Prolog

Jakimś cudem ta piosenka towarzyszyła mi przez cały czas pisania tego rozdziału. Przyznam, że na pomysł, żeby napisać post-apo wpadłam właśnie przez moją obecną miłość - serial The 100.

Mam nadzieję że się spodoba. 😁

Zaczynajmy. Miłego czytania! 😉

- "Wybuchła panika. Ludzie biegli do bunkrów nie patrząc kogo taranują, depczą, zabijają." - Przeczytałam na głos. Westchnęłam cicho. - To było tyle lat temu. - Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. - Dlaczego nadal nie możemy wyjść? - Jęknęłam zrezygnowania.

- Bo Ziemia jest skażona? Radioaktywna? Nie zdatna do życia?

- A skąd możemy to wiedzieć skoro nikt tego nie sprawdził? Skoro nie wychodzimy? - Na moje słowa tylko westchnęła. Spojrzałam na nią poirytowana. - Nie chcesz zobaczyć jak wygląda Ziemia?

- Chcę, ale nie w tym rzeczy. Nie chcę zginąć tylko przez to, że chcę zobaczyć jak to wygląda. Nie rozumiesz?

- A co to za życie? Zamknięte w betonowej puszce na chuj wie ile! - Krzyknęłam wstając już na dobre wściekła. Złapała mnie za ramiona.

- Posłuchaj. - Westchnęła. - Wiem, że czujesz się jak w więzieniu, ale musimy wytrzymać. Też się tak czuję. Trochę Cierpliwości Rav. - Zaśmiała się. - Kiedyś w końcu wyjdziemy. Zobaczysz Ziemię.

- Ale ile jeszcze ma to trwać? - Spojrzałam jej w oczy.

- Tyle ile będzie to konieczne. - Usiadłam. - Wiem jak Ci na tym zależy, ale spójrz z innej strony. Jesteś wartościową osobą. Masz 18 lat i dostałaś się do armii. To musi coś znaczyć. Dużo umiesz. Na pewno Cię wyślą.

- Prędzej Ciebie. Jesteś naukowcem. Ktoś musi zbadać skażenie.

- Jasne i ten ktoś potrzebuje ochrony.

- Przed? - Zapytałam ironicznie. - A zaczekaj! Wiem! Przed strasznymi, okropnymi, niebezpiecznymi - Mówiłam głosem dodającym sytuacji dramatyzmu. - duchami zmarłych. No bez żartów. - Spoważniałam. - Wszystko co tam było po prawie 150 latach na pewno zdechło.

- Co w Ciebie dzisiaj wstąpiło dziewczyno? - Zapytała zrezygnowana.

- Nie wiem Ray. Ja po prostu chcę stąd w reszcie wyjść. Ukradnijmy skafandry, broń, weźmy Jacoba i spieprzajmy stąd.

- Jesteś głupia. Nie starczy nam powietrza, a jak już wrócimy to i tak nas aresztują.

- Tu też te głupie filtry kiedyś się zapchają i przestaną działać. Wszyscy się udusimy. Wnioski? I tak zginiemy. Nie chcesz? Nie idź, ale Jacob na pewno ze mną pójdzie.

- Bo jest tak samo głupi jak Ty.

- Ughh. - Fuknęłam na nią i wyszłam z pokoju idąc do Jacoba. Ray była ze mną od zawsze, śliczna wysoka brunetka o pięknych, zawsze świecących piwnych oczach. Wysportowana, ambitna, nie to co ja. Niska niebieskooka blondynka, która nie ma nic poza krótkim doświadczeniem medycznym i faktem, że jakimś cudem dostała się do armii. Poza tym elementarne doświadczenie w medycynie miałam tylko przez nie żyjącą już matkę, która to zmuszała mnie do asystowania przy operacjach. No i jest jeszcze Jacob. Elektryk, geniusz matematyczny, no i jaki on jest przystojny. Wszystkie dziewczyny się za nim uganiaja. Innymi słowy jak zwykle nigdzie nie pasuję. Zapukałam do jego drzwi. Otworzył mi wysoki, niebieskooki szatyn z błękitnym pasemkiem włosów na poczochranej grzywce opadającej lekko na oczy. Był atletycznie zbudowany, miał lekko opaloną skórę nie wiadomo skąd skoro nigdy nie byliśmy na słońcu, ale podkreślała ona jego piękne ciało. - Mogę wejść? - Zapytałam jeszcze zdenerwowana.

- Kolejna sprzeczka o wyjście, co? - Zaśmiał się chłopak otwierając mi szerzej drzwi.

- Tak. Uciekniesz ze mną? Proszę? - Spojrzałam na niego błagalnie.

- Raven ja nie wiem czy to jest dobry pomysł? Pomyśl logicznie. Jeśli skończył nam się tlen to i tak tu wróciły, albo zginiemy.

- Nie. To Ty pomyśl. To nasza jedyna szansa. Proszę? Może Ziemia już nie jest skażona? Może da się żyć? Może po prostu nas kłamią? - Spojrzałam na niego załamana, ale z tą nutką nadziei w oczach.

- Raven nie. Przemyśl to proszę. Może się mylisz? - Na te słowa pokręciłam głową.

- Nie. - Powiedziała pewnym głosem. Usłyszałam otwieranie drzwi i razem z Jacobem na nie spojrzeliśmy.

- Co planujecie? - Do pokoju wszedł Blake. Nigdy nie lubiłam tego dupka. Jak każdy mechanik był przemądrzały i pyskaty. Wysoki umięśniony brunet o prawie czarnych oczach. Również należał do armii. Ma się za chuj wie kogo, a jest po prostu piekielnie irytujący.

- Nie Twój interes. - Fuknęłam na niego poirytowana.

- Oj, oj księżniczko. Nie bądź taka surowa i nie złość się tak, bo złość piękności szkodzi. - Zaśmiał się. No i jeszcze to jego durne przezwisko. Jakim cudem wpadł na nazywanie mnie księżniczką? Patrzyłam na niego chwilę z niedowierzaniem.

- No dobrze. - Spojrzałam znowu na Jacoba, tym razem wyzywająco. - On ze mną pójdzie jak wy nie chcecie.

- Zwariowałaś! - Krzyknął mój przyjaciel. - Chcesz iść z nim?!

- Być może. Lepszy on niż nikt.

- Zaraz zaraz. Gdzie pójdę? - Zapytał zdezorientowany Blake.

- Na powierzchnię.

- No nie pierdol? - Spojrzał ma mnie z niedowierzaniem dokładnie tak jak ja na niego chwilę temu.

- Serio mówię. Kradniemy skafandry i spierdalamy stąd byle szybciej.

- Bomba! - Zawołał entuzjastycznie. - Chodź księżniczko. - Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę magazynów. Ostatni raz spojrzałam na Jacoba i pobiegłam za nim. Wpadliśmy do magazynu ze skafandrami i butlami tlenowymi. Zaczęłam napełniać butle powietrzem. - Co Ty robisz dziewczyno? - Zapytał patrząc na mnie dziwnie.

- Napełniam ją tlenem. Ile się da. Żebyśmy wytrzymali jak najdłużej.

- Co będzie jak nas złapią?

- To nas zamkną, ale to niczym nie różni się od naszego obecnego życia i tak jesteśmy więzieni w betonowej puszce. Pomyśl co będzie jeśli okaże się, że Ziemia jest zdatna do życia?

- Dobra, dobra. Nie gadaj. Napełniaj. - Podeszłam do kolejnej butli i zaczęłam ją napełniać.

- Idziemy? - Zapytał.

- Tak. - Uśmiechnęłam się. W tym momencie do pomieszczenia wpadł wysoki, przystojny blondyn o zielonych oczach. - Kim Ty jesteś?

- Shon. Co wy robicie? - Spojrzał na nas z dziwną miną.

- Uciekamy, a Ty? - Uniosłam brew.

- Też uciekam. Mogę się przyłączyć? Gonią mnie, chcą zamknąć.

- Dobra. Blake. Kradniesz broń. Ja przygotuje mu skafander.

- Tak jest. - Zaśmiał się brunet wychodząc z pomieszczenia. Zaczęłam napełniać butle powietrzem. Podałam mu skafander.

- Dzięki. - Wziął, pomogłam mu się ubrać i zapiąć wszystko dokładnie. Bleke wrócił z trzema karabinami.

- Brawo. Ubieraj się. - Zabrałam od niego broń i podałam jeden z karabinów Shonowi. Wziął go. Pomogłam Blake'owi uszczelić skafander, jemu również wręczyłam broń.

- Skąd wiesz jak tego używać? - Popatrzył na mnie.

- Było pojawiać się na zajęciach zanim się zdawało do armii.

- Oj tam nie przesadzaj księżniczko.

- Nie oj tam. - Mruknęłam ubierając się w skafander i biorąc broń. - Chodźcie. - Podeszłam do śluzy. - Wchodzić. - Weszli bez pytań. Weszłam na końcu ciągnąc dźwidnię i wciskając przycisk, żeby otworzyła się śluza. Zamknęły się za mną wrota a śluza otworzyła się przed nami. - No i idziemy. - Razem wyszliśmy tunelem na ziemię. Rozejrzeliśmy się po pięknym świecie. Promienie słońca raziły nas w oczy i grzały skórę przez skafander. Wszystko kwitło. Było pełno kwiatów i roślin. Rozglądałam się zdumiona. Słychać było cichy świergot ptaków.

- To jest ta skażona Ziemia księżniczko?

- Jak widzisz. - Zaczęłam odpinać skafander.

- Zwariowałaś księżniczko. - Shon złapał mnie za ręce.

- Ej, ej. To moje przezwisko. Znajdź se swoje. - Warknął na niego Blake.

- No bez przesady. Nic mi nie będzie. Są rośliny? Słychać ptaki? - Zapytałam, ale wcale nie oczekiwałam odpowiedzi. Była jasna. - Nie ma skażenia. - Zdjęłam skafander. Wciągnęłam powietrze. Rzuciłam wszystko na ziemię i wybuchnęłam śmiechem. - Miałam rację! - Zaczęłam skakać po lesie. Chłopcy też zdjęli skafandry. Zaczęli biegać ze mną po lesie. - Gdyby tylko Ray tu była. - Szepnęłam do siebie. Westchnęłam. - Dobra. Idziemy chłopcy.

- Dokąd? - Zapytał Shon.

- Przed siebie. - Powiedziała pewnym głosem i ruszyliśmy w las.

* * *

Wpadłam do Jacoba.

- Jacob gdzie Raven? - Zapytałam z lekka przerażona. - Nie wróciła do pokoju.

- Ray usiądź proszę.

- Nie. Mów gdzie jest. Teraz.

- Poszła z tym debilem Blake'iem.

- Gdzie?! - Krzyknęłam.

- Na powierzchnię.

- Puściłeś ją?! Na mózg Ci padło?! - Nie wytrzymałam już. Wydarłam się na niego.

- Przepraszam, ale wiesz, że i tak bym jej nie zatrzymał, prawda? Nie mam takiej mocy sprawczej. Ona zawsze robi co chce.

- Idziemy za nią.

- Zwariowałaś Ray? Jeszcze Ty?

- Ja zwariowałam? Nie. To Ty ją puściłeś. Pakuj się. Idziemy. Chyba że tchórzysz?

- Nie tchórzę. To po prostu irracjonalne. - Zaczął się pakować.

- Szybciej. - Pospieszyłam go tupiąc nogą.

- Nie pomagasz pospieszając mnie Ray.

- To się ruszaj. Nasza przyjaciółka tam jest. Co jeśli dzieje się jej krzywda?

- Jej na pewno nie. Bardziej martwiłbym się o tego Blake'a. Gotowy. - Pobiegłam w kierunki magazynów, a Jacob ruszył zaraz za mną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top