4 | niespodziewane odwiedziny

Newt już po chwili wpadł do łazienki i zaryglował za sobą drzwi. Potem oparł się o nie plecami i wsunął palce w swoje włosy. Jego oddech był ciężki, ciało trzęsło się, a dłonie okropnie się pociły.

— Cholera — mruknął cicho sam do siebie. — Co się ze mną dzieje, do purwy?

Bardzo chciał znać odwiedź na to pytanie. Tak bardzo chciał wiedzieć, co odpowiada za jego złe samopoczucie. Niestety, od dłuższego czasu miał wrażenie, że jest przez kogoś podtruwany, jednak... Kto chciałby to robić i z jakiego powodu?

— A może to...? — Urwał, gdy nagle przed oczami pojawiła mu się twarz pewnego Strefera. Niemal od razu potrząsnął głową. — Nie, na pewno nie. Ja po prostu mam paranoję... I tyle.

— Newt? Newt, jesteś tam? — Usłyszał zaniepokojony głos Minho, który zapewne stał pod drzwiami łazienek. —  Możesz wyjść i ze mną pogadać? Newt? Co się dzieje, stary?

Blondyn mimowolnie wywrócił oczami, jednak powoli odepchnął się od drzwi i stanął na własnych nogach. Potem najciszej jak tylko mógł, odsunął zasuwkę, która blokowała klamkę. Nie chciał, aby Minho wiedział, że na moment zamknął się tutaj ma klucz. Jego przyjaciel mógłby wtedy na niego bardziej naciskać.

— Żyję, żyję. Po prostu daj mi chwilę. — Z trudem przełknął ślinę i odetchnął. Potem oparł się o umywalkę. — Chwila, Minho... Chwila.

— Newt? Na pewno wszystko dobrze? — Azjata powoli otworzył drzwi i zlustrował przyjaciela wzrokiem od stóp do głów. Zaraz potem zmarszczył brwi. — No, nie wyglądasz jakby było ogay. Jesteś strasznie blady...

— Ze mną naprawdę wszystko w porządku, ja tylko... — Nagle urwał. W jednym momencie zakrył usta dłonią i czym prędzej odwrócił się na pięcie. Podbiegł do najbliższej muszli i zwymiotował.

Minho widząc to, skrzywił się nieznacznie, jednak podszedł bliżej i pochylił się nad przyjacielem. Mimo wszystko chciał mu jakoś pomóc.

— Przyniosę ci wody, ogay? — powiedział. — Zaczekaj tutaj sekundę, zaraz wrócę.

— Nie, nie trzeba — Blondyn odsunął się powoli od muszli i przysiadł na ziemi. Starał się unormować swój niespokojny oddech. — Dam radę. Już dobrze.

— Tak, jasne... Strułeś się czymś?

Newt bez słowa wstał chwiejnie na nogi i ponownie oparł się o umywalkę. Potem nachylił się nad nią, przepłukując usta wodą. Minho patrząc na niego, zaczynał się już coraz bardziej niecierpliwić.

— Newt, mów, do jasnej cholery.

— Co? — Blondyn podniósł powoli głowę i zerknął na Azjatę kątem oka. — Mówiłeś coś?

— Nie udawaj, że mnie nie słyszałeś — mruknął, jednak powtórzył pytanie. — Spytałem, czy się czymś zatrułeś.

Chłopak słysząc jego słowa, zagryzł wargę i znów wbił wzrok w podłogę. Przełknął z trudem ślinę.

— Nie, nie — wymamrotał. Czuł, że nie może powiedzieć przyjacielowi prawdy. Jeszcze nie teraz. — Po prostu zrobiło mi się niedobrze.

— Trzeci raz w ciągu dnia? Wiesz, że brzmi to podejrzanie, prawda? — Uniósł brew, a blondyn mocniej zagryzł wargę. Nadal na niego nie patrzył. — Newt, ja nie jestem idiotą.

— Wiem — odparł powoli i odetchnął. — Nie zatrułem się niczym, ogay? To przejściowe.

— Przejściowe? Biegasz już tak od zeszłego tygodnia!

— Jezu, nie wrzeszcz. — Skrzywił się i zamknął oczy. Oparł się o ścianę. — Naprawdę odpuść, bo twoje węszenie nic nie da. Naprawdę. O niektórych rzeczach należy po prostu zapomnieć.

— Ugh, Newt...

— Daj mi na dziś spokój, dobra? Jestem zmęczony.

— No....No dobra, w porządku — mruknął jakby bez przekonania. — Będę czekał na ciebie przy ognisku. Dołącz do nas za niedługo, ogay? Chcę być pewien, że się nie udusisz.

— Ogay — odparł szybko. — Potrzebuję jeszcze tylko kilku minut.

— Obiecaj mi to.

— Ugh, obiecuję. — Wywrócił oczami. I tak wiedział, że mimo tego tam nie przyjdzie. — A teraz zostaw mnie samego. Proszę.

Azjata kiwnął głową i posłał mu ostatnie, pokrzepiające spojrzenie. Potem odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w stronę pozostałych Streferów. To nie tak, że nie martwił się o Newta, jednak co mógł więcej zrobić? Liczył, że kiedyś w końcu przyjdzie dzień, w którym jego przyjaciel powie mu, co się z nim dzieje. Póki co, wolał na niego jakoś bardzo nie naciskać. 

Blondyn przeczesał palcami włosy i odetchnął. Nie cieszył się jednak długo samotnością. Już po chwili drzwi ponownie się uchyliły i ktoś stanął w progu.

— Witaj, knocie. — Słysząc znajomy głos, blondyn delikatnie się spiął, jednak zaraz potem odwrócił się w stronę wejścia z kamiennym wyrazem twarzy. Przysiągł sobie, że nie będzie się już go bać. Przynajmniej postara się mu tego nie okazać.

— Nie boję się ani ciebie ani twoich kumpli. — Założył ręce na piersi, spoglądając na niego wrogo. Tymi słowami chciał dodać sobie otuchy.

— Czyżby? — Nim Newt zdążył jakkolwiek zareagować, napastnik skoczył do przodu i mocno chwycił go za szyję. Bez ostrzeżenia docisnął blondyna do ściany łazienki tak mocno, że chłopak na moment nie potrafił nabrać powietrza do płuc. — Mnie się jednak wydaje, że się boisz.

Newt przełknął ślinę czując, że nie potrafi złapać oddechu.

— Puść. Mnie — wycharczał, chwytając napastnika za dłonie. Ten jednak mocniej zacisnął palce na jego szyi. — Cholera, zostaw... Proszę...

— Bo co mi zrobisz? — Zarechotał, uśmiechając się szyderczo. — Poskarżysz się komuś? Tak? Biedna dziecinka. Ale wiesz co? Dzisiaj mam ochotę na inną zabawę, niż dotychczas.

Newt przełknął nerwowo ślinę widząc, jak Strefer sięga po coś za swoje plecy. Bał się, co tym razem wymyślił jego oprawca. Nagle oczy chłopaka rozszerzyły się gwałtownie ze strachu, ponieważ ujrzał ostry, połyskujący przedmiot. Nóż.

— Co ty... Co ty robisz? — wyjąkał słabym głosem, a jego nogi zrobiły się jak z waty. Gdy w końcu napastnik poluzował odrobinę uścisk na jego szyi, zdecydował się na dosyć ryzykowny krok. — Zostaw ten nóż, kretynie!

Niemal od razu pożałował, że ośmielił się krzyczeć. Zaraz potem poczuł okropny, palący ból w okolicach ramienia. Syknął głośno.

— Jeszcze chcesz coś dodać? — wysyczał chłopak, przykładając ostrze do jego policzka. Newt przełknął ślinę.

— To boli...

— No, a co? Dziecinka się zaraz poryczy? — Prychnął, finalnie odsuwając przedmiot od jego twarzy. Powoli puścił blondyna i wytarł nóż z krwi. — Dziś mam dobry humor, więc znaj moją łaskę. Idę się przekimać, a ty... Wiesz, co musisz zrobić.

— T-tak, wiem — wyjąkał cicho Newt, kładąc dłoń w okolicach zranionego miejsca. Jego palce już po chwili ociekały szkarłatną mazią. Zacisnął zęby.

— Nie słyszę. — Strefer kolejny raz schował rękę za plecy, próbując skutecznie nastraszyć chłopaka.

— Tak, tak, wiem! — Zawołał, powoli przykucając na podłodze. Mocniej oparł się plecami o ścianę i starał się za wszelką cenę powstrzymać łzy, napływające mu do oczu. Nie mógł okazać jeszcze większej słabości. Po prostu nie mógł.

— No, ja myślę. To do jutra, Newtie — prychnął kpiąco i wyszedł z łazienki, trzaskając drzwiami.

Newt poczekał dłuższą chwilę, aż złowrogie kroki zupełnie ucichną. Potem ukrył twarz w dłoniach i kolejny raz w ciągu tego dnia rozpłakał się gorzko.

— Za co...? — wyszptał, przyciskając swoją zranioną rękę do piersi. — Boże, za co...?

__________________

Wybaczcie mi za te długie przerwy między rozdziałami, ale naprawdę ostatnio nie mam siły ani ochoty na nic.

Przypominam o moim instagramie sophiecanes.official ----> możecie zaobserwować, żeby być na bieżąco!

Chcę również powiedzieć, że na profilu pojawiła się nowa książka pt. Purple Beast i myślę, że spodoba się wam jej temat, gdyż zauważyłam, że lubicie akcję trzymającą w napięciu ;)

Enjoy, kochani!

Ps. Za wszystkie błędy przepraszam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top