12. runnin' different girl

        Kilka następnych miesiący były koszmarem.

        Fallen nie pamiętała, żeby kiedykolwiek trenowali tak często i tak dużo. Ku jej niezadowoleniu, czas lekcji został skrócony, co wywołało oburzenie nie tylko u niej. Domyślała się jednak, że jest to spowodowane obecnością Erno Karolyim, który na zmianę z Todorem Vido uczestniczyli podczas ich ćwiczeń. Z początku bardzo przeszkadzała jej obecność jednostki wojskowej – rozpraszała się za każdym razem, kiedy z nudów postanowili się przejść. Potem nie mogła już znaleźć odpowiedniego rytmu. Z czasem jednak nauczyła się nie zwracać na nich aż tak bardzo uwagi.

        W grupie Åsil, oprócz smutku i zmęczenia, krążyła też żałoba. Zrobiło się między nimi dziwnie, atmosfera cały czas była gęsta i napięta, a rozmowy już nie przebiegały na luzie. Fallen nie chciała ciągle myśleć o Niko, wystarczył jej widok Inger, która bardzo przeżyła śmierć młodszego przyjaciela. Stosunki międzyludzkie bardzo u niej ucierpiały – odzywała się oschle i bez uczuć, ignorowała nawoływanie i przestała zwracać uwagę na większość rzeczy wokół siebie. Ale kiedy wracała do pokoju i brała prysznic, szatynka słyszała, jak płacze. A ona nie mogła jej nawet pomóc.

        Któregoś dnia Inger wróciła do pokoju w króciutkich włosach. Miała takie ładne, długie blond kosmyki, których nigdy jeszcze nie ścinała i którymi Nikolai tak bardzo lubił się bawić. Chłopak często powtarzał też, że Fallen dobrze wyglądałaby z rudymi włosami. Nastolatka postanowiła uhonorować jego ciągłe prośby o zmianę fryzury dopiero wczoraj. Od razu stwierdziła, że mogła zrobić to wcześniej – poczuła się odrobinę lżej.

        Rozmowy przy ich stole też ucichły. Czasami to wyglądało tak, że wręcz zmuszali się do podejścia i siąścia na ławkach. Długie rozmowy zmieniły się w krótkie pytania i lakoniczne odpowiedzi, a o śmiechu nawet nie było mowy. Każdy wiedział, że było źle, nikt jednak nie był w stanie tego naprawić.

        Od śmierci Niko zaczęły też dziać się inne, bardziej lub mniej, dziwne i niewytłumaczone rzeczy. Fallen czuła się niekomfortowo, przechodząc obok obstawionych drzwi do piwnic. Przestała też wychodzić z budynku w czasie wolnym. Ochroniarze kręcili się wokół organizacji, patrolując obszar pokryty drzewami i nie reagowali miło, kiedy ktoś z nich przechodził. Coś się działo. Wiedziała o tym.

— Jesteś przewrażliwiona — usłyszała pewnego razu od zdenerwowanego Crisa, kiedy opowiadała mu o dwójce nowych pracowników, których zauważyła na korytarzu prowadzącym do piwnicy. Fallen nie mogła uwierzyć, że
usłyszała coś takiego z ust najlepszego przyjaciela i dopiero wtedy zrozumiała, że została z problemem sama.

        Podświadomość kazała jej działać w sposób, który był lekkomyślny i niebezpieczny. Co dwa dni wynosiła ze składziku na broń strzały, noże myśliwkie, kołczan, a wczoraj nawet, oprócz podkradzionego ze stołówki jedzenia, ulubiony łuk, który naprawdę ciężko było ukryć przed wzrokiem wszystkich. Odkryła jednak, że w czasie kolacji, po korytarzu nie kręci się aż tak dużo osób, więc to i skryte korytarze bardzo jej pomogły. Mniejsze rzeczy chowała do niewielkiego plecaka, który taśmą przykleiła do spodu łóżka. Był tam już pełny kołczan i oczywiście broń.

        Może faktycznie była przewrażliwiona. Może też była już zmęczona i źle odczytywała to, co działo się wokół. Nie mogła jednak znieść myśli, że być może wiedziała, co się stanie, i nie reagowała.

        Po kolejnej nerwowej i niezbyt przespanej nocy, nastolatki skierowały w stronę jadalni. Inger nie kryła swoich kroków. Fallen miała wrażenie, że chciała pokazać wszystkim, że idzie, że jest wściekła, że nie pogodziła się ze śmiercią Niko. Niby szły ramię w ramię, ale to już nie było to samo, co przed kilkoma miesiącami. Blondynka wcisnęła ręce do kieszeni bluzy i kroczyła szybko, nie zwracając uwagi na młodszą przyjaciółkę. Jasne, że chciała o tym pogadać, doradzić, może wspomnieć o wizycie u psychologa, ale jak miała to zrobić? Amdal nie słuchała. Nie wykazywała żadnej chęci na poprawę własnego stanu. Nie obchodziło jej już nic.

— Chcesz wyjechać na Węgry? — zapytała Fallen, przekrzywiając głowę w jej stronę. Może tak byłoby lepiej? Rudowłosa chciała, żeby jej przyjeciele zostali zabrani z Norwegii, żeby byli z dala od organizacji. Nie było tu bezpiecznie.

— Może — mruknęła, patrząc z wyraźną wyższością na mijanych nastolatków. A przecież Fallen wiedziała, że wcale nie czuła się od nich lepsza. — Miałabym już pracę. Swoją jednostkę — wzruszyła ramionami. Fallen chciała wierzyć, że ten gest wyglądał, jak ten starej Inger, ale był jak każdy inny. Bez znaczenia.

— Czyli rozważasz zostanie tutaj? — serce młodszej zabiło nieco szybciej, bo naprawdę nie chciała, żeby tu zostawali. Cała trójka zasługiwała na coś więcej, niż zostanie w Norwegii.

        Inger zignorowała pytanie, odwracając głowę w drugą stronę. To było do przewidzenia. Tak samo do przewidzenia był fakt, że do stołówki dotrą w ciszy. Fallen jak zwykle uśmiechnęła się do starej Rosjanki, która wydawała obiady, a ta chyba po raz pierwszy odwzajemniła gest. To chociaż trochę podniosło siedemnastolatkę na duchu. Zabrała tacę ze śniadaniem i po standardowym manewrowaniu między stołami, znalazła się przy tym, należącym do ich paczki. Cris wraz z Erikiem siedzieli już przy blacie, jedząc jajecznicę z parówkami bardziej w stylu “jak trzeba, to trzeba”, aniżeli z chęci ukojenia głodu. Z resztą, teraz chyba połowa ich grupy przychodziła na posiłki z takim nastawieniem.

— Napięcie między nami mogłoby być seksualne, a nie... takie — stwierdził w końcu Cris, upijając z czerwonego kubka kilka łyków. Nawet jego uwagi przestały ich rozbawiać. A mogłyby to zrobić. Siedzieli sztywno, nie odzywali się do siebie, rzucali tylko od czasu do czasu krótkim spojrzeniem.

— Jest jakie jest, pogódź się z tym — burknęła blondynka, kręcąc widelcem w swoim jedzeniu. Ona i Erik jeszcze ani razu nie odezwali się podczas rozmowy i raczej nie zachodziło się na to, by przerwali obojętną ciszę.

— Nie mam zamiaru się z tym godzić — oznajmił zdenerwowany, powstrzymując się od uderzenia pięściami w stół. — Dlaczego między nami nie może na powrót być normalnie? — spytał po chwili, uspokajając nieco swój głos. Inger jednak nie miała zamiaru zachować spokoju. Uderzyła ręką tak mocno, że najbliżej położone rzeczy podskoczyły na blacie.

— Niko nie żyje — warknęła, patrząc prosto w niebieskie oczy osiemnastolatka. — Spraw żeby wrócił, wtedy będzie normalnie — dodała wściekle i wstała od stolika. Patrzyli, jak wybiega ze stołówki i nie mogli nic z tym zrobić. Blondynka najpewniej poszła wyładować emocje na manekinie, niszcząc go już doszczętnie.

— Ją pierdolę — mruknął blondyn, chowając twarz w dłoniach. Fallen nawet nie miała siły na odezwanie się. To, że już nigdy nie będzie tak samo, jak kilka miesiące temu, było jasne jak słońce. Nie będą już pewnie w stanie do tego wrócić, bo nieważne, jakie podejmą kroki – Inger nie będzie chciała żyć w paczce bez Nikolaia.

— Zjedz coś młoda — Erik kiwnął głową na jej śniadanie. Zauważył, że od przyjścia nie zjadła ani trochę. Sam opierał się o rękę i wyglądał jak ktoś, komu kazali jeść pod groźbą śmierci. Rudowłosa kiwnęła tylko głową.

        Na trening przyszli zaledwie dziesięć minut przed czasem. Już nie widzieli sensu w przychodzeniu za wcześnie. Wszystko robili tak, żeby zrobić, a nie, żeby coś jeszcze z tego wynieść. Nie podobało się to trenerom. Byli jednymi z najlepszych uczących się szpiegów, mieli szansę osiągnąć wiele, ale widać było po nich, że jednak mieli już tego wszystkiego dość. Nikolai nie żył, niewiadomo dlaczego, a oni musieli żyć ze świadomością, że właściwie każdemu z nich mogło teraz coś się stać i nikt nie wiedziałby o tym.

        W milczeniu usiedli pod drabinkami, obserwując ręsztę nastolatków. Inni przynajmniej starali się udawać, że wciąż im zależało. Chociaż, czteroosobowej paczce też zależało – nie tak bardzo, jak innym i też nie tak widocznie. Fallen oparła głowę o ramię blondyna, a ten, po chwili, zrobił to samo.

— Okay dzieciaki, wstawać! — krzyknęła Åsil, zaraz gdy weszła do pomieszczenia. Dźwignęli się z podłogi, podchodząc do powoli ustawiających się rzędów i zajęli swoje miejsca. Inger nie stanęła z Fallen. — Zrobimy rozgrzewkę i zaczynamy trening — zarządziła, jak co ranek, i machnęła na nastolatków.

— Więcej życia, nie zeszliście przed chwilą z łóżek — szepnął Cris prosto w ucho młodszej, kiedy rozpoczęli bieg wokół sali. Nie zdziwiła się, że Åsil po chwili powiedziała dokładnie to samo, co jej przyjaciel. Można powiedzieć, że to był jej popisowy tekst. Mimo tego uśmiechnęła się na dłuższą chwilę.

— Po tym treningu pójdziecie do swoich pokoi i przebierzecie się w kombinezony — oznajmiła kobieta, zwracając tym samym uwagę wszystkich osób. Rzadko kiedy mieli teraz wypady w teren, nie licząc oczywiście tych podsumowujących miesiąc. Było chłodno, norweska jesień nie należała do najprzyjemniejszych. Ostatnio też temperatury bardzo spadały, choć wciąż nie było aż tak zimno. Mimo tego, ucieszyli się. W końcu mieli szansę na wyjście bez spojrzeń, które zdawały się oskarżać ich o każdą możliwą rzecz.

        A jednak, Fallen miała złe przeczucia.

        Chyba dlatego poprzedniej nocy wyniosła wszystkie nagromadzone rzeczy i w kompletnych ciemnościach szła w stronę siatki, która odgradzała organizację od lasu. Trochę przeszła, pewnie ponad kilometr w jedną stronę, ale była z siebie dumna – znalazła dziurę, którą kiedyś wykopała z Crisem (cel nadal jest im bliżej nieznany) i tam włożyła wszystkie rzeczy, jakie przemyciła do pokoju. Nie mogła zasnąć, a skoro i tak przeczuwała, że długo tego nie zrobi, wykorzystała ten fakt. Był to jednak bardzo głupi pomysł, iść w cienkiej pidżamie i bluzie w jesienną noc, bo nawet jak na nią, było po prostu za zimno. Poza tym, bardzo ciężko jest uciec przed szkolonymi ochroniarzami i nie narobić przy tym hałasu. Adrenalina tak jej skoczyła, że z pewnością mogłaby przeskoczyć tą siatkę i przebiec kilka kilometrów bez zatrzymania się. Na całe szczęście nie zapomniała zostawić w plecaku niewielkiego nadajnika, który kiedyś ukradła Sølvi, bo “tak ładnie wyglądał”, więc o znalezienie nie musiała się martwić. Miała nadzieję, że nikomu nie przyjdzie na myśl sprzątać leśnego poszycia na całej parceli, bo z pewnością odkryłby wtedy przykrytą gałęziami i liśćmi dziurę. Ale nawet jeśli odkryliby, że są tam rzeczy, nie znaleźliby szybko osoby, która je tam przeniosła. Co innego, gdyby postanowili przeszukać pokoje. A oni przeszukują wszystko bardzo dokładnie.

        Fallen poczuła mocne uderzenie w bok głowy, który sprawił, że natychmiast straciła równowagę. Zachwiała się, nawet bardzo, co z pewnością spowodowane było oberwaniem w ucho. Przez moment pociemniało jej przed oczami i czuła się zupełnie zagubiona, jakby nie wiedziała, co się dzieje i gdzie jest. Pokręciła gwałtownie głową, odruchowo chwytając się za bolące miejsce i jęknęła cicho, kucając.

— I już nie wstanie — skomentował ktoś i chyba był to Erik, ale szatynka z jakiegoś powodu nie mogła przypisać usłyszanego głosu żadnej osobie. Zamknęła mocno oczy, skupiając się na tym, żeby jakoś utrzymać się w miejscu. Nie czuła się dobrze. Pierwszy raz zdarzyło jej zawiesić się podczas zajęć do tego stopnia, by nie zauważyć nadchodzącego ciosu.

— Możesz wstać? — zapytał inny, troskliwszy głos, dotykając jej ramienia. Otworzyła oczy, mroczki już zniknęły. Kucała przed nią oczywiście Åsil. Kiwnęła głową, choć nie była do końca pewna, czy na pewno będzie w stanie przejść kilku kroków. — Mamy idealny przykład, że lepiej nie zasypiać podczas sparingów — powiedziała kobieta, wstając. Podała dziewczynie rękę i podniosła ją do pionu.

— Przepraszam — powiedziała, zagryzając dolną wargę. Jasne, że było jej wstyd. Jedna z lepszych podopiecznych, która nigdy nie traciła gardy podczas symulowanych walk, nagle oberwała i to najgorzej wykonanym uderzeniem.

— Wracajcie do swoich zajęć — oznajmiła rudowłosa, odchodząc od Fallen i Cajsi Gandersen. Dziewczyna posłała jej współczujące i chyba odrobinę przepraszające spojrzenie, na które szatynka zareagowała delikatnym, krótkim uśmiechem.

— Wszystko w porządku? — zapytała głosem, w którym słychać było zmartwienie. A przecież nawet się dobrze nie znały. Kilka razy minęły się na korytarzu i grały w przeciwnych drużynach na świetlicy i na tym kończyła się lista. Cajsa była nowa – została przydzielona do jednostki Fallen może dwa tygodnie temu, kiedy w jej grupie zrobiło się nieciekawie. Znowu liczyli szesnaście osób, ale Cajsa nie zastąpiła Niko. Była pomocna i cholernie troskliwa, ale nigdy nie byłaby w stanie dorównać brunetowi.

— Tak — odpowiedziała krótko, przybierając z powrotem pozycję wyjściową. — Naprawdę, nie musisz się martwić — dodała, widząc jej zmartwiony wzrok. Gandersen westchnęła – nie była nawet w stanie kłócić się z kimś takim, jak córka Sølvi. Kolejna rzecz różniąca ją od Nikolaia, za szybko się poddawała. Nie była to cecha pożądana u młodego agenta.

        Po treningu, Fallen jako pierwsza wyszła z pomieszczenia. Nie czekała na Inger, Crisa czy choćby Erika. Potrzebowała być sama, tak bardzo i tak długo, na ile jest to możliwe. Nierówny krok był więc dobrze słyszalny w korytarzu, którym szła w stronę swojej sypialni. W środku zamknęła za sobą drzwi i wyciągnęła z szuflady kombinezon. Zdecydowanie za długo nie miała go na sobie. Czarny strój dopasowywał się do jej ciała idealnie. Przez “rurki”, dopieszczające wygląd ubrania, przeszła ciemna, fioletowa poświata, dająca znać, iż system został wybudzony. Podobało jej się to, że tylko ona mogła w pełni korzystać z funkcji szpiegowskiego “ciuszka”, który głównie odpowiadał za utrzymanie stałej temperatury ciała. Idealnie wyłapywał nawet najdrobniejsze zmiany i sam decydował o ogrzaniu lub ochłodzeniu organizmu.

        Fallen przerzuciła warkocz na prawe ramię i na tę samą stronę przekrzywiła delikatnie głowę. Ze zdumieniem musiała przyznać, że przypominała mamę. Nigdy nie wyglądała, jak ona. Sølvi twierdziła, że była bardziej podobna do ojca i Fallen niesamowicie to irytowało. Nigdy sama nie mogła w pełni tego stwierdzić, bo kobieta nie opowiadała o nim w ogóle. Poza tym, zbyt wiele rzeczy je różniło, by móc powiedzieć, że są jak dwie krople wody. Przede wszystkim, miały inny odcień włosów. Kolor oczu też się nie zgadzał. Sølvi miała chyba (na pewno) też większe krągłości. Dziewczyna wpatrywała się w swoje odbicie i czuła powoli narastającą tęsknotę, która w żadnym stopniu nie była przyjemna. Odsunęła się szybko od lustra, a następnie wypadła z łazienki. W tym samym momencie Inger postanowiła wejść do pokoju, co spowodowało głośne zderzenie się pary drzwi. Blondynka zaraz obrzuciła młodszą zdziwionym spojrzeniem.

— Co ty robisz? — zapytała osiemnastolatka. Stała w progu, trzymając drzwi jedną ręką i wpatrywała się prosto w siedemnastolatkę. Fallen zauważyła u dziewczyny delikatnie przekrwione oczy, dlatego nie powiedziała nic – zwyczajnie ją do siebie przytuliła. — Puść mnie, muszę się przebrać — oznajmiła blondynka po kilku dobrych minutach stania i wdychaniu jakiegoś ładnie pachnącego żelu młodszej.

— Czekać na ciebie? — zapytała, zabierając z biurka telefon. Zostawiła go jak zwykle na noc przy ładowarce, dlatego z niewidocznym uśmiechem schowała naładowane do pełna urządzenie. Zaczęła też obserwować, jak brązowooka wyciąga z szuflady kombinezon.

— Nie — powiedziała lakonicznie, wchodząc do łazienki. — Dojdę do ciebie za chwilę — powiedziała, zmuszając się do uniesienia kącików ust. Córka Sølvi odwzajemniła gest – ze strony Amdal naprawdę było cudem, że się uśmiechnęła, zwłaszcza w takim okresie. A Fallen doceniała każdą, chożby najdrobniejszą rzecz.

        Nastolatka wyszła z pokoju prosto na korytarz, po którym już krążyło kilka dziewcząt z jej grupy. Niektóre w ruchu wiązały kucyki, inne poprawiały kombinezon. Rudowłosa szybko wyszła z części sypialnianej, ruszając w kierunku bocznego wyjścia, bo szczerze nie znosiła tego głównego. Wiecznie stało tam mnóstwo ludzi, którzy z jakiegoś powodu ubzdurali sobie przeprowadzić rozmowę właśnie tam i zawsze czuła się niezręcznie, przechodząc tamtędy. Nie pokazywała tego, rzecz jasna, po prostu dusiła w sobie to uczucie, przyśpieszając swoje kroki. Potem zrezygnowała z tego całkowicie, używając do wychodzenia tylko bocznych wrót. Tam też się skierowała. Nie było przy nich ochroniarzy, więc opuściła budynek szybko i cicho. Pod dwóch krokach po kostce nie zostało nic, zastąpiły ją natomiast suche liście, które szeleściły za każdym postawieniem stopy. Nie lubiła tego – bardzo utrudniały poruszanie się nie tylko w grupie, ale też samemu. Wyćwiczone uszy siłą rzeczy wychwytywały nawet tak drobny dźwięk. Kopnęła jakąś gałązkę i rozejrzała się wokół. Nikogo nie było. Wiatr wprawiał w ruch przerzedzone korony drzew i niósł dalej rzadki świergot ptaków. Sprzed budynku słyszała sporadycznie uniesione głosy, toteż skierowała się tam. Z radością wdychała świeże, leśne powietrze, okrążając właściwie cały budynek, by w końcu stanąć przed nim. Piątka nastolatków stała już w niewielkiej grupce, przepychając się między sobą i zakładając się najpewniej o rzeczy, których nie do końca potrafią wykonać. Zauważył ją Cris.

        Chłopak powiedział coś do kolegów, którzy poklepali go po plecach i wypuścili z okręgu. Wszystkie mięśnie blondyna były idealnie podkreślone dzięki kombinezonowi i nastolatek doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W ogóle wiedział, że wyglądał cholernie dobrze i nie potrzebował, żeby ktoś mu o tym mówił. Chyba, że w formie flirtu.

— Przejdźmy się — powiedziała zaraz, gdy był już blisko niej. Bez wahania kiwnął głową i zrównał z nią krok. Szli powoli, nie tak jak zwykle. Może byli zmęczeni, może im się nie chciało, może mieli dość życia w pośpiechu. Może to wszystko na raz.

— Chciałbym wyjechać gdzieś dalej, niż okolice Gursken — wyznał, po kilku minutach chodzenia. Mogli sobie pozwolić na dłuższy spacer, bo dzięki jakiemuś dzieciakowi, wyjście zostało opóźnione. Szkoda młodego, ale cóż, wolne to wolne. — I najlepiej dalej niż Norwegia.

— Nie lubisz Norwegii? — zapytała zdziwiona, unosząc brew ku górze. Blondyn wzruszył ramionami.

— Lubię — stwierdził w końcu, poprawiając kołnierz kombinezonu. — Mam jej po prostu dość. Chciałbym zwiedzić jakieś inne państwo. Anglię, Portugalię, może być nawet Rosja — dodał po chwilowym zastanowieniu się. — Chociaż nie, Rosja nie. Zbyt dużo tam się dzieje — zaśmiał się cicho, zakładając ręce na klatce piersiowej.

— W każdym państwie coś się dzieje — westchnęła cicho, unosząc wzrok ku górze. Słońce starało przebić się jednocześnie przez chmury i drzewa, ale zdecydowanie mu nie wychodziło.

— Nie tyle, co w Rosji — Gartland pozostawał nieugięty. Fallen wiedziała, że z nim nie było żartów, jeśli chodzi o kłótnie, bo ten pieprzony dąb nie potrafił ani ustępować, ani przyznawać się do błędu. Przewróciła tylko na jego słowa oczami. — Byłaś kiedyś na Końcu Świata? — zapytał, zwracając większą uwagę przyjaciółki na siebie.

— Nie — odpowiedziała krótko, rozkoszując się normalnym brzmieniem tej rozmowy. Bez mruknięć, warczenia na siebie, podniesionych głosów. Błagała, żeby tak zostało już na zawsze.

— Ja też nie — przyznał, wskakując na powalone, powoli pruchniejące drzewo. Zaskrzypiało żałośnie, jakby chciało powiedzieć, ża ma już dość wszystkiego i wszystkich na najbliższe sto lat. — Musimy tam kiedyś pojechać. To tylko dziewięć godzin stąd autem — stwierdził, ot tak, utrzymując idealną równowagę podczas przechodzenia na drugi koniec. Zeskoczył jednak zaraz, gdy wyrosły przed nim dużej konary.

— Zdałeś prawko? — zapytała zdziwiona, choć nie powinna, bo Cris był tak zdolną bestią, że mógłby zdać każdy egzamin świata, gdyby się uparł. Problem w tym, że akurat do tego nie mógł się zebrać, nikt nie wiedział, dlaczego.

— Jeszcze nie — mruknął, strzelając palcami. — Ale kiedy zdam, to będzie mój pierwszy cel na liście. A na razie możemy po prostu pojechać tam pociągiem — stwierdził już nieco głośniej, uśmiechając się w ten swój dziwnie charakterystyczny sposób. Szatynka zaśmiała się cicho, trochę wierząc w słowa przyjaciela, a trochę biorąc je na dystans.

— Wydaje mi się, że pociągiem nie damy rady — wzruszyła ramionami, odwracając się w stronę osiemnastolatka, który zatrzymał się w miejscu. W jego spojrzeniu widziała nieme pytanie, jakby chciał jej zarzucić kłamstwo i założyć się, że to on miał rację.

— Bzdura — machnął ręką, zawracając. Nastolatka stanęła natomiast w miejscu, bo nie odeszli tak daleko, jak chciała iść, skoro mieli więcej czasu. Przecież nawet stąd mogła zobaczyć budynek! — Idziesz, czy nie? — zapytał, kiedy zauważył brak przyjaciółki obok.

— Nie idziemy dalej? — zapytała, pokazując palcem za siebie. Jasne, że miała nadzieję na coś innego, w końcu nie chciała zmarnować okazji wyjścia na zewnątrz. Siedzenie przed budynkiem nie wchodziło więc w grę.

— Powinniśmy wracać — stwierdził, wzruszając ramionami. Szatynka zmarszczyła brwi, bo to on zazwyczaj na siłę chciał złamać wszechobecne zasady, a ona sprowadzała go z powrotem na ziemię. — Poza tym, wolę zachować siły na skopanie ci dupska — dodał, puszczając jej oczko, na które zaśmiała się śmiechem głośnym i wymuszonym, mający podkreślać komizm jego wypowiedzi.

— Nie masz ze mną szans — powiedziała ot tak, chcąc zrobić krok w przód.

        Podkreślając chcąc.

        Leżała z twarzą w poszyciu leśnym przez niewiadomo jak długo (choć tak naprawdę nie minęło nawet pięciu minut). W końcu, targnięta dziwną siłą, poruszyła nieznacznie nogami, a następnie z trudem wsparła się rękoma. Nie widziała zbyt dobrze – wszystko było za jasne i zbyt rozmyte. W uszach słyszała głośny gwizd, szum i nic poza tym. Przez moment nawet nie wiedziała, gdzie jest, co się dzieje. Postanowiła jednak wstać, ale próby podniesienia się przychodziły jej z oporem.

        Nie było obok niej Crisa.

        Zrozumiała to, kiedy stała już na nogach, trzymając sylwetkę prosto i nie chwiejąc się na boki. Przecież wyszli na zewnątrz i poszli się przejść. Chciała pobiec do budynku, żeby go znaleźć i upewnić się, że wszystko z nim, Inger, Erikiem i wszystkimi innymi w porządku.

        Tylko, że organizacji już nie było.

        Fallen pobladła. Klatka piersiowa, pomimo bólu, zaczęła szybciej unosić się i opadać. Zadrapane ręce drżały. Nogi obsypane siniakami zaczęły poruszać się w bliżej nieokreślonym kierunku. Szukała Crisa. Nastolatek musiał gdzieś tu być, nie wszedł do organizacji, kiedy doszło do wybuchu. Stał przed nią. Nie chciała wołać jego imienia, nie mogła, nadal szumiało jej w uszach i bała się, że nawet nie usłyszałaby odzewu z jego strony. Nerwowo rozglądała się wokół, obserwując przy okazji otoczenie, i gdyby nie zobaczyła ciemnej nogawki gdzieś między drzewami, najprawdopodobniej przeszłaby obok, nie zauważywszy nic. Z rosnącą paniką podeszła do leżącego i kiedy tylko zobaczyła twarz blondyna, przyśpieszyła. W jasnych kosmykach powplatane były liście, a twarz miał brudną od ziemi. Dawno zagojone rany teraz zdawały się znów otworzyć. Uklękła tuż obok, szybko sprawdzając, czy chłopak oddycha.

— Cris, dupku, wstawaj — jęknęła, wyczuwając słabszy podmuch na palcach, które podstawiła pod jego nos. Zaczęła klepać osiemnastolatka po policzkach, modląc się, żeby nie był później o to na nią zły. Nastolatek niemal z trudem uchylił powieki, chwytając kontakt z tym światem.

— Boże, ty żyjesz — sapnął, starając się przekręcić twarz w jej stronę. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ledwo go słyszy. — Musisz uciekać — powiedział, siląc się na wzięcie głębszego oddechu. Nie mógł nawet podnieść głowy, by porozglądać się wokół, a co dopiero wstać.

Musimy uciekać — poprawiła, wstając na równe nogi. Stanęła za starszym i wsunęła ręce pod jego ramiona, by pomóc mu podnieść się do siadu. Chłopak jednak zdawał się być z ołowiu. — Nie siłuj się ze mną Cris, wstawaj! — krzyknęła, martwiąc się tylko przez krótki moment, czy zostanie usłyszana.

— ...nóg.

— Co powiedziałeś?

— Nie czuję nóg.

        To zdecydowanie nie był moment na głupie żarty Crisa.

        Problem w tym, że nie żartował, a ona o tym doskonale wiedziała.

— Musi być jakieś wyjście, nie mogę ciebie tutaj zostawić — jęknęła płaczliwie, odkładając delikatnie nastolatka na poszycie. Po raz pierwszy widziała w jego oczach łzy, jedna nawet spłynęła w dół jego policzka i chyba to sprawiło, że i ona zaczęła płakać.

— Miałaś rację — przyznał z trudem, starając się mówić głośniej. Widziała, że przychodziło mu to z trudem i naprawdę czuła się przez to winna. — Miałaś rację, a ja ciebie nie słuchałem. Wdarli się i tu. Dlatego ktoś musi powiedzieć o tym komuś z zewnątrz — dodał wpatrując się błagalnym wzrokiem w przyjaciółkę. Nie chciała go zostawiać, nie tutaj, nie teraz. Był za młody na śmierć, nie zasługiwał na nią, nikt, kto był w budynku i na zewnątrz na nią nie zasługiwał. Fallen płakała. — Zrób coś dla mnie i, kurwa, przeżyj — dodał, próbując odsunąć od siebie rudowłosą. — Uciekaj do cholery jasnej! — powiedział ostro, uderzając nastolatkę w kolano. Nie było to mocne uderzenie. Chłopak nie miał na to siły. Już i tak był wyczerpany rozmową i czuł, wiedział, że dla niego już nie było ratunku.

— Cris, proszę — wyszeptała, czuła, że to zrobiła. Nawet samej siebie nie była w stanie dobrze usłyszeć. Płacz też wcale jej nie pomagał. — Nie możesz tu zostać, pomogę–

— Zaraz będą szukali osób, którym udało się wyjść z budynku — przerwał jej i choć starał się zachować spokój i powagę, łzy spływały mu po policzkach. Bał się. Nikt nie mógł przygotować go do czegoś takiego. Nie przeprowadzali symulacji śmierci na lekcjach, czy treningach. Byli zdani tylko na siebie, a on powoli tracił siły na dalsze mówienie. Ból też zaczął zanikać. — Błagam cię, raz mnie kurwa posłuchaj i uciekaj stąd, zanim dorwą i ciebie — powiedział, odszukując jej rękę. Ścisnął ją, słabo i po raz ostatni. Szatynka pocałowała chłopaka w czoło. 

        Minutę później, biegła w stronę swojej skrytki.

        Cały czas ścierając łzy z oczu, gnał przed siebie, zerkając co jakiś czas na holograficzną tarczę zegarka. Nie słyszała strzałów. Może jeszcze nie padły, może to była wina zniszczonego słuchu. Nie wiedziała. Nie wiedziała też, co czuje. Myśli biegły chyba razem z nią, przekrzykując się wzajemnie i nie dopuszczając żadnej z nich do głosu na więcej niż sekundę. Nie potrafiła się skupić. Jedyne, co chciała zrobić, to zabrać wszystkie rzeczy, przeskoczyć przez ogrodzenie i pobiec w kierunku drogi głównej, żeby przejść na drugą stronę. Żyła wiarą, że nie otworzą ognia przy cywilach, choć jakiś głos w jej głowie wyraźnie twierdził, że nie miała na co liczyć. Mimo strachu i walki sama ze sobą, dotarła do dziury. Wyszarpała ze środka kołczan z plecakiem i zarzuciła sobie obie rzeczy na plecy. Łuk przypięła do paska i zaczęła wspinać się po siatce, okalającej całą posiadłość. Bieg po dość poważnym urazie nie był też genialnym pomysłem – kręciło jej się w głowie, poza tym nie mogła skupić się na otoczeniu. W razie zagrożenia, nawet nie usłyszałaby rozmowy. Dała jednak Crisowi słowo. Musiała chociaż spróbować wydostać się ze strefa rażenia.

        Z ciężkim tąpnięciem wylądowała po drugiej stronie ogrodzenia. W jednej chwili poczuła wszystkie obolałe miejsca, do których teraz nie miała głowy. Nie miała czasu nawet na złapanie głębszego oddechu – zatoczyła się i po prostu zaczęła biec. W zegarku wyszukała mapę i wystukała nazwę jednej z większych stoczni. Oczywiście, że mogła pójść do bliższej, a co za tym idzie, mniejszej, ale nie mogła ryzykować. Być może je też zajęli. Co gorsze, może już zaczęli szukać zbiegłej nastolatki albo czają się gdzieś między drzewami, naśmiewając się z jej naiwności. Ale nie była naiwna, po prostu wierzyła w rzeczy, w które inni dawno przestali.

        Czuła każdy mięsień w ciele, kiedy w końcu wypadła z dużego lasu na otwartą przestrzeń. Nie mogła posiadać się z radości, że znalazła się na bezpieczniejszym obszarze, z drugiej strony zaczynając panikować coraz bardziej. “Za łatwo poszło” i “zostawiłaś Crisa na pastwę losu” na zmianę huczało w jej głowie, a ona parła nadal przed siebie, nie zwracając uwagi na swój stan. A powinna, szczególnie, kiedy wypadła na ulicę, przyprawiając jakąś staruszkę o stan przedzawałowy. Nie zdążyła jej przeprosić, czy unieść kąciki ust, bo już przebiegała przez ruchliwą drogę, uciekając spod kół ciężarówki i niewielkiej terenówki. Zatrąbili na nią, ale był to dla niej pikuś, w porównaniu z wybuchem. Dźwięk samochodowego klaksonu zdawał się być w tym momencie odległy, tak samo jak pracujący silnik, który zabrzmiał tuż za nią. Przeskoczyła przez bandę, od razu zsuwając się jakieś dwa metry w dół i pognała dalej, trzymając się bliżej drogi, na widoku. Ludzie jej nie znali, nie mieli pojęcia kim jest i dlaczego była ubrana w coś takiego. Oglądali się za nią, owszem, ale to nie oni spowodowali u niej nagłe zatrzymanie się – zrobiła to policja jadąca na światłach. W jednej chwili upadła na trawę, w nadziei, że nikt siedzący w radiowozie nie zwróci na nią uwagi. Właściwie ledwo usłyszała wyjącą syrenę i bardzo ją to martwiło, ale nie miała czasu na rozmyślanie o tym.

        Mundurowi przejechali tuż obok, a kiedy stwierdziła, że się oddalili, znowu zaczęła biec, modląc się, żeby nie zatrzymała się po raz kolejny. Tempo narzuciła sobie zdecydowanie za szybkie, ale nawet kiedy plątały jej się nogi, nie przestawała. Bieg chociaż trochę odwracał jej uwagę od tego, co się stało. Chociaż, mogłoby to być spowodowane przez szok, w końcu jakaś jej część twierdziła, że to wcale nie miało miejsca. I chciała w to wierzyć. Naprawdę.

        Cały czas czuła na dłoni rękę Crisa.

        Półgodzinny bieg, którego tempo koniec końców nie było jednostajne, zaprowadził ją prosto na stocznię. Pracował na niej pewien mężczyzna, którego znała Sølvi, ale to było dawno i nieprawda, dlatego Fallen nie zaczęła go szukać. Z resztą z nie wiedziała nawet, jak wygląda. Wyuczonym, cichym chodem, przedostawała się między wielkimi skrzyniami na przód, gdzie władowałaby się na jeden z parowców. Omijała też ludzi, którzy zdecydowanie zaczęliby zadawać jej niewygodne pytania. Nie chciałaby na nie odpowiadać. Dlatego schowała się między starymi sieciami i obrzuciła wzrokiem wszystkie statki, jakie stały przy porcie. Musiała dostać się do Nowego Jorku, do miasta, w którym nigdy nie była, i wiedziała, że będzie to cholernie trudne.

        Zbiegiem okoliczności był jednak czarny, o mniejszy niż reszta, statek, z białym orłem w kole. Coś jej świtało. Znała ten znak.

        Agenci T.A.R.C.Z.Y. zatrzymali się z jakiegoś powodu w Norwegii.

        Zakłócenie nadajników i kamer w obiekcie oraz statkach na kilka minut było idealnym posunięciem, a dzięki zamieszaniu, spowodowanym symulowanym wybuchem, mogła szybko przedostać się do statku, należącego do jednej z najbardziej rozpoznawalnych agencji na świecie. W między czasie sprawdziła ich kurs (co, ku jej zdziwieniu, było banalnie proste) i z radością odkryła iż płyną prosto do Nowego Jorku. Åsil często powtarzała, że nie wierzy w “dobre akcje amerykańskiej organizacji”, ale nigdy głośno jej nie oczerniała. Inni już tak. Fallen jednak nawet przez chwilę nie myślała, by “ładnie określić” T.A.R.C.Z.Ę., bo to był prawdopodobnie jedyny możliwy transport. Dlatego kiedy zobaczyła wybiegającego pracownika agencji, szybko władowała się na pokład statku i jeszcze szybciej zeszła pod pokład. Była w stanie usłyszeć głos Crisa, który mówił, że pcha się prosto w paszczę głodnego lwa i tym razem nie mogła tego zignorować. Ale i tak wlazła tam, gdzie nie powinna, bo komże byłaby, gdyby nie sprzeciwiła się nawet samej sobie?

        Pod pokładem było cicho (a raczej miała nadzieję, że tak jest). Morskie powietrze było duszące i wilgotne. Duże, czarne skrzynie nasuwały podejrzenia co do skupu broni, ale niezbyt ciekawiło ją, co się w nich znajduje. Bo normalnie już starałaby się otworzyć wieko. Tym jednak razem zaczęła szukać jakiegoś miejsca, w którym mogłaby się schować i w którym nie zostałaby przez nic przygnieciona. Coś takiego znalazła za dwoma skrzyniami, które przypięte specjalnymi pasami do podłoża, nie miały szans się ruszyć. Jakieś ciemne plandeki wykorzystała do schowania się i tak, oparta o ścianę, ze skrzyniami wokół siebie, uruchomiła zegarek. Przestała w końcu zakłócać sygnał i wreszcie, od około godziny po wybuchu, mogła się uspokoić.

        Ale nie uspokoiła się aż do zakończenia nigdy nieplanowanego, ekspresowego rejsu.

•⏺️•⏺️•⏺️•

4880 słów ^^

ciekawostka: crister nie płakał, odkąd skończył dziewięć lat. zrobił to tylko dlatego, że czuł się bezsilny i, przede wszystkim, wiedział, że przyszedł na niego czas :(((

fallen teraz znalazła się w sytuacji, w której nikt nigdy nie powinien się znaleźć. ucieczka z kraju wydawała jej się jedynym słusznym pomysłem, nad którym [sk00k] pracowała już o wiele dłużej. nigdy w życiu ot tak nie pomyślałaby o stoczni, mając kilkanaście metrów za sobą garaż z dwoma samolotami i terenówkami :p

POZA TYM PRZEPRASZAM, ŻE NIE WSTAWIŁAM ROZDZIAŁU WCZORAJ [A DZISIAJ ROBIĘ TO HANIEBNIE PÓŹNO], ALE WATTPAD ZACZĄŁ MI SIĘ BUNTOWAĆ :(((

ale od następnego tygodnia cały czas lecimy w środę 💛

[brak pomysłu na zakończenieM]





koszyk na opinie: \______/

[ps rozdział nie został sprawdzony, zrobię to jutro, także pewnie będą jakieś poprawki w tekście :p]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top