3. angry different boy

— Twoja kolej na wynoszenie śmieci.

— Co!? Dlaczego to zawsze my musimy wynosić śmieci?

        To było już nudne. Nie było dnia, żeby akurat ta dwójka się nie kłóciła i każdy miał tego dość. Mimo natarczywych prób wyjaśnienia sytuacji i pogodzenia nastolatków, zawsze znajdywali nowszy powód kłótni. Czasami był on głupszy od poprzedniego.

— Hej, hej! Natychmiast przestańcie się kłócić! — damski głos przerwał chaotyczną wymianę zdań, której się nie przysłuchiwał. Zwrócił na nią uwagę dopiero, gdy dołączyła do niej trzecia osoba. Nie przestawał jednak robić tego, co robił, bo nie interesowało go, co działo się w środku. — Ocean, jak myślisz, dlaczego to chłopcy wynoszą śmieci?

— Bo tak samo, jak śmieci, są zepsuci i nic nie warci? — wtrącił się w rozmowę. Nie przemyślał tego i zdecydowanie nie powinien wypowiadać swoich myśli na głos, ale to zrobił. Teraz każdy, kto był blisko niego, wbił wzrok w nastolatka. Zrobiło się strasznie cicho, a on tylko przez to przeszedł, zostawiając za sobą zgęstniałą atmosferę.

— Peter — usłyszał tylko, zanim zarzucił na ramię plecak, wychodząc przez główne drzwi. Zignorował opiekunkę i nie czekał, aż reszta zbierze się do wyjścia. Nigdy na nich nie czekał. Pewnie dlatego z sierocińca był lubiany tylko przez jedną osobę.

        Jako jedyny nastolatek z ośrodka szedł do szkoły w przeciwną stronę. Nie było to jednak spowodowane brakiem chęci spędzania z innymi tych kilkunastu minut (choć była to główna przyczyna) – dom dziecka współpracował z inną placówką, z której został wydalony. Nie była to kara tylko dla niego – osoby, które wciąż tam kierują kroki pięć razy w tygodniu, i właściciele sierocińca ucierpieli chyba bardziej, niż on. Nie przejmował się tym. To nie było w jego stylu. Czuł czasami wyrzuty sumienia, ale zaraz po tym przypominała mu się twarz chłopaka, z którym już któryś raz wywołał bójkę, więc szybko mu przechodziło. Dorośli tego nie rozumieli, ale on musiał to zrobić.

        W końcu, kim byłby Peter, gdyby dał dręczycielowi spokój?

        To były początki istnienia Spider-Mana i nie do końca panował nad tym, co robił. Czasami moduł bohatera niekontrolowanie włączał się w szkole i działał bez zgody Petera. Trudno było mu potem wytłumaczyć, że “po prostu irytowało go zachowanie tego kolesia”, kiedy przez cały czas zachowywał się jak dupek. Nie przepadał za tym określeniem, ale, właściwie, nie miał żadnego innego. A skoro właśnie tak był postrzegany, czemu miał myśleć o sobie inaczej?

        Zerknął na zegarek w zbitym telefonie i westchnął cicho. Właśnie w tym momencie uciekało mu metro, a do szkoły miał dobre pół godziny drogi. Nie myślał nad tym długo – skręcił w jeden z zaułków i schował się za starymi kontenerami. Fakt faktem, nie była to najlepsza kryjówka, bo praktycznie przez zapach miał ochotę zwrócić wszystko, co zjadł przez ostatni tydzień, ale zdołał się przebrać i schować normalne ubrania do plecaka. Z powrotem narzucił go na swoje plecy i naciągnął na twarz maskę. Gdyby ktoś inny oprócz niego założył ją na swoją głową, przez okulary nie zobaczyłby nic. Wszystko przez ugryzienie zmutowanego pająka, który ostro namieszał w jego genach. Zmysły chłopaka zostały bardzo wyostrzone, co spowodowało napływ informacji z każdej strony, w jednej sekundzie, i to powodowało, że nie potrafił myśleć nad jedną rzeczą dłużej. Dlatego stworzył akurat takie okulary – pomagały mu się skupić podczas patrolu. Z ogromną ulgą powitał niewielki zasięg jego wzroku i przyciemniony ekran. Wybiegł szybko ze ślepej uliczki i bez wahania wystrzelił w stronę stojącego naprzeciw budynku sieć. Dosłownie centymetry dzieliły go od samochodu, nad którym przeskoczył. Adrenalina nagle uderzyła w jego organizm, a on coraz bardziej przyśpieszał i wykonywał coraz bardziej ryzykowane skoki. Jego serce biło w szaleńczym rytmie, a on nie pozwalał sobie na chwilę odpoczynku. Wyrzucany do góry, przez chwilę miał wrażenie, ża zawiesza się w powietrzu, by zaraz po tym z powrotem polecieć w stronę podłoża. Uwielbiał ten moment, kiedy spadał i praktycznie w ostatniej chwili zaczepiał o coś sieć, by kontynuować dalej swoją wyprawę. Prawdopodobnie gdyby wiedział, że ktoś na niego czeka po powrocie ze szkoły, nigdy nie robiłby aż tak ryzykownych skoków. Peterowi jednak nie zależało na tym, by wrócić bezpiecznie.

        Za szkołą stała stara szatnia, w której powinni przebierać się na wychowanie fizyczne na zewnątrz, ale przez zniszczony dach, nikt do niej nie wchodził. Właśnie dlatego Parker wparował do środka, starając się narobić jak najmniej hałasu i oszczędzając każdy niepotrzebny ruch. Upchnął wszystkie rzeczy do plecaka i przebrał się w ciuchy, w których chodził przed ubraniem kostiumu. Ostrożnie wyjrzał zza uchylonych drzwi i kiedy nie zauważył żadnej żywej duszy, popchnął wrota. Nie drgnęły nawet o centymetr, więc zadarł głowę do góry. Sufit zawalał się akurat w miejscu, w którym była drewnopodobna powłoka, dlatego nie było szans, żeby ruszył je bez używania mocy Spider-Mana. Postanowił więc wyjść tym samym sposobem, jakim tutaj przyszedł – przez okno. Zdecydowanie za często go używał, ale zwyczajnie nie miał czasu na upozorowanie wejścia do budynku przez drzwi. W tylnej części szkoły nie było praktycznie żadnego ucznia, więc Peter, wciąż nie zauważony, przeszedł przez cały korytarz i bez świadków doszedł aż do swojej szafki.

— Hej Peter — powiedział wesoło Ned, kiedy znalazł się przy nastolatku. Chłopak kiwnął tylko głową, nie przerywając wypakowywania plecaka. — Jak mnie ominąłeś? — zapytał po kilku chwilach. Peter szybko zlustrował jego twarz – nie był zły. Zmarszczył więc delikatnie brwi, poprawiając ramię o wiele lżejszej torby.

— Czekałeś gdzieś na mnie? — powoli ruszył do przodu, a brunet szybko zrównał z nim krok. To zdecydowanie nie należało do czynności, którą musiał wykonać, bo Parker był przyzwyczajony do braku odzewu z drugiej strony. Nie oczekiwał odpowiedzi, a już tym bardziej nie oczekiwał, że Leeds pójdzie razem z nim.

— No wiesz, koledzy czasem na siebie czekają — stwierdził już mniej rozbawiony, jednak w dalszym ciągu był bardziej zadowolony, niż Peter przez całe swoje życie. — Wiesz, że zamknęli siłownię? Ponoć...

        Ned mówił przez kilka kolejnych minut, a Peter tylko przytakiwał. Wcale nie słuchał, co chłopak miał do powiedzenia – myślał tylko o tym, że będzie zmuszony zostać w pobliżu boiska, gdzie wcale nie miał ochoty przebywać. Albo jeszcze gorzej; będzie musiał przebywać na boisku. Nie mógł tego robić z dwóch powodów. Pierwszym było brak umiejętności w grze. Drugim, zdecydowanie poważniejszym, był fakt, że ugryzienie nie wpłynęło tylko na zmysły nastolatka. Gdyby choć trochę przestał uważać, skupiać się na kontrolowaniu samego siebie, mógłby zrobić komuś bardzo poważną krzywdę. Tak naprawdę, miał ochotę to zrobić, ale nie mógł pokazać, że z dnia na dzień z chuderlawego szesnastolatka zmienił się w chłopaka o nadnaturalnej sile. Po prostu nie mógł siebie zdradzić, nieważne, jak bardzo chciałby to zrobić. Owszem, zastanawiał się, czy gdyby powiedział, że to on lata po Nowym Jorku w czerwonych rajtkach, rówieśnicy zaczęliby się do niego odnosić z szacunkiem. Z drugiej strony, ludzie kochaliby Spider-Mana, nie Petera Parkera. Bo w końcu to Peter miał nierówno pod sufitem, rzadkie napady agresji i to jemu z bezsilności zdarzyło się gorzko zapłakać. Człowiek-Pająk był nieskazitelny i idealny pod każdym względem.

—... dlatego dyrektor stwierdził, że-

— Cześć chłopaki.

        Peter gwałtownie uniósł wyżej głowę, słysząc ten głos. Właściwie, nie znał dobrze dziewczyny – nikt dobrze jej nie znał – ale zdecydowanie miała w sobie coś, co trzymało go w garści. Była obojętna, ale szczera i prawdziwa i chyba dlatego nastolatek ją podziwiał. Nie mógł uwierzyć, że przed nimi stała. Z tymi samymi, związanymi w kucyk, ciemno brązowymi włosami, delikatnie podkrążonymi oczami, ubrana w za dużą, czarną bluzę, ciemną bluzkę i popielate jeansy. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Mimo niezmienionej mimiki twarzy, cieszył się, widząc absolutnie niezmienioną koleżankę.

— Kiedy ostatni raz ciebie widziałam, byłeś niższy o jakieś pięć centymetrów, Parker — stwierdziła z ledwo wyczuwalnym rozbawieniem, przyglądając się krótko szatynowi. — I nie miałeś podbitego oka — dodała ze zdziwieniem, marszcząc brwi. Chłopak odruchowo potarł policzek i nie przerwał nawet, kiedy poczuł w tym miejscu kłujący ból.

— Kiedy wróciłaś? Jak było w Kanadzie? Naprawdę musisz nam wszystko opowiedzieć — oznajmił podekscytowany Ned, poprawiając ramiona plecaka. Peterowi nie podobało się, że powiedział nam zamiast mi. Nie był ich przyjaciółmi i wcale nie zapowiadało się, żeby został kimś takim. Nie pasował do nich. Na dobrą sprawę, nie było nikogo, kto w jakiś sposób pasowałby do Parkera. Zdawał sobie sprawę, że problem tkwił w nim, ale nie był w stanie się jakkolwiek podporządkować. Nie lubił tego.

— Innym razem — mruknęła tylko, stukając w okładkę czarnego, grubego notatnika. Wyglądała, jakby chciała czymś się z nimi podzielić, ale ostatecznie porzuciła tą chęć. Jakaś część młodego bohatera pragnęła, żeby coś dodała. Inna, zdecydowanie większa, kazała mu od nich odejść, więc tak też zrobił. — Gdzie idziesz, lamusie? — zapytała nagle Michelle, dlatego na moment odwrócił w jej stronę głowę. Ned również na niego patrzył i nie wiedział, w czyich oczach było więcej intensywności.

Zostań, Peter.

Nie. Nie pasujesz do nich. Po prostu daj sobie spokój.

— Nie powinno ciebie to interesować. Nie jesteśmy przyjaciółmi — przypomniał w końcu, tracąc z twarzy cały entuzjazm. Był na siebie w tym momencie wściekły, bo ona naprawdę nie zasłużyła na takie traktowanie z jego strony. A mimo tego odszedł, zostawiając ich samych.

        Trudno było stwierdzić, czy Michelle poczuła się urażona jego słowami, czy jednak nie. Za dużo działo się pod maską obojętności i zdecydowanie za mało wypływało na zewnątrz. Starała się wszystko ukryć, nawet to, że była z czegoś zadowolona. Chciała też udawać przed samą sobą, że miała głęboko gdzieś cały charakter Parkera, ale z jakiegoś powodu wcale jej się nie udawało. Irytowało ją to. Była przecież przyzwyczajona do zachowania szesnastolatka. Więc dlaczego czuła się z deka zdziwiona, słysząc te dwa zdania?

        Peter szedł przez korytarz. Kilka osób trąciło go w ramię, jak było zazwyczaj w szkole, ale nie zwracał na to uwagi. Zaciskał jedynie ręce w pięści, które codziennie ratowały Nowy Jork przed drobnymi złodziejami. Starał się nie myśleć nad niczym, co mogłoby przyczynić się do jego autodestrukcji, ale, jak na złość, każda z jego myśli złościła chłopaka. Miał dość, tak naprawdę dość. Na dodatek, musiał wrócić do sierocińca wcześniej, niż zwykle, bo inaczej Aylin skróciłaby go o głowę. Nie miał żadnej ochoty na wracanie tuż po szkole do ośrodka (miał lepsze zajęcia, niż oprowadzanie jakiegoś małżeństwa po sierocińcu), ale z drugiej strony miał dość słuchania, jak bardzo kobieta mu odpuszcza. Wyostrzony słuch nie zawsze był dla niego czymś dobrym.

        Wparował do klasy szybciej niż ktokolwiek inny i zajął miejsce w którejś z ostatniej ławki. Nie wiedział, co miałby ze sobą zrobić, więc po prostu oparł głowę o ręce i przymknął oczy. Wsłuchiwał się w to, co działo się wokół niego i zastanawiał się, czy za chwilę ktoś nie zagłuszy ciszy. Nie lubił, kiedy jakaś osoba wpadała do pomieszczenia z krzykiem lub zachowywała się głośno w jego obecności. Nie był wrażliwy na dźwięk – po prostu irytował go fakt, że ktoś krzyczał lub głośno się odzywał. Miał wtedy ochotę przemówić tej postaci do rozsądku, najlepiej pięścią.

— Wszystko w porządku?

        Wewnętrznie przewrócił oczami, bo ten głos powoli zaczynał działać mu na nerwy. Uniósł znudzony głowę, wbijając wzrok w zmartwione oblicze pulchnego nastolatka. Ned nie był zły, tylko natarczywy i denerwował go fakt, że chciał być blisko niego. Bo Peter nie był ciekawy. Nie robił interesujących rzeczy i o takich nie opowiadał. Był niemiły. Zbywał innych.

— Dlaczego ciągle o to pytasz? — zapytał Parker, marszcząc brwi w zdziwieniu. Jego palce zaczęły bębnić o blat stolika, przy którym siedział.

— Bo ciągle wyglądasz, jakby nie było w porządku — odpowiedział z wahaniem Leeds, stając przy stoliku przed młodym bohaterem. Odstawił plecak, złapał za krzesło i odwrócił się w stronę szatyna. — Jest coś, dlaczego nie chcesz się otworzyć przed kimkolwiek, czy po prostu jesteś tajemniczym nastolatkiem z wiecznym niezadowoleniem? — zapytał ostrożnie, trochę unikając wzroku szatyna. Parker zaczął skubać policzek od środka, bo nie wiedział, co mógłby zrobić. Ned wyglądał na kogoś godnego zaufania – może faktycznie taki był. Miał przyjaciół, więc na pewno zwierzali się sobie, a skoro nadal byli przy nim, utrzymywał to w sekrecie. A może nic mu nie mówili? Peter przetarł twarz dłońmi.

— Nie powiesz nikomu? — wymruczał w końcu, patrząc z obojętnością w blat ławki. Zauważył, że brunet oparł się o stolik, dlatego podniósł na niego wzrok. Chłopak pokręcił przecząco głową, chcąc tym ruchem oznajmić, że zachowa to dla siebie. Peter widział iskry entuzjazmu, które skakały w tęczówce szesnastolatka.

        Chyba właśnie dlatego spanikował.

— Jestem po prostu dupkiem — oznajmił z delikatnym, złośliwym uśmiechem i puścił nastolatkowi oczko. Ned wykonał tęczówkami pełne koło, ostentacyjnie wzdychając. Peter nie czuł wyrzutów sumienia.

— Jesteś chodząc zagadką, Peter — żachnął się brunet, odsuwając się od stolika Parkera. W tym samym momencie do klasy weszła czwórka uczniów, żywo rozmawiających z Michelle, która nie wyglądała tak żywo, jak reszta. Jakby ta rozmowa nie zasługiwała na jej uwagę i odpowiadała tylko z czymś na wzór grzeczności.

— Wydaje mi się, że ona jest większą zagadką — stwierdził niezbyt cicho szatyn, wskazując długopisem brunetkę. Leeds wiedział o kim mówił, więc wbił wzrok w Jones. Pomachał do niej zaraz, kiedy na niego popatrzyła, więc zrobiła to samo. Kącik jej ust drgnął.

— Jest nią dla tych, którzy jej nie znają — Ned zerknął krótko na Petera, który wzruszył tylko ramionami. Było mu wszystko jedno. Choć lubił dziewczynę, w jakiś jego dziwny sposób, nie chciał się mieszać w jej życie, bo nie wniósłby do niego nic dobrego. Nie wspominając już o jego charakterze, który odrzucał każdego już po pierwszym wypowiedzianym przez niego zdaniu.

— To może do niej idź? Zawsze jest lepiej rozmawiać z kimś, kto słucha — zaczął bazgrać po marginesie zeszytu, zerkając na nastolatka. Ned wyglądał na kogoś, kto właśnie został mentalnie pobity i chyba tak właśnie się czuł. Westchnął, wstając z krzesła i ruszył w stronę MJ. Peter nie zauważył, ale dwójka przyjaciół przez chwilę mu się przyglądała.

        Lekcje dzisiaj były wyjątkowo nudne. Parker nie wiedział, na co liczył, kiedy przekraczał każdy próg klasy, ale zdecydowanie nie myślał, że z trudem będzie mu się na nich skupić. Nauczyciele mieli wyjątkowo nieciekawe tematy do przedstawienia uczniom i mówili tak, jakby naprawdę im się nie chciało. Dlatego szatyn z ulgą przywitał długą przerwę, podczas której wyszedł z budynku i zaszył się za szkołą. Mieściło się tam boisko, oblężone przez nastolatków, a trochę bardziej w lewo, kilka wysokich drzew, do których zmierzał nastolatek. Niezauważony przeszedł odległość, dzielącą go od rośliny i po sprawdzeniu, czy nikogo nie ma w pobliżu i na jego tymczasowej ławce, wdrapał się na nią. Właściwie, Peter wybierał ją tylko dlatego, że nie miał ochoty wdać się z kimkolwiek w rozmowę, a siedząc na stołówce, czy w bibliotece, na pewno na takową by w końcu trafił. Więc usadowił się wygodnie na grubszej gałęzi i wyciągnął z kieszeni telefon. Miał wrażenie, że pęknięć na nim przybyło, ale nie mógł nic z tym zrobić. Zagryzł więc tylko dolną wargę i odblokował urządzenie. Nowy Jork wciąż zachwycony był samozwańczym obrońcą maluczkich, ale na pierwszym miejscu byli Avengersi. Nastolatek znał historię tylko dwóch z nich – z resztą, jak większość – i nie był w stanie się określić, czy chce poznać także pozostałych członków. Oprócz Kapitana Ameryki, bardziej kojarzył prawdziwą postać Iron Mana, ale był pewien, że gdyby był młodszy, wiedziałby więcej na jego temat. Był chyba jedynym dzieciakiem, który przez cały czas chciał nosić maskę i rękawiczki z plastikowymi reaktorami, byleby upodobnić się do bohatera. Cieszył się, że z tego wyrósł, inaczej byłoby z nim niezbyt ciekawie. Zwłaszcza teraz, w liceum. Właściwie, już nie było czego pozazdrościć – niby radził sobie dobrze na lekcjach, ale przez częste rozkojarzenie musiał spędzać dodatkową godzinę przed książkami, by nadgonić to, co stracił. A dzisiaj wyjątkowo nie mógł się skupić.

        Pięć minut przed dzwonkiem zeskoczył z drzewa, strasząc jakąś nastolatkę, i ruszył w stronę szkoły. Szybko znalazł się w szatni, gdzie tym razem oprócz niego nie było nikogo. Odłożył plecak, przebrał się w strój na wychowanie fizyczne i bardzo ostrożnie wyszedł z pomieszczenia, prosto do wielkiej sali, gdzie już dobrą chwilę rozgrzewali się chłopcy. Po korytarzu rozniósł się dźwięk dzwonka, a razem z nim, do środka wszedł również nauczyciel. Zbiórka, przeliczenie ich i odesłanie niećwiczących trwało mniej niż dziesięć minut, dlatego już po chwili biegli wokół sali. Peter cieszył się (trochę), że wreszcie będzie mógł rozładować energię, bo czuł, że zaczynało go nosić. W klasie noga nie przestawała mu podskakiwać, a na drzewie co chwilę zmieniał pozycję, sprawiając, że trzęsła się cała roślina.

— Określcie się, kto chce grać, a kto chce ćwiczyć i przedzielcie salę na pół — oznajmił po którymś okrążeniu trener, powoli znosząc niskie parawany do sali. Dwójka chłopców natychmiast podbiegła mu pomóc, natomiast reszta rozdzieliła się na dwie grupy. Peter wcale się nie zdziwił, że młodzi mężczyźni natychmiast przeszli na drugi koniec sali, zostawiając jego i trójkę innych nastolatków po drugiej stronie.

— Peter i piłka nożna? — ktoś się zaśmiał. Parker wiedział, kto był tym kimś. — Błagam cię, popatrz na jego twarz! Czy ty chcesz, żeby go na noszach wynosili po lekcji? Przecież on się nie podniesie, jak któryś z nas go potrąci! — na słowa Flasha zaśmiało się chyba większość uczniów, przez co szatyn zacisnął mocno ręce w pięści. Nie odwrócił się jednak do nich, bo wiedział, że gdyby to zrobił, nie zatrzymałby swojego wojowniczego ducha.

— Zejdź z niego, bo z nerwów żyłka mu pęknie — Peter raczej nie kojarzył tego głosu, co jednak nie zmieniało faktu, że wcale go nie lubił. Miał już dość, a jeszcze nie zaczęła się porządnie lekcja.

— Widzieliście co on zrobił, kiedy odeszli wczoraj od niego? Ned go dotknął, a on zaczął krzyczeć “zostawcie mnie” — jeden z kolegów Flasha przypomniał wczorajszą bitkę, specjalnie zmieniając głos, kiedy przytaczał słowa Petera. To sprawiło, że coś w nastolatku pękło. Gwałtownie się zatrzymał i bez najmniejszego zawahania odwrócił się w stronę grupy nastolatków. Nie zrobił jednak nawet jednego kroku.

— Przestań Peter, nie warto — oznajmił nagle Ned, powstrzymując rówieśnika od szarży na resztę. Chłopak, zaślepiony wściekłością, próbował się wyrwać z uścisku Leedsa, zapominając, że gdyby chciał, mógłby bez wysiłku przenieść gdzieś kolegę. Chłopcy wybuchli śmiechem na jego widok.

— Puść go, Ned! Skoro tak bardzo chce, niech pokażę, na co go stać!

— No dawaj, tchórzu!

— Parker, nie dasz rady nawet jemu!?

— Stop!

        Na raz wszystkie śmiechy, krzyki i gwizdy ustały. Głos trenera jeszcze krótką chwilę odbijał się od ścian sali, a on sam przyglądał się nastolatkom, mierząc wszystkich wzrokiem. Peter gwałtownie wyrwał się Nedowi, który przez nagły krzyk rozkojarzył się, ale nie pobiegł w stronę ich rówieśników. Jego serce biło szybciej, ze względu na adrenalinę i teoretycznie nie lubił tego uczucia. Jego mięśnie drżały i był pewien, że gdyby któryś z nastolatków krzyknął coś do niego, bez wahania pobiegłby w ich stronę, by znowu rozpocząć bójkę. Nawet nie słyszał, co mówił trener – miał wrażenie, że w jego uszach słychać tylko przyśpieszony oddech.

        Ned coś do niego mówił. Zignorował go i po prostu zawrócił, idąc w stronę mniejszej części boiska. Brunet pewnie za nim poszedł, ale nie zwracał na nic uwagi, bo nie mógł się nawet na tym skupić. W jego umyśle właśnie toczyła się swego rodzaju bitwa, której nie umiał zapobiec. Mógł jedynie wejść między dwie strony i zostać zmiażdżony przez krzyczące myśli. A krzyczały naprawdę głośno. Peter nie wiedział więc, której miał wysłuchać najpierw, zwłaszcza, że pojawiała się i znikała bardzo szybko.

— Peter!

        Usłyszał za sobą jej głos. Wbrew samemu sobie, zatrzymał się i dopiero wtedy zauważył, że stał tuż przed drzwiami.

— Co? — zapytał znudzonym głosem, zerkając przez ramię na dziewczynę. Nie wyglądała, jakby ćwiczyła i najpewniej wcale nie miała zamiaru tego zrobić. Przekrzywił delikatnie głowę (nie kontrolował tego) i zmierzył ją wzrokiem (tego też nie kontrolował). Bluza z logiem szkoły wydawała się być jeszcze większą niż przed jej wyjazdem, a spodenki były przez nią prawie całkiem zasłonięte.

— Gdzie idziesz? — zapytał tym razem Ned, jakby Michelle nie potrafiła wypowiedzieć żadnego słowa. Skarciła go wzrokiem. Ostrym wzrokiem. Wzrokiem, który równie dobrze mógłby uśmiercić małą armię. Wzrokiem, który wcale nie podziałał na bruneta.

— Nie interesuj się — warknął jedynie Peter i rzucił im ciężkie spojrzenie. Nie przerywając go, otworzył drzwi i wyszedł, równie cicho, jak wszedł. Nauczyciel nawet nie zwrócił na niego uwagi, zbyt zajęty rozstawianiem drużyny.

        Cały drżał. Nie ze strachu, czy złości – adrenalina opuszczała jego ciało i właśnie tak się objawiała. Peter czuł, że musiał to rozchodzić, żeby nie zrobić zaraz czegoś głupiego, dlatego szybkim krokiem skierował się w stronę swojej szafki. Ze słuchawkami w uszach lepiej było mu się skupiać na określonym zadaniu, dlatego wsunął je pod bluzę i włożył do uszu, by kabel nie przeszkadzał mu podczas wykonywania ćwiczeń. Telefon schował w kieszeni spodenek, którą zasunął i przez chwilę po prostu stał. Naprawdę zdaniem większości wyglądał na tchórza? Nie, żeby go to interesowało, ale... Czuł się z tym trochę źle. W tym momencie naprawdę przydałby się Spider-Man, by uratował go przed ponownym znalezieniu się na sali. Mógłby go stąd zabrać albo zagadać uczniów tak, by mógł w spokoju zmęczyć organizm, ale problem był taki, że Spider-Man i Peter Parker byli tą samą osobą. Nigdy nie było inaczej.

        Jakaś piosenka Imagine Dragons (mógł stwierdzić, że to był jego ulubiony zespół) dudniła mu w uszach, a on i tak cicho wszedł do sali, zwracając na siebie uwagę tylko tych osób, które patrzyły akurat na drzwi. Przeszedł na stronę, na której nie było nic oprócz rzuconej na podłogę skakanki, maty i dużej piłki, i tam się zatrzymał. Peter spojrzał na nastolatków, którzy ćwiczyli oglądanie grających w piłkę i prychnął cicho, podnosząc z podłogi skakankę. Odrzucił ją na matę i sprowadził ciało do parteru. Ręce rozstawił na szerokość barków, ustawił odpowiednio stopy i już po chwili podnosił się i opadał, robiąc pompki. Akurat kiedy myślał o tym, co się stało przed kilkoma minutami lub wczorajszego dnia, wzbierała w nim czysta złość, co napędzało jego motywację do ćwiczenia. Na pewno wyglądał dziwnie, wiedział to, bo nawet tak się czuł i nie mógł odpędzić od siebie tej myśli. Od połowy roku ćwiczył  sam, w siłowni i nikt nie wiedział, co on tam robił. Dlatego nie miał jak w pełni się zmęczyć, bo nadal był chuderlawym szesnastolatkiem, który wczoraj mocno oberwał.

        Teraz też oberwał, tylko była to piłka, a nie pięści i nie widział, kto ją kopnął.

— No dalej Parker, oddaj piłkę! — krzyknął prześmiewczo jeden z paczki Flasha. Prawdopodobnie to był ten sam chłopak, który wczoraj brał udział w bójce. Peter miał gdzieś ich słowa. Zignorował też ból w udzie, który został spowodowany przez okrągły przedmiot.

— Halo, nie słyszałeś? Przynieś piłkę — dodał już mniej rozbawiony Flash, wolnym krokiem podchodząc w stronę szatyna. W sali gimnastycznej powoli zapadała cisza, a atmosfera gęstniała. Dodatkowo fakt, że nauczyciel wyszedł, wcale nie pomagał Parkerowi.

— Sam nie możesz się ruszyć? Za daleko, co nie, królewiczu? — nie przemyślał tego i najprawdopodobniej będzie miał z tego powodu problem, bo kiedy spojrzał na twarz Thompsona, wcale nie zobaczył na niej rozbawienia. Zobaczył je natomiast u kolegów rywala, którzy cicho się śmiali. Nie wiedział jednak z czego.

— Uważaj na słowa, Parker — warknął chłopak, stając tuż przed niskimi balustradami. Mógł spokojnie przez nie przejść, ale tego nie zrobił. Parker nie wiedział, czemu. — Chyba, że chcesz skończyć jeszcze gorzej, niż wczoraj — dodał, unosząc podbródek. Był pewny siebie i nie bał się mówić tego, o czym myślał.

— Jezu, po prostu weź tą piłkę — w ich jeszcze nie zaczętą kłótnię wepchała się Michelle, która podniosła przedmiot i rzuciła nim w stronę rówieśnika. Nie zdążył jej złapać, po prostu odbiła się od ramienia Flasha i spadła na jego stronę. W tym momencie zamarł każdy, bo nikt nie odważył się zrobić chłopakowi czegoś takiego. Peter zmarszczył brwi, obserwując, jak brunet powoli wciąga powietrze przez nos i odwraca głowę w kierunku dziewczyny.

— Pożałujesz tego — oznajmił niższym tonem głosu, gwałtownie odsuwając barierkę na bok. Sprężystym krokiem szedł w stronę Jones, a ona po prostu stała i na niego patrzyła. Pięści Flasha na zmianę rozluźniały się i zaciskały, i nikt nie wiedział, czy nastolatek chce uderzyć brunetkę, czy nie. Peter nie zamierzał na to czekać.

        Nie wiedział, w którym momencie zerwał się do biegu, a już tym bardziej nie wiedział, w którym momencie popchnął Thompsona, powodując jego upadek. Po prostu to zrobił i raczej każdy był tym faktem mocno zdziwiony.

— Odwal się od niej — powiedział, patrząc prosto w brązowe oczy Flasha. Nie był pewien, czy faktycznie zobaczył w nich strach, ale uznał, że jednak tam był. Nie mógł powiedzieć, że nie zdziwiło go to, bo zdziwiło, i wydawać się mogło, że brunet był w tym samym stanie.

— Panie trenerze! Parker pobił Thompsona!

        I właśnie w taki sposób skończyło się ciche wychowanie fizyczne.

        Mimo przekonywań Michelle i Neda, trener wcale nie uwierzył w wersję dwójki nastolatków. Peter musiał więc przesiedzieć całą przerwę w sali, sprzątając po lekcji. To i tak była lekka kara – w najgorszym wypadku nauczyciel poszedłby do dyrektora i Parker nie wiedział, czy tym razem skończyłoby się na kozie. Podczas odstawiania wszystkiego na swoje miejsce, myślał nad tym, co zrobił. Naprawdę musiał zacząć zastanawiać się co zamierza. Moduł bohatera znowu włączył się w nieodpowiedniej chwili, ale, cholera, nie mógł pozwolić, żeby Flash zrobił krzywdę Michelle. Chociaż, może nie miał tego na myśli? Może chciał ją po prostu postraszyć? Nawet jeśli, nie miał prawa tego zrobić, szczególnie dziewczynie. Myślał też o tym, że na pewno będzie chciała jakichś wyjaśnień, bo nie często zdarzało się, żeby on, Peter Parker, sam z siebie coś dla kogoś zrobił.

        Wszedł do szatni, głośno trzaskając drzwiami. Przebrał się, wyszedł, znowu trzasnął drzwiami. Nie lubił tego. Poprawka – nie lubił, kiedy ktoś to robił. Siebie nie potrafił kontrolować.

        Kiedy był już prawie przed klasą, poczuł wibracje w kieszeni, więc odruchowo zatrzymał się w miejscu i wyciągnął telefon. Wcale nie spodobała mu się wiadomość od Aylin, głosząca, że musi odebrać pięcioletnią Alizee, bo nikt inny nie da rady. Peter był zły, bo doskonale wiedział, że jest mnóstwo innych osób, które zrobiłyby to z chęcią. Wiedział też, że kobieta zrobiła to specjalnie – musiała jakoś zapobiec jego prawdopodobnej ucieczce. Już zdążyła go trochę poznać, co niewątpliwie przynosiło jej korzyści. Parkerowi już niezupełnie.

        Dzwonek zadzwonił zaraz po tym, jak wszedł do klasy, chowawszy do kieszeni telefon. Na całe szczęście jego ławka nadal nie była przez nikogo zajęta, dlatego poszedł zaraz w jej stronę, zasiadając na krześle. W sali nadal było głośno, co drażniło słuch nastolatka. Głosy delikatnie przyciszyły się, kiedy wszedł nauczyciel, ale nadal doskonale słyszał, co kto mówił, nawet bez użycia zwiększonej skali słyszenia. Stukał palcami w blat stolika, rozglądając się po pomieszczeniu i w końcu wzrokiem natrafił na Michelle. Nie zwracała na nic uwagi – po prostu siedziała i skrobała coś w notesie. Musiała jednak wyczuć, że ktoś jej się przygląda, bo podniosła glowę, szukając właściciela natarczywego spojrzenia. Wtedy odwrócił głowę w stronę zeszytu.

        Nie zorientował się już, że nie tylko on obserwował innych.

×××

        Nie lubił przedszkoli. Kręciło się tam za dużo dzieci i za dużo rodziców, którzy po te dzieci przychodzili. Musiał jednak zacisnąć mocniej zęby i wejść do środka jasnego budynku po Alizee. Chciał to zrobić szybko, ale wiedział, że z dzieciakiem to nie będzie łatwe.

        Przeszedł przez korytarz, zrobiony na wzór szatni i przewędrował na sam koniec. Na całe szczęście Aylin napisała mu, gdzie ma iść, inaczej w ogóle nie trafiłby do odpowiedniej sali. Zapukał w drewnopodobne drzwi i pociągnął za klamkę, nie czekając na odzew. Od razu uderzyła w niego fala krzyków, na co zmarszczył brwi. Przedszkolanka bezskutecznie starała się ogarnąć grupę pięciolatków, których, pomimo niewielkiej liczby, wszędzie było pełno. Szatyn odnalazł wzrokiem głowę pełną ciemnych loków, więc odchrząknął dość głośno. Zee jakoś to usłyszała, dlatego niebieskie oczy natychmiast zaczęły szukać właściciela dźwięku. Kiedy wreszcie zauważyła Petera, poderwała się z krzesła i zaczęła chować rzeczy, którymi się bawiła.

— Dzień dobry! Po kogo pan przyszedł?

        Peter nie lubił, kiedy ktoś mówił na niego per “pan”. Do tego jej głos był tak głupio miły, że nie miał nawet siły jej odpowiedzieć. Mimo tego, jakoś zmusił się do odpowiedzenia, a przez fakt, że Alizee zjawiła się tuż po tym, mógł mrukliwym tonem pożegnać kobietę. Dziewczynka promiennym głosem powiedziała brunetce “do widzenia” i wyszła z sali. Parker zamknął za nią drzwi.

— Tylko szybko, nie chce mi się na ciebie czekać — stwierdził nastolatek, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Tak naprawdę, tak mówiły tylko jego myśli – te, które krzyczały głośniej niż pozostałe. Reszta nie chciała się śpieszyć z pójściem do sierocińca

— Jutro też po mnie przyjdziesz? — zapytała podekscytowana dziewczynka, starając się szybko pozbyć butów, w których chodziła po budynku. Peterowi zdawało się, że mała naprawdę cieszy się z jego obecności i wcale tego nie rozumiał. Bo, nie oszukując się, nie był osobą, na której widok nagle zaczynali być szczęśliwi.

— Jutro jest sobota — mruknął Parker, zakładając ręce na klatce piersiowej. Mała wyglądała, jakby chwilę się nad czymś zastanawiała, ale szybko z tego zrezygnowała, zakładając drugą parę butów. Kiedy wreszcie wstała, chciała złapać szatyna za rękę, ale starszy nie pozwolił jej na to. Odwrócił ją i popychając, skierował dziecko w stronę drzwi. — Idziesz przede mną, żebym ciebie widział i nigdzie nie skręcasz, jeśli ci tego nie powiem — oznajmił, zaraz gdy wyszli z przedszkola. Alizee nieszczególnie była z tego powodu zadowolona, ale wykonała polecenie starszego.

        Nawet jeśli Peter nie chciał tego robić (naprawdę nie chciał tego robić), nie spuszczał pięciolatki z oczu. Już wystarczająco poczucie winy zżerało go od środka, nie musiało do tego dochodzić zaginięcie lub porwanie małej. Tylko ze względu na nią postanowił nie iść drogą, którą zawsze szedł on, a tą krótszą, prowadzącą od razu do metra. Zee raczej nie uśmiechało się przechodzić przez dość sporą odległość.

        Metro wyjątkowo nie miało opóźnienia, bo kiedy tylko weszli na stację, pojazd torowy po minucie lub dwóch ciężko zatrzymał się przed nimi. Drzwi otworzyły się, wypuszczając ze środka różnych ludzi. Peter i Alizee byli jednymi z pierwszych osób, które weszły do środka, dlatego było kilka miejsc wolnych, z czego mała zaraz skorzystała. Parker stanął obok dziecka i złapał za poręcz. Chwilę później jechali w stronę kolejnej stacji, która znajdowała się zaledwie dziesięć minut drogi od sierocińca.

        Alizee przez całą drogę nie odezwał się do Petera ani słowem. Nie wiedział, czym było to spowodowane – wszystkie dzieci w jej wieku, zamieszkujące ośrodek, były rozgadane do tego stopnia, że czasami nie tylko on miał ich dość. Rzucał więc co jakiś czas młodej spojrzenie i ze zdziwieniem stwierdził, że ona po prostu siedziała. Nie robiła nic, nie rozglądała się, nie machała nogami, po prostu siedziała. Nawet kiedy metro się zatrzymało, dziewczynka posłusznie dała się wyprowadzić i w dalszym ciągu nie mówiła nic.

— Dlaczego się nie odzywasz? — zapytał w końcu Peter, nie rozumiejąc zachowania Alizee. Mała brunetka odwróciła w jego stronę głowę i przez krótką chwilę patrzyła prosto w brązowe tęczówki starszego. Po tym znowu się odwróciła, wbijając wzrok w chodnik. Szatyn przewrócił oczami. Nie lubił, kiedy nie dostawał odpowiedzi na pytanie, które go dręczyło, ale też nie zamierzał naciskać. Chociaż, gdyby niedoszły rozmówca nie miał pięciu lat, zrobiłby to na pewno.

— Weźmiesz mnie na barana? — zapytała nieśmiało dziewczynka, kiedy dochodzili do pasów. Zaświeciło się akurat czerwone światło, więc byli zmuszeni zatrzymać się przed przejściem. Peter zmarszczył zdziwiony brwi i poczuł się dość niezręcznie, kiedy mała wbiła w niego ten typowo szczenięcy wzrok.

— Dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Dziewczynka podrapała się po głowie, roztrzepując loczki jeszcze bardziej, niż miał przed chwilą. Parker przez moment pomyślał, że lepiej by było, gdyby ktoś jej je związał.

— Kas zawsze mnie niósł — stwierdziła poważnym tonem, co wcale nie tłumaczyło, dlaczego on miał to zrobić. Różnił się od Kasyana pod każdym względem, więc nie do końca rozumiał, dlaczego miał zrobić to, co robił on. Zaczął skubać policzek od środka.

— Zabiję cię, jeśli komukolwiek o tym powiesz — warknął tylko, odwrócił pięciolatkę tyłem do siebie i podniósł, sadzając sobie na barkach. Dziewczynka natychmiast oplotła jego głowę, praktycznie się na niej kładąc, ale powstrzymał się od zwrócenia jej uwagi. Złapał ją po prostu za kolana i po włączeniu się zielonego światła, przeszedł z nią na drugą stronę.

        Z Alizee na baranach szło mu się szybciej, niż z Alizee przed nim, więc pod sierocińcem byli kilka minut później. Zdjął ją z barków wcześniej, żeby nikt nie patrzył na niego niedowierzającym wzrokiem, i zaplótł ręce na klatce piersiowej, patrząc, jak dziewczynka w podskokach szła w stronę ośrodka. Sama otworzyła sobie furtkę, specjalnie zostawiając ją otwartą, i pognała w stronę innych dzieci, które bawiły się w piaskownicy. Chłopak zamknął za sobą bramkę, odnalazł wzrokiem Aylin i kiedy ona popatrzyła na niego, po prostu poszedł w stronę drzwi. To był chyba jedyny dzień, w którym po powrocie czuł się głodny, dlatego zaraz kiedy ściągnął buty, ruszył w stronę kuchni. Słyszał, że ktoś w niej jest – garnki co jakiś czas o coś uderzały, poza tym palniki (co najmniej dwa) były odkręcone. Wcale się nie zdziwił, widząc samozwańczego szefa kuchni, Josha, w samym środku piekła na ziemi. Albo nieba, zależy kto jak odbierał bajzel, który zrobił podczas gotowania. Peter obrzucił wzrokiem całe pomieszczenie i cicho przeszedł w stronę lodówki, gdzie zawsze stało kilka jogurtów. Nie musiał nawet patrzeć na mężczyznę, żeby wiedzieć, że w ogóle go nie widział. Wziął z szuflady łyżeczkę i znowu skierował się do wyjścia.

— Peter!? Ty byłeś w kuchni!? — zdziwiony okrzyk skutecznie zatrzymał nastolatka w progu. Chłopak odwrócił głowę w stronę Josha, który w jednej ręce trzymał słuchawkę, a w drugiej łopatkę (z której skapywał sos i brudził podłogę). Peter nie rozumiał, dlaczego czerwonowłosy był tym faktem tak podekscytowany. — I ja tego nie zauważyłem!?

— Miałeś słuchawki — przypomniał nastolatek, stukając łyżeczką w wieko kubeczka. Chciał już iść – nie widział sensu w bezczynnym staniu w progu kuchni. Josh chyba też to zrozumiał, ale nie pozwolił mu odejść. Machnął ręką, zachęcając go do wejścia. Peter niechętnie skierował dwa kroki w jego stronę.

— Powinieneś zjeść coś ciepłego, a nie jakiś jogurt — stwierdził bez wahania, wskazując łopatką plastikowy kubek. Parker odruchowo spojrzał na trzymany przedmiot i wzruszył ramionami. Co za różnica, jaką temperaturę będzie miało jedzenie?

— Wszystko jedno — mruknął, podrzucając łyżeczką. Czuł na sobie wzrok starszego i doskonale pokazał, że wcale nie zauważył przyglądania się mu. Jego myśli wciąż działały w stylu “i tak ciebie to nie obchodzi”, więc odpowiadał tak samo. Nawet nie czuł się z tym źle.

— Schudłeś — czerwonowłosy odłożył na bok łopatkę i szybko pokonał odległość, jaka ich dzieliła. Peter nie wiedział, co Josh zamierzał zrobić, dlatego gwałtownie odskoczył, czując jego palec na brzuchu. Prawie upuścił swój pseudo obiad.

— Wydaje ci się — mruknął jedynie, poprawiając sobie plecak. Był zły, że dotknął go wbrew jego woli. Nie lubił tego i nie pozwalał na to nikomu. Kiedyś myślał, że to przez te wszystkie pobicia, ale szybko doszło do niego, że po prostu to go drażni. Gdyby miał rodziców, wcale by tak nie reagował.

— Większości opiekunom też tak się wydaje? — zapytał Freeman, nie oczekując odpowiedzi. Zaplótł ręce na klatce piersiowej. — Chłopie, jeśli coś się dzieje-

— Nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku — Peter szybko przerwał dwudziestosześciolatkowi, powoli kierując się w stronę wyjścia. — Miło by było, gdybyś o to więcej nie pytał — dodał bez wahania i wyszedł, nawet nie obrzucając starszego spojrzeniem.

        Jego kroki były ciche, nawet, kiedy szedł po schodach i przez korytarz, w którym kilka paneli w podłodze skrzypiało. Nikt nie wyjrzał z pokoju, żeby sprawdzić, kto przyszedł, więc Peter przedostał się do ostatniego pomieszczenia bez świadków. Zamknął za sobą drzwi (tym razem nimi nie trzasnął) i zrzucił z ramion plecak, by bez niego mógł władować się na górne łóżko. Oglądał jakieś filmiki, które były nowością na stronce, i z nudów jadł jogurt, machając wystawioną z mebla nogą. Nawet nie starał się skupić na tym, co właśnie leciało. Był zmęczony. Wyjątkowo nie miał dzisiaj patrolu i nie szwędał się po Nowym Jorku jak zwykle, a mimo tego, czuł zmęczenie. Nawet nie miał kiedy wyładować tej całej energii, dlatego nie rozumiał swojego teraźniejszego stanu.

— Puk, puk.

        Drzwi się otworzyły i zza nich wychyliła się Aylin. Peter uniósł głowę, wbijając wzrok w kobietę i podniósł się do siadu, trzymając nogi poza materacem. Wcale nie musiał długo myśleć nad przyczyną odwiedzin brunetki – doskonale zdawał sobie sprawę, że Josh się wygadał. Starsza nie mogła zauważyć, że nastolatek zacisnął ręce w pięści.

— Kiedy przyjdzie to całe małżeństwo? — zapytał jako pierwszy, bo naprawdę nie chciał, żeby poruszała temat jego wcześniejszej rozmowy. Co prawda odwlekanie tego w ogóle by nie pomogło, ale nie miał ochoty odbywać teraz tej pogawędki.

— Oh, to nie jest małżeństwo — kobieta zaśmiała się krótko, choć nawet nie było ku temu powodu. Szatyn zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. — Ale chyba ci to nie przeszkadza, co? — zapytała promiennie, wbijając wzrok w brązowe tęczówkie młodszego. Szesnastolatek tak naprawdę miał gdzieś, kto przechodził przez ośrodek — ważne, żeby szybko stąd poszedł. Dlatego wzruszył ramionami.

— Więc kiedy ta osoba przyjdzie? — obojętnie ponowił pytanie, kładąc nacisk na dwa przedostatnie słowa. Wyłączył w telefonie lecący filmik i zablokował komórkę, rzucając badawczy wzrok kobiecie.

— Zadzwoniła do nas i powiadomiła, że nie da rady przyjechać dzisiaj, bo coś jej wypadło — oznajmiła kobieta, siadając na obrotowym krześle. Peter przez moment poczuł ulgę. — Ale obiecała, że jutro na pewno się zjawi, dlatego bądź przygotowany — dodała po chwili, zabijając w nastolatku namiastkę radości. Na jego ustach pojawił się grymas niezadowolenia.

— Dlaczego to ja muszę robić za przewodnika? — zapytał po dłuższej chwili milczenia, wbijając wzrok prosto w ciemne tęczówki kobiety. Jakoś wcześniej po prostu nie odważył się spojrzeć prosto w oczy starszej i po prostu powiedzieć o tym, co go dręczyło. Naprawdę nie lubił oprowadzać ludzi po ośrodku.

— Wypadła twoja kolej. Następnym razem Carter będzie oprowadzał, tylko jeszcze o tym nie wie — wyjaśniła pogodnie, przekrzywiając lekko głowę. Szatyn przejechał rękami po twarzy i westchnął cicho. — Miło by było, gdybyś się pokazał w jadalni. Dawno ciebie tam nie było — stwierdziła mniej radosnym tonem, przekrzywiając lekko głowę w bok. Peter od razu wiedział, do czego ona zmierzała i szczerze nie podobało mu się to.

— Muszę? — to był bardziej jęk, niż zdanie pytające, ale przekaz był ten sam. Nie chciał tam iść. — Zjadłem już jogurt, a poza tym, wcale nie jestem głodny — stwierdził natychmiast, widząc, że kobieta już chciała coś powiedzieć. Westchnęła, podnosząc się z krzesła.

— Ale jutro na obiedzie masz być — oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu i skierowała się do drzwi, utrzymując wzrok na Parkerze. Kiwnął głową, choć wcale nie chciał tam być i patrzył, jak starsza z lekkim uśmiechem opuszcza pokój, cicho odgradzając go od reszty.

        Chłopak już planował, jak zwiać przed niechcianym obiadem i wizytą nieznajomego.

•⏺️•⏺️•⏺️•

6250 słów

[nie] spoiler: michelle nie będzie prowokowała tylko flasha

nie wiem, co mogłabym napisać, więc napiszę tylko, że dziękuję za przeczytanie rozdziału i zostawienie gwiazdki/komentarza! ^^

miłego dnia!




koszyk na opinie: \________/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top