#.6

Zero idzie za Bartkiem. Chłopak jest niesamowicie spokojny, co jej bardzo ją przeraża. Jak można być tak spokojnym? Ni to wesołym, ni to smutnym? No jak, kurwa mać?

Jeszcze bardziej, przeraża ją podobieństwo do Alice.

Cichy. Spokojny. Opanowany. Taki jak Alice. Lecz Bartek jest silniejszy. I mądrzejszy. I mniej irytuje. Tak, Bartek jest spoko. Musi go chronić. Alice powróciła do niej w lepszej formie i wie, że teraz musi ją chronić. A raczej jego. Bo Bartek to męska reinkarnacja Alice. Tak, jakoś tak.

Chce opowiedzieć żart, by go rozweselić, lecz dostrzega, iż jej przyjaciel jest skupiony. I to mocno. Myśli, kalkuluje jak maszyna nad tą sprawą. Nad śmiercią doktorka. Szkoda doktorka, fajny był. Nie tak jak Puppy, oczywiście, ale i tak fajny.

Wchodzą do biblioteki. Zero chce powiedzieć chłopakowi, co znalazła w ustach Smiley'a- coś białego, co wyglądało jak proszek. Tylko ten jej nie słucha. Uważa ją za irytującą. No tak. Ona tylko chce go rozbawić, a wkurza. No kurwa.

- To czego dokładnie szukamy, Sherlocku?- pyta Zero i udaje brytyjski akcent.- Watson zawsze jest gotowy ci pomóc, Holmes.

- Czegoś, co mogłoby nam pomóc ustalić przyczyny tej śmierci- spogląda na nią.- Wiesz, o co chodzi?

Nawet z wyglądu jest jak Alice.- zauważa Zero.- Jasnobrązowe włosy, błyszczące oczy... tylko mniej ofiara losu.

***

Bartek powoli się załamuje. Przeszukali już każdy pokój, a wciąż, nie mają nic. Minęło już jakieś pół godziny. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy tu umrą. 

Siada ciężko na podłodze. Są w sali ze sprzętem sportowym. Tu też nic nie ma, jak wszędzie. Spogląda na przestarzały plakat, ukazujący jakiś sportowców, z pozytywnymi podpisami, aby się nie poddawać.

Ja się poddaję.- myśli zrezygnowany chłopak.

- Hej, B-man, nie smuć się- Zero siada obok niego.- Przecież mamy jeszcze czas. Znajdziemy odpowiedź.

Nie mówi tego z typową dla niej ekscytacją- mówi to bardziej jak starsza siostra, pocieszająca młodszego brata. Zadziwia to niezwykle. Ta panda coraz bardziej okazuje się być człowiekiem. W sumie, do teraz myślał o niej jak o jakimś upierdliwym czymś, niż o dziewczynie...

- Mamy mniej niż pół godziny, nasi przyjaciele są w poważnych tarapatach, a my wciąż nic nie mamy- zauważa smętnie Bartek.- I co teraz?

Jego żołądek burczy... albo próbuje mówić w jakimś podejrzanym języku. Dopiero teraz, w chwili spokoju, kiedy wszelka adrenalina opada, zdaje sobie sprawę jak głodny jest. Kiedy ostatni raz jadł? Dwa dni temu? Jeden? Szop marszczy czoło i wyciąga z kieszeni coś. To batonik, lekko zgnieciony, lecz jeszcze cały.

- Masz, Batmanie. Musisz coś zjeść.

- Nie. To twoje...- brązowowłosy nie chce brać jedzenia od Zero. Jednak ta wciska mu w dłoń baron.

- Jedz. Potrzebujesz tego- Zero odsuwa się od niego.- Lepiej ci się będzie myślało.

Po dłuższej kłótni, dochodząc do kompromisu i dzielą się batonikiem. Bartek z chęcią zjada swoją połowę. Białowłosa patrzy na swoją część, w zamyśleniu. Trochę to niepokoi chłopaka.

- Czemu nie jesz...?

- Lubisz mnie?- pyta się go nagle Zero.

Pytanie zaskakuje Bartka. Sądził, iż szop niespecjalnie przejmuje się ich relacjami i zależy jej tylko na walce. Czyżby rzeczywiście ją zbyt pochopnie ocenił?

- Czemu pytasz...?- odpowiada pytaniem Bartek. Prawdą jest, że nie wie, czy ją lubi, czy nie.- Ja.. jasne, że... że...

- Nie lubisz mnie. Nie musisz kłamać.- Zero uśmiecha się smutno.- Dobrze o tym wiem. Ciężko lubić kogoś takiego jak ja...

Wcale nie jest szaloną, seryjną morderczynią. Jest teraz zwykłą licealistką, może studentką, która rozmawia z młodszym kolegą. To do niej strasznie niepodobne. Wręcz... nieprawdopodobne.

- Dlaczego tak uważasz...?

- Proszę cię. Może i jestem szalona, ale nie głupia- Zero chichocze.- Wszyscy mają mnie albo za dziwaka, albo za sukę. Co tu ukrywać.

- Nie przeszkadza ci to...?- dopytuje się Bartek, nie rozumiejąc już kompletnie tej laski.

- Nie... można się do tego przyzwyczaić. Czasem boli, że nie mogę mieć przyjaciół... ale nigdy się nie kłamię, iż ich mam.- wyznaje białowłosa, ze spokojem. Większość osób byłaby smutna, jednak nie tak spokojna.

Do chuja co...?- myśli chłopak, układając sobie to wszystko w głowie. 

- To nie uważasz mnie, Dawida, Jasona i reszty za przyjaciół...?

- Cóż... nie uważam, ponieważ wiem, że nie chcecie mnie za przyjaciela. Jestem dla was kimś, kto irytuje lub jest bardzo pomocny. Jak powiedziałam, nie oszukuje samej siebie.

Kątem oka patrzy na niego, a w jej głosie słychać nutę nostalgii. Bartek od razu chce wiedzieć skąd to i czemu tak jest- taka mała obsesja detektywistyczna. Musi się zająć czymś mniejszym, aby móc poradzić sobie z większą sprawą.

- Hej... przecież jak to się skończy... możemy spróbować...- z wahaniem oznajmia Bartek.- Trochę by to zajęło... ledwie cię znam, przecież...

- Naprawdę? Chciałbyś być moim super- najlepszym-przyjacielem-na-zawsze!?- Zero podskakuje i obejmuje go. Tryb "Szalona Panda" uruchomił się. 

Nie ma bladego pojęcia, czemu to powiedział. Szkoda mu się zrobiło Zero? Wzbudziła się w nim litość dla tego małego, smutnego szopa? W sumie... nie wiedzieć czemu, oglądając dziwne zachowania Zero, przypominały mu się jego szaleństwa w szkole, przez które prawie nie zdał...

Nie myśl o tym teraz.- powtarza sobie w głowie, wyswobadzając się z uścisku Zero.

- Spokojnie... najpierw, mam przyjacielską prośbę...

- Jaką?

- Błagam, nigdy już więcej nie mów o Yaoi i swoim związku z Puppeteerem. Nigdy.- prosi Bartek, robiąc błagalną minę szczeniaczka.

- Oki-Doki-Loki!- woła Zero i uśmiecha się z lekkim zażenowaniem.- Ta, powinnam przestać. Puppy rzucił mnie już dawno temu...

- Czemu?

- Powiedział, iż nie może wytrzymać mojej ciągłej opieki i łażenia za nim- Zero wstaje i rozciąga się.- A ja tylko chciałam dobrze!

- Cóż... nie znam się na tym.- wyznaje Bartek.

- Ale znasz się na kryminalistyce!- Zero szykuje się do zrobienia gwiazdy.- Zatem, w drogę!

Robi gwiazdę, lecz na swoje nieszczęście, wpada na sprzęt sportowy. Dokładniej, na pudła pełne piłek. Pudła spadają na nich i wypadają z nich piłki, do kosza, piłki nożnej, ręcznej. Panda powoli wydostaje się z lawiny piłek. Wygląda jak gąsienica, która pływa w błocie. Chłopak powstrzymuje śmiech. 

- B-man! B-man! Znalazłam tajemne przejście!- krzyczy panda.

Bartkowi już nie jest do śmiechu.

- Co?

- No, tajemne przejście! Szyb wentylacyjny!

Podbiega do niej i odsuwa piłki. Ma rację- tam jest jakiś szyb wentylacyjny. Nie za duży, lecz wystarczający, by ktoś rozmiarów Zero oraz Bartka wszedł przez niego. I do tego, jest otwarty.

Teraz, Bartek już wszystko rozumie.

Doktorek nie został zabity na tym piętrze. Został zaciągnięty przez kogoś!- zdaje sobie sprawę, ze złością, piętnastolatek.- Co za z ciebie za pierdolony chuj, Sonic!

Wchodzą przez niego. Jest ciemno w cholerę. Bartek idzie pierwszy, a Zero za nim. Dziewczyna klepie go po tyłku.

- Szybciej!

- Don't taranować mnie!- prosi chłopak.

- Hahahaha, co kurwa...?- nie wyrabia ze śmiechu Zero, a jej chichot roznosi się po wentylacji.

- No, zostaw moją dupę.

- To ruszaj nią!

Z paroma problemami, idą do pierwszego piętra. Są w gabinecie pielęgniarki. Bartek czuje coś pod dłonią. Sprawdza to i wzdryga się- to martwy pająk. W tym miejscu jest od chuja tych małych skurwieli.

Wstaje i otrzepuje się. Skąd one się tu wzięły? To jakiś pieprzony element dekoracyjny? Dafuq?

- Super... co teraz, Sherlock?- pyta się Zero, rozglądając się.

Bartek też się rozgląda. Czasu jest coraz mniej. Wyszukuje czegoś na półkach z lekami. Czasu coraz mniej, a on...

Bierze głęboki wdech z szoku i serce mu przyspiesza.

Znalazł odpowiedź. Chyba.

- Okej, koniec czasu!- oświadcza Sonic, jakby stojąc przed zamkniętymi drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top