Rozdział 10

Promienie słoneczne padły na moją twarz, zmuszając mnie do obrócenia się na drugi bok. Bardzo nie chciało mi się wstawać. Słysząc hałasy za drzwiami tylko zakryłam głowę poduszką... Pomogło! Przynajmniej do momentu, w którym ktoś nie wpadł do pokoju jak energetyczny huragan...

- Pobudka śpiąca królewno! Jest już po ósmej, pora wstawać! Dzisiaj czeka nas trening!

Wyjrzałam lekko spod poduszki patrząc na Erica jak na skończonego idiotę.

- Przyjdź o dziesiątej... Daj mi spać do cholery... - Zakryłam się bardziej kołdrą, znów kładąc sobie poduszkę na głowę. Usłyszałam cichy śmiech i kroki kierujące się w moją stronę. Gdy ucichły poczułam jak łóżko się ugina pod jego ciężarem.

- Zgoda, ale pod jednym warunkiem. - Spojrzałam na niego, ale napotykając jego dwuznaczny wzrok szybko usiadłam. Zaśmiał się znowu z mojej reakcji, a ja się lekko zarumieniłam. Ma tak cudownie dźwięczny śmiech... Chwila, ja tego nie pomyślałam... Zarumieniłam się troszkę mocniej. To się wytnie.

- Aż się boję zapytać, ale czego chcesz? - Uśmiechnął się już normalnie i położył się na brzegu.

- Prześpię się z tobą, może być? Czy jednak idziesz?

Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. To zabrzmiało gorzej niż powinno... Chyba... Albo ze mną jest już coś nie tak. Jeden pies, ważne jest to, że po 3 sekundach wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej bieliznę, czarne getry i  fioletową koszulkę z krótkim rękawem. Nawet nie pytam skąd Felix to ma, wolę chyba nie wiedzieć... Obróciłam się w stronę chłopaka w dalszym ciągu leżącego na skraju łóżka.

- Kiedy zaczynamy trening?

- Jak zjemy śniadanie pojedziemy na małą polankę, tam cię nauczę trochę lepiej używać twoich wrodzonych umiejętności. Walkę bronią zostawimy na następny trening, bo po dzisiejszym padniesz... - Przerwałam mu z lekkim urazem w głosie.

- Uważasz, że jestem słaba? - Patrzyłam na niego z mordem w oczach. On tylko spojrzał na mnie zszokowanymi oczami i zaczął się śmiać. Przymknęłam oczy z nerwów, czekając aż się uspokoi.

- N-nie! Nie o to mi chodziło! - Wydusił nie mogąc się opanować. - Nigdy nie zrozumiem kobiet, wszystko bierzecie na opak... Macie wieczny okres, czy co?

- CO?! - Wściekła ruszyłam w jego stronę. Mina mu zrzedła i wycofał się pod ścianę, wciąż będąc na łóżku.

- T-to nie miało na celu cię obrazić, słowo! - Zaczął machać przed sobą rękami próbując się wytłumaczyć. Ja tylko dalej się do niego zbliżałam z zaciśniętymi pięściami. - Jakoś tak mi się wymsknęło, naprawdę! - Weszłam na łóżko będąc coraz bliżej zabicia go. - To nie miało tak zabrzmieć!

Gdy byłam tuż przed nim zrobiłam coś czego sama się po sobie nie spodziewałam. Usiadłam mu na nogach okrakiem i położyłam jedną rękę na ścianie. Lekko się pochyliłam trochę spokojniejsza. Ale tylko trochę!

Eric zamilkł i patrzył mi się w oczy, tak samo jak ja w jego. Oboje się uspokoiliśmy. Nie wiem jak, ale cała złość ze mnie uleciała. Jakby nigdy jej nie było... Zamiast niej poczułam coś innego. Coś co ostatnimi czasy dość często mi towarzyszyło, pomimo, że nie chciałam do siebie dopuścić myśli, że to uczucie jest prawdziwe. I dalej nie chce, ale coraz gorzej mi idzie wmawianie sobie, że to tylko moje głupie wrażenie. Widziałam, że chłopak ma delikatne wypieki na twarzy i nie do końca wie co zrobić. Wiedziałam, że chce mnie pocałować, ale boi się, że się obrażę, że nie będę chciała się do niego odzywać.

Powoli się od niego odsunęłam, pomimo, że i serce, i ciało kazało mi zrobić zupełnie na odwrót. Zobaczyłam lekki zawód w oczach Erica, ale bez słowa wstałam i poszłam do łazienki się ubrać.

*pov. Eric*

Patrzyłem na dziewczynę znikającą za drzwiami, nie dowierzając temu co tu przed chwilą miało miejsce. Ona sama podeszła tak blisko... Jeden niewielki krok i mógłbym ją pocałować! Tylko jeden ruch... Który zapewne skończyłby się na spoliczkowaniu mnie i wyrzuceniu z pokoju, w najlepszym przypadku oczywiście.

Usiadłem na skraju łóżka i podparłem głowę na rękach. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Zrobiła to pod wpływem złości? Na pewno, przecież ciągle mówi, że mnie nie kocha. Nie możliwe żeby zrobiła to z powodu odwzajemnienia moich uczuć.

A może jednak?

Nie, nie ma co dawać sobie nadziei... Brawo, idioto, zrobiłeś to już na samym początku! Trochę za późno na takie stwierdzenia! Ehh... Dobra, pora na śniadanie.

Poszedłem do kuchni gdzie już wszyscy siedzieli i jedli kanapki.

- I jak tam poszło z twoją królewną? - Zagadał Aaron. Poczułem ciepło na policzkach jak tylko pomyślałem o tym co się przed chwilą stało.

- D-dobrze, zaraz zejdzie. - Zacząłem przygotowywać śniadanie dla siebie i dla Alice. Postanowiłem usmażyć jej ulubione naleśniki z bitą śmietaną, borówkami i truskawkami.

Szybko je zrobiłem i zacząłem ozdabiać talerz wyżej wymienionymi składnikami. Efekt końcowy zadziwił nawet mnie, jak mam być szczery. Wyszło mi nadzwyczaj dobrze! Potwierdził to wzrok Alice jak tylko zobaczyła swoje śniadanie. Uśmiechnąłem się patrząc na iskierki radości tańczące w jej oczach.

- Śniadanie gotowe, milejdi. - Zrobiłem lekki ukłon chcąc się troszkę powygłupiać.

- Dobrze, dziękuję milordzie. - Zaśmiała się uroczo, a ja się wyprostowałem. Nawet na chwilę nie spuściłem oka z mojego anioła. Podeszła do talerza biorąc kęs naleśników i szeroko się uśmiechnęła. - Pyszne! Najlepsze jakie jadłam! - Słysząc komplement lekko się zaśmiałem. Poczułem lekkie ciepło na policzkach.

- Cieszę się, że ci smakuje aniołku.

Spojrzała na mnie rumieniąc się i skupiła się na jedzeniu. Po krótkiej chwili zająłem miejsce koło niej i sam zająłem się swoim śniadaniem.


------------------

Jestem tak bardzo nieusatysfakcjonowana tym rozdziałem ;-; Tak bardzo źle wyszedł... Ale dobra whatever, mam nadzieję, że nie było aż tak bardzo źle ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top