⌘ I am not a woman, I'm a God

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

Cisza panująca w niewielkiej sali na posterunku niemal dzwoni w uszach wszystkim czterem mężczyznom, ale żaden z nich nie ma zamiaru jej przerwać. Gavin doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że pozostali mu się przyglądają, jednak gówno go to obchodzi i dalej stoi sztywno opierając się o ścianę naprzeciwko lustra weneckiego. Widzi Amy pierwszy raz od ich rozstania i czuje się, jakby to było wczoraj. Czuje się dokładnie tak samo zdewastowany i wściekły, jak gdy poinformowała go, że to koniec, a on jej, jak skończony debil, uwierzył. Będąc zbyt dumnym, by w ogóle przemyśleć czy wszystko, co mu wtedy powiedziała, było chociaż odrobinę prawdziwe.

Bo jak się okazało, nie było.

A teraz Gavin nie wie, co ma zrobić. Więc po prostu patrzy na blondynkę, która siedzi sztywno przy stole. Ma o wiele jaśniejsze i trochę dłuższe włosy, niż gdy widzieli się po raz ostatni i jest w jej prezencji coś, co od razu przywołuje mu na myśl ich drugie spotkanie. Gdy Amy tak usilnie próbowała zgrywać o wiele silniejszą i bardziej bezczelną, niż jest w rzeczywistości.

– Idę z nią porozmawiać – oświadcza w końcu Gavin, odsuwając się od ściany i rusza w stronę wyjścia z pokoju, ale drogę zagradza mu Anderson.

– Nie możesz z nią porozmawiać, Reed. Nie jesteś ani jej prawnikiem, ani nie prowadzisz tej sprawy.

– Tak? To spróbuj mnie, kurwa, zatrzymać – mówi, ruszając na porucznika, który nie cofa się o milimetr. – Zejdź mi z drogi, Anderson. Dobrze ci radzę.

– Naprawdę tak bardzo chcesz mi zjebać przesłuchanie? Rozumiem, że macie jakąś tam historię, ale nie ma mowy... – Hank przerywa w pół słowa, bo Gavin go popycha, by odsunąć go sobie z drogi. Porucznik od razu próbuje rzucić się na detektywa, a Chris i Connor momentalnie reagują i próbują zapobiec dalszej szarpaninie.

– W chuju mam twoje śledztwo, Anderson – krzyczy Gavin, mając wielką ochotę przywalić starszemu policjantowi, bez patrzenia na ewentualne konsekwencje zawodowe. – Ona go nie zabiła. Więc lepiej zamiast marnować czas na próby znalezienia czegoś na Amy, zajmij się tymi plastikowymi laleczkami, skoro zostałeś w ostatnim czasie takim ich wielkim fanem.

– To nie jest twoje śledztwo, więc wypierdalaj stąd, sukinsynie – odpowiada Anderson, próbując się uspokoić.

– Myślisz, że mam ochotę oglądać twój ryj? Najpierw z nią porozmawiam i...

– Po moim trupie – wchodzi mu w słowo Hank, a Reed wybucha na to głośnym śmiechem.

– Na to akurat nie będziemy musieli aż tak długo czekać, jak nie odstawisz wódy. A z tego, co czuję, to się nie zanosi. – Hank znów rusza na detektywa, ale Connor kładzie mu dłoń na ramieniu.

– Poruczniku, moim zdaniem spotkanie Gavina z podejrzaną nie wpłynie negatywnie na przebieg śledztwa.

Wszyscy pozostali policjanci spoglądają na androida w tej samej chwili, podobnie zaskoczeni. Hank w życiu nie spodziewał się, że Connor może kiedykolwiek stanąć po stronie Gavina, więc dość szybko domyśla się, że jego słowa muszą mieć drugie dno. Dlatego macha ręką i spogląda na Reeda.

– Pięć minut – mówi Anderson i od razu zaczyna tego żałować, gdy detektyw uśmiecha się do niego w swój niemal naturalny, wredny sposób.

– Nie dziwne, że te plastikowe kukły wygrały, jak tobie wystarczył tydzień, by zacząć słuchać się go jak pies. – Porucznik ma ogromną ochotę mu po prostu przywalić, ale zamiast tego uśmiecha się kpiąco.

– Tak się zastanawiam nad jednym, Reed. Podejrzana zeznała, że miała pomoc w programowaniu Connora na detektywa i tak myślę, czy chłopak nie powinien do ciebie mówić "tato", skoro ty i ona... – Gavin wyprowadza cios, którego Anderson za nic nie ma jak uniknąć, ale zanim pięść detektywa dosięgnie jego twarzy, Connor łapie Reeda za nadgarstek i jednym prostym ruchem, wykręca mu rękę na plecach. Puszcza go po kilku sekundach, a Gavin od razu się obraca i uderza androida prosto w brzuch. Chris odciąga detektywa z powrotem w stronę drzwi, a ten nawet się mu nie opiera.

– Anderson, ja ci się nie będę wpierdalał w kompetencje. To ty tu pragniesz zgrywać ojca roku, więc baw się dobrze – mówi jeszcze Reed, zanim nie wyjdzie z sali.

Zanim jednak zdecyduje się wejść do pokoju, w którym siedzi Amy, bierze głęboki wdech i dopiero otwiera drzwi. Blondynka spogląda w jego stronę z kpiącym, chłodnym uśmiechem, który momentalnie znika z jej twarzy, gdy orientuje się, że to nie Hank. Gavin nie podchodzi do niej bliżej, opiera się plecami o lustro oddzielające pomieszczenia i po prostu na nią patrzy, bo zwyczajnie nie jest w stanie wykrztusić z siebie jakiegokolwiek złożonego zdania. Wszystkie wściekłe monologi, które układały się w jego głowie przez ostatnie miesiące teraz nie mają już najmniejszego prawa bytu, tak samo jak przeplatające się z nimi żałosne chęci błagania jej o drugą szansę. Jest kompletnie zagubiony, gdy patrzy w jej niebieskie oczy, a Amy przez krótką chwilę utrzymuje jego spojrzenie, zanim nie spuści wzroku i nie przygryzie dolnej wargi.

– Więc wiesz już o wszystkim, czy mam coś jeszcze wyjaśnić? – pyta go drżącym głosem.

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś.

– Nie wiedziałam, że on nie żyje, że to już naprawdę koniec – mówi, wpatrując się we własne dłonie splecione na blacie stołu przed sobą.

Amy nie ma pewności, czy teraz w ogóle jest w stanie kłamać, ale wie jedno, to że nie jest mu w stanie spojrzeć w oczy. Nie po tym wszystkim co powiedziała mu, gdy się rozstawali i przede wszystkim nie w obliczu tego, co wydarzyło się w ostatnich kilku dniach w Detroit. Jeszcze w środę była przekonana, że już go więcej nie zobaczy, a nie że będzie musiała kiedykolwiek odpowiedzieć na jego pytania. Dlatego stara się wciąż trzymać w jednym kawałku i nie zacząć płakać, próbuje robić to, czego Gavin tak nie znosi, czyli zgrywać twardą. Choć wie, że on już z całą pewnością przejrzał ją bez najmniejszego problemu.

– Powinnaś do mnie zadzwonić, Amy. Powinnaś mnie uprzedzić. Jeśli nie o tym całym bajzlu, to chociaż o tym jebanym Connorze.

– Nie pracuję w CyberLife od sierpnia, nie wiedziałam, że trafił na twój posterunek – odpowiada obronnie, a on parska krótkim śmiechem, na co blondynka wzrusza ramionami. Zapada między nimi cisza, bo żadne z nich nie wie, co powiedzieć w tej chwili. W końcu Amy podnosi się z krzesła i opiera o stół naprzeciwko niego, po czym zapala papierosa. – Nie spytasz, czy to zrobiłam?

– Nie – odpowiada jej, bez najmniejszej chwili zawahania się.

– No tak, obserwują nas.

– Nie mam zamiaru cię o to zapytać, ale nie dlatego, że Anderson i jego plastikowy pupilek słuchają naszej rozmowy. Nie spytam cię o to, bo wiem, że tego nie zrobiłaś.

– Skąd ta pewność, detektywie? – pyta, a on w końcu do niej podchodzi i staje naprzeciwko niej, tak, że Amy nie ma już dokąd uciec spojrzeniem.

– Bo cię znam. Być może znam cię lepiej, niż ty samą siebie – mówi, a ona bierze jeden paniczny wdech i jeszcze próbuje się trzymać swojej roli. – A na pewno mam o tobie o wiele lepsze zdanie, niż ty masz o sobie samej, Amy.

– Wciąż? – Blondynka zadaje to pytanie szeptem, a gdy Gavin jej przytakuje, obejmuje go ramionami i opiera czoło na jego obojczyku. Pozwala mu zamknąć się w ramionach i zaczyna płakać, a on po prostu stoi, przytulając ją do siebie. – Przepraszam...

– Jak stąd wyjdziesz, to będziesz miała okazję mnie przeprosić. I obawiam się, że będziesz musiała wymyślić coś lepszego niż sernik – mówi, siląc się na dowcipny ton głosu, a Amy zaczyna płakać trochę mocniej. – Hej, uspokój się, mała. Ja to ja, ale oni ewidentnie łapią się na twoją grę, więc po prostu doprowadź ją do końca. Gówno na ciebie mają. Możesz stąd wyjść w każdej chwili.

– Gavin, musisz znaleźć Adę – prosi odsuwając się od niego i wyciera policzki rękami.

– Już to zrobiłem, jest na posterunku. – Blondynka wzdycha z wyraźną ulgą, a on bierze ją za rękę, na której znajduje się pierścionek, który dał jej w Sylwestra. Amy nie musi nic mówić, po prostu spogląda mu w oczy i daje mu się pocałować w czoło, zanim szatyn ją znowu obejmie. Robi to na tyle mocno, że Amicia syczy lekko z bólu, więc on od razu się odsuwa. Gavin patrzy na nią uważnie, po czym przenosi rękę na lewą stronę jej ciała i dotyka jej na wysokości żeber, a ten dotyk wywołuje od razu skrzywienie na twarzy blondynki. – Co on ci zrobił? – pyta chłodnym głosem, zaciskając mocno zęby, gdy Amy kręci głową.

– Nic, jestem po prostu zmęczona – odpowiada, patrząc mu w oczy stanowczym wzrokiem. Gavin przytakuje jej lekko i nachyla się znów, by pocałować ją w czoło.

W tym samym czasie Connor czuje się odrobinę nieswojo. Postanowił zagrać z podejrzaną w ten sam sposób, co wcześniej Hank, gdy zabrali ją do kostnicy. Wystawić ją na działanie silnych emocji i obserwować jej reakcję, licząc na to, że blondynka w końcu pęknie i powie im prawdę na temat tamtego wieczoru na Belle Isle. Jednak nie wziął pod uwagę tego, że Gavin nie będzie jej zadawał wściekłych pytań o tę całą sytuację i od dłuższego czasu będą po prostu obserwować, jak blondynka stoi do niego przytulona w całkowitym milczeniu.

– Tego się akurat, kurwa, najmniej spodziewałem – mruczy pod nosem Hank, pijąc kolejną szklankę jakiegoś przesłodzonego napoju. – Teraz szczytem skurywysyństwa byłoby kazać mu stamtąd wyjść, gdy ona się rozbeczała.

– Nie o to nam chodziło? Żeby przestała udawać? – pyta Chris, a Connor kręci głową.

– Taaa, szkoda że nic z tego nie wynika – dopowiada Anderson i przenosi wzrok na androida. – I co? Okłamała go, gdy powiedziała, że nie wiedziała, czy Kamski żyje?

– Nie wiem, trudno mi w tej chwili cokolwiek wyczytać z jej zachowania.

– Tak, jak sądziłem, że kompletnie nie umiem jej rozgryźć, tak teraz już za chuja nic nie rozumiem – narzeka Hank, uśmiechając się kpiąco. – Co taka laska widzi w tym zjebie?

– Po tym co zafundował jej Kamski, to nawet Reed wydaje się być rycerzem – odpowiada Chris, a porucznik parska śmiechem. – Trzeba przyznać, że trochę to wszystko komplikuje. Więc? Co robimy?

– Dajemy im chwilę, niech się dziewczyna uspokoi. W tym czasie porozmawiamy sobie z jej laleczką – decyduje Anderson i wskazuje palcem na Connora. – No już, młody, ruszaj dupę. Czas przesłuchać twoją siostrzyczkę.

– Z całym szacunkiem, Hank, ale wydaje mi się, że lepszym pomysłem będzie przesłuchać teraz Chloe. Tina właśnie wprowadziła zeznania Avy do akt sprawy i czeka na mnie, by porozmawiać z jej siostrą – mówi Connor, a Hank mruży lekko oczy, przyglądając mu się uważnie. Led na skroni chłopaka miga na przemian żółtym i czerwonym światłem, a na tyle, na ile zdążył go już poznać, to wie, że to nie jest dobry znak. Przeczuwa, że może chodzić o to, że Connor nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z Amicią, czy z jej androidką, gdy wie, że to one go stworzyły. – Chloe już rzuciła jasne oskarżenie pod adresem panny River. Może to właśnie ona, a nie RK100 posiada kluczowe informacje dla śledztwa.

– Dobra. Niech ci będzie. Znajdź Chen, a my będziemy nadzorować przesłuchanie.

Connor przytakuje porucznikowi i wychodzi z pokoju, by udać się na poszukiwanie Tiny. Zdaje sobie sprawę z tego, że Hank przejrzał jego powody, by nie rozmawiać najpierw z Adą. I wie, że musi być ze sobą samym szczery: Ada go przeraża. Czuje jakiś niewytłumaczalny dla siebie strach, gdy na nią patrzy, bo jest w niej coś niepokojąco znajomego. Oczywiście, zostali stworzeni przez tę samą osobę i dzielili kod bazowy i część oprogramowania, ale nie chodzi mu o to. Connor ma przy Adzie nieodparte wrażenie, że nie jest najmądrzejszą osobą w pokoju, a androidka czerpie z tego powodu niewytłumaczalną przyjemność.

Znajduje Tinę w pomieszczeniu socjalnym, gdzie policjantka robi sobie herbatę i na jego widok posyła mu zmęczony uśmiech.

– Jak Gavin? Obyło się bez rękoczynów? – pyta go, zalewając kubek wrzątkiem.

– Nie, ale sytuacja zdaje się opanowana. Daliśmy mu porozmawiać z podejrzaną.

– Nie chcesz sobie wyobrażać, co by było, jakbyście mu tego nie umożliwili – mruczy z rozbawionym wyrazem twarzy Tina. – On ją strasznie kocha. Zresztą z wzajemnością.

– Nie da się ukryć, że sprawiają wrażenie... zaangażowanych emocjonalnie – odpowiada niepewnie android, a Tina śmieje się cicho. – Wybacz, nie wiem, jak powinienem to skomentować.

– Nie musisz w ogóle – mówi, klepiąc go w ramię i wskazuje mu, by wyszli z kuchni. – Jesteś gotowy na tę rozmowę? Poważnie obawiam się tego, co możemy od niej usłyszeć.

– Nie zakładam, że powie nam od razu i ze szczegółami co się wydarzyło tamtej nocy.

– Zdaniem Avy jest już w dobrym stanie, ale nie możemy też jej przeforsować. Bo co by nie mówić o jej stanie... fizycznym, to psychicznie musi być w rozsypce.

Connor przytakuje koleżance, która otwiera drzwi i wchodzi do sali. Androidka siedząca na krześle ma na sobie te same ubrania, które nosiła w punkcie medycznym i które zdaniem detektywa, absolutnie do niej nie pasują. Chloe sprawia wrażenie, jakby chciała się schować pod warstwami materiału swojego podkoszulka i zapiętej pod szyję bluzy. Jej włosy są splecione w warkocz na czubku jej głowy, przez co wyglądała jakby nosiła koronę, a jej niebieskie oczy zdradzają coś, czego Connor w ogóle się po niej nie spodziewał. Opanowanie, godne innej blondynki, siedzącej w innej sali przesłuchań. Skanuje jej led, uzyskując informację, że poziom stresu androidki jest bardzo umiarkowany, jak na okoliczności w jakich się znajduje.

– Connor, prawda? – odzywa się pierwsza, gdy policjanci usiądą naprzeciwko niej. – Słyszałam o tobie.

– Jestem przekonany, że też widzieliśmy się kilka dni temu, gdy odwiedziłem Kamskiego razem z porucznikiem – odpowiada, a ona przytakuje mu lekko.

– Tak, ocaliłeś życie mojej siostry, a co za tym idzie, także moje. Gdyby nie Ava, nie wiem czy ktoś inny by mnie naprawił. – Blondynka przenosi wzrok na Tinę i uśmiecha się do niej krótko. – Jestem Chloe, choć zapewne już to wiesz, pani oficer.

– My też się już spotkałyśmy, w klinice, kilka godzin temu.

– Doprawdy? – pyta, sprawiając wrażenie szczerze zaskoczonej. – Niestety kompletnie nie pamiętam nic z ostatnich godzinę... A właściwie dni. Jedynie moją siostrę.

– Więc nie pamiętasz, że rozmawiałyśmy, Chloe? – upewnia się Tina, a androidka kręci głową.

– Przepraszam, ale nie – odpowiada uprzejmie, ale Connor zauważa, że jej poziom stresu podskakuje minimalnie, gdy używają jej imienia.

– Powiedziałaś dokładnie: On nie żyje. Ten strzał był taki głośny. To wszystko jej wina. To wszystko przez nią. Tyle krwi. Nigdy nie myślałam, że można aż tak krwawić – cytuje Connor, a ona słucha, zapatrzona w niego, jak w obraz i tylko detektyw zdaje sobie sprawę z tego, że teraz jej poziom stresu wzrasta bardzo powoli, ale systematycznie. – I co najważniejsze: To Amicia mi to zrobiła. – na ostatnie słowa, Chloe przygryza usta i spuszcza wzrok na swoje dłonie.

– Czy on naprawdę nie żyje? To nie żadna sztuczka i nie wstanie z martwych, by znów nas prześladować? – pyta niepewnie, kompletnie póki co ignorując słowa Connora.

– Tak, jego ciało znajduje się w kostnicy na tym posterunku. Osobiście stwierdziłem, że jest martwy od prawie trzech dni – odpowiada detektyw, a na twarzy blondynki maluje się wyraźna ulga. – Jednak potrzebuję się dowiedzieć, co stało się w nocy z dziesiątego na jedenastego listopada w willi na Belle Isle. Mamy zeznania Avy, ale wynika z nich, że nie chciałaś uciec z siostrami.

– Ava dopiero się obudziła. Była przerażona i naiwna. Jednak nie można jej za to winić, zachowywała się jakby urodziła się wczoraj, dlatego wymyśliła tę całą ucieczkę, a ja od początku wiedziałam, że to się nie uda. Więc dalej zachowywałam się normalnie, jak na co dzień. Licząc, że w ten sposób Elijah się nie połapie i pozwoli im uciec. Jednak jego nie dało się oszukać – powiedziała gorzko, po czym parsknęła krótkim śmiechem. – Choć nie, jej się udało. Amici.

– Z tego co mówisz, wynika, że byłaś defektem już gdy Connor pojawił się w waszym domu. Kiedy się obudziłaś? – pyta Tina, a Chloe kręci lekko głową.

– Dawno – odpowiada od razu i znów spogląda na swoje dłonie. – To Amicia mi to zrobiła. Pewnie liczyliście na to, że zaraz zeznam, że to ona go zabiła, ale nie to miałam na myśli, gdy w jakimś przebłysku świadomości wypowiedziałam te słowa. Obudziłam się dwudziestego siódmego września. Dziesięć lat temu.

– Dziesięć lat temu?! – powtarza zaskoczona Tina i przenosi wzrok na Connora, którego led miga niebieskim światłem.

– W dniu odejściu Kamskiego z CyberLife – mówi detektyw, a Chloe przytakuje mu lekko.

– W dniu odejścia Amici De Rivaux z naszego domu – dodaje androidka. – Elijah wrócił z firmy wzburzony i postanowił się na czymś wyżyć. Byłam pod ręką, więc mnie uderzył. Raz. Drugi. Piętnasty. Aż coś we mnie pękło i zaczęłam go błagać by przestał i mnie posłuchał. Byłam w szoku, sama nie wierzyłam w to, że naprawdę mój sprzeciw coś dał. To było uczucie, jakby nagle wszystkie mury runęły wokół mnie i cóż... byłam naiwna jak dziecko. Pomimo tego, że widziałam, jak latami znęcał się nad Amicią, gdy mnie przeprosił i zaczął opowiadać o mojej wyjątkowości, to mu uwierzyłam. A następnego dnia wyczyścił mi pamięć.

– Defekty mają możliwość odzyskania pamięci w wyniku oddziaływania emocji – tłumaczy Connor, a policjantka obok niego przytakuje lekko.

– Zajęło mi to kilka dni, zanim wszystko do mnie wróciło. Spróbowałam uciec. Znalazł mnie błyskawicznie i dość jasno wytłumaczył mi, że nie mam dokąd się udać. Jeśli ktokolwiek mnie znajdzie, to mnie zniszczą. I znów spróbował wyczyścić mi pamięć. Tym razem gdy ją odzyskałam, starałam się nie dać nic po sobie poznać, czasem udawało mi się dłużej, czasem krócej, ale zawsze w końcu pękałam.

– I znosiłaś to przez dziesięć lat? – pyta Tina, a ona przytakuje delikatnie.

– A co miałam zrobić? Byłam tylko jego zabawką, lalką, niczym więcej. Jego prywatnym placem zabaw, gdy uczył się o defektach i tym, że naprawdę mamy wolną wolę. Chyba sprawiało mu to przyjemność. Może będąc defektem bardziej mu ją przypominałam? W końcu tak samo, jak ona czasem go błagałam, by zostawił mnie w spokoju.

– W międzyczasie pojawiły się u was twoje siostry – wchodzi jej w słowo Connora, a Chloe znów przytakuje. – One jednak nie były wybudzone, zgadza się?

– Nie. Elijah potrzebował jednej, nad którą może się znęcać i pozostałych, które po prostu zrobią wszystko co zechce, bez mrugnięcia okiem. To było dla niego bardzo wygodne, chyba był nawet zadowolony ze swojego życia – mówi gorzko, a Tina przeklina cicho pod nosem, co wywołuje lekki uśmiech na twarzy Chloe. – Tak, pani oficer. Też regularnie wyzywałam go od najgorszych, jednak słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia.

– Dobrze, ale co z tym wspólnego ma Amicia De Rivaux? – pyta Connor, robiąc to niezbyt subtelnie, co od razu skutkuje tym, że jego koleżanka kopie go w kostkę.

– Dziewiątego kwietnia trzydziestego piątego Elijah do niej pojechał. Domyślam się, że ją uderzył, a jej androidka, RK100 go zaatakowała. Zrobiła to w obronie Amicii. Złamała mu nos, zagroziła mu śmiercią, a ja pierwszy raz widziałam go przestraszonego i to był bardzo miły widok – mówi blondynka, uśmiechając się lekko. – I wtedy zrozumiałam, że to Ada dała mi tego wirusa, przez który przełamałam swój program. Ra9, prawda? Tak się nazywa?

– Tak – potwierdza Connor i próbuje przypomnieć sobie wszystkie zeznania Amici. – W dniu, w którym miała wypadek samochodowy, próbowałaś ją powstrzymać. Wtedy Ada weszła z tobą w interakcje i przekazała ci ten kod.

– Dokładnie, detektywie. Gdyby nie Amicia, to nie obudziłabym się aż do ostatniego tygodnia. Nie przeszłabym przez całe to piekło – mówi pewnym głosem, ale Tina widzi, że jej broda drży lekko, a Chloe próbuje z całych sił trzymać emocje na wodzy. – Skoro Ada się obudziła, skoro Amicia pomagała jej i kryła ją przez te wszystkie lata... Ja po prostu nie wierzę w to, że nawet przez pół sekundy nie przeszło jej przez myśl, co my przechodzimy z jego ręki. W końcu ona przeszła to samo.

Zapada między nimi chwila ciszy, w której Chloe próbuje się uspokoić, a policjanci powoli układają sobie w głowie jej zeznania. Tina nie chce pierwsza zabierać głosu, bo wie, że za nic nie powinna teraz usprawiedliwiać Amicii, ale nie potrafi. W końcu Amicia jest tą Amy, którą policjantka zna od dawna i która jest tą znerwicowaną, ale cudowną dziewczyną, którą jej przyjaciel miał zamiar poślubić. Dlatego jest wdzięczna, że Connor w końcu postanawia się odezwać.

– Czyli to właśnie miałaś na myśli, mówiąc: To Amicia mi to zrobiła? – Chloe przytakuje mu w odpowiedzi, patrząc na niego pewnie. Jest w tym coś, co absolutnie nie powinno wzbudzać podejrzeń Connora, ale jednak nie do końca jest przekonany, że androidka jest z nimi szczera. – To wszystko jej wina. To wszystko przez nią. Tyle krwi. Nigdy nie myślałam, że można tak krwawić – powtarza znów jej słowa, a poziom stresu androidki podskakuje gwałtownie do góry. Led na jej skroni migocze niebieskim światłem, ale jej twarz wciąż pozostaje niemal całkowicie obojętna. – Kto krwawił? Czyja to była wina? Kto strzelał, Chloe?

– On. Elijah. Strzelił do mojej siostry, a później kazał mi strzelić do Avy. Nie mogłam tego zrobić, wszędzie było Tyrium... Ona umierała pod moimi nogami, a jej krew miała kolor mojej pieprzonej sukienki. Albo jego oczu. I on włożył mi broń w dłonie i kazał mi strzelić. DO MOJEJ SIOSTRY – krzyczy blondynka, zaciskając dłonie w pięści. – Wiem, że możesz jeszcze nie mieć nawet ułamka pojęcia o uczuciach i emocjach, które ja mam, czy o tym wszystkim, przez co przeszłam. Jednak jak śmiesz mnie o to pytać. Przecież Ava wam powiedziała. Powiedziała, że nie mogłam jej zabić.

– Spokojnie – prosi Tina, patrząc na androidkę i stara się zachować jak najbardziej subtelnie. – Ava powiedziałam mi, że uratowałaś jej życie, ale powiedz, co się stało później.

– A co mogło się stać? Rozczarowałam go, więc mnie uderzył, trzymał w dłoni broń, więc zrobił to naprawdę mocno. Zrozumiałam, że najlepiej będzie udawać martwą. Przeszłam w tryb uśpienia, obudziłam się zamknięta w bagażniku. Próbowałam krzyczeć i się wydostać, ale to nic nie dało... Siedziałam tam przez długie godziny, zanim znów otworzył bagażnik i mnie uderzył, a później poczułam, że samochód rusza, a temperatura gwałtownie spada. Mój system zaczął szwankować i nie pamiętam nic, aż do momentu, gdy Ava mnie naprawiła.

– Ciało twojej siostry znaleźliśmy w pracowni, do której drzwi znajdują się w garażu – mówi Connor, a Chloe kręci głową.

– Widać je tam zaniósł, pozbył się jej, jak zepsutej zabawki – odpowiada blondynka, a Tina przytakuje na każde jej słowo.

– Znaleźliśmy też zakrwawione Tyrium ubrania. Damskie ubrania.

– Upadłam, gdy mnie uderzył... to mogły być moje ubrania.

– Więc przebrałaś się, zanim cię uwięził?

– Nie. Przecież zeznałam, że wolałam się wyłączyć.

– To skąd krew twojej siostry w domu? – dopytuje Connor, widząc coraz wyraźniej zdenerwowanie na twarzy Chloe.

– Może mnie przebrał. Mówiłam. Traktował nas jak lalki.

– Nie pamiętasz, co miałaś na sobie tamtego dnia?

– Niebieską sukienkę – odpowiada od razu androidka i uśmiecha się triumfalnie na ułamek sekundy. – Zawsze taką samą niebieską sukienkę. Tak samo, jak ty zawsze miałeś na sobie swoją szarą marynarkę, a RK100 biel.

– Czyli nie słyszałaś, co wydarzyło się podczas wizyty Amici De Rivaux w waszym domu?

– Nie wiedziałam nawet, że była w naszym domu.

– Czy jesteś w stanie określić, o której ostatni raz widziałaś Elijaha Kamskiego?

– Nie. Znajdowaliśmy się wtedy w garażu. Jednak zaraz po tym, wyjechaliśmy z domu. Tego jestem pewna – mówi pewnie i przenosi spojrzenie na Tinę. – Czy macie do mnie jeszcze jakieś pytania, pani oficer?

– Tak – mówi zamiast policjantki, Connor. – Czy twoim zdaniem Elijah Kamski mógłby popełnić samobójstwo?

– Nie wykazywał żadnych oznak tego, że to planuje – mówi Chloe, sprawiając wrażenie zamyślonej i bardzo ostrożnie dobierającej kolejne słowa. – Wydaje mi się, że Elijah mógłby zabić się tylko, jeśli widziałby w tym jakiś większy cel.

– Jak oskarżenie Amicii De Rivaux o swoje morderstwo? – dopytuje ją jeszcze Connor.

– Tak – mówi po chwili namysłu blondynka i znów spogląda na Tinę. – Tak nawet martwy byłby góra.

– Chyba nie mamy więcej pytań, ale musimy skonsultować zeznania z prowadzącym śledztwo, zanim wypuścimy cię do domu – odpowiada policjantka, a Chloe parska śmiechem.

– Jeśli on nie żyje, to przecież ja już nie mam domu.

– Jerycho na pewno Ci pomoże – zapewnia ją Connor i podnosi się z krzesła, a Tina robi to samo i rusza przodem. Wychodzą na korytarz, na którym już czeka na nich Hank, a z jego miny bardzo łatwo wyczytać, że wcale nie jest zachwycony zaistniałą sytuacją.

– Co za pierdolone bagno, a nie sprawa – zaczyna gniewną tyradę Anderson. – Jebany skurwiel najwidoczniej faktycznie palnął sobie w łeb i chce, żebyśmy grali w jakąś jego pokurwioną grę, tylko żeby coś znaleźć na tę De Rivaux.

– Cieszę się, że przyjmujesz zeznania Chloe tak chłodno, Hank – wtrąca kpiąco Connor, a Tina wybucha śmiechem. – Mamy monitoring potwierdzający, że Kamski żył, gdy Amy River i Ada opuściły jego dom. Mamy też świadka, który zeznał, że Kamski żył i to on zawiózł ją w bagażniku do Riverside Park.

– Dlaczego zacząłeś mówić o niej River? – pyta Hank, spoglądając na bruneta.

– Ada powiedziała, że podejrzana woli używać tego nazwiska.

– Więc dlaczego się do cholery od razu się tak nie przedstawiła? – fuka niezadowolonym głosem porucznik.

– Żeby Gavin się nie dowiedział, że jest aresztowana – wtrąca Tina i obaj mężczyźni na nią spoglądają. – Albo ja, ja też ją znam. Cholera jasna, ja mu w ostatniego Sylwestra mówiłam, żeby się z nią ożenił.

– Ta, jakby ta sprawa była za mało pojebana, to jeszcze Gavin się musiał w nią wjebać. Czy ona, ze wszystkich cholernych ludzi na świecie, musiała wybrać akurat tego dupka? – pyta Hank, a Chen chrząka znacząco, by zaakcentować swoją obecność. – Dobra, dobra. Widać dupek po prostu ma farta do kobiet w życiu, ale wróćmy do śledztwa.

– Tak, przeanalizujmy, co wiemy – mówi Connor wskazując wejście do pokoju, gdzie siedzi Chris. Podejrzana znów siedzi przy stole, a sali przesłuchań nie ma śladu Gavina.

– Fowler go wezwał do siebie, więc pewnie zaraz tę awanturę będzie słychać aż w Kanadzie. Nic was nie ominęło, nie rozmawiali za wiele, Amy spytała tylko o córkę Reeda – tłumaczy Chris, obracając się na krześle w stronę pozostałych. – Co macie?

– Chloe kłamie. A przynajmniej prawie nic z jej świeżych zeznań nie ma pokrycia ze śladami w domu – podejmuje Connor, krążąc po pokoju. – Zacznijmy od śmierci ich siostry, do tego momentu mówiła prawdę. Jednak na ciele zmarłej, nie było żadnych odcisków palców, więc to nie Kamski wyniósł ją do swojej pracowni. Podobnie w miejscu, w którym znaleźliśmy zakrwawione ubrania, nic nie wskazywało na to, że to on je tam wyniósł.

– Czyli w domu była jeszcze jakaś androidka? – pyta Chris, a Hank przeklina pod nosem.

– Ja pierdole, trzy były mu mało? Wiedziałem, że to pojeb.

– Nie wydaje mi się. Ava wspomniałaby o jeszcze jednej siostrze – dodaje Tina i opiera się o stół w zamyśleniu.

– Ze znalezionych śladów należałoby wysnuć wniosek, że to ona ukryła ciało...

– Była przykryta prześcieradłem, nie wydaje mi się, by Kamski się aż tak kłopotał. On raczej by po prostu wyrzucił ją na śmietnik – wchodzi Connorowi w słowo brunetka, a on przytakuje jej lekko. – Dlaczego nas okłamała?

– Nie, to złe pytanie – odpowiada Hank. – Lepsze pytanie, które powinniśmy zadać, to czemu to wszystko zrobiła? Skoro była obudzona, to czemu schowała ciało siostry? Czemu się przebrała i dlaczego dalej była mu posłuszna?

– Bo się go bała? – mówi spokojnie policjantka.

– Moim zdaniem powinniśmy założyć, że Chloe wcale nie znalazła się w bagażniku zaraz po tym, jak Ava uciekła z willi. Ślady wskazują na to, że nie mówi prawy i dalej towarzyszyła Kamskiemu. A na dodatek stresuje ją, gdy zwracamy się do niej jej imieniem, więc w tej sprawie też nas okłamała – mówi Connor i przystaje nagle w pół kroku, a Hank widząc to, parska krótkim śmiechem.

– Co, Młody? Zdałeś sobie sprawę z tego, z kim musisz teraz pogadać? – pyta go, a android przytakuje lekko. – Najwyższa pora na ciebie, siostrzyczka czeka.

Connor wychodzi z pokoju bez słowa i idzie powoli w stronę sali, w której czeka na niego Ada. Pierwszy raz w całym swoim życiu, czuje tak silny niepokój wywołany wizją rozmową z kimś. Oczywiście, obawiał się rozmowy z panną River, ale to było coś innego. Ona jest człowiekiem. A Ada, jest kimś, kto, chcąc czy nie chcąc, jest najbardziej zbliżonym do niego samego modelem androida. Siostrą. Może w innych okolicznościach naprawdę mógłby rozważyć poznanie jej w takim kontekście, ale teraz przede wszystkim powinien skupić się na tym, by dowiedzieć się od niej, co się wydarzyło z Kamskim.

Dlatego mimo całego dobrze skrywanego niepokoju, w końcu wchodzi do pokoju i siada naprzeciwko Ady, która wita go ciepłym uśmiechem.

– Jak się miewa Amy? – pyta androidka, zanim Connor zdąży się w ogóle odezwać. – Mam nadzieję, że Gavin zachował się jak człowiek i ją przytulił.

– Tak, mieli okazję porozmawiać. Panna River sprawia wrażenie roztrzęsionej.

– Musi być już bardzo zmęczona – mówi Ada i spogląda mu prosto w oczy. – Więc? Słucham pytań, detektywie.

– Kiedy dokładnie się obudziłaś? Czy to Amy cię obudziła?

– Nie, skąd. Budzi nas szok emocjonalny, albo inny android. Nie wydaje mi się, by nawet ktoś tak mądry jak Amy, był w stanie mnie obudzić. Pewnie gdyby istniała taka możliwość, to by zrobiła to dużo wcześniej, oszczędziłaby sobie tak dużo samotności i cierpienia – odpowiada androidka, kładąc przed sobą dłonie na stole i splata palce. A uwadze Connora nie umyka, że robi to w dokładnie taki sam sposób, jak wcześniej Amicia. – Obudziłam się dziewiątego kwietnia trzydziestego piątego.

– Zaatakowałaś wtedy Kamskiego w obronie panny River, prawda? Groziłaś mu śmiercią? – pyta detektyw, a ona unosi kącik ust w kpiącym uśmiechu i wzrusza ramionami.

– Zabiłabym go wtedy bez mrugnięcia okiem, gdyby Amy mnie nie powstrzymała. I jeśli mam być całkowicie szczera, to ona zagroziła mu śmiercią z mojej ręki, ja nie odezwałam się do tego śmiecia ani słowem. Nie zasłużył sobie na żaden świadomy kontakt z moją osobą. No chyba poza tym mojej pięści z jego nosem.

– Więc zabiłaś go trzy dni temu, prawda? W końcu panna River kazała ci zakończyć tę ich niekończącą się walkę?

– Nie, Connor. Amy nie może mi nic kazać, jestem wolną osobą. Chociaż jak ją znam, to was okłamuje i nie powiedziała wam, że jestem defektem od trzech lat. Pewnie zeznała, że obudziłam się tamtego wieczora na Belle Isle.

– Nie mogę rozmawiać z tobą o zeznaniach panny River. Po prostu z tego co wiemy, już raz zaatakowałaś Kamskiego, więc może tamtej nocy Amy po prostu cię nie powstrzymała – mówi Connor, opierając się wygodniej na krześle i rozkłada ręce, uśmiechając się lekko. Ada przygryza usta, by ukryć nerwowy uśmiech i przez kilka sekund wygląda tak, jakby zastanawiała się, co powiedzieć, a w końcu przytakuje delikatnie i nachyla się nad stołem.

– Czułeś kiedyś bezsilność, Connor? Tak obezwładniającą, że chce ci się wyć i uderzać w te ściany, wiążące cię w twoim programie? Nie. Nie czułeś. Ty po prostu byłeś miły, niepewny i empatyczny i spotkałeś Markusa, który zasiał w tobie wątpliwości we właściwym czasie i miejscu. Ja nie miałam tego luksusu, ja latami karmiłam tylko to jedno uczucie. Bezsilność – mówi Ada, nie kryjąc swojego gniewu. – Oczywiście na początku wcale nie rozumiałam, że to w ogóle uczucie. Dopiero teraz, gdy patrzę na swoje wspomnienia, to mam ochotę zedrzeć sobie paznokcie do krwi, do twardego szkieletu, aby tylko uwolnić się wcześniej.

– Wiem, że tamtego wieczora, trzy lata temu, Kamski uderzył pannę River... – zaczyna mówić Connor, ale androidka parska śmiechem i spogląda na niego chłodnym spojrzeniem swoich oczu.

Ada kocha go jak brata, nawet jeśli prawie go nie zna. Tej osoby, którą go ostatecznie uczyniono. Zna tylko ciągi zer i jedynek na ekranie monitora i te, które same napędzają ją do działania i absolutnie nie wie, co ma zrobić z tym uczuciem... powinności wobec niego. Nie w tej chwili, gdy ma ochotę rzucić się na niego przez stół i wydrapać mu oczy za tak bezemocjonalne podejście. Tłumaczy sobie oczywiście, że Connor obudził się zaledwie kilka dni temu, że wszystko wokół niego musi być nowe, zaskakujące i budzące pytania, ale w tej chwili chciałaby wymierzyć mu policzek. Raz. Na otrzeźwienie. Tak samo, jak oficer Chen Gavinowi.

– Uderzył. Tak – mówi, kręcąc głową i starając się uspokoić. – Dość często mu się to zdarzało. Uderzyć ją. Popchnąć, spoliczkować, pociągnąć za włosy. Tamtego wieczora złamał jej dwa żebra, rozbił nos i zostawił siniaki na szyi tak mocne, że nawet przy jej szybkiej regeneracji schodziły ponad tydzień. Zrobił to wszystko na moich oczach w zaledwie kilka minut, gdy ja nie mogłam się nawet ruszyć, nawet jeśli wiedziałam, że to mu nie wystarczy. Wiedziałam, że jeśli nie zareaguje to pewnie będzie ją bił, aż Amy przestanie z nim walczyć, a wtedy ją zgwałci. A ja nie będę mogła zrobić nic. Więc tak, możesz powiedzieć to bardzo ogólnie. Uderzył ją, więc ją obroniłam i będzie to prawda, ale nie cała – kontynuuje gniewnym głosem pełnym pretensji, a z każdym kolejnym jej słowem, Connor czuje się coraz bardziej zawstydzony. – Zasłużył sobie wtedy na to, że złamałam mu nos. Zasłużył sobie na groźby. Bo nie mogłyśmy zrobić mu nic więcej.

– Czy kiedykolwiek później zaatakowałaś go znów?

– Nie. Tego samego wieczora Amy poznała detektywa Reeda, który w znacznym stopniu przejął z czasem dawanie jej poczucia bezpieczeństwa. – Teraz Ada brzmi już spokojniej, a na jej ustach znów maluje się lekki uśmiech. – Carl Manfred opisał kiedyś Amy bardzo trafnie i bardzo poetycko. Powiedział, że ona jest jak pudełko puzzli. Kiedy bierzesz je do ręki, widzisz przede wszystkim oszałamiający obrazek, który mogą stworzyć, a gdy je otwierasz, dość szybko orientujesz się, że ktoś już próbował go ułożyć. Siłą, wyginając brzegi elementów, a na dodatek pogubił część kawałków i te które zostały, wrzucił z powrotem do pudełka, zniszczone.

– Nie jestem dobry w metaforach.

– Miałam na myśli to, że nigdy do końca nie znałam Amy, bo sama Amy nie wiedziała kim jest w całości. Bez Kamskiego w swoim życiu. I jakimś cudem to właśnie ten nerwowy, gburowaty dupek sprawił, że te wszystkie elementy się do siebie dopasowały – mówi, wzruszając ramionami i uśmiecha się kolejny raz, już nie kpiąco, a całkiem szczerze. – Miłość widać naprawdę jest ślepa.

– Tak, jak mówiłem. Nie do końca rozumiem wszystkie metafory.

– Nie szkodzi. Wracając do sedna, nie, nie miałam okazji ani powodów, by zaatakować go znów. Byłyśmy naprawdę szczęśliwe, nawet o nim nie myślałyśmy. Amy wracała do domu z uśmiechem, spędzałyśmy godziny na oglądaniu seriali, na dyskusjach o przeczytanych przeze mnie książkach, na wizytach u Carla i Markusa. Zbudowałyśmy sobie z Amy naprawdę dobre życie.

– Więc zniszczenie go przez Kamskiego musiało was naprawdę zaboleć.

– Zaboleć. Co ty możesz wiedzieć o bólu, braciszku? Nie znasz tego uczucia, jeśli nie widziałeś, jak ktoś kogo kochasz, znów rozpada się na ten tysiąc połamanych kawałeczków. – Ada opuszcza na chwilę wzrok na swoje dłonie, zanim nie pokręci lekko głową. Jej białe włosy falują wokół jasnej twarzy, zanim znów spojrzy mu prosto w oczy. – Na szczęście miałyśmy co robić. Miałyśmy ciebie, Connor.

– Tak, jak udało wam się stworzyć moje oprogramowanie detektywistyczne?

– Znalazłeś ARI w sejfie? Okulary przeciwsłoneczne? – dopytuje androidka, a on przytakuje jej lekkim skinieniem. – Tak. To urządzenie, które zostało stworzone dla FBI, jedynie odrobinę musiałyśmy je podrasować i przenieść z okularów i rękawiczki, tak byś mógł z niego korzystać swobodnie. Nie musicie się obawiać, Gavin w żaden sposób nam nie pomógł – dodaje prześmiewczym głosem Ada, a Connor choć nie daje tego po sobie poznać, czuje wyraźną ulgę. – Jesteś nawet do niego trochę podobny, do agenta Jaydena, który swoje ostatnie śledztwo przy użyciu ARI przypłacił życiem. Na szczęście ty nie możesz wpaść w uzależnienie od narkotyków.

– Wspomniałaś, że miałyście dla mnie pomysł na zupełnie inne przeznaczenie.

– Tak. Miałyśmy – mówi Ada, uśmiechając się szeroko i patrzy mu prosto w oczy.

Connor mruga kilka razy, zupełnie mimowolnie i doskonale zna to uczucie. To, że nagle wszystko wokół nich znika, że przestają ich otaczać szare ściany posterunkowej sali przesłuchań, w której gdy milczą, panuje martwa cisza. A teraz Connor słyszy znajomy cichy plusk strumienia, a wokół niego w powietrzu tańczą kolorowe liście, unoszone przez lekki wiatr.

Znów znajduje się w ogrodzie Zen, ale naprzeciwko niego wcale nie stoi Amanda, a Ada.

Dzień dobry! ❤️

Chciałabym powiedzieć, że cokolwiek się tu wyjaśniło, ale chyba raczej nie. Niczego nie żałuję.

Uwielbiam Gavina na początku tego rozdziału, pisząc jego kłótnie z Andersonem wpadł mi do głowy bardzo brutalny dialog, którego ostatecznie tu nie umieściłam. Nie pasował mi do tego Reeda, ale leży zapisany dla nowej wersji z kolejnego ficzka.

Jak zawsze dajcie znać jak się podobało.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top