27. "Jakiś dzieciak zakosił nam twoje pomarańcze"
*tydzień później, Rin*
W końcu nadszedł ten wyczekiwany cały rok dzień. Ten wieczór, podczas którego rodzina zasiądzie przy wspólnym stole. Drżące ręce przełamią opłatki, a usta złożą życzenia. Dzieciaki na szybko odmówią modlitwę, patrząc na siebie i śmiejąc się pod nosem. W pokoju rozbrzmi dźwięk popiskiwania sztućców, rozmowy i śmiechy. Po wieczerzy, po całym domu rozniesie się odgłos rozrywanego papieru i otwieranych torebek z prezentami, nie zawsze zasłużonymi, na które wszyscy czekali przez cały rok. Wieczór będzie spędzony w cudownej, rodzinnej atmosferze. Jedyny wieczór, kiedy wszystkie kłótnie zostaną zażegnane.
***
- Nat, mam prośbę, mógłbyś rozłożyć siano i obrus na stół? - wołam do męża, gotując kapustę z grzybami.
- Jasne – odpowiada.
Zaczynam nucić piosenkę „We wish you a Merry Christmas". Po chwili jednak słyszę krzyk blondyna.
- Rinka, gdzie jest ten obrus?
Wzdycham ciężko. Wyłączam kuchenkę i idę do szafki w jadalni, w której powinien znajdować się obrus. I mam rację. Leży tam, zwinięty w idealną kostkę. Wskazuję białą tkaninę ręką i patrzę na niego bezradnym wzrokiem.
- O... dzięki, słońce – całuje mnie w policzek.
Wracam do kuchni i kończę gotować wszystkie potrawy, co zajmuje mi około trzech godzin. Potem, podchodzę do kolejnej jadalnianej szafki, w której znajdują się sztućce i talerze. Nat ma mi pomóc.
- Dobra – mówi. - to tak. Na pewno będziemy my, moi rodzice i siostra.
- Kari też będzie chciała przyjść – dopowiadam. - a jak ona, to Armin też.
- Jak Armin będzie, to trzeba będzie też zaprosić Alexy'ego.
- Czyli też ich rodziców.
- Więc wychodzi nam... czekaj – liczy na palcach wszystkie osoby. - dziesięć osób.
- I wolne miejsce przy stole, więc jedenaście.
Wyjmuję odpowiednią liczbę sztućców i talerzy i rozkładam je na stole. Nat kładzie szklanki i składa serwetki. Kładę na stół miniaturę szopki bożonarodzeniowej, a po obu jej stronach – po jednej świeczce. Odchodzę kilka kroków i patrzę na efekt. Wygląda ślicznie. Patrzę na męża, który uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. W tym momencie, ktoś puka do drzwi. Idę otworzyć. Okazuje się, że to jakiś dzieciak, ma brązowe włosy i zielone oczy. Natychmiast wbiega do mieszkania. Kieruje się do kuchni. Z koszyka zabiera kilka pomarańczy, w które wczoraj wbiłam goździki, a następnie wychodzi, machając do nas tłustą rączką. Stoję w drzwiach, zszokowana.
- Co. Tu. Się. Odwaliło? - pytam Nata.
- Jakiś dzieciak zakosił nam twoje pomarańcze.
(aut. za ten pomysł możecie podziękować moim BF, Oli i Zuzi ^^)
Strzelam facepalma. Wracam do mieszkania, wyjmuję kolejne owoce i goździki i uzupełniam zapas. Potem, wychodzimy z mieszkania i zamykamy je na klucz, a następnie idziemy na przystanek autobusowy, by pojechać do galerii i kupić sobie wzajemnie prezent. Decydujemy się spotkać za godzinę przy sklepie obuwniczym. Chodzę po korytarzach i szukam miejsca, w którym mogłabym kupić coś konkretnego. Zauważam sklep z męskimi ubraniami i akcesoriami. Wchodzę do środka. W oczy rzucają mi się perfumy marki Aqua Di Gio. Zabieram je z półki i od razu idę do kasy. Płacę, pakuję prezent do torebki i idę na miejsce zbiórki. Nataniel już tam na mnie czeka. Ma w ręce jakąś dużą ozdobną torebkę. Korci mnie, żeby do niej zajrzeć, ale nie będę mieć niespodzianki. Wracamy do domu, aby zaprosić całą gromadkę na wspólną Wigilię. Wysyłamy SMS-y, wraz z adresem dla tych, którzy go nie znają. Wszyscy mają pojawić się koło dziewiętnastej. Nie mam ochoty na obiad, zresztą Nat też nie. Około szesnastej, wchodzę pod prysznic. Owijam się ręcznikiem i szybko suszę włosy. Wchodzę do pokoju, zabieram bieliznę i czarną sukienkę i wracam do łazienki. Przebieram się w zabrane ciuchy. Włosy rozczesuję i wiążę w warkocz, a następnie przerzucam go na lewy bark. Wracam do salonu, w którym już siedzi Nat, przebrany w białą koszulę i czarne spodnie. Resztę wolnego czasu spędzamy na śpiewaniu kolęd i rozmowach. W końcu słyszymy dzwonek do drzwi. Oboje do nich podchodzimy i je otwieramy. Goście natychmiast pakują się do środka. Oczywiście zaczyna się od tego, że Alexy zaczyna mnie bardzo mocno przytulać. Nie umiem tego nie odwzajemnić. Witam się z każdym po kolei. Potem, razem z Natem, trzymając się za ręce, wprowadzamy naszych gości do jadalni. Stajemy przy stole, odmawiamy modlitwę i dzielimy się opłatkiem. Trochę się denerwuję podejściem do ojca mojego męża. Ale mężczyzna patrzy na mnie z bladym uśmiechem i składa mi bardzo miłe życzenia. W końcu każdy zajmuje miejsce przy stole. Idę do kuchni i przynoszę do jadalni pierwsze danie – zupę rybną. Taką samą, jaką zawsze robiła moja mama. Rozlewam potrawę na talerze gości, potem na Nata, na końcu na swój. Całe pomieszczenia wypełnia się dźwiękami sztućców i rozmów, a w powietrzu unosi się zapach zupy i pomarańczy. Właśnie kończymy jeść pierwsze danie, gdy ktoś puka do drzwi.
- Przepraszam na chwilę – mówię.
Wstaję od stołu, Nat robi to samo. Podchodzimy do drzwi. Otwieram je. Widok za nimi zmiękcza mi serce. Widzę tego samego chłopca, który rano zabrał mi pomarańcze. Jednakże tym razem, jest inaczej ubrany. Wcześniej miał na sobie niebieską kurtkę i czarne spodnie. Teraz, nosi brudny, cienki, brązowy sweterek, poplamione czarne getry do połowy łydek i białe tenisówki, brudne od błota. Chłopiec płacze i ma czerwone policzki, nosek, uszy i rączki. Jestem przerażona. Śnieg bardzo mocno sypie, a ten chłopczyk jest całkowicie przemarznięty. Kucam przed nim.
- Co się stało? - pytam. - Co robisz tutaj sam, w takie zimno?
- Moja mamusia pokłóciła się z wujkiem – mówi przez łzy. - Mamusia nigdy nie krzyczała. Więc uciekłem.
- Rozumiem. A jak masz na imię?
- Lucas.
Patrzę na męża. Mały nie może tutaj zostać. Zamarznie, a wtedy ja będę go miała na sumieniu. Nat kiwa głową, jakby czytał mi w myślach. Podnoszę się i chwytam Lucasa za rączkę. Prowadzę go do jadalni, tłumacząc po drodze, że ja i mój mąż mamy gości i będą tam sami dorośli ludzie. Chłopiec przytakuje i mówi, że będzie grzeczny. Wchodzimy do pokoju. Oczy wszystkich zgromadzonych w nim osób skierowują się na Lucasa. Wydają z siebie ciche jęki. Patrzą dziwnie na małego. Chłopiec ściska mocniej moją dłoń i przyczepia się do koronki mojej sukienki.
- To jest Lucas – mówię do gości. - Dzisiaj zje z nami kolację. Sama nie wiem dokładnie, jak się tu znalazł. Wiem tylko, że...
Chłopiec pociąga mnie za dół mojej sukienki i patrzy na mnie wielkimi oczami. Najwidoczniej nie chce, abym powiedziała prawdę.
- No cóż, nie mogę powiedzieć. Myślę, że to nie będzie problem, aby Lucas dzisiaj zjadł Wigilię z nami.
Wszyscy patrzą na małego częściowo z politowaniem, a częściowo ze współczuciem. Ale każdy, z uśmiechem, zgadza się, by chłopiec spędził Wigilię z nami. Daję mu zupę, a dla nas przynoszę drugie danie. Podczas jedzenia wszyscy rozmawiamy, ale w pewnym momencie przypomina mi się, że przecież nie mamy co dać Lucasowi. Po jedzeniu, zanoszę wszystko do kuchni. Słyszę, jak ktoś za mną idzie. To Kari.
- Rinka, wszystko okej? - pyta. - W pewnym momencie zmieniłaś wyraz twarzy, jakby się coś stało.
- Bo się stało. Przecież dla Lucasa nie mamy żadnego prezentu. A nie chcę, by patrzył na nas, gdy my będziemy oglądać swoje. A więc muszę na szybko coś wymyślić. Tylko co...
Zakrywam usta dłonią i myślę. Co może chcieć dostać kilkuletni, zaniedbany złodziej pomarańczy z goździkami? Nie umiem wymyślić nic sensownego. Wzdycham. Wychodzi na to, że mały nie dostanie w tym roku prezentu. Słyszę, jak wszyscy wstają od stołu i kierują się do kuchni. Chcą już iść otworzyć prezenty. Zabieram ich więc do pokoju, w którym stoi już udekorowana na srebrno i złoto choinka. Pod spodem stoją torebki z prezentami. Każdy zabiera swój. Patrzę na Nata, który ma na twarzy wielki uśmiech, a w rękach trzyma tą samą torebkę, którą widziałam dzisiaj rano. Wymieniamy się prezentami. Zaglądam do torebki. W środku znajduję śliczną czerwoną sukienkę, zwężaną w talii. Na środku ma cienki czarny pasek. Dół jest wykończony koronką. Szkoda, że nie mogę jej przymierzyć teraz, a dopiero za miesiąc, gdy mała będzie już z nami. Rzucam się mężowi na szyję. On natychmiast odwzajemnia uścisk. Mam wrażenie, że to dlatego, że podoba mu się jego prezent. Zauważam jednak, że nie ma z nami Lucasa. Opuszczam pokój razem z Natem. Szukamy chłopca. Boję się, że mógł opuścić dom i jednak wrócić do siebie do mieszkania. Znajduję go siedzącego w kącie jadalni, jedzącego kolejne pomarańcze. Gdy zauważa mnie i Nataniela, zastyga w bezruchu. Kucam obok niego.
- Co ty tutaj robisz? - pytam delikatnie.
- Przepraszam, byłem głodny... - zwiesza główkę.
Uśmiecham się.
- Nic się nie stało, kochanie. Możesz sobie wziąć wszystkie pomarańcze, które tutaj są. Nie mam dla ciebie prezentu, ale myślę, że owoce to dla ciebie odpowiedni podarunek. Chyba że chcesz coś innego. Nie ma sprawy.
Lucas rzuca mi się na szyję. Szepcze, że pomarańcze w zupełności mu wystarczą. Wracamy do naszych gości. Wychodzą około dwudziestej pierwszej trzydzieści. Przygotowuję małemu łóżko w pokoju gościnnym. Kładąc pościel postanawiam, że w tym roku zerwę ze swoją tradycją i nie pójdę na pasterkę. Boję się zostawić Lucasa samego w mieszkaniu. Wszyscy bierzemy prysznice i przebieramy się w piżamy. Chłopiec natychmiast wbiega do łóżka i niemal natychmiast zasypia. Około północy, prawie zasypiam, ale podchodzi do mnie Nataniel. Chwyta mnie za ramiona.
- Skarbie, kładź się spać. Ja z nim zostanę – mówi.
- Nie trzeba, naprawdę – ziewam delikatnie.
Nat śmieje się cicho. Całuje moje zamykające się powieki i upiera się przy swoim. W końcu się zgadzam. Bierze mnie na ręce i niesie do sypialni. Jednakże w drodze zasypiam na jego rękach.
**********
Hejka kochani!
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał. Za pomysł z pomarańczami i Lucasem podziękujcie moim kochanym BF, Oli i Zuzi. Brawka dla nich!
Tak, teraz wykorzystuję innych przyjaciół, aniżeli Dominika XD
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Nickelback – This Afternoon
(TAK, wiem, że kompletnie nie pasuje do klimatu rozdziału, ale znalazłam tę piosenkę wczoraj i od razu się w niej zakochałam, głównie w początku, w całości chwilę później XD)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top