20. crying different girl
Młode ciało kolejny raz uderzyło o podłogę.
— Źle. Jeszcze raz.
Nie mogła. Nie miała już sił.
Odkąd Natasha wzięła sobie za cel rozruszanie młodzieńczych kości po dość długim zastoju, Fallen nie miała dnia wolnego. Właściwie, nie narzekała – pozwalało jej to odciąć się od myślenia o Norwegii. O mamie, Crisie, Inger, Eriku, Niko i każdym innym. Przez godzinę nie roztrząsała wybuchu i nie obwiniała się o niego aż tak bardzo. Potem wracała do pokoju i wszystko uderzało zbyt mocno, jako kara, za nie myślenie o tym. Czuła się przez to coraz gorzej.
— Co jest? — zapytała kobieta, kucając obok niej. Fallen uchyliła rozgrzane powieki, zerkając na rudowłosą. Zdawała sobie sprawę, że z tej perspektywy wyglądała żałośnie, ale nie miała na to żadnego wpływu. Wytarła więc tylko ręką mokrą twarz.
— Nic takiego — odpowiedziała z lekkim, norweskim akcentem, podnosząc się do siadu. Natasha wstała, wyciągając rękę w stronę młodszej.
— Wahasz się — oznajmiła agentka, kiedy siedemnastolatka złapała za jej dłoń. — Dlatego ci nie wychodzi. — Pociągnęła ją w górę, stawiając do pionu i założyła ręce na klatce piersiowej. Fallen nie była w stanie stwierdzić, czy się wahała. Najprawdopodobniej była to prawda, skoro mówiła o tym Romanoff.
— Mogę to powtórzyć? — zapytała, poprawiając kucyka, który delikatnie zjechał. Romanoff pokiwała głową, odsuwając się od nastolatki i patrząc, jak dziewczyna przyjmuje pozycję wyjściową. Natasha zdawała sobie sprawę, że po ponad godzinnej sesji dziewczyna była już zmęczona i fizycznie i umysłowo, dlatego nie oczekiwała, że pójdzie jej dobrze.
I nie poszło. Kobiecie wystarczył unik i jeden ruch nogą, żeby z powrotem sprowadzić Norweżkę do parteru.
— Nadal o tym wszystkim myślisz — powiedziała w końcu Natasha, znowu podnosząc nastolatkę. Fallen nie miała jak zaprzeczyć jej słowom.
— Przecież ty nie wierzysz w moją wersję. — Siedemnastolatka zmarszczyła brwi, zakładając kosmyki włosów, które uciekły z kucyka, za uszy. Kobieta przewróciła oczami.
— Po części — oznajmiła w końcu Natasha, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Idź się ogarnąć. Będę czekała na ciebie w kuchni — dodała, ruszając sprężystym krokiem w stronę wyjścia z dużej sali. Jej kroki odbijały się echem po ścianach, tak samo, jak gwałtowne zamknięcie drzwi.
Fallen wszystko bolało. Znowu. Powolnym krokiem ruszyła tą samą drogą, co starsza, wchodząc zaraz po tym do windy. Kiedy miały wspólny trening, Romanoff nigdy nie używała windy, by przenieść się z parteru na piętro, czy na odwrót. Rzadko kiedy ją używała. Na pewno miało to jakieś drugie dno, którego nie było dane nastolatce poznać. Nie pytała. Czuła, że nie mogła.
Rozpuściła włosy, które zaraz po tym roztrzepała, by nie wyglądały jak zastałe kluski. W myślach odnotowała, że powinna je ogarnąć, jeśli nadal chce spoglądać na siebie normalnie w lustrze. Gumkę założyła na nadgarstek, robiąc to razem z otworzeniem się drzwi windy. Wcisnęła ręce do kieszeni pożyczonych dresów (Natasha doskonale potrafiła wybrać te, w których będzie można zrobić wszystko) i ruszyła w stronę łazienki. Mieściła się tuż obok drzwi, za którymi rozciągało się duże pomieszczenie z jej “pokojem”, dlatego niewiele dzieliło ją od wejścia do niego.
Czy tego chciała, czy nie, myśli o Norwegii znowu wślizgnęły się do jej umysłu.
Stała pod prysznicem, opierając głowę o ścianę i próbowała powstrzymać się od płaczu, który i tak zostałby zagłuszony przez szum wody. Romanoff miała rację, wciąż o tym myślała. Jak mogłaby tego nie robić? Zginęła jej matka, przyjaciele, mnóstwo niewinnych ludzi. Gdyby nie uciekła, skończyłaby tak samo. Chociaż, może to i lepiej? Postąpiła jak ostatni tchórz. Wiedziała o tym. Nie pomyślała ani przez chwilę, by się odwrócić i poprowadzić kontratak, by pomścić chociaż kilkoro najbliższych. Po prostu uciekła.
— Młoda? — Usłyszała, kiedy przyłożyła ręce do oczu, by mocne przycisnąć je do głowy z nadzieją, że łzy nie będą chciały wyjść. — Jesteś tu? — dodał ten sam głos, sprawiając, że dziewczyna głęboko westchnęłam. Zakręciła jednak prysznic, odgarniając z twarzy mokre włosy i wyciskając ją, by zebrać z niej wodę.
— Tak, jestem — odpowiedziała nieco głośniej, otwierając drzwi od prysznica. Stanęła na puchatym dywaniku, od razu zgarniając ręcznik i już po chwili, stała przed lustrem w ubraniach, z turbanem na głowie i zastanawiając się, czy cokolwiek po niej widać. Potem otworzyła drzwi.
— Długo nie pojawiałaś się w kuchni — powiedziała Natasha, stojąc przed progiem z zaplecionymi rękami na klatce piersiowej. Fallen nie sądziła, że kilka minut to długo, ale kobieta pokazała jej zegarek, na którym wyraźnie było widać, że jest jedenasta. Mogła więc oficjalnie przyjąć, że pobiła swój rekord w długości kąpieli. — Chodź — dodała starsza, odsuwając się od niej, by zrobić jej przejście. Dziewczyna zgasiła w pomieszczeniu światło, zamykając drzwi i ruszyła za starszą, czując, jak woda ucieka z mokrych włosów na bluzę, którą miała na sobie.
Fallen straciła rachubę czasu – dlatego nie była w stanie określić, ile już jest pod skrzydłami Avengers. Wiedziała tylko, że pomieszkiwała tu dobrą chwilę, skoro nastawienie Natashy względem niej uległo zmianie. Musiała więc tu być już kilka miesięcy. Zdążyła obejrzeć i zaznajomić się z większością pomieszczeń przez ten czas. Głównie czas spędzała w hali, razem z rudowłosą, a potem siedziała już tylko na dole, w swoim oszklonym pokoju, z książkami wokół i laptopem, który dał jej Tony. Mężczyzna chyba cały czas próbował ustalić, kim jest, a reszta – co z nią zrobić. Sama zdawała sobie sprawę, że nie będzie siedziała wiecznie u Avengersów, ale nie chciała opuszczać tego miejsca. A miała wrażenie, że za niedługo będzie miała ostatni lot do Norwegii.
Nie chciała tam wracać.
— Ciągle się dzisiaj zawieszasz — uznała Natasha, stawiając przed nią talerz z jajecznicą. Fallen przekrzywiła delikatnie głowę w bok, zerkając na jedzenie, które przygotowała. Zdawało jej się, że kobieta nie potrafiła znaleźć się w kuchni. Chyba ktoś tak nawet powiedział. — O czym myślisz? — zapytała po raz drugi tego dnia, opierając się do blat i podnosząc z niego kubek z kawą.
— Nie chcę wracać do Norwegii — wymamrotała w końcu, grzebiąc widelcem w jedzeniu. Romanoff w ciszy przyglądała się, jak dziewczyna powoli je przygotowany przez nią posiłek, co jakiś czas pijąc gorącą, jak zwykle niesłodzoną kawę.
— Nikt ciebie tam nie wysyła — powiedziała w końcu Rosjanka, odgarniając włosy z twarzy. Nastolatce podobała się jej fryzura. Była taka inna niż te, które miały inne kobiety. Pasmo białych włosów idealnie współgrało z tymi rudymi, w kolorze podobnym do tego, który miała ona.
— A co jeśli jednak będę musiała tam wrócić? — Nastolatka podniosła wzrok na starszą i kobieta w jasnych oczach zobaczyła tyle emocji, że przez moment poczuła się przez nie przytłoczona. — Powiesz im, że chcę zostać tutaj?
— Na litość boską, nikt nie ma zamiaru wysyłać ciebie z powrotem do Europy. — Natasha nie była zła, aczkolwiek w jej głosie słychać było stanowczość, która sprawiła, że siedemnastolatka już się nie odezwała. W milczeniu dokończyła jajecznicę, by po tym włożyć pusty talerz z widelcem do zmywarki. Natasha westchnęła cicho. — Tony szuka na razie twojej rodziny. Nie miałby serca wysadzać ciebie gdzieś w Norwegii bez wiedzy, że ktoś tam na ciebie czeka — dodała po chwili, dopijając czarny napój. Kubek postawiła w zlewie.
— Najbliższa rodzina mamy jest na misjach w różnych częściach świata — powiedziała, bawiąc się gumką do włosów, którą miała na nadgarstku.
— A ojciec? — Natasha zdawała sobie sprawę, że wypytywanie o pracę rodziny było bezsensu, bo na pewno nie wiedziała, kto gdzie jest. Zwyczajnie nie mogła dostać od tak współrzędnych danego agenta. I choć Natasha nabierała względem dziewczyny coraz więcej zaufania i tak gotowa była sprawdzić, czy jej informacje są prawdziwe.
— Nie znam ojca. — Rudowłosa westchnęła cicho, patrząc ponad wyspą kuchenną na dużą, białą kanapę, na której od czasu do czasu oglądała jakiś film. Natasha przymknęła na moment oczy. — Nie wiem, czy w ogóle żyje _ dodała, wzruszając ramionami. Sposób, w jaki o nim mówiła, napawał Natashę strachem.
— Z technologią Tony'ego możemy go łatwo znaleźć — stwierdziła Rosjanka, odbijając się od mebli kuchennych i ruszając powoli w stronę salonu. Fallen poszła za nią. Obydwie miały świadomość, że uczepiła się jej jak rzep psiego ogona, ale nie było na to ratunku. Mimo dość oschłych relacji, jakie sprzedawała Natasha, była jedyną osobą, która codziennie spędzała z nią czas. I choć najpierw szlag trafiał Romanoff na myśl, że musi do niej iść, to teraz całkiem dobrze znosiła jej obecność. Może nawet jej się to podobało. Może.
— Jeśli go znajdziecie–
— Czego nie rozumiesz w słowach “nigdzie stąd się nie ruszysz”? — zapytała zdenerwowana, przecierając twarz dłonią. — Najpierw musimy ustalić, dlaczego uciekłaś z Norwegii. Poza tym, Tony'emu włączył się ojcowski tryb, więc nie puściłby ciebie do niego szybko — dodała z wahaniem, opadając na fotel, na którym zawsze siedziała oparta o podłokietnik i z nogami przewieszonymi przez drugi.
— W ogóle nie chciałabym się stąd ruszać — wymamrotała dość niewyraźnie, bawiąc się rękawem bluzy. Natasha spojrzała w jej stronę zdziwionym spojrzeniem, kiedy ta po turecku usiadła na kanapie. Jak zwykle trzymała się tej strony, która bliżej była Natashowego fotela.
— Przez prawie cały dzień siedzisz w piwnicy — przypomniała kobieta, włączając telewizor. Leniwie zaczęła przeskakiwać po kanałach, szukając czegoś, co w jakiś sposób mogłoby ją zainteresować.
— Czy ty widziałaś, jakie udogodnienia są w tej piwnicy? — zapytała zabawnie oburzonym głosem dziewczyna, patrząc na Natashę szeroko otwartymi oczami. Romanoff zaśmiała się cicho i Bóg Norweżce świadkiem, że pierwszy raz słyszała jej śmiech. Uniosła kąciki ust, odwracając spojrzenie w stronę telewizora, w którym kobieta wciąż czegoś szukała.
Nie siedziały długo przed telewizorem. Zanim się obejrzały, wybiła godzina, która wskazywała na jej powrót do pokoju. Natasha odprowadziła więc nastolatkę na dół, zostawiając jej w pomieszczeniu kilka książek, które udało jej się znaleźć u siebie (i które nie były po rosyjsku, jak większość). Fallen siedziała więc u siebie, zastanawiając się, co mogłaby zrobić. Romanoff musiała jechać do pracy na dłużej, co znaczyło, że przez najbliższe kilkanaście godzin nie będą się widziały. Być może jutro też nie – praca agentki zobowiązywała. Rudowłosa nie lubiła, kiedy kobieta wyjeżdżała na dłużej, bo wtedy myśli o Norwegii zżerały ją od środka w tak szybkim tempie, że nie wiedziała, co jeszcze z niej zostało. Nienawidziła takich momentów.
— Boże, nadal tu jesteś. — Niski głos rozbrzmiał po pomieszczeniu, kiedy po kilku minutach panicznej próby odciągnięcia myśli od swojego kraju, zaczęła nerwowo zaplatać włosy zgodnie z jakimś poradnikiem. Szybko odwróciła się w stronę mężczyzny, który stanął przed progiem byłej klatki Hulka. Blondyn miał zaplecione ręce na klatce piersiowej i wpatrywał się w nią przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała, co mogła powiedzieć.
— Nie zrobiłam niczego złego — powiedziała cicho, opuszczając ręce i pozwalając niezwiązanemu warkoczowi powoli się rozpaść. Mężczyzna wypuścił szybciej powietrze, uśmiechając się w sposób, jaki na pewno nie był miły.
— Więc dlaczego brzmisz, jakby było na odwrót? — zapytał, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. — Po co udajesz? Jaki masz w tym cel? I ty i ja wiemy, że coś większego jest na rzeczy. Po co ta cała maskarada? Nie sądzisz, że wcześniej czy później dojdziemy do prawdy? — Z każdym słowem zbliżał się coraz bardziej, zmuszając nastolatkę do wstania z łóżka.
Bardzo chciała być teraz na górze.
— Odpowiedz do cholery! — krzyknął, kiedy dziewczyna stanęła tuż pod ścianą. Natychmiast zbladła, zdając sobie sprawę, że nie miała żadnej możliwości ucieczki przed zdenerwowanym mężczyzną. — Ile jeszcze będziesz wciskała reszcie swój kit o jakieś organizacji, na którą dokonali zamachu?! No mów! Jak długo będziesz łudziła się, że–
Blondyn przerwał zaraz, gdy między niego, a nastolatkę wpadła Natasha.
— Dotknij ją, a pożegnasz się z łucznictwem — warknęła, rozkładając delikatnie ręce na boki, chroniąc tym samym nastolatkę przed potencjalnym atakiem Clinta. Mężczyzna stał zdziwiony przed przyjaciółką, starając się dojść, co się właśnie stało. Nie było go tu tylko dwa miesiące.
— Litości — jęknął, cofając się o krok. — Nie mów, że jej ufasz. Przecież wiemy, że kłamie — powiedział blondyn zrezygnowanym głosem, przekrzywiając delikatnie głowę w bok.
— Robi ci to krzywdę? — zapytała złośliwie, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — To tylko dzieciak. Co niby może zrobić? Jest całkowicie bezbronna, średnio walczy i nie ma żadnego nadajnika przy sobie. — Zmarszczyła brwi, nie spuszczając ze starszego przenikliwego wzroku.
— Od kiedy stoisz po jej stronie? — Z jego ust pytanie wyszło dopiero po chwili przepełnionej ciszą i nerwowym wypuszczaniem powietrza z klatek piersiowych.
— Stark kazał mi się nią zajmować, więc nie pozwolę, żeby mój przyjaciel nagle na nią naskakiwał — odpowiedziała, zaciskając na koniec zęby. — Jak ty się w ogóle zachowujesz!? Masz w domu trójkę dzieci, a względem niej zachowujesz się okropnie!
— Natasha, nie pouczaj–
— Wyjdź Clint.
— Słucham?
— Wyjdź do cholery jasnej!
Więc Clint, po wbiciu w kobietę zdenerwowanego spojrzenia, wyszedł.
Fallen była w szoku. Starsza właśnie stanęła między nią, gówniarzem, którego ledwo znała, a swoim najlepszym przyjacielem i nie próbowała jakkolwiek go uniewinnić. Odprowadziła mężczyznę przenikliwym spojrzeniem, wprawiając nastolatkę w zakłopotanie, a kiedy drzwi wreszcie docisnęły się do framugi, westchnęła. Odwróciła się w stronę młodszej, unosząc kąciki ust ku górze, by dodać jej jakkolwiek otuchy. Nie podziałało.
— Zrobił ci coś? — zapytała, przeczesując już rozpuszczone włosy. Dziewczyna pokęciła przecząco głową. Natasha widziała, że trzęsą się jej ręce, choć z całych sił starała się to ukryć. — Nie wierzę w siebie — jęknęła cicho, po czym podeszła do nastolatki i przyciągnęła ją do siebie.
Przez pierwszych kilka chwil Fallen nie wiedziała, jak ma się zachować. Potem jednak zdołała otulić sylwetkę kobiety ramionami i tak już została, wsłuchując się w spokojne bicie jej serca. Czuła się zaskakująco dobrze, będąc tak blisko starszej. Jej ciepło i sam fakt, że rudowłosa sama chciała ją przytulić sprawił, że poczuła się jak dawniej. I gdyby nie to, wcale nie poczułaby niemiłego pieczenia w nasadzie nosa, które zwiastowało nadchodzący płacz. I tak, choć dziewczyna naprawdę starała się nie rozpłakać, jej klatka piersiowa szarpnęła wraz z pierwszym szlochem, co Natasha zaraz poczuła. Dosłownie kilka chwil po tym, Fallen zaczęła płakać w koszulkę starszej.
Romanoff czuła się nieswojo. Miała cichą nadzieję, że uścisk będzie trwał chwilę, dosłownie kilka sekund. Nie miała też jednak serca, by kazać młodszej odsunąć się od siebie. Nie była aż tak zła. Stała więc w miejscu, przełamując się do delikatnego gładzenia nastolatki po plecach i wytrzymując każdy moment, w którym czuła łzy przenikające przez cienki materiał jej koszulki. Czuła się... dziwnie. Niecodziennie. Dziewczyna rozsypała się dosłownie w jednej chwili, a ona nie była w stanie zrobić nic, by coś z tym zrobić.
— Hej... wszystko w porządku — mruknęła z wahaniem, niepewnie kładąc rękę na rudych włosach nastolatki. — Powiesz mi, dlaczego płaczesz? — zapytała spokojnym głosem, odsuwając delikatnie dziewczynę od siebie. Fallen miała czerwone policzki i już spuchnięte oczy, które powoli stawały się przekrwione.
— Bo to była moja wina — wydukała, gwałtownie wycierając mokre policzki. Natasha przekrzywiła głowę w bok. — Gdybym powiedziała komuś o swoich obawach, to może jakoś by zareagowali i w organizacji byłoby bezpiecznie. — Paskudnie załamywał jej się głos, do tego akcent wyrwał jej się spod kontroli, przez co zrozumienie jej nie należało do najłatwiejszych. Mimo to, Romanoff nie potrzebowała ani jednej dodatkowej minuty, bo załapać sens jej słów.
— Nie możesz rozpamiętywać przeszłości — powiedziała, wzdychając cicho i z żalem w głosie. Co mogła powiedzieć? Nie wiedziała, o co chodziło dziewczynie, a nawet gdyby – wątpiła, czy uwierzyłaby w jej słowa.
— Zginęli tam wszyscy, którzy zastępowali mi rodzinę! Jak mam tego nie rozpamiętywać!? — To był pierwszy raz, kiedy nastolatka jakkolwiek podniosła głos i szczerze zdziwiło to kobietę. Krzyk dziewczyny w niewielkiej mierze podniósł ciśnienie rudowłosej.
— Przestań krzyczeć — zarządziła, biorąc głęboki, uspokajający wdech. — Nic ci to nie pomoże. To się stało. Nie miałaś na to żadnego wpływu. Nie miałaś jak ich wszystkich uratować — dodała, patrząc, jak siedemnastolatka wsuwa palce we włosy, chcąc jakoś zająć sobie ręce. — Wiem, co czujesz, młoda.
— Dlaczego jest tak ciężko z tym żyć? — zapytała o dziwo już spokojniej, z powrotem stając przed Natashą. Kobieta spodziewała się bardziej większego wybuchu, jaki zwykle następował po słowach “wiem, co czujesz”, a nie... spokojnego pytania.
— Nie wiem — przyznała szczerze, odsuwając z policzka dziewczyny kosmyk mokrych przez łzy włosów. — Może to przez wyrzuty sumienia. Albo przez złudną świadomość, że można było coś z tym zrobić — dodała ciszej, przewieszając rękę przez szyję dziewczyny. Tym razem nie wahała się, by opleść kobietę w pasie.
— Jedziesz gdzieś? — zapytała po kolejnych minutach ciszy, w których kątem oka udało jej się zidentyfikować strój Natashy. Już raz widziała kobietę w tych spodniach i była pewna, że leciała w nich na misję. Gdzieś pewnie miała swoją kurtkę do kompletu. Dziewczyna zawsz marzyła o własnym stroju na misje, ale teraz...
— Na misję. Do Europy. Nie będzie mnie jakieś cztery dni — odpowiedziała, klepiąc młodszą po plecach. Nie miała pojęcia, dlaczego nagle nie miała ochoty jej zostawiać. — Poproszę Tony'ego, żeby dał ci jakiś telefon, żebym mogła ci powiedzieć, czy przedłużył mi się wyjazd — dodała, poprawiając pasek spodni, którego klamra ozdobiona była dużą, czerwoną klepsydrą. Fallen znała ten symbol z opowiadań.
Nie chciała zostawać sama.
— Poprosiłam Barnesa, żeby zajął ci czas. Widziałam, że dobrze się dogadywaliście — stwierdziła, przekrzywiając delikatnie głowę w bok. Cóż, nie rozmawiali za dużo. James wyglądał, jakby wcale nie chciał przebywać w jej otoczeniu, ale nigdy nie mówił tego na głos. Chociaż, kiedy zaczynała się trochę wygłupiać, mężczyzna uśmiechał się w ten delikatny sposób. — Chcesz mnie podprowadzić? — zapytała, co Fallen potwierdziła ochoczym kiwnięciem głowy.
Wyszły więc ramię w ramię z pomieszczenia i skierowały się w stronę schodów. Ich kroki były ciche i równe. Fallen przypomniało to momenty, w których szła obok Inger przez ośrodek. Ale sama Natasha nie przypominała jej Inger. Nigdy w życiu. Różniły się pod każdym względem.
— Przypominasz mi mamę — szepnęła nahle, patrząc tylko pod swoje stopy, zbyt zawstydzona tym, co powiedziała, by móc spojrzeć w oczy zdziwionej Romanoff.
— W takim razie twoja mama miała nierówno pod sufitem — stwierdziła obojętnym głosem, a kiedy dziewczyna zerknęła w końcu na Rosjankę, na jej ustach zakwitł uśmiech mówiący “żartowałam”. Zaśmiała się cicho i krótko, wychodząc razem z kobietą na jeden z bocznych korytarzy, który prowadził do bocznych drzwi. Przez nie wyszły za ogromny budynek. Tutaj Fallen już była – ścieżka na prawo prowadziła do miejsca, gdzie lądował quinjet. Czarna maszyna tylko czekała, aż Natasha wejdzie do środka.
— O, James — zauważyła nastolatka, patrząc, jak mężczyzna wychodzi ze środka i siada na schodkach, obserwując ich dwójkę. Odwróciła jednak szybko uwagę od bruneta, gdy Natasha odwróciła ją do siebie.
— Do zobaczenia za kilka dni, młoda — powiedziała z delikatnym uśmiechem i znowu ją przytuliła. Tym razem był to krótki uścisk, ale zdecydowanie wystarczający dla obydwu.
Siedemnastolatka nie podeszła już z Natashą pod samolot – patrzyła z oddali, jak sprężystym krokiem podchodzi do powietrznego pojazdu i żegna się z Barnesem. Mężczyzna nie poleciał z nią. Odsunął się na bezpieczną odległość i tak jak Fallen, patrzył na startujący quinjet z Romanoff w środku. Maszyna szybko wzniosła się w powietrze i ruszyła w obranym przez kobietę kierunku. W powietrzu jeszcze krótką chwilę roznosił się dźwięk pracującego silnika. Potem zrobiło się cicho.
— Dlaczego nie poleciałaś z nią? — zapytał James, kiedy z rękoma w kieszeni podszedł bliżej nastolatki. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego o to zapytał. Może się martwił, że Natasha leci gdzieś sama? Że w razie potrzeby, nie będzie miała żadnego wsparcia?
— Dlaczego miałabym? — odbiła pytanie, ruszając za brunetem, który ruszał właśnie w kierunku budynku. Jego zgarbiona sylwetka jasno mówiła, że wcale nie czuł się teraz na siłach, by robić cokolwiek.
— Ty nie wiesz? — Zmarszczył brwi, zerkając na nastolatkę. Dziewczyna wykonała ten sam gest, nie rozumiejąc, o czym starszy mówił. — Natasha poleciała do Norwegii — dokończył, otwierając tylne drzwi, w których odruchowo przepuścił rudowłosą.
W tej chwili pewna była tylko jednego – Natasha porwała się na zbyt dużą sprawę.
×××
Od wylotu Czarnej Wdowy minęło czterdzieści siedem godzin, dziewiętnaście minut i piętnaście sekund.
Szesnaście sekund.
Siedemnaście sekund.
Do Fallen odzywała się dość często, jak na kogoś, kto wcześniej nie utrzymywał z dziewczyną żadnych głębszych relacji. Dostała już pięć wiadomości od starszej, gdzie jedna mówiła o jej bezpiecznym przylocie (wiadomość dostała chwilę po tym, jak zapytała, czy już doleciała), druga o konieczności zrobienia treningu i trzecia z pytaniem “czemu do cholery Bucky skarżył się na twoją technikę”, kiedy po ponad godzinnych torturach z weteranem wojennym dorwała się materacu. Prawda była taka, że nie mogła się skupić. Cały czas myślała o niebezpieczeństwie, jakie groziło Romanoff przebywającej w Norwegii. Oczywiście kobieta nie wiedziała, że ona wie – widocznie miała jakiś powód, dla którego nie powiedziała o niczym dziewczynie. Może nie chciała jej tym denerwować? Może przełożony zabronił jej cokolwiek mówić?
Jej smętny krok nie miał nawet jak wybrzmieć między pustymi ścianami, toteż praktycznie nie było jej słychać. Szła w ciepłej bluzie Natashy, którą dała jej jeszcze na początku jej pobytu tutaj i zastanawiała się, co mogłaby zrobić, żeby zabić czas. Zazwyczaj to kobieta organizowała jej zajęcia, które polegały głównie na różnych treningach. I Barnes też to robił – cóż, przynajmniej się starał. Nie miała zastrzeżeń do jego metod, po prostu podczas treningu długo milczał, ograniczając się do czterech słów. Język rozplatał mu się dopiero po wyjściu z sali, kiedy kierowali się do salonu, żeby coś pooglądać. Dużo spędzał z nią czasu i Fallen przeczuwała, że jest to spowodowane prośbą Natashy, aniżeli jego chęciami. Miała wrażenie, że gdyby nie James, już dawno skakałaby sobie do gardeł wraz z Clintem, który na weekend postanowił przylecieć do Avengers Tower. Kiedyś jednak musiała nastać chwila, w której stanęłaby z mężczyzną twarzą w twarz. Ale, szczerze mówiąc, liczyła na brak jakiegokolwiek spotkania.
— Młoda. Właśnie ciebie szukałem — stwierdził z lekkim uśmiechem Clint, kiedy znikąd pojawił się na korytarzu, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Był mężczyzną średniego wzrostu, przy czym wciąż był wyższy od nastolatki.
— Mnie? — zapytała niepewnie, bardzo nie chcąc wchodzić w żadne interakcje z blondynem. To była ostatnia rzecz, na jaką miała w tej chwili ochotę.
— Tak — odpowiedział krótko, nie zmniejszając między nimi odległości. — Bruce potrzebuje zrobić ci jakieś jedno badanie — dodał, wzruszając jakby nigdy nic ramionami. — I przepraszam za mój wczorajszy wybuch — dodał, kiedy dziewczyna kiwnęła głową i ruszyła w stronę schodów, z zamiarem udania się do laboratorium mężczyzny.
— Nic się nie stało — mruknęła, choć w jej głowie podniesiony głos Clinta nadal brzmiał złowrogo. Może w jego zachowaniu był jakiś podstęp? Może chciał jej coś zrobić?
— Tutaj jesteście — odezwał się nagle nieco niższy od Clinta mężczyzna, stając w odległości kilku metrów od ich dwójki. — Moglibyście się pośpieszyć? Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia — dodał, wskazując krótko korytarz, którym tutaj przyszedł. Dziewczyna kiwnęła głową, szybko ruszając za brunetem w okularach. Za sobą usłyszała nienaturalnie ciche kroki Bartona.
Fallen w laboratorium była tylko dwa razy w ciągu swojego pobytu tutaj. Nie potrzebowała stamtąd żadnej rzeczy i nigdy niczego sobie nie zrobiła, więc odwiedzanie go było bez celu. Plus Tony nastraszył ją, że Bruce szybko traci nad sobą kontrolę, przemieniając się w zielonego olbrzyma. Wolała więc nie ryzykować utratą panowania, toteż nie zbliżała się do niego, dopóki sam o to nie poprosił. Teraz, będąc w środku, oglądała wszystko z pobieżną dokładnością, obrzucając wzrokiem nieciekawe naczynia i zawieszając go na różnych chemikaliach, które miały jaskrawy, zielony odcień.
— Lepiej się od tego odsuń — powiedział Clint, szybko ją wymijając. Poszła za jego radą, obserwując, z jaką płynnością starszy poruszał się między stolikami i niewielkimi szafkami na kółkach. Była pod wrażeniem jego umiejętności, jednocześnie wnioskując, iż blondyn był tu zdecydowanie częściej niż dwa razy.
— Muszę pobrać ci krew i wymaz z jamy ustnej — oznajmił Bruce, poprawiając okulary i zerkając kątem oka na Clinta, który znowu zaczął przestawiać fiolki.
— Ślinę, na litość boską, mów po ludzku — mruknął blondyn, zerkając na kolegę przez ramię. Mężczyzna przewrócił oczami, idąc w stronę dużych, przeszklonych drzwi. Fallen ruszyła za nim.
— To nie potrwa długo — zapewnił, kiedy po wejściu do dużego pomieszczenia, przeszedł przez jeszcze jedne drzwi do tego mniejszego. Obydwa pokoje wyglądały jak typowo szpitalne – w jednym były cztery puste łóżka, w drugim kozetka, biurko i rzeczy, o których Fallen nie miała pojęcia. — Kiedy ostatni raz jadłaś?
— Rano — odpowiedziała z wahaniem, absolutnie nie pamiętając, czy faktycznie jadła dzisiaj śniadanie. — Dlaczego tutaj jest podziemny szpital? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Przypominało trochę to w jej organizacji, choć tam było zdecydowanie jaśniej.
— To nie do końca jest szpital — Bruce uśmiechnął się, zakładając na ręce lateksowe rękawiczki. — Tony stworzył go w razie, gdyby ktoś potrzebował opieki medycznej. Woli wszystkich mieć blisko siebie — sprostował, wskazując ręką na kozetkę. Usiadła więc, patrząc, jak mężczyzna przemywa zgięcie jej łokcia.
Kilkanaście minut później, rudowłosa wyszła do laboratorium, z gazą na miejscu, w którym Bruce wkłuł igłę. Clint siedział na jednym ze stolików, cicho rozmawiając z kimś przez telefon. Z delikatnym uśmiechem wyglądał inaczej. Spokojniej i milej. Nastolatka przez moment patrzyła na mężczyznę, potem po prostu przeszła do jakiegoś biurka i usiadła w miękkim fotelu, wyciągając z kieszeni telefon, który dał jej Tony. Natasha nie odpisała jej jeszcze na wiadomość. Wcale nie oczekiwała, że to zrobi, wręcz przeciwnie. Zdawała sobie sprawę, że nie ma zbyt wiele czasu na odpisywanie namolnej dziewczynie (choć w rzeczywistości wysłała zaledwie dwie wiadomości), ale cicho, tak naprawdę cichutko wmawiała sobie, że odpisze zaraz po odebraniu SMS-a.
Bruce kazał jej czekać na wyniki. Clint z jakiegoś powodu też siedział w laboratorium, choć raczej nie słyszała, żeby któryś z ich dwójki mówił coś o badaniach blondyna. Na całe szczęście Barton przez cały czas prowadził z kimś zawziętą rozmowę, więc nie musiała denerwować się, żeby mu odpowiedzieć. Ostatni raz się tak czuła, kiedy do organizacji przyjechał były dyrektor, który odszedł jeszcze na samym początku jej szkolenia. Ten mężczyzna minę miał surową i zirytowaną, jednak po dłuższym spędzeniu z nim czasu okazało się, że był całkiem miłym towarzyszem. Opowiadał dużo historii jeszcze za czasów swojego szkolenia i dużo czasu poświęcił młodzieży, choć wcale nie miał go za wiele. Fallen wydawało się, że z Clintem nie będzie podobnie. Wyglądał na złośliwego. Chowającego zemstę i zdenerwowanie. Zbyt pewnego siebie. I różnił się od Natashy.
— Clint? Mógłbyś tu podejść? — zapytał nagle Bruce, który otworzył drzwi tak cicho, że tego nie zauważyła. Podniosła wzrok znad czarnego ekranu komórki i przerzuciła wzrok z Bannera na Clintona. Blondyn właśnie żegnał się z kimś słowami “do zobaczenia skarbie”, a następnie rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Dziewczyna mogła jedynie patrzeć, jak zmienia miejsce sprzed biurka na szpitalną pracownię Bruce'a. Poczuła się przy tym zbyteczna, czekając, aż ktoś z nich wyjdzie ze środka. I, jak się okazało po kolejnych dziesięciu minutach, nie mieli zamiaru szybko tego zmienić.
Nudziło ją czekanie. Nie lubiła siedzieć w miejscu, a to właśnie kazano jej zrobić przez najbliższe pół godziny. Postanowiła więc wstać w końcu z fotela, po tym, jak odkryła wszystkie funkcje w komórce, i zaczęła spacerować po laboratorium, trzymając dłonie w kieszeniach bluzy. Nie miała zamiaru bawić się w małego chemika i pchać rąk między fiolki, które miały dziwnie podejrzany wygląd. Przez myśl przemknęło dziewczynie, że takie miejsce spodobałoby się Inger – uwielbiała babrać się w eksperymentach. W ślad za nią poszedłby Niko, bo kto jak kto, ale on musiał być blisko nastolatki. Eric śmiałby się z marnych prób flirtowania chłopaka, a Cris zacząłby opisywać tę scenę słabym głosem lektora. Fallen chciała wrócić do tych czasów tak bardzo, że bolała ją ta chęć.
— Młoda. — W ustach Clinta nie brzmiało to dobrze. W ustach Clinta brzmiało to jak zaklęcie śmierci. — Bruce potrzebuje wiedzieć, jak się nazywasz — stwierdził, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Nastolatka przewróciła oczami.
— Fallen — odparła zmieszana, nie rozumiejąc dlaczego to Clint wyszedł o to pytać, a nie Banner. Blondyn przewrócił oczami i widać było, że ani go to nie bawiło, ani nie miał zamiaru dać za wygraną.
— Imię i nazwisko, nie pseudonim — powiedział spokojnie, jednocześnie nerwowo wbijając sobie palce w ramię i przedramię. Nastolatka zmarszczyła brwi, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Oczywiście, że starała się udawać kogoś, kto wcale się nie boi. I w ogóle jej to nie wychodziło.
— Dlaczego nie może podpisać tych badań ksywką? — zapytała, próbując zabrzmieć jak ktoś, kto oburzył się czyimś postępowaniem. Gdyby była w organizacji, nie musiałaby udawać. Byłaby sobą, bo znała wszystkich i wiedziała, jak zareagują, i na ile może sobie pozwolić. A Clint?
Clint zdecydowanie nie wytrzymywał już jej zachowania.
— Słuchaj dzieciaku — powiedział nieco ostrzej, niebezpiecznie zmniejszając między nimi odległość. Siedemnastolatce ścisnęło gardło na widok poddenerwowanego oblicza mężczyzny. Nie miała ochoty na powtórkę z wczoraj. — Powiedz mi, jak się nazywasz i będziesz mogła spokojnie pójść do siebie — dodał blondyn, kiedy stanęła pod ścianą bez możliwości ucieczki.
W głowie nastolatki wszystkie myśli wrzeszczały. Niektóre z nich były za tym, by pozostać wiernym swoim postanowieniom, inne, by jak najszybciej powiedziała o tym Clintowi. Nie znała go, ale miała wrażenie, że jeśli nic nie powie, Barton zdenerwuje się jeszcze bardziej, niż zrobił to wczoraj. A przecież Natasha teraz nie miała jak jej uratować. Serce waliło jej w klatce piersiowej jak młot pneumatyczny i nie wiedziała, czy przez stres za chwilę nie zemdleje. Bo zbladła, czuła to bardzo dobrze, i raczej niewiele brakowało, żeby osunęła się na podłogę.
— Młoda, ja naprawdę–
— Nova Bondø — przerwała, wbijając się w ścianę jeszcze bardziej. Clint zamknął usta, patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami. I milczał. Minutę, potem dwie. Odsunął się o krok, nie spuszczając z nastolatki wzroku i westchnął, zakrywając twarz rękoma.
— Jesteś córką Sølvi Bondø, prawda? — Odsłonił oczy, wbijając je w te należące do młodszej i nie wiedział, co miał myśleć. Kiedy dziewczyna powoli kiwnęła głową, wsunął palce we włosy, zaciskając je w pięści tak mocno, że dziewczyna była pewna co do straty złapanych kosmyków.
Nova nie wiedziała, do czego zmierzał Barton, dopóki ten nie otworzył ust.
— Jesteś moją córką.
•⏺️•⏺️•⏺️•
4740 słów! ^^
NIE PAMIĘTAM KTO, ALE KTOŚ PISAŁ, ŻE CLINT JEST TATĄ TEGO GNOJKA I TAK, MIAŁ RACJĘ [PLIS ZGŁOŚ SIĘ W KOMENTARZU]
łuk był zdecydowanie podpowiedzią, co do jej korzeni. właściwie, był jedyną podpowiedzią, z tego, co pamiętam
OMG TAK SIĘ CIESZĘ, ŻE WRESZCIE POZNALIŚCIE JEJ IMIĘ, JUŻ MI SIĘ COŚ W ŚRODKU SKRĘCAŁO, KIEDY PO RAZ KOLEJNY PISAŁAM 'FALLEN' [wcale nie dlatego każdy mówił do niej 'młoda']
poza tym, jak już zauważyliście, kocham natashę jako taką pseudo mamę, naprawdę, jest przekochana fjaiemcjeosie
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
•
USUNIĘTE SCENKI, KTÓRE MIAŁY BYĆ W ROZDZIALE, ALE OSTATECZNIE JE WYWALIŁAM, BO NOVY BYŁO BARDZO MAŁO
— Cześć Bruce. — Głos Clinta cicho przebił się przez uspokajający szum jakiejś maszyny, którą Banner włączył w tle. Mężczyzna odwrócił głowę w stronę kolegi, który niepewnie poruszał się między stolikami.
— Clint — powiedział zdziwiony, wstając z krzesła. — Raczej nie odwiedzasz mnie w laboratorium — zauważył, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Blondyn uśmiechnął się delikatnie, kierując palec do fiolki z jaskrawym, zielonym płynem. — Jeśli wyleje ci się to na rękę, będziesz mógł zobaczyć, jak wygląda twoja kość — powiedział, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Barton zmienił szybko kierunek wędrówki palca.
— Mam do ciebie sprawę — oznajmił z wahaniem, wzdychając. — Potrafisz przeprowadzić badania na ojcostwo? — zapytał, wreszcie obdarzając bruneta spojrzeniem. Widział zdziwienie na jego twarzy i wcale mu się to nie podobało.
— Chyba nie podejrzewasz Laury o zdradę — zaczął ostrożnie, marszcząc brwi. Barton zaśmiał się krótko.
— Jasne, że nie. Nawet bym nie śmiał — odpowiedział zaraz, nie chcąc tworzyć niepotrzebnie niedomówień. — Chodzi mi o kogoś innego.
— To znaczy? — Banner przekrzywił głowę, zwinnie poruszając się między stolikami, odkładając przy tym okulary ochronne na jeden z nich. Widział, że Clint był zmieszany i nie wiedział, co do końca mógł ze sobą zrobić.
— Chodzi mi o tę dziewczynę, która teraz tutaj pomieszkuje — odpowiedział z wahaniem, wzdychając. — Wszyscy spekulują, że jest niby córką Tony'ego, ale ja wiem, że tak nie jest. Mam na myśli, że to czuję. I chcę to sprawdzić, więc, pomógłbyś mi? — zapytał, bawiąc się obrączką ślubną. Bruce wbił w nią wzrok i nie odrywał go przez dłuższy czas.
— Dziwnie jest widzieć ciebie niepewnego — przyznał, opuszczając ręce. Usta łucznika wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. — Skąd w ogóle pomysł, że Fallen jest twoją córką? — zapytał, idąc powoli w stronę szpitala, który nie do końca był szpitalem, ale każdy nazywał go po prostu szpital.
— Przypomina mi kogoś, kogo poznałem bardzo dawno temu — odpowiedział cicho, zrównując krok z naukowcem. Bruce zmarszczył brwi i Clint wiedział, że ten nie lubił niedopowiedzeń, dlatego zmusił się do opowiedzenia tego, co leżało mu na sercu. — Kiedy dopiero zaczynałem wyjeżdżać na misje, poznałem Sølvi. Zachowywała się jak Fallen. Nie wiedziałem do końca, kim jest i czym się zajmuje, po prostu będąc w Norwegii spędziłem z nią cały swój czas. Byliśmy młodzi i głupi, mieliśmy gdzieś to, co nas otaczało, poza nami świat nie istniał. Wiesz, mieliśmy po osiemnaście lat i twierdziliśmy, że po prostu leży nam u stóp. Tylko, że po wspólnej nocy zniknęła, a ja, zmuszony przez Fury'ego, musiałem opuścić Norwegię, żeby jeszcze bardziej nie zawalić misji. Potem nie mogłem jej znaleźć, a ona zdawała się ukryć przed wszystkimi. — Jego głos zdawał się być jednocześnie obojętny i zgorzkniały. Banner miał więc świadomość, że nie była to pierwsza lepsza historia o podbojach gówniarza.
— Myślisz, że Fallen to wasze dziecko? — zapytał cicho, otwierając drzwi do pomieszczenia z łóżkami. Clint pokiwał twierdząco głową, obrzucając łóżka, na których leżał nie jeden raz. Chyba był jedyną osobą, która trafiała na nie najczęściej ze wszystkich.
— Właśnie tak myślę — dodał, wzdychając. Nie bał się, że Laura będzie na niego wściekła, bo zataił coś tak istotnego. Była najbardziej wyrozumiałą i kochaną kobietą, o jakiej kiedykolwiek śnił. Bał się, że jego przypuszczenia się potwierdzą, i że stracił siedemnaście lat z życia swojego dziecka.
— Dawno nie robiłem takiego badania — ostrzegł mężczyzna, kiedy weszli już do mniejszego pomieszczenia. Clint usiadł na kozetkę, przeczesując jasne włosy.
— I tak zrobisz je dobrze — stwierdził, posyłając mu delikatny uśmiech. Bruce zaśmiał się cicho, w lateksowych rękawiczkach przygotowując potrzebne rzeczy.
— Wiesz, że potrzebuję jeszcze jej DNA do badania? — zapytała mężczyzna dla pewności, kiedy pobrał próbkę od Clinta. Blondyn kiwnął twierdząco głową. — Co jej powiesz? — zapytał z ciekawości, zabezpieczając pałeczkę do pobierania wymazów i w końcu zdejmując z rąk rękawiczki.
— Że potrzebujesz zrobić jej badania — odpowiedział od tak, wzruszając ramionami. — No wiesz, pobierzesz jej krew i ślinę — sprostował, widząc niepokój na twarzy bruneta.
— Dlaczego dałem się wciągnąć w coś takiego? — mruknął, zabierając potrzebną do badania próbkę. Clint zaśmiał się cicho, patrząc, jak ten krząta się po pomieszczeniu, uruchamiając wszystko, co było możliwe.
•×•
— Clint? Mógłbyś tu podejść? — zapytał nagle Bruce, który otworzył drzwi tak cicho, że nikt tego nie zauważył. Clint kiwnął głową, mówiąc do Laury “do zobaczenia skarbie”. Po tym rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni, idąc w stronę Bannera. Tyle razy przechodził dzisiaj między stolikami, że nauczył się jak szybko i bezpiecznie przemieszczać się między nimi. Zostawił więc nastolatkę w pomieszczeniu i zniknął za drzwiami pokoju.
Bruce nie odezwał się od razu. Nie powiedział też nic, kiedy podawał mężczyźnie kartkę z odręcznie wypisanym wynikiem. Clint musiał więc najpierw poświęcić dłuższą chwilę na rozszyfrowanie poszczególnych znaków, potem w pełni zrozumiał sens wyniku.
— Jesteś pewien? — zapytał cicho blondyn, siadając powoli na kozetkę. W jego rękach cały czas spoczywała wypisana kartka, której z jakiegoś powodu nie mógł wypuścić z rąk.
— Zrobiłem dla pewności dodatkowy test. Wszystko wskazuje na to, że twoje przypuszczenia się sprawdziły. — Bruce poprawił czarne okulary, opierając się o biurko, przy którym intensywnie pracował przez ostatnią godzinę. Clint pokiwał niemrawo głową, by zaraz po tym podeprzeć ją o rękę. Był w szoku. Po prostu. Jakaś jego część zdawała sobie sprawę, że jego domysły mogą być prawdziwe, ale ta druga, zdecydowanie większa, była za brakiem jakiegokolwiek związku pomiędzy ich dwójką.
— Zachowuję się jak dupek względem niej — powiedział cicho, nie podnosząc wzroku na kolegę. — Przecież ona mnie nienawidzi. Załamie się, jak się dowie — dodał, odchylając się tak, by mógł oprzeć się o ścianę. Banner westchnął cicho.
— Daj spokój, nie będzie tak źle. — Choć Bruce starał się pocieszyć Clinta, Barton nie widział w jego słowach ani trochę pocieszenia. Ta sytuacja miała tylko jedno zakończenie i było ono okropne zarówno dla nastolatki, jak i dla blondyna. Coś niemiło go kłuło w środku na myśl, że będzie musiał o tym porozmawiać z dziewczyną.
— Nie wiesz, co się stało wczoraj — stwierdził z goryczą w głosie, wstając z kozetki. — Dosłownie tyle brakowało, żebym ją uderzył. — Pokazał palcami małą odległość, która, z jakiegoś powodu, nie zrobiła na Bannerze aż tak wielkiego zaskoczenia. — Rozumiesz to? Prawie uderzyłem dziecko, bo byłem zdenerwowany. Bruce, przecież ja nigdy nie podniosłem ręki na swoje dzieci, jak ja będę mógł spojrzeć jej w twarz?
— Nie wiem Clint. — Banner westchnął, pocierając nasadę nosa i podnosząc przy tym okulary. — Na pewno bądź spokojny i na nią nie naskakuj. Nie jest na ciebie zła, nie wygląda na taką — stwierdził z wahaniem, podprowadzając Clinta do wyjścia.
— Dzięki Bruce — powiedział cicho blondyn, składając kartkę tak, by schować ją do tylnej kieszeni. Posłał koledze ostatnie, krótkie spojrzenie i nacisnął klamkę.
— Clint — powiedział jeszcze Banner, kiedy blondyn prawie zamknął za sobą drzwi. Wsunął więc pomiędzy nie a framugę głowę, wbijając wzrok w bruneta. — Daj jej czas na przyzwyczajenie się. Może być w szoku. Wiesz, od początku byłeś negatywnie nastawiony względem niej i informacja–
— Wiem Bruce. Będę miał to na uwadze. Dziękuję. — Uśmiechnął się i po tym całkowicie zniknął z pola widzenia naukowca.
Przeszedł przez pokój z łóżkami, zastanawiając się, jak mógłby przekonać dziewczynę do powiedzenia, jak się nazywa. To mogło być ciężkie – siedemnastolatka jeszcze nikomu o tym nie powiedziała. Być może nawet Natasha o tym nie wiedziała. Westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią i wyszedł z pomieszczenia, by stanąć w laboratorium. Rudowłosa akurat przechodziła między stolikami, oglądając fiolki zupełnie tak samo, jak robił to Clint trzy godziny temu. Przybliżała palce do jakichś chemikaliów i szybko je cofała, nie wiedząc, czym były. Bartona uderzyło jej podobieństwo do samego siebie. A może miał tylko takie wrażenie, bo właśnie się dowiedział, że jest jego córką? Potrząsnął głową, chowając wszystkie tego typu myśli do jednej z przysłowiowych szufladek, i ruszył w kierunku dziewczyny.
— Młoda.
TYLE Z USUNIĘTYCH SCENEK
•••
korzystają z ostatnich kilku minut mojego czasu, żYCZĘ WAM WSZYSTKIEGO, CO NAJLEPSZE, OBY WIGILIA PRZEBIEGŁA U WAS SPOKOJNIE I W GRONIE NAJBLIŻSZYCH, DUŻO WENY [JEŚLI PISZECIE] I MNÓSTWA POMYSŁÓW [NA OPOWIEŚCI, ALE TEŻ INNE RZECZY], ŻEBYŚCIE SPOTKALI SWOICH ULUBIONYCH AUTORÓW, INTERNETOWE PRZYJACIÓŁKI/INTERNETOWYCH PRZYJACIÓŁ, ŻEBYŚCIE DOBRZE ROZPOCZĘLI NASTĘPNY ROK I W OGÓLE CZEGO SOBIE SAMI ZAŻYCZYCIE BĄDŹ WYMARZYCIE 🎄💛🎁
WESOŁYCH ŚWIĄT, URWISY! 💛💛💛
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top