1. Zło nigdy nie śpi.

Nessa Barrett – do you really wanna hurt me?

~ Do you really wanna hurt me? 

Do you really wanna make me cry? ~


Nie wierzyłam w to, co działo się na moim oczach. Opuszczałam miejsce, w którym wszystko straciło sens już dawno temu. Zostawiałam ludzi, którzy byli potworami i nareszcie mogłam o nich zapomnieć. Czerń mogła spokojnie odejść w zapomnienie, a na jej miejsce wskoczyć wielobarwne życie. Bez jej udziału. Ostatni raz przebywałam w miejscu, gdzie nie byłam sobą. Poczucie bezpieczeństwa i domowego ciepła szybko straciło na sile, przez co otoczyły mnie pustka oraz niewyobrażalny chłód.

Jako małe dziecko zawsze marzyłam, aby być najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Nie znałam wtedy realności życia. Obserwując swoich rówieśników, z którymi nie utrzymywałam zbyt ciepłych stosunków, łzy napływały do moich oczu. Wszyscy byli kochani, tylko nie ja. Przyczyniało się to do nieprzespanych nocy albo dekoncentracji w szkole. Nie docierały do mnie żadne słowa. Obojętność ogarnęła moje życia w całości. I co gorsza, nie umiałam z tym walczyć. Nawet pomoc babci nie pomagała. Już więcej nie pomoże, ponieważ więcej jej nie zobaczyłam. Dumnie patrzyła na mnie z góry, jak spełniam marzenia. Może nie było to takie proste, ale dawałam sobie radę, mając w głowie myśl, że kiedyś się zobaczymy i będziemy ze sobą na zawsze.

Domknęłam spakowaną czarną walizkę i odchyliłam głowę do tyłu, aby móc spokojnie odetchnąć. Moje powieki samoistnie się zamknęły i nie czułam nic. Zupełnie nic. Wzięłam kilka głębszych oddechów. Słyszałam, że się zbliża. Po upływie kilku sekund ulokowałam swoje spojrzenie na wielkim portrecie naszej rodziny. Szczęka automatycznie mi się zacisnęła, widząc jedno wielkie kłamstwo na ścianie. Każdy z czterech uśmiechów był tak sztuczny, jak moja empatia do ludzi. Cieszyłam się, a wręcz skakałam wewnątrz ze szczęścia, że zostawiałam przeszłość za sobą, choć wolałabym być w tamtej chwili martwa.

Nerwowo spojrzałam w boku, gdy drzwi lekko się uchyliły, a zaraz zza nich wyłoniła się postać Laury. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając końce jasnych paznokci w skórę. Mój oddech natychmiast przyśpieszył, widząc jej osobę. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść i nigdy więcej nie wrócić. Błagałam swój los o to każdego dnia, aż w końcu prośby zostały wysłuchane.

– Zabrałaś wszystko, Madelaine? Nie będę wysyłać niczego paczkami, bo masz sklerozę. – Blondynka założyła ręce na piersi, lustrując mnie wzrokiem, co nieco mnie peszyło. – Mówić nie umiesz?

– Tak, mam wszystko. Nie musisz się martwić – odpowiedziałam cicho.

– Wiem, że nie było między nami kolorowo, ale jesteś moją córką i troszczę się o ciebie – prychnęłam na jej słowa. – Twoje zdanie po prostu nigdy nie będzie się liczyć, córeczko. Musisz do tego przywyknąć. Jesteś tylko idealnie wyglądającą laleczką, kochanie. – Podeszła kilka kroków w moją stronę, a gdy jej dłoń zetknęła się z moją skórą, przeszła mnie fala okropnych dreszczy. – Nie bój się. Strach jest niepotrzebny. Nic ci nie zrobię, Madelaine.

– Ty już dawno to zrobiłaś, Lauro. Nienawidzę cię bardziej niż samej siebie, rozumiesz? – wysyczałam przez zęby.

– Kłamiesz, promyczku. – Powoli zaczęła oplatać pasmo moich włosów wokół własnej dłoni. – Dlaczego to robisz? Uczyłam cię, jak okazywać wdzięczność ludziom, którzy sprawili, że jesteś kimś.

– Mylisz się. Zawsze to robisz. – Czułam pierwsze pociągnięcia za skórę. – Chęć sławy i bogactwa, aż tak przysłoniły ci oczy?

Kobieta zesztywniała.

– Powiedz to, co naprawdę o mnie sądzisz. Zniszczyłaś mi życie, rozumiesz? Zabiłaś chęci do robienia tego, co kocham. – Moje oczy zaszły łzami. Uścisk w sercu nie znał granic. Tak mocno bolało. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z rodzącego się we mnie szczęścia na myśl o tym, że już nigdy więcej was nie będę musiała oglądać. Koniec z tym, słyszysz?

– Nigdy się od nas nie uwolnisz. Każdego dnia w twojej głowie głos będzie mówił, że popełniłaś błąd, zostawiając nas. Jesteś nikim beze mnie, promyczku. Chciałam podarować ci cały świat, każą gwiazdę, a ty tak mi się odwdzięczasz, co? – Wzmocniła uścisk, ciągnąc mnie mocniej za włosy. Spomiędzy moich ust wydostało się ciche syknięcie. – Teraz już wiesz, co oznacza ból. Od zawsze wiedziałaś.

– Ciekawe, kto mi go podarował? – brnęłam odważnie w dyskusję, choć coś podpowiadało mi, że powinnam odpuścić.

– Ty sama, dziecko. Zasłużyłaś sobie na niego – powiedziała tak bezemocjonalnym głosem, że aż mnie wcięło. – Nikt cię nigdy nie pokocha. Jedynym uczuciem, jakim darzyć cię będą ludzie to nienawiść. Tylko na to sobie zapracowałaś, promyczku.

Szarpnęła mnie mocniej za włosy. Złapałam za jej nadgarstek, odciągając go od siebie. Nie puściłam go.

– Zapamiętaj sobie coś, Lauro. Nie płynie we mnie wasza krew, słyszysz? Nie mnie z wami nie łączy. Za niecałe trzy miesiące będę miała osiemnaście lat, a wtedy? – Poprawiłam chwyt palców, sprawiając, że na skórze kobiety powstały białe ślady. – Wtedy wszystkie wspomnienia o was zniknął. Nareszcie pożegnam się z rodziną White. Nie chciej, abyśmy się jeszcze kiedykolwiek spotkały, bo gwarantuję, że moja zemsta będzie bardzo zimna i słodka. Nie zostanie z was nic.

Puściłam jej rękę, a następnie założyłam na plecy swój czarny plecak i chwyciłam rączkę walizki. Obserwowałam jeszcze przez chwilę szok na twarzy Laury i po chwili ruszyłam w stronę wyjścia. Na mojej twarzy malowała się kompletna obojętność na to, co będzie się działo. Miałam jedynie marzenie, aby przekroczyć próg tego domu i nigdy więcej nie postawić w nim swojej nogi.

– Zginiesz bez nas, Madelaine. – Szept, który dotarł do moich uszu, wywołał delikatny uśmiech na mojej twarzy ociekający cynizmem. – Stracisz wszystko.

– Prawda jest taka, że nigdy nie znalazłam swojego wszystkiego i nie wiem, kiedy to nastąpi. – Wzruszyłam nonszalancko ramionami. – Jestem pewna tylko tego, że bez was będę nareszcie sobą. Nikt nie będzie sterował moim życiem.

Chciałabym, aby moje wcześniejsze słowa okazały się prawdą. Myliłam się, znowu. Nie przewidziałam, że ktoś taki jak ty wciągnie mnie w swoje niedorzeczne gierki, a ja przez nie przepadnę bez możliwości powrotu do dawnego życia. I za to nienawidziłam cię jeszcze bardziej. Mrok pochłonął moje całe życie. Dlaczego mi to zrobiłeś, chłopczyku?

– Żegnam, Lauro White. Obyś zgniła w piekle za to, co mi zrobiłaś.

To były moje ostatnie słowa w jej stronę. Nawet nie było mi przykro w żaden sposób, że zostawiałam za sobą siedemnaście lat życia. Nie wspominałam ich najlepiej, ale wiadomą rzeczą było to, że w moich wspomnieniach znajdowały się również miłe wspomnienia, o których pamiętałam już zawsze. Nie było to zaskoczeniem, że tym wspomnieniem stała się moja babcia, którą kochałam nad życie, a w pewnym momencie tak po prostu mi ją odebrano.

Wyszłam szybkim krokiem z domu, spoglądając jeszcze jeden raz na okno swojego pokoju. Budynek z czerwonej cegły wzbudzał we mnie obrzydzenie, a także pewnego rodzaju strach przed dalszym życiem. To właśnie w nim straciło ono jakikolwiek sens i nikt nie był w stanie go przywrócić do mojego serca. Biło ono tylko dlatego, że babcia nie chciała mnie jeszcze do siebie zabrać, a także ktoś trzymał mnie na tym świecie. Pytanie brzmiało: kto? Nie miałam nikogo ważnego. Żadna osoba nie stanowiła dla mnie kogoś, dla kogo mogłabym tutaj zostać. Chciałam zniknąć, usunąć się w cień. Tak jak wszyscy ludzie, dla których nie było ratunku.

– Czyli jednak wyjeżdżasz? – Wzdrygnęłam się lekko, słysząc ten głos.

– Pozbyłaś się mnie, Olivio, tak jak tego chciałaś – odpowiedziałam pewnie, choć cała wewnątrz siebie trzęsłam się ze strachu.

Była ode mnie starsza dwa lata i nigdy nie umiałam się jej przeciwstawić.

Odwróciłam się w jej stronę, aby móc powiedzieć w twarz, co o niej sądziłam. W tym samym momencie, gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, brunetka zjechała wzrokiem po całym moim ciele. 

– Twoje ciało lata jak galaretka, wiesz? Boisz się mnie. Przechodzą cię ciarki, gdy tylko ktoś o mnie wspomni, prawda, Madelaine? – Włożyła ręce do kieszeni swoich jasnych dresów i zaczęła podchodzić w moją stronę.

– Nieprawda – zaprzeczyłam stanowczo ruchem głowy. – Nie istniejesz dla mnie. Jesteś tylko zjawą, która nawiedza mnie każdej nocy we śnie.

– Chciałabyś, aby tak było, więc dlatego kłamiesz, słońce. Wszyscy znamy prawdę. – Nachyliła się nade mną i głęboko spojrzała w oczy, jakby pragnęła poznać każdą prawdę. – Teraz dopiero widzę, jaka jesteś słaba. Myślałam ostatnio, że wydoroślałaś, ale jak widać, myliłam się.

– Zawsze się mylisz, Olivio. – Odważyłam się również przejrzeć ją na wylot. – Uważasz się za silną, odporną na ból dziewczynę, ale prawda jest zupełnie inna. Boli cię to, że odebrałam twoje marzenie o wylocie do Los Angeles. Jak możemy dostrzec, jestem od ciebie lepsza pod każdym względem.

Twarz Olivii nagle zbladła i pewność siebie spadła na plan dalszy.

– Co? Wmurowało cię, prawda?

– To ja powinnam być na twoim miejscu. Doskonale wiedziałaś, że potrzebuję tego stypendium. Mówiłam ci, że muszę wylecieć, aby dostać się na wymarzone studia – powiedziała niemrawo pod nosem. – Zniszczyłaś moją przyszłość.

– A ty zniszczyłaś mi życie, słyszysz? – przypomniałam dziewczynie. – Już nigdy nie będę w stanie spojrzeć na siebie jak kiedyś. Brzydzę się sobą przez ciebie. Mam ogromny dystans do ludzi przez ciebie. Nienawidzę siebie przez ciebie, słyszysz?!

– Było się nie wpierdalać pomiędzy mnie a niego – wysyczała przez zęby, łapiąc mocno mój nadgarstek. Pisnęłam z  bólu, gdy delikatnie go wykręciła. – Gdyby nie ty nadal bym się mu podobała. Bylibyśmy razem.

– Może wtedy zniszczyłby cię, a nie mnie – wyszeptałam pod nosem, na co Olivia puściła moją rękę.

– Lepiej tu nigdy nie wracaj, bo inaczej już więcej stąd nie odejdziesz, Madelaine.

Złapałam się za obolałe miejsce i w ciszy obserwowałam dziewczynę przed sobą. Do momentu przyjazdu taksówki stałyśmy w ciszy, nie robiąc zupełnie nic, poza myśleniem i oddychaniem. Moją osobę ogarnął stoicki spokój, jednak szybko uleciał ze mnie, gdy usłyszałam jej szept:

Niech cię piekło pochłonie, Madelaine.

Nie dodała nic więcej, tylko odeszła w całkowitej ciszy. Gdy usłyszałam trzask drzwi frontowych, wiedziałam, że to istny koniec koszmaru. Mogłam zacząć żyć normalnie. Każde z wypowiedzianych dzisiaj słów były dla mnie niczym powietrze, które wdychałam, a następnie wydychałam z płuc.

Nie wiedziałam tylko, że jej słowa okazały się przepowiednią na nadchodzących kilka lat.

Ciągnęłam za sobą walizkę, idąc w kierunku taksówki, a następnie podałam kierowcy cel, do którego miał się udać. Droga zajęła około trzydziestu minut, zważając na korki w centrum miasta. Zapłaciłam za kurs taksówkarzowi i życzyłam mu miłego oraz pogodnego dnia, choć o to w Anglii było ciężko. Ciągły deszcz i szare niebo przygniatały ludzi do muru nudy i rozmyślania. Nie było można jednak zapominać o uroku takiej pogody. Dźwięk kropli uderzających o wszystko, co się dało, przyjemnie koił moje nerwy. Chronił mnie przed tym całym złem, jakie mnie spotykało na każdym kroku. Zapominałam o tym, że czułam się martwa i lekka jak piórko. Wydawało mi się, że byłam duchem, gdyż nikt nie zauważał mnie między ludźmi.

– Koniec z tym, Madelaine. Od teraz wszystko będzie na twoich warunkach, słyszysz? – wymruczałam cicho pod nosem do siebie samej i ruszyłam do środka budynku lotniska. Odetchnęłam z ulgą, gdy przekroczyłam próg drzwi. Uśmiechnęłam się aż sama do siebie.

Walka zakończona. Wygrałaś, dziewczyno – pomyślałam i udałam się na odprawę, aby jak najszybciej wydostać się z tego piekła.

Siedząc na kanapie i oczekując swojego lotu, przypomniał mi się mój dzisiejszy sen. Wyglądał jak zapowiedź tego, co kiedyś mogłoby się wydarzyć. Nie wierzyłam w takie rzeczy, ale ten wyjątkowo mnie zaintrygował i postanowiłam się zagłębić w niego znacznie bardziej.

Widziałam w nim przez krótki moment chłopaka, który wyglądał nieco inaczej niż ci, których widywałam na co dzień. Na głowie miał zarzucony czarny kaptur i co dziwne, idealnie odznaczały się jego tęczówki. Czarne ze złotym blaskiem. Wyglądało to na to, jakby próbował mnie przed kimś ostrzec. Nim zdążyłam wyczytać z niego cokolwiek, rozpłynął się w powietrzu, a ja otworzyłam oczy, gdy zadzwonił przeklęty budzik. Moje serce biło jak oszalałe, podczas gdy w głowie panowało totalne zdezorientowanie sytuacją. Co miało to oznaczać?

Chwyciłam swój telefon do ręki. Postanowiłam całkowicie wymazać tych ludzi ze swojej pamięci. Weszłam w galerię urządzenia i wykasowałam każde pojedyncze zdjęcie z rodziną White, zostawiając jedynie te z babcią i dziadkiem. To oni jako jedynie mi pomagali. Inni się dla nie liczyli. Była tylko ich dwójka.

Niespełna godzinę później wchodziłam na pokład samolotu. Miła stewardessa poprowadziła mnie na moje miejsce, pytając uprzednio, czy chciałabym coś do przekąszenia. Odpowiedziałam, że nie i kobieta zostawiła mnie samą. Wyjrzałam za okno maszyny. Ostatni raz patrzyłam na to miejsce. Już nigdy nie zamierzałam tu wrócić. Ani za rok, ani za dwa, ani przed śmiercią. Raz na zawsze z tym planowałam skończyć. Moim marzeniem było wyjść na prostą i zacząć uśmiechać się bez sztuczności. Sama prawda i szczerość. To miało mnie opisywać.

Liczba kłamstw na moim  koncie nie znała granic, co delikatnie mówiąc, przerażało mnie samą. Nie lubiłam, gdy ktoś kłamał mi w żywe oczy, ale życie często tego ode mnie wymagało. Karciłam się w duszy, kiedy bzdury opuszczały moje malinowe usta. W niebieskich tęczówkach widać było tylko i wyłącznie udawaną szczerość. Zero prawdy i uczuć. Byłam emocjonalną osobą, która przeszła zbyt wiele jak na siedemnaście lat życia, ale nigdy nie pokazywałam, że coś czuję. Moje serce było zrobione z kamienia.

Twierdziłam i wbiłam sobie do głowy, że może je rozbić tylko osoba, do której poczuję coś więcej niż przywiązanie czy zaufanie. Powtarzałam sobie, kiedy chciało mi się wyć. Po prostu wyć, krzyczeć i przestać oddychać na zawsze. Wtedy moja twarz momentalnie uspokajała się i wracała do normalności. Potem musiałam tylko wziąć garść leków i byłam znowu normalna. Nie do złamania. I tak w kółko przez przeszło ostatnie trzy lata.

Wsadziłam słuchawki do uszu, słysząc dziecięcy płacz. Puściłam ulubioną playlistę na Spotify i oddałam się chwili samotności, wyciszenia. Nie czułam, że ktoś jest obok mnie. Przymknęłam powieki, a wtedy ponownie stanął przed nimi tajemniczy chłopak ze snu. Nie otwierałam oczu, dopóki nie zobaczyłam go dokładnie. Coś mnie kontrolowało i podpowiadało, że nie mogłam tego zrobić. Posłuchałam się go i odpłynęłam w błogi sen.

" Chłopak zbliżył się do mnie. Nie pokazywał się do momentu, w którym znalazł się naprzeciw mnie. Był naprawdę wysoki oraz zimny. Nieprzyjemny chłód bił od niego na odległość kilku, może kilkunastu metrów. Dreszcz oblazł moje ciało i nie ustępował, dopóki jego dłoń zetknęła się z moją skórą na ramieniu. Przejechał palcami w dół, usuwając cały niepokój z mojego ciała. Czułam się jak w domu, którego od dawien dawna poszukiwałam. I w końcu znalazłam.

Ulokowałam swoje spojrzenie na jego zakapturzonej twarzy, a kiedy chciałam odsłonić, choć troszkę więcej, natychmiast mnie powstrzymał. Moje nadgarstki znalazły się w jego dłoniach, powodując nieprzyjemny, wręcz potworny ból. Łzy niekontrolowanie zaczęły zasłaniać moje pole widzenia. Nie widziałam go ani nie czułam. Odszedł, ale przed tym cicho, lecz stanowczo dodał.

– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, laleczko.

Wtedy już wiedziałam, że popełniłam pierwszy z błędów. "

Otworzyłam oczy, za chwilę ponownie je zamykając, gdy po kilku godzinach snu światło do nich dotarło i nieprzyjemnie kuło. Przetarłam twarz dłońmi, które były lekko mokre od potu. Zmarszczyłam brwi. Nie było wcale tak ciepło na pokładzie samolotu. Nie podobało mi się to i nie rozumiałam, dlaczego tak się stało, ale w końcu uniosłam głowę do góry i mocno przeciągnęłam, by rozprostować kości. Podniosłam swoje ciało z wygodnego fotela, założyłam plecak i ruszyłam do wyjścia. Miałam ochotę zacząć piszczeć z radości, że udało mi się uciec. Byłam z siebie cholernie dumna. Przeciwstawiłam się życiu i rozpoczęłam zupełnie nowy etap w nim.

Kto by pomyślał, że był to już drugi błąd.

Zdezorientowana byciem w nowym miejscu rozglądałam się dookoła siebie, by odnaleźć kobietę, u której miałam spędzić następne dwa lata. Dodatkowo ciągle musiałam odrzucać przychodzące połączenia, które podnosiły mi ciśnienie. W ostateczności zablokowałam każdy z numerów. Odetchnęłam z ogromną ulgą, wychodząc na świeże powietrze.  Kalifornijskie ciepło uderzyło we mnie i przysłoniło chłód, jaki panoszył się w moim sercu. Nie było po nim śladu. 

Patrząc przed siebie, miałam wrażenie, że byłam w zupełnie innej rzeczywistości. Uśmiech sam cisnął się na moje usta, choć nie miał do tego żadnego konkretnego powodu. Chyba najzwyczajniej w świecie opanował mnie błogi spokój o to, że nikt więcej nie mógł mnie skrzywdzić. Nie znano mnie i mojej przeszłości, za którą nie tęskniłam ani przez chwilę.

– Madelaine! – Obróciłam się za siebie. – Tutaj jestem, słońce!

Pociągnęłam walizkę za sobą i szybszym krokiem podeszłam do średniego wzrostu blondynki.

– Jak ja się cieszę, że w końcu doleciałaś. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę cię na żywo – westchnęła z entuzjazmem, który udzielił się również mnie. – Lot przebiegł pomyślnie?

– Tak, dziękuję, że pani pyta. – Uśmiechnęłam się ciepło. – Coś nie tak?

– Nie mów do mnie per pani. Postarza mnie to. – Wystawiła w moją stronę zgrabną dłoń, którą po chwili uścisnęłam. – Isabelle Judy Blake.

– Madelaine Lily White – odpowiedziałam.

– Jaki piękny dobór imion, kochana. Daj tę walizkę.

– Jest cholernie ciężka, może pomogę? – zaoferowałam, ale nim się obejrzałam, kobieta wrzuciła ją do otwartego bagażnika.

– Nie trzeba. Jakąś siłę w sobie mam. – Zaśmiałam się urokliwie i poprosiła mnie gestem dłoni, bym wsiadła do auta. – Nie mogę się na ciebie napatrzeć, Madelaine. Wyglądasz jak najcudowniejszy kwiat świata.

– Zasypujesz mnie takimi komplementami, że nie wiem, co na nie odpowiadać.

– Nic – Isabelle wzruszyła ramionami, wyjeżdżając z parkingu lotniska. – Bo na nie w zupełności zasługujesz.

Niezidentyfikowane uczucie rozlało się w moim sercu.

– Musisz być świadoma swojej wartości, która w twoim przypadku znajduje się poza skalą. Pewność siebie jest podstawą do życiowego sukcesu – oznajmiła, spoglądając szybko na mnie. – Jak ci się mieszkało na wyspach? Pewnie pogoda nie dopisywała, co?

– Masz rację, Isabelle. Pogoda była paskudna – stwierdziłam krótko.

Nie tylko to było paskudne i ponure.

– Tutaj jest fantastycznie. Czytałam, że prawie zawsze świeci słońce i jest przyjemnie ciepło – oznajmiłam. – To prawda?

– Całe miasto jest fantastyczne, Madelaine. Nocą budzi się do życia, a w dzień udaje, że jest niepozorne. Oto cała sztuka Los Angeles, czyli... – nie dałam jej dokończyć.

Miasta upadłych aniołów.

I jak się później okazało, ta nazwa nie była z przypadku. One po prostu nie istniały. Tak jak to, że mogliśmy od samego początku darzyć się czymś, tak silnym, jak po zrozumieniu tego, że wszystko znajdowało się centralnie przed nami.

– Co cię skłoniło, aby przyjechać właśnie tutaj?

– Tak naprawdę to nie planowałam wyjazdu, chociaż bardzo chciałam, ale doskonale wiedziałam, że na to miejsce zawsze znajdą się lepsi ode mnie. – Zacisnęłam wargi w wąską linię, by uspokoić nieco swoje emocje związane ze wspomnieniem tamtego przeklętego miejsca. – Jednak jednego dnia dyrektor poprosił mnie do siebie i oznajmił, że to mnie wybrano na szczęściarę. Byłam zszokowana, ale jednocześnie mego podekscytowana na myśl o odwiedzeniu Stanów. I w ten sposób siedzę obok ciebie.

– Rodzice są pewnie z ciebie bardzo dumni, co, szczęściaro? – Złapała mnie za dłoń i lekko ją ścisnęła, uśmiechając się do mnie cały czas.

Gdybym ja jeszcze ich miała. – pomyślałam i chwilowo na mojej twarzy zapanował smutek. Przymknęłam powieki i wymusiłam uniesienie kącików ust. Obróciłam głowę w lewo, by obdarzyć tym Isabelle.

– Oczywiście, że są. Bardzo się przejmowali tym, że wyjeżdżam i wrócę dopiero za dwa lata, gdy ukończę liceum. – Pokiwałam głową.

– Nie wracasz do nich na święta, żeby...

– Nie planuję, Isabelle – wtrąciłam.

Blondynka zabrała swoją rękę i wróciłam wzrokiem na jezdnię.

– Mój syn pomoże ci z walizką, pokaże dom i przygotuje kolację, jeśli tylko zechcesz. Ja niestety muszę jechać do pracy, gdyż klient robi nam nieustannie pod górkę. – Użyła kierunkowskazu i skręciła w mniejszą uliczkę, po której obu stronach znajdowały się wielkie, pokaźne w bogactwo domy.  – Mam nadzieję, że nie jesteś o to zła.

– Spokojnie, Isabelle. Poradzę sobie – powiedziałam, odpinając pasy.

Blondynka wjechała na podjazd budynku, który wywarł na mnie piorunujące wrażenie. Był on pokryty białym kolorem, a dach zachowany został w ciemnym kolorze. Dookoła znajdowała się idealnie ścięta trawa oraz liczne kolorowe kwiaty, które uwielbiałam. Całość dopełniała wielka fontanna znajdująca się na środku podjazdu. Wyglądało to wszystko jak wyjęte żywcem z baśni. Malutki pałac – mogłam śmiało przyznać.

Obie wysiadłyśmy z auta, a następnie Isabelle otworzyłam bagażnik pilotem. Z cichym jęknięciem wyciągnęła moją walizkę i postawiła na ziemi. Przytuliłam się do niej i podziękowałam za podwózkę, po czym ona szybko wskoczyła z powrotem do auta, odjeżdżając do pracy, jak zapowiadała wcześniej.

Stresowałam się tym wszystkim bardziej, niż myślałam. Moje dłonie zaczęły się trząść, a oddech ugrzązł gdzieś w gardle i nie chciał mi pozwolić na normalne funkcjonowanie. Rozglądałam się uważnie dookoła siebie, skanując po kolei każdy z obiektów, jaki znalazł się w zasięgu mojego wzroku. Musiałam w końcu natrafić na drzwi wejściowe, za którymi czekało na mnie nowe życie. Na samym początku się cieszyłam, ale w tamtym momencie wcale do śmiechu to mi nie było. Łudziłam się, że to miejsce nie będzie miało przede mną żadnych, ale to żadnych tajemnic.

Jednak, czy mogłam mieć całkowitą pewność, jeśli nie poznałam jeszcze swojego największego koszmaru? Grzechu, który był największym i najgorszym błędem mojego życia.

Gdy znalazłam się przed drzwiami, a moja ręka powędrowała w górę, by nacisnąć na dzwonek, coś we mnie kazało się zatrzymać. Fala dreszczy zalała moje ciało i w tym samym momencie usłyszałam czyiś głos. Był on mocno zachrypnięty i męski. Rozszerzyłam oczy, widząc, jak klamka zaczyna się obracać w obie strony. Mój oddech nagle wrócił na miejsce i znacznie przyśpieszył. Czułam, jakby serce chciało wyskoczyć mi z piersi i spowodować, że umrę, choć nie powiedziałabym, że tego wtedy nie chciałam. Zniknięcie stanowiłoby istny cud w moim ponurym i ciężkim życiu.

– Kurwa, czy ona jest tym typem człowieka, który nie umie normalnie wejść do środka? – doszedł do mnie głos, który słyszałam chwilę wcześniej.

Przełknęłam ślinę i wyprostowałam się, ale wszystko piorun strzelił, gdy go zobaczyłam. Wysoki brunet stanął tuż przede mną i zjechałam wzrokiem od góry do dołu. Przerażenie wewnątrz mnie rosło i rosło, jakby nie chciało przestać sprawiać mi kłopotów. Patrzyłam się na chłopaka nieustannie przez kilka minut. Żuł gumę i trzymał ręce w kieszeniach czarnych dresów. Na głowie założony miał kaptur i łudząco przypominał ten, który nosił chłopak ze snu.

I wszystko stało się jasne, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Wtedy już nie miałam żadnych wątpliwości, że to był on. Mój największy koszmar.

Moją uwagę przykuły siniaki, a także plastry na jego twarzy. Jeden znajdował się nad łukiem brwiowym. Drugi natomiast zakrywał kawałek jego policzka, na którym odznaczał się czerwony ślad. Wzdrygnęłam się, gdy brunet odchrząknął i poprawił swoją postawę.

– Odezwiesz się sama, czy mam cię zmusić, laleczko? – odezwał się po chwili ciszy.

Te oczy. Takie same jak we śnie.

– Zauważyłaś we mnie diabła, że tak podziwiasz?

– Jestem Madelaine. Miło mi cię poznać... – Wystawiłam w jego kierunku rękę, przypominając sobie nie w porę, że przecież nie poznałam jeszcze jego imienia.

– Christian Aaron Blake. – Chwycił moją dłoń. – Matka mówiła mi, że mam się tobą zająć, bo nie wie, kiedy wrócą z ojcem. Jak zwykle to samo.

– Spokojnie, nie będę ci... – urwałam w połowie zdania, gdy przechodząc obok mnie, nagle stanął w miejscu.

– Kazałem ci się odzywać? – rzucił ochryple i ruszył dalej. – Najlepiej jak zjesz coś i pójdziesz do siebie, zostawiając mnie ponownie samego.

– Jeżeli tego chcesz. Uważam, że powinieneś być odrobinę milszy, Christian.

Prychnięcie wydobyło się spomiędzy jego warg.

– A ja uważam, że powinnaś się zamknąć, laleczko – mruknął pod nosem.

– Zawsze jesteś taki dupkiem? – zadałam pytanie, za które powinnam ugryźć się w język.

– Czy ty wiesz, że do starszych odnosi się z szacunkiem? – zapytał z przekąsem.

– Z tego, co wiem, dzieli nas miesiąc bądź dwa. – Uśmiechnęłam się z kpiną wymalowaną na twarzy. – Jaki ty jesteś wkurwiający. Nigdy jeszcze kogoś takiego nie spotkałam.

– Powinnaś się cieszyć, bo nie poczujesz już nigdy więcej spokoju w sobie, Madelaine. Gwarantuję ci to, wiesz? – Stanęliśmy twarzą w twarz, kiedy trzymał w ręce moją walizkę. – Spełnię każdy twój koszmar, o jakim się tylko dowiem, rozumiesz?

– Uważaj, bo się jeszcze przestraszę.

Powinnam się hamować. Nie znałam go ani trochę, a lgnęłam w tę niedorzeczną dyskusję, jak najwygodniejszą i najcieplejszą pościel.

– Powiem ci szczerze, że nie wiem, co ty tu robisz. Wybrałaś nieodpowiedni dom. – Uśmiechnął się szyderczo, jakby chciał mnie poważnie wystraszyć.

– Niby dlaczego, co? – Założyłam ręce na piersi i przybliżyłam się do niego.

– Bo w tej chwili jestem najbardziej niepoczytalny, patrzą przez pryzmat mojego całego życia.

– I myślisz, że ja się tego boję?

– Ja tak nie myślę. – Zadarł głowę do góry i jeszcze wyżej uniósł kąciki swoich ust. – Wiem to i widzę po mimice twojej buźki. Głupi ani ślepy nie jestem. Wybrałaś sobie nie tego chłopca, laleczko.

– Masz siedemnaście lat? Bo mi się wydaje, że intelektualnie przypominasz dwuletniego dzieciaka, który ma wszystko, co tylko chce? – dodałam na koniec, gdy Christian wyminął mnie i znalazł się za progiem drzwi.

Autentycznie jego mięśnie się spięły. Zauważyłam to po odznaczających się żyłach na jego rękach. Zdenerwowałam go. Może i powinnam hamować się, ale nie mogłam pozwolić na to, by mnie obrażał, krytykował i zastraszał. Nie po to tu się zjawiłam. Ja chciałam po prostu normalnie żyć. Bez żadnych przykrości, bólu czy kłamstw. Wszystko, ale to wszystko miało zniknąć, co nie było pożądane.

Wchodząc do wnętrza domu, coś we mnie zapaliło mi czerwoną lampkę w głowie. Miałam nieodparte wrażenie, jakby coś w przeciągu kilku chwil miało się stać, o czym nie mogłabym zapomnieć przez dłuższy czas. Guła urosła w moim gardle, gdy stanęłam obok bruneta. Popchnął niechlujnie moją walizkę i pokręcił z politowaniem głową. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowywał. To on zaczął całą niedorzeczną dyskusję między nami, choć ja nie pozostawałam bez winy.

Wystrój domu wywarł na mnie bardzo pozytywne i wręcz szokujące pierwsze wrażenie. Jasne kolory zwiększały przestrzeń wewnątrz, powodując, że miejsce wydawało się jeszcze bardziej przytulne i zapierające dech w piersiach. Widać był na pierwszy rzut oka, że wszystko zostało dopracowane przez kobiecą rękę. Świadczyły o tym liczne dodatki, kwiaty w większych wazonach i czystość. Nie widziałam ani jednego paproszka na ziemi. Mój wzrok powędrował ku wielkiej fotografii na ścianie, gdzie znajdował się telewizor. Przedstawiała ona całą rodzinę Blake, na której czele stał nikt inny, tylko Francis Damien. Jego twarz pokazywała, że wiedział, czego poszukiwał w życiu.

A Christian? On jako jedyny z nich się nie uśmiechał. Powiedziałabym nawet, że sprawiał wrażenie  dobitego życiem i niechcącego żyć. Czarna bluza z niewielkim znaczkiem na lewej piersi podkreślała jedynie jego urodę. Czułam bijące od niego zło, a wręcz niebezpieczeństwo. Bałam się go, choć uparcie pokazywałam, że było inaczej. Już na samym początku, gdy tylko zobaczyłam, wiedziałam, że będzie przyczyną mojego nieodwracalnego upadku.

I pomyśleć, że mogłam zniknąć tamtej nocy na zawsze.

Odwróciłam się w jego stronę, gdy usłyszałam stukające o siebie dwie szklanki.

– Po co ci ta butelka Whiskey? – wskazałam palcem na przedmiot w jego ręce, który był pełny do oporu.

– A jak myślisz? Widzę, że jesteś blondynką, ale myślałem, że masz chociaż trochę rozumu – prychnął pod nosem, odstawiając rzeczy na czarny stół.

– Za to ty nie masz go wcale, Christian.

– Wygadana, lubię takie, wiesz? – odkręcił butelkę alkoholu i porozlewał część do szkła. – Szczególnie w łóżku, jak proszą o więcej.

– Oszczędź mi tych bajeczek, dobra? Twoje ego, zauważyłam, przewyższa cały iloraz inteligencji, jaki posiadasz – zdjęłam z siebie bluzę i rzuciłam na swoje rzeczy, które stały przy kanapie. – Dlaczego zachowujesz się jak skończony dupek, Christian?

W odpowiedzi uzyskałam jedynie szybko rzucone spojrzenie.

– Nie zachowuje się jak skończony dupek, laleczko. Porównywałbym się do... – Wziął drogie szkło do ręki, chwilę się na nie popatrzył i przechylił je, wlewając gorzką ciecz do ust. – Skończonego skurwysyna, który nie zna granic. Człowieka pragnącego nieskończonej władzy nad wami wszystkimi. Głodnego smaku destrukcji.

– Skąd pewność, że nie masz konkurencji? – Dosiadłam się do niego i przysunęłam naczynie bliżej siebie. 

– Co masz na myśli? – Oblizał wargę z pozostałości alkoholu.

– Może istnieje na świecie osoba, która chce odebrać ci taką możliwości, co? – Spojrzałam na niego ostentacyjnie, unosząc brwi.

– Nie znam nikogo, kto miałby na tyle odwagi, aby to zrobić – prychnął pod nosem z wyczuwalną pogardą. – Jestem... – przerwałam mu.

– Męski, odważny i niebezpieczny – sparodiowałam chłopaka, co chyba mu się nie spodobało. Zacisnął szczękę do granic możliwości, przez co jego kości policzkowe byłe idealnie widoczne. – Takie gadki wrażenie na mnie nie robią. Nie boję się ciebie.

Skłamałam po raz kolejny, nie chcąc oddawać mu nad sobą kontroli.

– Oboje wiemy, że to ja mam rację, Madelaine. Kłamstwo ma krótkie nogi – Podążałam wzrokiem na jego tęczówkami, które zatrzymały się na moich dłoniach. – Trzęsiesz się, skarbie. To cię zdradza. Każda dziewczyna, z którą byłem, bała się mnie, ale wolała kłamać, niż się przyznać.

– Sam przyznałeś, że jesteś skurwysynem, więc się wcale nie dziwię. – Opróżniłam w pośpiechu szklankę z alkoholem, czując, jak nieprzyjemnie gorzki smak zalewa moje kubki smakowe. – Masz papierosa? Muszę zapalić.

– Taka grzeczna, poukładana dziewczynka będzie paliła?

– Nic o mnie nie wiesz jeszcze – pokręciłam głową.

– Dobrze, że dodałaś słowo jeszcze. – Uniósł cynicznie kąciki ust w górę. – Nie jestem osobą, która toleruje kogoś takiego. Lubię, jak człowiek nie ma hamulców i robi, co mu się tylko podoba. Taki też jestem i ja.

– Nie zastanawiasz się nad konsekwencjami? – spytałam, prosząc ruchem głowy, aby nalał mi jeszcze Whisky.

– One dopadły mnie już dawno temu i pokazały, że zawsze będą i nie pozbędę się ich ze swojego życia. Nikt tego nie zrobi. – Moja szklanka wypełniła się bursztynową cieczą, którą zaraz po tym wypijałam duszkiem. 

Popatrzyłam przez chwilę na szkło i w pewnym momencie nabrałam ochoty, aby je rozbić o ścianę, wziąć niewielki odłamek i zrobić to.

Nie myśl o tym. Nic ci się tutaj nie stanie. Nie zastraszy cię – dodałam w myślach i cicho mruknęłam pod nosem, czego na szczęście on nie zauważył.

– O czym myślisz? – Męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego. – Wyglądasz, jakby coś cię trapiło.

– Nie muszę ci się spowiadać. Jesteś nikim w moim życiu.

– Będziesz mnie błagała, abym przestał, laleczko. Dajesz mi coraz więcej powód, aby zrównać cię z ziemią.

– Co ja ci zrobiłam? – Rozłożyłam bezradnie ręce po obu stronach ciała, wciągając grymas na twarz.

– Pogrywasz sobie ze mną, irytujesz mnie, a nienawidzę, kiedy tak jest. – Pochylił się nad stołem i rozpoczął walkę na wzrok. – Zobaczysz, że stanę się twoim największym wrogiem, a zarazem koszmarem. Nie chcesz tego.

– Nie chcesz tego, abyś był powodem mojego odejścia, Christianie.

Moje słowa zdominowały jego, gdyż po wypowiedzeniu ich natychmiast spoważniał i zesztywniał. Obserwowałam, jak uważnie mi się przygląda. Na mojej twarzy zagościł zwycięski uśmiech. Jeden zero, dupku. 

– Spodziewaj się tego, że takie słowa zaczną opuszczać moje usta coraz częściej. 

– Śmierć jest naszym wybawieniem, laleczko. – Brunet podparł się na rękach i uniósł nieznacznie w górę. – Nie oszukasz jej. Dopadnie cię wtedy, kiedy będzie chciała. 

– Zawsze można ją przyśpieszyć, wiesz? – Energicznie wstałam od stołu. 

– Zaczynasz grać w grę, której zasad nie znasz. Zgubisz się na samym starcie – usłyszałam, idąc po swoje rzeczy. Stanęłam na chwilę w miejscu i pokręciłam z politowaniem głową. – Odwróć się, gdy do ciebie mówię. 

– Ja już dawno się zgubiłam – oznajmiłam i ponownie ruszyłam. Chwyciłam swoją walizkę oraz plecak, po czym weszłam na kilka pierwszych schodków, aby po chwili znowu się zatrzymać. – I uwierz, że nie chcę szukać drogi wyjścia z tego. 

– Nie znalazłabyś i tak, laleczko – stwierdził krótko. 

– Dlaczego? 

– Bo nie pozwoliłbym na to. – Jego wzrok wypalał dziury w moich plecach. 

Prychnęłam jedynie pod nosem i już więcej się nie zatrzymałam. Nie wiedziałam, gdzie miałam iść, ale stwierdziłam, że posłucham się swojej intuicji. Tym razem się nie myliła. Idealnie trafiłam w drzwi od swojego pokoju, które były czarne. Dziwiłam się tylko, że reszta była biała, prócz jeszcze jednych na końcu korytarza. Zmarszczyłam brwi, ale wolałam pozostawić to bez komentarza i po prostu pchnęłam je do przodu. Zamarłam, gdy zobaczyłam jego wnętrze. 

Wystrój oraz cała jego koncepcja była genialna. Białe ściany z  szarymi elementami pasowały jak klucz do zamka w połączeniu z jasnymi meblami. Pod największą ze ścian stało podwójne łóżko z baldachimem, na nim leżała czysta, czarna pościel. Nie wiedziałam, skąd znali moje ulubione kolory, ale urządzili mój pokój z przytupem. Rzeczy, które kilkanaście tygodni temu wysłałam w paczkach, stały na półkach komód i większej biblioteczki tuż przy biurku naprzeciw okna. Popchnęłam walizkę  głąb pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. Rzuciłam się następnie na łóżka, aby chwilę odetchnąć po długiej podróży. Wszystko pachniało świeżością. 

Nie było tutaj bolesnych wspomnień. Nie widziałam ich ani przez chwilę. To było moje małe królestwo, gdzie mogłam pokazywać prawdziwą siebie. Ukrywanie prawdy o sobie sprawiało mi wiele kłopotów i łez. Nie zliczyłabym na palcach dwóch rąk, ile razy się poddałam. Mówiono mi, że mam się nie poddawać i brnąć dalej w swoje marzenia. Moja babcia była jedyną osobą, która zwracała się do mnie z takimi myślami. Nie pamiętałam, czy usłyszałam je od Laury lub Doriana. Miałam wyglądać z nimi dobrze jedynie na zdjęciach. Traktowali mnie jak zabawkę. Zrobili ze mnie obiekt kolekcjonerski. A w tamtej chwili zamierzałam o tym zapomnieć. Uciec jak najdalej od tych wspomnień. Bo to one powodowały, że czułam się jak totalny śmieć. 

Wtuliłam swoją głowę w puchatą poduszkę i odleciałam na paręnaście minut. Śniłam o spokojnym, beztroskim życiu, gdzie nie było miejsca na podobne rzeczy. Uśmiechałam się sama do siebie, widząc dookoła szczęście. Osiągnęłam każde ze swoich marzeń i dzięki temu stworzyłam dom, na jaki zasługiwałam. Moje oczy wpatrywały się w mężczyznę idącego plażą, na którą miałam idealny widok z okna. Stąpał bosymi stopami po piasku, obserwując wielką taflę wody. Ocean szumiał i można z niego było usłyszeć wieloryby. Pięknie dawały o sobie znać, aż nagle tajemniczy jegomość odwrócił się centralnie w moją stronę i wtedy zobaczyłam... nic. Kompletnie nic. 

Zamiast urokliwej i męskiej twarzy widziałam jedynie czarną plamę. Widoczne, poza tym były jego włosy, które przybrały brązowy odcień, a na rękach miał wiele tatuaży. Flanelowa koszula odsłaniała tors pokryty bliznami, na którym również widniały czarne znaki oraz rysunki. Na każdej wolnej płaszczyźnie odznaczały się czerwone ślady po ostrzu. Wzdrygnęłam się, gdy z jednej zaczęła wyciekać czerwona, metaliczna ciecz. Przełknęłam ślinę, widząc łzy w jego oczach. Zerwał się z silny wiatr. Zdążyłam jeszcze wychwycić wyciągniętą w moim kierunku dłoń, błagającą o pomoc, o dotyk. Cofnęłam się o krok, gdy rozwiał go porywisty wiatr, a po tym spadł ogromny deszcz. Po człowieku albo popiele, który powinien z niego zostać, nie było śladu. Nawet najmniejszego.

Czy to miał być jakiś znak? Może przedstawiało to moją przyszłość?  Że skończę tak samo, jak ten mężczyzna? Mówiło to jedynie, że pozostanie ze mnie popiół i nikt nie będzie o mnie pamiętał?

– Widzę, że już się zadomowiłaś.

Przewróciłam oczami, gdy go usłyszałam.

– Musisz mnie budzić? – zapytałam cicho. – Było tak cudownie, jak cię nie słyszałam, wiesz?

– Byłoby cudownie dopiero wtedy, kiedy poszłabyś sobie stąd. – Zauważyłam ironiczny uśmiech na jego twarzy, otwierając ociężałe powieki. – Boże, czemu życie mnie tak karze?

– Najwidoczniej sobie zasłużyłeś.

– Coś ty powiedziała? – Oburzony ton dotarł do moich uszu. Nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, a powinien.

– Chyba czas umyć uszy, Christianie, bo... – nie dokończyłam, gdyż jego ręka boleśnie zacisnęła się na mojej szyi. 

Przyszpilona do materaca nie mogłam nic zrobić. Wierciłam, szarpałam się, ale to było za mało, by pokonać jego siłę. Zjechałam wzrokiem na jego ręce. Rękawy bluzy miał podwinięte do łokci, przez co mogłam zobaczyć odznaczające się żyły, które były wynikiem użycia sporej ilości siły. 

– Posłuchaj mnie uważnie, bo się dwa razy nie będę powtarzał, zrozumiano? – pokiwałam słabo głową, czując się coraz gorzej. Jego uścisk minimalnie zelżał. – Ze mną się nie dyskutuje, a tym bardziej nie wdaje w kłótnie. Zawsze wychodzę z nich zwycięsko. Niszczę ludzi, których uważam za wrogów, a ty idziesz w tym kierunku, laleczko. Upadniesz najniżej, jak tylko się da. Będę na to wszystko patrzył z uśmiechem, bo kolejny raz wygrałem. Pożałujesz, że tu się znalazłaś. Zaczniesz żałować, że mnie poznałaś. 

I kiedy myślałam, że to koniec, on dodał na koniec jeszcze jedno zdanie:

– Zaczniesz błagać o śmierć, ale ja ci na nią nie pozwolę – wyszeptał, nachylając się nad moim uchem. – Pokochasz samotność. Zobaczysz, jak to jest upadać i nie móc się wcale podnieść. 

– Ty jesteś popierdolony – wydusiłam z siebie, kiedy mnie puścił i stanął kilka kroków dalej. – Karma do ciebie wróci. 

– Powiem ci jeszcze jedno, laleczko. – Odwrócił się w przeciwną stroną z zamiarem wyjścia. 

– Wypieprzaj stąd i najlepiej nie wracaj – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, trzymając się ciągle za szyję. 

– Bądź czujna. Zło nigdy nie śpi.  

Że co przepraszam, kurwa?

– Co masz na myśli? – zapytałam, zatrzymując go w progu swoich drzwi. Nie odwrócił się do tyłu. 

– Uważaj, bo znowu spotka cię kara. Tylko że tym razem, będziesz mnie błagać o nią na kolanach – powiedział i nawet na mnie nie spojrzał.

Nie dodał nic więcej. Zostawił mnie w ciężkim szoku. Moje oczy zaszły gorzkimi łzami, które oznaczały tylko jedno – smak przegranej z kretesem. Podkuliłam swoje kolana do siebie i opadłam ponownie na miękki materac. Zaniosłam się bardzo cichym płaczem. Czułam, jak moje serce się kruszyło i nie chciało przestać sprawiać mi bólu. Ledwo udało mi się zdjąć z siebie getry oraz bluzę. Pozostałam jedynie w dużej koszulce oraz dolnej części bielizny. 

Okazałam swoją słabość, a bardzo nie lubiłam tego robić. Nienawidziłam siebie za to, że tak łatwo dawałam się ranić. Każde słowo działało na mnie jak nabój z broni wycelowany prosto we mnie. Płakałam cały czas i czułam, że powoli zaczynało brakować mi łez. Przeszłam tak wiele, że myślałam o bliskim końcu cierpienia. Ale zdaniem wszystkich ja zawsze się myliłam. I musiałam przyznać głośno, że mieli całkowitą rację. 

Nie pamiętałam, ile leżałam, łkając pod nosem. Moja szyja bolała mnie niesamowicie, ale miałam to gdzieś. Wiedziałam, że pojawią się na niej siniaki. To akurat było nieuniknione. Wzięłam kilka tabletek na uspokojenie i położyłam do łóżka pod świeżą pościel. Nakryłam kołdrą całą siebie. Po kilku minutach patrzenia się w jeden punkt moje powieki samoistnie opadły w wyniku zmęczenia. Śniłam od tamtej pory o życiu, jakie nie było mi nigdy pisane. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top