#.17

Dawid podchodzi z Puppeteerem do kolejnych drzwi. Są to zwykłe, drewniane drzwi. Wchodzą przez nie, do kolejnego, dziwnego świata.

- Kurwa! Wdepnąłem w... gówno.- oznajmia Puppet, z obrzydzeniem. Spogląda na samego siebie.- I w co ja jestem, kurwa, ubrany?!

Nastolatek też spogląda na siebie. Ma sobie jakąś staroświecką, dziwną zbroję, która nawet nie wygląda na zbroję. Następnie patrzy na ducha- ten prezentuje się już lepiej, w szaro-niebieskiej, grubej zbroi. Rozgląda się dookoła- są na jakimś polu. Jest tu kilka nielicznych drewnianych, prymitywnych domków...

- O cholera!- klnie Dawid, z ekscytacją w głosie.- Jesteśmy w "Wiedźminie 1"! W oryginalnym Wiedźminie! Ale zajebiście!

- Zajebiście?! Jak możesz nazywać to zajebistym?!- woła Puppeteer.- Wiesz, w ogóle, co robić?!

- Nie! Miałem to ograć, jednak nie miałem nigdy czasu...- chłopak sięga po miecz. Wyciąga długie, lśniące ostrze. Prawie piszczy.- Kurwa! Jestę Geralt! A ty musisz być Vesemir... to jest zaczepiste!

Zaczyna biegać i machać swoim mieczem, udając, iż wymierza ciosy potworom. Marionetkarz też wyciąga miecz i ogląda go. Pamięta, jak jeszcze żył i opiekował się swoim młodszym rodzeństwem. Jego brat zawsze chciał się bawić w rycerzy. Brali kije od miotły i udawali, że są wspaniałymi i dzielnymi rycerzami. Ale teraz Puppeteer jest wiedźminem.

- En garde, śmiertelniku!- krzyczy duch i rzuca na Dawida. Zaczynają walczyć na miecze, śmiejąc się przy tym jak dzieci. Zaczynają robić ataki, uniki, parowania i wszelkie inne sztuczki mieczem. Bawią się przy tym doskonale, to zajęcie całkiem ich pochłania. Nastolatek atakuje wściekle mężczyznę, by zadać mu jakiś cios. Ten jednak z łatwością blokuje jego ataki. Sam nie robi żadnych ataków... czeka na okazję.

Kurde, Puppeteer dobry jest!- stwierdza w myślach Dawid, próbują pokonać ducha. Puppet ma bardzo zajebistą obronę. Zobaczył to w jego statystykach. Atak nie taki dobry, jednak też niezły. Gdyby Marionetkarz był postacią w jakimś RPG-u, byłby zajebistą postacią w RPG-u.- I to naprawdę dobry...

Przygląda się ruchom jego rąk. Wyglądają jak u prawdziwego wiedźmina. Ma skupiony wyraz twarzy. Przypomina kota, który poluje- jak spokojnie czeka na idealną okazję, by zaczaić się na  ofiarę. Oczy mu się świecą i Dawid za wolno ogarnia, iż powinien przestać gapić się jak debil na ducha. Zbyt późno, to ogarnia. 

Puppeteer robi cięcie. Piętnastolatek pada na ziemię, czując przenikliwy ból w policzku. Krew spływa z dużego rozcięcia na prawym policzku. Kapie też z miecza Puppeteera. Duch przez chwilę stoi w miejscu, sparaliżowany szokiem. Chłopak łapie swój zraniony policzek. Spomiędzy palców spływa krew. Duch klęka przy nim.

- Pokaż to- prosi, zabierając dłoń młodszego przyjaciela. Dlaczego tak o niego dba? Co mu się stało? Powinien mieć wyjebane. A nie ma. Dlaczego? Ogląda ranę. Jest okropnie duża. Przygryza wargę.- Wybacz... nie chciałem ci nic zrobić...

- Jest okej... to tylko zadrapanie...- bagatelizuje chłopak. Puppet dotyka miejsca zranienia. Dawid cicho syczy.- Takie bardzo bolące zadrapanie... au...

- Mamy coś, co ci pomoże...? Jakieś leki...?- duch sprawdza swoje kieszenie. Znajduje małą buteleczkę pełną niebieskiego płynu. Przygląda się temu.- A co to za gówno...?

- To jaskółka. Powinna pomóc...

Przerywa mu wybuch. Puppeteer i Dawid chowają się za płotem i oglądają to, co się dzieje. A co się tu odwala? Zamach? Wiejscy terroryści? Z jednej z chatek, wylatuje jakiś stary dziad. Lekko dymi. Jego klatka piersiowa ledwo co się porusza. Uczeń i jego mistrz wychodzą ze swojej kryjówki. Patrzą na siebie.

- Wiesz co to...?- pyta się starszy młodszego.

- Nie do końca... ale chodźmy...- Dawid chowa swój miecz i idzie w stronę wybuchowej chatki. Puppeteer też chowa swój oręż i idzie za kumplem. Bez pukania, wchodzą do chaty. Jest to dwupokojowa izba, przedzielona pół-ściankami. Mało tu mebli- łóżko, wielka skrzynia, kocioł nad kominkiem, stolik z różnymi roślinami i ziołami. Wszystko takie ubogie.

Przy kominku stoi młoda kobieta, z rudymi włosami i w czarnej sukni. Przygląda się chłopcu i mężczyźnie z mieszanką lekkiej ulgi oraz małej irytacji.

- Witam was. Jak rozumiem, niemiejscowi...- mówi kobieta, lustrując dokładnie ich twarze.

- A dlaczego tak sądzisz, piękna damo?- Dawid stara się zrobić jak najbardziej uwodzicielskie spojrzenie może i nie wyglądać jak debil. Zawsze wygląda jak debil, przy ładnych laskach. I tak teraz też musi być, ponieważ kobieta ledwie powstrzymuje się przed śmiechem.

- Gdybyście byli stąd, wiedzielibyście, iż najpierw do mojego domu się puka...- kobieta podchodzi do nich. Dawid nagle czuje się dziwnie źle przy niej, gdy ta zaczyna spoglądać na niego, jak na ciekawy gatunek bobra.- Poza tym, proszę was, tu nie ma żadnych porządnych wojowników, a o wiedźminach to nie ma co mówić. 

- Ta... skoro jesteś wiedźmą, to mogłabyś zająć się nieśliczną buźką mojego ucznia?- Puppet poklepuje Dawid po głowie, na co ten reaguje prychnięciem.- Ta brzydka twarz to jedna z niewielu rzeczy, które mu pozostały.

- Och, spierdalaj.- warczy w jego stronę chłopak, zapominając, że przy nich jest gorąca ruda laska.

Wiedźma kręci głową, z lekko rozbawionym uśmiechem. Następnie poważnieje i patrzy na obu facetów.

- Oczywiście, przecież to moja praca...- oznajmia czarownica i dodaje, z powagą.- Lecz nie za darmo...

- Och, jestem pewny, iż jesteśmy w stanie znaleźć odpowiednią cenę...- Puppet podchodzi do wiedźmy, robiąc uwodzicielskie spojrzenie. Dawid musi przyznać, w jego wykonaniu jest to prawdziwy kusicielski wzrok.- Pieniędzy nie mamy, jesteśmy biedni, jednak z chęcią spełnię jakąkolwiek prośbę chcesz...

- Jaką tylko zechcę...?- upewnia się wiedźma, lekko przymrużając oczy i składając ręce na piersiach. Jest kilka centymetrów niższa od ducha, więc musi nieco odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy. Atmosfera robi się bardzo nastrojowa. Dawid czuje się trochę zapomniany. Chyba zaraz nie będą kazali mu wypierdalać stąd, by zacząć się pieprzyć? Albo, co gorsza, nie zaczną robić tego na jego oczach...? W sumie... gdyby robili to przy nim, byłoby nawet spoko. Nauczyłby się czegoś. I zobaczył parę niezłych cycków.

- Tak...- potwierdza Marionetkarz i nachyla się lekko. Wtedy czarownica odwraca się na pięcie i sięga po jakąś kartkę leżącą na stoliku.

- To pięknie! Muszę zdobyć kilka składników pozyskiwanych z wielu groźnych potworów, których pokonanie przerasta moje umiejętności... czyli coś idealnego dla wiedźmina!- informuje kobieta, podając kartkę Puppeteerowi. Nastolatek zasłania usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Puppeteer rzuca mu mordercze spojrzenie.- Do tego, masz tu małą mapę... nie jest dokładna, ale wskaże ci lokalną karczmę, tam powinieneś sobie też odnaleźć więcej zadań.

- Mhm... dziękuje...- mówi szarak, przez zaciśnięte zęby.- A co z moim... uczniem?

- On zostanie ze mną- kobieta podchodzi do młodego chłopca i obejmuje go. Dawid cieszy się jak nigdy, będąc tak blisko super gorącej laski.- Zajmę się nim w czasie, gdy ty będziesz zajmował się zapłatą.

- Niech będzie...- Marionetkarz posyła ostatnie wściekłe spojrzenie na kumpla i wychodzi z chaty.

- No dobrze... a teraz pokaż mi to zranienie, chłopcze...- kobieta bezceremonialnie bierze jego twarz w dłonie i ogląda ranę. Przejeżdża po niej palcem, wywołując nieprzyjemne mrowienie.- Dość głęboka... za głęboka, jak na tępe pazury tutejszych stworów... i narzędzia wieśniaków. Z kim walczyłeś?

- Z nikim... tylko... ćwiczyłem walkę...- odpowiada chłopak, czując się jak dziecko. A nim nie jest, pomijając sam fakt, iż miał poważniejsze kłopoty niż każdy znany mu dorosły. Wiecie, walka z różnym magicznym gównem, opętanie, bieganie po innym wymiarze i takie tam.

- Jak widzę, mistrz nawet na szlaku nie szczędzi nauki uczniowi...- czarownica zaczyna robić jakąś mieszanką z ziół.- Powiedz mi, jak się nazywacie? To dla mnie ważne, bym mogła na wszelki wypadek pozwać twojego nauczyciela, jeśli nie zrobi tego, co poproszę.

- Ja jestem Dawid... a mój mistrz to... to...- zastanawia się nad jakimś dobrym imieniem. Przecież głupio powiedzieć jej, że jego nauczyciel nazywa się "Marionetkarz". Wymyśla coś.- Mój mistrz nazywa się Jonathan.

Błagam, nie zabij mnie, stary.-modli się Dawid, w głowie.- I ogarnij, żeby się już nie przedstawiać.

- Muszę przyznać, nigdy jeszcze nie widziałam tak niskiego wiedźmina jak ty, Dawidzie!- wyznaje czarownica.

- Nie jestem niski!- oświadcza Dawid, lekko się rumieniąc. Kątem oka widzi, jak wiedźma się szeroko uśmiecha. Ona nie robi sobie z niego jaj. Tylko stwierdza oczywisty fakt. Kurwa.

- Lepiej, bym też się przedstawiła. Jestem Abigail.- mówi kobieta, podchodząc znów do niego.- A teraz, kochany, nie ruszaj się, muszę ci to nałożyć.

- Ale ta maść jebie.- stwierdza chłopak, marszcząc nos.

- Trochę kultury, chłopcze- prosi Abigail, nakładając maść na uszkodzony policzek Dawida.- Nie uczą was, wiedźminów, szacunku do kobiet?

- Może tak, lecz ulica mówi co innego.- odpowiada nastolatek, poddając się, w podrywaniu tej kobiety. To i tak by nie wypaliło.

- Tak... te wszystkie "nowoczesne" zasady życia niszczą wszystko...- przyznaje kobieta, dokładnie rozsmarowując maść.- Widać to doskonale po tym miejscu.

- Co masz na myśli...?- nie rozumie Dawid, dalej marszcząc nos. Ten kremik naprawdę śmierdzi gównem. 

Abigail patrzy na niego poważnie, odkładając miskę z kremem. Jej spojrzenie staje się nieobecne i jest wpatrzona w ogień w kominku. Dawid zastanawia się, co może być tak poważnego, iż ogień staje się taki fajny.

- Słyszałeś może o Upiornym Psie, zwanym Bestią...?- zagaduje wiedźma.

- Nie... co to jest...? Upiór...?

- Tak...- kobieta chrząka.- Upiorny Pies od dawna pustoszy to miejsce. Zabija ludzi, nasyłając na nich Barghesty. Większość miejscowych uważa, że to ja go wezwałam... ale ja mogę zapewnić, iż to nieprawda. Chciałabym znaleźć przyczynę, a do tego potrzebowałabym źródła...

- Źródła...? A skąd znajdziesz kogoś takiego...?- dopytuje się chłopak. Doskonale wie, o co chodzi kobiecie. I wie, że tam ma nierealne marzenia.

- Tu może być problem... a raczej był...- kobieta spogląda na niego.- Nie spodziewałam się, że źródło wyląduje w moich chatce, wraz z napalonym mistrzem. I będę mogła z nim zostać sam na sam, bez tego natręta.

- Czekaj... chcesz powiedzieć, że... że chcesz mnie wykorzystać...?- Dawid cofa się w tył. Trzęsie się lekko. Sięga po miecz i wyciąga go. Staje w pozycji do ataku.- Nie dam się...

- Uspokój się. Nie mam zamiaru robić większej krzywdy.- odpowiada kobieta, lekceważąc broń skierowaną w jej stronę.- To cię nie zabije, uwierz. A pomożesz tej żałosnej wiosce.

- A... a co miałbym zrobić...?- Dawid opuszcza miecz, ale nie chowa go jeszcze. Woli mieć broń wyciągniętą.

- A musiałbyś tylko coś wypić...

***

Puppeteer spogląda na brzeg wody. Słońce powoli zachodzi, a on słyszał o tym, żeby wybić kilka utopców lub innego gówna. O to prosił go ten jąkała, którego imienia już nie pamięta. I w sumie, mało go to obchodzi.

Czekając na potwory, myśli, co on tu, w ogóle, wyrabia. Nie powinien tu być. Powinien być gdzieś indziej. W swoim przytulnym, opuszczonym teatrze. Wspaniałej, męskiej samotni. Nie powinien tak dbać o tego dzieciaka. 

Pojawia się człekokształtna istota. Biegnie do niego, wyciągając pazury. Puppet wyciąga wiedźmiński miecz i tnie potwora. Pojawiają się kolejne. Są śmiesznie łatwe do zabicia. Wybije je, jeden po drugim. Myśli nad tym wszystkim, co się stało.

Najpierw, polubił tę dziwną dziewczynkę, Karolinę. Teraz włóczy się po innym wymiarze, z ciepłą kluską, Dawidem. Dawid... patrząc na niego, nie może przestać wspominać lat swojej młodości- jak sam był skończonym frajerem, bez przyjaciół, z mnóstwem rodzeństwa, którym musiał się zajmować. Piętnastolatek tak nieznośnie przypomina jego młodszego brata. I do tego jeszcze ma takie samo imię... to jakaś kpina. Los zakpił sobie z nowego, udanego życia po życiu Puppeteera i zesłał na niego tego dzieciaka, razem z gromadką innych pojebów. 

Najgorsze, że zaczyna coś do niego czuć... sam nie wie, czy miłość, przyjaźń, czy chęć przypieprzenia mu gazetą. Może wszystko na raz?

Po wybiciu ostatniego potwora, idzie do zleceniodawcy i odbiera swoją kasę. Dużo tego. Wystarczająco, by opłacić tę dziwkę. Suka jedna. Nie chciała go. Teraz Dawid już nie puści tego płazem i będzie nabijać się z Marionetkarza.

Wracają do wiedźmy, dostrzega coś. Światło. Zielone światło. Wyciąga miecz. Dostrzega, psa. Psa, który świeci. Jest z innymi świecącymi, psimi ziomkami. 

Super. Jeszcze psy mnie nawiedziły.- myśli, szykując się do walki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top