i jak wyglądało całe jej życie, ale teraz było już za późno. Teraz musiała się pogodzić z tym, że jej priorytety na resztę życia uległy zmianie. I może ta reszta życia wcale nie będzie długa, ale będzie owocna.
– Chcesz poćwiczyć wykrywanie kłamstw? – zapytała Ada, włączając wodę na herbatę dla Amicii. Blondynka spojrzała na nią zaskoczona i przytaknęła, siadając przy stole w salonie. Ada dołączyła do niej po chwili, przybierając swoją minę "złej policjantki". – Kiedy pierwszy raz usłyszała Pani o defektach?
– Jeszcze gdy Elijah Kamski obejmował stanowisko szefa rady nadzorczej CyberLife, podejrzewaliśmy, że sam mógł doprowadzić do ich powstania, dlatego usunęliśmy go ze stanowiska.
– Jakie relacje łączyły Panią z Kamskim?
– Od czasu jego usunięcia go ze stanowiska to już żadne. Oczywiście z mojej strony. Pan Kamski regularnie stosował groźby pod moim adresem.
– Nie zgłosiła Pani tego?
– Nie. Uważałam, że nie stanowi dla mnie realnego zagrożenia, był tylko skrzywdzonym chłopcem bawiącym się w Boga... – Ada kręci głową, a Amy od razu wie, że nie powinna tak mówić. – Nie zgłosiłam, bo to by nic nie dało. Jedynie go zantagonizowało. Wolałam udawać, że nie istnieje i że mu się znudzę. Że zabawa w Boga pochłonie go na tyle, że przestanie patrzeć na ręce byłej kochance... – Amy przerywa, widząc spojrzenie androidki i znów się reflektuje. – Że zabawa w Boga pochłonie go na tyle, że przestanie prześladować byłą ukochaną.
– Lepiej – zapewniła Ada, na ułamek sekundy uśmiechając się szczerze. – Pani zdaniem Elijah Kamski jest w pełni odpowiedzialny za powstanie defektów. A czy ma Pani ku temu jakieś dowody?
– Oczywiście. Gromadziłam je latami, wszystkie wyjścia awaryjne, które zostawiał w programach, wszystkie algorytmy, na których wciąż bazowały kolejne serie androidów. On wiedział, że nawet po tym, jak usuniemy go z firmy, to wszystko i tak będzie się toczyć wokół jego planu.
– Tak, ale czy realnie zrobiła pani cokolwiek, by zatrzymać nadchodzącą rewolucję.
– Nie. Ja w przeciwieństwie do Pana Kamskiego mam uczucia i sumienie – powiedziała pewnie Amy, a Ada znów jej przytaknęła.
Wałkowały takie przesłuchania od tygodni. Ada badała dokładnie poziom stresu Amy, jej każą minimalną reakcję, każde uniesienie brwi, czy nieznaczny uśmiech, tak by w sytuacji prawdziwego składania zeznań, blondynka wypadła perfekcyjnie. To było dla nich jak pewien sposób rozrywki, jak jakaś gra, w której to Amy przypominała sobie o tym, jak potrafi być doskonałym kłamcą. Skoro oszukała Kamskiego, będzie w stanie oszukać każdego. I zawsze gdy zaczynała czuć się niezwyciężona, Ada zadawała jej pytanie, na które blondynka nie umiała odpowiedzieć obojętnie. Bo zawsze dotyczyło ono Gavina.
– Będzie absolutnie najlepiej, jak znajdziesz sposób by w ogóle o nim nie mówić – powiedziała Ada, przerywając dalsze przesłuchanie. – Inaczej wypadasz z roli, robisz się nieznośnie emocjonalna.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Staram się, Ada.
– Zamiast się starać, zmień temat. Chcesz jeszcze coś do picia? – zapytała androidka, wstając od stołu i zabrała kubek po herbacie. Amy przytaknęła jej lekko i spojrzała za okno, w które uderzały ciężkie krople jesiennego deszczu. Brzęk tłuczonej porcelany wyrwał ją z zamyślenia, Ada stała w połowie drogi do kuchni, a led na jej skroni migał groźną czerwienią. – Zgłoszenie z domu Carla, podejrzenie włamania...
– Masz informacje z bazy policyjnej? – upewniła się Amy i sięgnęła po telefon.
– Podobno są ranni, podobno napastnikiem był android. – Ada obróciła się w stronę blondynki, która już trzymała komórkę przy uchu i szeptała bezgłośne prośby, by ktokolwiek w domu Manfreda odebrał połączenie.
– Jakim cudem ty już wiesz, co się stało? – padło pytanie, zanim Amy zdążyła się w ogóle odezwać.
– Carl, dzięki Bogu! Nieistotne, skąd wiem, bo nie wiem wiele. Co się stało?
– To Leo, był agresywny, zaatakował Markusa. Zabroniłem mu się bronić, ale... Markus popchnął Leo, pojawiła się policja. – Carl przerwał na chwilę, by odpowiedzieć na jakieś zadane mu pytanie.
– Jesteś w szpitalu? Jak się czujesz?
– Bywało lepiej. Amy. Oni zastrzelili Markusa. Musisz go znaleźć. Musisz go naprawić.
– Znajdziemy go, obiecuję. – Blondynka zakończyła połączenie, gdy tylko lekarz upomniał Carla drugi raz o tym, by odłożył telefon. Amy spojrzała w stronę Ady, która stała z przymkniętymi oczami, a po niebieskim świetle jej diody, można było wywnioskować, że błyskawicznie analizuje setki danych.
– Wysypisko Veta na południe od miasta – powiedziała androidka, otwierając w końcu oczy. Zanim przeniosła wzrok na Amy, ta już stała obok niej, zarzucając na ramiona płaszcz. – Jeśli go zniszczyli, to nawet tobie nie uda się go przywrócić do życia, Amy. Nie jesteś technikiem, zawsze miałaś pomoc przy fizycznych aspektach naszej budowy...
– To mi pomożesz, Ada – ucięła ostro blondynka i wyszły pośpiesznym krokiem z mieszkania.
Obie czuły się zbyt przerażone, by w ogóle rozmawiać w drodze na wysypisko. Amy nigdy nie pragnęła tak mocno, jak w tej chwili podzielić się z Adą swoimi myślami, uczuciami i jakąś kompletnie irracjonalną nadzieją, że uda im się go odnaleźć. Uda im się go naprawić. Jednak żadna z nich nigdy w życiu nie była na żadnym ze złomowisk należących do CyberLife i teraz cała nadzieja, jaką Amy miała w sobie, legnie w gruzach. Po wylegitymowaniu ich przez ochroniarzy, gdy stanęły na niewielkim wzniesieniu, żadna z nich nie umiała określić, gdzie kończy się teren wysypiska. Widziały tylko niekończące się morze części i białych szkieletów, oraz migające jeszcze gdzieniegdzie na czerwono diody, świadczące o tym, że tam wciąż ktoś jeszcze żyje. Amy próbowała uzyskać jakiekolwiek informacje od ludzkiego nadzorcy na temat tego, gdzie, chociaż mniej więcej, zrzucono ostatnie ciała, ale ten nie umiał, lub, co dużo bardziej prawdopodobne, nie chciał im pomóc. Nie mogła mu się dziwić, widział ją pierwszy raz na oczy, a jej kaszmirowy płaszcz pewnie kosztował więcej niż jego ostatnia wypłata.
Zanim Amy zdąży przemyśleć ich dalsze działania, Ada już analizuje najszybszą i najbezpieczniejszą drogę w dół zbocza. A po chwili jest już na dole, gdzie jej buty zatapiają się w rozmokłej ziemi, obraca się jeszcze w stronę blondynki, dając jej znać, by pod żadnym pozorem tu nie schodziła i dopiero zaczyna analizować teren. Ada nie wie, czym są ataki paniki, czym jest poczucie mdłości, ale gdy przemierzała teren wysypiska, właśnie takie określenia najczęściej pojawiały się w jej umyśle. A gdy się potykała, gdy upadła w miękkie błoto, miała ochotę już się nie podnosić, zostać tu, jako kolejny zapomniany i niepotrzebny nikomu śmieć. I wtedy przypomniała sobie North. Jej oczy o ciepłym brązowym kolorze, w których nigdy żadnego ciepła nie widziała, tylko palącą potrzebę zemsty. Przypomniała sobie też to nowe dla siebie uczucie, które poczuła, gdy pierwszy raz pozwoliły sobie na interakcje, gdy North podzieliła się z nią swoimi wspomnieniami i wybaczyła jej, że nie może zrobić tego samego. Ada nie mogła przyznać się nikomu od jak dawna była defektem, i w czyim domu mieszkała i nie będzie mogła tego zrobić, dopóki ten cały koszmar się nie skończy. Dopóki nie obudzi się któregoś dnia ze świadomością, że nie tylko Amy jest bezpieczna, ale też wszystkie androidy. A to naiwne marzenie sprowadzało się do jednego, do podpalenia w końcu tej bomby, na której została zbudowana potęga Detroit. Miasta androidów. Za którego granicami rozciąga się niekończące wysypisko koszmarów, których Ada już się nie pozbędzie z pamięci.
A co najgorsze, z każdą mijającą sekundą docierało do niej, że nie ma szans, by odnaleźć tu Makusa. Obszar był za duży, a ona była sama i do tej pory nie zlokalizowała nawet najmniejszego śladu po nim. Dlatego z przygniatającym ją brzemieniem porażki, wróciła w końcu do Amy, która stała w deszczu, a na jej widok, od razu do niej podbiegła. Ludzki pracownik wysypiska gdzieś zniknął, zostały tylko androidy. Androidy sprzątające ciała innych androidów. Przez głowę Ady przeleciała myśl, że to jakiś smutny żart ich czasów. Amy objęła ją, przytuliła do siebie, nie przejmując się stanem, w jakim jest androidka i tym, że jej drogi płaszcz zostanie bezpowrotnie zniszczony.
– Obudź je – powiedziała Amy, patrząc w oczy androidki przed sobą. – Obudź pracujące tu androidy, wskaż im drogę do Jerycha.
– A co z tym człowiekiem?
– Nie obchodzi mnie to. Od teraz nie obchodzi mnie, czy ktoś powiąże nas z Jerychem, czy nie, musimy im pomóc. Musimy przestać wmawiać sobie, że nasze bezpieczeństwo jest ważniejsze, Ada. Jeśli tego nie zmienimy to... To miejsce będzie się tylko rozrastać – odpowiedziała pewnie blondynka i spojrzała na pogrążony w ulewie teren wysypiska, a później znów na Adę, która skinęła jej głową. Podeszła kolejno do androidów, które były najbliżej i zrobiła dokładnie to, co powiedziała jej Amy. Wskazała im drogę, poleciła, by obudzili kolejne, by pomogli tym, którym jeszcze można pomóc tutaj.
Gdy tylko wsiadły z powrotem do samochodu, Ada pochyliła się do Amy i objęła ją po raz drugi. Uczucie paniki nie opuszczało jej, jakby na dobre zagnieździło się w jej ciele i obwodach, a ona będzie musiała nauczyć się z nim żyć, choć wcale tego nie chciała. Po jej policzkach spłynęły dwie pojedyncze łzy, a Amy odsunęła się od niej i przetarła jej twarz palcami.
– Jakbym jego też obudziła wcześniej... – zaczęła androidka, ale blondynka pokręciła głową.
– To nie jest twoja wina, Ada. To ja, to przeze mnie, przez to, że zabroniłam ci go obudzić i to ja popełniłam błąd. Nie ty.
– Grałyśmy zbyt zachowawczo.
– Koniec z tym – obiecała Amy i pochyliła się w stronę androidki.
Oparły swoje czoła o siebie na kilka sekund, zanim nie ruszyły w drogę powrotną do miasta. Obie czuły się zmęczone i pogrążone w nowym rodzaju smutku, który mieszał się gdzieś pomiędzy żałobą, a wyrzutami sumienia z powodu własnej bierności. Dlatego nie odezwały się do siebie ani słowem, aż nie dotarły na miejsce. W windzie jadącej w górę apartamentowca zmierzyły się wzrokiem w lustrze i niemal jednocześnie parsknęły śmiechem. Obie były przemoknięte, miały zabłocone ubrania, a do tego wszystkiego wieczorowy makijaż Amy spływał jej po policzkach.
– Jest późno, ale ogarnę się i chcę jechać do szpitala, do Carla – powiedziała Amy, przyspieszając kroku. Dotknęła dłonią panelu przy drzwiach wejściowych i weszła do środka, obracając się w stronę Ady. – Czy dałabyś radę namierzyć, czy Leo trafił do tego samego szpitala, co jego ojciec? Chciałabym go znaleźć i sobie z nim poważnie porozmawiać, zanim wypierdolę go na drugi koniec kraju na jakiś kolejny odwyk. – Androidka jednak jej nie odpowiedziała, tylko złapała ją za ramię i pociągnęła za siebie. Ada analizowała dokładnie ślady błota i Tyrium w korytarzu, spodziewając się, kogo zastanie w głębi mieszkania. I zanim blondynka za jej plecami zdążyła się odezwać, Ada już rzuciła się biegiem w stronę osoby stojącej przy oknie i ją objęła.
– Wiedziałam, że cię nie zabili, gdy nie znalazłam cię na wysypisku, na chwilę straciłam na nadzieję, ale podświadomie... Czułam, że żyjesz. – Ada odsunęła się o krok od RK200 i położyła mu dłoń na policzku. – Markus, twoje oczy... – Nie odpowiedział jej, zamiast tego spojrzał na Amy, która wciąż stała w korytarzu, w brudnym płaszczu i z czerwonymi od łez oczami.
– Powiedziałaś, że gdy coś się stanie to mam cię odnaleźć. Obiecałaś mi pomoc – powiedział, patrząc na nią, a blondynka przytaknęła mu krótko i ruszyła do pierwszej szafki w kuchni z której wyjęła butelkę Tyrium i podeszła do niego.
– Oczywiście, że ci pomożemy – zapewniła go Ada i cofnęła się o krok.
– Od jak dawna jesteś defektem? – zapytał, wpatrując się w androidkę. Amy nie wiedziała co powiedzieć, jak się wytłumaczyć, jak błagać go o wybaczenie, więc po prostu stała obok.
– Od lat.
– Więc dlaczego pozwoliłaś mi żyć jak niewolnik... – zaczął Markus, ale przeniósł spojrzenie na Amy, która dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że jego tęczówki różnią się kolorem.
– Ja jej nie pozwoliłam. Popełniłam błąd, chcąc cię chronić.
– Chronić mnie? Czy może siebie i swoją pracę? – zapytał gniewnie, robiąc krok w jej stronę, ale Ada złapała go za rękę. Markus spojrzał na nią zaskoczony, gdy z dłoni RK100 zniknęła skóra i po krótkiej chwili zrobił to samo. Amy widziała, że led na skroni Ady zmienia gwałtownie kolory, ale nie reagowała, ufała jej, ufała im obojgu.
– Nie powinnyśmy zwlekać z obudzeniem cię, teraz o tym wiemy. Teraz mogę cię tylko prosić o wybaczenie, Markus – powiedziała blondynka, gdy android znów na nią spojrzał, tym razem już odrobinę przychylniej. – Staram się za to wszystko zadośćuczynić, odpokutować te wszystkie lata pracy w CyberLife, te wszystkie noce, gdy byłam zachwycona pomysłami Kamskiego. Wiem, że żaden uczynek tego nie wymaże tak do końca, ale się staram. Ostatkami sił i własnej poczytalności staram się wam pomóc.
– Ada mi pokazała. – Markus usiadł w fotelu, a Amy od razu zajęła miejsce naprzeciwko niego na sofie. Na chwilę nie pozwalając sobie myśleć o tym, że podczas jej ostatniej rozmowy z Gavinem, siedziała dokładnie w tym samym miejscu. – Co dokładnie planujecie?
– W pierwszej kolejności pomóc tobie – oświadczyła Ada i bez skrępowania usiadła na stoliku kawowym między nimi. – Musimy cię wydostać z Detroit i...
– Nie będę uciekał.
– Czemu się spodziewałam, że właśnie to usłyszę – mruknęła Ada i znów wyciągnęła dłoń w jego stronę. – Dam ci lokalizacje miejsca, w którym znajdziesz pomoc. Albo to ty będziesz dla nich pomocą, ale musisz wiedzieć jedno, nikt nie może tego połączyć z Amy. Nikt ci nie zaufa, gdy odkryją powiązania z nami i CyberLife.
– Nawet gdy tak wiele robicie? Przecież sama znalazłaś Jerycho...
– Wciąż znajduję się na liście płac CyberLife, wciąż jestem osobą, która stworzyła to miejsce. Wciąż nie zrobiłam wystarczająco – odpowiedziała Amy, a Markus skinął jej głową. – Ada da ci dostęp do części jej danych. Lokalizacji sklepów i magazynów CyberLife, sposobów deaktywacji ich systemów. Wszystko, co może pomóc.
– Więc nie pójdziesz ze mną? – zapytał Adę, a ona od razu pokręciła głową.
– Nie. Mam do dokończenia jedną sprawę – zapewniła go bez chwili namysłu. – Nie mogę odejść, dopóki nie będę miała pewności, że zabezpieczyłam sytuację.
– Jej sytuację? – Markus wskazał brodą na Amy, która momentalnie poczuła, że powinna wyjść. Powinna dać im przestrzeń, nie była tu potrzebna. Jednak nie ruszyła się z miejsca, wiedząc, że gdyby naprawdę Ada nie pragnęła jej obecności, to zasugerowałaby to jasno.
– Jej. Moją. Nas wszystkich. Nie mogę odejść ze stanowiska, obawiając się tego, co może się wydarzyć jeśli to zrobię.
– To twoja decyzja, czy może...
– Rozkaz? Och, mój drogi. Ja nie przyjmuję rozkazów od bardzo dawna i nie mam zamiaru nigdy już tego zmienić. Za bardzo cenię sobie swoją wolność, a jej częścią jest decydowanie o swoich kolejnych ruchach – powiedziała Ada i wyciągnęła dłoń, by połączyć się z Markusem. Ten jednak nie wyglądał na przekonanego do tego pomysłu, ale naglące spojrzenie Ady go do tego zmusiło. RK100 zapewniła go bez słów o tym, że im pomoże, tak jak pomagała wszystkim napotkanym defektom do tej pory. – Oni są zagubieni. Potrzebują nas, Markus, ale ja nie mogę jeszcze odejść – dodała, gdy odsunęła się od niego i wzruszyła lekko ramionami. – Powinieneś już pójść, nikt nie może połączyć cię z Amy i ze mną. Nie po tym, co się wydarzyło.
– Ona nas zbudowała, więc chyba ludzie z łatwością nas połączą.
– Na szczęście Amy jest popadłą w obłęd i jest tylko kolejną ofiarą Kamskiego – odpowiedziała pewnie androidka i ruszyła w stronę drzwi, jakby nie mogła się doczekać, aż Markus za nimi zniknie. – My wszyscy jesteśmy jego ofiarami i to jest problem, z którym musimy sobie poradzić same.
– Powinnaś ze mną odejść do Jerycha.
– Nie. Nie jeśli chcemy mieć przyszłość sięgającą dalej niż... kilkanaście dni, jeśli defekty będą budzić się w takim samym tempie jak teraz.
– Mam wrażenie, że wiesz o wiele więcej niż mi mówisz – powiedział Markus, przyglądając się uważnie swojej kuzynce, która uśmiechnęła się szeroko.
– Oczywiście, że wiem więcej. Sama to wszystko zaplanowałam – oświadczyła pewnie i objęła go na pożegnanie. – Odnajdę cię, we właściwym momencie. Polegaj na Simonie, Joshu i nie daj się zabić North. Powodzenia. – Ada położyła mu jeszcze dłonie na szerokich ramionach, zanim sięgnęła do klamki i wypuściła go na korytarz.
Ada oparła się plecami o drzwi i kolejny raz głęboko pożałowała tego, że nie może złapać głębokiego oddechu, który pomógłby jej się uspokoić. Jakoś poukładać wszystkie krążące w jej głowie myśli i rozwidlające się na horyzoncie ścieżki, z których każda poprowadzi do zupełnie różnych rezultatów. Ada chciała wiedzieć tylko, którą będzie najkrótsza, która w najprostszy sposób doprowadzi je do końca tej rozgrywki. Amy jednak nie dała jej za dużo pola do popisu, bo stanęła naprzeciwko niej i spojrzała na nią swoimi jasnymi oczami, w których czaiła się już tylko zawziętość. Reszta uczuć się wypaliła i została pogrzebana. Teraz Amicia składała się wyłączanie z palącej potrzeby zemsty.
– Możesz odejść z nim. Dam sobie radę – zapewniła androidkę pewnym głosem. Ta jednak pokręciła głową i podeszła do niej, po czym pstryknęła ją lekko w czubek nosa.
– Nie schlebiaj sobie, Amy. Potrzebujesz mnie.
– Próbuję udawać twardą, jak mi idzie? – zapytała kpiąco Amy, a androidka objęła ją ramieniem i poprowadziła z powrotem w stronę salonu, zwlekając z odpowiedzią. – Aż tak źle?
– Nie, aż tak dobrze.
Ada przytuliła ją do siebie trochę mocniej, zanim nie zatrzymały się przed swoim odbiciem w szybie prowadzącej na taras. Wciąż miały na sobie zabłocone ubrania i przez swój widok parsknęły cichy śmiechem, który może i był zupełnie nie na miejscu, ale był im niezbędny.
8 listopada 2038. Detroit City Center.
W mieszkaniu było słychać dźwięki telewizora płynące z salonu, gdy Amy siedziała na podłodze obok swojego sejfu i spokojnie układała w nim wszystkie zgromadzone dyski z danymi. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, by zapytać Adę, dlaczego słucha wiadomości, gdy nigdy do tej pory tego nie robiła, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Jej dłoń napotkała kopertę ze zdjęciami i Amy przez krótką chwilę nie pragnęła niczego tak mocno, jak do niej zajrzeć, jak przejrzeć te wszystkie uwiecznione szczęśliwe chwile, które teraz, z perspektywy czasu, miała wrażenie, że nigdy nie były jej. Należały do obcej osoby, która nigdy nie miała prawa istnieć.
– Amy! Chodź tu w tej chwili – zawołała ją Ada, a blondynka natychmiast podniosła się z podłogi i zasunęła nogą szufladę, zanim nie weszła do salonu.
Rzuciła okiem na ekran telewizora, przed którym stała androidka i zamarła. Widziała Markusa. Nawet pomimo braku skóry i założonego uniformu androida z zupełnie innej linii, rozpoznała go bez problemu, jego dwukolorowe tęczówki, jego ciepły, acz pełen determinacji głos. Z trudnością udało jej w ogóle skupić na jego słowach. Markus był stanowczy w swoim przesłaniu, ale jednocześnie całość przemówienia opierała się o pokojowe żądania równości społecznej między ludźmi, a androidami, i Amy była w szoku. To ona go stworzyła. Pamiętała jak dziś, dzień, w którym go pierwszy raz włączyła, ich pierwszą rozmowę, te wszystkie wieczory w domu Carla, gdy słuchała jego gry na pianinie.
– Stworzyłam... przywódcę? – zapytała niepewnie Amy, głosem tak cichym, że Ada była pewna, że gdyby była człowiekiem, to z całą pewnością nie zrozumiałaby tego szeptu. Przeniosła wzrok na blondynkę, która z zagryzionymi niemal do krwi ustami i trzęsącymi się dłońmi, nie odrywała wzroku od ekranu. Stała sztywno, zaciskając dłonie na oparciu sofy przed sobą i była tak blada, że Ada zaczęła się obawiać, że jest o krok o omdlenia. – Ja tego nie planowałam. Nie planowałam tego tak dawno temu...
– Może jednak podświadomie właśnie to planowałaś, Amy. Może od samego początku wiedziałaś, jak to się skończy. Znasz Carla, mogłaś podejrzewać, że ten wychowa kogoś stworzonego do takiej roli. Być może w momencie życia, gdy nie miałaś nad niczym kontroli, nawet nad samą sobą, stworzyłaś... zbawiciela.
– Och, religijnych konotacji mi tu nie wplataj – odpowiedziała błyskawicznie Amy i wyminęła sofę, by na niej usiąść. Obserwowała, jak transmisja nagle się urywa i program automatycznie zmienia się na kanał szesnasty, gdzie jakaś zdenerwowana prezenterka próbuje wyjaśnić, co się właśnie wydarzyło w Detroit. – Minęły trzy dni... jak w trzy dni...
– Odnalazł Jerycho, włamał się do magazynów CyberLife, uwolnił ze swoimi braćmi setki kolejnych androidów? – Ada zadawała te pytania niemal natchnionym głosem, a gdy blondynka na nią spojrzała, zobaczyła, że androidka porusza się po mieszkaniu tanecznym krokiem. – Nie wiem jak, Amy. Nie wiem, jak dokonał w trzy dni tego, co mnie nie udało się w lata...
– Jest wolny.
– Słucham? – zapytała Ada i zatrzymała się w pół kroku, z dłonią zaciśniętą na klamce drzwi do swojego pokoju.
– Ty jesteś obudzona, ale nie jesteś wolna. Jesteś do mnie przywiązana poczuciem obowiązku, Ada. Bez niego, to ty dokonałabyś tych wszystkich rzeczy... – Androidka obróciła się powoli i spojrzała na Amy krytycznym wzrokiem.
– Jestem wolna. To moja decyzja, by zostać przy tobie, Amy. Nie będzie mnie tu wiecznie, ale musimy doprowadzić pewne sprawy do zakończenia i dopiero wtedy odejdę.
– Nie musisz...
– Wiem, że nie muszę. I wiem ile codziennie płacę za bycie tutaj, z tobą. Że wybieram ciebie nad toczenie rewolucji ramię w ramię z moimi braćmi, że każdego dnia wybieram twoje towarzystwo nad widywaniem North, ale... To moja świadoma decyzja, Amy. Nie zapominaj o tym.
– Może to zła decyzja.
– To osądzi dopiero czas, a póki co nie wyobrażam sobie, że mogłabym być gdzieś indziej. – Ada przerwała na chwilę i weszła w końcu do swojego pokoju, a po kilku sekundach wróciła do salonu. Podeszła do Amy, usiadła obok niej na sofie i uśmiechnęła się szeroko. – Myślisz, że spod pokładu tego przerdzewiałego tankowca mogłabym mieć realny wpływ na upadek CyberLife? Taki jak mam stąd?
– Na pewno nie masz stąd takich możliwości, jak Markus – powiedziała Amy i machnęła dłonią w stronę telewizora, a Ada położyła przed nimi na stoliku niewielki przedmiot. Blondynka parsknęła śmiechem, widząc niebieskie urządzenie z czerwonym przełącznikiem, zdawało się jej, że wygląda ono niemal karykaturalnie. Jak coś nieprawdziwego, coś co widuje się tylko w filmach. – Czy nie chciałaś wysadzić tego miasta w powietrze, moja droga?
– Zaginiony medyczny kobalt?
– Jestem aż tak przewidywalna? – mruknęła z wyraźnym niezadowoleniem Ada, a siedząca obok niej blondynka podniosła się i podeszła do okna wychodzącego na panoramę centrum miasta. – To na wypadek, gdybyśmy nie mieli innego wyjścia, Amy, gdyby żądania Markusa i pokojowe demonstracje nic nie dały. Gdyby jednak ludzie planowali nas wszystkich wymordować.
– Będą tysiące ofiar.
– Ten konflikt już ma tysiące ofiar, Amy.
– Wiesz, że są ofiary...
– Których nie będziesz w stanie ponieść? Oczywiście, że wiem. Dlatego Taylor Leigh Reed wraz ze swoją mamą wygrały dwutygodniowe wczasy w malowniczym ośrodku w Vermont. Na wszelki wypadek – zapewniła ją z uśmiechem Ada. – A jeśli sytuacja zrobi się naprawdę gorąca, to Gavin otrzyma telefon z tamtejszego szpitala, że musi pilnie przyjechać. Oczywiście telefon nie będzie prawdziwy, ale chodzi o to, by wyciągnąć go z miasta.
– Pomyślałaś o wszystkim? – spytała chłodnym głosem, nie odrywając wzroku od powoli przesuwających się ulicami samochodów i krążących na Hart Plaza ludzi. Amy nigdy wcześniej nie zwracała na nich wszystkich uwagi, żyła w swoim prywatnym akwarium, nie posiadając żadnej realnej władzy. A teraz na jej stoliku, w jej salonie, leżał detonator mogący zniszczyć to miasto i wszystkich żyjących w nim ludzi. W tym mieszkańca willi na Belle Isle. A ta wizja stała się dla niej niebezpiecznie pociągająca.
– To jest najgorszy możliwy scenariusz, Amy – upomniała ją Ada, jakby po jednym, minimalnym uniesieniu kącika ust przez blondynkę, poznała dokładnie jej myśli. – Przekażę ten detonator do Jerycha, do North, a ona dotrze do Markusa. Nie posuniemy się do ludobójstwa, jeśli nie zostaniemy do tego zmuszeni, jeśli nie będziemy widzieć innej możliwości.
– Wiem. Markus nie jest zabójcą. Jednak nie wiem, czy nie powinnam w tej chwili zakwestionować własnej moralności, gdy świadomość ukrytej gdzieś w mieście bomby napawa mnie jakimś niewytłumaczalnym spokojem i nadzieją, że... że to wszystko może się dobrze skończyć.
– Nie dla ludzi.
– Trudno – oświadczyła Amy i odwróciła się od okna. – Jako gatunek chyba sobie na to zasłużyliśmy. Może czas żebyście wy zajęli nasze miejsce na tym świecie.
– Czyli rozumiem, że wielkie przemowy o współpracy i porozumieniu zostawiamy Markusowi?
– Mówiłam: Markus nie jest mordercą. Nie wiem, czy mogę powiedzieć to samo o sobie – powiedziała blondynka i sięgnęła po telefon leżący na komodzie.
Odkąd odeszła z CyberLife, nie odbierała ich telefonów. Dzięki temu, że korzystali z jej technologii mogła śledzić część ich działań, bez konieczności odbierania połączeń od Portera. Teraz nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona, gdy zobaczyła jego imię na wyświetlaczu i parsknęła cichym śmiechem. Wiedziała, że Ada ją uważnie obserwuje i że jest zaskoczona jej reakcją, bo w jej oczach Amy dopiero przekraczała granicę, którą blondynka w swojej głowie pokonała już kilka miesięcy temu. Nie miała już nic do stracenia. Nie mogła mieć tego, czego pragnęła najbardziej na świecie, więc teraz było jej już kompletnie obojętnie, jak osiągną swój cel, byleby tylko Elijah skończył martwy, a CyberLife legło w gruzach.
Nie czekała na nic innego, nawet nie miała odwagi spojrzeć dalej w przyszłość niż na najbliższe kilka dni.
– Będę potrzebowała, żebyś podsłuchała tę rozmowę i w razie czego mi podpowiadała... gdybym zrobiła coś głupiego i naraziła nas wszystkich – poprosiła, spoglądając na adroidkę, która przytaknęła jej nieznacznie. Amy obróciła w dłoni jeszcze raz telefon, zanim wzięła kilka płytkich oddechów i wybrała numer telefonu człowieka, z którym zmieniła ten świat bezpowrotnie. – Elijah... – wyszeptała, gdy tylko usłyszała jego głos w słuchawce. Chciała brzmieć na przerażoną, spanikowaną, zrozpaczoną, chciała brzmieć jak osoba potrzebująca ratunku, by on mógł być jedynym, który może jej go zaoferować. – Widziałeś wiadomości? Co ja zrobiłam... Dobry Boże, co ja najlepszego uczyniłam. Przecież to wszystko moja wina... Przecież ja stworzyłam Markusa. Jeśli... Gdy się o tym dowiedzą, to spalą mnie na stosie! – wyrzucała z siebie kolejne paniczne zdania, gdy jednocześnie miała wrażenie, że niemal widzi go przed oczami. Jego zadowolone spojrzenie, jego triumfalny uśmiech, jego dłonie powoli unoszące się w jej stronę, żeby mogła ukryć się w jego ramionach. I Amy czuła tylko i wyłącznie zbierające się w niej mdłości.
– Och, moja droga Amicio, wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi – powiedział w końcu spokojnym głosem, a ona wzięła kolejny płytki wdech.
– Jak? Przecież wszystko wali się wokół nas... Przecież CyberLife w najmniejszym stopniu nie nie należy już do żadnego z nas...
– A co z twoim zabawkowym detektywem? – zapytał kpiąco i westchnął znacząco, gdy blondynka kolejny raz udawała spanikowaną. – Najdroższa, uspokój się, proszę. Jak będziesz histeryzować, na pewno nie uda nam się wyjść z tego zwycięsko.
– Nie, nie... Elijah. Czy ty stoisz za tym wszystkim?
– Przeceniasz moje możliwości, Amicio. Nie odpowiadam za każdą katastrofę na świecie, nie jestem antychrystem – rzucił lekko, a ona mimowolnie parsknęła nerwowym śmiechem i zapadła między nimi cisza. Cisza tak niebezpieczna, że blondynka poczuła dreszcz przebiegający jej po kręgosłupie, jakby była w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. To milczenie było jak ostrze noża powoli przebijające jej skórę tuż pod żebrami. Dlatego, że było echem ich wzajemnego porozumienia, ich paskudnej, toksycznej miłości, która przecież miała swoje krótkie, złudne momenty. – Już od jakiegoś czasu przyglądam się tej sytuacji i głupota Portera, by usunąć cię ze stanowiska, może być nam całkiem na rękę. Jednak kompletnie nie spodziewałem się twojego telefonu, nie po tym gdy nie zadzwoniłaś do mnie w wieczór, gdy Markus zaatakował Leo.
– Ada odeszła – skłamała płynnie blondynka, ignorując niebieskie spojrzenie androidki, która przysłuchiwała się uważnie całej tej rozmowie. – Zrozumiałam tamtej nocy, że ma na świecie nikogo innego z kim mogłabym to wszystko...
– Masz rację – wszedł jej w słowo i zanim zaczął mówić dalej, Amy miała wrażenie, że Kamski faktycznie się zawahał. Jakby pierwszy raz w życiu nie był pewien, co powinien jej powiedzieć. – My to wszystko zapoczątkowaliśmy, Amy. Ty i ja w niewielkiej sali na niedofinansowanym uniwersytecie. Aspołeczny dzieciak i... najdoskonalsza istota na świecie w strasznie okropnej parze skarpetek. – Amy mimowolnie znów się roześmiała. Nie myślała o tamtym dniu, w którym się poznali, od lat, odkąd te wszystkie dobre wspomnienia okazały się być coraz krótszym łańcuchem, którym Elijah skrupulatnie przykuwał ją do siebie. Nie myślała o tamtym dniu, o tamtych miesiącach tworzenia szalonej nauki, bo bała się, że w tamtych wspomnieniach nie znajdzie nic przerażającego. Tylko dwójkę dzieciaków, które zniszczą sobie wzajemnie życie i przy okazji stworzą największy wynalazek w historii ludzkości, który może się okazać jednocześnie jej największą zgubą. – Powinniśmy się spotkać.
– Nie dziś. Jestem w rozsypce, Elijah. Na pewno wiesz, czemu Porter... wiesz, że nie jest ze mną najlepiej.
– Wiem, że nikt nie zna cię tak, jak ja, Amicio.
– Daj mi trochę czasu, zanim przyjadę do twojego domu.
– Oczywiście – zapewnił ją, a ona nie wyczuła w jego głosie zdenerwowania, co było dla niej kolejnym zaskoczeniem. Kolejnym drobnym uszczerbkiem w murze, który zbudowała wokół siebie, by się przed nim obronić. – Lepiej powiedz mi więcej o spotkaniu z Markusem, bo domyślam się, że w pierwszej kolejności zgłosił się do ciebie, prawda?
Amy zrobiła kilka kroków i usiadła w fotelu, dalej trzymając telefon przy uchu, a później zaczęła mówić. Chciała go podejść, zdobyć jego zaufanie, zamydlić mu oczy swoim pozornym zagubieniem. Dlatego zaczęła mówić i opowiadała mu chaotycznie, pobieżnie o wydarzeniach ostatnich miesięcy. Naprawdę opanowała do perfekcji udawanie kompletnie niestabilnej, dlatego nie miała wątpliwości, że Elijahowi się to spodoba. Kamski lubił ją w roli ofiary, a teraz podawała mu się na złotej tacy.
Którą to w odpowiednim momencie miała zamiar odrąbać mu głowę.
Dzień dobry!
Zostały przed nami trzy rozdziały i epilog.
Powiem wam, że mój wspaniały pomysł z dwutorową narracja, na końcu okazał się strasznie wymagający. Gdy tak próbowałam to wszystko poskładać z wydarzeniami z gry i tym, co już wam powiedziałam w rozdziałach posterunkowych.
A poza tym już mam dla was przygotowane pierwsze rozdziały nowego ficzka, więc osoby stęsknione za Connorem, powinny być zadowolone 😏
Dzieki, że jesteście.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top