#.18

Nastolatek spogląda na kufel trzymany przez Abigail. Kobieta nalewa do niego jakiegoś tajemniczego specyfiku. Przełyka ślinę. Zaczyna żałować zgody na ten pomysł. Według Abigail, powinien przejść na coś w rodzaju transu i wyjaśnić, o co chodzi z tą pieprzoną Bestią. Takie voodo dla ubogich.

Wiedźma podchodzi do niego i podaje kufel, z uśmiechem.

- Spokojnie, mój drogi, nic ci nie będzie.- zapewnia ruda. Chłopak bierze od niej kufel. Jego zawartość jest mętna i ciemna. Chłopak wzdryga się.

- Jesteś pewna...?- pyta się jej, mając ochotę nawiać.

- Tak, tak, pij już to szybko.- pogania Abigail, dalej się uśmiechając.

- Cóż... raz się żyje. Na zdrowie!- woła chłopak i duszkiem wypija płyn. Od razu robi mu się dziwnie. Jego nogi robią się jak z waty. Kufel wypada mu z dłoni. Nastolatek zatacza się do tyłu i opiera o ścianę. Chcę coś powiedzieć, ale beka.

- Uhuhu... tego się akurat nie spodziewałam...- Abigail macha ręką, by odgonić smród.

***

Duch wbija miecz w kark psiego ducha. To już trzeci gnojek. Zostały jeszcze cztery. Dwa sieka za jednym razem, kiedy rzucają się naraz na niego. Skacze na kolejnego i prędko ścina go. Został ostatni. Odwraca się do niego, lecz dostrzega coś jeszcze.

Daleko przed nim jest ogromny, płonący pies. Przypomina jebanego pitbulla. Szarak popełnia ten błąd, iż za długo się na niego gapi. Ostatni zielony pies wgryza mu się w kolano. Mężczyzna wrzeszczy z bólu i dobija psa. Kiedy ten znika, pada na ziemię.

Puppeteer trzyma się za nogę. Przeklęte, duchowne psy. Zajebał je wszystkie, jednak ten ostatni kundel, nim wbił mu ostrze w łeb, musiał wgryźć  mu się w kolano. Boli jak cholera i widzi jak cieknie po nim złota ektoplazma.  

Jest chyba północ, tak sądzi, widząc jak na niebie jest ułożony księżyc. Wstaje z ziemi, utykając na jedno kolano. To iście na piechotę, to stara czasu. Wznosi się ostrożnie i prawie płacze ze szczęścia. Dalej może latać!

Leci nad ziemią, do chaty Abigail. Uwielbia swoją zdolność lewitacji. Gdyby nie ona, już dawno zginąłby drugi raz. Psycho-fanki, jacyś szaleni łowcy duchów, inni zabójcy- wszystko to możesz przetrwać, tylko musisz umieć latać. Szkoda, iż jego umiejętność zawiodła, gdy Exe wrzucił go do tego świata.

Przed drzwiami chatki, staj na ziemi. Wchodzi do środka. Oczekuje zobaczyć śpiących Abigail i Dawida albo chociaż samego, śpiącego Dawida.

Nie oczekiwał ataku padaczki.

Piętnastolatek siedzi pod ścianą, wykonuje spazmatyczne ruchy. Oczy chłopaka z turkusu, zmieniły kolor na bladoniebieski. Ma na wpół otwarte usta, oddycha ciężko. Rusza nimi, jakby chciał coś powiedzieć. Pot spływa mu z czoła. Wygląda jakby miał umrzeć. Po zranieniu nie ma żadnego śladu.

A wiedźma sobie tylko na luzie przed Dawidem i przygląda mu się.

- Co tu się dzieje?!- podbiega do chłopaka i klęka przy nim. Kładzie mu dłoń na czole. Jest przeraźliwie rozgrzany. Odwraca wściekle głowę do czarownicy.- Coś ty mu zrobiła?!

- Uspokój się, ta złość pięknu szkodzi...a ty masz go akurat niewiele.- stwierdza ruda, spokojnie.

- Dlaczego on... on tak wygląda...?- Puppeteer patrzy na nastolatka, który osuwa się powoli na ziemię. Duch łapie go i usadza.

- Zaraz powie nam powód, dla którego Upiorny Pies nęka tę wioskę...- wyjaśnia wiedźma.

Upiorny Pies. Nie ma wątpliwości, iż to to samo, co go zaatakowało z obstawą. Jak jakieś Sebixy.

Dawid sapie nagle. Kobieta i duch oglądają go z uwagą. Chłopak się prostuje i mówi ochrypniętym, starym głosem:

- A co to tu się stało...? Złe dzieci, bardzo złe...! Psa na śmierć zamęczyły... dla zabawy to zrobiły... źli ludzie, bardzo źli! Plugawe życie wiodą, swego zła zawsze dowiodą! Nie masz tu przebaczenia... tej niegodziwości nie da się wybaczyć! Zabić ich! Zabić ich wszystkich! Bez przebaczenia...*

Dawid milknie i zaciska powieki. Po chwili je otwiera i taksuje błędnym spojrzeniem wiedźmę i Puppeta.

- Abigail... udało się...?- pyta się, wycierając słabo pot z czoła.

- Tak, udało ci się... a teraz, idź spać...- odpowiada, tak zwana, Abigail. 

Chłopakowi nie trzeba powtarzać. Zamyka oczy i kładzie się na podłodze. Zwinął się kłębek i śpi. Przypomina małego kotka, który sypia wszędzie i wkurwia tym, lecz jest strasznie słodki, toteż mu wybaczasz.

- A ty? Zrobiłeś, co trzeba?- zagaduje go czarownica.

- Tak... trzymaj.- rzuca jej worek pełen obrzydliwych, potwornych różności. Czuje satysfakcję, widząc jej lekkie obrzydzenie na twarzy. Kobieta kładzie worek na stoliku i spogląda na szaraka.

- Jak widzisz, wyleczyłam twojego przyjaciela... i tobą też przydałoby się zająć...- uznaje Abigail.

- O co... och, kolano... to nic...- burczy pod nosem. Czarownica wyciąga ze skrzyni kilka koców i rzuca mu.

- Jako część zapłaty za pomoc z problemem Upiornego Psa, możecie mu mnie zostać na noc...- podchodzi do swojego łóżka i nim Puppeteer coś powie, Abigail dodaje.- Tylko szybko się połóż, a ja zajmę się twoim kolanem...

Marionetkarz rozkłada jako tako koc na podłodze i kładzie na nim Dawida. Chłopak chrapie i jęczy coś pod nosem- nie wiadomo, czy normalnie gada przez sen, czy akurat ma koszmar albo zbereźny sen. Puppeteer też się kładzie i czeka, aż ta wiedźma go zbada. Ta, jednak, miesza coś na stoliku i po izbie rozchodzi się słodkawy zapach. Duch, nim policzy do trzech, zasypia.

***

Dawid budzi się. Dostrzega, że leży na jakimś kocu, który wcale nie sprawił, że jest miękko. Chłopak siada i rozciąga się. Dostrzega, że spał obok Puppeteera, który dalej jest w krainie snów. Odsuwa się od niego, ponieważ jest bliżej niego niż by sobie tego życzył. Kurwa, a co jeśli spali przytuleni do siebie? Jeśli tak było, to Dawid chyba strzeli sobie w łeb.

Wstaje. Słyszy za oknem straszny skowyt. Abigail nie ma w łóżku i całej chatce. Rozlegają się kolejne skowyty. To budzi Puppeteera.

- Kurwa jego jebana mać, wy zajebane skurwysyny, pieprzcie się, wy chromolone, cholerne pojeby, a tu, kurwa, próbuję spać...- klnie porządnie Puppet i patrzy na Dawida nieobecnym wzrokiem.- Kto tam tak drze mordę?

- Nie mam pojęcia...- Dawid bierze swój miecz, duch tak samo. Wychodzą z chatki, aby zobaczyć, komu trzeba wpierdolić za naruszanie ciszy nocnej.

Przy chatce jest wściekła grupa wieśniaków, którzy mają widły, pochodnie i ogólnie są uzbrojeni jak stereotypowy plebs w filmach. Przewodzi nimi jakiś zamaskowany koleś, w czerwonych szatach zakonnika. Wskazuje na chłopca i mężczyznę.

- Wiedziałem! Ta wiedźma sympatyzowała z wiedźminami!- oświadcza zakonnik, a jego głos jest znajomy, chociaż przytłumiony.- Pewnie pomogli jej przywołać Bestię!

- Eee... nie grałem w jedynkę, ale chyba tego nie ma w grze...- szepce do Marionetkarza, a potem już głośniej.- Ludzie! Jesteśmy tu zaledwie od jednego dnia! My chuja wiemy, co się dzieje!

- Nie do końca...- zaprzecza Puppet. Chrząka.- Z tego, co ja się dowiedziałem, sprowadziła go ludzka niegodziwość. Wasza, niegodziwość, dokładniej mówiąc.

- Powiedział, morderca!- wieśniacy zmieniają się, w te zielone psy. Sam zakonnik zrzuca z twarzy chustę. Widać twarz Sonic'a.- Powiedz nam, ile dusz zabiłeś w ciągu swojego życia, Pup? Ile cierpienia, bólu i strachu odczuwały twoje ofiary przed śmiercią? Rajcowało cię to?

- Na chuj drążysz temat przy dziecku.- warczy Puppeteer, trzymając mocno ramię Dawida. I to tak mocno, że boli. Chłopak jednak jest zbyt zdziwiony, by zareagować. O co tu chodzi?

- To nie jest dziecko... i ma prawo wiedzieć, że to nie ja jestem jego wrogiem... tylko ty, Puppeteerze...- jeż zrzuca z siebie szaty. Pod spodem na ten sam strój, co na parodii sądu: czarny płaszcz, koszula, obcisłe, czarne szorty, wysokie buty. 

Błagam, tylko niech nie zacznie twerkować...- myślą to samo Dawid i Puppeteer.

- Niech wie, iż jesteś tchórzem! Iż wolałeś się zabić, aniżeli zmierzyć z problemami!- Sonic uśmiecha się.- Jonathanie Blake...

- Jak śmiesz...!- Puppet wyciąga miecz i rzuca się na jeża. Exe unika z łatwością ataku, śmiejąca się. Marionetkarz próbuje dalej go atakować, w napadzie ślepego gniewu. Dawid widzi jak Sonic z gracją unika wszelkich ciosów. Dostrzega w jego oczach coś- to samo, co zobaczył u Puppeta podczas ich walki. Czeka na odpowiednią okazję, by zaatakować. Piętnastolatek bierze miecz i też wyczekuje. Widząc błysk w oczach jeża, staje między nim i duchem. Tnie na oślep.

Sonic.exe krzyczy, spoglądając na prawą dłoń. A właściwie, jej brak. Jego dłoń leży na ziemi.

- Ty nędzny dzieciaku!- krzyczy Exe, przyciskając kikut do klaty.- Jak śmiałeś stanąć między mną a moją miłością!? Nie jesteś jego wart! Już i tak wystarczy to, że puściłem ci płazem spanie z nim w jednym miejscu!

- Miłość...? Koleś, co ty pierdolisz...?- oburza się Dawid.- Nie jestem, kurwa, ekspertem, lecz to nie jest miłość. To jest, raczej, zachowywanie się jak mobbujące dziecko.

- Sam jesteś dzieckiem! Ja i Puppy moglibyśmy cię wychowywać!- na twarzy Sonic'a pojawia się delikatny uśmiech.- W sumie, to dało mi pewien pomysł... zostaniesz moim dzieckiem!

- Co kurwa?- Dawidowi z wrażenia wypada miecz z dłoni.

- Zostaniesz dzieckiem moim i Puppy'ego!- woła wesoło jeż i pstryka palcami. Dawid czuje delikatny ból w trzewiach. Upada na kolana i łapie się za brzuch. Sonic klaszcze.- No co? Coś nie tak? Widziałem jak bardzo dba o ciebie mój ukochany! Jak ojciec o syna! I lepiej, żeby było to tylko tyle...

- Wypieprzaj!- krzyczy Puppeteer, zachodząc jeża od tyłu. Nim ten się odwróci, jego głowa już ląduje na ziemi, toczą się. Marionetkarz nie świętuje jego śmierci. Bierze Dawida za dłoń i ucieka z nim. Widząc ciemną dziurę, wskakuje do niej z chłopakiem. Następnie biegną jak najszybciej mogą. Dawid dalej czuje ból w brzuchu, ale powoli rozchodzi się on na całe ciało. Nagle buty spadają mu z nóg, tak samo spodnie z dupy. Bluzka robi się dziwnie szeroka, a Puppet coraz wyższy. Duch otwiera kolejne drzwi i wpada z nastolatkiem do ładnego przedpokoju.

- Och... udało nam się! Co nie, Dawid? Dawid?- nie słysząc odpowiedzi, odwraca się w stronę chłopaka. Jego oczy robią się wielkie jak pięć złotych.- O kurwa...

- Stary... co się ze mną stało...?- pyta Dawid, cienkim głosikiem.

Szarak robi znak krzyża, widząc jak zamiast niskiego piętnastolatka, ma przed sobą trzylatka w za dużych ubraniach.

***

*Przepraszam, że nie wstawiłam oryginału, jednak nie pamiętałam go dokładnie. Zatem, cieszcie się moim słabym wierszem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top