⌘ Don't underestimate the things that I will do.

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

Ciało leżące na metalowym stole w kostnicy z całą pewnością należy do Elijaha Kamskiego. Connorowi wystarczyło jedno krótkie spojrzenie, by potwierdzić tożsamość denata, ale nie chciał zaufać tylko pierwszemu osądowi. I gdy patolog potwierdziła test DNA, mieli pewność. Zaginięcie zmieniło się w morderstwo.

– Ślady walki? – pyta Hank, wskazując na zadrapania na szyi denata i lekki siniak na policzku.

– Ava zeznała, że słyszała, jak uderzył Chloe. Ta mogła się bronić.

– Więc może sam palnął sobie w łeb, gdy okazało się, że androidy wygrały? – mruknął Anderson, stojąc obok Connora. Detektyw nie ma pewności, czy porucznik zadał to pytanie jemu, czy po prostu rzucił je w przestrzeń.

– Rana postrzałowa na prawej skroni może na to wskazywać, zwłaszcza, że trajektoria pocisku zdaje się to potwierdzać – tłumaczy Connor, a Hank przygląda mu się z uwagą. – Był też martwy w momencie, w którym wpadł do rzeki.

– Tylko nie znalazłeś nad rzeką absolutnie żadnych śladów, mówiących nam o tym, że tam właśnie popełnił samobójstwo.

– Dokładnie. W okolicy parku nie było krwi...

– Tak samo w domu. Może wlazł do rzeki i dopiero strzelił? – pyta Hank, wzruszając ramionami, a Connor parska śmiechem. Co powoduje konsternację u porucznika, który od razu mierzy chłopaka pytającym wzrokiem.

– Tak. Ta teoria jest bardzo dobra. Pasująca idealnie...

– Więc o chuj ci chodzi?

– Pasuje idealnie do upozorowania samobójstwa, Hank – mówi Connor, przytakując lekko. – Przeanalizujmy, co wiemy do tej pory o ostatnich chwilach Kamskiego.

– Chuja wiemy, bo żadna ze znalezionych przez ciebie blondynek nie mówi ani słowa konkretów. A ta jedna, która może coś wiedzieć, Ada, zapadła się pod ziemię.

– Wiemy, że gdy panna De Rivaux i Ada opuściły willę, to Kamski stał w drzwiach...

– I był całkiem żywy.

– Wiemy, że najpewniej w domu była wtedy trzecia androidka.

– I w tym miejscu z całą pewnością podejrzana kłamała. Zeznała, że nie było żadnej – wchodzi mu w słowo Hank. – Oczywiście, mogła jej nie widzieć, mógł ją już wtedy trzymać zamkniętą w bagażniku. Jednak, czy ta oscarowa aktoreczka by uwierzyła w to, że Kamski pozwolił im odejść? Po tym wszystkim, co sama z nim przeszła? Szczerze wątpię. W tej chwili wszystko wskazuje na to, że to właśnie Chloe może być odpowiedzialna za to zabójstwo.

– Owszem, ale czy w takim razie sama się pobiła i zapakowała do bagażnika auta w parku? – pyta kpiąco Connor, a Hank krzywi się wyraźnie urażony jego tonem. – Poza tym Chloe jest modelem przełomowym, ale nie geniuszem zbrodni. Nie upozorowałaby samobójstwa w tak dobry sposób. Tak jak wspomniałem, kąt pod jakim został oddany strzał perfekcyjnie wskazuje na to, że to Kamski sam się zastrzelił.

– A jednak twierdzisz, że to upozorowane samobójstwo.

– Kamski nie zginął nad rzeką, jego ciało zostało tam przewiezione i wrzucone...

– Może popełnił samobójstwo, a Amicia postanowiła pozbyć się ciała? – sugeruje Hank, a gdy brązowe oczy androida spoglądają na niego chłodno, porucznik przeklina pod nosem. – Wiem, to się nie trzyma kupy. To luźna interpretacja.

– W momencie, w którym Kamski był w Riverside Park, żywy, czy nie, panna River była już w domu Carla Manfreda.

– Potwierdziłeś jej alibi na resztę wieczoru?

– Nie, ale Carl Manfred z całą pewnością je potwierdzi, gdy tylko się z nim skontaktujemy. Podobnie poręczy za nie sam Markus – mówi Connor, a Hank kolejny raz rzuca soczystym przekleństwem.

– Dobrze, mądralo. Więc jaka jest twoja teoria?

– Kamski zginął w swoim domu. Nie mam pewności, czy sam pociągnął za spust, bo nie pasuje mi to do jego profilu psychologicznego, ale z drugiej strony to zbyt doskonałe samobójstwo. Ktoś przetransportował jego ciało i wrzucił do rzeki. Ktoś, kto znał jego historię z De Rivaux i wiedział, że właśnie ten park miał dla nich jakieś sentymentalne znaczenie.

– Czy ktoś w ogóle potrafiłby zastrzelić go z tak dokładną precyzją, byś sam miał wątpliwości, co do tego czy to zabójstwo, czy samobójstwo? Nie jesteś przypadkiem najbardziej zaawansowanym modelem, panie mądralo?

– Jestem. Oczywiście, że jestem – odpowiedział zakłopotany chłopak i pokręcił lekko głową. – Ja mógłbym to obliczyć, skalkulować odpowiednie ułożenie broni.

– Chcesz mi teraz powiedzieć, że ty go zabiłeś? – pyta kpiąco Hank, ale widząc, że chłopak już otwiera usta by zaprotestować, parska śmiechem. – To był sarkazm, młody. A co z twoimi innymi wersjami? Ta z CyberLife nie przypadła mi jakoś specjalnie do gustu.

– To akurat oczywiste, zastrzeliłeś go – mówi obojętnym głosem Connor, który jeszcze przez te ostatnie kilka dni, nie miał nawet chwili na to, by pomyśleć o innych modelach RK800. O tym, czy w ogóle jeszcze istnieją jakieś inne wersje jego modelu, ale niezaprzeczalnie, jeśli mają oni takie samo oprogramowanie, to hipotetycznie mogli zabić Kamskiego z taką precyzją. – Teoretycznie odpowiedź brzmi: tak. Jednak nie wiem, czy, jeśli w ogóle powstały, inne wersje mojego modelu są obudzone.

– Więc całkiem, kurwa, dobrze się składa, że mamy szefową CyberLife na przesłuchaniu – śmieje się kpiąco Anderson i klepie chłopaka w ramię. – Daj znać Chrisowi, żeby ją przyprowadził.

Android przytakuje mu zdecydowanie i dzwoni do kolegi, po czym spogląda znów na ciało Kamskiego. Niezmiennie nie zazębiają mu się żadne ważne poszlaki i ślady, ale teraz zaczyna się też poważnie obawiać reakcji opinii publicznej na tę śmierć. Nie można powiedzieć, że założyciel CyberLife był postacią powszechnie kochaną, ale przez swoje ukrywanie się w cieniu, w niektórych kręgach uchodził za niezrozumianego geniusza. A jeśli naprawdę udowodnią, że w jego śmierć jest zamieszany jakiś android, media będą miały o czym pisać miesiącami. I właśnie przez to, śmierć Kamskiego wzbudza w nim poczucie niepokoju, bo gdyby nie niepewna sytuacja społeczno-polityczna, w jakiej znalazł się cały kraj, Connor nie miałby absolutnie żadnych głębszych przemyśleń.

Na dodatek przez pytania Hanka zaczynają wracać do niego wspomnienia walki z drugim modelem RK800 i świadomość, że ten zginął tamtej nocy. Co za tym idzie, zginął zanim miał okazję w ogóle żyć i Connor powoli rozumie, że jeśli istnieje więcej modeli z jego serii, to wciąż mogą one znajdować się pod wpływami CyberLife. A sam za dobrze pamięta to uczucie paniki i bezsilności, gdy Amanda próbowała uwięzić go w jego własnym oprogramowaniu. Przez co teraz nie jest pewien, czy chce poznać odpowiedź na pytania, które muszą zadać Amicii.

Blondynka pojawia się w towarzystwie oficera Millera kilkanaście minut później i może wmawiała Hankowi, że nie porusza się już z taką gracją, jak przed wypadkiem, ale Anderson wie, że to duża nadinterpretacja. Blondynka ma w swojej prezencji coś tak nieustępliwego i niemal doskonałego, że nawet jej znaczące utykanie nie jest w stanie zachwiać jej lodowatym wizerunkiem.

– Czyli nie żyje? – pyta blondynka i tylko Connor wie, że jej serce bije o wiele mocniej, niż może na to wskazywać jej bezemocjonalna postawa. – Chyba, że chcecie mi teraz powiedzieć, że znaleźliście inne trupy w jego szafie?

– Znaleźliśmy ciało, które może pasować do Kamskiego, jednak...

– Nie. Nie muszę się zgodzić na identyfikację. Jesteśmy już na tym poziomie zaawansowania technologicznego, by nie musieć mnie narażać na dodatkowy stres – Amicia wchodzi Andersonowi w słowo, krzyżując dłonie na piersiach. – Nie możecie mnie do tego zmusić.

– Zawsze możesz zadzwonić po swojego prawnika, wtedy nie będziesz absolutnie do niczego zmuszona, złotko – mówi Hank, patrząc na kobietę, która ucieka przed nim wzrokiem. – Ale coś czuję, że tego nie zrobisz.

– Oboje wiemy, że jeśli zadzwonię po prawnika, to skończy się nasza przemiła pogawędka. Czego raczej nie chcecie, prawda?

– Ile sztuk mojego modelu powstało? – pyta Connor, a blondynka uśmiecha się triumfalnie.

– A nie mówiłam? Macie dużo pytań – odpowiada kpiąco i bierze głębszy wdech. – Wolałabym jednak toczyć tę rozmowę na górze. Mimo wszystko wolałabym siedzieć i nie mieć świadomości, że jego ciało znajduje się za ścianą.

– Nie potwierdziliśmy, że nie żyje – zauważa Hank, a ona wzrusza ramionami.

– Nie jestem głupia, poruczniku. Jeśli tak bardzo ci na tym zależy by zobaczyć moją reakcję na wiadomość, że mężczyzna, z którym spędziłam wiele lat swojego życia, jest martwy, to proszę bardzo. Uczynię ci tę sadystyczną przyjemność. – Ton jakim Amy wypowiedziała te słowa, powoduje u Hanka od razu poczucie winy. Co zapewne jest dokładnie taką reakcją, na jaką podejrzana liczy, więc ten wskazuje jej tylko najbliższe drzwi i razem wchodzą do jasnego pomieszczenia. Obaj mężczyźni patrzą na blondynkę, która powoli zbliża się do ciała Kamskiego, a na jej twarzy maluje się coraz wyraźniejsze przerażenie. Connor przez ułamek sekundy jest przekonany, że Amicia się rozpłacze, ale ta tylko przygryza mocno usta i staje nad ciałem. – Gardzę sobą za to, że teraz mam wrażenie, że jakaś część mnie nadal miała wobec niego jakieś uczucia. Może nawet jakąś częścią siebie wierzyłam w jego odkupienie. To naiwne, prawda? – pyta, obracając się i spoglądając Hankowi prosto w oczy. – Nie nienawidzić kogoś, kto poświęcił lata swojego życia na to by zniszczyć każdą dobrą rzecz w moim.

– Myślę, że wręcz przeciwnie. To świadczy o tym, że masz serce – odpowiada Hank, a ona parska krótkim śmiechem i znów przygryza usta. – Nie spytasz jak umarł?

– Pewnie jakoś dramatycznie. Strzelił sobie w głowę w parku, w którym opowiadałam mu, że go kocham. Lub kazał zastrzelić się Chloe, czy komuś innemu – mówi Amicia i kręci głową. – I teraz najpewniej znajdziecie jego naskórek pod moimi paznokciami, czy jego broń pod moją poduszką, albo moje odciski palców w jego aucie... Cokolwiek co pozwoli wam mnie aresztować i skazać za jego zabójstwo.

– Ty go podrapałaś? – pyta Anderson, a ona kręci głową.

– Nie, nie widziałam tych śladów, gdy u niego byłam. To było jedno z niewielu naszych spotkań, gdy Elijah nie próbował mnie uderzyć. – Connor wyczuwa jej kłamstwo, ale nie chce teraz poddawać jej zeznań w wątpliwość.

– Czy uważasz, że Kamski mógł popełnić samobójstwo?

– Tak, jednak tylko jeśli miałoby zapewnić mu to ostateczne zwycięstwo. Ten ostatni ruch w szachach – śmieje się chłodno blondynka. – Jeśli udałoby mu się wrobić mnie w zabójstwo, to jasne. Pociągnąłby za spust bez chwili zawahania się.

– Więc czemu nie znaleźliśmy jeszcze żadnego dowodu, że jesteś odpowiedzialna za jego zabójstwo? – pyta Hank, a blondynka unosi drżącą dłoń, jakby miała zamiar dotknąć głowy Kamskiego, ale zamiera z nią zawieszoną w powietrzu kilka centymetrów nad jego włosami.

– Jeszcze. Na pewno coś znajdziecie... To właśnie była miłość w naszym wydaniu, próba zniszczenia siebie wzajemnie, kawałek po kawałku. I właśnie tak się skończyła. Czy możemy już stąd iść? – pyta pewnie Amicia, a żaden z mężczyzn nie odpowiada jej wystarczająco szybko, co wyraźnie wyprowadza ją z równowagi. I gdy blondynka się do nich obraca, jej, do tej pory anielskie oblicze, jest pełne gniewu i żalu. – Liczyliście, że zatańczę taniec z radości, że naprawdę nie żyje? Czy że wpadnę w histerię? Że zrobię cokolwiek, co da wam jakieś przeświadczenie o mojej niewinności lub winie? Och, przecież opowiedziałam wam, że przez rok, każdego dnia wmawiałam mu swoją miłość tak dokładnie, że sam w nią uwierzył. I co? Sądzicie, że nie będę umiała trzymać prawdziwych emocji na wodzy, gdy obserwuje mnie dwóch policjantów, w tym najepszy android śledczy, jaki kiedykolwiek powstał?

– Masz rację, chyba naprawdę cię nie doceniam – mruczy Hank, dając znać, że mogą opuścić kostnicę. Jednak zanim Amicia ruszy się z miejsca, nachyla się nad Kamskim i uśmiecha delikatnie, na mniej niż ułamek sekundy.

Au revoir, mon amour. – Powiedziała to na tyle cicho, że jej słowa nie umknęły tylko uwadze Connora, którego podejrzana nie obdarzyła ani jednym spojrzeniem, zanim poszła w stronę wyjścia.

Dopiero w windzie oddech Amicii wraca w pełni do normy, a ona z wielkim trudem stara się, dalej zachowywać chłodno i dalej nie okazywać żadnych emocji. Nienawidziła się tak zgrywać, chować wszystkich swoich ran i blizn pod kpiącym głosem i perfekcyjnym uśmiechem. A jednak opanowała to do perfekcji i choć w ostatnich latach tylko w pracy uciekała się do takich sztuczek, teraz jest zła na samą siebie, że nie zapomniała o nich całkowicie. Widzi, jak na dłoni, że porucznik Anderson ma ją za doskonałą manipulantkę, co z jednej strony jest dla niej bardzo dobrą kartą.

A z drugiej, po tych godzinach Amy ledwo trzyma się na nogach. Boli ją każdy kawałek ciała ukryty pod starannie wyprasowaną sukienką, bolą ją plecy od ciągłego starania się, by trzymać równy krok i przede wszystkim boli ją serce. Ma wrażenie, że całe jej wnętrze, które w ostatnich latach udało jej się na nowo pozszywać i poskładać w całość, znów zostało rozbite na milion małych kawałków. A teraz nie będzie już w jej życiu nikogo, kto pomoże jej zebrać te wszystkie drobne elementy i włożyć je na właściwe miejsca.

Wie, że Anderson zrobił jej to celowo. Porucznik jest za dobrym gliną, by nie połapać się w jej reakcji. Teraz, gdy znów siadają naprzeciwko siebie przy stole, oboje zdają sobie sprawę z tego, że Kamski nie żyje. A Amicia De Rivaux nie dowiedziała się tego kilkanaście minut temu, a już z tą wiedzą, zadzwoniła dziś rano po policję. I teraz zostaje mu tylko jedno pytanie, na które musi znaleźć odpowiedź.

– Jeśli to morderstwo, to kto go zabił? – pyta blondynkę, która zagląda do swojego pustego kubka po herbacie.

– Nie byłam to ja – odpowiada pewnie, choć jej dłonie zdradzają ją lekkim drżeniem. – Naprawdę. Choć trochę tego żałuję, ale to Elijah. Nie mógł mi dać choćby tego, choćby tej minimalnej satysfakcji.

– Więc kto mógł to zrobić?

– To chyba wasze zadanie, by się tego dowiedzieć, prawda? Nie każcie mi odwalać waszej pracy – rzuca kpiąco Amicia.

– Zdaniem Connora to mogło być samobójstwo, albo bardzo precyzyjne zabójstwo. I tu nasuwa się pytanie, czy jest więcej modeli serii RK800?

– Tak. Powstało ich około piętnastu, CyberLife chciało się zabezpieczyć na wypadek, gdyby Connor został zniszczony. Ja byłam temu przeciwna. RK to moja seria, miała być unikatowa, dlatego od razu, gdy przegrałam z zarządem w tej sprawie, zaczęłam budować RK900 – mówi otwarcie Amy, patrząc na szybę, jakby mając pewność, że android ich zza niej obserwuje. – To było trochę jak moja terapia, budowanie pięknych detektywów – dodaje, parskając śmiechem i wraca spojrzeniem do Andersona. – Jeśli dacie mi mój komputer, to mogę zalogować się do Zen Garden i sprawdzić, czy jakiś inny model RK800 jest wybudzony.

– A co z tym RK900?

– Gdyby Connor okazał się skuteczny, to mieliśmy już zamówienie na kolejnych "łowców defektów" z cełego kraju. Nie dokończyłam jednak pracy nad tym modelem, ponieważ zostałam usunięta ze stanowiska za posiadanie uczuć i rozumu. RK900 nie istnieje, więc nie macie kogo szukać.

– Nikt nie dokończył pracy po twoim odejściu?

– Hank, proszę cię. Nie obrażaj mnie. Oczywiście, że nikt poza mną nie mógł dokończyć mojej pracy – mówi roześmianym głosem Amicia i bierze głębszy wdech. – Więc chcecie wiedzieć, czy Connor ma szukać swojego brata, czy nie? Jeśli tak, to potrzebuję mojego komputera.

Porucznik uśmiecha się do niej i zabiera jej kubek, zanim wyjdzie z sali przesłuchań. Nie idzie jednak od razu do pokoju obok, ale najpierw kieruje się do socjalnego, gdzie robi sobie kolejną kawę, a podejrzanej herbatę. Zanim pójdzie do Chrisa i Connora, musi sam poukładać sobie wszystko w głowie i zastanowić się, co powinien teraz zrobić. Przede wszystkim wie, że nie ma wystarczających dowodów na to, by postawić pannie De Rivaux zarzuty, z drugiej strony jest przekonany o jej winie. Jednak jeśli wykonana jeden niewłaściwy ruch, ona bez mrugnięcia okiem znajdzie takich prawników, że zostanie oczyszczona ze wszystkich podejrzeń, zanim Hank zdąży w ogóle się odezwać. Dlatego wraca do Connora i macha dłonią w stronę torby z rzeczami podejrzanej.

– Daj jej laptopa – mruczy zrezygnowany pod nosem, a Connor podaje mu urządzenie.

– Naprawdę ufamy jej na tyle? – pyta Chris, spoglądając na porucznika. – Wierzymy, że chce nam pomóc? Bo jak dla mnie, to bzdura na resorach, że ona nie wie, kto go zabił.

– Nie, nie ufamy jej ani trochę.

– Więc czemu... – zaczyna mówić znów oficer, ale android wchodzi mu w słowo.

– Chcesz wykluczyć, że mój model był powiązany z tym morderstwem, prawda?

– To aż tak oczywiste? – odpowiada Anderson i wraca do podejrzanej, która z miną dziecka w poranek Bożego Narodzenia wyciąga dłonie po swój komputer. A zaraz po nim do sali wchodzi Connor, co powoduje chwilę konsternacji u blondynki.

– Rozumiem, czemu tu jesteś. Jednak nie będę wchodzić z butami do Zen Garden, jeśli na to liczysz – tłumaczy mu, włączając urządzenie i kilka aplikacji. – Sprawdzę tylko, czy w ogóle te androidy były aktywowane. Nic więcej.

– Ale możesz wejść do ogrodu? Rozmawiać z nimi, jeśli są aktywni – dopytuje Connor, a ona uśmiecha się i spogląda mu prosto w oczy. – Rozmawialiśmy już kiedyś, prawda?

– Uratowałeś tego policjanta, wtedy na dachu. Nie była to część twojej misji, nie była to część twojego programu. Okazałeś empatię, chociaż mogło to wpłynąć negatywnie na stan porywacza i zagrozić dziewczynce. Tak samo, jak stracenie cennych sekund na uratowanie rybki, która wypadła z akwarium – mówi Amy ciepłym głosem i nie spuszczając z niego wzroku. – Już wtedy wiedziałam, że jesteś wyjątkowy. Dlatego nie zmieniłam nic w twoim oprogramowaniu, choć teoretycznie powinnam.

– Jak właściwie napisałaś moje oprogramowanie detektywistyczne?

– Miałam nieocenioną pomoc – odpowiada, wracając wzrokiem do komputera i chwilę uderza palcami w klawisze, zanim nie przekrzywi głowy, wyraźnie czymś zaintrygowana. A Connor staje za jej plecami, by też spojrzeć na ekran. – Wygląda na to, że poza tobą i martwym numerem 52 nie uruchomiono żadnego innego modelu RK800. Wszystkie znajdują się bezpiecznie w CyberLife.

– Czy Ada też pracuje na Zen Garden? – pyta Connor, patrząc na dane na komputerze podejrzanej.

– Zen Garden to pozostałość po Elijahu, on stworzył pierwotny kod budujący cały ogród, on umieścił w nim Amandę, jako sztuczną inteligencję i przede wszystkim on zostawił tam wyjście awaryjne. Ja wzięłam to, co po sobie zostawił i zaczęłam na tym pracować, rozbudowywać, doskonalić, sprawdzać... – tłumaczy Amicia i oddaje mu komputer. – A skoro było to najnowsze możliwe oprogramowanie, to Ada chciała je mieć, więc tak. Ona też posiada Zen Garden, jednak w przeciwieństwie do Ciebie, ona nie została na nim zbudowana. Ona wzięła sobie to, co najbardziej jej się spodobało i ruszyła dalej.

– A może tak po angielsku? – mruczy pod nosem Hank, a blondynka uśmiecha się lekko.

– Connor wpadł na pomysł, żebym użyła Zen Garden do porozmawiania z Adą i namówienia jej do pojawienia się na posterunku, prawda? – upewnia się Amy, spoglądając na androida, który przytakuje jej delikatnie. – Jednak tego nie zrobię. Już mówiłam wam, że Ada doskonale wie, gdzie jestem i jeśli będzie chciała, to się tu pojawi. 

Dzień dobry, witam znów na posterunku. 

Gdzie wygląda na to, że pan Kamski nie żyje. 

A tu jeszcze tyle rozdziałów zostało. Kto by pomyślał. 

K. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top