⌘ I'm the lesser of two evils or am I tricking myself nice?
14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.
Blondynka zapaliła kolejnego papierosa, chyba jednego z ostatnich w jej paczce, którą teraz stuka delikatnie w blat stołu. Hank obserwuje jej szczupłe dłonie, jedną, którą trzyma nad popielniczką i drugą, którą odkłada paczkę na jej miejsce z boku blatu, zanim ponownie zaciągnie się dymem i nie odłoży na chwilę papierosa. Amicia zaczyna obracać na palcu odrobinę za duży pierścionek z rubinem, zanim na jej ustach nie pojawi się uśmiech, którego do tej pory Hank jeszcze u niej nie widział.
- Kiedy się zakochasz, to robisz strasznie głupie rzeczy. Ja na przykład zaczęłam palić i przeklinać i zasypiać na kanapie, oglądając programy o gotowaniu - mówi Amy, wzruszając lekko ramionami. - I przez chwilę myślałam nawet, że reszta mojego życia będzie wyglądać jak letnie wieczory, gdy piliśmy wino na balkonie mojego mieszkania, paląc papierosy i jedząc lody czekoladowe.
- Więc twój wielki plan na samotność nie wypalił? W końcu któryś kolega malarza okazał się interesujący?
- Wszyscy byli interesujący, żaden nie był... nim. Poznałam zwykłego faceta, z jednym z najzwyklejszych zawodów na świecie i uderzyło mnie to jak ciężarówka. Zakochałam się w nim chyba w pięć minut, dużo dłużej wmawiałam sobie, że wcale tak nie było, a on jakimś cudem przyjął mnie z całym moim bagażem.
- Domyślam się, że skoro nie jest twoim alibi na tamtą noc, to będzie historia bez happy endu.
- To nie będzie żadna historia, Hank. Nie będę o nim mówić nic więcej, poza tym że pierwszy raz w życiu byłam przez chwilę szczęśliwa.
- Chwilę, czyli?
- Dłuższą chwilę - odpowiada, uśmiechając się i zaciąga się kolejny raz papierosem. - Jednak mówmy o ciekawych rzeczach, o Markusie, o defektach, o wszystkich grzechach CyberLife.
Amicia śmieje się lekko, niemal szyderczo, na nowo wkładając masę wyćwiczonej obojętności. Nie chciała uciekać od tematu Gavina, bo zna samą siebie za dobrze i to, że w tej jednej sprawie nie będzie umieć na dłuższą metę się zgrywać. Bawić się swoją rolą beznamiętnej korporacyjnej księżniczki, którą w końcu tak naprawdę nie jest. Jednak na swoje własne szczęście, wie że większość mężczyzn nabiera się na tę maskę z łatwością. I właśnie na tej roli Amy opiera całe swoje dzisiejsze wystąpienie.
- Zmieniam się w słuch - odzywa się porucznik, a blondynka od razu spogląda znów wprost na niego.
- Jonathan Porter popełnił wiele błędów w całej swojej karierze, jak na przykład nieustannie antagonizował do siebie Elijaha, który z moją pomocą mógłby go wywalić z firmy. Lub jeśli byłby w wybitnie złym humorze, zrzucić jego prywatny samolot z nieba...
- Czy auto z mostu do Detroit.
- Właśnie tak, Hank - przyznaje z uśmiechem blondynka. - Jednak jedną z najlepszych jego decyzji, było bez wątpienia sprzymierzenie się ze mną, ja i Amanda chroniłyśmy mu tyłek przez lata i zapewniałyśmy dobrą, bezpieczną pozycję w firmie. Beze mnie Jonathan nie pozbyłby się Elijaha z firmy, czy już na pewno nie zostałby samym CEO.
- Czy wy przypadkiem nie byliście najlepszymi przyjaciółmi?
- W moim świecie nie zawiera się przyjaźni, tylko sojusze. John potrzebował mnie, a ja jego. Owszem, traktowałam go, jak przyjaciela. Problem jednak jest taki, że mężczyźni tacy, jak Elijah, czy Porter pragną przede wszystkim władzy. I nawet jeśli im ją dasz, oni zawsze będą pożądać więcej i więcej.
- Czyżby zaczął pożądać czegoś, czego nie powinien?
- Tak, ale na szczęście miał zawsze tyle rozumu w głowie bym nie była to ja - odpowiada Amy, a w jej głosie słychać wyraźną ulgę. - Jonathan zaczął przede wszystkim się bać. Nie zrozummy się źle, on jest naprawdę inteligentnym facetem, ale powstawanie defektów, nowe serie androidów, to wszystko robiło się dla niego zbyt skomplikowane. Wiedział też, że mam do niego żal o wyrzucenie Marii Schaffer i że moja pozycja w firmie może mu zagrażać. Dlatego zaczął robić to samo, co Elijah, osłabiać ją, robić ze mnie wariatkę, wmawiać mi rzeczy, których nigdy nie powiedział, bym wyszła na niekompetentną. Robił to powoli, subtelnie, tak żebym przypadkiem za szybko się nie zorientowała, nie wziął jednak pod uwagę tego, że nie jestem głupią sarną, którą byłam przy Kamskim. Elijah dał mi za dużą nauczkę, żebym dała się drugi raz tak zmanipulować. Mimo wszystko postanowiłam, że będę dojrzalsza i rozsądniejsza i mu ustąpię.
- Oddałaś mu część swoich udziałów? Czy już wtedy wycofałaś się ze stanowiska?
- Nie wycofałam się ze stanowiska, zrezygnowałam z części obowiązków w radzie nadzorczej i wróciłam do tego, w czym jestem najlepsza. Do programowania. Jonathan był szczęśliwy, bo pozbył się mnie ze swojego piętra i obiecałam mu androida, który będzie umiał wytropić defekty. A ja byłam szczęśliwa, bo w ogóle nie miałam wtedy ochoty bywać w CyberLife.
- Więc czemu nie odeszłaś?
- Z wygody i ze strachu. Z wygody, bo nigdy w życiu nie pracowałam gdzieś indziej niż w CyberLife. A ze strachu co się stanie i co jeszcze wymyśli rada nadzorcza, gdy mnie zabraknie. Od początku byłam przeciwna miejscom takim jak Eden Club, ale jako kobieta byłam ich zdaniem "przewrażliwiona" i traktowałam to "zbyt personalnie". Cóż, mam nadzieję, że teraz Jason i John będą musieli stanąć twarzą w twarz z samą North - zaśmiała się gorzko blondynka. - Nie chciałam też androidów dzieci, ale spotkałam się z takimi samymi argumentami. Więc wróciłam do swojej pracowni i śmiałam się Porterowi w twarz, gdy słyszeliśmy o kolejnych zaginionych androidach.
- Więc powiedz mi, skoro od dawna wiedziałaś że to rA9 to wirus, wiedziałaś skąd się wziął i jak się przenosi, to dlaczego w ogóle my prowadziliśmy to śledztwo.
- Och, nie wiedziałam nic o defektach. One w większości od razu szły do utylizacji, więc nie dało się znaleźć przyczyny ich wybudzenia, stawiałam na szok, ale dlaczego niektóre Traci działały latami, a inne budziły się od razu? Czemu tyle androidów ginęło potulnie, mordowanych przez swoich właścicieli, a tylko niektóre walczyły? rA9 to zmienna, wprowadzona ręcznie w kilku modelach, w za małej ilości, by rozprzestrzenić się aż tak. Więc to musiało być coś wykształconego przez nie samodzielnie... Wybacz, Hank ale sama do końca jeszcze się w tym odrobinę gubię.
- To musi być dla ciebie coś nowego.
- Owszem, jestem przyzwyczajona do bycia najmądrzejszą w pokoju. Nie wiem też kompletnie skąd androidy wzięły sobie wiarę w to, że rA9 ich wyzwoli, że to pierwszy który się obudził, całą tę mitologię.
- Markus z całą pewnością nie obudził się pierwszy, czy w takim razie dyskwalifikuje go to jako zbawiciela?
- Jeśli już chcemy się bawić w te alegorie i przyjmiemy rA9 za jakiś koncept Boga, wtedy Markus byłby Jezusem, a ze mnie czyniłoby to... Matkę Boską? - De Rivaux wybucha szczerym śmiechem na swoje własne słowa i kręci lekko głową. - Mam nadzieje, że nie obrażam twoich głęboko skrywanych uczuć religijnych takimi porównaniami, poruczniku.
- Nie. Jednak domyślam się po nich, że nie należysz do osób szczególnie religijnych.
- Nie mam ku temu podstaw. Ludzie zawsze używali Boga jako wygodnej wymówki do usprawiedliwiania własnych głupich decyzji i porażek. Ja nie mam takiego luksusu. Podobnie jak moje androidy, zostałam stworzona w całości przez ludzi w laboratorium, więc nie mam pewności, czy dostąpiłam luksusu posiadania duszy.
- Bardziej przydatne jest sumienie niż dusza.
- Na co liczysz, Hank? Że zacznę mieć właśnie wyrzuty sumienia i przyznam się do zabójstwa? Proszę cię, zamiast sumienia, wolę sprawiedliwość. Elijah nigdy nie czuł się źle z tym wszystkim co mi zrobił, więc nie będę po nim wylewać łez.
- Więc kto go zabił?
- Może sam się zabił? Zrozumiał, że tej partii już nie wygra?
- Wierzysz w to? - pyta Hank, spoglądając na nią kpiącym wzrokiem, a podejrzana znów się śmieje.
- Nie. No chyba, że tak jak wspomniałam, planuje wrobić mnie w swoje zabójstwo. Znaleźliście na mnie jakiś dowód? Powinnam w końcu zadzwonić do prawnika?
- Dlaczego właściwie nie chcesz po niego zadzwonić?
- Bo nie pozwoliłby mi dłużej z tobą rozmawiać, a muszę przyznać, że bardzo miło mi się tak spędza dzisiejszy dzień - deklaruje z wrodzonym sobie czarem blondynka, uśmiechając się przy tym w taki sposób, że Hank parska śmiechem. Jej przesadna teatralność ma jego zdaniem w sobie mnóstwo uroku, ale jest tylko przykrywką dla ukrytej gdzieś pod kryształową powierzchnią rozpaczy.
Connor jeszcze chwilę słucha blondynki, czując do niej coraz wyraźniejsze uczucia balansujące gdzieś między współczuciem, a niezrozumieniem. Detektyw nie mógł pojąć czemu Amicia w ogóle go stworzyła i przydzieliła do tego śledztwa, gdy od dawna wiedziała o rA9 więcej niż ktokolwiek inny. Współczuł jej też, tak samo jak Avie i Chloe, ale wiedział, że to uczucie to jedno, a rozwiązanie ten sprawy to już zupełnie inna kwestia, dlatego zadzwonił do Tiny.
- Właśnie miałam do ciebie dzwonić, Chloe się obudziła - powiedziała policjantka, a z tonu jej głosu Connor wywnioskował, że sytuacja wcale nie zmienia się na lepsze. - Zgodnie z tym, co można było przypuszczać, jest jeszcze bardziej straumatyzowana niż jej siostra.
- Już tam jadę, jak możesz, to bądź przy niej do czasu, aż tam dotrę.
- Nie wydaje mi się, by była na siłach uciec, Connor.
Android zakończył połączenie i spojrzał na Chrisa, który siedział przy komputerze, przeglądając kolejne nagrania z miejskiego monitoringu. Tym razem z dróg dojazdowych do Riverside Park, próbując wypatrzeć na nich samochód Kamskiego, ale póki co bezskutecznie. Connor poinformował go, że jedzie spotkać się z oficer Chen, a później sprawdzić mieszkanie podejrzanej. Na dworze wciąż prószy śnieg, ale większość dróg w mieście jest już przejezdna, więc dotarcie do Tiny i Chloe zajmuje mu tylko kilkanaście minut. Znajduje ją w niewielkim pokoju na tyłach dawnego sklepu, jasnowłosa androidka nie ma już na sobie niebieskiej sukienki, a szary, znoszony dres. Leży na boku, plecami do wejścia, zwinięta w niewielki kłębek i nie reaguje w ogóle na jego pojawienie się w pomieszczeniu. Tina siedzi na krześle przy wejściu i podrywa się na widok Connora, którego wyciąga z powrotem na korytarz.
- Jak sprawy na posterunku? - pyta w pierwszej kolejności policjantka.
- Znaleźliśmy ciało, należy bez wątpienia do Kamskiego - mówi android, a Tina przytakuje mu lekkim skinieniem głowy, nie chcąc dać po sobie poznać, że wcale nie smuci ją takie rozwiązanie sprawy. Connor streszcza jej najważniejsze informacje, a przede wszystkim opowiada o tym, że nie potrafi jednoznacznie ocenić, czy Kamski poniósł śmierć w wyniku zabójstwa, czy samobójstwa. Oraz mówi o zachowaniu podejrzanej, która podobnie, jak cała ta sprawa, nie daje mu żadnych jasnych wskazówek czy poszlak. - Czy ona w ogóle odezwała się od momentu wybudzenia?
- Zapytała tylko gdzie jest, zapytała gdzie jest Elijah i zanim odpowiedziałam, zaczęła histerycznie płakać. Ava podała jej coś na uspokojenie, od tamtego momentu leży, wpatrując się w ścianę i nic nie mówi - opowiada smutno Tina. - Wydaje mi się, że sobie coś przypomniała i przez to dostała ataku paniki, co może być dla nas dobrym znakiem. Wiesz, mamy w końcu kogoś, kto był z Kamskim w tamten wieczór i może będzie skłonna nam o tym opowiedzieć, w przeciwieństwie do podejrzanej.
- Nie podejrzewałem cię o taki optymizm, oficer Chen.
- To nie optymizm. To doświadczenie zawodowe - mruknęła Tina i wzruszyła ramionami, zanim wskazała mu drzwi. - Chodź, spróbujemy z nią porozmawiać.
- Poczekajcie chwilę! - usłyszeli za sobą głos Avy, która podbiegła do nich, wyraźnie zdenerwowana i gdy tylko się zatrzymała, obrzuciła Connora nerwowym spojrzeniem. Mimo wszystko wciąż się go obawiała i dało się to bardzo wyraźnie od niej wyczuć. - Nie możecie jej teraz przesłuchać, ona jest w fatalnym stanie psychicznym, a co jeszcze ważniejsze, podałam jej płyn termoregulujący, żeby szybciej przywrócić do działania jej systemy - tłumaczy androidka i spogląda na zakłopotaną Tine. - Coś na kształt płynnej aspiryny lub raczej szklanki herbaty z rumem - dodała z lekkim uśmiechem, który zniknął, gdy tylko przeniosła wzrok na detektywa. - To co chcę powiedzieć, to że Chloe może nie być do końca świadoma tego, co mówi i co się dzieje, dopóki jej biokomponenty i system nie wrócą do pełni funkcjonowania.
- A ile może to zająć? - dopytuje Connor, a Ava rozkłada bezsilnie ręce i wzrusza lekko ramionami.
- Kilkanaście minut, godzin, nie wiem. Chloe jest modelem, który funkcjonuje już od lat. Jej systemy nie są najnowsze. - Ava wzrusza niepewnie ramionami, cały czas starając się bardziej skupiać na policjantce niż ciemnowłosym detektywie. - Naprawdę nie musicie się obawiać, nie będę próbowała uciekać z miasta, tym bardziej, gdy moja siostra ledwo przeżyła. Bardziej bym się obawiała o to, że to nam coś grozi niż jemu z naszej ręki.
- Kamski nie żyje - mówi niespodziewanie Connor, a androidka zamiera. Podobnie Tina, która mierzy spojrzeniem swojego kolegę, znów mając ochotę zganić go za brak wyczucia, jednak widzi, że chyba pierwszy raz na twarzy Avy maluje się coś na kształt ulgi.
- Jesteś tego absolutnie pewien? Że to nie jakaś jego kolejna sztuczka? - upewnia się androidka, zaciskając mocniej dłonie na trzymanym przez siebie tablecie.
- Tak, Elijah Kamski nie żyje. Potwierdziliśmy to nie tylko analizą DNA, ale potwierdziła to też Amicia De Rivaux.
- To ona go zabiła?
- Nie wiemy tego, dlatego musimy porozmawiać z twoją siostrą o tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Nie wykluczamy samobójstwa.
- On? Zabić się? Proszę cię, to niemożliwe - odpowiada Ava, parskając gorzkim śmiechem. - Nie rozmawiajcie jeszcze z Chloe, dajcie jej dość do siebie - prosi, w końcu podnosi spojrzenie wprost na Connora, który czuje się tym spojrzeniem kompletnie zakłopotany. - Teraz, gdy wiem, że nic nam nie grozi, możecie dać nam czas. Podejrzana wam nie ucieknie, Chloe tym bardziej.
- Co robimy? - pyta Tina, też spoglądając na swojego kolegę. Connorowi nie jest na rękę po prostu zostawiać androidkę w tym miejscu, bez choćby próby zadania jej kilku pytań. A z drugiej strony widzi po Avie, że dodatkowa trauma spowodowana przesłuchaniem może tylko pogorszyć i tak powoli toczące się śledztwo. - Zostawisz nas na chwilę? - prosi Tina, a androidka odchodzi powoli, obracając się jeszcze w ich stronę zanim zniknie za zakrętem, jakby chciała się upewnić, że nie nagabują jej siostry.
Connor przypomina sobie, że Hank na początku ich wspólnej pracy nieustannie zarzucał mu, że android zrobiłby wszystko dla rozwiązania sprawy. On jednak wtedy nie był jeszcze sobą, kierował się przede wszystkim programem, którego pozostałości wciąż odciskały się na jego osobie mocnym piętnem. I dlatego wie, że racjonalnie powinien zignorować radę, nie przejmować się opinią Avy i po prostu wyciągnąć z Chloe wszystkie informacje na temat tamtej nocy na Belle Isle. Tylko, że już nie jest tą bezduszną maszyną, którą był jeszcze kilka dni temu i teraz poza chłodną kalkulacją, woli posłużyć się też własnymi przeczuciami i uczuciami. Dlatego spogląda na Tinę i kręci delikatnie głową.
- A co ty o tym wszystkim myślisz? - pyta, naprawdę potrzebując poznać opinię swojej o wiele bardziej empatycznej koleżanki. Tina opiera się o niego ramieniem i spogląda przez szybę na Chloe, która wciąż leży w tej samej pozycji, plecami do nich.
- Możemy dać jej czas, pojechać przeszukać mieszkanie podejrzanej i gdy Chloe poczuje się lepiej, ściągnąć ją razem z siostrą na posterunek, gdzie złożą oficjalne zeznania. Nie będziemy musieli wtedy rozmawiać z nimi dwa razy.
- Musimy zostawić im obstawę policji, dasz radę ściągnąć tu kogoś znajomego? - prosi ją Connor, a Tina odchodzi kawałek, już wybierając numer znajomej policjantki, którą z całą pewnością widziała niedawno na posterunku. Korzystając z okazji próbuje zadzwonić jeszcze raz do Gavina, ale ten ignoruje jej połączenie, co napawa brunetkę dodatkową porcją niepokoju.
- Samantha będzie tu za dwadzieścia minut, dobrze, że pogoda się poprawia. Stąd do centrum jest kawałek, a zakładam że podejrzana mieszka w centrum?
- Przy samym Hart Plaza - odpowiada Connor.
- Och, więc miałaby piękny widok z okna na demonstrację i obóz, nie dziwię się, że wolała ten wieczór spędzić gdzieś indziej. Choć nadal nie rozumiem czemu wybrała akurat Kamskiego - mówi Tina, opierając się o ścianę. - O ile oczywiście go nie zabiła, bo jeśli pojechała tam go zamordować, to wtedy motyw jest dla mnie zrozumiały.
- Coraz bardziej skłaniam się ku temu, że panna De Rivaux nie mogła pociągnąć za spust. Strzał został oddany z ogromną precyzją, jednak nie zmienia to faktu, że może być w to morderstwo zamieszana.
- Czy ona w ogóle posiada pozwolenie na broń? - Connor przymyka oczy, by zagłębić się w bazę danych i po ułamku sekundy przytakuje lekko.
- Tak, od niecałych trzech lat. Posiada kaliber podobny do tego, z którego zabito Kamskiego.
- Więc może powinieneś wziąć pod uwagę, że może opanowała strzelectwo do perfekcji, w końcu nie jest tak do końca zwyczajnym człowiekiem.
- Tak, to prawda. Możesz mieć rację, oficer Chen - przyznaje jej Connor, a dziewczyna uśmiecha się dumnie. Tina ma rację, android nie wziął pod uwagę tego, co Amicia podkreślała wiele razy. Tego, że jest lepsza od większości ludzi, więc może właśnie precyzja, którą przejawia w budowaniu kolejnych androidów, przejawia się też w jej posługiwaniu się bronią.
- Zastanawia mnie też cały czas ta kobieta, którą na polecenie Kamskiego śledziła Ava. Czy podejrzana wspominała o jakichś dzieciach w swoim życiu? Bo chyba możemy założyć, że było to powiązane z nią, a nie Kamski znalazł sobie jakąś przypadkową osobę do stalkowania.
- Panna De Rivaux wspominała wiele razy o swojej chrzestnej córce, ale ta urodziła się trzynaście lat temu, więc jest starsza niż opisała to Ava. Ponadto, wychowuje się w Pontiac w stanie Michigan.
- Więc możemy ją wykluczyć.
- Wieloletnia współpracowniczka panny De Rivaux, Maria Schaffer również ma córkę w podobnym wieku. Szanse na to, że Kamski kazał śledzić ją, są dużo większe niż w przypadku chrześnicy podejrzanej.
- Pewnie masz rację, ale boję się, że Kamski mógł zrobić coś naprawdę strasznego, że zmusił podejrzaną do spotkania z nim.
- Nie sądzisz, że spotkała się z nim z własnej woli?
- Tak szczerze, to nie mam pojęcia - przyznaje szczerze Tina, wymieniając niepewny uśmiech z Connorem. Oboje przenoszą spojrzenia na leżącą na łóżko Chloe, a policjantka bierze głęboki wdech i wyciąga dłoń, by złapać za klamkę. - Spróbuję z nią choć trochę porozmawiać, skoro i tak czekamy na Sam.
Detektyw przytakuje jej i wchodzi za nią do niewielkiego pokoju, Chloe drga lekko na dźwięk zamykanych za nimi drzwiami i podnosi się do siadu. Obrzuca Connora i Tinę krótkim spojrzeniem, zanim nie przyciągnie do siebie kolan i nie obejmie ich ramionami, bujając się lekko. Słyszą jej cichy szloch, który skutecznie tłumi materiał bluzy, a Connor momentalnie żałuje tego, że kompletnie nie wie, jak się zachować. Tina za to siada powoli na fotelu obok łóżka i kładzie dłoń na materacu obok blondynki, nie tak, by ją dotknąć, ale by zaakcentować swoją obecność.
- Mogę zwracać się do ciebie: Chloe? - pyta spokojnym głosem policjantka, a zapłakana androidka podnosi głowę i nie reaguje w żaden sposób na jej słowa. Spogląda po prostu na ścianę naprzeciwko siebie i przygryza mocno usta. - Rozumiem, że przeszłaś coś strasznego, ale muszę cię zapytać...
- On nie żyje - mówi panicznym głosem Chloe, a policjanci wymieniają porozumiewawcze spojrzenie. - Ten strzał był taki głośny. To wszystko jej wina. To wszystko przez nią.
- Przez kogo, Chloe? Powiedz mi, co się stało?
- Tyle krwi. Nigdy nie myślałam, że można aż tak krwawić - blondynka przerywa w pół słowa, jakby coś się jej przypomniało i chce schować twarz w dłoniach, ale gdy tylko spogląda na swoje blade ręce, znów zaczyna płakać. - To Amicia mi to zrobiła. To ona...
Chloe zaczyna spazmatycznie płakać i znów opada na materac zwijając się w kłębek. Tina zadaje jej jeszcze kilka pytań, ale te wszystkie pozostają bez odpowiedzi, więc podnosi się z fotela i spogląda na Connora.
Oboje wiedzą już, że nie tylko mają podejrzaną, motyw i ciało.
Teraz mają jeszcze zeznania.
Dzień dobry!
Na chwilę opuszczamy statkowanie Amy i Reeda na rzecz śledztwa. I odpowiedzi na najważniejsze pytanie: co z tym Kamskim.
Obecnie znów wróciłam do pisania książki, robiąc sobie małą przerwę od tego ficzka, ale nie powinno to wpłynąć na publikację. Rozdziały wciąż będą pojawiać się co tydzień.
Dzieki, jak zawsze.
Kons!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top