Rozdział 9
Siedzimy wszyscy w salonie pijąc kawę i rozmawiając na różne tematy. Naprawdę ich wszystkich polubiłam, są bardzo sympatyczni! Nawet nie zauważyłam kiedy wybiła godzina 18:00 i zrobiło się ciemno. Eric westchnął, stanął przed nami wszystkimi i zaczął mówić.
- Nie chcę przerywać tej sielanki, ale trzeba przejść do poważnych spraw. Już wiecie kim jest Alice, a ona poznała was, więc mogę przejść od razu do sedna. - Spojrzał na mnie, a ja skupiłam się na jego następnych słowach. - Alice MUSI zostać z nami, sama nie jest już bezpieczna. I zanim zaoponujesz - Zwrócił się bezpośrednio do mnie gdy chciałam się odezwać. - mówię ci, że gdyby to nie było konieczne, to bym nic takiego nawet nie proponował. Wiem, że nie podoba ci się to, ale wolę żebyś mnie znienawidziła, niż żeby ktoś cię skrzywdził z powodów, na które nie masz wpływu.
Faktycznie, na początku nie chciałam się zgodzić... Ale w jednym miał rację i nie chciałam się z tym kłócić. Zrobi wszystko żebym tylko została.
- Eric... Wiem, że jestem w niebezpieczeństwie...
- Dlatego musisz--
- Zostanę. - Przerwałam mu.
Eric spojrzał na mnie zdziwiony i po chwili się szeroko uśmiechnął. Nie wiem czemu, ale cieszyłam się z tego. Z jego uśmiechu. Może Ash miała rację i faktycznie jest dla mnie bliskim przyjacielem? Albo to coś innego..? Nie, wolę o tym nie myśleć. Nie czas na to.
- Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że się zgodziłaś. - Oj, uwierz mi, że wiem. Widać to aż za dobrze.- Zaraz pójdę ci pokazać pokój. - Aż gotował się z radości, to było doskonale widać. Uśmiechnęłam się do niego i słuchałam dalej. - Dobra, teraz sprawa wojny. Ostatnio wydarzyło się coś co nieco oświetliło nam plany żołnierzy upadłych. Chcieli porwać Alice i najprawdopodobniej siłą przeciągnąć ją na swoją stronę. Mogą chcieć nas zaatakować byle nam ją odebrać. Musimy się bardziej pilnować i w miarę możliwości nie rozdzielać. Im nas więcej tym większe szanse, że dadzą sobie spokój.
Znowu wszystko dzieje się przeze mnie. Ludzie mogą umrzeć. Przeraża mnie to, ale wiedziałam, że prędzej czy później przeznaczenie mnie dopadnie. Nie mogę się kulić ze strachu i uciekać. Ale nie umiem walczyć w żaden sposób, ZWŁASZCZA z upadłymi i aniołami. Co ja mam robić?
- Proszę, pilnujcie siebie nawzajem. Nie możemy stracić więcej ludzi. Wszyscy zrozumieli? - Skończył swoją wypowiedź Eric.
Rozejrzałam się dookoła, każdy kiwnął twierdząco głową i wstali rozchodząc się do chyba swoich pokoi. Eric westchnął i podszedł do mnie.
- Dziękuję, że się zgodziłaś. Wszytko jest sto razy łatwiejsze. - Oparł się głową o oparcie kanapy, na której siedzieliśmy i zamknął oczy. Spojrzałam na jego spokojną twarz. Właśnie! On umie walczyć! A gdyby tak...? Odwróciłam się całym ciałem w jego stronę.
- Eric, słuchaj... C-Chciałam cię o coś p-poprosić. - CZEMU SIĘ JĄKAM?! To nie tak miało być! Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Jak już się wpakowałam, to mogę tylko dalej w to brnąć. - Wiesz, n-nie umiem walczyć. A ty umiesz, prawda? Może... Może mógłbyś mnie czegoś nauczyć? W-Wiesz, mogłabym się sama obronić i wszystkim byłoby łatwiej... - Spojrzałam na niego z nadzieją. MUSZĘ nauczyć się bronić.
Eric przez chwilę patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami po czym uśmiechnął się, więc to odwzajemniłam. Przybliżył się trochę i odpowiedział z uśmiechem.
- Jasne, że tak! Będzie fajnie! I będę mógł być blisko ciebie... - Ostatnie zdanie wypowiedział cicho do siebie, licząc, że tego nie usłyszę. Ale słyszałam... Poczułam jak moje policzki robią się ciepłe. No nie, tylko nie to. - W takim razie idź się wyspać. Jutro zaczynamy ciężki trening. Twój pokój jest po prawej na końcu korytarza na górze.
Wstał, cmoknął mnie w policzko i poszedł mówiąc po drodze "dobranoc". CO. SIĘ. STAŁO. Założę się, że wyglądałam teraz jak dojrzała truskawka. Ruszyłam w stronę pierwszego wolnego pokoju i kładąc się na łóżko odpłynęłam do krainy snów.
_______________________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału -_- Ale niech będzie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top