And there was one prize I'd cheat to win ⌘
31 grudnia 2037. Franklin Park, Detroit.
Przy ogromnym stole w jadalni siedziało tylko dziewięć osób, co w porównaniu do niemal dwudziestu w zeszłym tygodniu, powinno stanowić dla Amy miłą odmianę. Ta wciąż jednak za nic nie umie poczuć się tu do końca swobodnie. Miała nieustające wrażenie, że wszystko co robiła w domu rodzinnym Gavina, robiła absolutnie nie tak. Zaczynając do czerwonej sukienki, którą ma na sobie, gdy wszystkie inne kobiety siedziały w spodniach, przez nieodmówienie kieliszka wina do obiadu, po fakt, że pozwalała Taylor zwracać się do siebie po imieniu, a nie "ciociu", jak co chwila pouczała dziewczynkę jej babcia. Do tego już co najmniej trzy razy ktoś wytknął im, że poprzedniego Sylwestra spędzili poza miastem i nie przyszli na obiad, który był jedną z ważniejszych tradycji w rodzinie Reeda. Żadne z nich wolało nie tłumaczyć się, że poprzedniego Sylwestra tak naprawdę spędzili w Detroit, dokładniej w mieszkaniu Amicii, gdzie przez dwa dni nie odbierali telefonów od nikogo.
- W tym roku mogliśmy zrobić to samo - mruknął jej do ucha Gavin, wykorzystując chwilę nieobecności swojej matki.
- A jakie macie plany na wieczór? - zagadała ich Grace, która, jako jedyna z rodziny detektywa, przejawiała naprawdę szczerą sympatię do Amicii.
- Idziemy na jakąś imprezę ze znajomymi Tiny, nie znam absolutnie żadnych szczegółów, ale Chen nie może przeżyć, że nie było nas na jej urodzinach - tłumaczy Gavin, a Amy uśmiecha się lekko. Przez chwilę miała zamiar sięgnąć po kieliszek z winem, ale jeśli je dopije, to będzie czekało ją kolejne oceniające spojrzenie matki Reeda, więc z tego rezygnuje. - A ty? Co robisz wieczorem?
- Idę spać. Jestem tak przebodźcowana po siedzeniu tutaj, że potrzebuję dwóch dni na regenerację, zanim pójdę w niedzielę na dyżur - odpowiedziała konspiracyjnym szeptem Grace, jakby podświadomie wyczuwając, że zaraz przestaną być w jadalni tylko we trójkę. Po chwili na stole pojawiło się ciasto i znów wszyscy zajęli miejsca, a Amicia ze wszystkich sił starała się pozostać niewidoczna.
- Zjesz ze mną kawałek na pół? - zapytała Taylor, łapiąc rękaw Amy. Blondynka uśmiecha się do niej i nałożyła sernik na swój talerzyk, obracając się do dziewczynki. - Mam nadzieję, że niedługo będziemy się zbierać, bo muszę jeszcze się spakować do Alex.
- A dużo was tam będzie?
- Pięć. Mama Alex woli jak ona robi piżama party u nich, niż puszczać ją gdzieś w gości. Mnie to nie przeszkadza, Alex ma matę do tańczenia, więc zrobimy zawody.
- Pewnie wygrasz, wiedziałam cię co potrafisz wyczyniać, gdy byliśmy w centrum handlowym - odpowiedziała Amy a uśmiechem, a dziewczynka przytaknęła jej radośnie. - Może następnym razem, gdy będziemy jechać do mojej siostry, to ją pożycz od Alex. Pogracie sobie z Mel... - dodała mając na myśli swoją siostrzenicę.
- Podoba mi się ten pomysł - przyznała Tay i ukroiła widelczykiem kawałek ciasta.
- A ty co, odchudzasz się, Amy? - spytała starsza z sióstr Gavina, na co blondynka poczuła się jak wyrwana siłą ze swojej niewielkiej strefy komfortu, jaką dawała jej Taylor.
- Nie, po prostu się najadłam - odpowiedziała od razu, uśmiechając się nerwowo. - A co, twoim zdaniem powinnam? - zapytała, siląc się na dowcipny ton, ale Sadie pokręciła głową.
- A w życiu. Jak dla mnie i tak jesteś dla niego o wiele za ładna - rzuciła uszczypliwie w kierunku brata, który tylko spojrzał na nią chłodno. - A co tam u ciebie w pracy?
- Kończę właśnie bardzo duży projekt, który zabiera mi mnóstwo czasu i nerwów - zaczęła mówić, ale Sadie uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Kariera, karierą, ale chyba poza nią... - weszła jej w słowo, a Gavin od razu chrząknął ostrzegawczo. - Och, nie mam nic złego na myśli. Wiem, że praca jest dla ciebie najważniejsza, Amy.
- Owszem, jest ważna, ale nie najważniejsza - odpowiedziała blondynka, odrobinę ostrzej, niż się spodziewała. - Dlatego właśnie, gdy tylko skończę obecny projekt, planuję zmienić pracę. Dostałam ofertę prowadzenia wykładów...
- A to nie jest trochę poniżej twoich kwalifikacji? - zapytała Grace, a blondynka w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
- Nie patrzę na to w ten sposób, raczej przez pryzmat większego spokoju i większej ilości wolnego czasu - stwierdziła i znów obróciła się delikatnie do Taylor, która grzebała w widelczykiem w ich kawałku ciasta.
- O, to może będziecie mieć czas, by pomyśleć o rodzeństwie dla Tay - zażartowała Sadie, a Amicia od razu zesztywniała i wróciła wzrokiem do siostry Gavina. Ich matka wydawała się jednak najbardziej zaciekawiona zaistniałą sytuacją i ewidentnie czekała na reakcję blondynki, która przygryzła mocno usta. Reed widząc zachowanie Amy, zacisnął dłonie w pięści, próbując się opanować i spojrzał na Sadie.
- A mogłabyś się łaskawie nie wpierdalać? - odezwał się chłodnym tonem, na który jego siostra uśmiechnęła się kpiąco.
- To żadne wpierdalanie się. To po prostu uwaga.
- Wiesz, gdzie mam twoje uwagi?
- Wybacz, że nie rozumiem. Jesteście ze sobą tyle czasu, a nawet razem nie mieszkacie. Więc tym bardziej nie wiem, na ile mogę sobie pozwolić, a na ile sobie darować. W końcu nigdy nie byłeś zbyt stały w uczuciach...
- Sadie, bądź tak łaskawa i wiedz, kiedy się zamknąć - mruknął szatyn, a ich matka uderzyła lekko dłonią w blat stołu.
- Gavin. Chcę z tobą porozmawiać - powiedziała kobieta, dając synowi znać, że ma iść za nią. Amy poczuła się jeszcze bardziej niepewnie niż chwilę temu i dopiero kiedy poczuła, że Taylor oparła głowę o jej ramię, trochę się uspokoiła. Blondynka zauważyła, że Grace kopnęła siostrę pod stołem, a Sadie chrząknęła cicho.
- Wybacz, Amy. Może faktycznie niepotrzebnie się odezwałam, ale u nas obiad bez awantury, to nie obiad. A Gavin...
- Moja siostra chciała powiedzieć: przepraszam - wtrąciła się Grace, znów spoglądając na kobietę obok siebie. Amicia uśmiechnęła się do nich i machnęła ręką.
- Tak, przepraszam, ale Gavin też mógłby się od razu nie wściekać - dodała jeszcze Sadie, jakby liczyła, że przyznają jej rację. Rozmowa jednak się urwała, a Amy objęła ramieniem Tay, obiecując jej, że niedługo będą się zbierali do domu, by nie spóźniła się do koleżanki.
Gavin nie wracał przez dłuższy czas, a gdy w końcu pojawił się w salonie, było po nim widać, że wyraźnie jest czymś zdenerwowany. Wyszli z jego domu rodzinnego dość szybko, a w samochodzie zapadła cisza, której nie przerywała nawet Taylor, która zdawała sobie sprawę z gęstej atmosfery. Zawieźli ją do domu, blondynka pożegnała się z dziewczynką, a Gavin odprowadził ją na górę i gdy wrócił, znów jechali w ciszy. Amicia się denerwowała przez jego zdenerwowanie. Wolała się nie odzywać nawet słowem, nawet nie oddychać za głęboko, czując się niemal dokładnie tak samo podle, jak wtedy, gdy Elijah był nie w humorze. Podświadomie wiedziała, że powinna się odezwać, że powinna zapytać co się stało, ale nie umiała otworzyć ust, zbyt zdenerwowana.
Pojechali prosto do Tiny, bo Gavin obiecał przyjaciółce pomóc jej przed imprezą w kuchni. I choć Milena i jej partnerka, jak zawsze są miłe, Amy nie umie się uspokoić. Miała wrażenie, że Gavin nie patrzył w ogóle w jej stronę, że ją ignorował, że był na nią wściekły. Przez co blondynka obsesyjnie zaczynała szukać w sobie jakichś powodów, jakiegoś swojego zachowania, którym mogła go wyprowadzić z równowagi. A przez ten cały natłok myśli, czuła się coraz gorzej.
- Potrzebujesz chyba tego bardziej niż ja - powiedziała Milena, oddając jej swoją szklankę z drinkiem. Przysiadła się do blondynki, gdy impreza trwała w najlepsze. W ich mieszkaniu było sporo ludzi, ale ona od razu wyczuła, że między Amy a kolegą jej partnerki jest coś bardzo nie w porządku. - Powiesz mi, co się dzieje?
- Nic się nie dzieje - odpowiedziała, uśmiechając się i upiła łyk mohito. - Jestem po obiedzie u rodziny Gavina i...
- No tak, wszystko jasne - roześmiała się dziewczynka i wskazała na jej szklankę. - To ja cię z tym zostawię i idę od razu zrobić ci kolejnego. - Wycofała się do kuchni, gdzie złapała Tinę za rękę i przyciągnęła ją do siebie. - Weź, kurde, ogarnij tego kretyna, bo chyba się poważnie pożarli z Amy. A ona nie chce nic powiedzieć.
- Zabiję go, przysięgam - mruknęła pod nosem brunetka i dopiła swój kieliszek wina, zanim nie uzupełniła go ponownie prawie do pełna.
- Tylko zrób to tak, żebyś nie poszła siedzieć.
- Nie, kiedyś na akcji zastrzelę go tak, by zwalić to na wymianę ognia. Ja mam wszystko obcykane - roześmiała się Tina i dała się pocałować Milenie. Policjantka wzięła kieliszek i wyjrzała do salonu, próbując zlokalizować wzrokiem Gavina, ale nigdzie go nie było. Wiedziona latami doświadczenia, odstawiła wino, włożyła na siebie płaszcz i wyszła na schody przeciwpożarowe, gdzie Reed palił papierosa, opierając się łokciami o balustradę. Tina zgarnęła śnieg ze schodków prowadzących na piętro i rozłożyła na jednym z nich gruby szalik, a szatyn od razu usiadł obok niej.
- Czeka mnie pogadanka, co? - zapytał, zaciągając się dymem, a brunetka przytaknęła lekko.
- Co żeś jej zrobił, że wygląda jak zbity szczeniak?
- Ja nic. Moja matka to co innego - powiedział, patrząc na papierosa w swojej dłoni i parsknął chłodnym śmiechem. - Wiesz, od początku wszyscy ciągle mi mówili, że nie wiedzą, co ona ze mną robi, że jest o wiele za wysoką ligą, jak na moje progi.
- A ty miałeś to gdzieś, dlatego nawet ja z tego kpiłam.
- Wiesz, kiedy to żarty, to żarty... ale moja matka - przerwał w pół słowa i rzucił przed siebie niedopałek. - Miałem dziś sprzeczkę z Sadie przy stole, znasz moją siostrę, wiesz, że ona zawsze pierdoli głupoty. Więc Sadie rzuciła jakiś durny tekst o dzieciach, mieszkaniu i tak dalej... a Amy się spięła, jak to ona.
- Nie ma co się jej dziwić.
- Jasne, że nie ma co, po tym całym gównie, które przeszła, to naprawdę jestem w szoku, że ma ochotę znosić jeszcze cały mój życiowy burdel na kółkach - mruknął. - Więc moja matka wzięła mnie dziś na rozmowę. Typowe gderanie: a jesteś pewien, że chcesz z nią być? A na pewno traktujesz to na poważnie? Nie mogłeś sobie znaleźć jakieś mniejszej neurotyczki...
- Nie wierzę, że powiedziała to ostatnie.
- Nie dokładnie, ale sens wypowiedzi właśnie taki był. Więc na nią naskoczyłem, że ma się nie interesować, że to nie jej sprawa - mówił nerwowo, patrząc w dal na padający powoli śnieg. - Moja matka spojrzała na mnie jak na kretyna, niby nie pierwszy raz, ale dzisiaj dopiero uświadomiłem sobie, że ona naprawdę ma mnie za kretyna. I powiedziała mi, że jakimś cudem ta dziewczyna chce ze mną być, to mam, kurwa, paść na kolana i dziękować losowi, bo nic lepszego mnie w życiu nie spotka. Nie żebym był gliną, nie żebym ratował ludziom życie, czy był naprawdę nie najgorszym ojcem. Ale nie. Nie spotka mnie w życiu nic lepszego niż to, że jakaś tam genialna laska ma zamiar rzucić swoją kwitnącą karierę, by ze mną być. I zdaniem mojej matki i tak prędzej czy później zmarnuję jej życie.
- Gavin... - westchnęła brunetka. - Przecież ją kochasz.
- Oczywiście, że ją, kurwa, kocham. Tylko naprawdę zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem moja matka nie będzie miała racji i nie spierdolę jej życia. Jakie ona ma ze mną perspektywy?
- Uśmiechanie się w ten sposób, jak na zdjęciu, które masz na tapecie niemal odkąd ją poznałeś? - zapytała Tina, opierając się o niego ramieniem. - Kochasz ją Gavin, a ona kocha ciebie. Więc może zamiast się zadręczać, to po prostu dalej bądźcie tak, jak jesteście i...
- Nie. Właśnie o to chodzi, że nie może być tak dalej. Coś się musi zmienić.
- Gavin - westchnęła kolejny raz policjantka, a szatyn włożył ręce do kieszeni kurtki. - Ty tylko weź z nią nie zrywaj, bo ci matka powiedziała jakieś głupoty. Amy cię kocha i... O cholera jasna! - pisnęła, gdy Gavin otworzył drewniane pudełko z pierścionkiem. - Wiesz, że cię kocham, ale jestem zajęta, więc raczej muszę odmówić.
- Doprawdy, wybitny humor się ciebie trzyma, Chen - burknął, a ona sięgnęła po pudełeczko i spojrzała na czerwony kamień, umieszczony na złotej obrączce.
- Kiedy go kupiłeś?
- Nie kupiłem go. Proszę cię, Tina, jak miałbym jej kupić odpowiedni pierścionek, jak ona nosi czasem w uszach kamienie wielkości twojego paznokcia - powiedział, zabierając jej pudełko. - To pierścionek mojej matki, dała mi go dziś po całej swojej chujowej tyradzie. Dasz wiarę? Dała mi go dziś, a nie kiedy o niego poprosiłem, gdy oświadczałem się mojej byłej. Jej zdaniem miałem wtedy złe priorytety.
- Ślub z kobietą, która jest z tobą w ciąży, to kiepski priorytet? - zapytała Tina, a on wzruszył ramionami i podniósł się ze schodka. Oparł się plecami o balustradę, dalej obracając w dłoniach pudełeczko. - Masz zamiar się jej oświadczyć? Czy wziąłeś go, by twoja matka się zamknęła.
- Nie wiem - powiedział, wzruszając ramionami i schował w końcu pudełko do kieszeni kurtki.
- Wiesz - odpowiedziała Tina i mijając go, poklepała go w ramię.
Gavin zapalił kolejnego papierosa i mimo tego, co powiedziała jego przyjaciółka, naprawdę nie miał najmniejszego pojęcia, co powinien zrobić. Z całą pewnością wiedział tylko jedno, że kocha Amy i że chce spędzić z nią resztę życia, ale z drugiej strony zagnieździły się w nim mocno słowa jego matki. Miał poczucie, że naprawdę zmarnuje jej życie, a jeszcze bardziej, zwyczajnie po ludzku, bał się odrzucenia. Zanim zdążył drugi raz zaciągnąć się papierosem, przez okno wyszła do niego Amy. Stanęła naprzeciwko niego w swoim grubym, wełnianym płaszczu, w którym i tak trzęsła się z zimna i wyciągnęła rękę, by podał jej papierosa.
- Mogę wrócić do domu, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej - zaproponowała, a on poczuł się jak skończony dupek. Widział ją wiele razy przerażoną, pogrążoną w swoich najgorszych koszmarach, o które nigdy nie chciał pytać, a teraz stała przed nim kompletnie bezbronna. I momentalnie zaatakowały go wyrzuty sumienia, że to przez niego jest taka roztrzęsiona.
- Nie, nie wydaje mi się, że to sprawi, że poczuję się lepiej. Jednak nie wiem też, czy chcę tu zostać do rana.
- Więc możemy stąd wyjść - odpowiedziała, zaciągając się papierosem. Wypuściła dym w ciemne, mroźne powietrze, a Gavin patrzył na nią, jak na najpiękniejsze dzieło sztuki. Zanim nie spojrzała mu prosto w oczy. - Powiedz mi, co mam zrobić, a to zrobię. Cokolwiek. Byleby nie było tak, jak jest teraz.
- To chodźmy stąd - powiedział, a ona oddała mu papierosa i wróciła do środka mieszkania.
Wymknęli się, bez żegnania się z kimkolwiek. Gavin nie miał ochoty nawet szukać Tiny, tylko po prostu napisał jej wiadomość, gdy wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę mieszkania Amy. Wciąż było przed północą, więc zanosiło się na to, że zobaczą fajerwerki z tarasu jej mieszkania, o ile oczywiście Amicia nie zerwie z nim wcześniej. Bo widział po jej minie, że wciąż jest roztrzęsiona, zdenerwowana i coraz bardziej zdesperowana. A on nie umiał znaleźć w sobie żadnego słowa, od którego mógłby zacząć, by jakoś zmienić jej stan.
- Nie wiem, czy powinnaś zmieniać pracę - powiedział w końcu, przerywając ciszę w której jechali przez puste ulice miasta.
- Nienawidzisz mojej pracy, Gavin. Nienawidzisz tego, że projektuję androidy, nienawidzisz androidów w swoim otoczeniu, nienawidzisz, gdy chodzę na przyjęcia, ale też nienawidzisz, gdy na nie nie chodzę i zabieram pracę do domu. Nienawidzisz, gdy nie mówię o mojej pracy, a chyba jeszcze bardziej nienawidzisz, gdy to robię - odpowiedziała i spojrzała na niego krótko. - Sądziłam, że raczej będziesz zadowolony, że planuję zacząć robić zawodowo coś innego.
- Nie jestem - mruknął w odpowiedzi, a ona spojrzała na niego zaskoczona. - Sama mówiłaś, że nikt nie jest w stanie cię zastąpić, że tworzysz rzeczy przełomowe. To nie ma sensu, że chcesz z tego zrezygnować.
- Dla mnie to ma sens - powiedziała stanowczo i przygryzła usta. - Wydawało mi się, że gdy rozmawialiśmy o tym pierwszy raz, twoje stanowisko wobec mojego pomysłu było zupełnie inne.
- Nie mogłem zmienić zdania?
- Mogłeś, ale nie musisz być przy tym takim dupkiem - powiedziała błyskawicznie i dopiero gdy usłyszała własne słowa, dotarło do niej, że wypowiedziała je na głos. Odruchowo, niemal bezwiednie zamarła w swoim siedzeniu i uciekła spojrzeniem na własne dłonie. - Przepraszam...
- Nie przepraszaj mnie, Amy - odpowiedział spokojnie, ale ona słyszała w jego głosie ewidentną pretensję, przez co skuliła się w sobie jeszcze mocniej. - Nie chcę, żebyś za jakiś czas uświadomiła sobie, że z mojego powodu rozjebałaś sobie karierę. Nie chcę, żebyś miała wyrzuty sumienia i pretensje, że poświęciłaś się dla mnie i nie było warto.
- Myślę, że to do mnie należy decyzja, co chcę poświęcić i w imię czego - powiedziała, gdy zatrzymali się na parkingu w centrum. Gavin zacisnął dłonie na kierownicy, a ona ponagliła go spojrzeniem. - Idziesz ze mną?
- Nie wiem - przyznał zupełnie szczerze, a ona przytaknęła mu lekko i wysiadła z samochodu.
Reed przez chwilę był przekonany, że po prostu pozwoli jej odejść, że tak byłoby chyba o wiele łatwiej, gdyby nie musiał się już dłużej przejmować, zastanawiać i starać. Przez ułamek sekundy zatęsknił do bycia samemu, do braku takich dyskusji i obaw, że wszystko trafi szlag. Jednak ta sekunda minęła i nagle już wiedział, że zachowuje się jak skończony kretyn. Dlatego wysiadł i dogonił ją przed wejściem do jej wieżowca. Plac był częściowo zasłany świeżym śniegiem, a na drzewach błyszczały ciepłe światełka, których blask odbijał się w zamarzniętej powierzchni fontanny. A on stanął przed nią i znów kompletnie zaniemówił.
- Naprawdę nie chcę zmarnować ci życia, Amy.
- Skąd ci przyszło do głowy, że mogę w ogóle kiedykolwiek tak pomyśleć, Gavin? Czy powiedziałam coś nie tak? Czy to chodzi o moją pracę? Czy może zachowałam się jakoś okropnie nietaktownie, gdy byliśmy u twojej rodziny?
- Nie! Ty zawsze jesteś idealna - powiedział, chowając dłonie do kieszeni.
- Więc o co chodzi, Gavin? Bo mówiąc, szczerze kompletnie nie rozumiem, co się dzieje.
- Chodzi o to, że jesteś doskonała i naprawdę trudno by mi było przestać cię kochać. A kompletnie nie mam pojęcia, dlaczego kochasz mnie i... - przerwał na chwilę, by zebrać myśli, po czym przeklął cicho pod nosem. - Naprawdę nie miałem zamiaru robić tego drugi raz w moim życiu, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Nie zostawiłaś mi żadnego już wtedy, gdy wyciągnąłem z ciebie potwierdzenie, że chcesz ze mną być. Więc mam nadzieję, że nie zmieniłaś zdania i...
- Oczywiście, że nie zmieniłam zdania, idioto! - fuknęła, krzyżując dłonie na piersi i poczuła, że cały stres powoli ją opuszcza. Ona miała swoje demony, a Gavin miał swoje. Widać dziś on miał pełne prawo do okazania niepewności i zmienienia ich wieczoru w ruinę, skoro do tej pory to ona brylowała na tym polu. Więc po prostu odpuściła i najzwyczajniej w świecie miała już tylko ochotę go przytulić. - Co ty robisz? - zapytała, patrząc jak Gavin klęka przed nią na jedno kolano i wyciąga coś z kieszeni. - Czy to jest jakiś twój durny żart, Reed?
- Wow. Naprawdę robisz z tego najromantyczniejsze zaręczyny w historii - powiedział, otwierając pudełko ze złotym pierścionkiem. - Więc, jak będzie? Masz zamiar spędzić ze mną resztę życia, czy masz jeszcze jakieś resztki zdrowego rozsądku?
- Och, nie wydaje mi się, by rozsądek miał tu cokolwiek do rzeczy - odpowiedziała, kręcąc głową i patrząc na niego z góry. - Oczywiście, że tak. Oczywiście, że mam zamiar spędzić z tobą resztę życia, idioto.
- Kocham cię, jak cholera. - Podniósł się i objął ją mocno, a zanim blondynka zdążyła powiedzieć coś jeszcze, pocałował ją namiętnie. Zarzuciła mu ręce na szyję, a on podniósł ją z łatwością i zaczął nieść w stronę wejścia. Dopiero w windzie Amy włożyła pierścionek na palec i, mimo że był trochę za luźny, nie miała najmniejszej ochoty go zdjąć, tylko obróciła go lekko, zanim przeniosła spojrzenie na szatyna obok siebie. Złapała go za poły kurtki i przyciągnęła do siebie, znów łącząc ich usta w gorącym pocałunku.
- Nie masz bladego pojęcia, jak bardzo zmieniłeś moje życie na lepsze - wyszeptała, gdy odsunęli się od siebie na krótką chwilę. A on pokręcił głową, jakby nie wierząc we własne szczęście, po czym znów bez trudu wziął ją na ręce.
1 marca 2038. Detroit City Center.
Zegarek na ścianie wskazywał drugą po południu, a blondynka, która kontrolowała upływający czas, aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że niedługo powinna wracać do firmy. Jednak gdy zamiast na powoli przesuwające się wskazówki, spojrzała na swoje odbicie w dużym złotym lustrze, nie miała ochoty się poruszyć. Nawet o millimeter. Nawet nie oddychać za głęboko, by nie zburzyć swojego obrazu.
- Wyglądasz w niej dokładnie tak samo, jak w każdej poprzedniej - skomentowała znudzonym głosem Ada. - Po prostu kup sukienkę i wróćmy do pracy.
- To nie jest zwykła sukienka - odpowiedziała, poprawiając gładki materiał na swoim brzuchu.
- Nie, to wciąż zwykła sukienka. Jedyne co czyni ją wyjątkową, to że założysz ją, by poślubić gburowatego detektywa. Nic więcej - mruknęła androidka i podeszła do opisu sukienki, który zostawiła dla nich sprzedawczyni. - Dobrze, więc jeszcze cena. Cena też zdecydowanie jest o wiele za wysoka, jak na zastosowane materiały.
- Cena nie ma znaczenia. - Amy sięgnęła do swoich włosów na karku i spróbowała zebrać je trochę do góry, ale krótkie kosmyki i tak uciekały jej na twarz. - Nie wiem, czy chcę przymierzyć jeszcze jakąś.
- Wydaje mi się, że znalazłabym jeszcze co najmniej kilka w tym salonie, które mogłabyś zobaczyć.
- Wydawało mi się, że chcesz wracać do firmy - zakpiła blondynka, a Ada stanęła obok niej i poprawiła jej lekko opadające ramiączka.
- Owszem, jednak choć kompletnie nie rozumiem dlaczego, mierzenie tych sukienek cię uszczęśliwia. Więc mogę się jeszcze odrobinę poświęcić i tu z tobą postać.
- Mogłabyś mi po prostu powiedzieć, że wyglądam w którejś pięknie.
- Amy, w każdej wyglądasz pięknie. A jego i tak nie będzie obchodzić sukienka, którą będziesz miała na sobie.
- Jeszcze jedna - powiedziała Amy i dała znać androidce, by ta rozpięła tę suknię, którą miała na sobie. - Ty mi jakąś wybierz.
- A to ma sens? - zapytała kpiąco Ada, patrząc na Amicie, która patrzyła tęsknym wzrokiem na śnieżnobiały materiał w swoich dłoniach. - Przymierzanie ich sprawia ci przyjemność, ale twoje serce za dobrze cię zdradza. To jest ta, którą powinnaś kupić.
- W takim razie każ im ją odłożyć dla mnie, pod koniec tygodnia przymierzę ją znów i podejmę decyzję - przyznała blondynka i zaczęła się ubierać.
Amicia poprawiła włosy i uśmiechnęła się do siebie lekko. Od początku roku czuła się tylko i wyłącznie coraz bardziej szczęśliwa i nie do końca sama wiedziała, co ma z tym uczuciem zrobić. Myślała o ślubie, myślała o kupieniu domu bliżej uniwersytetu i coraz bardziej nie miała już najmniejszej ochoty odwiedzać chłodnych murów CyberLife. Jednak złożyła Adzie obietnicę i nie mogła jej zawieść, dlatego po dłuższej przerwie na obiad wróciła do firmy i od razu udała się do swojego laboratorium.
Android, którego Ada uparcie nazywała Connorem, był już niemal ukończony i ostatnie długie godziny Amicia spędzała głównie na adaptowaniu wszystkich programów śledczych, które udało im się uzyskać z ARI. Jej uwadze nie umknęło też to, że Ada nawiązała swego rodzaju relację z algorytmem, który wciąż był zapisany w starych okularach, ale nie chciała ją o to dopytywać. Androidka dzięki tej relacji zyskiwała coraz większą wiedzę stricte policyjną, którą z łatwością aktualizować i przekazywała swojemu bratu. Nadal pozostając przy tym najbardziej zaawansowanym modelem, jaki w ogóle istniał.
- Może powinnam kazać Gavinowi sprawdzić twoją wiedzę merytoryczną z zakresu prowadzenia śledztwa? - zażartowała Amy, nie odrywając wzroku od komputera. Ada obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem i parsknęła śmiechem.
- Mhm. Już widzę, jak mówisz mu o tym, że jestem defektem odkąd się znacie, a on jest z tym całkowicie okej - odpowiedziała, dalej trzymając dłoń na panelu sterującym ogrodem Zen. - Nie wydaje ci się, że on odbierze to trochę personalnie? Jego ego jest niebywałych rozmiarów, a my tworzymy androida śledczego, który wykona jego pracę dziesięć razy szybciej i z całą pewnością dużo lepiej.
- Nie mam zamiaru dzielić się z nim szczegółami mojej pracy. W końcu on i tak nie chce ze mną o niej rozmawiać.
- Czyli mu nie powiesz?
- Może kiedyś - powiedziała, wzruszając ramionami i zmrużyła oczy, widząc wiadomość na wewnętrznym komunikatorze. - Spodziewam się jakiejś paczki? Ochrona właśnie poinformowała mnie, że zostawili coś dla mnie w gabinecie.
- Nie. Nie oczekujesz na żadną przesyłkę - odpowiedziała Ada, a led na jej skroni migotał błękitnym światłem. - Chcesz pojechać i sprawdzić co to?
Blondynka skinęła głową i wstała od biurka. Wspierając się lekko o swoją laskę, poszła do windy. Chciała, by jej kroki nie zdradziły jej nerwowości, ale nie było to łatwe. Nie spodziewała się bowiem, że ta przesyłka będzie czymś miłym, a raczej, że znów zburzy jej spokój, jak kiedyś przysłane przez Kamskiego kwiaty. Na piętrze panowała cisza, było już po godzinach, a pozostali członkowie rady nadzorczej nie przesiadywali w firmie wieczorami, gdy nie było takiej konieczności. Ada włączyła światło w gabinecie Amicii, która podeszła niepewnie do dużego białego pudełka leżącego na blacie jej biurka i ostrożnie rozwiązała grubą wstążkę. W środku w pierwszej kolejności zobaczyła cienki papier, na którym leżał bilecik, zapisany charakterem pisma nikogo innego, jak Kamskiego.
- Powodzenia na nowej drodze życia, Mon amour - przeczytała blondynka i rozdarła papier, doskonale spodziewając się już co znajdzie w środku.
- Wybrał ci suknie ślubną. Cóż za ironia - mruknęła Ada, stając obok Amcii, która niezwykle starannie wyjmowała sukienkę, zanim jej ją wręczyła. Na samym dnie pudełka leżała jedna fotografia. Amy zacisnęła na niej dłonie, zanim bardzo powoli opadła na swój fotel i zamarła, oddychając płytko. Zdjęcie przedstawiało Gavina i Taylor, wsiadających do jego samochodu, a data wskazywała na to, że została zrobiona dosłownie wczoraj.
- On ich zabije - wyszeptała drżącym głosem blondynka.
- To tylko fotografia - zaczęła spokojnie Ada, po czym odłożyła sukienkę do kartonu i usiadła naprzeciwko blondynki. - Jednak Elijah ma długą historię przemocy, więc nie byłoby to nic, do czego nie byłby zdolny. W końcu twój samochodów nie spadł sam do rzeki.
Dźwięk telefonu na biurku blondynki przerywa androidce i obie spoglądają niepewnie na urządzenie. Ada miała ochotę powiedzieć Amy, by ta nie odbierała połączenia, ale miała też pewność, że ta ją zignoruje, bo w oczach blondynki pojawiło się coś, czego nie widziała do tej pory. Jakieś pokłady determinacji, o których sama Amicia nie wiedziała chyba aż do tej chwili.
- Zrozumiałam twoje przesłanie. Nie było zbyt subtelne, Elijah - powiedziała, podnosząc słuchawkę, w której od razu usłyszała dobrze znany śmiech.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, nie miałem niczego złego na myśli. Uważam, że po prostu wyglądałaś dziś absolutnie przepięknie. - Amy jak zawsze była pod wrażeniem tego, jak ktoś, kto tak skrupulatnie dobiera słowa, umie mówić w tak melodyjny sposób. - Szczęściarz z niego... Nawet jeśli ani trochę na ciebie nie zasługuje.
- A twoim zdaniem ty na mnie zasługujesz? Po tym wszystkim?
- Moim zdaniem jestem jedyną osobą, która dorównuje ci inteligencją, Amicio. Więc chyba nie musisz zadawać tak głupich pytań - powiedział tonem, w którym przede wszystkim słyszała znudzenie. - Pobawiłaś się w dom, ale chyba nie masz zamiaru ciągnąć tego dalej. Jeszcze ten głupi pomysł odejścia z firmy, kochanie...
- Dla ciebie to zabawa, dla mnie całe moje życie.
- Tak, tak. Bawisz się wieczorami w dobrą żonę i dobrą mamę. W imię czego? Rekompensujesz sobie rodzinę, której nigdy nie miałaś? Czy macierzyństwo, które nie jest ci pisane? I to jeszcze z jakimś głupim gliniarzem. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak wciąż wysoka jest śmiertelność wśród funkcjonariuszy policji?
- Czy to groźba?
- Czy to musi być groźba? - zapytał kpiąco, a ona przygryzła usta i obróciła się na krześlę w stronę okna. Widziała przez nie z daleka światła zapalone w willi nad rzeką i wiedziała, że Elijah patrzy w jej stronę, niemal czuła jego wzrok na sobie i czuła to samo obrzydzenie, co zawsze, gdy wracała do niego myślami. - Szkoda tylko małej. Rozbita rodzina, martwy tata. To by strasznie źle wpłynęło na jej psychikę.
- Milcz - przerwała mu ostro. - Czego ode mnie chcesz, Elijah?
- Żebyś przestała się wygłupiać, Amicio. Ślub? Naprawdę? Wydawało mi się, że dość jasno się swego czasu wyraziłaś na temat tego, jak bardzo instytucja małżeństwa jest ci niepotrzebna.
- Może nie byłam nią zainteresowana w twoim wypadku?
- Zła odpowiedź - mruknął, brzmiąc na wyraźnie rozbawionego.
- Jesteś potworem - odpowiedziała, drżącym głosem, będąc o krok od płaczu.
- Być może, jestem. Jedno jest pewne, ty sama mnie nim uczyniłaś - powiedział i się rozłączył.
Ada obserwowała tył krzesła, na którym siedziała Amicia i była przekonana, że blondynka zaraz wpadnie w histerię. Jednak nie słyszała ani jej niespokojnego oddechu, ani nie widziała, by przecierała twarz dłońmi. Po prostu nie ruszała się z miejsca i patrzyła w okno przed sobą. Zanim zdążyła się do niej w ogóle odezwać, Amy wstała i sięgnęła po swoją laskę, zanim nie ruszyła szybkim krokiem do pogrążonego w ciemności gabinetu prezesa CyberLife, a Ada nie podążyła za nią. Blondynka usiadła w fotelu należącym do Portera i przesunęła dłońmi po gładkim czarnym drewnie, zanim oparła czoło o blat. RK100 obserwowała ją przez chwilę, przytuloną do tego biurka, wyglądającą jak męczennica i nie mówiła ani słowa. Oczekiwała na kolejny ruch Amicii, która w końcu roześmiała się upiornie, a ten dźwięk rozpłynął się po pustym pokoju i korytarzach.
- Spalę to miejsce do gołej ziemi - powiedziała, unosząc się powoli i dalej sunąc dłońmi po biurku. - Rozbiorę je cegła po cegle i zatańczę na zgliszczach.
- Amy? - odezwała się niepewnie Ada, na widok niepokojącego uśmiechu blondynki.
- Myślałam naiwnie, że pozbycie się go z firmy cokolwiek da. To było głupie. Ja się przestałam bać, a on czekał w cieniach jak upiór, aż naprawdę o nim zapomnę, aż przestanę się go bać i wtedy będzie mógł zaatakować. Wiesz, dlaczego czekał?
- Bo nie miałaś nic do stracenia - odpowiedziała Ada, znów siadając naprzeciwko niej, tylko po drugiej stronie innego biurka niż wcześniej.
- Dokładnie. On czekał na chwilę, aż będzie mógł odebrać mi coś, co kocham tak, jak on kochał ten fotel. I mnie - powiedziała pewnie, spoglądając Adzie prosto w oczy. - To brutalny rewanż. Nic więcej. Ja zabrałam mu firmę, on odbierze mi rodzinę.
- Tylko to nie skończy się remisem, prawda?
- Nie. To skończy się krwią, pożarem i jego śmiercią. A ty mi w tym pomożesz - oświadczyła, a Ada uśmiechnęła się delikatnie, jakby Amicia snuła niezwykle przyjemne plany.
- Znam ten wzrok. Masz już plan.
- Tak - przyznała blondynka i podeszła do barku, by nalać sobie whisky do ciężkiej szklanki. Trzymając ją w dłoniach, podeszła do okna i spojrzała na panoramę miasta w oddali. - Zrobię wszystko, by zniszczyć tę firmę, zdyskredytuję ją, uwalniając kolejne androidy, doprowadzę do wojny, jeśli będzie to konieczne. Wysadzę to miasto w powietrze, jeśli tylko będę miała pewność, że Elijah będzie w epicentrum tego wybuchu.
- A co będzie dalej? Jak już wygrasz to starcie? Ludzie będą szukać przyczyn powstania defektów...
- Nie doceniasz mnie. Jako jedyna w tej firmie mam badania, które prowadziła Maria i które prowadziłam ja. Zniszczę je jako pierwsze, a jak później ktoś będzie szukał przyczyny... - Amy obróciła się do Ady z uśmiechem i wzruszyła ramionami. - Dam im tylu winnych, że nie zgłoszą się do największej ofiary Kamskiego.
- Będziemy musiały wszystko zaplanować w najmniejszych szczegółach, by nie narazić więcej androidów na niepotrzebne cierpienia, Amy. Oni nie mogą być twoim narzędziem do osiągnięcia celu.
- Nie, nigdy tak o tym nie pomyślałam - zapewniła ją i upiła łyk ze szklanki. - Jesteś doskonałym przykładem tego, jak wspaniałe mogą być androidy, gdy damy im wolną wolę. Jesteś doskonałą osobą, Ada. Chciałabym, żeby na świecie były tylko takie osoby, jak ty.
- Osoba. To miłe słowo - powiedziała niepewnie androidka i uśmiechnęła się do blondynki.
- Nie mam wpływu na świat, ale jak dla mnie możecie go sobie zatrzymać.
- A ty w końcu kupisz sobie wyspę? - zapytała kpiąco Ada, ale Amy obróciła się do niej i przygryzła usta.
- Nie. Ja będę martwa.
- O czym ty mówisz? Nie dam cię skrzywdzić, dopóki jestem obok, on nic ci nie zrobi.
- Nie rozumiesz... Nie on. Sama muszę sobie to zrobić, to co konieczne - powiedziała i dopiero teraz jej głos zaczął się łamać. - Muszę złamać Gavinowi serce, Ada. Muszę go odrzucić w najbardziej brutalny i upokarzający sposób, by nigdy nie chciał do mnie wrócić, by o mnie zapomniał. Tylko wtedy będzie bezpieczny.
- Możesz też powiedzieć mu prawdę, pozwolić mu przeczekać.
- Nie. Nie mogę. Bo gdy zrobię to wszystko, nie będę już osobą, z która on chciałby mieć coś wspólnego. - Blondynka otarła pojedynczą łzę z policzka i wzięła głęboki wdech. - Ten plan zadziała tylko wtedy, gdy znów wszyscy będą mieć za niepoczytalną, za kompletnie zniszczoną, gdy przestaną się mną interesować, bo będę spędzać tygodnie w łóżku.
Androidka przytaknęła jej, rozumiejąc w pełni, cały plan na nadchodzące miesiące, jaki miała Amicia. Blondynka miała zamiar dać wszystkim uwierzyć w to, że znów ma złamane serce, choć to akurat będzie prawdziwe, że znów dała się pokonać Kamskiemu, że znów straciła kontrolę nad swoim życiem. Gdy tak naprawdę będzie wylewać powoli fundamenty pod swoją prywatną wojnę. I Ada miała pewność, że z jej pomocą wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Rozbiją każdą szybę w tej wielkiej szklanej wieży.
Tylko RK100 za nic nie może przewidzieć tego, czy po tym wszystkim w Amicii pozostaną jakiekolwiek kawałki, które nie będą potłuczone.
- Spakuj moją sukienkę z powrotem w karton - poprosiła Amy i sięgnęła po pióro i karteczkę, na której napisała jedno słowo.
- Wygrałeś? - przeczytała Ada, zabierając od niej liścik. - Nabierze się na to?
- Jego szpiedzy doniosą mu, że to prawda. Gavin w końcu zniknie z mojego mieszkania i z mojego życia, a ja znów będę pogrążona we własnym szaleństwie - zapewniła blondynka i dopiła zawartość swojej szklanki. - On chce widzieć mnie zrozpaczoną. I taką mnie właśnie dostanie.
- Nie, Amy. Dostanie krew, pożar i śmierć - powiedziała androidka i wyciągnęła rękę, by położyć ją na dłoniach Amy. Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona, po czym przytuliła się do Ady, która objęła ją bardzo mocno. - Chce wojny. To dostanie swoją porażkę.
- Kocham cię - zapewniła Amy, nie puszczając jej jeszcze przez chwilę.
- Ja ciebie też.
- Odeślij mu paczkę. A ja muszę zadzwonić...
Gdy tylko Ada zostawiła ją samą, Amicia usiadła z powrotem przy ogromnym czarnym biurku i uświadomiła sobie, że kompletnie nie rozumie, co może być w tym pociągającego. W tym gabinecie, w tym fotelu, w tej całej władzy, która w obliczu innych rzeczy zdaje się jej być tylko zabawą dla chłopców z rozbuchanym ego. Obróciła się w fotelu, by ponownie spojrzeć w okno i w dół, na migoczące pod nią drobne światełka samochodów, by uświadomić sobie, z jak wysoka czeka ich wszystkich upadek.
Elijaha.
Portera.
Całą tę firmę.
Amicia włączyła telefon, zdając sobie sprawę z tego, że po tym jednym telefonie, nie będzie miała już nic do stracenia. A co za tym idzie, może ich nawet pozabijać we śnie. Nie będzie to miało dla niej absolutnie żadnego znaczenia.
Dzień dobry.
Tu kończy nam się wątek Gavina w przeszłości.
I zaczyna prosta droga do finału.
A ja bardzo bym chciała żeby mi wróciła wena, czas i motywacja do tego by usiąść i spisać te ostatnie rozdziały. Ale boję się strasznie. Trzymajcie kciuki.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top