Rozdział I

Przybycie do Paryża było dużym krokiem w moim życiu. Odkąd skończyłam siedem lat szukałam odpowiedzi na pytania, na które moja matka nie chciała odpowiadać. Wstydziła się prawdy i było to widać. Stroniła od ludzi, zamykała się w domu byle nie widziała tych wyrazów twarzy, żyłyśmy jedynie dzięki hojności bogatego szlachcica, który czasami odwiedzał nas, a bardziej mamę. Nie mogłam znieść tego co ona robiła, uciekłam z domu dokładnie tydzień temu, aby znaleść odpowiedzi na moje pytania.

Byłam piętnastolatką, gdy moja stopa przekroczyła bramy tego miasta. Jako dziecko ze wsi myślałam, że ulice będą czyste i ozdobione, budynki piękne a ludzie szykownie ubrani. Jednak moje przypuszczenia okazały się być mylne i to bardzo. Ulice były brudne i śmierdzące, bloki zaniedbane a ludzie smutni i biedni.

-Uważaj chłopcze!

Kobieta w tamtych czasach ( na dodatek tak młoda ) nie powinna chodzi sama po tych ulicach, roiło się od morderców, złodziej oraz innej hołoty. Przebranie się a tym bardziej udawanie było lepszym pomysłem na bezpieczne dotarcie i przeżyciem.

-Wybaczy, madame, ale szukam muszkieterów- zwróciła się do pani na straganie, głos był nie co chłopięcy, idealnie by zasłonić się późniejsza mutacją głosu.

-Kłopotów szukasz?

-Pracy, madame.

-Zatem idź wzdłuż tej ulicy do końca a później skręć w prawo.- Wskazała mi ręką drogę.

-A potem?

-Na pewno będziesz wiedział co dalej.- Uśmiechnęła się.

Skinęłam głowa w jej stronę i ruszyłam za wskazówkami handlarki. Mijający mnie ludzie patrzyli się na mnie i wiedziałam dlaczego ich miny wyrażały zdziwienie. Mój wzrok padł niżej bym mogła widzieć tylko skrawek ulicy.

Gdy wskazówki kobiety się skończyły musiałam polegać już na sobie. Była jedynie ciekawa jej słów, jak to będę wiedziała?

-Portos!

Moja głowa odwróciła się w stronę tego głosu, jednak właściciela nie widziałam. Chwile później usłyszałam stykające się szable, zaciekawiona udałam się w tamtą stronę.

-Atosie!

Głosy i odgłosy stawały się być coraz głośniejsze a ludzie znikali z przejścia. Po minucie byłam już zdolna zobaczyć powód tych krzyków. Muszkieterowie- jak mniemam- pojedynkowali się z żołnierzami ubranymi w czerwono czarne barwy.

Ich sposób walki oraz pasja z jaką to wykonywali był zachwycający. Nie mogłam odwrócić na moment wzroku od nich lecz, gdy chciałam podejść bliżej ktoś wystrzelił z pistoletu a kula trafiła koło mojego buta.

-Uciekaj dzieciaku!

Ten głos wydawał się być dużo młodszy, schowałam się za najbliższym budynkiem i próbowałam uspokoić moje serce.

Nie usłyszałam już szczękowy szabli, wyszłam z ukrycia i spojrzałam na pole walki. Muszkieterowie stali dumnie nad pokonanymi i śmiali się głośno. Gdy zauważyłam jak chcą odejść szybko do nich podbiegłam.

-Mousiers muszkieterowie!- krzyknęłam za nimi.

Czworo żołnierzy odwróciło się w moja stronę.

-Pardon mousiers za śmiałość lecz to było niezwykłe!- powiedziałam i skinęłam głową.

-Nie jesteś stąd?-To ten głos ostrzegał mnie.

-Dopiero co przekroczyłem bramy Paryża, mousiers.

-To świadczy ten twój zachwyt- zaśmiał się mężczyzna o ciemnej karnacji.

-Szukam pracy- przyznałam się i zniżyłam bardziej wzrok.- Jestem silny i bardzo szybko biegam...

-Chodź- mruknął najstarszy z grona.

Kiwnęła głowa i zaczęłam iść za nimi. Nie zwracali zbytnio uwagi na mnie, śmiali się z tych Czerwonych Gwardzistów- jak ich nazwali- i przechwalali się swoimi zdolnościami. Gdy zerknęłam na nich najmłodszy z przyłapał mnie i zmarszczył swoje brwi i zatrzymał się.

-O co chodzi d'Artagnan?- spytał mężczyzna z wąsem.

-Pokaż się chłopcze- zwrócił się do mnie.

-Wolałbym nie.- Zrobiłam jeden krok w tył.- Lepiej ruszajmy dalej, mousiers.

Chciałam ich minąć, ale ten młody mężczyzna (zwany przez nich d'Artagnan) chwycił mnie za ramie oraz swoją dłonią skierował twarz w moją stronę. Jego kompani próbowali mi pomoc, ale on zaciągnął mnie do pustej ulicy i przycisnął do ściany.

-Widzieliście te oczy?!- spytał ich.

Mocno zacisnęła powieki i próbowałam się wyrwać. Mój kapelusz spadł na ziemie a spod niego uwolniły się czarne włosy sięgające do ramion.

-Niech mousier mnie puści!

-Pokaz swoje oczy!

-Opanuj się!

Dwóch z nic chwyciło go i odciągnęło ode mnie. Upadłam na ziemie i pare razy zaczerpnęłam powietrza. Otworzyłam oczy i odnalazłam swój kapelusz, schowałam włosy i ze strachem spojrzałam na resztę.

-Powtórz jak się nazywasz?- spytał ciemnoskóry, który przetrzymywał młodego mężczyznę.

-Dla wszystkich jestem Jean- powiedziałam.

-A nie dla wszystkich?

-Mademoiselle Maria Veronic Dufon.

Tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej i zdawał się być nieobecny, d'Artagnan uspokoił się i patrzył jakbym była duchem.

-Nie znam cię.

-A ja ciebie tak.- Uśmiechnął się.-Tych oczu się nie zapomina.

Moje oczy były klątwą jaka mnie spotkała, chcieli mnie spalić na stosie bo niby byłam posłuszna diabłu, który obdarował mnie różnymi kolorami oczy. Jedno błękitne jak anioł a drugie prawie czarne jak diabeł.

Wszyscy teraz byli zajęci spoglądaniem mi w oczy. Znalazłam przy sobie długi materiał i przywiązałam sobie przez czarne oko, jakbym je straciła.

-Skąd mnie znasz?- spytałam go i spojrzałam na niego.

-Nasi ojcowie się znali.

-Nie kłam!- Spojrzałam na niego.- Nigdy cię nie widziałam  a ty mi wmawiasz,że znasz mnie i moją rodzinę?!

-Nie możliwe, że mnie nie znasz!- Wyszarpał się z uścisku swoich przyjaciół i podszedł do mnie blisko.- Pamietam jak bawiliśmy się jako dzieci na moim gospodarstwie.

-Nie pamietam tego!- Zaakcentowałam każde słowo.- Kłamiesz muszkieterze! A kłamstwo to plama na honorze.

-Mój honor jeszcze nigdy nie został splamiony, ani teraz ani nigdy nie kłamałem!

-Ale teraz to zrobiłeś.- Spojrzałam mu prosto w oczy i odwróciłam się od niego.

-Twoje oczy- odezwał się Atos jak przepuszczałam.

-To klątwa, mousier.- Odwróciłam się do nich, gdy weszłam na główna ulice.- Prowadźcie proszę.

Nikt do końca naszej wędrówki się nie odzywał, ale widziałam po ich minach, że kusiło ich by spytać się o moje oczy. Byłam wtedy głupia, że nie przepasałam opaski przez oko.

Jednak teraz pojawiło się więcej pytań w mojej głowie na temat postaci tego młodego muszkietera. Wiedział  jak mam na imię i mówił, że mnie znał, ale dlaczego ja go nie pamiętałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top