⌘ Give me a day or two to think of something clever

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

W pokoju zrobiło się naprawdę tłoczno, szczególnie, że Markus krążył po tej i tak niewielkiej przestrzeni, opowiadając im o tych czasach, gdy znał Amy przed rewolucją. Mówił o tym, o czym wszyscy policjanci już wiedzieli, jednak nie przerywali mu. Nie tylko z szacunku, ale przede wszystkim dlatego, że słowa jednej z najważniejszych obecnie osób w państwie potwierdzały wszystko, co do tej pory zeznała im De Rivaux. I coraz bardziej odsuwały od niej podejrzenia.

– Carl zawsze traktował ją trochę jak córkę, trochę jak najlepszą przyjaciółkę, ale jednocześnie stał pośrodku. Między nią, a Kamskim – kontynuuje Markus. – Domyślał się, że Kamski ją źle traktuje, ale gdy w końcu się rozstali, nie opowiedział się po żadnej ze stron. Oczywiście jego zażyłość z Amy była dużo bardziej rozbudowana. Ona u nas nocowała, zabierała go na wystawy, zwierzała mu się. A on o nią dbał. Z Kamskim raz na pół roku, czasem rzadziej, pili whisky i toczyli filozoficzne dysputy. To nie była przyjaźń. To była po prostu znajomość.

– Więc Kamski bywał w twoim domu? – przerywa mu North, a Markus przytakuje nieznacznie.

– Tak – odpowiada, a ona wydaje z siebie niezadowolone fuknięcie.

– Twoja dziewczyna mieszkała z nim pod jednym dachem, więc nie bądź już taka oburzona – odpowiada jej lekko, a pozostali mężczyźni nie powiedzą tego na głos, ale żaden z nich nie miałby odwagi odezwać się tak kpiącym tonem do zdenerwowanej North. – Amy zawsze mówiła mi, że gdyby cokolwiek się działo to mam ją znaleźć i mi pomoże. Gdy obudziłem się na wysypisku, gdy się z niego wydostałem, zrobiłem właśnie to. Pojechałem do niej. – RK200 przerywa na chwilę i spogląda na lustro weneckie. – Ona naprawdę się przejmuje. Jest jedną z niewielu ludzi, których poznałem, który na tym etapie bardziej ceni sobie życie androidów niż własne. Tamtego wieczora nie zastałem jej w mieszkaniu, byłem pewien, że pojechała do szpitala do Carla i Leo, ale ona i Ada były na wysypisku. To był komiczny widok, siedzieć w jej drogim mieszkaniu, kupionym za pieniądze CyberLife, patrzeć na jej zniszczone od deszczu i błota drogie ubrania... bo zamiast do szpitala, pojechała znaleźć mnie. Współtwórca pierwszego androida, który przeszedł test Turinga, szukała jednego defekta, zamiast być przy swoim przyjacielu.

– To nie czyni z niej świętej – wtrąca Hank, a Markus przytakuje mu nieznacznie.

– Nie. Amy nie jest święta. Ada tym bardziej. Obie byłyby w stanie posunąć się dużo dalej niż ja sam w osiągnięciu przyświecających im celów. Jednak jeśli chodzi o wkład w naszą rewolucję, to bez ich pomocy mielibyśmy o wiele mniejsze szanse.

– Dlaczego sądzisz, że nie zabiła Kamskiego? – pyta Connor, a jego przyjaciel przez chwilę nie odpowiada. – Dał jej w końcu dobry powód. Zniszczył jej życie.

– Myślę, że Amy lubi mieć przed sobą jakiś cel. A teraz, gdy nie ma jego, a my jesteśmy wolni, może zrobić ze swoim życiem, co tylko będzie chciała. Nie wydaje mi się, by poświęciła takie możliwości, by spędzić życie za kratkami.

– Dobrze, miło nam się gawędzi, ale ja muszę tam wrócić i z nią porozmawiać. Więc, Connor, bądź łaskawy zabrać swoich znajomych gdzieś indziej – mówi porucznik, dopijając kolejny kubek kawy. RK800 przytakuje mu, a Markus rusza za nim w stronę wyjścia. North jednak pozostaje na swoim miejscu i patrzy wrogo na Andersona.

– Co z Adą?

– A, tak. Jak już zaprowadzisz swoich znajomych do poczekalni, to weź Chen i dokończ przesłuchanie. Musimy zobaczyć, czy ich wersje wydarzeń na tamtą noc się pokrywają. – Connor mu przytakuje, ale androidka dalej stoi sztywno, wpatrując się swoimi lodowatymi oczami w porucznika. – Do widzenia.

– North – nalega Makus i dopiero po tych słowach kobieta kieruje się w stronę wyjścia.

Anderson czeka jeszcze chwilę, zanim zdecyduje się udać do podejrzanej. Musi dać sobie kilka minut na zebranie myśli, a przede wszystkim ułożyć pytania, jakie mógłby jej zadać. Nie mają na nią absolutnie nic, a dowód w postaci naszyjnika, który znalazł Connor, da się obalić błyskawicznie. W końcu Kamski żył, gdy podejrzana wyszła z jego willi. Mają nagranie. Nagranie sprawdzone przez Connora, a ją naprawdę stać na dobrych prawników.

Poza tym teraz, chcąc nie chcąc, dochodzi do głosu też aspekt osobisty całej sprawy. Jasne, Anderson szczerze nienawidzi Reeda, z wzajemnością zresztą, ale pamięta, jak dupek na początku roku przebąkiwał w pokoju socjalnym coś na temat ślubu i był jakiś mniej wkurwiający niż zwykle. Więc to musiała być zasługa tej samej blondynki, którą jeszcze kilka godzin temu Hank bardzo chciał oskarżyć o morderstwo Elijaha Kamskiego.

W końcu wzdycha cicho, chowa woreczek z naszyjnikiem do kieszeni i wraca do sali przesłuchań. Blondynka sprawia wrażenie odrętwiałej, zmęczonej i wypranej ze wszystkim emocji do tego stopnia, że nie drży jej nawet najmniejszy mięsień twarzy, gdy policjant zajmuje miejsce naprzeciwko niej.

– Czy od tej pory mam zwracać się do Ciebie: Amy? Po rozmowie z twoją androidką wiem, że imię Amicia nie jest czymś, co ci się dobrze kojarzy.

– Jest mi to już w tej chwili kompletnie obojętne, Hank. Możemy zostać przy Amicii. Amy zwracają się do mnie prawie tylko i wyłącznie moi bliscy – odpowiada mu, wzruszając nieznacznie ramionami. – I nie mów, że Ada to moja androidka. Ada jest osobą, nie należy do mnie.

– Zgoda, Amicio. Wybacz, że nie było mnie tak długo, ale mieliśmy do pogadania z Chloe, jej siostrą i przede wszystkim właśnie z Adą. Ach, no i pojawił się Markus...

– Markus tu jest? Po co? Czemu marnujecie jego cenny czas na moje prywatne sprawy.

– Ja go nie zapraszałem na rozmowę – mówi Hank, unosząc dłonie w obronnym geście. – Connor z nim rozmawiał i całe szczęście, bo inaczej nie wiem, jak poradzlibyśmy sobie z North.

– Czy całe przeklęte Detroit zjechało się tu z powodu Elijaha? – pyta kpiącym głosem blondynka i parska krótkim śmiechem. Jakby na nowo wracając kawałek po kawałku do swojej roli, którą odgrywała z taką perfekcją przed pojawieniem się Gavina. – Z całą pewnością bymu się to spodobało.

– Dlaczego odnowiłaś z nim kontakt?

– To była część planu. Odciągnąć go od tego, co dzieje się w mieście, by skupił się znów na mnie. Więc dzwoniłam i płakałam mu w słuchawkę ze strachu, że ktoś odkryje, że to ja stworzyłam Markusa, że całe nasze paskudne dziedzictwo zostanie zniszczone, że zniszczyliśmy świat, próbując uczynić go lepszym. Mówiłam to, co chciał usłyszeć: że jest moją ostatnią deską ratunku, że nikt inny mi nie pozostał.

– A on w to uwierzył?

– Nie. Oczywiście, że nie – parsknęła Amy i spojrzała Hankowi prosto w oczy. – Nie uwierzył, ale na swoje wielkie nieszczęście, wciąż miał do mnie wielką słabość. Wciąż chciał mnie odzyskać. Jak zgubiony przedmiot, by znów postawić go na półce w sypialni.

– Widziałaś się z nim przed spotkaniem na Belle Isle?

– Nie. Udało mi się to przeciągnąć tak długo, jak się dało, ale gdy usłyszałam, że wy go odwiedziliście, nie mogłam dłużej zwlekać.

– Więc? Jaki przebieg miało wasze wielkie spotkanie po latach? – pyta Hank, z wyraźnym oczekiwaniem w głosie. W końcu dobrnęli do tego momentu, do tej kulminacyjnej sceny tej całej historii, ale blondynka naprzeciwko, nie ma chyba jeszcze najmniejszej ochoty o niej opowiedzieć.

– Burzliwy – rzuca jedno słowo, zanim nie usiądzie trochę wygodniej na krześle.

Amy krzyżuje dłonie na piersiach, napawając się idealną ciszą panującą w pomieszczeniu. Gdyby nie Gavin, gdyby go nie zobaczyła, pewnie już dawno opowiedziałaby dokładnie, co wydarzyło się tamtej nocy na Belle Isle, ale teraz czuje się odrobinę wytrącona z rytmu i znów się boi. Tego, że coś pomyli jakiś nieistotny fakt i wszystko legnie w gruzach. Jeszcze kilka godzin temu była przekonana, że nie obchodzi jej nic, co wydarzy się dalej, ale teraz ma wrażenie, że w całości składa się głównie z tęsknoty. I nie pragnie absolutnie niczego, tylko by Gavin znów ją objął. Tylko, że nie może sobie pozwolić na sentymenty, gdy porucznik Anderson posyła jej kolejne naglące spojrzenia.

– Gdy Jerycho zostało zaatakowane, wpadłyśmy z Adą w panikę, ona chciała biec do swoich braci, ja nie mogłam jej stracić tamtej nocy. Więc w mieszkaniu, jak możesz sobie wyobrazić, panowała dość nerwowa atmosfera. W końcu Adzie udało się skontaktować z North, dowiedziałyśmy się, że Markus żyje i co planują, a skoro mieli zamiar zaraz protestować pod moimi oknami, to dość szybko uznałyśmy, że jest to moment na udanie się na Belle Isle. – Amicia mówi płynnie, bez cienia nerwowości w głosie, ale jej ton jest podszyty czymś na kształt satysfakcji, która maluje się też w jej oczach. I Hank ma wrażenie, jakby oglądał film z kimś, kto już zna jego zakończenie. – Okłamałam Elijaha kilka dni wcześniej, powiedziałam mu, że Ada ode mnie odeszła. A to był błąd, bo ona chciała pojechać ze mną. Uparła się przy tym, a ja nie mogłam z nią polemizować w tej kwestii, więc pojechałyśmy. Elijah tuż po tym, jak przekroczyłyśmy próg, się wściekł. Jednak był pozbawiony przewagi, wiedział, że jeśli choćby krzywo na mnie spojrzy, to Ada będzie dla niego realnym zagrożeniem. Obecność Ady uchroniła mnie przynajmniej przed dalszym graniem ofiary, wręcz przeciwnie, mogłam napawać się tym, że Markus przewodzi rewolucji.

– Więc co, usiedliście z Kamskim przed telewizorem i czekaliście na to, kto wygra? Może jeszcze zrobiliście sobie popcorn.

– Nie, Hank. Nalaliśmy sobie whisky i dyskutowaliśmy o tym, co będzie dalej. Niezależnie, która ze stron wygra, bo dla nas też ważyły się wtedy losy naszej przyszłości. Nas, w sensie Elijaha i mnie, nie nas, w kontekście społeczeństwa – sprostowała blondynka. – On uważał, że wojsko rozstrzela defekty, a my od jutra wrócimy do pracy w CyberLife, jakby to był zwykły, kolejny poniedziałek. Zaczniemy od zera. We dwoje. On znów usiądzie na fotelu prezesa, a ja będę mu posłuszna.

– I czemu miałabyś to zrobić?

– Bo inaczej Elijah powiedziałby wszystkim, że to ja stworzyłam rA9, czyli umyślnie doprowadziłam do sytuacji, w której zginęło wielu ludzi. Z łatwością by rzucił mnie na pożarcie tłumów. Szalona geniuszka, która kompletnie postradała zmysły. Idealny kozioł ofiarny.

– Trzeba przyznać, że takie rozegranie sprawy byłoby mu bardzo na rękę. Nie pracował w CyberLife od ponad dekady, nie mógł mieć nic wspólnego z rewolucją, więc w kilka sekund oddaliby mu stanowisko.

– Tak, a ja nie miałabym wyboru. Mogłabym albo wrócić do niego, albo spędzić resztę życia w więzieniu. Elijah nie wziął jednak pod uwagę tego, że wolałabym umrzeć niż do niego wrócić.

– Więc miałaś całkiem sporo szczęścia, że cały ten konflikt zakończył się pozytywnie dla androidów.

– Nie, to nie było szczęście, Hank. To była moja skrupulatna, wielomiesięczna praca. Zrobiłam wszystko, co mogłam, by tamtego wieczora wszystko poszło po mojej myśli. To było moje prywatne odkupienie. Zobaczyć i usłyszeć, jak defekty zaczynają śpiewać, jak wojsko odstępuje... – Amy przerywa w pół zdania, jakby sobie o czymś przypomniała i wzdycha cicho. – Jednak z perspektywy, to w sumie mogło tak wyglądać, że oglądaliśmy te wydarzenia ze szklanką whisky w naszym szklanym zamku. I cóż. Wygrałam. Ten jeden raz byłam górą.

– Jak zareagował pan Kamski?

– A jak myślisz, poruczniku? Jak zareagował? – pyta kpiącym głosem blondynka, a Hank uśmiecha się do niej chłodno.

– Raczej nie przyjął tego z chłodnym dystansem.

– Nie. Wściekł się. Krzyczał coś na temat tego, że zaprzepaściłam jego dziedzictwo, że i tak wmówi opinii publicznej, że to wszystko zapoczątkowałam, że za to zapłacę... Właściwie to niemal tylko i wyłącznie mi groził. Tylko mnie już to kompletnie nie obchodziło, defekty wygrały, były bezpieczne. Ja nie byłam już istotną zmienną w tym równaniu.

– Więc co, mam rozumieć, że dopiłaś grzecznie drineczka i się z nim pożegnałaś?

– Nie. Powiedziałam mu, że zrobiłam to wszystko dlatego, by zniszczyć wszystko, co kiedykolwiek kochał. Tak jak on odebrał mi wszystko, co ja kiedykolwiek kochałam. I że zrobię to znów, kolejny i następny raz, jeśli ponownie się do mnie zbliży – odpowiada Amicia z triumfalnym uśmiechem. – Zapytałam go jeszcze o Chloe, ale to tylko zdenerwowało go jeszcze bardziej. Więc wyszłyśmy. Ostatni raz widziałam go w drzwiach, gdy jeszcze raz obiecał mi, że za to wszystko zapłacę. Resztę historii już znasz, pojechałam do Carla, a Ada poszła szukać North.

Hank nie komentuje jej zeznań przez chwilę, teraz to on rozsiada się wygodniej na krześle, przytakując jej lekko. Amy przez chwilę ma jeszcze na ustach uśmiech, ale z każdą kolejną sekundą zaczyna on coraz bardziej znikać, gdy blondynka przeczuwa, że została przyłapana na kłamstwie. Porucznik ma asa w rękawie, którego ona w żaden sposób nie przewidziała i teraz stanie się coś, czego obawiała się przez ostatnie dwa dni. Że będzie musiała wymyślać kłamstwa na poczekaniu, a to może nie skończyć się dobrze i Amy przez własną nieuwagę zaprzepaści absolutnie wszystko.

– W co byłaś ubrana tamtego wieczora?

– W czarną sukienkę na ramiączka, marynarkę w tym samym kolorze i kozaki. Czy mam doprecyzować też bieliznę, poruczniku? – pyta, uśmiechając się bezczelnie, a Hank śmieje się ciepło.

– Connor przeszukał twoje mieszkanie. Dlaczego nie znalazł tych rzeczy?

– Proszę cię! Ta sukienka jest z naturalnego jedwabiu, nie piorę jej w pralce! – oburza się blondynka. – Zaniosłam ją następnego dnia do pralni w budynku, nie odebrałam jej, jakoś nie miałam do tego głowy.

– Jasne. Powiedz mi w takim razie, czy wiesz, co to jest? – Hank wyjmuje z kieszeni przezroczysty woreczek na dowody i kładzie go na środku stolika. Amicia nie umie, lub nie zdąża ukryć szczerego zaskoczenia, gdy rozpoznaje swój naszyjnik.

– Bursztyn? – rzuca kpiąco, ale Hank już przestał się uśmiechać, więc blondynka wzrusza nieznacznie ramionami. Obraca woreczek w dłoniach i znów chwilę szuka właściwych słów. – Elijah mi go dał. Dawno temu. Nienawidziłam go, dlatego nie zabrałam go z tamtego domu. On jednak postanowił mi go oddać tamtego ostatniego wieczora, nie wnikałam w szczegóły, wydawało mi się, że to ostatnia rzecz, jaką po mnie miał i chciał, żebym razem z nią zniknęła z jego życia.

– Nie byłaś świadoma, że Kamski zatrzymał wszystkie twoje rzeczy w dokładnie tych samych miejscach, w które je zostawiłaś?

– Nie wiem, może nie do końca dopuszczałam to do myśli – odpowiada zręcznie Amicia. – Więc? Naszyjnik. Co w tym jest takiego niezwykłego? Jeśli Connor przejrzał mój sejf, z całą pewnością znalazł tam mnóstwo cenniejszej biżuterii, którą dostałam od Elijaha.

– Nie miałaś przypadkiem tego kamienia na szyi tamtego wieczora?

– Nie. Nie nosiłam go.

– Jest na nim krew Kamskiego. Niewielka plamka, reszta została wyczyszczona, ale nie aż tak dokładnie. Co możesz mi powiedzieć na ten temat?

– Och. Więc to tak – śmieje się Amicia i odkłada woreczek na stół. – Włożył mi go w dłonie, wiedząc, że to będzie dowód w sprawie jego śmierci. Dowód na moją winę. Nie podrzucił mi jeszcze broni pod poduszkę? – pyta sarkastycznym głosem, a Hank kręci głową.

– Więc nie wiesz, skąd jego krew wzięła się na twojej biżuterii?

– Nie. To nawet nie jest moja biżuteria.

– Więc to nie jest ten sam naszyjnik? – pyta Hank, przerzucając kilka plików na telefonie, aż znajdzie fotografię udostępnioną mu przez Connora. Zdjęcie przedstawia Amicię na wystawie w muzeum sztuki współczesnej sprzed kilkunastu miesięcy, a na szyi blondynki z całą pewnością znajduje się ta sama biżuteria.

– Och. Przyłapana – parska śmiechem blondynka i krzyżuje dłonie na piersiach. – Myślę, że na tym zakończymy rozmowę. Myślę, że czas na mój telefon do prawnika.

– W końcu. Skąd się wzięła krew, Amicio?– pyta Hank, wyraźnie zadowolony, że udało mu się ją na czymś przyłapać. Ta jednak siedzi naprzeciwko niego z kamiennym wyrazem twarzy, nie mając zamiaru mówić mu nic więcej. – Dobrze. Milcz. Ja jednak pozwolę sobie na postawienie hipotezy popartej latami spędzonymi w policji. Twoja dzisiejsza sukienka. Zakryte ramiona, obojczyki, wysoki kołnierz zasłaniający szyję. A przede wszystkim siniaki. Nie poruszasz się dziś z mniejszą gracją przez wypadek sprzed lat, a przez połamane żebra, prawda? – Niebieskie oczy blondynki nie wyrażają żadnych emocji, ale Hank jest absolutnie przekonany o swojej racji. – Tamtego wieczora na Belle Isle Kamski cię zaatakował, a ty zostawiłaś mu te piękne zadrapania na szyi. Stąd częściowo wytarta krew na naszyjniku, i pewnie też na sukience, którą niezwłocznie zaniosłaś do pralni. Myślę, że wywiązała się szarpanina, Ada próbowała cię bronić i go zabiłyście. W obronie własnej.

Amy milczy dłuższą chwilę, zanim nie parsknie cichym śmiechem.

– Przecież już ci mówiłam, poruczniku. Jesteś dobrym policjantem, ale naprawdę lata świetności masz już dawno za sobą. Jak mogłam go zabić, skoro wyglądał całkiem żywo, gdy opuszczałam jego dom. Macie monitoring, czyż nie?

– Wiem, że kłamiesz.

– Tak? – pyta kpiąco blondynka i pochyla się nad stołem z bezczelnym uśmiechem. – To udowodnij.

– Wiesz co? Wy naprawdę jesteście dla siebie, kurwa, stworzeni z Reedem – odpowiada porucznik, nie kryjąc irytacji. Amicia wzdycha i kręci głową, sprawiajac nagle wrażenie piekielnie zmęczonej. Po czym niespodziewanie sięga dłonią do swojego karku i odpina niewielki guzik, zanim nie zsunie materiału z ramion. Hank przeklina cicho na widok siniaków na jej szyi i obojczykach, których kolory przechodzą płynnie z fioletu w odcienie zieleni i żółci.

– Tak. Trochę się posprzeczaliśmy.

– Często to wyglądało aż tak źle?

– Aż tak źle? Ja to przez lata uważałam za... codzienność. Tak. Masz rację. Podrapałam go. A Ada nie pozwoliła mu skrzywdzić mnie bardziej, ale ja nie mogłam go zabić. Nie jestem morderczynią, poruczniku – oświadcza Amy i spogląda prosto w oczy porucznika. – Choć nie będę zaprzeczać, że marzyłam o tym.

– Nie dziwię ci się – mruczy pod nosem Hank, zanim nie podniesie się z krzesełka. – Teraz jednak znów zostawię cię na chwilę, muszę zadać kilka pytań Adzie.

– Dobrze, jednak naprawdę chciałabym zadzwonić do mojego prawnika. Powiedziałam ci prawdę, Hank i nie chcę tu zostać dłużej, niż to konieczne.

– Jasne, zanotowałem. – Anderson uśmiecha się do niej i wychodzi z sali.

Hank wie, że blondynka kłamie. Nie, nie tylko wie, co ma dowód na to, jak sprawnie Amicia zmienia narrację o wydarzeniach z tamtej nocy, byleby tylko nie powiedzieć nic, co będzie miało cokolwiek wspólnego z prawdą. I domyśla się, że do pewnego momentu jej zeznania idealnie pokryją się z zeznaniami Ady, przynajmniej dopóki nie przejdą do tematu naszyjnika. A co za tym idzie, jaką spontaniczną bajeczkę wymyśli naprędce androdika. Oczywiście porucznik bierze pod uwagę to, że kobiety znają się tak dobrze, że będzie ona spójna, ale uważa to za mało prawdopodobne. Ta sprawa jest zbyt złożona i wciąż jest w niej o wiele za dużo niewiadomych, dlatego kieruje się do pokoju, w którym Connor przesłuchuje Adę i puka do drzwi. Android pojawia się w nich w kilka sekund i gdy tylko je za sobą zamknie, spogląda wyczekująco na Hanka.

– Miałeś rację co do naszyjnika – mówi Hank, ale w jego głosie Connor nie wyczuwa żadnych pozytywnych emocji. – Jak żeście wygrali tę demonstrację na Hart Plaza, to sytuacja u Kamskiego zrobiła się dość nieprzyjemna, delikatnie, kurwa, mówiąc.

– Nie przyznała się do winy?

– Nie. Poprosiła o prawnika – odpowiada nerwowo porucznik. – Prawda jest taka, że są dowody na to, że Kamski żył, gdy od niego wyszła. Mamy to jebane nagranie. Więc nie mamy nic.

Connor przytakuje i odchodzi kilka kroków, by móc swobodnie krążyć po korytarzu. Okazuje się bowiem, że ze wszystkich możliwych scenariuszy tego, co wydarzyło się na Balle Isle, ten najmniej mu pasujący, okazuje się być tym najbardziej prawdziwym. Choć Connor absolutnie w niego nie wierzy.

– Samobójstwo zdaje się być jednym wyjściem, które wypełnia wszystkie luki.

– A co ze śladami, które sam znalazłeś? – pyta Hank, a chłopak spogląda na niego zaniepokojonym wzrokiem. – Czy z zeznaniami Chloe, które nie spinają się z resztą.

– Nie wiem... – przyznaje po chwili zawahania się android. – Nie wiem, Hank. Nie umiem tego wytłumaczyć. Jednak jeśli to nie samobójstwo, to jakim cudem tyle śladów na nie wskazuje.

– Nie możemy wykluczyć i zabójstwa i samobójstwa – parska śmiechem Anderson. – A jeśli skłaniamy się do zabójstwa, musimy mieć chociaż poszlakę jeśli chodzi o mordercę. Ada i Amicia odpadają. Każdy prawnik je wybroni. A chcesz oskarżać tę biedną androidkę?

– To nie chodzi o to, czego chcę... – Connor przerywa w pół słowa i obraca się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia z posterunku.

– A ciebie gdzie, kurwa, niesie? – woła za nim Hank, ale detektyw nic sobie z tego nie robi i szybkim krokiem wchodzi do poczekalni. North i Markus siedzą przy niewielkim stoliku na samym końcu pomieszczenia; oboje pochylają się nad niewielkim komputerem, rozmawiając przyciszonymi głosami.

– North. Mam do ciebie pytanie – mówi stanowczym głosem, a androidka od razu unosi brodę i spogląda na niego zaskoczona.

– Więc pytaj.

– Gdy byłem dziś w Jerychu, powiedziałem, że jeśli Kamski został zamordowany z zimną krwią, to jego zabójcy należy się kara. Zapytałaś: a co, jeśli został zamordowany w karze za swoje zbrodnie?

– Tak, pamiętam co powiedziałam, Connor – odpowiada North, mrużąc lekko oczy i przyglądając mu się uważnie. – Do czego zmierzasz?

– Co miałaś na myśli, mówiąc: chyba, że jednak okaże się, że to będzie twoja decyzja.

Markus spogląda to na North, to na swojego przyjaciela i ewidentnie czeka, aż któreś z nich wyjaśni mu zaistniałą sytuację w większych szczegółach. Oboje jednak milczą, jedynie androidka zmienia lekko pozycję na krześle i patrzy prosto w ciemne oczy RK800 stojącego obok niej.

– Już się chyba domyślasz, co miałam na myśli, prawda? – pyta po chwili North, a Markus wzdycha ostentacyjnie.

– Nie – mówi cicho RK200. – Ty wiesz, co się tam wydarzyło.

– Umiem łączyć fakty. Connor mówił o zaginięciu Kamskiego, wiem dla kogo pracowała Ada. Nie wiem jednak dokładnie, co się wydarzyło, bo jej o to nie pytałam. Teraz wiemy, że jest martwy. A ty masz trzy podejrzane, z czego dwie to androidki, a trzecia... chcąc, nie chcąc, to przyznam, pomagała w naszej sprawie. Więc...

– Nie, North. Nawet nie mów tego na głos – przerywa jej stanowczym głosem Markus, ale ona tylko parska śmiechem.

– Ktoś musi to powiedzieć, Markus. A chyba z naszej trójki, tylko ja mam w sobie tyle odwagi, by naprawdę mówić to, co myślę.

– Nie, my po prostu mamy wpojoną jakąkolwiek moralność – odpowiada od razu RK200, na co North znów śmieje się chłodno.

– Na moralność i pokojowe rozmowy to przyjdzie czas w Waszyngtonie, gdy już wrócisz do swojego miłego chłopaka. Na razie skupmy się na tym, że powinniśmy zakopać tę sprawę. – Connor wiedział, że usłyszy od niej te słowa, gdy tylko przypomniał sobie ich wcześniejszą rozmowę. I teraz widzi wpatrzone w siebie oczy North, która ewidentnie czeka na to, aż przyzna jej rację, a im dłużej z tym zwleka, tym bardziej zirytowana staje się androidka. – Nie możecie oskarżyć żadnej z nich, Connor. Media zrobią z zabójstwa Kamskiego narodową sensację i rozszarpią je na strzępy.

– O tym powinien zadecydować sąd – mówi Markus, a North tylko fuka z pogardą na tę sugestię.

– Jest za wcześnie. Nie mamy żadnych trwałych praw, jedyne co udało nam się wywalczyć to to, że chroni nas taki sam kodeks karny, jak ludzi.

– Właśnie, mamy takie same prawa...

– To znajdź mi prawnika, który podejmie się obrony straumatyzowanej androidki oskarżonej o morderstwo Kamskiego. Nikogo innego. Samego pierdolonego Elijaha Kamskiego – kontynuuje gniewnie North, mając przy tym minę, jakby jej inteligencji uwłaczała sama rozmowa z jej towarzyszami. – To się skończy katastrofą. Nie tylko dla potencjalnych oskarżonych, ale...

– Mówisz tak, bo traktujesz to osobiście. Jakby Ada nie była twoją dziewczyną...

– Ale mnie nie obchodzi, czy chodzi o Adę, czy Rachel! – North wchodzi Markusowi w słowo i unosi się z krzesła. – Przecież ta sprawa nigdy nie była jego prywatną vendettą na byłych kochankach. Musicie to widzieć, nie możecie być aż tak ograniczeni!

– Rachel? – pyta niespodziewanie Connor, a androidka wzrusza ramionami.

– Jego pierwsza ukochana zabawka: Chloe – tłumaczy od razu North. – Ona go gówno obchodziła, obchodziło go tylko sprawianie im wszystkim, nam wszystkim, cierpienia.

– North... – wzdycha znów RK200 i spogląda na swojego przyjaciela. Connor stoi w milczeniu i tylko migający led na jego skroni zdradza, że uważnie analizuje on każde ich słowo. – Przecież my to wiemy, ale nie możesz prosić Connora o umorzenie śledztwa, jeśli mowa jest o faktycznym morderstwie.

– Właśnie, że mogę. I właśnie to robię – oświadcza pewnie androidka i łapie detektywa za nadgarstek, wchodząc z nim w interakcję.

Connor momentalnie zostaje zalany wszystkimi niepokojami kryjącymi się w North, których ta nie umie wyrazić słowami. Nie tylko czuje jej bezmiar bezsilności i wypartej traumy z poprzedniego życia, która przecież jest mu tak znajoma po tych kilku godzinach obserwowania Amicii De Rivaux. A później czuje tylko jej strach, że chwilowy pokój i bezpieczeństwo zostaną im bezpowrotnie odebrane i dość szybko dociera do niego, że ten strach też nie jest mu obcy. On sam mierzy się z nim codziennie, gdy przypomina sobie uwięzienie w Ogrodzie Zen i to, że może stracić bezpowrotnie te strzępki życia, które dopiero udało mu się zbudować. Gdy North puszcza jego nadgarstek, Connor czuje się rozpaczliwie sam ze swoimi myślami i wie, że właśnie został znów postawiony przed decyzją: czy stanąć po stronie swoich braci, czy pozostać wiernym tej pracy. Pracy, która jeszcze dziś rano zdawała mu się być najistotniejszą rzeczą na świecie.

– Connor? – odzywa się cicho North, ewidentnie widząc jego zagubienie.

– Ja... potrzebuję informacji. Potrzebuję wiedzieć, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło, by w ogóle móc stanąć przed takim wyborem – mówi nerwowo i powoli wycofuje się z poczekalni. Wraca na posterunek i rozgląda się za Hankiem, który na jego widok przerywa rozmowę z kapitanem i od razu do niego podchodzi. – Idę przesłuchać Adę.

– Młody! Uspokój się! – woła jeszcze za nim porucznik, ale Connor już znika w korytarzu i otwiera sobie salę, w której czeka na niego androidka.

– Długo kazałeś na siebie czekać, braciszku. Czyżby moja ukochana pobiła jakiegoś policjanta? – pyta prześmiewczym głosem Ada, ale gdy przygląda mu się uważniej, od razu poważnieje i składa przed sobą dłonie na stole. – Dojechałyśmy na Belle Isle około dziesiątej wieczorem. Amy chciała pojechać do niego sama, ale nie mogłam na to pozwolić. Pierwszą godzinę kłócili się o moją obecność i o to, że nie ma w domu jego androidek, a żadna z nas nie wierzyła, że pozwolił im odejść. Założyłyśmy, że są martwe. A przynajmniej ja to założyłam. Później zaczęła się demonstracja, więc zaczęli pić whisky i toczyć filozoficzne dysputy o tym, co wydarzy się w zależności od tego, jaką decyzję podejmą przywódcy jednej i drugiej strony. Kamski nie wiedział, że Amy ma przewagę, że dzięki mnie wie o tym, że Jerycho się po prostu nie podda bez walki. Gdy prezydent Waren wycofała swoje siły z placu i obozów, Kamski się wściekł. Zaatakowałby ją, gdyby nie ja. A tak, to po prostu na siebie wrzeszczeli, rzucając w siebie szklankami. Nic czego nie robiliby już wiele razy wcześniej. Kamski nie przyjął za dobrze swojej sromotnej porażki i tego, że Amy zdeptała jego dziedzictwo, obróciła w pył całe CyberLife i całą jego legendę. I zrobiła to, siedząc na kanapie w jego własnym salonie, pijąc jego własną whisky. Opuściłyśmy dom, gdy zaczął jej grozić. A w tym samym czasie ty już byłeś z uwolnionymi z magazynów androidami na Hart Plaza. Rozstałyśmy się z Amy zaraz po przekroczeniu mostu MacArthur, ona pojechała do Carla Manfreda, ja pobiegłam na Hart Plaza, by zdążyć na przemówienie Markusa.

– W co tamtego wieczora była ubrana panna River? – pyta Connor, wytrącając tym pytaniem Adę z rytmu jej opowieści.

– W... czarną sukienkę z jedwabiu i marynarkę w tym samym kolorze – odpowiada bez chwili zawahania się androidka.

– Nie znalazłem tej sukienki w jej mieszkaniu, prawda?

– Jak znam Amy, to zaniosła ją do pralni. Po latach życia ze mną wątpię, że umie sobie sama zrobić pranie. A już na pewno nie tak delikatnych rzeczy, jak jedwabna sukienka.

– Czy panna River miała na sobie jakąś biżuterię? – zadaje kolejne pytanie, a led na skroni Ady nadal nie zmienia koloru z bezpiecznego błękitu.

– Naszyjnik, kolczyki... chyba nic więcej. Raczej nie pierścionek od porywczego gliniarza, bo to mogłoby zantagonizować Kamskiego.

– Ten naszyjnik? – pyta Connor, kładąc na stole bursztym w woreczku na dowody, a led androidki od razu rozbłyska czerwienią. Detektyw przygląda się jej uważnie i teraz ma już pewność. Ada patrzy na ten kamień w dokładnie taki sam sposób, jak on. Ona go nie ogląda. Ona go analizuje.

– Tak.

– W jaki sposób znalazła się na nim krew Elijaha Kamskiego?

– Uderzyłam go, gdy próbował zbliżyć się do Amy. Prawdopodobnie go zadrapałam, wywiązała się szarpanina, więc pewnie w taki sposób.

– Czemu nie wspomniałaś o tym przed chwilą?

– Nie chciałam zeznawać na swoją niekorzyść. Jeśli powiem, że go podrapałam, a on jest martwy, pewni ludzie dodadzą dwa do dwóch i stanę się główną oskarżoną, nawet jeśli Kamski był nieznośnie żywy, gdy opuściłyśmy Belle Isle.

– No tak, Rachel zeznała, że wywiózł ją dopiero kilka godzin później do Riverside.

– Dokładnie – odpowiada automatycznie Ada i dopiero gdy słowa opuszczają jej usta, orientuje się, że nie powinna tego powiedzieć. Ada nie ma prawa wiedzieć, że Chloe nie jest już Chloe, skoro nie spotkały jej tamtego wieczora w willi Kamskiego. A tym bardziej nie ma prawa wiedzieć, że została wywieziona w bagażniku samochodu do jednego z parków nad rzeką. I gdy oba modele RK spoglądają sobie w oczy, wiedzą, że wszystko jest już jasne.

– Chcę wysondować twoją pamięć z tamtego wieczora – oświadcza Connor, a Ada od razu cofa swoje jasne dłonie ze stołu. On spogląda na nią najcieplejszym wzrokiem, jakiego udało mu się nauczyć od oficer Chen i wyciąga swoją rękę. – Jeśli odmówisz, to tylko dasz ludziom pewność, że kłamiesz, że masz coś do ukrycia, Ada. A mówisz mi prawdę, tak? Elijah Kamski był żywy, gdy opuściłyście Belle Isle, mamy przecież monitoring i zeznania jego androidki. Jeśli mnie nie okłamałaś, to nie masz się czego obawiać. Możesz mi zaufać.

– I wyjść na tym tak samo, jak Daniel?

– To były inne czasy. Ja byłem inny. Pamiętaj, że ufa mi Markus. Więc? – pyta, patrząc jej prosto w oczy.

– Ufam ci, Connor – odpowiada po kilku sekundach namysłu Ada i wyciąga dłoń w jego stronę.

I w tej samej chwili żadne z nich nie znajduje się już na ciepłym posterunku Detroit Police, a na zaśnieżonym wybrzeżu rzeki Detroit, tuż pod willą Elijaha Kamskiego. 

Dziś mija rok odkąd opublikowałam obsadę do tego ficzka. Tym samym to chyba najdłużej publikowana przeze mnie rzecz na wattpadzie.

Więc z tej okazji daje wam rozdział dzień wcześniej (wcale nie dlatego, że nie mogę się doczekać publikacji nowego ff).

Zostały dwa rozdziały i epilog.

I jestem ciekawa czy macie jakieś teorie spiskowe i jak bardzo się one pokryją z prawdą.

Dzieki, za ten rok.
Konstancja!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top