⌘ Count my cards, watch them fall

14 listopada 2038. Posterunek Detroit Police.

Po wejściu na posterunek Connor otrzepał śnieg z marynarki i uśmiechnął się do jednej z dziewczyn pracującej na recepcji. Nie jest jej łatwo, bo jej dwie koleżanki rzuciły pracę w dniu demonstracji i nigdy do niej nie wróciły, dlatego teraz androidka o ciemnych włosach ma dwa razy więcej pracy, a na dodatek jeszcze musi przeszkolić młodą dziewczynę z księgowości, by chociaż chwilowo przejęła stanowisko opuszczone przez androidki. Na razie przyszłość wciąż pozostaje niejasna; na razie ani on, ani Sara nie wiedzą, na jakich zasadach będą dalej funkcjonować w społeczeństwie i kiedy w ogóle będą mogli liczyć na jakieś wynagrodzenie za swoją pracę.

Większość androidów porzuciła swoje dotychczasowe zajęcia i chroni się w takich samych centrach, jak to, w którym Connor widział się z Joshem. Co jest dla niego absolutnie zrozumiałe, po tym, co ludzie zafundowali im zaledwie kilka dni temu, rozumie strach swoich braci i to, że nie są oni na razie gotowi wrócić do społeczeństwa, które może i jest współczujące dla ich sprawy, ale przez cały czas zdarzają się kolejne morderstwa i zaginięcia. Które to tylko eskalują antagonizujące nastroje i detektyw obawia się, że jeśli zaginięcie Kamskiego przeniknie do prasy, sytuacja zaogni się tylko jeszcze bardziej. I Connor zaczyna żałować, że w ogóle rozmawiał na ten temat z North, która z całą pewnością już kombinuje, jak przekuć tę sprawę w sukces dla sprawy androidów.

Connor kieruje się prosto do pokoju przesłuchań, w którym unosi się aromat jedzenia, które właśnie kończy Chris. Policjant uśmiecha się do androida, a ten odpowiada mu tym samym i zbliża się do szyby oddzielającej dwie sale. W tej drugiej Hank wciąż siedzi naprzeciwko Amicii De Rivaux, która przez te kilka godzin nieobecności Connora zaczęła zachowywać się o wiele swobodniej. Chwilę słucha z uwagą jej opowieści o planie doprowadzenia do wyrzucenia Kamskiego z CyberLife, ale gdy tylko blondynka przerywa na kilka sekund puka w szybę. Hank przeprasza podejrzaną i zostawia ją samą, a jej niebieskie oczy od razu przenoszą się na lustro weneckie, dokładnie na miejsce, które po jego drugiej stronie zajmuje Connor i uśmiecha się kpiąco kilka krótkich sekund. Po których znów składa przed sobą dłonie na stole, przyjmując niemal nieruchomą postawę.

– No w końcu! Gdzieś ty się podziewał, młody? Już nawet Tina przyjechała na posterunek wcześniej niż ty – mówi Hank, zamykając za sobą drzwi, a Connor od razu obraca się w jego stronę.

– Nie chciałem przerywać przesłuchania brakiem żadnych informacji – odpowiada, odwracając się plecami do podejrzanej i opierając o szybę. – Wiem, że oficer Chen przekazała ci już część informacji, które zdobyliśmy w domu Kamskiego?

– Tak, ale i tak wolałbym jeszcze raz usłyszeć wszystko od ciebie, bo ty na pewno nie pominiesz ani jednego szczegółu.

– Nie wiem, jak pomijanie informacji miałoby pomóc nam w rozwiązaniu tej sprawy – mówi Connor, a Hank wzdycha ostentacyjnie, nie mając siły nawet tłumaczyć mu, co miał na myśli. Prosi tylko chłopaka, by zdał mu jak najbardziej szczegółowy raport, a ten przytakuje i zaczyna mówić. Porucznik nie przerywa mu w żadnym momencie, starannie przygotowując sobie pytania, które zada zarówno pannie De Rivaux, jak i samemu Connorowi.

– Czyli wychodzi na to, że nie mamy na nią nic – odzywa się pierwszy Chris, wskazując niedbale w stronę pomieszczenia, w którym siedzi Amicia. – Skoro Kamski żył, gdy opuszczała jego wille, to w każdej chwili może przerwać zeznania i wyjść. Każdy prawnik ją z tego wyciągnie, a ją stać na takich z wyższej półki.

– Więc czemu nadal tu jest? – pyta trochę retorycznie Hank i odchyla się na krześle, splatając dłonie na karku. – Mówisz, że zniknął dywan, tak?

– To jedyna zmiana, jaka zaszła w pomieszczeniu z basenem od czasu naszej wizyty w domu Kamskiego.

– Coś mi się wydaje, że nie naszło go na remont, gdy jego androidki planowały rewoltę – mruczy pod nosem Hank. Zanim weźmie głębszy wdech, telefon Chrisa zaczyna dzwonić, a porucznik komentuje to pobłażliwym spojrzeniem i daje mu znać, by wyszedł odebrać. – Może zabił też tę drugą Chloe i pozbył się ciała razem z dywanem. Jeśli jej nie znajdziemy, nic nam to nie da. Mamy tylko przypuszczenia.

– Trzeba ją spytać, czy w willi była możliwość wydostania się bez uwagi kamer – mówi Connor, obracając się z powrotem w stronę podejrzanej. – I kolejny raz o to, czy na pewno w willi nie było Chloe, gdy odwiedziła ją razem z Adą. Oraz o jej relację z Markusem, dopóki on jest w Waszyngtonie, ja nie mogę się z nim skontaktować i...

– Spokojnie, Sherlocku, bo sam każę ci ją przesłuchać – przerywa mu Hank, obserwując nerwową reakcję na twarzy chłopaka. – Właściwie, to czemu się tego tak boisz?

– Jeśli Amicia De Rivaux stworzyła RK100, później Markusa i kolejne modele z mojej linii... to najpewniej stworzyła też mnie – mówi niepewnym głosem Connor, a jego ciemne oczy uważnie śledzą bezczynność podejrzanej. – Co za tym idzie, wcale się jej nie boję, po prostu nie chcę, żeby zamiast o sprawie i o Kamskim, zaczęła mówić o mnie.

– Czyli się boisz, że powie ci o tobie coś, czego sam jeszcze nie wiesz?

– Raczej czego nie pamiętam – odpowiada niepewnie Connor i czuje ogromną falę wdzięczności, że Hank postanawia nie drążyć dalej tego tematu. Porucznik podnosi się z krzesła z zamiarem powrotu do podejrzanej, ale w drzwiach wpada na Chrisa.

– Wszystko w porządku w domu? Coś z młodym? Bo wyglądasz jakbyś... – zaczyna Hank, ale policjant kręci głową.

– Nie, to nie był telefon z domu. Kojarzycie ten park, koło Ambassador Bridge? – pyta oficer, a Hank i Connor przytakują jednocześnie. – Na parkingu obok niego znaleziono samochód zarejestrowany na Amicie De Rivaux, zorientowali się, że coś jest nie tak, bo z Zieleni Miejskiej wpłynęło zgłoszenie, że mają problem z monitoringiem z nocy z dziesiątego na jedenastego.

– Oczywiście, że brakuje monitoringu.

– Jaki to samochód? – pyta Connor.

– Nie podali dokładnego modelu, tylko że to jeden z tych nowoczesnych elektryków. Rejestracja to ARK 999, więc zaraz mogę sprawdzić – odpowiada Chris, a dwóch mężczyzn naprzeciwko niego wymienia krótkie spojrzenie. – Racja. Tamtego wieczora jeździła Challengerem o innej rejestracji.

– Tak, to też – mówi Anderson i uśmiecha się lekko. – A na dodatek kilkanaście minut temu wspomniała mi, że po wypadku nie wsiadła ani razu do auta posiadającego komputer pokładowy, który w ogóle da się zhakować.

– Czyli albo kłamała, albo to nie była ona.

– Więc trzeba ją o to spytać – stwierdza Hank.

– To ja pojadę zbadać ten samochód – odpowiada Connor, ale porucznik kręci głową.

– Na razie poczekaj jeszcze chwilę, spytam ją o ten samochód, jeśli mnie okłamie, to dasz mi znać. Jeśli będzie mówić prawdę, to jedź i zobacz, o co chodzi z tym autem – zarządza Anderson i spogląda jeszcze na Chrisa. – Mamy model tego samochodu?

– GM Green z 2036 roku – odpowiada oficer, nie odrywając wzroku od ekranu swojego służbowego telefonu. Porucznik wychodzi z pomieszczenia a Connor podchodzi do szyby i spogląda na blondynkę, której tętno jest nad wyraz spokojne, jak na okoliczności. Z jej ust zniknęła większość różowej szminki, która odbiła się na brzegu kubka po kawie i filtrach wypalonych papierosów, ale jej uśmiech i tak jest oszałamiający. Hank staje za swoim krzesłem, pochylając się lekko do przodu i opiera dłonie na jego oparciu, co powoduje, że podejrzana mierzy go zaskoczonym spojrzeniem.

– Och, coś się wyjaśniło, prawda? – pyta Amicia, nie poruszając się ani o milimetr, z dalej splecionymi przed sobą dłońmi. – Jestem oficjalnie aresztowana?

– A jest jakiś powód, żebym cię aresztował?

– Jestem pewna, że Elijah wam jakiś w końcu podsunie.

– Ile samochodów posiadasz obecnie?

– Dwa. Challenger Hellcat z dwa tysiące siedemnastego i Porsche Cayenne z dwa tysiące dwudziestego piątego – odpowiada Amicia bez cienia zawahania się, a jej tętno delikatnie przyspiesza. – Czy to jest moment, w którym mówisz mi, że mam jeszcze jakiś samochód, w którym znaleźliście jakieś ciało, albo nie wiem... kilogram radioaktywnego kobaltu?

– Owszem, znaleźliśmy samochód zarejestrowany na twoje nazwisko. Nowiutkie GM Green...

– Nie kupiłabym i nie wsiadłabym do takiego auta. Mówiłam o tym. To byłoby samobójstwo. Ja nie mam nawet w mieszkaniu klimatyzacji sterowanej aplikacją w telefonie, a co dopiero samochód...

– Więc nie kupiłaś, ani nigdy nie jeździłaś tym autem? Zwłaszcza w noc z dziesiątego na jedenastego listopada.

– Nie – odpowiada pewnie blondynka. Connor przygląda się jej uważnie, ale żadna zmiana na jej twarzy, czy bicie jej serca nie zdradza, by kłamała. – Wiesz, gdzie byłam w tamtą noc, wiesz jakim autem się poruszałam. Możecie sprawdzić monitoring na moście.

– Most należy do CyberLife, oboje o tym wiemy.

– To przy zjeździe z mostu – odpowiada ostrzej niż powinna, a Hank uśmiecha się do niej kpiąco.

– Właśnie z monitoringiem ostatnio jest problem, panno De Rivaux. Na przykład z tym w Riverside Park, gdzie znaleźliśmy to auto.

– Riverside? – pyta Amicia, a jej serce uderza mocniej, a usta ściągają się w cienką linię. – Och, Elijah, ty dramatyczny skurwysynie.

– Słucham?

– Gdy przenieśliśmy się do Detroit mieszkaliśmy w Corktown, dość często chodziliśmy razem do tego parku. Siedzieliśmy na ławkach nad rzeką i snuliśmy plany na przyszłość... Wieki temu – mówi, oddychając przy tym głęboko, co zdradza jej zdenerwowanie, ale w żadnym stopniu nie kłamstwo. – Nie było mnie tamtej nocy w Riverside, Hank.

– Nigdy nie powiedziałaś, gdzie pojechałaś po spotkaniu z Kamskim.

– Chciałam wrócić do domu, ale policja nie pozwoliła mi wjechać do centrum, więc pojechałam na Lafayette Avenue do Carla Manfreda. Spędziłam tam noc, rano zjadłam z Carlem śniadanie i wróciłam do mieszkania.

– Czyli pan Manfred może potwierdzić twoje zeznania? – upewnia się Hank.

– Tak. Tylko będziecie musieli się do niego pofatygować, jego stan zdrowia pogorszył się w ostatnich tygodniach – mówi blondynka ze szczerym smutkiem w głosie i przygryza lekko usta. Connor doskonale rozpoznaje wszystkie emocje malujące się wyraźnie na twarzy kobiety i czuje się przy tym, jak wtedy, gdy Hank pierwszy raz włączył mu jakiś film w telewizji. Android ma wrażenie, że tylko część tego spektaklu jest prawdziwa i te prawdziwe emocje mają doskonale zamaskować całą resztę, którą Amcia gra jak z nut.

– Więc nie wiesz skąd samochód zarejestrowany na ciebie znalazł się w Riverside Park?

– Nie wiedziałam, że w ogóle posiadam taki samochód. – Prawda. Connor wie, że mówi prawdę, ale brak odpowiedzi na drugą część pytania dla niego jest już odpowiedzią samą w sobie.

– Wiesz już, że sprawdziliśmy dom na Belle Isle i monitoring. Powiedz, czy z willi istnieje możliwość wydostania się tak, by nie zarejestrowały cię kamery?

– Oczywiście. Elijah kochał kontrolę, ale kochał też nie mieć na siebie dowodów, dlatego znęcał się nade mną tylko w zaciszu naszej sypialni. Jest w niej duże okno wychodzące na pomost, można je otworzyć i wyjść przez nie na zewnątrz trafiając idealnie w martwy punkt zasięgu kamer.

– Czyli Kamski, lub osoba trzecia mogła wydostać się tamtędy w noc jego zaginięcia.

– Uważasz, że Elijah uciekłby nocą przez zaśnieżone nadbrzeże? Albo że ja zakradłam się tamtędy gdy już smacznie spał i poderżnęłam mu gardło? – pyta kpiącym głosem blondynka i kręci lekko głową. – Przyznam się, fantazjowałam o tym, by to zrobić. Jednak w rzeczywistości to niedorzeczny pomysł.

– Więc Elijah Kamski rozpłynął się w powietrzu?

– Nie. Elijah Kamski zawsze jest krok przed wszystkimi – wzdycha Amicia i spogląda na szybę za którą stoi android. – Zakładam, że Connor znalazł jego pracownię do której wchodzi się z garażu.

– Tak, a w niej martwą Chloe.

– Chloe? Nie, Elijah nie zabiłby Chloe. W końcu mu mnie zastępowała, nie pozbyłby się ulubionej zabawki – oświadcza z całą pewnością De Rivaux i wraca wzrokiem na Hanka. – A przynajmniej nie zrobiłby tego, dopóki mnie nie odzyska. Jednak nie mówimy o tym, mówimy o pracowni. Wejście do niej jest banalnie łatwe, prawda? Nawet dziecko złamałoby te bzdurne zabezpieczenia.

– Nie wiem, czy dziecko. Jednak na pewno zaprojektowany przez ciebie android – rzuca Hank, uśmiechając się do niej szeroko, a blondynka wzrusza niewinnie ramionami, jakby sama przyznawała sobie rację. – Dlaczego Kamski nie zrobił bardziej skomplikowanych zabezpieczeń?

– Po co miał to zrobić? Ludzie lubią myśleć, że są sprytniejsi, niż są w rzeczywistości. Dlatego gdy ktoś już złamie zabezpieczenie i dostanie się do środka... znajdzie dokładnie to, co Elijah chciał by tam znaleziono, a nie to, co jest tam naprawdę.

– Bardzo skomplikowana zasłona dymna.

– Tak, ale niezbędna gdy chce się zatuszować to, że ma się swoje prywatne wejście do CyberLife – śmieje się Amy. – Wy naprawdę go nie doceniacie. Elijah Kamski mógł każdej nocy dostać się do firmy i spalić ją do gołej ziemi, albo po prostu mieć drogę ucieczki, na wypadek, gdy ktoś przyjdzie do jego domu, by spalić jego.

– Czyli wiedziałaś, że Elijah Kamski mógł po prostu uciec, a i tak zgłosiłaś jego zaginięcie?

– Tak. Chcę żebyście mi udowodnili, że zniknął, żebym mogła spać spokojniej – odpowiada i przygryza lekko usta patrząc na Hanka. Connor czuje złość na siebie, że nie sprawdził dokładniej pracowni Kamskiego, że widok martwej Chloe zadziałał na niego na tyle, że nie zauważył niczego podejrzanego w łatwości z jaką obszedł zabezpieczenia w drzwiach. Teraz pewnie będzie czekała go kolejna wycieczka do willi, której już za nic nie chce oglądać.

– Czyli twoim zdaniem on uciekł?

– Moim zdaniem nie wiem, co się z nim dzieje. – Blondynka zwleka kilka sekund zanim odpowie, a to co mówi jest ewidentnym kłamstwem. Connor widzi to po niej jak na dłoni i jest pewien, że nie trzeba znać jej dokładnego pulsu, by to wyczuć. Dlatego Amicia błyskawicznie zaczyna mówić dalej. – Chciałbyś żebym go zabiła, prawda? Żeby to było takie proste. Tylko niestety takie nie jest. Nie zabiłam Elijaha Kamskiego. Choć sobie na to zasłużył.

Zanim Hank odpowie w jakikolwiek sposób na słowa podejrzanej, rozlega się pukanie do pokoju. Posyła więc jej przepraszające spojrzenie i wychodzi na korytarz, gdzie czeka na niego Connor. Chłopak krąży nerwowo, a led na jego skroni miga intensywnym błękitem, dając porucznikowi do zrozumienia, że ten analizuje wszystko co przed chwilą usłyszał.

– Czyli co? Panna De Rivaux kłamie cały czas? – pyta porucznik, krzyżując ręce na piersi i opierając się o ścianę.

– Nie. Mówi prawdę, chodzi o to czego nie mówi – odpowiada android. – Unika odpowiedzi na części zadanych pytań, bo wie, że nie pasują jej one do narracji. Jak z monitoringiem, za dobrze wie, że nie możemy sprawdzić każdej kamery w mieście, bo część nagrań z tamtej nocy przejęło CyberLife, a to czego im się nie udało, ma FBI. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy na pewno jej samochód pojechał prosto do willi Carla Manfera, nie możemy sprawdzić kiedy rozdzieliła się z Adą i przede wszystkim kto siedział za kierownicą tamtego samochodu, który znaleziono w parku. Ale ma też drugą strategię, gdy już skłamie to od razu przykrywa to ewidentne kłamstwo pasującą do narracji prawdą, która doskonale wszystko maskuje.

– Jest dobra i z całą pewnością wie, co się stało z Kamskim.

– Też tak podejrzewam. Ava, ta androidka którą przesłuchała Tina, była przerażona wizją tego, że Kamski zaginął. Amicia nie jest. Więc musi wiedzieć, że Kamski jej w tej chwili nie zagraża.

Hank wzdycha cicho i nie odzywa się dłuższą chwilę. Myśli o słowach podejrzanej i coraz bardziej ma ochotę przyznać jej rację. Chciałby by okazało się, że go zabiła. To byłoby proste rozwiązanie i takie, które najbardziej pasuje do tego co udało im się ustalić do tej pory. Jednak nie mają ciała, nie mają najmniejszych dowodów na to, że te przypuszczenia są prawdziwe.

– Jeśli wie, co tam się wydarzyło, to z całą pewnością popełniła gdzieś błąd. Oni zawsze popełniają gdzieś błąd.

– Mordercy? – upewnia się Connor. – Statystycznie to prawda, odsetek nierozwiązanych spraw...

– Nie. Ludzie, którzy myślą, że są mądrzejsi od wszystkich innych. A ona ma się cały czas za pieprzonego geniusza.

– Tak właściwie, to jest geniuszem – zauważa android, a Hank gromi go spojrzeniem.

– Zadzwoń po Chen, niech nie marnuje się pilnując demonstracji w imię tego, że ma za dużą słabość do Reeda. Zabierz ją do Riverside i sprawdźcie razem ten samochód i teren, tylko ostrożnie. Kamski zabił jedną androidkę, więc może to pułapka dla panny De Rivaux.

– Jasne, poruczniku. Jesteśmy w kontakcie.

– No mam taką nadzieję – mruczy jeszcze pod nosem Hank, patrząc na oddalającego się korytarzem chłopaka. Jeszcze kilka sekund stoi w miejscu, zanim nie pójdzie do kuchni i nie zaparzy dwóch dużych kubków herbaty i nie wróci do podejrzanej.

– Och mam nadzieję, że to nie kolejna kawa. Nie mam problemów z ciśnieniem, ale nawet ja nie powinnam przyswajać takiej ilości kofeiny – mówi z uśmiechem Amy, biorąc od niego kubek. – Och, poruczniku. Zalewanie zielonej herbaty wrzątkiem to zbrodnia przeciwko ludzkości.

– To tania herbata, nie wybrzydzaj – odpowiada jej oschłym tonem i zajmuje miejsce naprzeciwko niej.

– Mam nadzieję, że tym razem Connor postara się znaleźć wszystkie ślady przy "moim" samochodzie. – Blondynka robi palcami cudzysłów w powietrzu i spogląda na Hanka. – Dlaczego on nie chce mnie przesłuchać?

– Już masz mnie dość, Amicio? – odpowiada pytaniem na pytanie porucznik, a ona śmieje się lekko, kręcąc głową.

– Nie. To tylko ciekawość. Więc na czym skończyłam, zanim uroczy RK800 dostarczył dowody mojej pozornej winy?

– Oboje wiemy, że to jeszcze żadne dowody – mówi Hank z uśmiechem, a ona odpowiada mu tym samym. – Na tym, że okłamywałaś Kamskiego, że pomagasz mu się utrzymać w firmie.

– Okłamywać go? Masz mnie za samobójczynię, Hank? – kpi Amicia, bawiąc się sznurkiem przy torebce od herbaty. – Ja mówiłam mu prawdę. Jonathan i część rady nadzorczej chcieli jego odejścia, chcieli wykorzystać mnie, więc grałam na dwóch frontach. Jemu donosiłam na nich, im na niego i tak toczyliśmy tę grę prawie pół roku. Trudniejsze było wykrzesanie z siebie resztek miłości, które jeszcze do niego miałam. Jakiejkolwiek wiarygodności, że wciąż przy nim trwam i nie dać mu ani jednego powodu, by sądził, że w ogóle rozważam odejście.

– Gdy tak naprawdę byłaś już jedną nogą za drzwiami.

– Ada pomagała mi ukrywać pieniądze na zagranicznych kontach, o których on nie wiedział. Jonathan kupił mieszkanie w centrum pod pretekstem kłótni z żoną, gdy tak naprawdę było one moje. Powoli gromadziłam tam auta, ubrania, obrazy i czekałam.

– Aż Kamski popełni błąd. Da ci coś, co wykorzystasz przeciwko niemu, by usunąć go ze stanowiska.

– Nie. Aż Kamski zrozumie, że już dawno popełnił błąd – mówi uśmiechając się chłodno Amicia, a jej niebieskie oczy błyszczą jakby właśnie przypomniała sobie najlepszą chwilę w swoim życiu. – Popełnił go wtedy, gdy rozerwał mnie na strzępy i uwierzył, że będę w stanie mu to kiedykolwiek wybaczyć. 

Dzień dobry.

Witam w kolejnym rozdziale i kolejszych okruszkach układanki.

Mam nadzieję, że wrzesień nie dokucza wam jeszcze za bardzo.

Trzymajcie się tam.

Kons.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top