Fool me once, fool me twice ⌘
19-21 sierpnia 2022. Detroit.
W hotelowej restauracji roiło się od ludzi, a siedząca przy stoliku para, nie czuła się z tym do końca komfortowo. Żadne z nich nie lubiło tego, że media zaczęły się nimi interesować, gdy oboje woleli zachować anonimowość, dlatego nie chodzili raczej w takie miejsca. Jednak Amicia wiedziała, ze z dwojga złego Elijah woli wyjść do restauracji niż zaprosić kompletnie obcą mu osobę do domu. Przez chwilę nawet sugerowała mu, że na spotkanie z siostrą uda się sama, jednak dla żadnego z nich to rozwiązanie nie wydawało się w pełni satysfakcjonujące.
A mimo wszystko, nawet jeśli Kamski nie przepadał za publicznymi miejscami, to lubił obserwować w nich Amicię, która odnajdywała się w nich tak dobrze, że on mógł po prostu siedzieć obok i patrzeć, jak blondynka odgania dłonią natrętną kelnerkę, czy klnie po francusku nad literówkami w karcie win. Dziś jednak Elijah wiedział, że jej protekcjonalne zachowanie wynikało tylko i wyłącznie ze zdenerwowania nadchodzącym spotkaniem z siostrą. A to, że Zuria się spóźniała, tylko podbudowywało kiepski nastrój blondynki.
– Zdajesz sobie w ogóle sprawę z tego, jak oszałamiająco wyglądasz? – spytał ją Elijah, wyciągając dłoń i odsuwając pasmo jej włosów za ucho. Amy przechyliła się w jego stronę, a on od razu pocałował jej szyję i objął ją mocniej ramieniem.
– Jeszcze piętnaście minut i jeśli nie przyjdzie, wychodzimy – powiedziała Amy, ignorując całkowicie komplement, który przed chwilą powiedział jej Elijah.
– Gdybyśmy zaprosili ją do nas, to spóźniłaby się jeszcze bardziej.
– Nie zaprosiliśmy jej, bo nie chcesz, by ktokolwiek do nas przychodził. Poza tym tak jest lepiej. Nie rozmawiałam z nią od wieków.
– Ja nie chcę? – spytał Elijah, udając szczerze urażonego. – A co? Masz jakieś plany, żeby zaprosić koleżanki na drinki, czy Amandę na kawę?
– Nie musisz już być taki sarkastyczny, doskonale wiesz, że to ostatnie, na co mam ochotę. – Amy przygryzła usta pomalowane czerwoną szminką, a brunet obok niej wzdycha lekko zdenerwowany jej humorami. Zwłaszcza że cały wieczór starał się z całych sił, był jakąś lepszą wersją samego siebie, by nie dokładać jej powodów do zdenerwowania, co oczywiście dziewczyna miała jego zdaniem kompletnie gdzieś, zbyt zaślepiona własnymi uczuciami.
Prawda była taka, że z dwojga złego Amicia wolała już przypłacić ten wieczór zdjęciem na portalu plotkarskim niż spędzić kolejny wieczór w domu. W willi z każdym kolejnym dniem czuła się coraz bardziej jak złota rybka w akwarium – obserwowana z każdej strony. I coraz częściej w jej głowie pojawiała się myśl, by spróbować wyskoczyć ze swojej szklanej kuli, nawet jeśli miałaby to przypłacić życiem. A później trafiały im się kolejne dobre dni, kolejne sukcesy i rozumiała, że nie ma dla niej ucieczki, że znalazła już swoje miejsce w świecie, które może nie zawsze jest perfekcyjne, ale zdecydowanie ma swoje perfekcyjne momenty.
– To ona? – spytał Elijah, wyrywając ją z zamyślenia. Amy podniosła wzrok na drobną szatynkę, która właśnie rozmawiała z hostessą i przytaknęła lekko. – Chyba nie tego się spodziewałem.
– Mówiłam ci przecież, że to moje przeciwieństwo – odpowiedziała Amicia, podnosząc się zza stołu, a Elijah niechętnie robi to samo, uśmiechając się nerwowo, gdy Zuria idzie w ich stronę.
– Kupę lat, kochana – powiedziała dziewczyna, przytulając się do wyraźnie skrępowanej siostry. Kamski wykorzystał okazję, by się im przyjrzeć i miał szczerą ochotę się roześmiać, bo za żadne pieniądze nie powiedziałby, że kobiety przed nim cokolwiek łączy. Z jednej strony stała Amicia, posągowa piękność o długich, lśniących blond włosach, ubrana w zwiewną zieloną sukienkę, a naprzeciwko niej jej siostra. Drobna szatynka w krótkich kręconych włosach, ubrana w prostą czarną koszulę i jeansy.
– Mogłaś coś słyszeć, ale byłam w ostatnich latach dość zajęta – odpowiedziała Amicia, obracając się do Elijaha i uśmiechnęła się do niego ciepło. – Poznajecie się, Elijah, to moja siostra Zuria, Zuri, to mój Elijah.
– Miło cię wreszcie poznać. Sporo o tobie słyszałam – rzuciła lekko szatynka, gdy usiedli już przy stole. Amy od razu sięgnęła po kartę, liczyła, że im szybciej zamówią jedzenie, tym szybciej ten wieczór dobiegnie końca.
– Czyżby Amicia opowiadała o mnie jakieś straszne rzeczy? – spytał jej siostrę Kamski, a Amicia spojrzała na jego twarz i miała ochotę się roześmiać. Elijah w końcu dopracował do perfekcji uśmiech, po którym nikt poza nią nie był w stanie określić, czy jest on szczery.
– Nie, skąd! – zaprzeczyła od razu Zuria, też przeglądając kartę. – Nie rozmawiamy z Amy prawie w ogóle, a jak już nam się zdarza, to mówimy głównie o pracy. Za to nasi rodzice mają całkiem sporo do powiedzenia o tobie i waszej firmie. I w żadnym wypadku nie są to straszne rzeczy, są raczej zachwyceni. Zwłaszcza androidami, które od was dostali.
– A ty jesteś zadowolona? – spytała Amy, poszukując wzrokiem kelnerki, która jak na złość teraz kompletnie zniknęła jej z zasięgu wzroku.
– Mnie się nie przyda, za to Anna jest zachwycona. Wiesz, w jej pracy android się bardziej przydaje niż w mojej. Ona ma terminarz i dokumenty do pilnowania, a ja tylko swoją muzykę. Więc dopóki nie nauczycie ich grać na skrzypcach, to jestem bezpieczna – roześmiała się Zuria, a Elijah uśmiechnął się do niej kolejny raz. Amicia za to w końcu przywołała wzrokiem kelnerkę, by mogli złożyć zamówienie. – Wino?
– Nie, nie pijemy, ale jeśli chcesz kieliszek, to się nie krępuj – odpowiedziała blondynka.
– Jak chcesz się napić wina, to zamów. Nie przejmuj się mną – wtrącił Elijah, ale Amy od razu pokręciła głową.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała ostrzej, niż powinna, co ewidentnie dało jej siostrze do myślenia. Zuria przechyliła lekko głowę, obserwując blondynkę uważnie i jak na dłoni widząc jej zdenerwowanie, które pojawiło się zupełnie znikąd i całkowicie niespodziewanie. Jednak szatynka wyraźnie wolała nie poruszać tego tematu i skupiła się na złożeniu zamówienia. Gdy tylko kelnerka zniknęła, Amicia uśmiechnęła się nerwowo i spojrzała na siostrę. – Więc Anna to twoja partnerka, tak?
– Już narzeczona. Zdążę się z nią ożenić, a ty nawet jej nie poznasz. – Amicia już miała zamiar zacząć się bronić i wykręcać nawałem pracy, ale jej siostra wybuchła śmiechem. – Daj spokój, żartuję. Domyślam się, że nie masz czasu na latanie do Nowego Jorku w celach towarzyskich.
– Tak, odkąd się poznaliśmy z Elijahem to czas płynie dużo szybciej – odpowiedziała blondynka, a brunet obok niej znów objął ją ramieniem. – Jednak powiedz, co słychać u ciebie? Jak się mają sprawy w filharmonii, słyszałam, że macie nowego dyrygenta...
Zuria od razu weszła siostrze w słowo i ożywiła się, gdy tylko mogła zacząć rozmawiać o pracy. Jeszcze zanim w ogóle skończyli temat jej kariery muzycznej, kelnerka przyniosła im zamówione jedzenie, na którym mogli się skupić. Ku zaskoczeniu Amicii, po posiłku to Elijah przejął na siebie ciężar dalszej rozmowy i zaczął zasypywać Zurię pytaniami. Rozmowa toczyła się swobodnie, lawirując między muzyką, a tworzeniem kolejnych androidów i ich ewentualnej kreatywności.
Amicia obserwowała ich z boku i pierwszy raz od niepamiętnego czasu poczuła się naprawdę dobrze, swobodnie. Jakby to, że Elijah i jej siostra się dogadywali, dawało jej jakiś nowy, nieznany jej do tej pory poziom wewnętrznego komfortu.
– Co do jutrzejszego recitalu, to odbędzie się on w Scarab Club. Znasz to miejsce? – spytała Zuria, patrząc na swoją siostrę, która pokręciła przecząco głową. – Szkoda, przecież zawsze interesowałaś się sztuką. A to galeria malarstwa współczesnego, więc jednocześnie będzie też pokaz obrazów lokalnego artysty i bankiet w ogrodzie. Oczywiście mam dla was obojga zaproszenia.
– Dziękujemy – odpowiedziała Amicia i uśmiechnęła się szeroko. – Naprawdę cieszę się, że znów usłyszę, jak grasz.
– A ja się cieszę, że spędzimy razem trochę czasu – przyznała Zuria, unosząc swój kieliszek wina w toaście, a jej siostra uderzyła w niego swoją szklanką. – Zwłaszcza że dziś jestem już totalnie wykończona po podróży i muszę się wyspać, bo mamy jutro rano próbę.
– Oczywiście, jeśli jesteś zmęczona, to się zbieraj. Widzimy się przecież jutro. – Zuria uśmiechnęła się do nich przepraszająco i podniosła się zza stołu, po czym wdała się z nimi w chwilową dyskusję o rachunku. Amy jednak wybiła jej dość szybko z głowy pomysł płacenia za siebie i pożegnała się z nią uściskiem. Usiadła z powrotem dopiero, gdy szatynka opuściła restaurację. Amicia zjadała ciekawość, chciała dowiedzieć się, co zaraz powie Elijah, więc tylko popatrzyła na niego wyczekująco.
– Ona jest taka... inna. Całkowicie inna niż ty, Amicio – odezwał się po dłuższej chwili brunet, gdy dopił zawartość swojej szklanki. – Naprawdę, twoi rodzice powinni inwestować raczej w takie dzieci, jak ty.
– Nie każdy rodzic pragnie dziecka o takich cechach, jakie posiadam ja. Niektórzy rodzice chcą artystycznej duszy o złotym sercu.
– Dlaczego?
– Nie wiem, bo takie dzieci są łatwiejsze do kochania? – spytała zaskoczona Amy, a Elijah wybuchnął śmiechem i nachylił się do niej, by złożyć krótki pocałunek na jej odsłoniętym ramieniu.
– Nie rozumiem, czemu tak sądzisz. Ja zazwyczaj nie mam najmniejszych problemów, by cię kochać – odpowiedział błyskawicznie, a blondynka odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. Położyła mu dłoń na policzku, zanim nie pocałowała go, zupełnie nie przejmując się tym, że ktokolwiek może ich teraz obserwować. W tej chwili Amy czuła się idealnie; czuła się, jakby właśnie zdarzył się w życiu ten perfekcyjny moment, gdy wszystko jest doskonałe.
– Chodźmy stąd – szepnęła cicho, po czym przygryzła lekko płatek jego ucha. Kamski roześmiał się serdecznie i dał znać kelnerce, by przyniosła rachunek.
W samochodzie pierwszą rzeczą, którą zrobił Elijah, to kazał się zamknąć androidowi za kierownicą i wyciągnął telefon z kieszeni, co Amy skomentowała ostentacyjnym przewróceniem oczami. Spróbowała zabrać mu telefon, co jednak w żaden sposób jej się nie udało, więc spróbowała innej taktyki i usiadła mu okrakiem na kolanach, co brunet skomentował chłodnym spojrzeniem.
– Zakładam, że jutro nie planujesz iść ze mną? – spytała, przeczuwając, że zaraz i tak cała magia wieczoru gdzieś pryśnie.
– Nie. Światek artystyczny zdecydowanie znajduje się poza moją strefą komfortu, ale ty baw się dobrze.
– Wyślesz ze mną Chloe? – głos Amy był tak kpiący, że sama nie rozumiała skąd u niej tyle jadu, skoro do tego momentu wszystko wydawało jej się w porządku. Jednak, gdy tylko wyszli z restauracji, przypomniała sobie, że jej życie nie składa się z takich kolacji, a raczej rzeczowych awantur w zaciszu ich szklanego domu.
– A mam ku temu powód?
– A masz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Elijah w końcu odłożył telefon i zacisnął dłonie na jej biodrach.
– Musisz zawsze być taka pyskata? Nie możesz choć raz zaakceptować mojego zdania, bez kwestionowania go? – spytał, zaciskając palce, a ona parsknęła gorzkim śmiechem.
– Pewnie wolałbyś, żebym była jak Chloe, co? Zgadzała się na wszystko. Dobrze, Elijah, oczywiście, Elijah, zaraz to zrobię, Elijah. – Amy kopiowała przesłodzony głos androidki, widząc jak na dłoni, że go tym denerwuje, ale nie miała zamiaru przestać. – Jeśli byś chciał tego od początku, to wybrałbyś inną dziewczynę.
– Jesteś w tym ze mną od początku. Więc absolutnie nie dałaś mi możliwości wyboru kogoś innego, Amicio. – Elijah uśmiechnął się do niej kpiąco i złapał Amy za rękę, gdy ta postanowiła uderzyć go, wściekła na jego słowa. Trzymał jej nadgarstek w mocnym uścisku, czekając, aż blondynka przestanie się szarpać i dalej uśmiechał się do niej protekcjonalnie. – Nie dałaś mi możliwości, bo od pierwszej chwili, w której cię poznałem, wiedziałem, że będziesz moja. I nic tego nie zmieni.
Blondynka patrzyła mu prosto w oczy, zanim go pocałowała. W tej chwili sama nie miała już pojęcia, co tak właściwie czuła, czy bardziej go kochała, czy była na niego wściekła. Te dwa uczucia mieszały się w niej, a przez to, że ich wieczór należał do udanych, Amy chciała przede wszystkim, by takim pozostał. Dlatego odpuściła dalszą dyskusję i zamiast tego rozchyliła usta, pogłębiając pocałunek. Czuła dłonie bruneta, które wsunęły się pod jej lekką sukienkę i sunęły w górę po jej udach. Całowała go zachłannie i rozpinała przy tym guziki przy kołnierzyku jego koszuli, by przenieść pocałunki na jego szyję.
– To dlatego zawsze jesteś taka pyskata? – spytał ją szeptem, ściągając w dół ramiączka jej sukienki. – Są łatwiejsze sposoby na to, bym zdjął z ciebie majtki. Zawsze możesz poprosić.
– Niedoczekanie twoje – wymruczała, przygryzając znów płatek jego ucha, co Elijah skomentował, zaciskając mocno dłonie na jej pośladkach. – Poza tym inne sposoby nie są aż tak ekscytujące.
Amy odsunęła się od jego szyi i spojrzała mu prosto w oczy, utrzymując jego spojrzenie. Znała go na tyle, by wiedzieć, że tak sprowokuje go jeszcze bardziej, że sprawy potoczą się między nimi jeszcze szybciej. A w tej chwili Amicia chciała tylko i wyłącznie jego, nie chciała już rozmawiać, nie chciała się kłócić. Chciała się kochać na tylnym siedzeniu ich samochodu i nie przejmować się absolutnie niczym, co nie dotyczyło jego i jej i tego rozgrzanego momentu. Elijah odsunął jej sukienkę, razem z kawałkiem stanika, zamykając usta wokół jej piersi, co wywołało pierwsze głośne westchnienie Amy. Dziewczyna przesunęła się trochę do tyłu na jego kolanach i sięgnęła do paska w jego spodniach, ale Elijah był szybszy i sprawnym ruchem położył ją na siedzeniu obok siebie. Blondynka roześmiała się głośno, bo nigdy wcześniej nie robili tego w warunkach wymagających od nich takiej gimnastyki. Patrzyła mu prosto w oczy, gdy ściągał z niej bieliznę i gdy zsunął z siebie spodnie, od razu wróciła na jego kolana. Zazwyczaj to on dominował, ale dziś, w tej pozycji to ona decydowała o każdym ruchu, dlatego droczyła się z nim jeszcze przez chwilę, zanim pozwoliła mu w siebie wejść. Oboje westchnęli niemal w tej samej chwili, zanim Amy nie pocałowała go kolejny raz i dopiero wtedy poruszyła biodrami. Rozkoszowała się tym, rozkoszowała się kontrolą, faktem, że to ona decyduje o wszystkim i o tempie, w jakim się kochają i, mimo że nie wypiła dziś nawet pół kieliszka wina, czuła się jak pijana. Chyba nigdy wcześniej nie było jej aż tak dobrze, aż tak przyjemnie, że nie zwracała kompletnie uwagi na zaciśniętą na swoich włosach dłoń Elijaha, gdy doszli niemal w tym samym momencie.
Z ust Amy wydobyło się jeszcze kilka cichych westchnień, gdy wciąż siedziała na nim i czuła jego gorący oddech na swoim dekolcie. Elijah obejmował ją mocno ramionami, opierając czoło o jej mostek i nie mógł przestać się uśmiechać.
– Jesteś... – wyszeptał, a ona położyła mu dłoń na policzku i uniosła jego głowę, by pocałować go kolejny raz.
– Tak, ja ciebie też, Elijah – rzuciła lekko i musnęła czubkiem swojego nosa jego nos, wywołując u niego kolejny uśmiech. – Chyba jesteśmy pod domem – dodała, patrząc na okno, za którym skrzyły się światła ich domu.
– Szkoda – mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się do niej kolejny raz. – Obawiam się, że nie wiem, gdzie są twoje majtki.
– Myślę, że trafię bez nich pod prysznic. – Spojrzała mu w oczy, jasno sugerując, jaki będzie dalszy przebieg tego wieczora. Elijah przytrzymał ją przy sobie, by pocałować ją raz jeszcze, zanim pospiesznie nie doprowadzili się do porządku i nie wysiedli z samochodu. W środku od razu powitała ich Chloe, ale Amy kazała jej w prostych słowach zejść im z oczu.
Cała ta krótka sprzeczka, która miała miejsce, gdy wsiedli do samochodu, była dla nich obojga całkowicie niezrozumiała. Amicia miała wrażenie, że wywołała ją tylko dlatego, że bez niej poczułaby się podejrzanie zbyt dobrze. Albo właśnie chciała go sprowokować i musiała wymyślić sobie do tego powód. Teraz, gdy wrócili do domu, dalej nie miała zamiaru tego roztrząsać, zamiast tego wolała wylądować z nim znów w łóżku. Nie miała już nawet zamiaru zaczynać z nim żadnej rozmowy, która nie dotyczyłaby tego, co, jak i gdzie będą robić, zanim pójdą spać.
Następnego dnia Amicia była wręcz zaskoczona tym, jak dobrze wszystko się układało, od śniadania, które zjedli w łóżku, przez przestrzeń jaką dawali sobie w pracowni, gdy każde z nich skupiało się na innym projekcie. I dopiero po południu, gdy blondynka zaczęła szykować się do wyjścia, zauważyła, że Elijah zaczął okazywać pewną nerwowość. Wolała jednak tego nie komentować i ubierała się dalej, zanim nie usiadła przy toaletce, by zrobić makijaż.
– Nie wrócę późno, Elijah – obiecała, nakładając cienie pędzelkiem. – Właściwie nadal możesz zmienić zdanie i iść ze mną. Obiecuję, że będę cię bronić przed wszystkimi pijanymi artystami.
– To chyba ja powinienem bronić ciebie – odpowiedział, nie odrywając nawet wzroku od trzymanego w dłoniach czytnika.
– Nie masz się o co obawiać, mężczyźni raczej boją się kupować mi drinki – roześmiała się Amy, sięgając po tusz do rzęs. Elijah nie skomentował w żaden sposób jej żartu, co Amy wzięła za dobrą kartę i w spokoju dokończyła się malować. Podniosła się z krzesełka i wspięła na łóżko, by pocałować bruneta, zanim wyjdzie, ale ku jej zaskoczeniu, ten postanowił odprowadzić ją do drzwi.
– Weź ze sobą Chloe – powiedział, wołając androidkę, a dziewczyna wybuchła gorzkim śmiechem.
– Wiesz co, Elijah? Jeśli chcesz mnie kontrolować, to miej chociaż na tyle jaj, by robić to osobiście, a nie wysyłać ze mną... – Amy nie dokończyła swojej wypowiedzi. Bez żadnego znaku ostrzegawczego Elijah ją uderzył. Blondynka cofnęła się o krok. Dotknęła palącej skóry na twarzy i najbardziej przeraziło ją to, że jej pierwszą myślą była ulga, że policzek był słaby i wymierzony idealnie, tak by nie rozbić jej przez przypadek kącika ust. Amicia spojrzała mu prosto w oczy i pokręciła głową. – Teraz wyjdę stąd, Elijah i tak, nawet zabiorę ze sobą twojego szpiega. A ty zostaniesz tu sam i zanim wrócę nad ranem, ciebie już zdążą zjeść wyrzuty sumienia.
Niebieskie oczy bruneta wpatrywały się w nią wściekle, ale Amy utrzymała jeszcze to spojrzenie, zanim nie obróciła się na pięcie i nie wyszła z willi. Była zaskoczona tym, że udało jej się iść tak pewnie, gdy w środku cała dygotała. Wsiadła do samochodu i dopiero, gdy zaczęła szukać lusterka w torebce, zobaczyła, że trzęsą jej się ręce. Więc oparła się w fotelu i zamknęła oczy. Przez ułamek sekundy miała ochotę pęknąć, miała ochotę się rozpaść na kawałki i rozpłakać jak dziecko, ale szybko w jej głowie nastąpiła chłodna kalkulacja, niepozwalająca jej na żadną słabość. Słabość nie przyniesie jej w końcu nic, poza tym, że stałaby się jeszcze łatwiejszym celem.
– Amicio, czy... – zaczęła Chloe, a blondynka błyskawicznie otworzyła oczy i spojrzała na androidkę obok siebie.
– Nie odzywaj się do mnie niepytana. Nigdy więcej – powiedziała wściekła i zacisnęła usta w cienką linię. – Nie obchodzi mnie, jakie masz polecenia od Elijaha. Moim poleceniem jest to, byś nie wchodziła mi w drogę, a jeśli tego nie zaakceptujesz, to cię wyłączę i przerobię na części zamienne.
– Oczywiście, Amicio.
Dioda na skroni androidki zamigotała błękitem, gdy zarejestrowała ona polecenie wydane przez kobietę siedzącą obok. Amy przyłożyła dłoń do czoła i westchnęła głośno. To przecież nie miało żadnego znaczenia, te wszystkie groźby i złość, którą obrzuciła Chloe. Ta przecież nie odczuwała strachu, nie odczuwała żadnej ludzkiej emocji, więc jedyną osobą, która poczuła cokolwiek, była Amicia. A obezwładniającym ją uczuciem, było przede wszystkim zażenowanie, że sama nie jest o wiele lepsza od Elijaha, jeśli chodzi brak kontrolowania złości.
Prywatna galeria sztuki współczesnej znajdowała się w wielkiej willi przecznicę od centrum. W otoczonym ogrodem budynku odbywała się główna część bankietu. Tu zostało ustawione podwyższenie dla muzyków, bar i mnóstwo wysokich stolików, oświetlonych lampkami rozciągniętymi na drzewach. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła Amicia, było wzięcie kieliszka białego wina od jednej z kelnerek, która, oczywiście, bez większych zaskoczeń, była androidem. Chloe dreptała za Amy w niewielkiej odległości jak cień, a kobieta starała się za wszelką cenę ją ignorować. Przywitała się przelotnie z siostrą, przygotowującej się do występu i weszła do środka galerii, gdzie przechadzała się między kolejnymi salami, licząc, że znajdzie coś, co ją zainteresuje.
Zuria miała rację, jej siostra kiedyś bardzo lubiła sztukę, lubiła oglądać współczesne dzieła i to, jak czuła się w muzeach. Jednak ta sympatia została w niej całkowicie pogrzebana pod nawałem pracy i potrzebami Kamskiego, które z każdym dniem wypierały jej upodobania i zainteresowania.
Dopiero gdzieś w jednej z ostatnich sal Amy dostrzegła obraz, który przykuł jej wzrok. Blondynka aż przystanęła, niemal w pół kroku i dopiero po chwili podeszła, bliżej wielkiego płótna na ścianie. Uważnie obserwowała paletę kolorów wybraną przez artystę, chłodne biele i szarości przeplatały się z plamami krzykliwej czerwieni i zdecydowanymi pociągnięciami błękitu. A pośrodku obrazu znajdowała się twarz z zamkniętymi oczami. Amicia dopiła kieliszek szampana i dała znać Chloe, by ta przyniosła jej kolejny. Kobieta obserwowała obraz jak zahipnotyzowana i próbowała znaleźć jakieś precyzyjne określenie na to, co właśnie widzi.
– Zrobił na pani aż tak porażające wrażenie? – spytał ją drobny mężczyzna, koło sześćdziesiątki, wręczając Amicii kieliszek szampana.
– Tak. "Porażające" to dobre określenie.
– Dlaczego akurat ten? Wszystkie te bohomazy są do siebie podobne.
Amy parsknęła śmiechem, nie odrywając dalej wzroku od obrazu.
– Na ścianie mogą wisieć dwa identyczne obrazy i dla dwóch różnych osób będą one zupełnie inne. Wszystko zależy od bagażu doświadczeń. Moim zdaniem w sztuce nie chodzi o to, co widzimy, ale jak ona sprawia, że się czujemy – odpowiedziała, upijając łyk z kieliszka i przechyliła lekko głowę.
– I jakie uczucia wzbudza w tobie ten obraz?
– Nie wiem... – przyznała szczerze blondynka i oparła usta o brzeg kieliszka. – Sprawia, że widzę w nim przyszłość. W tych czerwieniach i błękicie jest dla mnie coś niezwykle wymownego.
– To nie uczucia, to analiza. I to dość kiepska – rzucił rozbawiony mężczyzna, a Amy parsknęła gorzkim śmiechem.
– Chyba wzbudza u mnie poczucie niesprawiedliwości. Chęć zobrazowania siebie nowymi kolorami – powiedziała po dłuższej chwili kobieta, wzruszając ramionami. – Mówienie o uczuciach to dla mnie niemałe wyzwanie.
– Myślę, że ubrałaś je w słowa dość trafnie; takiej interpretacji jeszcze nie słyszałem. – Amicia przytaknęła mężczyźnie i skinęła głową na Chloe.
– Dowiedz się, czy można kupić ten obraz – poprosiła androidkę. – Cena niespecjalnie gra rolę.
– Och, żaden obraz nie jest dziś na sprzedaż – wszedł jej w słowo mężczyzna i dopiero teraz kobieta przyjrzała mu się uważnie. W lot zrozumiała, że wydał jej się znajomy przez to, że widziała jego zdjęcie na plakacie promującym wystawę. – Carl Manfred – przedstawił się, uśmiechając się do niej kpiąco.
– Amy River. To zaszczyt, panie Manfred – odpowiedziała, wyciągając rękę w jego stronę. Malarz pocałował jej dłoń i uśmiechnął się do blondynki, wskazując jej wyjście z galerii do ogrodu.
– Musisz mi wybaczyć, ale potrzebuję drinka, by dotrwać do końca tego wieczora.
– Och, doskonale to rozumiem. Whisky? – spytała Amy i spojrzała na Chloe, która w moment przyniosła drinka i kolejny kieliszek szampana. Stanęli przy jednym ze stolików w takiej odległości od sceny, by móc swobodnie rozmawiać, nie przeszkadzając nikomu. – Dlaczego nie sprzedaje pan swoich obrazów?
– Proszę, mów mi Carl. Wiem, że jestem stary, jednak nie przesadzajmy – roześmiał się malarz, a blondynka przytaknęła mu lekko, uśmiechając się pogodnie. – Nie sprzedaję swoich obrazów, bo nie lubię zamieniania sztuki w biznes. Nie lubię tych wszystkich bogatych dupków, dla których liczą się tylko pieniądze. Jednak lepsze pytanie, dlaczego chciałaś kupić ten obraz?
– Bo mieszkam w pięknej willi, w której nie ma ani jednej rzeczy, która wzbudzałaby we mnie uczucia – odpowiedziała Amicia, zaskakując samą siebie swoją szczerością. Carl przytaknął jej lekko i zmierzył ją wzrokiem.
– Czym się zajmujesz, Amy?
– Nimi. – Blondynka wskazała brodą na androidkę stojącą kilka kroków od nich. – Pracuję dla CyberLife.
– Jak to jest tworzyć bezduszne maszyny?
– Och, więc jesteś jednym z tych – westchnęła kobieta, a Carl uśmiechnął się do niej szeroko.
– Tych to znaczy przeciwników? Nie. W żadnym wypadku nie mam nic przeciwko androidom. Jeśli ułatwiają komuś życie, to dobrze dla nich i dobrze dla was, jako twórców. Po prostu moim zdaniem... brakuję im tego czegoś.
– Czego? – Blondynka oparła przedramiona na wysokim stoliku, pochylając się lekko w stronę malarza i nie kryjąc się ze swoim zaciekawieniem. Pragnęła poznać jego zdanie na ten temat, bo chciała zobaczyć, co sądzi o jej pracy ktoś, kto umie operować podobną do niej wrażliwością. A przynajmniej stworzyć obraz, który ją poruszył. – I proszę nie mówić: duszy, bo będę dogłębnie rozczarowana.
– Iskry. Tego drobnego, ulotnego czynnika, który czyni nas tym, kim jesteśmy. Tego, co kształtuje naszą osobowość. I obawiam się, że sama musisz zdefiniować, czym dokładnie jest to dla ciebie – odpowiedział Carl, po czym posłał jej przepraszające spojrzenie i oddalił się w stronę machającej do niego kobiety. Amicia uśmiechnęła się, przygryzając lekko usta i dopiero po chwili przeniosła wzrok na scenę.
Blondynka piła kolejne kieliszki szampana, słuchając swojej siostry grającej na skrzypcach, ale jej myśli krążyły wokół pracy. Amicia nie mogła przestać myśleć o swoim projekcie, którego nie potrafiła dokończyć, nawet jeśli współpraca z Marią Schaffer układała jej się idealnie. Amy właśnie nie mogła doprowadzić do finalnego modelu nowego androida i teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, dlaczego tak jest. Zwyczajnie RK100 brakowało tej iskry i juz teraz Amicia doskonale wiedziała, w którą stronę powinna się udać, przez co nabrała ochoty, by wyjść z tego przyjęcia i pojechać prosto do wieży CyberLife. Jednak gdy jej siostra uśmiechnęła się do niej pogodnie, blondynka została przy stoliku, biorąc po prostu kolejny pełny kieliszek z tacy mijającej ją kelnerki.
– Jesteś absolutnie fantastyczna – powiedziała Amy, gdy jej siostra skończyła grać i dołączyła do niej przy stoliku. – Koniecznie muszę cię kiedyś usłyszeć w Nowym Jorku.
– Możesz przyjechać, kiedy tylko będziesz chciała. – Zuria uśmiechnęła się i położyła siostrze dłoń na przedramieniu. – Elijah nie przyszedł dziś z tobą?
– Nie, Elijah raczej źle się czuje na przyjęciach. – Szatynka przytaknęła lekko i wzięła sobie kieliszek wina. – Ale namówię go na wycieczkę do Nowego Jorku...
– To było jednoosobowe zaproszenie – przerwała jej Zuria, a Amy zmrużyła oczy, przyglądając się siostrze. – Chciałam przez nie powiedzieć, że zawsze możesz zostawić to wszystko i przyjechać do Nowego Jorku. Ze swoim genialnym umysłem znajdziesz pracę w kilka sekund, zaczniesz wszystko od nowa...
– Ale... Dlaczego ja miałabym tego chcieć, Zuri? – spytała blondynka, udając szczerze rozbawioną. – Przecież teraz mam absolutnie wszystko; czemu miałabym zaczynać od zera? – roześmiała się, kręcąc głową, a twarz jej siostry momentalnie spoważniała.
– Bo was wczoraj widziałam, Amicia. Powiedz mi, Elijah jest kontrolujący, co? Lubi mieć wpływ na to, w co się ubierasz, jak się czeszesz, co robisz i z kim się spotykasz, prawda? Czasem wystarczy, że na ciebie spojrzy, byś zmieniła zdanie, co chcesz zjeść i czy masz ochotę na kieliszek wina. I pewnie twoim zdaniem wynika to wszystko z troski, z miłości.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Widziałaś go przez kilka godzin przy jednej kolacji – odpowiada Amicia w dopracowany do perfekcji sposób, kryjąc zdenerwowanie pod pozornym rozbawieniem.
– Tak i to mi wystarczyło, żebym się zaczęła bać. On mnie przeraża, Amy. Ty mnie przerażasz, Amy, gdy jesteś przy nim. – Zuria dopiła duszkiem kieliszek wina i od razu złapała przechodzącą kelnerkę, by wziąć kolejny.
– Nie znasz go. Nie znasz nawet mnie.
– Owszem, ale znam siebie. Aż za dobrze. Bo jeśli zdajesz sobie sprawę, to ja miałam równie popaprane dzieciństwo, co ty. I czy tego chcesz, czy nie – mamy te same blizny. – Zuria zacisnęła dłonie na nóżce kieliszka tak mocno, że Amy obawiała się, że szkło zaraz trzaśnie w jej palcach. – Gdy wyniosłam się z domu i zaczęłam życie na własną kartę, wpakowałam się w nie jeden, nie dwa takie związki. Wyniosłam to z domu, to utożsamianie kontroli z opiekuńczością. To poczucie niższości i braku wykształconej świadomości, że mogę sama o sobie decydować, więc oddawałam tę decyzyjność w ręce ludzi, którzy to wykorzystywali. Dokładnie tak, jak nasi rodzice.
– Zuri, naprawdę nie masz pojęcia...
– Mam. Wczoraj, gdy na was patrzyłam, czułam się, jakbym znów tkwiła w tym toksycznym szambie.
– Chyba powinnyśmy zakończyć tę dyskusję – powiedziała Amy, odsuwając od siebie kieliszek i spoglądając chłodno na siostrę. – Obawiam się, że nie dojdziemy w tej kwestii do tych samych wniosków.
– Amicia... – Siostra złapała ją za rękę i przytrzymała ją przy stoliku. – Wiem, że mnie nie posłuchasz, bo ja też nikogo nie słuchałam i nie wierzyłam, że ktokolwiek poza nim, tym kochającym mnie mężczyzną, może chcieć dla mnie dobrze. Tylko ja nie chcę, żebyś zrozumiała, że to nie miłość i to nie troska, gdy będziesz leżeć na podłodze z rozwalonym nosem. – Blondynka zamarła. Przez chwilę stała sztywno, nie wiedząc jak zareagować i dopiero, gdy udało jej się wziąć głębszy wdech, uśmiechnęła się ciepło.
– Kocham cię, jesteś moją siostrą, ale naprawdę oceniasz Elijaha w bardzo krzywdzący sposób. On taki nie jest – powiedziała, kładąc dłoń, na ręce siostry, która odpowiedziała jej uśmiechem.
– Obym to ja się myliła, a nie ty, Amy. – Zanim Zuria dodała cokolwiek, do ich stolika podszedł ponownie Carl Manfred, więc Amicia od razu przedstawiła go swojej siostrze.
Dopiero kilka godzin później Amicia wsiadła z powrotem do swojego samochodu. Mimo tego, że wypity szampan skutecznie mieszał jej w głowie, zadecydowała, że chce jechać do CyberLife. W pustej wieży w nocy pracowały tylko i wyłącznie androidy i ochrona, której absolutnie nie zdziwiło pojawienie się tam blondynki. Jej i Kamskiemu dość często zdarzało się pojawiać w firmie o różnych dziwnych porach dnia i nocy, co dla współpracowników było po prostu częścią ich ekscentryczności. Amicia wjechała do biura, gdzie trzymała zapasowy komplet ubrań, w który przebrała się z sukienki i związała jeszcze włosy w ciasny kok, zanim pojechała do laboratorium, które dzieliła z Schaffer.
Blondynka zaparzyła sobie mocną kawę i przystąpiła do pracy, wiedząc, że dziś nastąpi przełom, na który czekała od dawna.
Z wiru pracy wyrwało ją dopiero pojawienie się Kamskiego koło południa w niedzielę. Brunet wszedł do pracowni, trzymając w dłoniach dwa pojemniki z jedzeniem na wynos i dzbanek, z zaparzoną świeżo kawą. Amicia spojrzała na niego chłodno i nie mówiąc ani słowa, wróciła do obliczeń, które wykonywał komputer. Kamski stanął za jej plecami i spojrzał na ekran, po czym obrócił jej krzesło w stronę pustej części biurka, na której postawił jej śniadanie.
– Musisz być głodna, nie oszukujmy się. – Blondynka spojrzała na niego, dalej nie mówiąc ani słowa, ale zaczęła jeść przyniesione przez niego kanapki. – Miałaś rację; wczoraj, gdy chciałaś mnie ukarać. Nie chcesz wiedzieć, jaką torturą była dla mnie świadomość, że nie wiem, gdzie jesteś.
– Wiedziałeś, gdzie jestem. Była ze mną Chloe. W końcu tak mnie dziś znalazłeś, prawda?
– Jednak nie wróciłaś do domu.
– Nie. RK100 mnie potrzebowała bardziej, niż ty – odpowiedziała mu chłodno, po czym dolała sobie kawy.
– Amicio, ja naprawdę...
– Przepraszasz? Nie bądź śmieszny, Elijah. Co mi po twoich przeprosinach, przecież oboje wiemy, że się nie zmienisz. Więc darujmy sobie ten taniec i to udawanie, że jest ci przykro – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. – Zamiast tego... Lepiej zobacz, co zmieniłam. – Blondynka obróciła ekran komputera w jego stronę, a brunet przytaknął jej i zaczął analizować dane.
– Co to jest? – spytał szczerze zaskoczony, widząc ciąg nieznanych mu do tej pory komend.
– Dusza – odpowiedziała Amicia, wyraźnie z siebie dumna. – To, co uczyni ją unikatową, a nie kolejną kopią kolejnej kopii, której jedynym celem jest przytakiwanie.
– Więc co jest jej celem?
– Myślałam o tym całą noc, o tym co definiuje mnie jako jednostkę i doszłam do wniosku, że tym, co czyni mnie mną... jest moja inteligencja.
– Wybacz, kochanie. Jednak nawet najprostszy model androida jest od nas obojga o wiele inteligentniejszy.
– Tak. Bo takim go stworzyliśmy. My jednak musimy się cały czas uczyć, zmieniać, ewoluować. I taka właśnie będzie RK100.
– Niebezpieczna.
– Nie. Najlepsza – mówi Amicia, uśmiechając się szeroko. – Dziś w nocy stworzyłam androida, którego celem będzie bycie najlepszym, najbardziej wydajnym i nieustanne dążącym do perfekcji.
– Tak. Jednak to brzmi cholernie niebezpiecznie, Amy – powiedział Elijah, podnosząc się z krzesła i odchodząc od niej kilka kroków.
– To nie będzie wcale niebezpiecznie. Ada nie będzie stanowić najmniejszego zagrożenia. – Elijah obrócił się w jej stronę i pierwszy raz w życiu zobaczył jej uśmiech, który nie był podobny do żadnego, który znał do tej pory. Amy uśmiechała się triumfalnie, w sposób tak złowieszczy, jakby właśnie poinformowała go, nie o tym, że zbudowała androida, a że zatruła mu kawę i zostało mu kilka minut życia. – A przynajmniej nie będzie zagrożeniem, dopóki ja będę żyła. Bo to ja ją zbudowałam i tylko ja będę mogła w pełni kontrolować jej rozwój.
Blondynka położyła przed sobą dłonie na biurku i przechyliła lekko głowę, nie przestając się uśmiechać. Amicia wiedziała, że to właśnie był ten moment. Moment, w którym uczeń pobił mistrza, pionek zaszachował króla. Ona, współpracowniczka Kamskiego, stworzyła maszynę lepszą, od każdej innej zaprojektowanej przez niego.
Dzień dobry.
Wiem, to był jeden z dłuższych rozdziałów, ale z czasem będzie takich tu więcej.
Lubię ten moment, gdy kawałki układanki wskakują na swoje miejsca. I tak, Ada jest ogromnym elementem. Podobnie Carl.
Mam nadzieję, że czekacie na kolejne rozdziały tak, jak ja.
Trzymajcie się tam.
K
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top