ROZDZIAŁ 5




NATHAN

Przyglądam się ludziom, którzy przyszli do tego klubu, ale nie widzą chyba po co. Coś ich tu przyciągnęło. Być może są to gołe dziwki, których ciała błyszczą się od nadmiaru brokatu albo drogi alkohol smakujący w tym miejscu znacznie lepiej niż w domu. Jednak jest coś znacznie pociągającego.

- Ja pierdole – wzdycha głośno Maxim, odchylając głowę do tyłu. – Najlepszy towar.

Sięgam po niewielki woreczek wypełniony chujostwem, które Aaron przywiózł z San Diego. Zapewniał nas, że lepszego nigdy nie próbowaliśmy i już po jednej kresce, poczujemy ulgę. Wsuwam jeden z palców do środka, zanurzam w białym syfie, po czym przystawiam do nosa. Zaciągam się czymś co podobno pozwoli mi choć na chwilę oderwać myśli od wszystkiego co związane z moim popieprzonym życiem.

- Dobre – mówi Jason, wstając z czarnej sofy. – Ale dziś nie będziemy mieszać. Mam dość rzygania po dwudziestu godzinach snu.

Mi jest wszystko jedno. Mogę ćpać całą noc, bo jedyne co czeka mnie w domu, to wkurwiony wzrok ojca. Nic innego nie ma dla mnie znaczenia.

Opieram się wygodnie, podpierając głowę na ramionach. Wlepiam spojrzenie w dwie kurwy tańczące wokół metalowej rury. Chcą mnie zachęcić do tego, bym chociaż jedną zabrał do siebie. Problem w tym, że mój kutas nie reaguje na żadną. Nie mam na to ochoty a na myśl, że rano będę musiał wypierdalać je z domu, czuję napływające wkurwienie. Nie zamierzam psuć sobie humoru niepotrzebnym dramatem. Dziś tylko patrzę. Nic poza tym.

- Co z tą małą?

Ja pierdole.

Zamykam oczy, gdy Aaro ponawia to cholerne pytanie. Oni wszyscy chcą wiedzieć, bo nadal nie wyjaśniłem, dlaczego prawie udusiłem własnego przyjaciela dla jednej cipy. Po co ich powstrzymałem, gdy chcieli zabawić się w pieprzonym kantorku w sali wykładowej? I dlaczego unikam jej jak ognia?

Coraz więcej pytań, na które nie chcę odpowiadać.

- Żyje – mówię krótko.

- Ale chyba słabo, skoro wczoraj ktoś znalazł ją nieprzytomną z tyłu szkoły – oznajmia Maxim z głośnym śmiechem.

Od razu otwieram oczy, jakby ktoś zadał mi cios. Wyprostowuję się na sofie i obserwuję uważnie przyjaciół, czekając aż powiedzą mi coś więcej.

Dlaczego ktoś ją kurwa znalazł nieprzytomną?

- Amanda coś chyba na nią wylała – odzywa się w końcu Jason. – Ale nie wiem o co chodziło, bo tylko doszły do nas plotki. Podobno zasłabła.

Dostanę pierdolca z gówniarą, która z każdym kolejnym dniem irytuje mnie coraz bardziej. Jak mam ją niby chronić, skoro ona jest zagrożeniem dla samej siebie? Ojciec pierdolił mi nad uchem, że chyba oszukuje lekarzy.

Powinno chuj mnie to obchodzić.

A jednak ona jest moją drogą do osiągnięcia celu. Im częściej pakuje się w kłopoty, tym więcej tracę.

- Wiecie o czym ostatnio myślałem? – pyta Maxim, ukazując swój zarozumiały uśmiech. – Gdyby chciała, to mogłaby robić mi loda na stojąco.

Debil.

Przecieram twarz dłonią i staram się z całych sił powstrzymać wkurwienie, które zaraz rozwali mi żyły.

- No co? – kontynuuje, gdy Aaron wybucha gromkim śmiechem. – Sięga mi może tutaj. – Wskazuje dłonią na swój tors. – Nie musiałaby klękać.

- Kto ją znalazł?

Spojrzenia przyjaciół trafiają na mnie a ich twarze zmieniają się, zastępując uśmiech zastanowieniem. Za dużo pytam i za bardzo daję poznać po sobie, że ta informacja robi na mnie jakiekolwiek wrażenie.

- Czyli jednak ona kimś jest? – pyta zaczepnie Jason, zajmując obok mnie miejsce na sofie. Klepie mocno w moje plecy, po czym unosi rękę do góry. – Nasz Nathanek się zakochał?

Nigdy kurwa.

Taki jak ja nie potrafi kochać. Nie znam znaczenia tego słowa. Nie umiem pomyśleć o niej w inny sposób niż dotychczas. To przez nią moje życie komplikuje się z dnia na dzień coraz bardziej. Gdyby nie jej matka, nie byłoby problemu.

- Wiesz co to w ogóle oznacza? – odzywam się z warknięciem. – Nie wiesz. Żaden z was nie wie i nigdy się nie dowie. – Strząsam jego ramię z siebie i wstaję z sofy. – Ta mała ma zostać nietknięta, bo inaczej zostanę w tym pierdolonym mieście do końca życia.

Wychodzę z lokalu, nie czekając na ich odpowiedź. Nie zamierzam z niczego się tłumaczyć i słuchać tych debilnych tekstów. Już raz pokazałem im co się ze mną dzieje, gdy ona wpada w ich ręce. Drugiego razu nie będzie.

Opuszczam klub ze świadomością, że zaraz powinienem stawić się na jebanej rodzinnej kolacji. Oddałbym naprawdę wiele, by nie musieć siedzieć z nimi przy jednym stole. Jednak jeśli znów nie pojawię się na czas, ojciec zmieni zapis umowy. Wsiadam do auta, po czym odpalam szybko silnik. Odjeżdżam z parkingu, kierując się w tak cholernie znane mi miejsce. Kolacja może poczekać, bo teraz potrzebuję zaledwie chwili, by opanować drżenie rąk. Mijam szare budynki tego zjebanego miasta i przyspieszam, gdy trafiam w końcu na autostradę. Skręcam nagle w lewo, patrząc na lekko oświetlony plac. Parkuję pod żelazną bramą i wychodzę z samochodu. Nie zwracam uwagi na ludzi przyglądających mi się z zaciekawieniem. Przyszli tu z całymi rodzinami jakby to był pierdolony plac zabaw. Wymijam ich po prostu i przechodzę przez bramę.

Zatrzymuję się na samym środku, pośród innych betonowych tablic. Patrzę krótko na swoje nazwisko wyryte w czarnym kamieniu. Wsuwam dłonie w kieszenie kurtki i zwieszam głowę w dół, czując ból w klatce piersiowej za każdym razem, gdy tu jestem.

- Cześć mamo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top