24. fearful different boy
— Cześć młody — powiedział cicho Tony, kiedy po około trzech godzinach przyszedł z kolejną tacą na jedzenie. Wszedł ostrożnie do pomieszczenia, kierując się do biurka i na nim postawił srebrny przedmiot. — Jak się czujesz? — zapytał po chwili, wbijając wzrok w coś na wzór kokonu z kołdry, w który wcisnął się Peter. Westchnął cicho, nie słysząc odpowiedzi ze strony szatyna, dlatego podszedł bliżej, siadając za nastolatkiem.
— Nie chcę z tobą rozmawiać — oznajmił zaraz, nie racząc wychylić się spod pierzyny. Tony nie chciał pokazać, że bolą go słowa dzieciaka, ale nie miał siły już dłużej utrzymywać, że wszystko jest okay. Bo nie było. Obydwoje o tym wiedzieli.
— Nie wiem, co usłyszałeś — zaczął ostrożnie, wbijając wzrok w drzwi. Splótł ze sobą palce, zbierając w głowie odpowiednie słowa. Nigdy nie musiał tego robić – mówił, co mu ślina na język przyniosła i jakoś to szło. — I naprawdę nie wiem, co sobie wtedy pomyślałeś, ale–
— Bo nawet nie chcesz wiedzieć, masz to gdzieś — wymruczał Peter, przerywając starszemu wypowiedź. Był pewien, że znowu zacznie mówić o wzajemnym zaufaniu, długim okresie podejmowania decyzji i innych pierdołach, o których zwyczajnie już nie chciał słuchać. Miał dość wierzenia, że faktycznie gdzieś należał, że ktoś adoptował go, bo chciał. Czekanie na to było tak cholernie nużące.
— Dlaczego od razu zakładasz, że mam to gdzieś? — Tony spokojnie przemówił, chcąc po raz drugi podjąć ten temat. Nastolatek milczał, by w końcu wściekle zacząć rozkopywać kołdrę, chcąc się z niej wydostać. Stark wstał, uciekając przed bolesnymi kopniakami.
— Adoptowałeś mnie, bo taką miałeś akurat zachciankę i wcale nie chcesz się przejmować tym, co dzieje się ze mną! — krzyknął wściekle, kiedy w końcu wyplątał się z kołdry. Jego w miarę ułożone włosy teraz były roztrzepane na wszystkie strony świata, a policzki miał rozpalone niemal do szkarłatu. Wyglądał, jakby płakał jakieś dwadzieścia minut temu.
— Czy w takim razie troszczyłbym się o to, co robisz? Chodziłbym na te spotkania rodzicielskie i zajmował, kiedy czułeś się źle? A może nadal starał się do ciebie dotrzeć? — Mężczyzna strzelał pytaniami jak z armaty, powoli poruszając się wokół dwóch stron łóżka. Peter uważnie śledził go wzrokiem, nie mogąc znaleźć żadnego argumentu na swoje zdanie.
— Ukrywałeś przed tamtą kobietą to, że mnie adoptowałeś — palnął nagle, hardo wbijając wzrok w brązowe oczy superbohatera. Nie było w nich nic szczególnego, po prostu dwie zwykłe tęczówki, które analizowały postawę szesnastolatka.
— Ukrywałem — przyznał, kiwając głową. Peter prychnął, chcąc wybić tym mężczyznę z równowagi. — Bałem się, że Pepper nie będzie podzielała mojego zdania, dotyczącego adopcji. A ja nie mogłem już patrzeć i wysłuchiwać, jak bardzo zły jesteś, że ciągle jesteś w centrum bójki. Twoja adopcja nie była tymczasową zachcianką. Chciałem to zrobić od momentu, w którym lepiej ciebie poznałem.
— Brzmisz jak pedofil — zauważył młodszy, wywołując tym u starszego śmiech. Usiadł z powrotem na łóżku, opierając przedramiona o kolana.
— Cieszę się, że tak ciebie to bawi — stwierdził, unosząc ku górze kąciki ust. — Adopcja jest ciężką rzeczą. Tak samo opieka nad tobą — dodał z wahaniem i Bóg Peterowi świadkiem, że chyba pierwszy raz zauważył u miliardera wahanie.
— Zawsze mogłeś adoptować inne dziecko. Nic nie stało ci na drodze — wymruczał po dłuższej chwili ciszy, poprawiając materiał kołdry. Przez wcześniejsze, gwałtowne ruchy, obolałe miejsca znowu dały o sobie znać.
— Kiedyś zrozumiesz moją decyzję — oznajmił dość tajemniczo, prostując się. Peter przewrócił oczami na dobrze znaną formułkę. — Pepper chciałaby ciebie poznać. Moglibyśmy pojechać gdzieś we trójkę na weekendzie, albo po prosto wspólnie spędzić czas wieczorem. — Mężczyzna wstał z łóżka, zerkając na zegarek, umiejscowiony na lewym nadgarstku.
— Jesteś z nią w związku? — zapytał po zastanowieniu, wbijając wzrok w ciemny materiał pościeli. To pytanie wydawało mu się nie na miejscu. Stark jednak pokiwał głową, co zauważył jedynie kątem oka.
— Polubicie się. Jest bardzo miła. I uwielbia dzieci — stwierdził, a jego głos troszkę bardziej złagodniał, na wzmiance o rudowłosej. Po tym, widząc, że dzieciak raczej nie ma już chęci do poruszania kolejnych tematów, ruszył w stronę drzwi.
— Przepraszam, że znowu zacząłem na ciebie naskakiwać. Po prostu... poczułem się tu dobrze i wtedy to usłyszałem... Nie chcę wracać znowu do sierocińca — wymruczał, kiedy Stark znalazł się już przed drzwiami. Słysząc głos nastolatka, odwrócił się w jego stronę, unosząc kąciki ust ku górze.
— Nigdzie nie wrócisz, młody. Jesteś moim synem, a tu jest twoje miejsce. To jest twój dom. Zawsze będzie, nawet, kiedy zrobisz coś głupiego — powiedział łagodnie, sprawiając, że klatka piersiowa szesnastolatka szybciej wypuściła powietrze w akcie poczucia ulgi. — Masz gościa. Mojego ulubionego — stwierdził, po czym z lekkim uśmiechem otworzył drzwi, za którymi zaraz zniknął. Chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co chodziło brunetowi. Nie musiał jednak nawet wychodzić i sprawdzać, o kim mówił – do pokoju weszła MJ, cicho zamykając za sobą drzwi.
— Wyglądasz jak gówno — powiedziała zaraz na widok nastolatka, szybkim krokiem pokonując odległość dzielącą ich dwójkę. Odstawiła plecak pod biurko i po znalezieniu się przy łóżku, bez wahania na nim usiadła.
— Cebie też miło widzieć — burknął, choć prawdą było, iż naprawdę cieszył się na widok rówieśniczki. Brunetka też zdawała się wyglądać jak ktoś, kto czuł radość, widząc lubianą osobę.
— Skąd ten siniak? — zapytała, wskazując na przedramię przyjaciela brodą. Chłopak przyjrzał mu się uważnie, po czym po prostu wzruszył ramionami. — Wszystko rozumiem. Podsuń się — zażądała, popychając nastolatka tak, by zajął miejsce obok ściany.
— Normalni ludzie nie ładują się innym pod kołdrę — zauważył, ale posłusznie przesunął się, robiąc przyjaciółce miejsce. Podniósł kołdrę, patrząc, jak ubrane w skarpetki z małpkami stopy wsuwają się pod materiał, a następnie cała jej sylwetka chowa się pod pierzyną.
— Sklej się, Parker — mruknęła, by po tym przysunąć się bliżej chłopaka, który tak samo, jak ona, położył się na materacu. — Przyniosłam ci lekcje — oznajmiła, odruchowo przytulając się do szatyna. Chłopak z wahaniem objął rówieśniczkę z wzdrygając się, gdy jej palce dotknęły jego skóry.
— Masz zimne ręce — stwierdził, patrząc w jej brązowe oczy. Normalnie ktoś powiedziałby, że widzi w nich pogardę – taką, która łączy się z wredotą i chamstwem. Ale Michelle nie była taka. Miała po prostu swój specyficzny sposób patrzenia na wszystkich. Wliczając w to przyjaciół. Tym lubiła dokuczać najbardziej ze wszystkich.
— To od serca. — Dziewczyna westchnęła cicho, kładąc całą dłoń na karku szesnastolatka. Chłopak natychmiast odchylił głowę, chcąc strącić dłoń przyjaciółki z szyi. — Jaki wrażliwy, Boże — mruknęła rozbawiona, odsuwając od niego dłoń.
— Działo się coś w szkole? — zapytał, z ogromną dokładnością przyglądając się jej twarzy. Dziewczyna odsunęła się delikatnie od szatyna, mocno opuszczając podbródek do szyi. — Masz trzy podbródki — powiedział zaraz chłopak, cicho się śmiejąc. Zaraz po tym oberwał kolanem w udo.
— Tak Parker, każda dziewczyna chciałaby coś takiego usłyszeć — wysyczała, ale wcale nie była zła. Nie złościła się o takie bzdety. — Nic ciekawego. Mamy sprawdzian z fizyki w następnym tygodniu. — Wzruszyła ramieniem, zaraz po tym sprawdzając godzinę na niewielkim zegarku. Kiedyś mówiła, że nie lubi ich nosić.
— A na jutro mamy się coś uczyć? — zapytał, naciągając kołdrę na ich ramiona. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, opuszczając z powrotem rękę na nastolatka.
— Zamienimy się miejscami? — zapytała po chwili, robiąc jedną z tych min, na które Peter zawsze unosił kącik ust ku górze. Zgodził się bez wahania, więc już po chwili, po pomieszczeniu rozniósł się zgrzyt materacu. — Jezu, jesteś taki ciepły — mruknęła nieco zdziwionym tonem, gwałtownie wtulając się w rówieśnika.
— Bo przez prawie cały dzień siedziałem pod kołdrą — zauważył, poprawiając po raz kolejny kołdrę. Michelle wymruczała coś pod nosem. — Przyszłaś do mnie tylko po to, żeby spać?
— Zamknij się — mruknęła, wbijając wzrok w jego brązowe oczy. — Miałam dzisiaj męczący dzień w szkole — oznajmiła, najwyraźniej twierdząc, że to idealna wymówka na jej zachowanie. — Poza tym, zawsze śpię po powrocie ze szkoły.
— A w nocy nie śpisz?
— Wtedy to już obowiązkowo śpię.
— Jesteś dziwna.
— Powiedział normalny.
Pół godziny później w pokoju panowała już tylko cisza, przerywana tylko sporadycznym zgrzytem sprężyny.
Około godziny piętnastej Tony stwierdził, że w pokoju, gdzie jest dwójka nastolatków, jest cicho. Za cicho. Michelle była raczej spokojną osobą, ale nie szczędziła sobie uszczypliwego komentarza, co często słyszał, kiedy była sam na sam z szatynem. Teraz też powinna po no nim “jechać”. Nie, żeby Stark coś takiego chwalił, broń Boże!, ale w jej wykonaniu było to dość zabawne. Poza tym, w żaden sposób nie krzywdziła jego syna. Co więcej, sam z tego się śmiał, starając się jej odgryźć chociaż na tym samym poziomie. Próbował, co nie znaczyło, że mu wychodziło. Brunet miał wrażenie, że jeśli brązowooki miał za dużo czasu na myślenie, za bardzo zastanawiał się nad każdym szczegółem, co kończyło się zazwyczaj klapą. Peter miał tę niesamowitą zdolność szybkiego myślenia pod presją, co ukazywało się coraz częściej.
Mężczyzna przerwał myślenie nad zmianą szesnastolatka (bo takowa na pewno zaistniała) i przeszedł szybko przez korytarz do pokoju szatyna. Zapukał cicho, po czym otworzył drzwi. Właściwie, nie spodziewał się czegokolwiek nieodpowiedniego, w swojej wizji (której właściwie nie było) nie widział porządku, a latające poduszki, więc ucieszył się, że pomieszczenie jest w nienaruszonym stanie. Jedynie zmartwił go nietknięty obiad, który wciąż stał na biurku. Pod nim swoje miejsce znalazł plecak panny Jones, której jeszcze nie zauważył. Peter leżał na łóżku tyłem do drzwi i wyglądał jak ktoś, kto spał. Znowu. Tony nie był w stanie sobie wyobrazić, co takiego będzie wyprawiał w nocy. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zobaczył ręce MJ, które w jakiś sposób zdołały opleść szyję brązowookiego. Postanowił więc nie budzić dwójki przyjaciół, cicho zamykając drzwi z delikatnym uśmiechem.
— Porozmawiałeś już z Peterem? — zapytała cicho Pepper, której głos doszedł zza pleców mężczyzny. Tony odwrócił się więc do niej przodem, rozszerzając ramiona.
— Tak, jakieś dwie godziny temu — wyznał, przymykając oczy, kiedy miłość jego życia postanowiła dać mu wyczekiwany uścisk. — Teraz znowu śpi, tylko tym razem z Michelle — dodał odrobinkę tym faktem rozbawiony, kładąc brodę na ramieniu kobiety.
— Myślisz, że chciałby mnie poznać? — zapytała z wahaniem, odsuwając się od bruneta. Tony wzruszył jedynie ramionami. Skąd miał wiedzieć? Peter nie powiedział ani “nie”, ani “tak”.
— Nie ma wyjścia — stwierdził jednak po chwili, uśmiechając się szeroko. Rudowłosa przewróciła oczami, jakby właśnie usłyszała najgłupszą rzecz na świecie.
— Co jeśli mnie nie polubi? — zapytała, pociągając mężczyznę w stronę ich sypialni. Chciała ściągnąć już sukienkę i przebrać się w coś bardziej wygodnego, poza tym, stanie pod pokojem dzieciaka i rozmawianie o nim zdawało się być... nie na miejscu.
— Polubi, zobaczysz. Czuję to — stwierdził od tak, wzruszając ramionami. Właściwie, jedyne, co czuł względem ich pierwszego spotkania, był strach. Peter nie czuł się dobrze z obcym dorosłym, gubił język, jąkał się i potem miał wyrzuty sumienia. A Pepper z kolei nakręcałaby się, że to jej wina. W Tony'ego nagle uderzyło podobieństwo między tą dwójką.
— Mam nadzieję. Nie chciałabym, żeby czuł się źle w moim towarzystwie. — Objęła bruneta w pasie, tak samo, jak on ją i westchnęła cicho, zastanawiając się, co mogłaby zrobić, żeby nie zrazić do siebie Petera.
W tym samym czasie Peter powoli się przebudził, zmuszając się do wysilenia umysłu i pomyślenia nad tym, co stało się przed jego zaśnięciem. Kiedy przetworzył wszystkie dane i dostał wyniki, jego twarz omiotło ciepłe, wydychane przez MJ powietrze. Uśmiechnął się delikatnie, zahaczając kosmyk jej włosów za ucho brunetki. Dziewczyna przez sen zmarszczyła brwi, czując palce na policzku. Zrobił to więc jeszcze raz, powoli wybudzając brunetkę ze snu zimowego, w który niechcący ją wpędził.
— Co się mówi osobie, która obudziła się wieczorem? — zapytał z delikatną chrypką w głosie, wbijając trochę posklejane oczy w Jones. Zmarszczyła brwi, patrząc na przyjaciela jak na idiotę.
— Dobry wieczór? — Zadała pytanie, które ewidentnie miało w sobie nieco wredny wydźwięk. Ale i tak nie była na niego zła. Wbiła w niego wzrok, intensywnie wpatrując się w oczy rówieśnika, sprawiając, że zarumienione policzki nabrały jeszcze większej czerwieni. Peter skupił się na jej tęczówkach, starając się udać, że wcale nie jest zawstydzony jej intensywnym wpatrywaniem się i nawet nie poczuł, że nastolatka odsunęła się od niego. Zorientował się, że coś kombinuje, kiedy stopy brunetki znalazły się na jego biodrach, co było bardzo niekomfortowe – posłał więc dziewczynie zdziwione spojrzenie.
— Co robisz? — zapytał zaraz, marszcząc brwi. Michelle puściła przyjacielowi perskie oko i używając całych swoich sił, strąciła nieprzygotowanego na to szatyna z łóżka. Ze sobą pociągnął kołdrę, całkowicie zdzierając ją z licealistki, a ta, w akompaniamencie własnego śmiechu, wyjrzała zza materacu, zatykając usta. — Dlaczego!? — zapytał zdenerwowany, starając się wydostać z kołdry.
— Tak po prostu — odpowiedziała, opierając policzek o dłoń. Widząc ją, z uśmiechem na ustach, złość powoli przechodziła Peterowi. Co nie zmieniało faktu, że miny nie miał zamiaru zmienić.
— Powinienem dostać nagrodę za wytrzymywania z tobą — oznajmił bez wahania, podnosząc się do siadu. MJ przewróciła jedynie oczami, ziewając szeroko. Nawet nie trudziła się, by zatkać usta dłonią.
— Masz bardzo wygodne łóżko Parker — mruknęła, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Zegarek wskazywał kilka minut po siedemnastej, toteż dziewczyna zmusiła się do wstania z materacu. — Miło się spało, ale muszę już spadać — dodała niezbyt z tego zadowolona, poprawiając bluzę i podciągając spodnie, które pomimo paska, zsuwały się z niej co kilkadziesiąt kroków.
— Dlaczego? — zapytał markotliwie, patrząc, jak powoli zmierza do plecaka, by stojąc przed nim przeciągnąć się, odsłaniając zaledwie milimetry jej skóry.
— Rodzice się martwią. Miałam przyjść na chwilę, a nie wracam już od trzech godzin, więc wiesz. — Podniosła torbę, zarzucając ramię na bark i skierowała wyczekujące spojrzenie w stronę szatyna. Chłopak na szczęście zrozumiał przekaz, wstając z miejsca i ruszając w stronę drzwi. — W piżamie idziesz? — zapytała rozbawiona, opierając się o krzesło.
— Moment — powiedział tylko, kierując się do garderoby. Szybko założył jeansy, granatową koszulkę z nadrukiem AC/DC (bo Tony naprawdę wziął sobie do serca nawrócenie szatyna) i wciąganą przez głowę, czarną bluzę z kangurową kieszenią. Od razu znalazł się w niej telefon, który prawie wypadł, kiedy zakładał buty. Michelle zawiązywała sznurówki, patrząc, jak Peter się ogarnia, a następnie razem z nim skierowała się na korytarz.
— Zostawiłam ci zeszyty na biurku — oznajmiła, schodząc u boku nastolatka po schodach. Kiwnął głową, ciesząc się, że przyspieszona regeneracja i tym razem zadziałała – w przeciwnym razie nie mógłby zejść normalnie po schodach.
— Przypomnij mi rano, żebym je spakował — poprosił, chowając dłonie w kieszeni bluzy.
— Gdzie idziecie? — zapytał nagle Tony, wychylając się z kuchni. Przyjaciele zatrzymali się, zerkając po sobie, a następnie na mężczyznę, który jakby nigdy nic poprawił podciągnięte rękawy.
— MJ wraca już do domu. Ja idę ją odprowadzić — odpowiedział Peter, wzruszając ramionami. Michelle zerknęła kątem oka na szatyna, bezwiednie przysuwając się bliżej niego.
— Może was podrzucę? I tak nie mam nic do roboty — stwierdził, podchodząc do szafki obok lodówki i zabierając z niej telefon z kluczykami do jego ulubionego samochodu. Ze wszystkich cholernie drogich mark, Audi było zdecydowanie faworytem Starka.
— Nie, nie trzeba–
— Przecież wiem, że nie chce wam się iść. — Anthony zaśmiał się, wychodząc z pomieszczenia, do którego z salonu przeszedł James. Obrzucił wzrokiem nastolatków i wychodzącego mężczyznę, po czym odstawił kubek do zlewu i szybko zniknął z powrotem w salonie. Michelle nawet nie zdążyła mu się dokładniej przyjrzeć.
— W sumie ma pan rację, piekielnie mi się nie chciało — stwierdziła od tak MJ, niemal od razu obrywając od Petera z łokcia. Ze zmarszczonymi brwiami wbiła wzrok w rówieśnika, którego mina zdawała się mówić “co ty robisz”. Dlatego zwyczajnie wystawiła nastolatkowi środkowy palec.
Audi Starka zgrabnie poruszało się po Nowym Jorku, tym razem nie stając w korku ani na moment. Dlatego już po kilkunastu minutach jazdy, Michelle wysiadała pod swoim blokiem, dziękując Starkowi i żegnając się z Peterem. Chłopak patrzył na nią aż do momentu, w którym nie weszła do budynku – potem odwrócił głowę, wbijając wzrok w fotel przed nim, opierając głowę o szybę. Stark zerknął na niego dzięki tylnemu lusterku, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze na widok małego uśmiechu nastolatka.
— Lubię ją — oznajmił Stark, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, które jak zwykle swoje miejsce znalazły na nosie mężczyzny. — Jej obecność działa na ciebie ożywiająco — dodał, zatrzymując samochód tuż przed przejściem dla pieszych i patrząc, jak wielka grupa ludzi przechodzi na drugą stronę, korzystając z zielonego światła.
— Michelle jest super przyjaciółką — mruknął chłopak, wbijając wzrok w swoje dłonie.
— Masz dzisiaj coś do nauki? — zapytał po chwili Stark, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Rzucił go na siedzenie pasażera i ruszył zaraz, gdy czerwone światło zmieniło się na zielone, by uniknąć trąbienia na swoją osobę. Nowojorczycy uwielbiali bawić się klaksonem.
— Tylko przepisać kilka lekcji — odpowiedział, z wahaniem przesuwając się na środek tylnego siedzenia i wpychając głowę między fotele z przodu. Tony zerknął na niego krótko.
— Co powiesz na krótką wycieczkę ze mną i Pepper? — zapytał, skręcając na lewo. Peter zauważył, że jedzie dokładnie tą samą drogą.
— Na wycieczkę? Gdzie? — Przekręcił delikatnie głowę w bok, opierając ją o fotel pasażera. Mężczyzna wzruszył ramionami, łapiąc za komórkę.
— Moglibyśmy pójść do restauracji, a potem coś się wymyśli — odpowiedział, pisząc do kogoś sms-a. Peter resztką silnej woli nie spojrzał na ekran, z powrotem chowając się na tylnych siedzeniach.
— Brzmi spoko — stwierdził od tak, zerkając przez okno na szybko znikające bloki, kamienice, sklepy i inne budynki wszelkiej maści. Właściwie, w Nowym Jorku, można było znaleźć wszystko, czego dusza zapragnęła. Wystarczyło tylko być obeznanym w metrze i mieć dużo cierpliwości. Dlatego Peter nie lubił przemieszczać się po mieście jako Peter.
Wieczór spędzony z Pepper i Tonym pozwolił Parkerowi nabrać swego rodzaju... spokoju. I przeświadczenia, że gdzieś należy. Że nie jest tylko jakimś dzieciakiem z sierocińca. Rudowłosa już od pierwszych chwil była względem niego troskliwa i starała się utrzymać go w strefie komfortu, jak tylko mogła. Zachowywała się jak mama. Po prostu. Była osobą, której nie da się nie polubić, co od razu zauważył. Następnego dnia nawet sam wyszedł z inicjatywą spędzenia wieczoru razem, bo “nie ma nic do nauki i się nudzi” i Tony był w szoku, widząc go z lekkim uśmiechem na ustach, kiedy ochoczo przystanęli na jego pomysł. Zrobiło się między nimi normalnie, nikt na siebie nie naskakiwał, po agresji prawie nie było śladu. Zupełnie jakby obecność Potts łagodziła każdy spór, jaki kiedykolwiek powstał. Potrzebowała zaledwie tygodnia, by pokochać nastolatka jak swoje dziecko, tak samo Peterowi wystarczyło dosłownie siedem dni, by czuć się w obecności kobiety dobrze i komfortowo. Tony może czuł się zazdrosny, widząc między nimi taką więź, ale szybko mu przechodziło, wiedząc, że stali się tym, o czym zawsze marzył – rodziną. I cieszył się za każdym razem, kiedy widział uśmiech na twarzy szesnastolatka, jakby odżywał na nowo po tym, co się stało w jego życiu.
— Wychodzę! — krzyknął nastolatek w sobotnie południe, chaotycznie nakładając szelki plecaka na ramiona.
— Młody, halo, wróć — zarządzał szybko Tony, stawiając kubek kawy na blacie wysepki kuchennej. Peter posłusznie wszedł do kuchni, wyciągając kaptur bluzy, który schował się pod plecakiem. — Gdzie idziesz? — zapytał zaraz, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
— Do MJ — odpowiedział krótko, wyciągając z kosza na owoce banana. Pepper uśmiechnęła się delikatnie, poprawiając włosy nastolatka, kiedy tylko znalazł się w zasięgu jej dłoni. — Będziemy się uczyć — dodał, ściągając skórkę z owocu.
— Tylko faktycznie coś się pouczcie — powiedziała kobieta, siadając przy wyspie kuchennej i popijając zieloną herbatę. Policzki nastolatka nabrały różu, słysząc słowa Pepper.
— Mówisz tak, jakbyśmy w ogóle tego nie robili — mruknął, biorąc dużego gryza. Tony zaśmiał się, zerkając na rudowłosą i puszczając jej perskie oko. — A w ogóle, słyszałem, że masz coś ważnego–
— Do zrobienia, tak, mam — powiedział zaraz Tony, doskonale zdając sobie sprawę, co chciał powiedzieć Peter. Rudowłosa zmarszczyła brwi, zerkając na bruneta. — Ale to może zaczekać. Podwieźć cię? — zapytał z uśmiechem, dopijając kawę, czując przy tym w ustach te obrzydliwe fusy.
— Nie, dzięki tato — powiedział chłopak, wyrzucając skórkę do kosza na śmieci i w niewielkich podskokach opuszczając pomieszczenie. — Będę przed dwudziestą! — zawołał, szybko schodząc po schodach. Jego buty głośno uderzały o kolejne stopnie.
— Słyszałaś to? — zapytał zszokowany mężczyzna, kiedy kobieta pożegnała się za ich dwójkę z synem. Rudowłosa zaśmiała się krótko, kiwając głową. — Nazwał mnie tato — powiedział, mając wrażenie, że to były jakieś omamy słuchowe. Pepper tylko przewróciła oczami, uśmiechając się delikatnie.
Peter czuł się idealnie, kiedy dotarł do swojego zaułku, by później wylecieć z niego jako Spider–Man i zacząć krążyć po mieście z plecakiem na ramionach. Przestraszył jakiegoś starszego, białowłosego mężczyznę z okularami (co zrobił niechcący), który już kiedyś krzyczał na niego, bo włączył alarm w samochodzie jakiegoś typa. Ale skąd miał wiedzieć, że domniemany włamywacz nie jest właścicielem pojazdu? Nigdzie nie było kartki z takowym napisem, a widząc, że próbuje łomem otworzyć auto, musiał zareagować. Taka była już jego rola.
Kiedy znalazł się na dachu budynku, który stał naprzeciw bloku Michelle, wyciągnął z kieszeni telefon. Szybko znalazł kontakt do MJ, sprawdzając jeszcze, czy dziewczyna na pewno jest u siebie, i zadzwonił, podciągając maskę do góry. W ten sposób odsłaniała tylko pół jego twarzy, a on mógł swobodnie rozmawiać przez komórkę.
— Cześć Parker — mruknęła Michelle, kiedy tylko odebrała połączenie. Chłopak uśmiechnął się.
— Cześć Michelle — powiedział wesoło, siadając na murku, okalającym dach i spuszczając z niego nogi. — Co robisz? — zapytał, skupiając się w całości na oknie, przez które widział siedzącą przed biurkiem nastolatkę. Miał nadzieję, że nikt nie odbierze tego, co robił, za podglądanie, bo oprócz swoich fanów, miał też całkiem pokaźne grono antyzwolenników, którzy niezbyt przychylnie patrzyli na to, co robił.
— Gram w Simsy — odpowiedziała krótko. — Jesteś gdzieś blisko mojego bloku, prawda? — zapytała jednocześnie zmęczonym i rozbawionym głosem, który był dla niej ostatnio bardzo charakterystyczny. Szatyn zaśmiał się krótko.
— Znasz mnie jak nikt inny — stwierdził, poprawiając szelki plecaka. Dziewczyna westchnęła krótko.
— Mam otworzyć okno czy wejdziesz jak normalny człowiek?
— Otwórz okno.
— Palant.
Rozłączyła się, nie dając Peterowi szansy na odezwanie się. Chłopak szybko schował komórkę i naciągnął maskę, czekając, aż rówieśniczka otworzy okno. A kiedy to nastąpiło, zgrabnie przetransportował się nad swoim wejściem, a następnie po porozglądaniu się, wszedł do środka.
— Wiesz, że jesteś... Ja pierdole — sapnęła Michelle, kiedy po odwróceniu się na krześle obrotowym ujrzała chłopaka w charakterystycznym, czerwono niebieskim stroju. — Nie jestem tym zdziwiona — oznajmiła zaraz, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Peter zaśmiał się krótko.
— Jesteś — stwierdził, zamykając za sobą okno i ściągają płynnym ruchem maskę. Jego włosy sterczały teraz na głowie, każdy powyginany w inną stronę i to zdecydowanie dodawało mu uroku.
— Nie jestem. Prawie za każdym razem włazisz do mnie przez okno — zauważyła, podbródkiem wskazując zamknięte przed chwilą, Parkerowe wejście. Chłopak wzruszył jedynie ramionami.
— To była subtelna podpowiedź — stwierdził, ściągając z ramion plecak. — Jesteś bardzo nieodpowiedzialna, kiedy idziesz przez miasto i czytasz książkę — dodał, wyciągając z torby ubrania, które ściągnął na rzecz stroju.
— Powiedziałeś mi, że jesteś Spider–Manem tylko po to, by mi o tym powiedzieć? — Brunetka zaśmiała się krótko, podążając za przyjacielem wzrokiem. Chłopak przewrócił oczami.
— Chciałem być z tobą fair. — Puścił nastolatce oczko, wrzucając maskę do plecaka, by po tym wyjść do łazienki. Wrócił jednak po paru minutach, poprawiając bluzę.
— Zrobiłam ciebie w Simsach. Patrz — powiedziała, gdy tylko zamknął drzwi w pomieszczeniu. Nie musiał tego robić, bo oprócz nich nikogo nie było w domu – rodzice nastolatki mieli dzisiaj drugą zmianę, więc nie było nikogo, kto miałby nagle wejść do środka. Ale czuł się bezpieczny z wiedzą, że są zamknięci.
— Jestem pewien, że nie mam takiego wielkiego nosa — oznajmił, wbijając wzrok w ekran komputera. — Michelle, no weź, takich uszu też nie mam.
— A kto powiedział, że robię twoją dokładną postać? — zapytała, zerkając kątem oka na szatyna, by zobaczyć jego reakcję. Uśmiechnęła się, widząc jak przewraca oczami i odsuwa się w geście poddania. — Twoja morda jest taka obleśna, naprawdę, aż nie mogę–
— Wszystkiego najlepszego, Michelle — powiedział, przerywając tym samym nastolatce obrażanie jego osoby. Dziewczyna ze zdziwieniem odwróciła się w jego stronę, marszcząc brwi na widok niewielkiej, złotej torebeczki.
— Wszystkiego się dowiesz, co? — zapytała, chowając dłonie w rękawach dużej bluzy. — Nie wybuchnie mi to w twarz? — Uniosła ku górze brew, wpatrując się w prezent z podejrzliwością, jakby naprawdę miało się z nim coś stać.
— No weź to po prostu. — Przewrócił oczami, zaraz po tym biorąc jej rękę i stawiając na niej torebeczkę. Nastolatka westchnęła, wyciągając ze środka biały, sztywny materiał, który miał ukryć zawartość. Wewnątrz było niewielkie pudełeczko, które zaraz otworzyła. W środku, na popielatej gąbce, leżał naszyjnik z czarną dalią. Z wahaniem założyła go na szyję, nie wiedząc, co powiedzieć, bo zwyczajnie nie wiedziała, jak w ogóle ma na to zareagować. Zawieszka nie była przypadkowa. Peter doskonale ją znał, wiedział, co ją interesuje i dlatego jego wybór padł na ten kwiat.
— Za to zmienię ci te uszy — oznajmiła delikatnie zarumieniona, odwracając się w stronę komputera. Chłopak zaśmiał się krótko, dlatego i tylko dlatego odwróciła się znowu i po podjechaniu do łóżka, na którym postanowił usiąść, przytuliła szesnastolatka. — Dziękuję Peter — mruknęła, uśmiechając się, czego i tak nie mógł zobaczyć.
Po trzech godzinach spędzonych w miłej atmosferze, Peter musiał wracać. Dokładnie sześćdziesiąt minut dzieliła go do powrotu na ustaloną godzinę, a chciał jeszcze zrobić krótki patrol, więc zmuszony był do szybszego wyjścia od rówieśniczki. Nie miała mu tego za złe; obiecał, że przyjdzie jutro na cały dzień, więc została udobruchana. Po części. Przy wychodzeniu i tak nazwała go frajerem.
Peter przemierzał ulice Nowego Jorku z zawrotną prędkością w stroju Spider–Mana, trochę nieuważnie obserwując, co na nich się dzieje. Kiedy więc prawie minął dwójkę nastolatków, którzy próbowali okraść starszą kobietę, zwolnił, nie chcąc niczego pominąć. Przestraszoną starszą pnią odprowadził pod same drzwi mieszkania tuż po tym, jak rozprawił się z chłopakami o zbliżonym wieku do jego i poszybował dalej, kontrolując swój czas. Powrót do Avengers Tower trwał nie więcej, niż piętnaście minut, więc pozwolił sobie na trochę dłuższe oględziny miasta, ratując głównie roztrzepane osoby, które nachalnie wpychały się pod koła pojazdów. Kolejna nieznośna cecha Nowojorczyków – uwielbiali wchodzić od tak na ulicę. Peterowi brakowałoby kartek, gdyby miał spisać każdą osobę, którą zgarnął sprzed pojazdu.
Brakowało mu tego. Patrole traktował jako odskocznia, niepisany obowiązek, do którego nie był przez nikogo zmuszany, jednocześnie wiedząc, że dużo osób na niego liczyło. Dlatego tak bardzo uwielbiał wbijać się w kostium i latać nad ludźmi, budowlami, korkami. Czuł się potrzebny w momencie ratował kolejnej osoby. Nastolatek nigdy nie odpuszczał tak łatwo, kiedy wiedział, że ma jakiekolwiek szanse. A zawsze takowe miał. Zwiększona siła i refleks nie raz uratowały mu tyłek, kiedy znowu postawił się w walce z osobami, których było dwie, a w trakcie bijatyki magicznie się rozmnażały, stając przeciw niemu w piątkę czy szóstkę. I to nie było tak, że Peter się nie bał, bo tylko głupi stojąc samemu przed grupą dorosłych nie czuł strachu – po prostu wierzył, że da radę. Nie raz ta wiara prowadziła go do siniaków i ran, które potem ukrywał. Była to swego rodzaju kara – nie dla Spider–Mana. Dla Petera. To on musiał potem cierpieć. Wyładowywał się na zwykłych przestępcach, specjalnie prowokując ich bardziej, zamiast szybko skończyć kilkuosobową wojnę. A potem wychodził z tych spotkań prawie nieprzytomny i kiedy wracał po nich do swojego pokoju, nie miał pojęcia, czy zasypiał, czy tracił przytomność z wycieńczenia i bólu. Ale to już się skończyło. Wiedział, że nie może zachowywać się tak nieodpowiedzialnie. Przedtem nie interesowało go, czy po walce wyląduje w szpitalu lub, gorzej, w ogóle się po niej nie podniesienie, wydając ostatni dech w jakimś śmierdzącym zaułku. Teraz wiedział, że ma dla kogo się starać. MJ, Pepper, Tony – oni czekali na jego powrót lub spotkanie. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Kiedy zegarek w telefonie o niezbitym ekranie pokazał za dwadzieścia dwudziestą, Peter postanowił skierować się do Avengers Tower. Dzisiaj było nawet spokojnie, jak na ostatni tydzień. Nie musiał wysilać się w walce i uciekać przed bandą bezmózgich osiłków, lubiących kręcić się w szemranej okolicy. Tam nie ciągnęło Petera. Wolał omijać takie miejsca, bo wiedział, że nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuści i, cóż, nie chciał tworzyć sporów między nim a jakimś dziwnym gangiem. Czegoś takiego nawet nie miał na swojej liście rzeczy do zrobienia (która oczywiście nie istniała). Dlatego spokojnie przemierzał ulice Nowego Jorku, już mogąc zobaczyć powoli zaświecane w niektórych sklepach i klubach neony, tak charakterystyczne dla nigdy nie śpiącego miasta.
— Pomocy! — krzyknął ktoś nagle, co Peter od razu wyłapał w ulicznym ruchu. zatrzymał się na jakimś budynku, rozglądając wokół za właścicielem głosu, ale nikogo nie widział. Nawoływanie jednak się powtórzyło, toteż nastolatek bez wahania poleciał w jego stronę. Dobiegało ono z dachu, na którym wylądował zaledwie po minucie, rozglądając się za nawołującym. — Nikt nie potrzebuje pomocy, Pajączku — oznajmił wtedy ten sam mężczyzna, siedzący tak po prostu na kominie bloku. Chłopak zaplótł ręce na klatce piersiowej, przyglądając się mężczyźnie.
— Za bezpodstawne nawoływanie o pomoc również grożą kary — oznajmił tak po prostu, chcąc brzmieć na rozbawionego. Mężczyzna zaśmiał się. Charkliwie i nisko. Nie raczył nawet podnieść głowy, by spojrzeć na szesnastolatka.
— Kto by się tym przejmował? — zapytał, poprawiając kaptur czarnej bluzy z jakimiś dziwnymi, czerwonymi elementami. Po podciągnięciu rękawów, Peter zauważył dziwne ubarwienie jego rąk – jakby zostały pomalowane czarną farbą, która przy łokciach zaczęła się kończyć. Nie był to jednak malunek. Ani bezsensowny tatuaż. Mężczyzna miał zwęgloną skórę i gdyby Peter nie przyjrzał jej się dłużej, nie zauważyłby, jak prąd przechodzi po palcach pewnie starszego gościa.
— Cóż, na pewno ja i władze tego miasta. — Wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Nie miał do czynienia z kimś, kto miał jakiekolwiek nadprzyrodzone zdolności. Dlatego sztuczkę z palcami przypisał przewidzeniu.
— Jesteś zabawny — oznajmił wciąż rozbawiony, zsuwając się z dotychczasowego siedzenia i zrzucając z głowy kaptur. Peterowi ukazał się nieco wyższy od niego, blondwłosy napastnik, którego końcówki włosów wydawały się być potraktowane czymś czarnym. Albo, tak samo, jak skóra, zostały spalone. Zielone oczy wbite były prosto w niego, co sprawiało, że poczuł się odrobinę niekomfortowo. Ale wtedy szatyna olśniło.
— Ja ciebie znam! — oznajmił nagle, kładąc ręce na biodrach. — Jesteś tym nieudolnym złodziejem, mam rację? Tym od sztucznej biżuterii i rowera — przypomniał, uśmiechając się w geście dumy. Przeciwnik nie był tak zadowolony, jak młody bohater. Nie odpowiadało mu naśmiewanie się z jego osoby.
— To ty twierdziłeś, że jestem nieudolny — sarknął, a prąd na jego palcach strzelił dwa razy, przypominając o tym, jak bardzo nastolatek miał przekichane. Chłopak przełknął ciężko ślinę, nie wiedząc, co mógłby zrobić w takiej sytuacji.
— Ale po co się od razu denerwować? — zapytał, rozkładając na boki ręce. — Pokazałeś się z nie najlepszej strony, miałem prawo tak powiedzieć — dodał, cofając się, gdy mężczyzna zaczął zmniejszać między nimi odległość. Z jego ust drugi raz wyrwał się ten dziwny śmiech.
— Oh, nie wątpię — stwierdził, uśmiechając się w taki sposób, że po plecach nastolatka przeszedł niemiły dreszcz. Zaraz po tym szybko odskoczył na bok, unikając tym samym porażenia prądem.
Peter nigdy nie miał sytuacji, w której wiedział, że nie ma z przeciwnikiem nawet cienia szansy. Dzisiaj zrozumiał, że zwyczajnie może przegrać. Gość z dziwną umiejętnością odstawał od pospolitych kieszonkowców, z którymi Spider–Man mierzył się właściwie na co dzień. To był już inny poziom, do którego nie miał właściwie prawa dojść ze swoim marnym strojem. W walce, jaką toczyli między sobą na dachu jakiegoś budynku, już nie chodziło o przerwanie kradzieży – blondynowi chodziło o coś więcej. Parkera to przerażało. Świadomość, że być może pożegna się z życiem, nie była miłą wizją spędzenia sobotniego wieczoru.
— Biedny, mały pajączek — powiedział mężczyzna, celując pięścią w policzek chłopaka. Zatoczył się, niezbyt przygotowany na ten ruch, by zaraz spróbować złapać równowagę, oddalając się przy tym od starszego. — Powiedz, jak to jest czuć się przegranym? Bo raczej nie wyglądasz na kogoś, kto byłby w stanie teraz ze mną wygrać — stwierdził rozbawiony, zbliżając się do nastolatka. Szatyn szybko strzelił w rękę starszego, uniemożliwiając mu po raz kolejny strzelić prądem w jego osobę.
— Sam powinieneś doskonale o tym wiedzieć — stwierdził, czując w ustach metaliczny posmak krwi. Maska w miejscu, gdzie miał nos, już dawna była nią przesiąknięta, a fakt, że starszy nie odpuszczał, był tylko zapalnikiem do powstawania większych ran, spowodowanych uderzeniami czy porażeniem.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — stwierdził rozbawiony, z łatwością rozdzierając rękę z sieci. I Peter był w szoku, bo nikt nie potrafił od tak się jej pozbyć. — Nie rozumiem, co ludzie w tobie widzą. Poważnie? To ma być bohater Nowego Jorku? Obrońca uciśnionych? — zakpił, splatając ze sobą palce. Parkerowi nie podobał się sposób, w jaki o nim mówił. Wiedział też, że starał się go sprowokować, dlatego postanowił to zignorować.
— Ludzie lubią superbohaterów. — Wzruszył ramionami, starając się brzmieć wesoło. To wywołało w zielonookim kolejną salwę śmiechu.
— Kogo nazywasz superbohaterem? — zapytał rozbawiony, opierając dłonie na biodrach. — Popatrz na siebie. Wystarczyło kilka razy poparzyć ciebie prądem, a twój kostium już nadaje się na zwykłą szmatę — oznajmił, wytykając nastolatka palcem, po którym natychmiast przeskoczyła drobna iskierka. Peter zerknął na swoją klatkę piersiową i to był błąd – nie zdążył uskoczyć przed kolejną wiązką prądu. — Dajesz się podejść jak ostatni gówniarz — dodał rozbawiony, podchodząc do leżącego chłopaka. Jednym ruchem ściągnął z jego głowy maskę, wcale nie starając się zrobić tego delikatnie i zaśmiał się na widok poobijanej, zakrawionej twarzy młodszego przeciwnika.
— Pokonałeś Spider–Mana — sapnął, kiedy przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, który był pozostałością po dziwnym porażeniu. Westchnął, czując, jak jego serce gwałtownie zwiększa swoją pracę. — Co teraz ze mną zrobisz? Zabijesz mnie? — zapytał, a w jego głosie słychać było obojętność. Ale wcale nie miał tego gdzieś. Nie chciał mieć, wiedząc, że ktoś na niego czeka. Ale nie miał siły walczyć z kimś, kto odebrał mu możliwość normalnego stania.
— Nie jestem taki prostolinijny. Poza tym, nie czerpię przyjemności z zabijania swojego celu. Wolą, żebyś pozostał żywy aż do ich spotkania — stwierdził, wyciągając z kieszeni coś małego. Nastąpił na rękę młodszego i kucnął, ignorując próby wydostania się spod jego buta i ciche stęknięcia bólu.
— Ich, to znaczy kogo? — zapytał słabo chłopak, dając sobie spokój z próbą wydostania się. Mógł już tylko liczyć na to, że jakimś cudem zostanie znaleziony przez Starka.
— Ich. Największego koszmaru — odpowiedział z tym samym, chorym uśmiechem, kręcąc w palcach niewielkim przedmiotem. Peter rozpoznał w nim ampułkę z igłą – musiał więc to być środek o idealnej dawce. — Troszkę cię zaboli — stwierdził wesoło, odbezpieczając igłę, by po tym wbić ją przez materiał kostiumu w ramię szesnastolatka. Szarpnął się, czując nagły ból i jęknął cicho. Dziwna substancja zaczęła rozprzestrzeniać się po ciele w zaskakującym tempie, sprawiając, że kończyny zrobiły się niewiarygodnie ociężałe.
— Co ty mi zrobiłeś? — zapytał niewyraźnie, nieobecnym wzrokiem patrząc na podnoszącego się mężczyznę. Widok przed oczami zaczął mu się rozmazywać, a powieki próbowały odebrać mu możliwość obserwowania napastnika.
— Nic takiego, pajączki. Śpij dobrze — odpowiedział blondyn, szeroko się uśmiechając.
A Peter, niezdolny do żadnego ruchu, zasnął.
×××
— Za piętnaście dwudziesta — oznajmił Tony, nerwowo poruszając się po salonie, w którym postanowił zaczekać na Petera. Chciał zrobić coś na wzór wieczoru filmowego, bo już dawno chłopak wspominał o “Gwiezdnych Wojnach”, które chciał z kimś obejrzeć. Starka oczywiście nie ciekawiły tego typu rzeczy, ale chciał spędzić z nastolatkiem i Pepper więcej czasu. Tak po prostu. Jak rodzina.
— Powiedział, że wróci przed dwudziestą, więc na pewno dotrzyma słowa — przypomniała Pepper, opierając się o oparcie kanapy. Będąc w zwykłych dresach i koszuli w kratę wyglądała zupełnie inaczej.
— Wcześniej już miał takie momenty, w których potrafił wrócić nawet po północy — oznajmił, nerwowym ruchem wyciągając z tylnej kieszeni spodni komórkę. Szybko znalazł numer syna i zadzwonił, przygryzając kciuka wolnej ręki. — Martwię się o niego — burknął, przeczesując ciemne włosy palcami.
— Na pewno wszystko z nim w porządku. Zobaczysz, zaraz wjedzie tutaj windą i przeprosi, że nie odebrał telefonu — oznajmiła kobieta, podchodząc do bruneta. Przytuliła się do jego pleców, jak zawsze robiła, kiedy mężczyzna był zestresowany.
— A co jeśli znowu ma jakiś nawrót poprzedniego zachowania? — zapytał cicho, kładąc dłoń na ręce Potts I wystukując na niej bliżej nieokreślony rytm. Telefon jeszcze przez chwilę wydawał charakterystyczny dźwięk połączenia, by zaraz po tym odezwał się głos Petera, proszący o zostawienie wiadomości. — Nie odbiera — sapnął, rozłączając się.
— Może zasnął u swojej koleżanki? — podsunęła Pepper, dając Starkowi przestrzeń, poprzez opuszczenie ramion. Brązowooki odwrócił się przodem do niej, skubiąc policzek od środka.
— I nie słyszy telefonu? — Zmarszczył brwi, nie chcąc wierzyć w tę wersję. — Napisałby, jeśli chciałby u niej zostać, jestem tego pewien — oznajmił mężczyzna, nerwowo odsuwając się od rudowłosej. Miał zamiar ponawiać połączenie, gdy po korytarzu rozległ się dźwięk kroków stawianych na stopniach schodów. Tony szybko posłał spojrzenie drugiej połówce, by zaraz po tym skierować się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
— Cześć Stark — mruknął nieco zdziwiony James, na widok wychodzącego z salonu mężczyzny. Nie spodziewał się... takiego przywitania. W zasadzie, nie spodziewał się żadnego przywitania.
— Nie widziałeś gdzieś Petera? — zapytał zaraz brunet, kręcąc telefonem w dłoniach. Bucky zmusił się do przypomnienia ostatnich kilku godzin i kiedy to zrobił, pokręcił przecząco głową.
— Coś się stało? — zapytał z wahaniem Barnes, wyciągając ręce z kieszeni skórzanej kurtki. Ich relacja się polepszyła i to naprawdę bardzo, ale wciąż widać było między nimi swego rodzaju nić niechęci, którą Bucky wolał unikać. Dlatego w jego towarzystwie częściej milczał, niż się odzywał.
— Peter jeszcze nie wrócił — oznajmił, wzdychając krótko. I nawet James był w stanie zauważyć zmartwienie i smutek pod warstwą obojętności, którą Stark tak lubił używać.
— Nic mu nie będzie. Potrafi o siebie zadbać — stwierdził od tak, wzruszając ramionami. — Jeśli będziesz chciał zacząć go szukać, to mi powiedz. Pomogę ci — dodał zaraz, nie chcąc wywoływać kłótni swoimi wcześniejszymi słowami. Tony jednak był zbyt zmartwiony, by zacząć jakkolwiek je analizować.
— Dzięki, James — powiedział jedynie, odprowadzając weterana wojennego w górę schodów. Po chwili dźwięk jego kroków ucichł, co znaczyło, że przeszedł do korytarza. — Jeśli do dwudziestej nie pojawi się w domu, namierzam jego telefon i po niego lecę — oznajmił zdenerwowany, wracając do Pepper, która z oddali przyglądała się rozmowie dwójki mężczyzn.
A Peter, zgodnie z przypuszczeniem Tony'ego, nie pojawił się w domu przed wyznaczoną godziną.
•🔸•🔸•🔸•
6095 słów! ^^
WYROBIŁAM SIĘ URWISKI CZEŚĆ :DDD
[btw jeśli ktoś nie załapał linii czasowej tak jak ja, kiedy oglądałam wiesiunia wiedźminka kochanego z jaskierkiem, to śpieszę z wytłumaczeniem; początek jest w dzień wyjazdu novy do clinta, a potem jest time skip i jest tydzień później]
NIE WIEM, CZY KIEDYŚ O TYM PISAŁAM, ALE SERIO, PAMIĘTAJCIE POSTACIE, KTÓRE POJAWIŁY SIĘ NA POCZĄTKU; TEN ZIOM TO DZIKUS OD ROWERKA XDDD niby taka nieudolna pussy, a tu proszę, nagle magik
nie wiem co pisać, głupoty strzelam, tRZYMAJCIE SIĘ CIEPŁO!
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \_____/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top