Rozdział 6

Zatrzymałam się na małym drewnianym mostku w środku parku. Obserwowałam wodę, wsłuchując się w jej szum. Musiałam się uspokoić i przemyśleć całą sytuację, poukładać sobie wszystko w głowie. Im dłużej o tym myślałam tym więcej rozumiałam. Musiałam się dowiedzieć tylko jednego...

- Wiedziałeś od początku kim jestem, prawda? Dlatego chcesz mieć mnie blisko. Chcesz żebym stanęła po stronie upadłych. Nasze pierwsze spotkanie też było zaplanowane, prawda?

- Nie wiedziałem kim jesteś, a to, że się poznaliśmy było czystym przypadkiem. Chcę żebyś stanęła po naszej stronie, nie zaprzeczę, ale chcę tego zwłaszcza dlatego, że byłabyś wtedy na tyle blisko, żebym mógł cię ochronić.

- Ochronić? Nie potrzebuję tego, potrafię o siebie zadbać.

- Nie umiałaś ochronić się nawet przed człowiekiem...

- Nie chciałam go zabić. Gdyby to był jakiś upadły nie wahałabym się.

- Nawet gdybym to był ja?

Spojrzałam zdziwiona na jego twarz. Czarne, puste oczy patrzyły prosto na mnie. Poczułam się niezręcznie, więc odwróciłam wzrok.

- Mówiłam o innych upadłych.

- Innych?

- Tak, innych...

Między nami zapanowała nieprzyjemna cisza. Zabolało go to co powiedziałam. To było widać, pomimo, że próbował to ukryć.

- Słyszałem o tym co się stało dzisiaj w nocy. - Szybko zmienił temat.

- O czym ty mówisz?

- Ashley mi powiedziała, że ktoś się do was włamał - Zatłukę ją jak wrócę! - Zakładam, że nie był to zwykły włamywacz.

- Ehh... Nie wiem kim byli ani czego chcieli więc skończmy ten temat.

- Oni? Ilu ich było?

- Nie ważne, powiedziałam koniec.

- Alice, to może być bardzo ważna informacja, więc powiedz mi wszystko co wiesz.

- Dlaczego mam ci się zwierzać co? Nie widzę powodu żeby ci to powiedzieć.

- ALICE - W jego oczach można było dostrzec wielką determinację. Wiedziałam, że dalsze opieranie się nie ma sensu.

- Ehh... No dobra. Było ich chyba trzech, nie widziałam ich twarzy, a gadali o... czymś mało istotnym.

- Czym dokładnie?

- Nie ważne.

- Alice.

- ... o tym że ktoś kazał im mnie gdzieś zabrać, porwać jeśli wolisz.

Ta dłużąca się w nieskończoność cisza była straszna... Nie wiedziałam co mu siedzi teraz w głowie i nie wiem czy chciałabym to wiedzieć.

- Usłyszałaś imię któregokolwiek z nich?

- Nie - Spojrzałam na niego. Intensywnie nad czymś rozmyślał i sądzę, że nie jest to nic dla mnie przyjemnego.

- No dobra, trochę wcześniej niż chciałem, ale nie mam wyboru.

- Już się boję co wymyśliłeś.

- Chodź, idziemy do samochodu.

- Gdzie mnie znowu wywozisz?

- Poznasz kogoś...

- A co jeśli nie chcę?

- Nie za bardzo masz wybór. - No fajnie... Wywróciłam tylko oczami i ruszyłam za Eric'iem w stronę samochodu. Gdy tylko wsiedliśmy Eric wyciągnął komórkę i gdzieś zadzwonił.

- Halo? To ja Eric... Ta, wszystko w porządku tylko... Nie, nie chodzi o żadną forsę......... Ale daj mi coś powiedzieć!........... Wiesz co? Zaraz u ciebie będę, bo rozmowa telefoniczna Z TOBĄ nie ma sensu... Powiem ci jak dojedziemy... Tak, my... Dowiesz się wszystkiego jak będziemy na miejscu, nara! - Włożył komórkę do kieszeni i spojrzał na mnie - Od razu jedziemy do tego półmózga czy najpierw na kawę?

- W sumie to jeszcze dzisiaj nie piłam kawy.

- No to wszystko jasne... - Ruszyliśmy w stronę kawiarni.

<40 minut później>

To jest najlepsza kawa jaką kiedykolwiek piłam! Nie wiedziałam, że taka kawiarnia jest w naszym mieście. Całe szczęście Eric nic się nie odzywał i w ciszy sączył swój napój. Usłyszałam dzwonek telefonu, przyjemną dla ucha melodię ,,Savages'' i spojrzałam na Erica, który przyłożył słuchawkę do ucha.

- O co chodzi..? Zaraz będziemy... Za ile? Nie wiem, za jakieś 15 minut.... Ok... Dobra, to nara.

- Coś się stało?

- Nie, nic. Kolega pytał za ile będziemy. Pospiesz się, bo on nie lubi spóźnień, a mieliśmy być u niego już dawno.

Dopiłam na szybko kawę, zapłaciliśmy rachunek (znaczy się Eric zapłacił, ale mniejsza z tym) i ruszyliśmy.


----------------------------------------

Przepraszam, że jak na tyle czasu rozdział jest aż tak krótki, ale mam OGROMNY problem z weną, która mnie opuściła. Staram się pisać jak tylko mam czas i jakikolwiek okruszek weny, ale jak widać niespecjalnie mi to idzie... Do tego dochodzi ta cholerna szkoła i 4 sprawdziany w tygodniu + około 4 kartkówek, sprzątanie w domu też zajmuje sporo czasu. Wiem, że to tylko głupie wymówki, ale niestety to sama prawda...

Gomen ludziska, mam nadzieję, że następny rozdział uda mi się napisać szybciej :(


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top