16. lying different girl
Fallen podrzucała czarną piłeczką, przyniesioną jakąś godzinę temu przez mężczyznę, który przedstawił się jako Bruce Banner. Mężczyzna krążył wokół jej “pokoju”, sprawdził coś na panelu i w końcu wszedł do środka, cały czas mamrotając coś pod nosem. Nie zauważył, że nie spała. Miło było zostać obudzonym o godzinie innej, niż szósta, tak samo dobrze było nie iść od razu na trening. Brunet przyniósł jej nawet śniadanie, czego nikt nigdy nie zrobił w organizacji. Czasami ktoś się litował nad chorą osobą i z dobroci serca przynosił posiłek, ale tak każdy przychodził do stołówki. Dlatego to była bardzo miła odmiana. Poza tym, naukowiec (a także jej prywatny lekarz, jak się okazało) przyniósł ze sobą skoczny przedmiot. Nie musiała nawet długo o niego prosić.
Jako dzieciak, którego większą częścią życia były treningi i próby pokazania się z jak najlepszej strony, nie miała takich rzeczy. Piłki w niczym jej się nie przydawały. Nie grała w nogę, siatkówkę czy koszykówkę. Nie robiła nic z tych rzeczy. Jej rówieśnicy wcale się od niej nie różnili. Była pewna, że kilkoro z nich nie wiedziało, czym jest hulajnoga bądź deskorolka. Ona natomiast wiedziała – nie miała jednak okazji nigdy tego przetestować. Po części było to też brakiem zainteresowania takimi rzeczami.
Złapała piłkę w ręce i nie podrzuciła jej ponownie.
— Skąd to masz? — usłyszała nagle, więc jak poparzona zerwała się z łóżka polowego, na którym przespała grubo ponad dziesięć godzin. Tak przynajmniej powiedział naukowiec, kiedy przyszedł sprawdzić jej stan.
— Pan Banner mi dał — powiedziała, zerkając na trzymany przedmiot. Zabijało to nudę, która tworzyła się podczas siedzenia. Naprawdę rzadko kiedy tutaj ktoś przychodził. Zwyczajnie nie mieli tutaj nic do roboty, a siedzenie z nieznajomą nastolatką było na pewno niekomfortowe. Kobieta mruknęła coś pod nosem, a że szyby jednak pochłaniały sporo dźwięków, nie dosłyszała co. A w aparacie nie chciała mieszać.
— Wyłaź — oznajmiła Natasha, otwierając klatkę dziewczyny. Nastolatka nie była przekonana co do opuszczania tego miejsca (bądź co bądź, czuła się w nim bardzo bezpiecznie), ale nie miała też zamiaru sprzeciwiać się kobiecie. Szybko podeszła do rudowłosej, zachowując stosowną odległość i obserwowała, co starsza robi. — Załóż chociaż pieprzone skarpetki, bo nie mogę na ciebie patrzeć. Robi mi się od razu zimno — dodała, wyciągając z worka na buty (który stał obok panelu kontrolnego) niebieskie skarpety. Młodsza złapała je i szybko założyła.
— Gdzie idziemy? — zapytała, kiedy zielonooka bez słowa ruszyła przed siebie. Kierowały się do wyjścia, więc Fallen wywnioskowała, iż będą wychodzić z podziemi.
— Zobaczysz — Romanoff westchnęła, wciskając dłonie do kieszeni męskiej bluzy. Fallen rozglądała się po pomieszczeniu, zastanawiając się, dlaczego jest w nim tak bardzo pusto. Liczyła na jakiś arsenał broni w dalszej części albo coś, co w ogóle mogłoby uchodzić za broń. — Z badań wyszło, że jesteś tylko w połowie Norweżką — zaczęła ostrożnie rudowłosa, choć wcale nie było tego słychać po jej głosie.
— Być może — wzruszyła ramionami. — Nie znam swojego ojca. Wiem tylko, że jest Amerykaninem. Albo Kanadyjczykiem, nie pamiętam — dodała od tak, jakby to nie była rzecz wpływającą na dzieciństwo i późniejsze lata. Natasha zauważyła, że dziewczyna wcale się tym nie przejmowała. Wyglądała raczej na kogoś, kto zdecydowanie za dużo razy mówił na ten temat.
— Nie szukałaś go? — nie interesowało to Natashy. Obie to wiedziały. Po prostu nie chciała, żeby znowu zapadła cisza, proste.
— Nie miałam powodu ani okazji — odpowiedziała zgodnie z prawdą, patrząc, jak kobieta otwiera przed nimi drzwi. Szybko przeszła między nimi a framugą, wchodząc tym samym na o wiele jaśniejszy korytarz, którym przechodziła wczoraj. — Kim był ten chłopak, którego wczoraj wyprowadzał pan Stark? — zapytała, przypominając sobie wczorajszą sytuację. Obudziła się wtedy na jakieś kilka minut i w tym czasie zobaczył, jak Tony wynosi najprawdopodobniej nastolatka. Nie wiedziała, dlaczego to robił. Istniała też szansa, że mogło jej się to przyśnić.
— Ktoś, kim nie powinnaś się interesować — oznajmiła chłodno, kierując się w stronę jednych z większych wrót. W ścianach praktycznie w równych odstępach mieściły się drzwi, do różnych dalszych pokoi, do których nigdy nie będzie miała wstępu. — Dlaczego właściwie uciekłaś z Norwegii? — zapytała Natasha, kiedy przechodziły przez próg pomieszczenia. Drzwi nie zostały zamknięte. Tym razem, Fallen nie wiedziała, czy była tym zainteresowana, czy jednak nie. Wzięła więc głęboki wdech.
— Wysadzili moją organizację. Większość nie przeżyła wybuchu, a nawet gdyby, zostali rozstrzelani przez ten dziwny ruch — odpowiedziała, dopiero po wypowiedzeniu dwóch zdań zdając sobie sprawę, jak bardzo pusto to brzmiało. Już nawet nie miała siły na płacz z tego powodu.
— Okay, a tak naprawdę? — zapytała obojętnie Romanoff, wyciągając z kieszeni telefon. Sprawdziła na nim chyba godzinę, bo zrobiła to bardzo szybko i zaraz wyłączyła komórkę.
— Słucham? — Fallen zawahała się, stawiając nogę na kolejnym kafelku. Nie wiedzieli o tym? Ale dlaczego? Mieli chyba dostęp do raportu, musieli go wysłać do ważniejszych ludzi.
Siedemnastolatka zesztywniała. Już sama reakcja Avengersów na jej osobę powinna być dla niej odpowiedzią.
— Daj spokój, każdy jest w stanie wymyślić taką historyjkę — burknęła kobieta, podchodząc do szarej ściany, do której od razu zapukała. Dźwięk knykci uderzających w materiał przywodził na myśl szkło, ale to nie wyglądało, jakby było wykonane z tej rzeczy. — Stark, otwórz — powiedziała, a sekundę po tym, ze ściany zniknęła szarość. I jednak to było wykonane ze szkła.
— Pani Romanoff! Stęskniłaś się? — zapytał zadziornie, stając przed drzwiami. Wsunął dłonie do kieszeni eleganckich spodni, a Fallen nie przysłuchiwała się już dłużej ich rozmowie. Za plecami Starka rozciągał się całkiem pokaźny warsztat, a takiego jeszcze nie widziała. Dyrektor w jej ośrodku wyszedł z założenia, że będą się cieszyli bardziej z nowych sprzętów, nie wpadając na to, iż te stare można byłoby sprawnie naprawić. Tak więc duże pomieszczenie robiło na siedemnastolatce wrażenie.
— Młoda, ruszaj się — powiedziała nagle Natasha, wyrywając młodszą z podziwiania pracowni. Stała teraz w progu, trzymając jedną ręką drzwi i patrząc na nastolatkę wymownym wzrokiem. Nie potrzebowała wiedzieć, czy Romanoff przekazywała jej więcej, bo tego nie robiła. Załapała, co oczekiwała od niej Romanoff, więc szybko zmieniła pozycję, wchodząc do środka. — Co to jest? — zapytała rudowłosa, wcinając się w nawet nie zaczęte zdanie Tony'ego. Mężczyzna przewrócił oczami. Tym razem nie skomentował tego.
— Składany łuk — odpowiedziała, przerzucając wzrok ze swojej ulubionej broni na dwójkę dorosłych. Rzucili sobie krótkie spojrzenie, w którym zdawałaby się być zawarta cała konwersacja.
— Twoje żarty absolutnie nie są zabawne — warknęła Romanoff, łapiąc za przedmiot. — Skoro to łuk, dlaczego nie figuruje w spisie broni? — zapytała oskarżycielsko, jakby to od niebieskookiej zależało, czy przedmiot będzie na liście, czy nie. Przełknęła ciężej ślinę.
— Używane są tylko w Norwegii, w Tajnej Organizacji Szpiegowskiej — wyjaśniła szybko, sięgając po przedmiot. Romanoff, widząc to, szybko odsunęła łuk, posyłając jej poddenerwowane spojrzenie. Gdyby tylko dostała broń w swoje ręce, mogłaby ją naprawić i pokazać, że naprawdę jest tym, o czym nastolatka mówiła.
— Skończ już wreszcie z tymi pierdołami — Natasha przejechała ręką po jasnym, nieskalanym rumieńcem policzku, najwidoczniej tracąc już siłę i cierpliwość do toczonej aktualnie rozmowy.
— Potrafisz to naprawić? — spytał spokojnie Stark, kiwając głową w stronę łuku. Zdawał się ignorować napad złości koleżanki, której absolutnie nie podobał się fakt, iż Tony ją ignorował.
— Tak — odpowiedziała krótko, wreszcie dostając w ręce składankę. Stark pozwolił usiąść jej do stolika, by w spokoju mogła naprawić rzecz, a sam podszedł do ekspresu do kawy. W całym domu mieściło się tu takich chyba z pięć, o ile dobrze pamiętał.
— Co ty do cholery robisz? — sarknęła Natasha, stając tuż obok niego. Nie widziała, czy przewrócił oczami, czy jednak nie, ale obstawiała pierwszą opcję, znając Tony'ego.
— Daję jej naprawić rzecz — odpowiedział spokojnie, obserwując pracującą maszynę. — Dlaczego tak na nią naskakujesz? — zadał po chwili wahania pytanie, zerkając na przyjaciółkę. Znał Natashę. Może nie tak dobrze, jak Clint, ale znał. Wiedział więc, że będzie próbowała dowiedzieć się na temat nastolatki jak najwięcej, nawet, gdyby kosztowało ją to życie kilkuset ludzi.
— Boże, Tony, nie widzisz, że ona kłamie? — zapytała, kontrolnie zerkając w stronę dziewczyny. Pochylała się ze śrubokrętem nad tym swoim “łukiem” i najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że jest obgadywana. — Wymyśliła sobie jakąś organizację i dalej w to brnie, nie widzisz tego?
— A może ma rację? — spytał, zerkając na kobietę. — Powinniśmy sprawdzić, czy mówi prawdę — stwierdził, wlewając czarny napój do kubka z jakiś głupim napisem. Romanoff go jeszcze nie rozczytała, ale wiedziała, że taki właśnie jest.
— Niby jak? Wykrywaczem kłamstw? — zadrwiła, odwracając się za mężczyzną. Brunet odszedł o jakieś dwa nieśpieszne kroki od blatu, przyglądając się uważnie nastolatce. Widać było, że nie czuła się zbyt komfortowo, wiedząc, że dwójka dorosłych przyglądają się jej ruchom. Nic jednak nie mówiła. Tony uderzyła zaraz różnica pomiędzy Peterem a Fallen. Może fakt, iż myślał o tej dwójce sprawił, że wcale nie chciał posłuchać Clinta?
— Polecimy do Norwegii — oznajmił spokojnie właściciel budynku, zerkając kątem oka na agentkę. Upił jakby nigdy nic łyk gorącej kawy, obserwując, jak przez twarz kobiety przebiega naraz mnóstwo emocji. Miał ochotę się zaśmiać, kiedy usta rudowłosej rozchyliły się w geście zdumienia. — Jesteś ostatnio bardzo nerwowa, Natasho — zauważył uszczypliwie, co po części było prawdą. Tylko nie “ostatnio”, a od momentu przyjścia Fallen do Avengers Tower. Czuła się zagrożona i osaczona, nie wiedziała, skąd ona jest i czego chce, a jej kłamstwa wcale nie pomagały.
— Zwariowałeś — oznajmiła, mówiąc to przez zęby i wkładając w to tyle jadu, ile mogła z siebie wycisnąć. Tony zbył jej reakcję pustym śmiechem.
— Daj spokój, przecież chcesz wiedzieć, czy mówi prawdę — stwierdził, całkowicie skupiając się na rudowłosej. Romanoff denerwowało to, że nie potrafił niczego robić poważnie. Nawet jeśli rozmawiał o czymś poważnym, wcale na takiego nie wyglądał. Zbywał wszystkich głupimi żarcikami, docinał i robił sobie żarty. Czasami (bardzo często) Natasha myślała, że Tony jest tak naprawdę nastolatkiem zamkniętym w ciele mężczyzny.
— Nie, chcę znać prawdę — powiedziała, zaplatając ręce na klatce piersiowej. Teraz już nawet nie musiała mieć ubranej bluzy, żeby czuć ciepło – Stark idealnie rozgrzał temperaturę w jej ciele. Nienawidziła być zdenerwowaną.
— Nie widzę różnicy pomiędzy jednym a drugim — oznajmił z uśmiechem, wzruszając jakby nigdy nic ramionami. Natasha wzięła głęboki wdech, nie chcąc nagle zacząć wrzeszeć na Tony'ego, bo czuła, że jeszcze jedno słowo z jego ust doprowadziłoby ją do szału. Przycisnęła palce do skroni i odeszła kawałek, nie chcąc już wysłuchiwać Starka.
— Skończyłam.
Łuk faktycznie wyglądał teraz jak łuk.
Natasha nie mogła powiedzieć, że nie była tym zdenerwowana, bo cholera, rzadko się zdarzało, żeby nie miała racji. A jednak – na stoliku leżała teraz broń, wyglądająca tak, jak powinna wyglądać. Brakowało w nim jedynie cięciwy, która, choć bardzo wytrzymała, musiała pęknąć, kiedy pod stopami Fallen nagle brakło ziemi. Dziewczyna odłożyła na bok śrubokręt i podniosła łuk, który zaraz oddała starszym.
— Patrz. Łuk — powiedział uszczypliwie Tony, biorąc przedmiot do ręki. Natasha obrzuciła przedmiot i uśmiech Starka krótkim wzrokiem, w złości zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Masz ochotę na szybki lot do Norwegii? — to pytanie skierował do dziewczyny, która obserwowała ich z niewiarygodną uwagą. Romanoff nawet z odległości mogła zauważyć, że po tym zdaniu nastawienie dziewczyny się zmieniło. Szczęka bardziej się zacisnęła, a powieki zamrugały szybciej. Odrzuciła jednak tę wizję.
— Do Norwegii? Po co? — zapytała, przestępując z nogi na nogę. Nie chciała tam wracać. Bała się, że mogłaby ściągnąć na Avengersów niebezpieczeństwo, a z tego, co wiedziała, nie mieli w planach nigdzie wyruszać. Nie miała w sobie żadnych nadajników (słyszała, jak Banner podczas badania mówił to do Natashy), co nie zmieniało faktu, że nie była tam bezpieczna.
— Sprawdzić, co się stało — odpowiedział Tony, podchodząc do metalowej szafki, na której położył łuk. Fallen posłała broni tęskne spojrzenie, ale nie powiedziała na ten temat nic. Jedynie westchnęła, cicho i tak, żeby nie widzieli.
Nie chciała tam wracać.
Natasha zaprowadziła ją z powrotem do celi. Nie rozmawiały przez całą drogę, co dla dziewczyny było bardzo niezręczne. Potem tylko wodziła za kobietą wzrokiem, aż ta nie zniknęła za drzwiami. Wtedy nastolatkę po raz kolejny uderzyła gorzka świadomość, że nie ma już nikogo. Nie miała najmniejszej ochoty zmierzyć się w tak krótkim czasie ze zgliszczami organizacji i krwią, która na pewno była widoczna na ziemi. Nie chciała tego robić, ani teraz, ani nigdy w życiu. W końcu nie planowała powrotu do Norwegii w najbliższym czasie i w przeciągu kolejnych osiemdziesięciu lat (o ile tylu dożyje, bo choć była optymistką, w takie cuda nie wierzyła). Siedziała więc na polowym łóżku, przypominając sobie coraz więcej chwil spędzonych w organizacji. Nie znosiła takich momentów – denerwowały ją. Dlatego z radością zareagowała na otworzenie przez kogoś drzwi. Odwróciła się w ich stronę, szybko rozpoznając męską sylwetkę. Osobnik musiał jednak przejść kolejne kilka metrów, żeby w pełni odgadła, kim jest.
Steve Rogers ewidentnie nie był czymś zadowolony.
— Gotowa? — zapytał, podchodząc od razu do panelu sterującego, by otworzyć drzwi od pomieszczenia. Nie była gotowa, nie chciała być gotowa, nie miała zamiaru być gotowa. Pokiwała jednak głową, wychodząc z pokoju, by dołączyć do mężczyzny. — Nie chcesz jakiejś kurtki? — zapytał, podając jej buty, w których tutaj przyszła. Nie pośpieszał jej, ale i tak założyła je najszybciej, jak potrafiła.
— Nie, dziękuję, nie trzeba — powiedziała, uśmiechając się nad wyraz grzecznie. Steve odwzajemnił uśmiech, wyciągając z kieszeni komunikator. Fallen nie wiedziała, jak go używać i czuła sie przez to zażenowana, ale pocieszała się myślą, że Kapitan Ameryka nie miałby pojęcia o jej zegarku. — Jak to działa, że tarcza po rzucie wraca do pana? Fale magnetyczne? — zapytała, zerkając na tarczę, którą Steve miał na plecach. Mężczyzna zerknął na nią, nieco zmieszanym wzrokiem, zanim odważył się wypowiedzieć na ten temat.
— Wydaje mi się, że powinnaś zapytać o to Starka — przyznał, pocierając ręką kark. — I wystarczy Steve — dodał, posyłając nastolatce miły uśmiech. Pokiwała głową, odwzajemniając gest. — Jak masz na imię? — zapytał po kilku minutach ciszy, które spędzili na drodze do schodów. Musiał nieco zwolnić, kiedy zorientował się, że rudowłosa prawie za nim biegła i teraz szli jej tempem.
— Fallen.
— Niecodzienny pseudonim.
Steve już nie zadawał więcej pytań na ten temat.
Prawda była taka, że od śmierci matki, nikt nie mówił do niej po imienia nastolatki. Kobieta była jedną z niewielu osób, które też go używały, bo w organizacji była po prostu upadłym dzieckiem, które na teście sprawnościowym zaliczyło wpadkę. Ale to też było okay – mogła młodszym dzieciakom wciskać kit, że “spadła z wysokości, łamiąc nogę, a że było to poważne złamanie, musieli całkowicie usunąć kość udową na sztuczną i na cześć tego zdarzenia dostała tę ksywkę”. Niewiele osób wiedziało, że ta wysokość miała nie więcej niż 3 metry, a na dole czekał na nią jeden z najbardziej miękkich materacy, na jaki kiedykolwiek upadła. Poza tym, nawet w niektórych papierach miała wpisany pseudonim – tak było szybciej, sprawniej i każdy wiedział, o kogo chodziło.
Przez korytarz główny przeszli do tego tylnego, gdzie Steve zaprowadził nastolatkę na lądowisko. Nigdy nie widziała takiego modelu, więc nic dziwnego, że przez chwilę zapomniała o postawieniu kroku. Szybko pozbierała się z oszołomienia, a następnie dogoniła Steve'a, który tylko zerknął na nią przez ramię. Nie bała się lotu. Zawsze chciała siąść w samolotowym fotelu i polecieć... właściwie gdziekolwiek, chciała po prostu spędzić kilka godzin w podniebnym autobusie. Steve kątem oka spoglądał na nastolatkę, w której narastało podekscytowanie i uśmiechnął się delikatnie. Wyglądała jak on, kiedy pierwszy raz stawiał kroki na pokładzie samolotu. Różnica była jednak między nimi taka, że on potrafił to zachować. Nastolatka już nie do końca, choć była na dobrej drodze.
— Musimy chwilę tutaj zaczekać — oznajmił, zatrzymując się kilka metrów przed samolotem. Dziewczyna pokiwała głową, siadając na idealnie białym murku (co zdawało się być wręcz niemożliwe) i wbiła w niego wzrok. Nie było tu pasu startowego. Wywnioskowała więc z budowy samolotu, iż działa on na podobnej zasadzie, co helikoptery, co wydawało się być bardzo dobrym rozwiązaniem.
— Lecimy na wycieczkę, nie na kolejną misję — zadrwił Tony, wychodząc nagle zza samolotu. Steve razem z Fallen odwrócili się w stronę mężczyzny, który narzucił na siebie marynarkę – oprócz tego, wyglądał tak samo, jak godzinę wcześniej.
— Więc po co ci to? — zapytał, wskazując podbródkiem niebieski trójkąt, który Tony miał na klatce piersiowej. Była to zbroja, pojawiająca się po uprzednim dwukrotnym stuknięciu w jej niebieski ekranik. Tony nie brał jej praktycznie w ogóle, choć była najnowszą (i najlepszą) bronią. Tłumaczył to “brakiem okazji”, ale każdy wiedział, że po prostu czekał, aż stanie się coś poważniejszego. Zazwyczaj ubierał więc na siebie nieco starszą zbroję.
— Szykowne, nieprawdaż? — uśmiechnął się szelmowsko, rozkładając na boki ręce. Steve przewrócił oczami. — Bucky zostaje na posterunku, cała reszta leci z nami — powiedział mężczyzna, rozglądając się w poszukiwaniu pozostałej trójki. Rogers zmarszczył brwi.
— Już sam fakt, że bierzesz prawie wszystkich Avengersów wiele mówi, Tony — stwierdził blondyn, przekrzywiając głowę w bok.
— Lepiej mieć za dużo ludzi, niż nie mieć ich w ogóle — powiedział Stark, puszczając mężczyźnie oczko. Steve doskonale wiedział, że brunet nawiązywał do jego akcji odbicia Bucky'ego podczas wojny, na którą wybrał się całkowicie sam. Wykonał tęczówkami pełne koło, ignorując radosną minę miliardera.
— O co chodziło panu Starkowi? — spytała Fallen, kiedy brunet odszedł w kierunku samolotu. Steve zerknął na nią mrużąc delikatnie oczy. Wyglądał, jakby zastanawiał się nad wytłumaczeniem tego rudowłosej. Ostatecznie westchnął i uniósł kąciki ust.
— O nic. Lubi się czasem podroczyć — powiedział w końcu, opierając się o niski murek, na którym siedziała już dłuższą chwilę. Pokiwała głową, dając znać, że przyjęła to do wiadomości i zaczęła się rozglądać. Avengers Tower było naprawdę imponującą budowlą – biała, wyróżniała się na tle zieleni, do tego była wysoka i na pewno miała w sobie mnóstwo pomieszczeń. TOS był zupełnie inny. Dla lepszego kamuflażu ściany były ciemne, a okna zostały umiejscowione głównie na piętrze. I wokół było cicho.
— Dobra, ładujcie się. Natasha i Clint już idą — powiedział Stark, stojąc w wejściu samolotu ramię w ramię z Brucem. Blondyn odbił się więc od murku, po uprzednim zerknięciu na przyjaciół i ruszył w stronę quinjetu. Fallen szybko zeskoczyła z niskiej budowli, karcąc się w duchu za tak gwałtowny i zupełnie niepotrzebny ruch (bądź co bądź minął tylko jeden dzień), i dogoniła Steve'a, który najwidoczniej na nią czekał. Nie było to spowodowane troską (tak myślała), raczej sprawdzeniem, czy na pewno idzie w tę stronę.
Przez umysł szatynki przeszła myśl, że nie do końca zdawali sobie sprawę z braku chęci do ucieczki. Bo taki był fakt – nie chciała uciekać. Nie miała też zbytnio dokąd. W USA była pierwszy raz w życiu, a najbliższa rodzina mieszkała tysiące kilometrów stąd. Bała się tylko, że Avengersi postanowią zostawić ją w Norwegii, co zdecydowanie zmniejszyłoby szanse na dożycie dziewięćdziesięciu siedmiu lat, i że przez tę wycieczkę stanie się coś amerykańskim bohaterom. Z drugiej strony, wiedzieli, co robią. Wywnioskowała to po stroju Steve'a, zbroi Tony'ego i broniach, jakie mieli ze sobą Clint i Natasha. Nie odstawiała żadnych cyrków przed wejściem do samolotu, zrobiła to tak, jakby robiła to już milion i jeden raz (a przynajmniej miała nadzieję, że tak wyglądała).
— Młoda idzie na pasażera — oznajmił Tony, wskazując miejsce usytuowane trochę za pilotem. — Clint stery. Reszta róbcie co chcecie, bylebyście dolecieli tam w jednym kawałku — dodał, idąc jakby nigdy nic na przód samolotu.
Barton ściągnął z pleców kołczan, nie komentując wypowiedzianych przez Starka słów. Obrzucił jednak wzrokiem dziewczynę, zatrzymując się nieco dłużej na oczach nastolatki. Rudowłosa dzielnie wytrzymała jego spojrzenie, robiąc to samo w stosunku do starszego i to on jako pierwszy przerwał niemą wojnę. Tutaj jednak nie było przegranych i zwycięzców. Mężczyzna swobodnym krokiem podszedł do fotela i zasiadł przy sterach, zakładając na uszy duże słuchawki.
— Lepiej wycisz sobie trochę aparat — powiedział, nawet nie odwracając się do rudowłosej. Fallen nie wiedziała, skąd Clint miał pojęcie o działaniu przedmiotu, ale zgodnie z jego słowami, wyciszyła przedmiot. Dziwnie było znowu mieć świadomość, że nie słyszy się prawidłowo, ale nie zaczęła na to narzekać. Właściwie, po dotarciu tutaj, zaniechała wielu rzeczy, które były w jej naturze.
— Leciałaś kiedyś samolotem? — zapytał Stark, siadając obok Clinta. Zapiął pasy, więc Fallen zrobiła to samo.
— Ani razu — przyznała, siadając na krześle prosto. Szczerze mówiąc, już nie pamiętała, czy tak było. Ponoć jeszcze jako niemowlę matka wpakowała ją do samolotu, ale nie wiedziała, czy przypadkiem sobie tego nie wymyśliła. Bo tak też mogło być.
— Więc szykuj się na długie pięć godzin — oznajmił brunet, zakładając ręce za głowę. Clint odwrócił się, mówiąc do reszty, żeby już usiadli i zapięli pasy i uruchomił maszynę. Fallen była zafascynowana panelem sterującym, który w głównej mierze był dotykowy i holograficzny. Stark widział jej zachwycenie całym systemem i nie mógł się nie uśmiechnąć na ten widok. Od razu przypomniał mu się wyraz twarzy Petera, słysząc o siłowni i innych udogodnieniach, które usytuowane były w Avengers Tower. Jemu jednak szybko minęło i to bardzo martwiło Starka. Z resztą, nie tylko to.
— Co u Petera? — zagadał Clint, kiedy Tony odwrócił się przodem do szyby, zakładając słuchawki. Byli już w powietrzu – Barton miał niesamowitą zdolność gładkiego startowania i lądowania. Wpisał szybko cel podróży i zaczął kierować się zgodnie z drogą, włączając autopilota.
— Dobrze — odpowiedział krótko, wykładając nogi na pustą część panelu. ręce spod głowy przełożył na brzuch, wbijając wzrok przed siebie.
— Wiesz, że jak dzieciak na ciebie krzyczy, to nie jest dobrze? — zapytał Clint, posyłając koledze krótkie spojrzenie. Stark przewrócił oczami – to jasne, że podsłuchiwał jego rozmowę z Happym. Pewnie o tym wiedziała już Natasha i tylko kwestią czasu będzie dowiedzenie się tego przez Steve'a.
— Peter jest po prostu nerwowy. Jeszcze nie przyzwyczaił się do nowego miejsca — stwierdził od tak, wzruszając ramionami. To też było kłamstwo. W rzeczywistości nie miał pojęcia, co mógłby zrobić, żeby przedostać się przez gruby i wysoki mur, który zbudował wokół siebie Peter przez ostatnie osiem lat.
— Wiesz, że możesz na nas polegać? Jeśli masz jakiś problem, możesz mi o tym powiedzieć — oznajmił łagodnie Barton, zwalniając w fotelu blokadę i odwracając się przodem do Tony'ego. Pokazał dziewczynie, że może odpiąć pasy i sam zrobił to samo.
— Młoda, choć na chwilę — powiedział nagle Steve, uderzając lekko oparcie fotela. Nastolatka bez wahania wstała, zostawiając dwójkę mężczyzn samych. Stark wykorzystał tę chwilę, zrzucając tym samym maskę, której Clint był świadomy od początku.
— Opieka nad adoptowanym dzieckiem jest cholernie trudna — powiedział, robiąc to samo, co zrobił Barton. Widać było, że Tony nie spał za dobrze tej nocy. — Jeśli powiecie z Natashą choć słówko o tym Steve'owi, przysięgam, wykopię was z Avengersów i zastąpię Wilsonem i Barnesem — dodał, ostrzegawczo wystawiając palca w stronę mężczyzny. Clint zaśmiał się krótko.
— Spokojnie, nic spomiędzy nas nie wyjdzie — powiedział, zerkając na opustoszały korytarz. — Słyszałem, że młody ma problemy w szkole — zaczął ostrożnie, starając się wybadać teren, po którym miał zamiar przejść. Tony przytaknął.
— Z rówieśnikami — poprawił Stark, opierając się o fotel. Uwielbiał latać samolotem. — Martwi mnie też, że jest taki chudy — dodał z wahaniem, podnosząc wzrok na Bartona. Clint nie śmiał się, nie unosił ust w chamskim uśmieszku. Naprawdę słuchał żaleń Starka. Traktował go poważnie, bo, właściwie, teraz pełnili tę samą rolę.
— Próbowałeś z nim porozmawiać? _ zapytał blondyn, przekrzywiając nieco głowę w bok. Jako ojciec trójki dzieci miał świadomość o “fazach przejściowych”, czy znacznie poważniejszych “fazach nastoletnich” i wiedział, jak sobie z tym radzić. Ale Peter nie był Lilą czy Cooperem.
— Traktuje mnie jak najgorsze zło tego świata — wyznał mężczyzna, zaplatając ręce na klatce piersiowej. — Sam słyszałeś, co działo się w samochodzie — dodał, wzruszając ramionami. Nigdy nie czuł się aż tak bezsilny i, mówiąc całkowicie szczerze, nie miał ochoty tak się czuć. Wolał mieć sprawy w swoich rękach, a nie puszczone z wiatrem.
— A psycholog? — zaproponował Clint, przekrzywiając głowę na lewo. — W twojej obecności czuje się skołowany, może u specjalisty trochę się otworzy?
— Być może — westchnął Tony przecierając zmęczone oczy. — Pójdę sprawdzić, co robi reszta — powiedział po dość długiej chwili, ściągając z głowy czarne słuchawki. Barton pokiwał głową odwracając się z powrotem w stronę sterów.
Pięć godzin lotu szybko zrobiło się bardzo nudne, dlatego Fallen z radością przywitała tak charakterystyczne dla Norwegii fiordy. Sekundę po tym, dziewczynę opanował strach – co jeśli wroga organizacja nadal okupowała Gursken? Co jeśli czekają, żeby zaatakować? Nerwowo chodziła po górnym pokładzie, w między czasie wspominając Clintonowi o jej rodzinnym mieście, w którym mieściła się jej organizacja. Z każdą sekundą co raz bardziej nie chciała widzieć gruzu, który kiedyś tworzył ściany dużego budynku. Zauważyła to Natasha – obserwowała z daleka nastolatkę i nie odzywała się żadnym słowem. Córka Sølvi zdawała się nie widzieć tego, bo nie zareagowała na to ani razu. Koniec końców zeszła na dół i jak zaczarowana patrzyła przez szybę, podziwiając miasta z lotu ptaka. W końcu zobaczyła również Gursken.
— Fallen, podejdź no tu — powiedział Tony, machając ręką w jej kierunku. Nastolatka posłusznie zmniejszyła między nimi odległość, przyglądając się holograficznej mapie miasta. — Gdzie jest ta organizacja? — zapytał, zerkając na nią ponad ramieniem. Młoda kobieta szybko wskazała miejsce zgliszczy, a następnie usiadła na krześle za Clintem.
— Szkoda lądować — oznajmił wtedy Barton, wstrzymując lot prawie nad lasem. — Niczego tutaj nie ma — dodał, nie chcąc trzymać nikogo w niepewności.
— Co? — rudowłosa zdołała wydusić z siebie tylko jedno słowo, zanim dopadła do szyby, z której mogła popatrzeć w dół. I choć bardzo wierzyła, że łucznik robił sobie żarty, nie mogła walczyć z widokiem pustego miejsca.
Na dawnej parceli Tajnej Organizacji Szpiegowskiej, nie leżały nawet pojedyncze kawałki ścian
— Już skończyliśmy marnować czas? — zapytała Natasha, podchodząc do trójki osób z zaplecionymi rękoma na piersiach. Nie patrzyła na Fallen, wbijała raczej wzrok w Tony'ego.
— Ona tu stała, naprawdę — norweski akcent zaczął być teraz bardziej słyszalny, niż przed paroma chwilami. Wszyscy wiedzieli, że to przez zdenerwowanie nie mogła nad tym zapanować. Wpatrywała się w las i czuła, jak powoli krew odpływa jej z twarzy. Wyszeptała parę słów w swoim ojczystym języku, czego żadno z nich nie zrozumiało i szybko podciągnęła rękaw za dużej bluzy. W zegarku miała wszystko – zdjęcia, raporty, dokumenty. Problem w tym, że jego też nie było. — Zgubiłam zegarek — sapnęła nerwowo, patrząc na białe miejsce na nadgarstku. Dalszej części jej wypowiedzi nie zrozumiał już nikt – z nerwów przeszła na norweski, blednąc chyba jeszcze bardziej.
Clint jako jedyny wstał z fotela, ściągając słuchawki z uszu. Nie znał dziewczyny, ale nie mógł patrzeć na jej histerię.
— Młoda — powiedział spokojnie, łapiąc nastolatkę za ramiona. Od razu wzięła głęboki wdech, patrząc w oczy starszego. — Spokojnie, okay? Wrócimy do Avengers Tower i tam opowiesz nam całą prawdę, bez ściemniania — dodał, przekrzywiając nieco głowę w bok.
— Jest podobna do ciebie — stwierdził cicho Tony, pochylając się w stronę Natashy. Kobieta gwałtownie odwróciła się w stronę Starka, który jakby nigdy nic stał w miejscu, trzymając dłonie schowane w kieszeni. — Nie chcesz nam czegoś powiedzieć?
— Czy ty siebie do cholery słyszysz? — zapytała zirytowana, mierząc mężczyznę morderczym wzrokiem. Założyła ręce na klatce piersiowej, nie chcąc nagle stracić panowania nad sobą (co było bardzo prawdopodobne) i wbiła paznokcie w ramiona.
— Wydaje mi się, że macie te same gesty i sposób przekazywania wszystkiego — stwierdził spokojnie, patrząc, jak Clint oddala się trochę z nastolatką, żeby uspokoić ją bez osób trzecich.
— Nie miała ojca, nie matki! — Romanoff naprawdę już nie wytrzymywała. Denerwowało ją głupie gadanie przyjaciela, który, szczerze mówiąc, był wielce zadowolony z wyprowadzenia agentki z równowagi.
— Wierzysz jej w tej kwestii? — zapytał, odwracając się całkowicie w stronę rudowłosej. Rosjanka zaklęła siarczyście w swoim języku i po gwałtownym odwróceniu się, poszła w stronę górnej części pokładu. Minęła przy tym Steve'a, który przez cały czas stał obok schodów, w milczeniu obserwując narastające napięcie.
•⏺️•⏺️•⏺️•
4410 słów ^^
przez cały dzień miałam tak potężny shit mood, że przez niego cały rozdział wydaje mi się do dupy [pls nie piszcie mi, że jest świetny czy coś – sama muszę przyjąć do wiadomości, że prawdopodobnie nie jest tak, jak myślę] poza tym, alleluja, udało mi się opublikować rozdział na czas i to wcale nie aż tak późno! :D
nie ma organizacji? ale jak to? cóż, na każde pytanie przychodzi kiedyś odpowiedź, czyż nie?
tasha przeklęła po rosyjsku :0 powiem Wam tak – robi to tylko wtedy, kiedy ktoś/coś naprawdę ją zdenerwuje :pp
co mogę więcej powiedzieć, rozpoczyna się akcja, na którą czekałam :)))
•
•
•
•
•
•
koszyk na opinie: \______/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top