Epilog ⌘ Maybe I could be a better human with a new name
15 listopada 2038. Belle Isle, Detroit.
Pięć kobiet stoi przed willą, która jeszcze kilka dni temu należała do założyciela CyberLife, do człowieka stulecia, osoby, która stworzyła pierwszego androida, który przeszedł test Turinga. Jednak żadna z nich nie określiłaby go w ten sposób, każda z nich miała na niego jakieś swoje własne słowo i ani jedno z nich nie było pozytywne. Jednak ten dom już nie należy do niego. Zgodnie z testamentem, jeśli przyczyna śmierci Kamskiego była naturalna, lub nie nosiła znamion przestępstwa, wszystko co do tej pory posiadał zostaje przepisane Amicii De Rivaux, która wpatruje się w czarne ściany budynku z wyraźną odrazą.
– A pomyśleć, że ten budynek, który był tu wcześniej, był taki urokliwy – odzywa się Rachel, która jako jedyna z nich, poza Amy, może to pamiętać.
– Tak, był śliczny – przyznaje blondynka. – To był zabytek. Ludzie kiedyś brali w nim śluby, miał w sobie... duszę.
– To w sumie dużo mówi na jego temat – wtrąca Ava, wzruszając nerwowo ramionami, gdy wszystkie pozostałe na nią spoglądają. – Wiecie... wziąć coś ładnego, pełnego historii i ciepła i zrównać to z ziemią, by nie pozostał po tym ślad.
– Tak i zastąpić to swoim paskudnym, monstrualnym ego – mruczy pod nosem North, która stoi trochę z boku, ściskając mocno dłoń Ady. – Wiesz, Amy. Teraz ta działka należy do ciebie, możesz odbudować tamten budynek, na pewno w jakimś archiwum są dostępnego jego plany.
– Nie. Historię zostawmy tam, gdzie jej miejsce. Wolę tu zbudować coś, co będzie miało jakiś realny wymiar w obecnych czasach... Może szpital, może sierociniec – odpowiada Amy, a Ada od razu parska śmiechem i rzuca pod nosem coś na temat żony Aleksandra Hamiltona.
– Może jakieś centrum pomocy ofiarom przemocy domowej? – sugeruje Ava, a to, że North od razu jej przytakuje z aprobatą, wyraźnie sprawia, że dziewczyna czuje się pewniej. – Mogłybyśmy pomagać niezależnie od tego, czy osoba jest androidem, czy człowiekiem. Załatwić pomoc psychologiczną, wsparcie w znalezieniu nowego, bezpiecznego domu.
– Tak. To brzmi jak coś, co powinno powstać w tym miejscu – przyznaje Rachel i schyla się do skrzynki leżącej u swoich stóp. Wyjmuje z niej szklaną butelkę z wetkniętym w nią kawałkiem niebieskiego materiału, który kiedyś był znienawidzonym przez nią uniformem. – Więc Amy, jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze wejść do środka i zabrać stamtąd czegoś, zanim zaczniemy?
– Nie – mówi pewnie blondynka, a Rachel wkłada jej w dłoń koktajl Mołotowa i zapalniczkę.
– Więc ja pozbyłam się jego z tego świata, ty możesz pozbyć się tego domu.
– Jesteście pewne, że to bezpieczne? – pyta Ava, patrząc na butelkę w dłoniach Amy. – Trochę czytałam na ten temat i takie butelki są niebezpieczne najbardziej dla rzucającego...
– Spokojnie, zadbałyśmy o to, by były bezpieczne – zapewnia ją Ada, a Amicia uśmiecha się lekko.
Blondynka podpala lont, który błyskawicznie zajmuje się ogniem i rzuca się biegiem do przodu, zanim wyrzuci koktajl w powietrze. Butelka uderza w ścianę budynku i wybucha płomieniem, a po chwili na dom spadają kolejne koktajle Mołotowa, rzuca przez pozostałą trójkę. Jedynie Ava trzyma się lekko z tyłu, zanim jej siostra nie obejmie ją mocno i zapewni, że nic im nie grozi. Belle Isle, jako obszar w całości należący do CyberLife, było kompletnie odcięte od świata, więc nikt nie mógł im przeszkodzić w tym, by posłać ten szkaradny budynek w zapomnienie. W końcu niszczyły własność osoby, która jest tu z nimi i która miota kolejne butelki z taką zawziętością, jakby miało od tego zależeć jej życie. W końcu dom zajmuje się mocnym płomieniem, a one wycofują się kilka metrów, od bijącego w ich stronę żaru. Amy zadbała o odcięcie prądu, mediów i zabezpieczenie tunelu prowadzącego do CyberLife, by w jak największym stopniu opanować pożar i by dać mu w spokoju strawić ten dom aż do samych fundamentów.
– On w ogóle miał jakąś rodzinę? – pyta North, spoglądając po pozostałych kobietach. – Kogoś, kto mógłby przyjść na jego pogrzeb, czy coś w tym stylu?
– Nie – odpowiadają niemal jednocześnie Amy i Rachel, a ta druga podejmuje dalej temat. – Nie było nikogo poza nami.
– I dobrze. Żadnych ewentualnych komplikacji – odpowiada samozwańcza szefowa Jerycha i opiera głowę na ramieniu Ady. – Amy, kiedy masz przesłuchanie w Waszyngtonie?
– Rozmawiałam dziś z moim prawnikiem, nie jest konieczne moje stawiennictwo. Znaleźli Portera, który sam wykopał dla siebie grób, mówiąc, że usunął mnie ze stanowiska z powodu "zbytniej empatii dla androidów". Poza tym dostarczyłam swoje zeznania potwierdzone notarialnie.
– Raz jedna rzecz się w tym kraju udała – odpowiada ponuro North, a pozostałe androidki jej przytakują.
Jest mroźne, ale słoneczne popołudnie, gdy stoją tak jeszcze dłuższą chwilę, patrząc na rosnące coraz wyżej płomienie i kłęby czarnego dymu unoszące się w powietrze. Amy przechodzi przez głowę myśl, że będzie musiała wpłacić dużą sumę pieniędzy na rzecz jakiejś organizacji walczącej o poprawę klimatu, za te wszystkie zanieczyszczenia, które właśnie posłały do atmosfery. Na swoją obronę może powiedzieć tylko, że wszystkie tego potrzebowały. Nawet North, która może nie była częścią tego domu, ale miała swój prywatny koszmar przemocy do przepracowania, więc Amy cieszyła się, że jest tu dziś z nimi. I czuje przede wszystkim dumę, że udało jej się jakoś światu odpłacić za całe to cierpienie, jakie sprowadzili na nie razem z Kamskim, gdy byli tylko parą dzieciaków, która nigdy nie spodziewała się, że doprowadzą do takich wydarzeń. Mieli zmienić świat i Amy pomogła zmienić go na lepsze.
W końcu Kamski lubił mówić, że androidy są lepsze od ludzi.
Więc ona pomogła im mieć wpływ na siebie i na całą rzeczywistość i teraz głęboko wierzy w to, że one zmienią ten świat bezpowrotnie.
– Czy to samochód? – pyta Ava, obracając się w stronę drogi, gdy tylko słyszą dźwięk silnika sportowego auta. – Czy wyspa nie powinna być zamknięta? To jakiś pracownik CyberLife? Przecież to niemożliwe.
– Nie panikuj. Zachowujesz się, jakby Kamski wstał z martwych i wracał tu, wrzucić nas w te płomienie – fuka w odpowiedzi Rachel. Jej siostra od razu się stopiła, więc RT600 ją przytula. – Przepraszam. On nie żyje. To pewnie ktoś z ochrony wieży, kto nie dostał informacji, że mają się trzymać z daleka. Amy, załatwisz to? – pyta, ale Amy jej nie odpowiada, tylko spogląda na Adę, która uśmiecha się do niej szeroko, niemal bezczelnie.
– Wybacz, kochana. Nie mogłam pozwolić na to, żebyś została sama.
– Nie powinnaś Ada, wczoraj podjęłam decyzję...
– Której kompletnie nie przemyślałaś. Jak wtedy, gdy dowiedziałaś się o Taylor – mówi RK100 i podchodzi do blondynki, by ją objąć. – Wczoraj, gdy do mnie zadzwoniłaś, już wiedziałam, że tego żałujesz.
– Oczywiście, że tak, ale nie mogę z nim być po tym wszystkim.
– Myślę, że to jemu powinnaś zostawić tę decyzję, Amy – upomina ją i uśmiecha się kpiąco. – Z nim też wczoraj rozmawiałam, bo nie mógł się do ciebie dodzwonić. I ja mu powiedziałam, gdzie cię dziś znajdzie.
– Wiesz co, jednak chyba żałuję, że masz wolną wolę – prycha blondynka, zanim obróci się w stronę pozostałych towarzyszek.
Wymieniają krótkie uśmiechy, w których to przekazują sobie wzajemnie, że wszystko będzie dobrze i że zawsze mogą już na siebie wzajemnie liczyć i dopiero wtedy Amy obraca się w stronę zaparkowanego samochodu. O maskę sportowego auta stoi oparty Gavin, który właśnie odpala papierosa i przez swoje okulary przeciwsłoneczne podziwia płonącą nad rzeką willę. Blondynka nie jest w stanie do końca uporządkować wszystkich swoich uczuć, gdy na niego patrzy, poza tym, że ma ochotę się mimowolnie uśmiechnąć na widok jego nieodłącznej skórzanej kurtki i zapalonego papierosa. Podchodzi do niego i opiera się o auto obok niego, a Reed od razu wyciąga w jej stronę zapalczniczkę, ale Amy wyjmuje z kieszeni płaszcza elektronicznego papierosa.
– Niezłe ognisko sobie urządziłyście, nie powiem – śmieje się Gavin. – Przywiózłbym wam jakieś pianki, ale jesteś jedyną, która by to doceniła.
– Obawiam się, że to ognisko może być dość toksyczne, patrząc na ilość benzyny, jaką zużyłyśmy, by je wywołać.
– Ta, urząd miasta dobierze ci się do dupy za zatrucie rzeki.
– Wiem, już mam dla nich wypisany czek in blanco – odpowiada, nie odrywając wzroku od płomieni, bo nie chce za nic teraz spojrzeć na niego.
– Chodź, odwiozę cię do domu, mała. – Szatyn wyrzuca niedopałek na ziemię, ale ona nie rusza się ani o milimetr.
– Gavin, posłuchaj. Jeśli chodzi o śledztwo i o tę sprawę...
– Zabiłaś go? – pyta w sposób, który z góry sugeruje, że zna odpowiedź na to pytanie.
– Nie, ale...
– W papierach to samobójstwo. Dowody wskazują na to, że to samobójstwo. Ty go nie zabiłaś. Więcej nie muszę wiedzieć – mówi, odsuwając się od samochodu i gdy ona dalej nie rusza się z miejsca, wzdycha ostentacyjnie. – Przynajmniej na razie nie muszę wiedzieć, jak kiedyś będziesz mi chciała o tym powiedzieć, to to zrobisz. A ja pewnie na sam koniec zadam ci dokładnie to samo pytanie, co na posterunku: czemu, do cholery, do mnie nie zadzwoniłaś?
– Potrzebujesz terapii, Reed – mruknęła w końcu blondynka i ociągając się jeszcze chwilę, wsiadła do samochodu. – To naprawdę nie jest takie czarno-białe, jak ci się wydaje.
– Moim zdaniem niektóre rzeczy są właśnie o wiele prostsze i mniej poplątane, niż wydaje się tobie – odpowiada, odpalając silnik samochodu. Amy spogląda na niego, a Gavin zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i patrzy na nią chłodno, jakby był wyraźnie nią rozczarowany.
– Jak ci się podoba nowe auto? – pyta blondynka, chcąc zmienić temat, a on wybucha śmiechem.
– Cóż, jest zdecydowanie lepszą rzeczą, jaką można dostać niż sernik albo croissanty. Nie będę narzekał – odpowiada i milknie gdy mijają wieżę CyberLife, kierując się na most prowadzący do centrum. – Więc, co? Teraz to wszystko jest twoje?
– Tak. Odziedziczyłam jego pieniądze, nieruchomości, ruchomości, udziały jakie mu pozostały w firmie... Wszystko. A na dodatek cały zarząd CyberLife najpewniej pójdzie siedzieć, a jeśli nie, to na pewno nie wróci do regularnej pracy, więc jestem jedyną osobą, która może teraz zarządzać firmą. Mam w końcu większość udziałów, na mnie spadło stanowisko CEO.
– Och, zero presji – rzuca chłodnym głosem szatyn, a ona się uśmiecha. – Więc siedzę sobie teraz w samochodzie z najbogatszą osobą na świecie?
– Tak. Jeszcze tak.
– Co masz na myśli? – pyta, spoglądając na nią kątem oka. Blondynka uśmiecha się szeroko i opiera wygodniej w fotelu, w taki sposób, by lekko obrócić się w jego stronę.
– Nie mam zamiaru wracać do CyberLife i już wyznaczyłam swoje zastępstwo, które powoła nową radę nadzorczą złożoną w połowie z ludzi, a w połowie z androidów. Nastąpi nowy podział udziałów, po tym jak zapadną decyzje co do dalszej produkcji androidów, komponentów i tworzenia nowych serii. Ostatecznie i tak będziemy dążyć do tego, by CyberLife stało się organizacją pożytku publicznego, skoro androidy są częścią społeczeństwa.
– I niech zgadnę, komu oddajesz swoją władzę w firmie – wtrąca Reed, uśmiechając się krzywo. – Tej białowłosej... zołzie.
– Tak. Ada zostanie CEO, w końcu spędziłam ze mną długie lata w CyberLife. Zna wszystkie paskudne sekrety tego miejsca i da sobie radę. Nie powiem, że jest do tego stworzona, ale szybko się uczy – śmieje się Amy, a Gavin tylko kręci głową.
– Na pewno tego nie chcesz? Rządzić tym pierdolnikiem, bez żadnego dupka mówiącego ci, co masz robić?
– Nie, mam inne plany.
– Jakie? – Szatyn nie chce się zdradzić z niepewnością, jaka kryje się pod tym niepozornym pytaniem. W końcu Amy może mu zaraz oświadczyć, że wynajęła już prywatny odrzutowiec i kupiła willę w Europie, gdzie ma zamiar spędzić resztę życia. Nie uwzględniając go w tej wizji.
– Zaproponowano mi posadę na wydziale programowania Uniwersytetu Colbridge. To moje Alma Mater. Tam... się wszystko zaczęło. – Oboje wiedzą, że Amy ma na myśli to, że tam poznała Kamskiego, tam stworzyli coś na kształt pierwszego androida i tam tworzyli swoją szaloną naukę. Na szczęście blondynka nie musi mówić tego na głos. Nie musi już nawet wracać myślami do tych wspomnień. – Przyjęłam ją.
– To dwie godziny drogi od Detroit. Więc planujesz zakupić sobie jakąś willę pod Cleveland i wpadać w weekendy na grilla do siostry.
– Grille się zgadzają, ale willa nie bardzo. Nie chcę willi, kolejnych pustych pokoi, których nie będę miała czym zapełnić, albo, co gorsza, które zapełnię jakimś przepłaconym gównem, by nie czuć się tam taka sama. Kupię sobie jakiś mały domek, powieszę w nim obrazy Carla i będę zabierać siostrzeńców na weekendy. Może będzie nad jeziorem... – mówi blondyna, uśmiechając się ciepło na tę wizję. – Poza tym nie zakładam, że będzie mnie stać na kolejne wille.
– Przecież dopiero co ustaliliśmy, że jesteś bajecznie bogata.
– Tak. I nikt nie powinien być tak bogaty, Gavin. Dlatego chcę oddać te pieniądze na rzecz Jerycha, jako zadośćuczynienie za to, co ludzie urządzili androidom...
– WSZYSTKIE PIENIĄDZE? – unosi głos szatyn, a ona wybucha śmiechem.
– No może nie wszystkie... Muszę sobie za coś kupić dom i nowy samochód, taki z autopilotem. – mówi rozbawiona i gdy patrzy na jego zaskoczoną minę, śmieje się po raz kolejny.
– Serio? Zostawisz sobie na dom i samochód? Tylko?
– Nie, oczywiście zostawię sobie jakieś oszczędności, ale nie tak wielkie, by się rozpieszczać do końca życia. Myślę, że jeszcze zanim zrobię tę darowiznę, to chcę pojechać na wakacje...
– Pojechać na wczasy – parska śmiechem Reed. – Gdzie? Autem do Rhode Islad.
– Dobra, polecieć na wczasy. Na jakąś bajeczną wyspę, pić drinki na plaży i zapomnieć o tym wszystkim.
– To już brzmi rozsądnie.
– Oczywiście jeszcze będę chciała zrobić kilka dobrych uczynków...
– Na przykład? – pyta Gavin, powoli dojeżdżając już pod jej wieżowiec.
– Na przykład niż kupiłam samochód pewnemu irytującemu policjantowi. Taki o którym marzył, ale ciągle przy tym narzekał, że nigdy go nie będzie na taki stać – mówi Amy, przesuwając dłonią po desce rozdzielczej przed sobą. – W końcu podpadłam mu tak, że to jedyne co może sprawić, że będzie znów ze mną rozmawiał.
– Jesteś idiotką, River – mruczy pod nosem Gavin, starając się brzmieć na poważnego, ale za nic mu to nie wychodzi. – Dalej? Jakie masz inne egoistyczne plany, zanim zostaniesz największą światową altruistką.
– Założę konto oszczędnościowe na nazwisko Taylor Leigh Reed, żeby dziewczyna nie musiała się przejmować kosztami studiów, gdy się na jakieś zdecyduje.
– No nie wiem, Amy – mówi poważnym głosem Gavin, a ona od razu się reflektuje. Może faktycznie nie powinna tego akurat planować egoistycznie, tylko najpierw omówić to z nim. W końcu Taylor oficjalnie jest dla niej zupełnie obcym dzieckiem. – A co jeśli Tay będzie chciała zostać aktorką, a ty już jej planujesz studia na MIT? – jego głos dalej jest tak samo poważny, ale wie już, że ją wkręca i uderza go w ramię.
– To wtedy wynajmie sobie ładne mieszkanie niedaleko Broadway'u.
– Musieli ci zaproponować niezłą wypłatę, jak to wszystkie twoje egoistyczne marzenia.
– Nigdy nie byłam specjalnie wymagająca...
Zapada między nimi chwila ciszy, gdy Gavin zatrzymuje się pod jej budynkiem. Amy nie łapie od razu za klamkę, odpina tylko pas i dalej siedzi obrócona w jego stronę, a Reed robi to samo i spogląda na nią z uśmiechem. Amy nie ma bladego pojęcia co dalej. Rozsądek podpowiada jej, że powinna się z nim pożegnać i naprawdę zacząć wszystko absolutnie od zera, by w żaden sposób nie narazić się na kolejne rozczarowanie. Podświadomie boi się, że Gavin w końcu dostrzeże jej wszystkie wady i ją zostawi z niczym, ale w tej chwili to co czuje, nie ma za wiele wspólnego z rozsądkiem. Więc postanawia się zdobyć na to, na co powinna od samego początku.
– Przepraszam, Gavin. To było niesamowicie naiwne z mojej strony, by wierzyć w szczęśliwe zakończenia, gdy przeszłość nie dawała o sobie zapomnieć. Nie powinnam cię w to wciągać, nie powinnam cię ranić, tak jak musiałam to zrobić. To było podłe z mojej strony, ale za nic nie mogłabym żyć ze świadomością, że cokolwiek stało się tobie, lub Taylor, z mojego powodu.
– Powinnaś ze mną porozmawiać, Amy.
– Wiem, ale byłam taka święcie przekonana, że dam sobie ze wszystkim radę sama, bo zawsze musiałam radzić sobie sama...
– Nie byłaś sama. Była z tobą Ada, była z tobą ta druga androidka i ta trzecia... wybacz, nie znam ich imion. Chodzi mi o to, że ufałaś bardziej im, maszynom, niż mnie. Komuś, kto naprawdę cię kocha – mówi Gavin, nie kryjąc się z całym swoim żalem i nerwami, a ona przytakuje na każde jego słowo.
– To był błąd. Popełniłam bardzo dużo błędów, Gavin – wzdycha cicho, spuszczając wzrok na swoje dłonie. – Ale moim największym błędem było to, że ostatecznie tak cię zraniłam. Chciałabym zacząć wszystko od zera, ale wiem, że to nigdy nie jest możliwe. Wyczyścić kartę do zera... Przepraszam. Będziesz w ogóle, kiedykolwiek, w stanie mi to wybaczyć?
– Nie, River – mówi pewnym głosem, a ona zaciska zęby i przygryza wnętrze policzka. Gavin pochyla się w jej stronę i sięga do schowka przy jej nogach, po czym kładzie jej na kolanie pierścionek, który wczoraj zostawiła na komisariacie. – Ale myślę, że będę w stanie wszystko wybaczyć Amy Reed. Myślę, że będę w stanie z nią spędzić nawet resztę życia. Więc co powiesz na nowe nazwisko, na nowy start?
– Wow. Twoje pierwsze oświadczyny były fatalne, ale widzę, że i tak próbujesz to pobić – odpowiada kpiący głosem blondynka, starając się w ten sposób nie rozpłakać. Gavin wybucha głośnym śmiechem i łapie jej brodę w palce, by spojrzeć jej w oczy.
– Lepiej bierz, co dają, trzeci raz nie będę tego robił.
– Zobaczymy. – Uśmiecha się jeszcze na ułamek sekundy, zanim Gavin ją pocałuje i dopiero wtedy Amy uświadamia sobie w pełni, że jest gotowa na resztę swojego życia.
Koniec.
Mamy to!
Po ponad roku czasu w końcu udało nam się tu dobrnąć. To była o wiele dłuższą droga, iż kiedykolwiek sobie zakładałam na początku.
Wiele rzeczy które planowałam w tym ff zanim zaczęłam je pisać w ogóle się tu nie znalazło.
Inne pojawiły się w połowie, jak wizja Amy i Gavina jako absolutnego OTP tej historii.
Czy to jaka istotna okazała się Ada, czy moje słoneczko Tina, która bardziej niż sam Reed łączyła obie linie czasowe.
Zostawiłam kawał serca w tym ficzku. Niektóre sceny wycisnęły mnie jak cytrynę. I bałam się, że nic już w tym uniwersum nie stworze, po tym przez co musiała przejść Amicia.
Zanim przejdę do podziękowań - już teraz zapraszam was na moje pozostałe pracę z D:BH.
more human - jeśli jeszcze go nie czytaliście. Jest to dużo przujemnejszy, dużo bardziej przyziemny ficzek z relacja OC x Connor.
I przede wszystkim na dancing in the dark którego obsadę już znajdziecie w moim profilu. To nowy projekt gdzie będzie więcej Connora, więcej policyjnej roboty i sporo niekanonicznych charakterów u postaci.
A teraz dziękuję wam wszystkim. Tym cichym czytelnikom, tym którzy są tu od początku i tym, którzy pojawili się niedawno.
Szczególnie dziękuję mojej wiernej becie KlauRafley za wszystkie przecinki, komentarze i niedowierzanie, że Kamski naprawdę gryzie piach i nie wróci.
BeauTraumatisme za wszystkie komentarze i ZielonyChochlik za wszystkie wiadomości, które motywowały mnie jak nic innego do pisania dalej.
ALE. Najmpcniej dziękuję oczywiście GabrielleSylvestris za bycie opoką tego fandomu. Dziękuję Twoje fanficzki, za teorie spiskowe wysyłane o drugiej nad ranem, za to że jesteś. po prostu. Bez ciebie ten fandom byłby zupełnie innym miejscem i bez wahania jestem w stanie powiedzieć, że dużo gorszym.
Dziękuję wam wszystkim.
I do zobaczenia pod moimi kolejnymi ficzkami.
Konstancja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top