Rozdział V

Już po pewnym czasie byłam po drugiej stronie rzeki, miasto o tej godzinie tętniło życiem. Zbliżał się zmierzch a ja sama nie wiedziałam jak zacząć kolejną porcje poszukiwań. Czy pytać od razu czy jednak poczekać aż zagłębie się w te rejony?

-Gdzie mogę znaleść Poisson?- spytałam pijaka.

Mężczyzna był ubrany w poszarpany, brudny strój.Twarz miał cała czerwona i chudą a wzrok zamglony.

-Poisson?- wymruczał i zaczął się rozglądać.- Idź tą ulicą, chłopczyku.- Wskazał palcem ulice za sobą.

-Dziękuje ,mousier.

Szybko wyminęłam go i ruszyłam wgłąb uliczki. Czemu ci ludzie są tacy pomocni? Czy pijany człowiek zachowuje się tak jakby chciał się zachować? Czy słowa pijanego to myśli trzeźwego? Odkąd przybyłam do miasta już kilka osób mi pomogło. Handlarka (dwa razy), rybacy w porcie, ten pijak i... Muszkieterowie z madame Konstancją.

Zatrzymała się na środku niezbyt ciemnej uliczki, czemu moje myśli powracały do nich? Pomogli mi i jestem im winna dług, którego nie spłacę do końca mojego życia, ale również chcieli mnie zniechęcić do dalszej podróży mimo, że wcześniej ich zapewniała tylko o znalezieniu Travalion a później powrócenia do koszmarów. Jednak gdy poczułam nadzieje, że mój ojciec żył było niczym kolejna dawka energii, nie mogłam się powstrzymać!

-Zgubiłeś się dzieciaku?

Koło mojego ucha przeleciało pytanie, tak jak jego właściciel. Od razu odwróciłam się, ale jego tam nie było.

-Szukam Poisson- powiedziałam drżącym głosem. Gdzie wtedy podziała się moja odwaga?

-Po co ci on?- syknął i mocno ścisnął moje ramie.

Wyrwałam się mu i dziękowałam - ponownie- Bogu o moją pomyślność, że już od dawna mam na sobie tą opaskę tym razem po „diabelskiej stronie", bo w tamtej chwili nie odważyłabym się na niego spojrzeć.

-Szukam mojego chlebodawce.- Spojrzałam prosto w jego oczy i zniknął.- George Dufon- krzyknęłam do niego.

-Cicho smarkaczu!- żachnął na mnie.- Jeśli chcesz zobaczyć swojego chlebodawce musisz być cicho!- syknął w moją stronę.

-Co mu się stało?!- Bałam się w tamtej chwili nie o moje życie a ojca.

- Narazie nic.-Uśmiechnął się perfidnie.- Chodź ze mną.

Szarpnął mnie za ramie i zaczął ciągnąć w stronę ruin jakiegoś domu. Zapukał i wtedy usłyszałam to co najbardziej się obawiałam- Hiszpanie. Mężczyzna zaciągnął mnie do piwnic, gdzie znajdowała się karczma, tylko że ona była pełna hiszpańskich rzeczy i ludzi. Ciągnął mnie w stronę końca pomieszczenia a ja co raz bardziej się bałam. Jeśli mnie nie rozpozna to wykryją moje kłamstwo a z drugiej stroni jak zauważy, że jestem jego córką zacznie grać tak jak ja. Mogło się wtedy wiele wydarzyć, gdyby mnie nie rozpoznał.

-George to do ciebie!- powiedział mężczyzna i pchnął mnie w kierunku jednego ze stołów.

Zauważyłam go, siedział tam wokół Hiszpanów i śmiał się wraz z nimi. Z wyglądu nic się nie zmienił, te same lekko siwe brązowe włosy, prawie szare oczy oraz prosty nos. Porobiły mu się zmarszczki i te wesołe płomyki w ślepcach niemal zgasły.

-Tak?

Spojrzał na mnie uśmiechnięty a później jego wyraz twarzy się zmienił, zmarszczył swoje brwi, przymknął swoje usta i skrzywił nieco głowę.

-Mousier Travalion chciał bym przekazał dla pana wiadomość- odezwałam się po chwili ciszy.

Nagle wszyscy umilkli i patrzyli na naszą dwójkę. Modliłam się by zauważył, że to ja pod przebraniem chłopca.

-Kim jesteś chłopcze?- spytał mój ojciec.

-Waszym nowym sługą panie.- Skłoniłam się, czułam jak atmosfera zmieniła się na napiętą.- Zatrudniłeś mnie panie, dwa dni temu- mówiłam szybko a po moim czole spływały małe stróżki potu.

-Nie pamietam nic takiego- powiedział a ja czułam jak mężczyzna za mną przystawia mi nóż do pleców.- Może wypiłem tyle wina, że już zapominam co robiłem?!- zaśmiał się a kompani przy stole wraz z nim. Ostrze noża oddaliło się.- Chodź chłopcze w ustronne miejsce, tam mi powiesz co ta świnia ma mi do powodzenia.

Zaśmiali się a mnie zaprowadził do piwnicy. Dziękowałam w duchu Bogu, że wypił tyle albo udawał.

-Dla kogo pracujesz?!

George zaczął mnie dusić jedną ręką i przytwierdził mnie do najbliższego filara. Chwyciłam moimi rękami jego dłoń by zrobić przerwę pomiędzy jego dłonią a moją szyją.

-Proszę mousier o spokój i wszystko zaraz wyjaśnię!- powiedziałam nikłym głosem.

-Nie uspokoję się aż nie podasz mi nazwiska swojego szefa!

-Nazywam się...- Poczułam mocniejszy uścisk.-Maria Veronic Dufon.

Mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu, zerwał ze mnie kapelusz i opaskę. Opuścił mnie na ziemie i patrzył tępym wzrokiem na moją twarz.

-Dziecko co ty tu robisz?- spytał oczami pełen łez. Zaczął gładzić mój policzek swoją ręka, przylgnęła do niej.

-Chciałam cię odnaleźć.- W moich oczach pojawiły sir łzy i spojrzałam na niego.- Uciekłam z domu, od matki i tamtego życia bez ciebie. Tęskniłam za tobą.

Przytuliłam go, po tylu latach mogłam wreszcie to zrobić. On też mnie mocno do siebie przytulił.

-Urosłaś- powiedział i spojrzał na moje ciało.- I wypiękniałaś.- Uśmiechnął się.

-Tato...- Tęskniłam za tym słowem.- Ucieknijmy stąd.

-Nie mogę.- Odsunął się nagle ode mnie.

- Oczywiście, że możesz!- Mój uśmiech z każda chwila się powiększał.- Wyjdziemy stąd i pójdziemy po twoje rzeczy i opuścimy Paryż a później Francje. Wyruszyły do Anglii albo Włoch i tam zaczniemy nowe życie, bez matki i Hiszpanów!

Euforia płynęła w moich żyłach, z każdym wypowiedzianym słowem podchodziłam do niego- pełna radości i nadziei.

-Nie mogę tego zrobić.- Powtórzył swój sprzeciw.- Muszę tutaj jeszcze zostać.- Odwrócił się do mnie tyłem.

-Ale dlaczego?! Co cię tutaj trzyma?! Pieniądze? Mogę zarabiać pod przebraniem chłopca a ty byś był znakomitym sukien-mistrzem! Takim jakim byłeś w wiosce!

-Nie mogę Mario!- krzyknął w moi kierunku i odwrócił się do mnie. Był zły a ja mimowolnie się skuliłam.- Nie mogę, nie teraz.

-Ile to jeszcze zajmie?- spytałam i zaczęłam wymachiwać rękami.- Tyle czekałam by opuścić matkę i wyruszyć do Paryża! Cierpiałam by ciebie odnaleźć! Nie raz mogłam być zdemaskowana bo narażałam się by ciebie znowu ujrzeć! Więc wyjaśnij mi,dlaczego nie możesz teraz opuścić miasta?!

-Prowadzę sprawę przeciwko kardynałowi- wyszperam do mnie, gdy kucnął przy mnie i chwycił swoimi dłońmi moje przed ramie.

-Kardynałowi?- spytałam.- Przecież on działa na korzyść Francji, nie na odwrót.

-Dostałem misje od królowej bym zbadał interesy kardynała względem Hiszpanii.

-Kim jesteś?- Wyrwałam  się z jego uścisku.- Nie jesteś sukien-mistrzem.- Stwierdziłam.

- Kiedyś byłem muszkieterem- powiedział i stanął w twarzą w twarz przy mnie.

-Kapitan Trville by cię zapamiętał.- Pokręciłam głową.- Byłam u muszkieterów i spotkałam go. Nic nawet nie spóźniał o twojej służbie!

-Był wtajemniczony- wyszeptał i usłyszał jakiś dźwięk, ponieważ nagle odwrócił głowę w stronę beczek z winem.- Chodź, ubierz kapelusz i opaskę.

Byłam zdezorientowana, czemu nagle zmienił swój nastrój? Kiedy wychodziliśmy z piwnicy zostałam pociągnięta na dół, zerwano ze mnie opaskę i kapelusz.

-Zostaw ją!- krzyknął tata.

Zobaczyłam jak dwóch innych oprychów ciągnęło go na górę, sama zostałam tam wniesiona. Mężczyzna, który mnie trzymał był silny, silniejszy niż ktokolwiek z tamtego grona- przynajmniej tak myślałam.

-To co mousier Dufon, już nie jesteś naszym sojusznikiem?

Kiedy ukazała mi się twarz ( prawdopodobnie) szefa tych spiskowców myślałam, że zaraz krzyknę z przerażenia. To był on! Ta świńska twarz i ciało z mojego koszmaru! Co on tutaj robił?!

-Co ty tutaj robisz?!- spytał mój ojciec.

-Przyjechałem w interesach- odparł od niechcenia i spojrzał w moim kierunku.- Proszę, proszę, proszę mała uciekinierka się odnalazła!- zaśmiał się.- Przybliż ją do mnie.

-Nie!- krzyknął George a ja wierzgające nogami i próbowałam kopnąć tego osiłka za mną.- Jak ją tkniesz, będziesz martwy!

-Ależ już to zrobiłem.- Chwycił swymi grubymi palcami moją żuchwę.- Z nią i twoją żoną!

Wszyscy się zaczęli śmiać a ja cała we łzach próbowałam uciec z tego miejsca. Zaczął dotykać mój bark oraz talie, ryczałem, lamentowała by przestał i nie tylko ja o to prosiłam. George próbował się wydostać i kiedy dotknął moich ud i zaczął sunąć wyżej puściły mu nerwy. Pokonał dwóch mężczyzn, którzy go trzymali i zabrał jednemu z nich szpadę. Przybiegł do mnie i od tylu pchał mieczem pierś tego siłacza. Pochwycił mnie i odciągnął od tego prosiaka.

-Nie dotkniesz jej więcej!- krzyknął do niego a ja usłyszałam jak zostaje odbezpieczona broń, nie jedna a kilkanaście i były wymierzone w nas.

-Tutaj się mylisz.- Uśmiechnął się szeroko pokazując zepsute i żółte żeby.- Kardynał obiecał mi twoją ziemie, żonę i córkę, jeśli wykonam zadanie!- zaśmiał się a ja przylgnęła mocniej do boku ojca, wyczuł to i mocno chwycił za moje ubranie.

-Nie dostaniesz nic!- Zatoczył koło zahaczając szpadą o inne miecze i pistolety.

-Mam przewagę!- Rozłożył ręce.- Ty masz tylko jedną szpadę przeciwko kilkunasto innym! Co mi zrobisz?!

-Co my zrobimy!

Spojrzałam za siebie i zobaczyłam Aramisa, Atosa, Portosa i D'Artagnan. Jak oni się tu znaleźli? Jak każda kobieta w takich sytuacjach najzwyczajniej świecie zemdlałam, byłam już wykończona od natłoku tamtych wydarzeń.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top