8. "Ono nie miało prawa się narodzić."

*Rin*

Wstajemy rano, około 6. Pierwsza rzecz, którą robimy, to sprawdzenie telefonu Nata. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Czyli wszystko jest okej... wyjmujemy z szafy czyste ubrania. Zakładam jasnożółtą bluzkę na ramiączkach, białą narzutkę i niebieską materiałową spódnicę. Podczas gdy Nat wybiera ciuchy, ja schodzę do kuchni przygotować śniadanie. Kilka minut później słyszę, jak Nat schodzi na dół. Po chwili, czuję lekko zaciskające się na moim brzuchu ręce, ciepły oddech na karku i parę mokrych pocałunków na szyi. Odwracam się i całuję chłopaka. On siada na krześle, a ja sięgam po talerze stojące w powieszonej wysoko szafce. W końcu udaje mi się je dosięgnąć.

- Będziesz idealną żoną - słyszę.

- A ty idealnym mężem - odpowiadam, kładąc na stół talerze, sztućce i patelnię z jajecznicą.

- Wiesz... - zaczyna Nat, nakładając sobie porcję. - nigdy nie sądziłem, że uda mi się cię odnaleźć. Wtedy, jako małe dziecko, po kilku latach po prostu... straciłem nadzieję. Zwątpiłem. Stwierdziłem, że nawet jeśli cię w przyszłości odnajdę, to mnie nie rozpoznasz. A teraz... teraz, kiedy o tym myślę, mam ochotę sam się spoliczkować. Powinienem nigdy nie wątpić i zawsze wierzyć.

- Nie bądź dla siebie taki surowy - kładę dłoń na jego dłoni. - przecież ja ciebie też wtedy, parę lat temu, nie rozpoznałam. Do mnie powinieneś mieć pretensje. Nie do siebie.

- Ale Rin, przecież...

- Zamknij się wreszcie - na twarzy chłopaka pojawia się zaskoczenie. - i mnie pocałuj.

Z twarzy Nata znika zdziwienie, a pojawia się uśmiech. Gwałtownie wstaje od stołu. Wykonuję to samo. Chłopak chwyta mnie za nadgarstki i delikatnie popycha w stronę ściany. Gdy w końcu czuję na plecach jej chłód, usta chłopaka przykrywają moje. Pocałunek jest długi i przepełniony miłością. Głęboką miłością. Przerywa go dopiero dzwonek telefonu. Natychmiast się od siebie oddalamy, a Nataniel odbiera połączenie, wychodząc z pomieszczenia. Zastanawiam się, co się stało. Chłopak wraca po dosłownie mniej niż minucie.

- Co się dzieje? - pytam. - coś z Amber?

- Poniekąd...

Siadamy przy stole.

- Co z nią?

- Dzwoniła mama. Powiedziała, że Amber ma delikatnie podwyższone beta... beta... nie pamiętam.

- Beta hCG?

- Dokładnie! Wiesz może, co to oznacza?

Przełykam ślinę.

- Tak, wiem.

- No to mów!

- Obawiam się, że nie chcesz wiedzieć.

- Chcę, w końcu to moja siostra. Proszę, powiedz!

- Amber... - biorę głęboki wdech. - jest... w ciąży.

- Co!? - Nataniel patrzy na mnie tak, jakbym żartowała.

- Nie patrz tak na mnie! Mówię prawdę!

- Skąd o tym wiesz?

- Jeszcze w liceum interesowałam się medycyną. Kiedyś tak bardzo zabłądziłam w internecie, że znalazłam stronę mówiącą o podwyższonym beta hCG. Ale jeszcze jedna rzecz. Czy twoja matka powiedziała, ile ono wynosiło?

- Tak, to było... wiem. Równe dwanaście.

- Równe dwanaście... od siódmego do dwunastego tygodnia ciąży.

- Czyli... trzy miesiące?

- Na to wychodzi.

- Muszę powiedzieć o tym matce.

- Nie. Zanim to zrobisz... najpierw trzeba się dowiedzieć, czyje to dziecko. Amber prowadzi lub prowadziła kiedyś jakikolwiek pamiętnik?

- Z tego, co wiem... tak. W przedszkolu mama kupiła jej mały notes. Od tamtego dnia, Amber codziennie coś w nim pisze albo rysuje. Ale jest problem. Nie wiem, gdzie go przechowuje.

- Musimy go znaleźć. Inaczej... być może nigdy się nie dowiemy, o co chodzi w tej historii.

- Okej. Chodźmy.

Wstajemy od stołu. Wkładam naczynia do zmywarki, po czym razem z Natem wchodzę na górę, do pokoju Amber. Panuje w nim idealny porządek. Ja podchodzę do komody stojącej obok szafy, a chłopak do toaletki obok łóżka. Otwieram pierwszą szufladę. Jest tam pełno papierów, starych rysunków i innych bazgrołów. W innej szufladzie są dyplomy i świadectwa z podstawówki, gimnazjum i liceum. Otwieram ostatnią szufladę. Jest tam jakiś stary segregator i kolejny stos papierów. Po chwili jednak zauważam wystający kawałek czegoś różowego. Wyjmuję to coś. Okazuje się, że jest to mały, kilkusetkartkowy notesik w gwiazdki i serduszka, a na środku jest Hello Kitty. Uśmiecham się. Wstaję z klęczek i podchodzę do Nata.

- To to? - pytam, wskazując notes.

- Tak!

Siadamy na łóżku i otwieramy książeczkę. Szukamy ostatniego wpisu. Jest z przedwczorajszego dnia. Czytamy go.

3.07.2017

To koniec. Wszystko zaczęło się sypać. Wyśmiał mnie. Dake Jones mnie wyśmiał. Przed całą klasą. Najpierw mnie w sobie rozkochał, potem się przespaliśmy, a teraz, gdy dzieciak jest w drodze, ma wszystko gdzieś. Dlaczego wszystko znowu się wali!? Koleżanki nie chcą mnie znać, cała szkoła się ze mnie śmieje, nauczyciele patrzą na mnie jak na wariatkę, a ten kretyn tylko to wszystko podsyca. Nie wytrzymam. Pojutrze ani mnie, ani dzieciaka już tu nie będzie. To będzie z pewnością najlepsze rozwiązanie.

Pod spodem jest narysowana trupia czaszka. Jednak to nie to zwraca moją największą uwagę, tylko wymienione w tekście nazwisko. Dake Jones. No ja kurwa nie wierzę! Znowu ten gościu! Ile już przez niego przeszliśmy? Przez niego i jego rodzinę? Nawet nie umiem tego zliczyć. Patrzę porozumiewawczo na Nata. W tym samym czasie kiwamy głową. Odrzucam notesik na łóżko, po czym zbiegamy po schodach na dół. Zakładamy buty i biegniemy w stronę szpitala. Po kilkudziesięciu metrach dostaję zadyszki. Nat chce się zatrzymać, ale ja odmawiam. Cały czas biegnę, mimo że czuję ból nóg i oddycham coraz ciężej. W końcu docieramy do szpitala. Dopiero teraz pozwalam sobie na krótki odpoczynek. Nataniel staje przede mną, twarzą do mnie. Dotyka mojego policzka. Jego dłoń jest zimna, a moja twarz jest rozpalona. Wtulam się w chłopaka. Wchodzimy do szpitala i idziemy w stronę sali obserwacji. Widzimy rodziców chłopaka obok łóżka Amber. Twarz dziewczyny jest lekko blada, jej turkusowe oczy zaczerwienione, a zawsze różowe usta - delikatnie sine. Jej rodzice pewnie dalej o niczym nie wiedzą. Wchodzimy do sali i siadamy obok tej trójki.

- Hej - mówię łagodnie. - dzień dobry - drugą część wypowiedzi kieruję do rodziców rodzeństwa.

- Witaj, Amber - dopowiada Nataniel. - cześć - mówi do rodziców. - jak się czujesz? - koniec wypowiedzi kieruje do siostry.

- A jak mam się czuć? - słyszymy oburzoną odpowiedź. - założę się, że już o wszystkim wiecie.

- O czym mamy wiedzieć? - pyta ojciec rodzeństwa.

- Mogę mu powiedzieć? - tym razem pytanie zadaje Nataniel.

- Mnie to nie obchodzi. Mów, jeśli chcesz - odpowiada Amber.

- Dobrze. A więc - chłopak bierze głęboki wdech. - spytałem Rin, o co chodzi z tym całym podwyższonym beta hCG. Okazało się, że Amber jest... była w ciąży.

- Co!? - słyszę w głosie Adelaide* i Francisa** zaskoczenie.

- On nie żartuje - mówię. - naprawdę Amber była w ciąży. Tylko nikomu o tym nie powiedziała. Nawet wiemy, czyje to było dziecko.

- Ach, tak? Czyżby tego niejakiego... Kastiela? - pyta Adelaide.

- Nie, nie jego.

- A więc czyje?

Schylam głowę. Tak długo miałam od tego palanta spokój, że teraz... trudno mi o tym mówić. Nataniel to zauważa. Przytula mnie, w tym samym czasie patrząc na rodziców.

- Nie dziwcie się, że nie odpowiada. Strasznie ciężko jej o tym mówić. Wiele przeszła przez tego chłopaka. Nazywa się Dake Jones. To przez niego Rin miała kiedyś czarne włosy i czerwone oczy***. Dzięki niemu ma też Augurie, a przez jego ojca chciała popełnić samobójstwo****.  A teraz jeszcze Amber ma przez niego przesrane w szkole. On jest niebezpieczny. Powinien się leczyć. Razem ze swoim ojcem.

Małżeństwo nic nie mówi. Milczą, patrząc na mnie. Nawet w oczach Francisa widzę kilka iskierek współczucia. Zauważam, że Amber również mi się przygląda. Przez jej szeroko otwarte powieki wnioskuję, że nie wiedziała o tym, że mam Augurie oraz że chciałam się zabić. Choć zastanawiam się, jakim cudem miała nie wiedzieć o tym drugim, w końcu na obu nadgarstkach mam wciąż widoczne cięcia. Proszę Nata i jego rodziców, aby wyszli z sali. Chcę porozmawiać z Amber sam na sam. Wykonują moje polecenie. Patrzę na Amber, a ona na mnie.

- To prawda? To, co mówił Nataniel, to prawda? - pyta dziewczyna.

- Niestety tak. Zmienił mój wygląd. Dał mi Augurie. Przez jego ojca chciałam się zabić. Gdy tylko o tym myślę, przypomina mi się ten ból, który czułam, gdy wstrzykuje mi tę substancję.

- Jak się z nimi żyje?

- Na początku było trudno, musiałam się nauczyć je obsługiwać, miałam krwotoki z nosa i potwornie bolała mnie głowa. Ale teraz już nie jest tak trudno.

- Tak w ogóle... co to są te Augurie?

- Moce, dzięki którym mogę zmieniać barwę, kształt i wielkość rzeczy, roślin i zwierząt, jeśli zechcę to też ludzi, nawet nienarodzonego dziecka - dotykam brzucha, ale nie używam moich sił.

- Nie chcesz ich użyć, żeby mieć pewność, że dziecko będzie miało urodę?

- Nie. Chcę się zdać na wolę nieba.

- Rozumiem. Słuchaj... łatwo ci jest żyć ze świadomością, że za kilka miesięcy urodzisz mojemu bratu dzieciaka?

- Hmm... trudne pytanie. Z jednej strony jest łatwo, bo zawsze chciałam mieć córkę albo syna, ale z drugiej jest trudno, bo... boję się. Boję się tego bólu, tego co będzie. Ale nie rozmawiajmy o mnie. Opowiedz mi, co się stało. To znaczy, jak to się po kolei działo.

- Po co mam mówić? - pyta oburzona. - już wszystko wiesz. Zresztą, spójrz tam - wskazuje na drzwi, za którymi Nat rozmawia z rodzicami. - on już im na pewno wszystko powie.

- Ale ja chcę wiedzieć dokładnie. Co się wtedy działo?

Dziewczyna wzdycha.

- Dake'a poznałam już pierwszego dnia. Bardzo mi się spodobał. Miałam z nim całkiem dobry kontakt. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ile krzywdy wam wyrządził . Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, chodziliśmy razem na zajęcia... aż pewnego dnia... pocałował mnie. Nie wiem, jak mogłam być tak głupia. No i takim sposobem wylądowaliśmy w łóżku. Parę tygodni później okazało się, że mam urodzić mu dzieciaka. Jak mu powiedziałam, że mi się podoba, to wyśmiał mnie, więc najadłam się leków i się pocięłam. Przez to wszystko... poroniłam. Ale w sumie to i dobrze. Ono nie miało prawa się narodzić. Cała historia.

Opada na poduszki, w jej, do niedawna wypełnionymi nienawiścią do mnie, oczach widzę łzy.

- Zawaliło się wokół mnie wszystko, co miałam za solidny grunt. Próbowałam, ale się nie udało. Może mnie nienawidzić...

- ... za to, co zrobiłam - przerywam jej. - popełniłam kilka błędów, ale nie jestem jedyna. Niech zejdzie mi z drogi. Nigdy nie będę taka, jak chce. Odepchnął mnie. Nigdy nie zobaczy, co jest wewnątrz mnie. Teraz ja go odepchnę. Nikt nigdy nie pytał mnie, ile mogę znieść. Myślał, że się złamię. Czy jest jeszcze ktoś obok mnie? Czy jeszcze kogokolwiek obchodzę? Czy jest ktoś, kto wysłucha moich ostatecznych modlitw? Modlitw o wolność?

- Znasz tę piosenkę? - pyta zdziwiona dziewczyna.

- Oczywiście. To, co przez chwilą powiedziałyśmy, napisałam w liście pożegnalnym do Nata przed drugą próbą samobójczą.

- Rozumiem. Ja... nie wiedziałam. Naprawdę nie wiedziałam, że tyle przez niego przeszliście. I ty, i Nat. Bo w końcu nie tylko ty przez to cierpiałaś. On też cierpiał, widząc ciebie, smutną i poniżaną.

- Amber... proszę, skończ. Nie chcę o tym pamiętać. I zapamiętaj sobie, tak na przyszłość, że nie tylko ty przeszłaś przez stan depresyjny. Nie tylko ty nie chciałaś dłużej żyć. Nie tylko ty się pocięłaś. Ja również. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy dla ciebie oparciem. Nigdy o tym nie zapominaj - wyciągam ramiona w stronę dziewczyny.

- Przytulać od razu chyba się nie musimy, prawda? - pyta oburzona.

Wzdycham z uśmiechem na ustach.

- Nie zmieniłaś się ani trochę przez cały ten czas. Zawołam twoim rodziców i brata. Potrzebujesz ich pomocy, ja jeszcze do tej rodziny nie należę.

Wychodzę z sali. Nataniel od razu mnie przytula. Mówię, żeby on i jego rodzice weszli do sali. Gdy to wykonują, ja idę przed szpital. Staję na trawie.

- Rin Scoot, znowu się spotykamy? 

Odwracam się. Widzę wysokiego blondyna ubranego w pomarańczową koszulkę, fioletową koszulę i ciemne spodnie, mającego na głowie okulary przeciwsłoneczne. Nie, tylko nie on!

- Dake, wynoś się stąd! Ani ja, ani Nataniel, ani jego rodzina nie chcemy cię tu widzieć! - ściskam dłoń w pięść. 

- Nie mam już prawa odwiedzić koleżanki?

- Koleżanki!? Amber przez ciebie zabiła dziecko i chciała sama siebie zabić, a ty twierdzisz, że to jest twoja koleżanka!? Nie masz prawa do niej iść! 

Prostuję rękę, otwierając pięść w stronę chłopaka. Z mojej dłoni wytryskują pędy zieleni. Kierują się w stronę chłopaka, a następnie przytwierdzają się do jego nóg, uniemożliwiając mu chodzenie. Uśmiecham się na widok swojego dzieła. Krzyżuję ręce na piersiach. Za sobą słyszę kroki, a kilka chwil później - znajomy głos.

- Co się tu stało, słońce?

Od razu wiem, że to Nataniel. Spoglądam na niego, wskazując rękoma Dake'a.

- Nic wielkiego - odpowiadam. - po prostu przygotowałam naszemu jakże drogiemu koledze małą pułapkę.

- Co? - spogląda na Jonesa, a następnie wybucha śmiechem. - miśka, ty to masz pomysły. Ale moim zdaniem lepiej go puścić. Jeśli obieca się do nas nie zbliżać, oczywiście.

- Obiecuję - wtrąca się chłopak. - tylko niech Rin mnie w końcu wypuści! - zaczyna się szamotać z korzeniami.

- Dobrze, dobrze, tylko przestań się szarpać.

Podchodzę do Dake'a i kucam obok niego. Chwytam jeden z silnych korzeni. Wyobrażam sobie, że wszystkie wnikają w podłoże. I rzeczywiście tak się dzieje. Chłopak natychmiast ucieka. Razem z Natem wybuchamy śmiechem. Spoglądamy za siebie. Amber, wraz z rodzicami, wychodzi ze szpitala. W sumie... fajnie. Będę miała z kim się sprzeczać. Gdyby nie Amber, nie nauczyłabym się kontrolować złych emocji. Wszyscy wracamy do domu i spędzamy razem całe popołudnie.

***

* - imię matki Nata i Amber

** - imię ojca Nata i Amber

*** - odwołuję do "Wszystko się zmienia..." cz. 27

**** - odwołuję do "Wszystko się zmienia..." cz. 44

**********

Hej kochani! Nareszcie kolejny rozdział. Wyczekujcie kolejnego!

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top