2. Bezwartościowa dusza.

The Neighbourhood – Wires

~ All that he invested in goes

Straight to hell ~


Niewiedza to najgorsze, czego człowiek mógł doświadczyć. Brak wyciągania wniosków z naszych doświadczeń życiowych negatywnie wpływała na trafność naszych przyszłych decyzji. Nasza własna historia odgrywała kluczową rolę, gdyż definiowała nas i pokazywała, ile w życiu musieliśmy wycierpieć, aby znaleźć się w obecnym miejscu. Udowadniała ludziom dookoła, że każdy był inny. Nie było w tej kwestii sprzecznych zdań czy myśli. Świadczyła o tym, kto z nas był dobrym człowiekiem, a kto złym. Choć wielu powiadało, że nie taki podział nie istniał, ponieważ każdy z nas robił złe rzeczy. I robić będzie je już zawsze.

Gdybym mogła poznać swoje korzenie, zrobiłabym to bez wahania. Miałam nadzieję wewnątrz swojego złamanego serca, że w najbliższym czasie było to możliwe. Rozpatrywałam w głowie wiele scenariuszy, jakie mogły się wydarzyć. Poczynając od tych najpiękniejszych, a kończąc na istnym koszmarze. Nie wiedziałam do końca, co o tym wszystkim sądzić. Nie zliczyłabym na palcach obu rąk, ile razy prosiłam Laurę czy Doriana o prawdę. Ja wręcz błagałam ich na kolanach, a jedyne co dostałam w odpowiedzi, było to, że mam się zamknąć i iść przygotować na spotkanie z gośćmi. Łzy same spływały po mojej twarzy. Nie kontrolowałam ich, bo nie umiałam. Nikt mnie tego nie uczył.

Wszystkiego musiałam próbować sama. Odkąd babcia odeszła, wszystko się zmieniło. Nie było osoby, która wstrzymywała prawie każdą awanturę w domu ze mną w roli głównej. Nie pamiętałam chwili, w której w głowie nie pojawiały się czarne i martwiące myśli. Codziennie wypatrywałam w gwiazdach jej pięknie namalowanego uśmiechu, dodającego mi odwagi. Odwagi do tego, aby nauczyć się żyć i nie chcieć zginąć, odejść z tego świata.

Męczyłam się w swoim ciele i ze swoimi myślami, a także wszystkim, co dotyczyło mojej osoby. Babcia mówiło o mnie jak o Aniołku. Podarowała mi z tej okazji łańcuszek z małymi skrzydełkami. Tłumaczyła mi, że od tamtej chwili zawsze stał obok mnie Anioł Stróż. Jako iż byłam małym dzieckiem, wierzyłam w to i uśmiechałam się. Odkąd jej zabrakło, szczęście i radość zniknęły i na ich miejscu pojawiła się tylko czerń, która do końca stała bacznie po mojej prawej stronie, podpowiadając, że byłam nikim. Nie miałam nikogo, kto mógł mi pomóc. Zdana byłam tylko i wyłącznie na samą siebie.

Przekręciłam się na drugi bok, rozszerzając ostrożnie powieki w obawie przed promieniami kalifornijskiego słońca. Mruknęłam zdegustowana porankiem i nakryłam jeszcze wyżej kołdrą. Skuliłam delikatnie swoje ciało okryte jedynie za dużym podkoszulkiem. Gdy nieznacznie poruszyłam głową, poczułam ból w okolicy szyi. Położyłam się na plecach, rozszerzyłam powieki i przetarłam je dłońmi. Wyciągnęłam ręce w górę, by lekko je rozciągnąć. Rzuciłam okiem na zegarek, który stał na szafce nocnej. Wskazywał godzinę ósmą trzydzieści, co oznaczało, że nastał czas, aby wziąć kolejną dawkę leków, bez których moje zachowanie byłoby zupełnie inne. Na skutek tego zmuszona musiałam wstać i odszukać je w torebce, a gdy udało mi się to zrobić, popiłam je wodą również znalezioną w czeluściach swojego bagażu podręcznego.

– Cześć, Madelaine. Cieszę się, że już jesteś – pisnęłam przestraszona, w rezultacie czego podskoczyłam do góry. – Och, wybacz. Nie chciałem cię przestraszyć. Jestem Thomas.

– Umm, cześć. – Podrapałam się po karku, wcześniej odwracając się w stronę małego chłopca. – Przepraszam cię, ale jestem lekko skołowana.

– Wina leży po mojej stronie. Powinienem był cię wcześniej uprzedzić, że zechcę wpaść w odwiedziny do ciebie – zachichotał i rozweselony usadowił się wygodnie na moim łóżku.

– Czyli jesteś bratem Christiana, prawda?

– Bardzo mądra jesteś, Madelaine. Lubię to. – Półksiężyc nie schodził z jego ust. – Tak, jestem jego bratem.

Prychnęłam pod nosem bardzo cicho, nie chcąc obrażać chłopca.

– Nie widać, żebyście nimi byli.

– Coś mówiłaś, bo nie dosłyszałem? – Uniosłam brwi w zdziwieniu, że to usłyszał.

– Nie, nie. Nic nie mówiłam więcej, Thomas – wymamrotałam pod nosem.

– Jak ci się podoba twój nowy pokój? – zapytał niepozornie. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. – Pomagałem mamie wybierać dodatki. Na przykład ten pluszak i poduszki były moim wyborem. Myślałem, że ci się spodobają, więc wpakowałem je do koszyka.

– Są naprawdę urocze i piękne. Dziękuję ci – odpowiedziałam zgodnie z tym, co czułam i myślałam.

Postanowiłam podejść do Thomasa i lekko go uściskać. Objęłam go rękoma, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Zdziwiłam się, czując w sobie dziwnie przyjemne ciepło. Nie spodziewałam się go.

– Co ci się stało w szyję?

Spanikowana otworzyłam szerzej oczy.

– Wiesz, pobrudziłam się trochę cieniami do powiek i zapomniałam zmyć tego. Dziękuję, że mi przypomniałeś – przełknęłam ślinę. – Zaraz pójdę do łazienki i pozbędę się tego.

– Pasuje ci ten fiolet, laleczko.

Wstrzymałam na moment wszystkie funkcje życiowe, słysząc zachrypnięty głos Christiana.

– A ty, młody, miałeś nie przeszkadzać naszej nowej współlokatorce, prawda? – przypomniał swojemu bratu, na co ten w sprzeciwie założył ręce na piersi.

– Zajrzałem, żeby zobaczyć, czy wszystko u niej w porządku. Tylko tyle, Christian. – Zrobił maślane oczy w stronę starszego brata.

– Ach, niech ci będzie, ale na drugi raz posłuchaj się mnie, dobrze? – Odważyłam odwrócić się w jego stronę. – Madelaine potrzebuje zaadaptować się do nowego miejsca sama. Nie potrzebuje naszej pomocy, nieprawdaż? – Spojrzał na mnie.

– Twój brat ma rację. Poradzę sobie. Jestem dużą dziewczynką. – Zaśmiałam się nerwowo, widząc wzrok bruneta.

– Róbcie, co uważacie za słuszne.

– I to mi się podoba, Tommy. – Christian ucałował brata w czoło, po czym roztargał jego jasne włosy we wszystkie strony świata. – Biegnij pograć na konsoli, którą ostatnio dostałeś. Pogramy dzisiaj?

– Chętnie, a może Madelaine mogłaby do nas dołączyć? – Blondyn przeniósł swoje niebieskie tęczówki na mnie, a następnie z powrotem na brata.

– Myślę, że... – nie dane było mi dokończyć.

– Sądzę, że White powinna rozpakować swoje bagaże i jeszcze odpocząć. – Zmierzył mnie wzrokiem.

Thomas niechętnie pokiwał głową i wyszedł z mojego pokoju, zostawiając nas samych. Miałam cichą nadzieję, że jeszcze wróci i nie będę musiała znosić obecności tylko i wyłącznie Christiana. Westchnęłam, obracając się na pięcie, ale nie poszłam daleko, gdyż silna dłoń bruneta zacisnęła się na moim ramieniu, za które szarpnął mną jak szmacianą lalką. Rzucił mnie na materac łóżka i pochylił nad moją twarzą, skanując ją dokładnie kilka razy.

Przyszła mi do głowy myśl, że czegoś szukał w moich oczach, ponieważ to właśnie na nich najdłużej się zatrzymywał. Starałam się mrugać spokojnie, bez nerwów, chociaż z nim było to wręcz niemożliwe. Nie wiedzieć czemu sprawiał wrażenie strasznie zdeterminowanego do wykonania czegoś. Coraz częściej przypuszczałam, że chodziło o jego obietnicę. Poprzysiągł, że upadną najniżej, jak się da i będzie przyglądał się temu z szerokim uśmiechem. Nie chciało mi się w to zbytnio wierzyć, bo byłam doszczętnie zniszczonym człowiekiem. Nie posiadałam niczego w zanadrzu.

Bynajmniej tak wtedy myślałam. Teraz widzę, jak bardzo się myliłam. Zostawiłeś po sobie ślady, których nie umiem się pozbyć. Są ohydne, gdy tylko na nie spojrzę. Czuję w sobie do tej pory, jak na mnie działałeś. Bo już nie działasz. Nigdy tego więcej nie będzie mógł zrobić. Nie istniejesz w moim życiu od dawna. I tak musi pozostać do samego końca. Dopiero wtedy będziemy mogli zadecydować, co robić dalej z naszymi niedotrzymanymi obietnicami.

Mentalnie przewyższał nade mną kilkukrotnie, ale nie dawałam się. Musiałam być twarda tak jak zawsze.

– Strach cię obleciał, co, White? Boisz się.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo, bo mózg ci pęknie – burknęłam pod nosem obdarzając go cynicznym uśmiechem. – O ile coś tam jeszcze zostało.

– Prosisz się o powtórkę z rozrywki. Jeśli tak bardzo chcesz, mogę to zrobić, ale tym razem ze skutkiem śmiertelnym – poinformował beznamiętnym głosem. Spięłam się. – Odpuść, błagam. Jesteś taka żałosna. Dziewczynka z porządnego domu. Wszystkie jesteście takie same.

– Nie znasz mnie i nigdy nie poznasz, Christian, więc zamknij się, dobra?

– Stawiasz się? – Uniósł jedną z brwi w akcie prowokacyjnym.

– Co, jeżeli powiem, że tak?

– Zniszczę cię za to, a potem zrobię to drugi i trzeci raz. – Chwycił moje oba nadgarstki i położył je wyżej na materacu. – Tak w gratisie, laleczko.

Nie wytrzymałam, słuchając tych bredni. Plunęłam mu prosto w twarz. Otarł moją ślinę jedną ręką i wytarł ją o materiał swoich luźnych spodni dresowych. Spiorunował mnie wzrokiem i dopiero zrozumiałam, jak bardzo sobie nagrabiłam, choć nie powiem, bawił mnie ten widok. Boże, ale ty jesteś głupia, pomyślałam.

– Co ty sobie wyobrażasz, co? – Owinął jeszcze mocniej i ściślej palce wokół moich nadgarstków, przez co syknęłam, gdy szarpnęłam nimi, chcąc się uwolnić. – Myślisz, że zajmiesz moje miejsce? Jesteś w poważnych tarapatach, White. Zmuszasz mnie, a konkretniej dajesz coraz więcej powód, bym zaczął traktować cię jak potencjalnego wroga. Jestem o tyle... – Wskazał ilość za pomocą palców. – Jestem tyle od tego, żeby naprawdę zrobić ci krzywdę.

– A wczoraj, co to, kurwa, było? Przedsmak tego, co mnie czeka? – spytałam z sarkazmem.

– Dokładnie tak, Madelaine. Masz całkowitą rację.

– Jesteś jakimś psychopatą. Widać to w twoich oczach, Christianie. Martwisz się z tego powodu, prawda? – Nagle jakby uścisk stracił na sile. Chłopak zaczął się powoli wycofywać. – Mówię prawdę. Wiesz o tym doskonale tak jak ja. Nienawidzisz się za to, jak się zachowujesz. Chcesz siły i władzy?

Nie odrywałam wzroku z jego przerażonej twarzy.

To najpierw pokaż, że na nią zasługujesz, a potem czysto o nią walcz – powtórzyłam słowa, które usłyszałam kiedyś podczas jednej kłótni babci z Laurą. Miała dokładnie taką samą minę, co ciemnooki.

– Pożałujesz, że cię nie udusiłem wczoraj – wycedził przez zaciśnięte zęby, a na koniec dodał: – Będziesz ubolewać nad faktem, że nie jesteś martwa. Obiecuję ci to.

– A ja obiecuję, że jeszcze bardziej znienawidzisz samego siebie za to, co mi robisz – wyszeptałam, gdy zniknął z mojego pola widzenia.

Opadłam ponownie plecami na łóżko. Przetarłam zmęczoną twarz rękoma, robiąc głębsze i znacznie dłuższe oddechy. Niepokój rósł we mnie coraz bardziej z sekundy na sekundę, podobnie jak chaos w głowie.

Zrozumienie tego chłopaka było wyczynem nadzwyczajnym. Czułam się jak w filmie, gdzie główny bohater zgrywał niezniszczalnego, a w rzeczywistości rozlatywał się od środka małymi etapami. Może Christian taki właśnie był? Nie znałam go i nie chciałam poznać, jednak moja ciekawość miała inne plany. Bycie tego typu człowiekiem musiało być faktycznie zadziwiające. Zamarzyłam, aby poznać jego każdą myśl i zamiar, szczególnie wobec mnie. Wydawało się to dla mnie głupie, że zachowywał się w ten sposób, ale w pewnym sensie urzekało mnie to. Nieważne, że kurewsko się bałam. Wniknięcie do jego duszy było moim nowym celem.

Wstanie z łóżka zajęło mi kilka dobrych minut. Stwierdziłam, że przydałoby się rozpakować i nieco doprowadzić samą siebie do ładu. Podeszłam do walizki i położyłam ją na środku pokoju, a następnie wyjęłam wszystkie ubrania, dodatki i buty. Popatrzyłam na nie i aż przeraziła mnie ilość, ile pieniędzy zostało zmarnowanych na potrzebne rzeczy. Zastanawiałam się, po co był mi pasek marki Louis Vuitton, skoro nie wnosił nic wartościowego do mojego życia, a tylko dobrze wyglądał. Ta sama myśl nasunęła mi się, gdy w polu mojego widzenia znalazły się buty Valentino. Miałam je raz na sobie, a kosztowały mnóstwo pieniędzy.

I to była właśnie definicja życia w luksusach, którego nigdy nie chciałam. Szczerze go nienawidziłam. To właśnie pieniądze i chęć zdobycia sławy sprawiły, iż straciłam wszystko. Godność, honor i własną wartość. Ludziom wydawało się, że byłam szczęśliwa. Udawanie od zawsze stanowiło moją największą zaletę. Łykali moje kłamstwa jak pelikany, podczas gdy w środku cała drżałam i płakałam. Znikałam w ich oczach i ciągle wracałam. Wiele razy w trakcie różnych spotkań czy balów charytatywnych uciekałam jak najdalej od nich wszystkich. Byłam świadoma, że czekały na mnie konsekwencje moich pochopnych decyzji. Można śmiało powiedzieć, że niedorzecznych, ale czy niedorzeczną rzeczą był fakt, że chciałam odzyskać radość z życia? Tak jak robiłam to za dzieciaka, gdy nie znałam pojęcia ból psychiczny. Kiedy mała Madelaine Lily White nie wiedziała, co czeka na nią w przyszłości. Nie sądziła, że jej skrzydła zostaną podcięte, a w pewnym momencie całkowicie odcięte.

Zniszczono mnie oraz moje marzenia. Nie ukrywałam tego, gdyż nie widziałam w tym większego sensu. Jak w samym życiu. Marzyłam o tym, by zemścić się na wszystkich potworach, jakie pojawiły się w moim życiu i długo z niego nie odchodziły, choć powinny niemal od razu.

– Zakryj te siniaki, bo zaraz wychodzimy. – Usłyszałam za plecami.

– Nigdzie się z tobą nie wybieram, Blake. Chyba zdurniałeś do reszty – odezwałam się z irytacją w głosie. – Po ostatnich incydentach wolę zachować bezpieczną odległość między nami.

– Mam użyć siły? – Postawił jeden większy krok przed siebie.

– A co? Rozumu nie masz, żeby nim się posługiwać? – odpysknęłam niemiło.

– Może wymyślisz coś bardziej oryginalnego? Ile to ja już się tego nasłuchałem. – Zaśmiał się niespodziewanie. – Moja chęć zniszczenia ciebie robi się coraz większa, laleczko. Nie chcesz tego.

– Kto powiedział, że ja pierwsza nie zniszczę ciebie?

I tak też zrobiłam. Zrównałam z ziemią wszystko, co zbudowałeś.

– Taka wysoka pewność siebie zgubi cię, Christianie. Będziesz leżał na ziemi i nie dostaniesz pomocnej dłoni – sprostowałam, unosząc hardo głowę do góry.

– Dlaczego tak uważasz, Madelaine? – Podszedł do mnie i stanął naprzeciw, mocno patrząc się w moje tęczówki.

Pokręciłam delikatnie głową, nadal odczuwając ból w okolicach szyi.

– Nie podajesz nikomu pomocnej dłoni, więc nie oczekuj w zamian czegoś, czego sam nie potrafisz zrobić – wyjaśniłam. Odwróciłam się na pięcie z zamiarem pójścia do łazienki, jedna zatrzymał mnie jego głos.

– Sądzisz, że byłby w stanie zmienić swoje podejście do świata? – Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu i ponownie na niego spojrzałam.

– Każdy z nas może, tylko musi tego chcieć. To musi być widać, Christianie. Wymaga to wiele czasu i twojego zaangażowania. – Wzruszyłam ramionami i wydęłam lekko usta. – Bez tego ani rusz.

– Byłabyś w stanie mnie tego nauczyć, laleczko?

– Najpierw na moją pomoc sobie zasłuż – odchrząknęłam. – Potem może się nad tym zastanowię. Gdzie tak właściwie mnie zabierasz? – Przeczesałam swoje niesforne włosy.

– Mam trening i moi przyjaciele chcą cię poznać, nie wiem po co. – Wzruszył nonszalancko ramionami. – Uważam, że kolejna osoba w ich życiu nie jest potrzebna. Szczególnie, że to ty nią jesteś.

– Dziękuję ci za takie cudowne komplementy! – pisnęłam ironicznie i złączyłam obie dłonie. – Chcesz za to order dla super, damskiego boksera? – zażartowałam, na co w odwecie zostałam obdarzona bojowym spojrzeniem.

– Prowokujesz mnie, a to źle, White – wycedził przez zęby.

– Znowu mnie udusisz albo ubezwłasnowolnisz? – Wystrzeliłam brwi i wysunęłam lekko wargi, jakkolwiek źle to nie wyglądało.

– Jeżeli będę miał ku temu powody, dlaczego nie. Fajnie wyglądałaś. – Zaczął się do mnie zbliżać, a ja stawiałam kroki do tyłu. – Taka bezbronna i cichutka, nic nieznacząca laleczka. Jak to jest być nikim, co?

Zamknęłam powieki i stanęłam do niego plecami. Przełknęłam głośno ślinę, czując za sobą jego obecność. Mocne perfumy uderzył w moje nozdrza ze zdwojoną siłą.

– Twoja dusza jest bezwartościowa, Madelaine. Nic w niej nie ma. – Pochylił się nade mną i musnął ustami zagłębienie mojej szyi. Przejechałam smukle wargami po jej skórze, wywołując u mnie falę dreszczy. – Nawet głupiej cząstki, która sprawiałaby, że jesteś wyjątkowa, rozumiesz? Pusto i czysto.

– Nie mówisz prawdy. Kłamiesz, Blake – wyszeptałam i zacisnęłam usta w wąską linię, gdy zahaczył palcami o moje.

– Szczerość to moje drugie imię, laleczko. – Zaciągnął się moim zapachem. – Spróbuj być taka jak ja, a nie zrobię ci krzywdy. Nawet przeproszę i zrekompensuję to, co zrobiłem wczoraj.

Zgodzić czy się nie zgodzić?

– Przy mnie nic ci nie będzie groziło.

– Nie chcę. Nienawidzę cię po tym, co mi zrobiłeś. – Pokręciłam energicznie głową, chcąc, aby odszedł i zostawił mnie w spokoju. – Wyjdź stąd, słyszysz? Wynoś się, Christian!

– Ale ja nic złego nie robię. Składam ci jedynie propozycję, żebyś nie musiała więcej cierpieć.

– Cierpienie będzie nieuniknione, jeżeli obok mnie będziesz ty. – Wzdrygnęłam się, po czym dałam krok do przodu. Obróciłam się szybko na pięcie i odepchnęłam bruneta, kiedy przybliżył się do mnie. – Odejdź od mnie. Wyjdź i nie wracaj. I nigdzie z tobą nie jadę.

– Właśnie, że pojedziesz. – Kiwnął głową, przybierając poważny wyraz twarzy. – Inaczej będzie niemiło. Chcesz tego? – Speszona odwróciłam wzrok, pokazując, że wygrał ze mną.

Nie miałam siły dłużej walczyć. Koniec z udawaniem wielce silnej. W tamtym momencie powitałam na nowo czerń, która na krótką chwilę zniknęła, ale na moje własne życzenie powróciła.

– Zadałem ci pytanie, do kurwy! – wrzasnął.

– Nie, nie chcę – zaprzeczyłam głośniej i przymknęłam powieki, pod którymi czaiły się łzy. – Za dziesięć minut będę gotowa.

– Takiej odpowiedzi oczekiwałem. – Ujął mój podbródek w swoje długie palce. – Zachowuj się jak należy, a nic ci nie będzie. Czekam na dole. Pośpiesz się, bo nie lubię spóźnialstwa.

Trzask drzwi spowodował, że podniosłam swój skołowany, przerażony wzrok. Odetchnęłam głęboko, czując wewnątrz panikę. Ułożyłam swoją dłoń na klatce piersiowej, by unormować oddech. Bezapelacyjnie Christian Aaron Blake był nienormalny. Zachowywał się wręcz jak psychopata. Najgorszy z najgorszych. Sądziłam, że po wypędzeniu wszystkich złych ludzi ze swojego życia, nikt podobny mi się ne trafi. I w sumie to miałam rację. Trafił mi się przypadek znacznie cięższy do pokonania. Byłam zbyt słaba i jak on to ujął:

Moja dusza była bezwartościowa.

Miał w tym wiele racji. Nie posiadałam żadnej wartości. Po prostu byłam istotą żywą, za którą nikt nie przepadał, a ci, którzy szanowali mnie choć trochę, odeszli na zawsze. Czułam się, jakbym dryfowała pośród ciemność, z której wyjścia nie było. Bo tym wyjściem była pomocna dłoń, a jej podać mi nikt nie chciał. Brzydzono się mną. Byłam brudna i ohydna. Stało się to w momencie, gdy pierwszy raz komuś zaufałam. To co dobre uleciało ze mnie w trybie natychmiastowym. To co złe zaczęło definiować mnie samą. I nie chciałam, aby tak było, ale wyjścia innego nie miałam. Nie potrafiłam go znaleźć.

W swoim ubiorze postawiłam na wygodę. Wciągnęłam na siebie czarne szorty z dżinsu, a na górę założyłam biały top. Dobrałam do tego złote kolczyki, zegarek sportowy i małą torebkę Guess. Na nogi wrzuciłam białe buty Nike. Wykonałam lekki makijaż, aby zakryć oznaki niewyspania, a na szyję nałożyłam większą ilość podkładu. Opuściłam swój pokój z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Moja mina wyrażała kompletne nic. Miałam siebie dosyć.

Zmierzyłam wzrokiem Christiana, gdy znalazłam się na dole w kuchni. Szykował jakiś posiłek w plastikowym pojemniku, popijając przy tym energetyk. Oparłam się rękoma o blat kuchenny i bacznie obserwowałam jego każdy ruch. Nie wiedziałam, czy on również ukradkiem zwracał na mnie swoją uwagę. Szczerze mówiąc, miałam to głęboko w poważaniu.

– Mam sama zrobić sobie śniadanie, czy zjemy coś po drodze? – zapytałam, czując powolny głód.

– Mama przygotowała coś specjalnie dla ciebie wczoraj. Gotowała pół dnia. – Nie spojrzał na mnie ani razu. – Weź sobie, co chcesz i idź do auta. Ja zaraz do ciebie dojdę.

– Cokolwiek. – Wzruszyłam ramionami.

– Zachowujesz się jak rozpieszczona księżniczka, wiesz, laleczko?

– Znowu prowokujesz kłótnię, a potem winą obarczasz mnie i wyżywasz się – podniosłam ton swojego głosu. – Nie widzisz problemu w sobie, czy jak?

– Lepiej było, jak nic nie mówiłaś – poinformował mnie zwyczajnym głosem, na co jedynie cicho prychnęłam pod nosem, sięgając ręką po sałatkę owocową w lodówce.

– Vice versa, Blake. – Przewróciłam oczami.

– Coś jeszcze? – Uderzył ręką w blat szafki i w końcu zjechał mnie wzrokiem.

– Jakbyś był kimś, z kim dyskusja przebiegałaby w normalnych i spokojnych warunkach, to powiedziałabym jeszcze wiele rzeczy, ale na takiego idiotę szkoda męczyć język. – Uniosłam swoje kąciki ust w cyniczny sposób i posłałam mu obojętne spojrzenie przez szkło okularów. – Idę na zewnątrz, bo zatruwasz całą wolną przestrzeń, wiesz, Christianie? Może warto się w końcu postarać o dobre serce.

Nagle cały strach wydawał się być jedynie wspomnieniem. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Duma zajęła miejsce wszystkich poprzednich emocji i powodowała, że moje serce skakało z radości. Postawiłam mu się, czego skutki były tylko i wyłącznie pozytywne. Wzięłam pojemnik ze swoim śniadaniem, widelec i wyszłam na zewnątrz. Usiadłam na schodkach przed wejściem i wsadziłam do ust kilka kawałków owoców. Mruknęłam pod nosem zadowolona.

Nie cieszyłam z życia za często. Dawało mi ono w kość, przez co podchodziłam do niego z dystansem i negatywnym nastawieniem. Dałam poznać się dotychczas ludziom jako dziewczyna, którą można ranić, a ona i tak się podniesie. W tamtej chwili tak nie było. W moim sercu panował nieustanny smutek. Zakrywałam makijażem oznaki nieprzespanych nocy, podczas których wylewałam hektolitry łez w poduszkę, dusząc w sobie krzyk. Nie pamiętałam chwili, kiedy udało mi się normalnie przespać te kilka godzin. Powinnam się wtedy regenerować, a jedyne co robiłam, to płakałam i przeklinałam w duszy siebie za to, że byłam słaba. Dostanie od kogoś pomocnej dłoni stało się moim najskrytszym marzeniem, na spełnienie którego szanse pozostawały niewielkie, a wręcz malały z każdym dniem.

Ciche chrząknięcie rozległo się za moimi plecami, przez co wzdrygnęłam się. Czułam, jak skanował wzrokiem moje spięte ciało. Odwróciłam głowę w jego stronę, a okulary zsunęły się z mojego nosa. Gdy chciałam po nie sięgnąć, nasze dłonie się zetknęły. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, sugerując, że ten dotyk był mi znajomy.

– Gapisz się, laleczko. Wiem, że jestem przystojny i zabójczo gorący, ale nie musisz mnie maltretować. – Zaśmiał się ironicznie.

– Gapić to ja się mogę, ale na pewno nie na ciebie, dupku. – Posłałam mu gromkie spojrzenie. – Zawsze masz takie wybujałe ego czy tylko dzisiaj?

– Nie lubię, kiedy ktoś ze mnie szydzi i żartuje, wiesz? – zapytał, podając mi przedmiot.

Prychnęłam, nie kryjąc zażenowania jego postawą.

– A ja wręcz nienawidzę, kiedy jesteś obok mnie. Muszę tam z tobą jechać? – ściszyłam momentalnie głos, gdy spotkałam jego czarne tęczówki. – Dobra, tylko się zapytałam.

– To lepiej nie pytaj wcale, skoro wiesz. – Pokręcił głową i przewrócił oczami.

– Gdzie Thomas? Myślałam, że w ostatni dzień wakacji woli się wyspać.

– Pojechał na ostatnie zgrupowanie z klubu przed rozpoczęciem sezonu. – Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co mu chodzi. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w kierunku czarnego auta bruneta. – Młody gra w koszykówkę tak jak ja. Ma dzisiaj ostatni wakacyjny trening.

– Siedmiolatek i koszykówka? Ty mu kazałeś, Christianie?

– Dla niego nigdy nie będę takim skurwysynem – oznajmił nieco spokojniej. – Jest dla mnie najważniejszym człowiekiem, poza przyjaciółmi. Nikt więcej nie będzie. Żadna laska, żaden człowieka albo nawet przedmiot.

– Nie zapędzaj się tak. Nie wiesz, co czeka cię w przyszłości – odpowiedziałam.

– Doskonale wiem, Madelaine, bo sam na nią sobie pracuję.

Zatrzymałam się na chwilę i spróbowałam pojąć sens jego słów, ale za cholerę nie potrafiłam zrozumieć, do czego zmierzał.

– Co masz na myśli? – dopytałam, poprawiając torebkę na ramieniu.

– Każdy człowiek swoimi czynami decyduje o swojej przyszłości. Dlatego ważne jest, aby wszystko, co robimy, było zgodne z nami samymi, bo bez tego to nie ma sensu. – Pewnie uniósł głowę do góry, gdy wrzucał torbę sportową do samochodu. – Nikt nie ma prawy ingerować w nasze życie, jeżeli tego nie chcemy. Stronię się od ludzi jak mogę, bo wiem, co znaczy ból.

– Ktoś cię kiedyś zranił? – Założyłam ręce na piersiach.

– Ludzie robią to nieustannie, White. – Wydął usta i pokręcił głową, wzruszając jednocześnie ramionami. – I dlatego nienawidzę życia, świata i wszystkiego, co się na nim znajduję. Może i mam fortunę zapisaną w papierach, ale nie daje to szczęścia.

W jego tęczówkach coś błysnęło. Jakby błąkające się światełko, szukające pomocy.

– Powiedziałbym szczerze, że tylko potęguje smutek i wieczne rozczarowanie.

– Wiem coś o tym. Moi... – zawiesiłam się, czując uścisk w sercu. – Każdego dnia pokazywano mi, że jestem zerem. Wmawiano, że nic mi się nie uda i zginę bez pomocy, którą mi ofiarowano. Nie mogłam tego nazywać w ten sposób i dlatego boję się nowych ludzi.

– Nie spodziewałem się tego. Wyglądasz na dziewczynkę z dobrego, porządnie poukładanego domu. – Rzucił mi wymowne spojrzenie, na co odpowiedziałam jedynie cichym prychnięciem. – Co?

– Ocenianie ludzi po wyglądzie. – Spuściłam wzrok w dół, moje kąciki ust drgnęły i pokręciłam głową. – Jakież do dorosłe, prawda?

– Jakże dorosłym jest to, aby przestać w końcu pyskować starszym – rzucił krótko i wciągnął na twarz sarkastyczną minę.

– Przypomnę, że oboje mamy siedemnaście lat, Christianie.

– Tak, ale ja posiadam coś takiego jak rozum. – Uniósł palec do góry i wskazał nim na mnie. – W przeciwieństwie do ciebie, laleczko.

– Odezwała się odpowiednia osoba, żeby to stwierdzać – zaznaczyłam stanowczo.

Chłopak więcej się nie odezwał, tylko z niewidocznym uśmiechem wsiadł do auta, trzaskając na koniec drzwiami. Warkot silnika wybudził mnie z krótkiego zamyślenia i zmusił do podążania śladami bruneta. Przyjemnie chłodna klimatyzacja zetknęła się z moją skórą od razu, gdy znalazłam się w środku na miejscu pasażera. Założyłam na ponownie na nos swoje okulary przeciwsłoneczne, by promienie słoneczne nie drażniły moich zmęczonych oczu.

Oparłam się głową o zagłówek skórzanego, jasnego siedzenia i skupiłam swój wzrok na widokach za oknem. Leniwie mrugałam powiekami, chcąc wrócić do łóżka i zasnąć na długie godziny. Chciałam spędzić ostatni dzień wakacji na leżeniu w łóżku, opalaniu się i oglądaniu ulubionych seriali.

Wypuściłam z płuc powietrze i gdy usłyszałam w radiu Wires od The Neighbourhood, poczułam dziwne uczucie spokoju. Tekst piosenki zaczął zapisywać mi się samoistnie w pamięci. Dodatkowo z ust chłopaka obok wylatywały pojedyncze słowa piosenki i nucił cicho melodię pod nosem. Nie patrzyłam na niego. Kątem oka raz spojrzałam na jego dłonie. Rytmicznie uderzał opuszkami palców w kierownicę i poruszał głową w przód raz tył. Nie wiedziałam, dlaczego powtarzałam jego ruchy. Nasze ciche głosy mieszały się ze sobą, tworząc coś niesamowicie imponującego. Niski i wysoki ton sprawiał, że widać było kontrast między nasza dwójką. Ja byłam raczej spokojną i niekiedy bardzo wyciszoną osobą, a on... No właśnie. Jaki naprawdę był Christian Aaron Blake?

Jednocześnie ciekawiła mnie jego postać, ale i kurewsko przerażała. W jego zachowaniu czułam wstręt do ludzi obcych. Nie dziwiłam mu się. Zaufanie często okazywało się mylne i zdradzieckie. Wmawiało nam, że dla kogoś się liczymy i chce dla nas dobrze. Potem wszystko okazywało się totalnym kłamstwem, a my spadaliśmy w przepaść, gdzie panowała zupełna ciemność. Dopiero zaczynaliśmy rozumieć znaczenie wszystkich słów, jakie mogliśmy usłyszeć. Wtedy gasło nasze światełko, a płomień nadziei już nie migał. On zgasł na dobre. Bynajmniej do momentu, w którym dobra dusza nie podałaby nam pomocnej dłoni i nie podniosła po rujnującej porażce.

– Śmiesznie wyglądasz, kiedy myślisz. – Przekręciłam głowę w jego stronę, przez co zaschło mi w gardle, gdy ujrzałam małe tatuaże na szyi chłopaka. – Robienie tego po raz pierwszy musi być ciężkie, prawda?

– Och zamknij się, dupku! – pisnęłam i zdzieliłam go po ręce.

– Agresywna, lubię to w dziewczynach – oznajmił, rzucając okiem szybko na moją osobę.

– Czego w nich nie lubisz? – Ciekawość zajęła miejsce każdej innej emocji.

– Wszystkiego, co pokazuje, że w życiu najważniejsze dla nich jest rozgłos, pieniądze i wygląd. – Zdziwiona zdjęłam okulary z nosa i założyłam je na głowie. – A co z charakterem? Co z poczuciem humoru? Co z zaletami i wadami?

– O Boże, nie spodziewałam się tego po tobie.

– To nie oznacza, że nagle zacznę cię tolerować w tym domu. Nie pasujesz mi, White.

I znowu wrócił ten dupek. No cóż, przynajmniej nie udaje kogoś, kim nie jest, pomyślałam i mina mi jakby zrzedła.

– Myślałaś, że coś się zmieniło w przeciągu kilkunastu godzin? – prychnął i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ależ ty jesteś naiwna, laleczko. Będzie tobą łatwiej sterować.

– O ile będziesz miał na to szansę, Blake – burknęłam pod nosem na tyle cicho, aby nie usłyszał mojego oburzenia.

W sumie miał rację – czego ja się, do cholery, spodziewałam? Wszyscy byli tacy sami w stosunku do mnie. I to chyba bolało najbardziej z tego całego syfu, jakim było moje nędzne, przegrane i martwe prawie życie.

Widząc, że dotarliśmy na wskazane miejsce, wyskoczyłam z samochodu, nie chcąc go dłużej oglądać. Przez chwilę naprawdę myślałam, że mogłabym mu wybaczyć wcześniejsze słowa, incydenty i podejść do jego osoby zupełnie inaczej. Ale jak widać, on tego wcale nie chciał. Szczerze miałam ochotę wrócić pieszo do domu, znaleźć jakiś odłamek i odejść. Na zawsze, bo takie też miałam marzenie, ale moja wola nie była aż tak silna, by się do tego posunąć. Perfekcyjnie widać było, że nawet pozostawałam słaba wtedy, kiedy chodziło o moje szczęście i upragniony spokój. Tego nie potrafiłam zrobić. Spełnić swoje odległe sny. Bo śniłam o tym prawie codziennie i nie umiałam albo nie chciałam przestać.

Moja samotność nie trwała zbyt długo. Christian dogonił mnie szybszym chodem i szedł ramię w ramię. Nie rzuciłam na niego nawet kątem oka, choć na ułamek sekundy. Nie chciałam. Nie potrafiłam. Nienawidziłam go. Szczerze pragnęłam, aby już teraz zniknął z mojego życia i nigdy, ale to przenigdy do niego nie wrócił. Gdybym mogła cofnąć się do jednego momentu w życiu, cofnęłabym się do dnia swoich siedemnastych urodzin i sprawiła, że tamtej nocy wszystko wyglądałoby inaczej.

Godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia jeden. W łazience słychać kapanie wody z kranu. Od ścian echem odbija się dźwięk tykającego nade mną zegara. Mój oddech jest spokojny, a na twarzy gości pustka. W głowie mam wiele myśli, o których wolałabym zapomnieć. Na rękach widnieją czerwone ślady po ostrzu. Dlaczego nie zrobiłam tego mocniej? Dlaczego tak bardzo się tego boję?

– Czyżby to ta Madelaine, o której tyle słyszeliśmy? – Potrząsnęłam głową, kiedy damski głos wyciągnął mnie w klatki myśli. – Jestem Molly Julie Baxter.

– Boże, czy ty musisz się chwalić wszystkim swoim drugim imieniem? Nikomu nie jest to potrzebne do życia – jęknął nieznany mi blondyn. – Nie słuchaj jej gadania. Ona ta już jest. Nicholas Steven Denver.

– Jezu dajcie dziewczynie oddechu, co? – odezwała się brunetka o ciemniejszym kolorze skóry. – To tacy ludzie, którzy wiecznie są odklejeni.

– Spokojnie, rozumiem ich. – Zaśmiałam się nieśmiało i wystawiłam rękę do blondynki, a następnie chłopaka obok niej. – Madelaine Lily White. Miło mi was poznać.

Ładne imiona. Po kimś czy przypadek? – zapytała Molly i posłała mi ciepły uśmiech.

– Drugie po babci, a pierwsze to czysty przypadek. – Moje kąciki ust drgnęły na wspomnienie o kobiecie.

– Musi być dumna z ciebie, że dostałaś się na tą wymianę, prawda?

– Gdyby żyła, na pewno byłaby. Ale patrzy na mnie z góry i wspiera, chociażby duchowo – zakomunikowałam smutno, ale szybko zniwelowałam niepożądane emocje i wykrzywiłam jeszcze mocniej usta.

– Wybacz, powinnam ugryźć się czasami w język. – Niebieskooka zacisnęła usta w wąską linię.

– Nie czasami, a zawsze, Baxter. – Przeniosłam swój wzrok na szatyna z tyłu, który zbił męską piątkę z Christianem i podszedł do mnie. – Aiden Harry Jones, w końcu mam szansę cię poznać.

Uśmiechnęłam się na jego słowa, które nieco mnie uspokoiło i wyciszyło moje myśli.

– Wydajecie się być bardzo energiczni i pozytywni, wiecie? – Zaśmiałam się, posyłając im roześmiane spojrzenie. – Takich ludzi mi teraz potrzeba.

– To w takim razie my zabieramy ciebie ze sobą, a oni niech idą robić swoje. – Podeszła do mnie dziewczyna, która później przedstawiła się jako Evie Evans.

Dwie blondynki chwyciły mnie za ręce i pociągnęły w stronę ustronnego miejsca pod drzewem, gdzie rozłożony był koc piknikowy. Zmarszczyłam brwi, widząc biegnącą Taylor w stronę beżowe materiału, na którym leżało kilka plecaków. Z jednego wyjęła ciemnozieloną butelkę, w której znajdowało się czerwone wino. Przekrzywiłam głowę bok, kręcąc nią w obie strony.

– Czy picie wina o tej porze jest głupie? – zapytała retorycznie Taylor.

Rzuciłam okiem na każdą z nich.

– Oczywiście, że nie. Kto nam zabroni? – Wzruszyłam dumnie ramionami i roześmiałam głośno. – Co z tego, że łamiemy prawo.

– Już mi się podobasz, Madelaine – przyznała Molly, zbijając ze mną żółwika.

– Nie mamy kieliszków, więc musimy pić z butelki. Która zaczyna? – Mulatka wystawiła zielone szkło w naszą stronę i zawiesiła swój wzrok na mnie. – Może Madelaine?

– Niech będzie, co mi tam. – Przejęłam butelkę i wlałam do ust niewielką ilość alkoholu, który rozpłynął się w moim gardle. – Boże, jakie to jest dobre. Włoskie?

– Skąd wiedziałaś? – spytała Baxter, po czym przejęła ode mnie trunek i usiadła na kocu, co zrobiłam po chwili również ja.

– Ma się ten talent. – Machnęłam włosami. – A tak na poważnie to wiele razy pijałam różnorakie wina na balach charytatywnych czy po prostu wieczorem do serialu. Stąd moja obszerna wiedza na ich temat.

– Jak ci się żyło w Anglii? Dobrze pamiętam?

Pytanie Taylor wybiło mnie z rytmu i wstrzymałam na moment oddech. Nieznacznie przełknęłam ślinę przez rosnącą w moim gardle gulę.

– Wiesz, kraj jak kraj. Różni się tylko tym, że ponuro tam i nic się nie dzieje. Nie wspominam go za dobrze i nie chcę chyba nawet o tym pamiętać. – Wybrnęłam z sytuacji, mówiąc to stanowczym i pewnym siebie głosem. – Mieszkałam w naprawdę pokaźnym domu. Miałam kupowane wszystko, co chciałam, ale jakoś nie przemówiło to do mnie przez siedemnaście lat. I nadal tego nie robi.

– Fortuna jest fajna, ale czasami źle, że człowiek ją posiada – odezwała się Evie, kładąc się kolanach na brunetki obok.

– Bycie bogatym, jeśli chodzi o liczbę dobrych ludzi w życiu, to jest dopiero fortuna. Na pieniądze zawsze znajdzie się sposób, ale zdobycie przyjaciół i zbudowanie z kimś relacji wymaga wiele czasu i nerwów. – Dotknęłam minimalnie wargami brzegów butelki, kiedy dosiadł się do nas Nicholas.

– A ty co z nimi nie biegasz? – Uniosłam swoją głowę do góry, aby spojrzeć na zdyszanego blondyna.

Widziałam, jak siedemnastolatek próbował wydusić z siebie, choćby jedno słowo, ale za cholerę nie miał na to siły. Nawet na jedno głupie słowo.

– Czy ja wyglądam, jakbym wielbił sport? – Wskazał palcem na swoją sylwetkę, która nie wyglądała jak u prawdziwych zapalonych sportowców. – Mina Madelaine twierdzi, że nie. I ma rację.

– Ja nic nie... A nieważne. Machnęłam ręką przed swoją twarzą, a po chwili wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, widząc głupie miny Molly. – Jezu, co ty robisz?

– Denerwuję tego jegomościa. Lubię patrzeć, kiedy mój przyjaciel robi się cały czerwony i chce mnie zamordować – zażartowała z Nicholasa. Wróciłam wzrokiem na blondyna, który nie krył swojego szczęścia z posiadania takiej przyjaciółki.

Dziewczyna tryskała radością na wszystkie strony, zarażając nią wszystkich. Udzieliła się ona również mnie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy siedziałam w ich towarzystwie, rozmawiając o wszystkim, ale i niczym. Zapomniałam o nieprzyjemnej rozmowy z Christianem, która w pewnej chwili obrała bardzo dziwne tory. Z bycia toksycznym i zimnym skurwysynem przeszedł na mądrego chłopaka, który miał pojęcia o najbardziej pokręconych rzeczach tego świata. Niby miało to jakieś swoje plusy, ale nie wiedziałam, co o tym sądzić. W kilkanaście godzin zdążyła namieszać mi w głowie, jak nikt nigdy dotąd. Zastanawiałam się, gdzie jest sens.

Bo nie było go przez wiele godzin, dni, miesięcy, a nawet lat. Szukanie go stawało się męczące i uciążliwe, gdyż ciągle przegrywałam, poddawała się. Ty mnie jednak podniosłeś, ale potem znowu upadłam. Z twojego powodu. Dlaczego?

– Jak ci się mieszka z Christianem? – Potrząsnęłam głową, patrząc na pytającego mnie Nicholasa. – Masz minę, jakbyś ducha zobaczyła albo jakiegoś przystojniaka.

– Stawiam na to drugie – odezwała się Molly.

– Mówił ci ktoś, że jesteście oboje stuknięci? – Uniosłam brew do góry i powiedziałam to w żartobliwy sposób, strzelając uprzednio ich dwójkę w tył głowy.

– Ja to mówiłem, ale najwyraźniej mnie nie słuchali.

Patrzyłam, jak blondynka obok mnie wywraca oczami, słysząc głos Aidena.

– Bo najwyraźniej pierdoliłeś same głupoty, jak zwykle z resztą. – Sarkazm definiował całą ją w tamtej chwili. Kipiała ze złości, że szatyn zjawił się w jej pobliżu. – Trzymajcie mnie, bo zaraz naprawdę nie wytrzymam.

– Jezu, uspokój się, Baxter. Przecież on ci nic nie zrobił – mruknął Nicholas, patrząc to na nią, to na chłopaka obok.

– Jeszcze nic jej nie zrobiłem. Niedługo może dostanę swój prezent na urodziny. – Zielonooki ostentacyjnie oblizał, a następnie zagryzł swoją dolną wargę. – Czekam na ciebie, blondyneczko. Zobaczysz, że jestem najlepszy.

– Nie przywłaszczaj sobie mojego miejsca, Jones.

Tym razem ja odwróciłam wzrok, gdy przez ułamek sekundy w moim polu widzenia znalazł się Blake ze swoim cynicznym uśmieszkiem. Szczerze powtarzałam w duchu, że go nienawidzę. I nie miałam zamiaru tego, kurwa, zmieniać.

– Nie zabili cię pytaniami, White? Stracić taką współlokatorkę to najprawdziwsza tragedia. – Szedł w moją stronę, zajmując po chwili miejsce tuż obok. Wciągnęłam powietrze, czując jego obecność. – Co się nie odzywasz? Zrobili ci coś? Przyznać się, kto zrobił z niej taką niemowę – drwił sobie ze mnie w najlepsze, ale ja nie umiałam się przed tym obronić. Nie widziałam w tym sensu.

Zamkniesz się w końcu, czy trzeba ci pomóc? – wtrąciłam się, nie mogąc dłużej słuchać tych bredni, które wypływały z jego ust.

– Oho, będzie dyskusja prowadzona. – Cmoknęłam zirytowana i zjechałam wzrokiem Aidena, który uważnie nam się przyglądał, podobnie jak reszta.

Wstałam na równe nogi i patrzyłam przez krótki czas na Christiana z góry. Powtórzył mój ruch, na co parsknęłam gromkim śmiechem i spiorunowałam go prześmiewczym spojrzeniem.

– Jesteś aż tak nudny i nieoryginalny, że powtarzasz każdy mój ruch? – Założyłam ręce na wysokości piersi i uniosłam prowokacyjnie jedną brew do góry. – Czyżbym zagięła cię swoimi słowami, Christianie? Nie spodziewałeś się tego, prawda? – Cisza oznaczała, że wygrywałam. – Też tak sądzę, wiesz?

– Przegniesz zaraz, White. Przysięgam, że powtórzę każdy ruch z wczoraj – wysyczał, nie wywołując na mnie tym żadnego wrażenia. – Z tą różnicą, że dzisiaj nie tylko zostaną ślady na twojej szyi – jego szept był na tyle cichy, że usłyszałam go tylko ja.

– Uważaj, bo ci zaraz żyłka pęknie. Uwierz mi, że kiedyś będę bawić się tobą na wszystkie możliwe sposoby. – Zadarłam głowę do góry, by pokazać swoją przewagę.

– Bawić to ty się możesz lalkami albo kosmetykami, a nie mną, laleczko.

– Jesteś tego taki pewien, Christianie?

– Tak. – Skinął głową, nachylając się nad moją twarzą. – Gwarantuję, że niedługo będziesz mnie błagać, abym to ja bawił się tobą. Zobaczymy wtedy, kto nad kim na przewagę, White.

– Po nazwisku to po pysku, wiesz? – odpysknęłam niemiło.

– Och, tak? Taka mądra jesteś? – Oblizał wargę, kiwając ciągle wargą. – Chcesz się przekonać, że to ja mam władzę, a nie ty?

– Może tak, może nie. – Wzruszyłam ramionami. – Kiedyś się może skuszę, ale to ja ustalę zasady.

– To już dawno zrobiłem, laleczko. Nie masz nic do gadania.

– Nie bądź taki hop do przodu, bo ci tyłu zabraknie, Blake – powiedziałam ze słyszalną pogardą.

Blake spiął się i wyprostował. Rozejrzał się szybko w obie strony i ponownie wrócił oczami na mnie. Moje usta wyginały się w zwycięskim uśmiechu, choć robiły do dosyć rzadko. Prawie wcale. Zaczynałam budować siebie na nowo. Nowy charakter, nowy styl bycia i nowa Madelaine. To nie mogło skończyć się dobrze. Chciał być diabłem? Zgodziłam się na to, ale od tamtej pory miał wroga tuż obok siebie. Nie musiał dłużej szukać odpowiedniego przeciwnika. Bo to on znalazł jego. Pragnęłam go zniszczyć tak jak on mnie. Z tą jednak różnicą, że po moich czynach nie byłby w stanie się podnieść.

– Mówisz tak, gdyż chcesz się popisać. Zabłysnąć przed nimi wszystkimi, Madelaine. Nie jesteś silna. Rozniosę cię – zapewnił poważnie śmiertelnym tonem. – Każde z nas będzie oglądało, jak upadasz.

– Patrzysz zbyt daleko w przyszłość. Zgubisz się przez to, wiesz?

– Kurwa, czemu nikt nie wziął popcornu, co? Ale jest jazda. – Usłyszałam śmiech Nicholasa, który ze szczególnym zainteresowaniem przyglądał się naszej dwójce.

– Ja nie zamierzam rozmawiać dłużej z kimś tak zapatrzonym w siebie. – Wskazałam palcem na bruneta przede mną i odwróciłam się do niego plecami.

– Pogrywasz sobie ze mną?

– Robię dokładnie to samo, co ty, Christianie. – Spojrzałam w bok na jego przyjaciół, którzy ulokowali swoje spojrzenia w naszej dwójce. – Gram w grę, której nie znam zasad – dodałam i ruszyłam przed siebie.

– Gdzie ty idziesz, Madelaine?! – krzyknął Nicholas, zatrzymując mnie w miejscu.

Stanęłam kilkanaście metrów od całej grupy i przymknęłam chwilowo oczy, czując trudności w oddychaniu. Ból głowy powoli zbierał na sile, ale zbagatelizowałam to i rzuciłam kątem oka na nich wszystkich, zatrzymując oczy na Blake'u, który nie krył zdziwienia moją odwagą.

– Czasami samotność jest dla nas jedynym wyjściem. Może nam wiele pomóc, ale i wiele utrudnić. – Spuściłam wzrok w dół i zaczerpnęłam więcej powietrza. – Zapamiętajcie to sobie, bo pomoże wam w dorosłości. Nie czekaj na mnie. Wrócę późno, powiedz Isabelle – zwróciłam się do Christiana i poszłam przed siebie.

I choć powinnam nie kłamać, ja wolałam iść dalej w ogień. Mówiłam te wszystkie bzdury, że jest dobrze, że chaos zniknął z mojego życia na dobre... Tylko po co, chłopczyku? Po co pozwoliłeś mi się przed sobą otworzyć? Wtedy żylibyśmy tak jak przedtem. Unikalibyśmy siebie, udawali, że siebie nie znamy i tylko ze sobą mieszkamy. Teraz żyję z fałszywą nadzieją, że odnajdę siebie w twoich oczach, sercu i życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top