24. "Dasz radę, skarbie."
*Nataniel*
Leniwie otwieram oczy, starając się przypomnieć sobie wczorajsze wydarzenia. Wyciągam rękę, aby dotknąć Rin i jej brzucha, w którym wciąż kształtuje się nasza kochana córeczka. Jednakże nic nie czuję. Odwracam się i... dopiero teraz przypomina mi się, że moja ukochana zaginęła. Moja ukochana... i moja córka. Parę chwil później, ktoś puka do drzwi.
- Proszę – mówię od niechcenia.
Do środka wtłaczają się wszyscy przyjaciele moi i Rin. Kastiel, Lysander, Karitell, Shiruninia, Kou, Alexy, Armin, Mick. Wzdycham. Wszyscy siadają na łóżku. Pewnie chcą pokazać, że im też zależy. Że jest im przykro. Że mi współczują. Ale to nie tego chcę. Nie chcę współczucia, żalu ani litości. Chcę, żeby moja dziewczynka wróciła. Chcę, żeby już była bezpieczna... przy mnie.
- Jak się czujesz? - pyta Kas.
- A jak mam się czuć? - odpowiadam. - Zabrali mi żonę i jeszcze nienarodzoną córkę. Nawet nie wiem, gdzie one teraz są. Czy są bezpieczne. Czy w ogóle żyją...
Kari przytula mnie. Odwzajemniam uścisk. W końcu ona straciła siostrę i siostrzenicę. Nie wiemy o tej sprawie nic. Nawet nie chcę myśleć, co to będzie, jeśli w końcu odnajdziemy obie moje dziewczynki, a one będą... martwe. Rin wśród plamy krwi, a obok niej nieżywy płód. Przed oczami staje mi ten obraz. Potrząsam głową. Nie mogę myśleć w ten sposób. Muszę wierzyć, że znajdą się całe... gdyby to tylko było takie proste...
***
Gdy schodzę na śniadanie, siadam w kącie jadalni, wcześniej zabierając ze stołu jedynie kromkę chleba. Tak bardzo mi jej brakuje... dlaczego mi ją zabrali... Po śniadaniu idę do pokoju, zabieram znaleziony wczoraj na chodniku telefon Rin, zakładam buty i kurtkę i wychodzę z Nicei. Tak, jak postanowiłem wczoraj, udaję się na policję. Na korytarzu spotykam kumpla z podstawówki, dwa lata ode mnie starszego Brandona. Jest mniej więcej mojego wzrostu, ma czarne włosy i niebieskie oczy.
- Nataniel, kopę lat! Co się tu sprowadza? - wita się ze mną.
- Cześć, Brandon – zmuszam się na uśmiech, który zaraz ukrywam pod maską nerwowości. - moja żona została uprowadzona. Ona jest w ciąży, nie wybaczę sobie, jak się okaże, że poroniła.
- Ej, ale o co ci chodzi, to przez ciebie ją porwano?
- Nie wiem... naprawdę, nie wiem.
- A która dziewczyna jest twoją wybranką?
- Jak byliśmy w podstawówce, ja w pierwszej klasie, a ty w trzeciej, pokazałem ci zdjęcie blondynki ze złotymi oczami, pamiętasz?
- Jeśli chodzi ci o dziewczynę, o której mówiłeś, że to twoja najlepsza przyjaciółka, którą musiałeś zostawić w Londynie, to tak, pamiętam. To ona?
- Tak.
- Spotkaliście się? Kiedy? Gdzie?
- Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Ale najpierw chcę ją odszukać. Gdzie mogę to zgłosić?
- Twój kumpel z klasy, z podstawówki, Gilbert, pracuje tutaj. Możesz to zgłosić jemu, robi w kryminalnym.
- Gil tutaj jest!?
- No jasne. Chodź, zaprowadzę cię.
Niewiarygodne... w ciągu jednego dnia udaje mi się spotkać dwóch przyjaciół z dzieciństwa. Wchodzimy do jednego z pokoi, w którym siedzi brunet z zielonymi oczami i grzebie w komputerze. Gdy słyszy trzask drzwi, odrywa się od ekranu.
- Bran, co się stało? Kto to jest?
- To twój kolega z podstawówki – odpowiada Brandon.
- Nataniel – mówię z delikatnym uśmiechem.
- Co!? To naprawdę ty!? - podnosi się z krzesła i zamyka mnie w przyjacielskim uścisku. - Co cię tu sprowadza, panie kolego?
- Pewna bardzo poważna sprawa. Chciałem zgłosić porwanie.
Siadamy przy biurku. Gil wyjmuje kilka kartek i zaczyna wypytywać o wszystko.
- A więc? Kto został porwany?
- Moja żona, Rin. Ona jest w ciąży. Nie chcę, żeby coś się stało i jej, i mojej nienarodzonej córce.
- Który miesiąc?
- Siódmy.
- No to poważna sprawa. Ale mam pytanie. Skąd wiesz, że to jest porwanie? Może po prostu u kogoś nocowała?
- Nie, nie ma mowy. Wczoraj wieczorem moi dwaj przyjaciele poprosili mnie i ją o zaśpiewanie wraz z nimi w klubie „Four Aces". No więc się zgodziliśmy. Po wszystkim, poszliśmy się napić i pogadać. Rin stwierdziła, że boli ją głowa i wyszła się przewietrzyć. Nie było jej od dziesięciu minut, więc wyszedłem na zewnątrz. Ale nie znalazłem jej. Dodatkowo, na chodniku leżał jej telefon – wyjmuję urządzenie z kieszeni spodni. - zdjęcie na ekranie blokady to ja i ona.
- Trzymaj, Bran, sprawdź, czy nie ma na nich jakichś śladów.
- Tak jest – Brandon wychodzi z pokoju.
- No, wracając. To na pewno jest porwanie, bo gdyby Rin chciała gdzieś wyjść, powiedziałaby mi. Zawsze, gdy chciała coś zrobić, to po prostu to robiła, uprzedzając mnie wcześniej. Zresztą, nie boję się tylko o nią. Tak, jak mówiłem, ona jest w ciąży. Jeśli coś się stanie albo jej, albo Lisie...
- Komu? - przerywa mi kolega.
- Mojej nienarodzonej córce. Jeśli coś stanie się którejś z nich... nie wybaczę sobie tego. Nigdy. Powinienem był jednak z nią iść, mimo że protestowała.
- Masz podejrzenia, kto mógł ją porwać? Czy ostatnio się komuś naraziła?
Parskam śmiechem.
- Naraziła? Nigdy. Moja Rin to wcielenie anioła. Krzyczy w ostateczności, zawsze jest miła, uprzejma, życzliwa, pomocna... nie, wszystko było w porządku.
- W co była wczoraj ubrana?
- Czarno-czerwona sukienka, czarna kurtka z ćwiekami i czarne szpilki.
- Rozumiem. Przyjmujemy zgłoszenie. Postaramy się zrobić wszystko, żeby twoja żona się odnalazła. Jakbyś chciał się czegoś dowiedzieć, to przyjdź tutaj, okej?
- Okej. Dziękuję wam, chłopaki - uśmiecham się.
- Nie ma sprawy. Trzeba pomagać kolegom w potrzebie.
- No to do zobaczenia - żegnam się.
Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, aby Bran i Gil trafili na trop mojej ukochanej...
*Rin*
Budzi mnie ten sam, okropny głos.
- Wstawaj natychmiast, myślisz, że za co ja ci płacę?! - mówi Luke, strząsając ze mnie kołdrę.
Gdyby nie to, że w porę przypominam sobie, kim jest mój oprawca, byłoby to nawet śmieszne. Ale ze względu na to, że nie chcę prowokować jego gniewu, uśmiecham się lekko.
- No, wstawaj, nie śmiej się, bo przed tobą cały dzień pracy - krzyczy.
Niechętnie podnoszę się z łóżka, na samą myśl o spędzeniu tu dnia robi mi się niedobrze. Nawet nie wiem, ile jeszcze czasu będę musiała tu żyć, w strachu, że pewnego dnia Luke lub Dave zrobi mi krzywdę.
- Dobra, przebieraj się w swoje robocze ciuszki - uśmiecha się. - Zaraz przyjdzie tu Ash z jakimś jedzeniem dla ciebie, żebyś nam tu nie umarła. Jesteś nam potrzebna, przynajmniej dopóki nie znajdziemy kogoś na twoje miejsce.
Na moje szczęście, poranny żartowniś wychodzi z mojego pokoju. Posłusznie zakładam czerwoną sukienkę sięgającą mi do kolan, a chwilę później do mojego pokoju wchodzi Ash, ze śniadaniem. Zauważam, że talerz jest zapełniony dosłownie po brzegi.
- Ash, to twoja sprawka? - pytam, wskazując na śniadanie.
- Szczerze mówiąc to tak, udało mi się wykraść coś ze spiżarni. No nie patrz się tak, jedz, powinnaś jeść więcej i za siebie, i za córkę - pokazuje palcem na mój brzuch. - Tylko nie wygadaj im niczego. Jak się dowiedzą... Boję się pomyśleć co z nami zrobią. - upomina mnie
- A co ty sobie myślałeś? No już, idź stąd, zanim się dowiedzą.
Jem śniadanie większe niż zazwyczaj jadam w Nicei, ale jakoś nie dodaje mi ono specjalnie dużo energii. Ogólne zmęczenie z powodu przepracowania i ciąży daje mi się we znaki. Do mojego pokoju wchodzi Dave z poważną miną.
- Dobrze pokojóweczko, posłuchaj mnie teraz uważnie. Ja i Luke wyjeżdżamy teraz z powodu... Zresztą nieważne. Wracamy wieczorem. Morał jest taki, że zostajesz tutaj sama, nawet nie myśl o niepracowaniu, a tym bardziej o ucieczce. Będzie cię pilnował Ash, więc nawet nie próbuj nic zrobić. A teraz sprzątać marsz - mówi, po czym opuszcza pomieszczenie.
Postanawiam pozostać posłuszna moim porywaczom, boję się, że jeśli ucieknę, wina spadnie na Asha. Patrzę przez okno. Gdy w końcu Luke i Dave opuszczają mieszkanie, wychodzę z pokoju, aby poszukać mojego tajemnego wybawiciela. Znajduję go w jednym z pomieszczeń. Jest ono wypełnione książkami, a na środku znajduje się stolik z krzesłem, na którym siedzi brunet. Na podłodze panuje istny bajzel – rozrzucone ubrania i książki, pogniecione kulki z papieru, rozlane długopisy. Ash podnosi głowę.
- Rinka? - mówi. - Nie miałaś czasem sprzątać?
- Miałam - odpowiadam. - ale najpierw chcę się ciebie o coś zapytać - siadam na stole, uważając, aby nie pognieść książek i papierów, które na nim leżą. - Dave powiedział, że jestem im potrzebna, przynajmniej do czasu, aż znajdą zastępstwo. O co mu chodziło?
Chłopak patrzy na mnie, po czym wybucha gorzkim śmiechem. Patrzę na niego, nieco zmieszana.
- Przepraszam - mówi Ash, przestając się śmiać. - ale on cię okłamał. Jest tutaj jeszcze kilka dziewcząt, a dokładniej pięć. Każda z nich odpowiada za jedną rzecz na raz. Jedna za gotowanie, inna za mycie podłóg, jeszcze inna ściera kurze, kolejna za pranie, a ostatnia... spełnia łóżkowe zachcianki mojej ukochanej rodzinki – rozszerzam oczy. Są aż tacy chorzy? - Nie patrz tak na mnie. Mówię prawdę. Wracając. Nie znajdą zastępstwa. Będą cię tu trzymać, dopóki nie zrobisz czegoś, co ich wkurwi. Za jakieś drobne przewinienia, z tego co opowiadała mi Anne, jedna ze służek, jest przemoc albo odebranie jakiegoś dobra materialnego. Ale za coś typu próba ucieczki jest śmierć, tak, jak mówiłem Ci wczoraj.
- Czyli co, będę tu tkwić, dopóki Nat nie zorientuje się, gdzie jestem i mnie nie wybawi?
- Dokładnie tak. Albo dopóki ci nie pomogę stąd uciec.
- Mam tylko jedno pytanie... gdzie my tak właściwie jesteśmy? W sensie, w jakim mieście?
- W Orleanie.
Rozszerzam szeroko oczy. Jesteśmy dwie lub trzy godziny drogi od Wersalu! Wzdycham cicho.
- Kurwa... - szepczę. - dwie, trzy godziny drogi stąd jest mój uniwersytet. Moja siostra, Nataniel, moi przyjaciele... na pewno wszyscy się bardzo martwią.
- Wiem, że może to nie brzmieć tak przekonująco, jak chcę, ale... postaram się pomóc ci stąd uciec. Ja również nie mam zamiaru tutaj zostawać, więc odejdziemy razem. Ale teraz, słońce, zabierz się za sprzątanie. Musisz zejść na dół, do schowka. Powinna tam być Olive, ona da ci wszystko, czego potrzebujesz. Tylko powiedz mi... czy umiesz mówić po angielsku?
- Tak, umiem, a co?
- Olive nie jest stąd. Ona jest z Kanady. Nie zna naszego języka. Musisz z nią rozmawiać po angielsku.
- Nie ma problemu - uśmiecham się. - Dobra, na razie idę. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odpowiada, po czym znowu zagłębia się w lekturze jakiegoś grubego tomiska.
Wychodzę z pokoju i schodzę schodami na dół. Przechodzę korytarzem z portretami jakichś ludzi, następnie idę do kuchni, a potem do schowka. Na krześle przy drzwiach siedzi młodziutka dziewczyna, w wieku około czternastu, piętnastu lat. Ma długie, blond włosy spięte w wysokiego koka oraz śliczne, brązowe oczy. Patrzy na mnie niewyraźnym wzrokiem.
- You must be Rin - mówi. - Am I right?
- Yeah - odpowiadam. - and you must be Olive.
- Yes. Ash told me that his father and uncle have hired new young woman. He also said that this woman is pregnant. Which month? - patrzy na mój brzuch.
- Seventh. But I'm so scared. I'm sure my husband is very frightened. He must worry where I am. He really loves me and I love him too.
- I'm sure he has reported this situation to the police station. Anyway, why are you here?
- Dave said that I must clean all house. I came for cleaning equipment.
- Okay - uśmiecha się.
Wstaje z krzesła i znika za drzwiami. Po chwili pojawia się, trzymając w obu rękach wiaderko z wodą, ale w żółtym jest zwykła ścierka, a w szarym jest wielki ręcznik.
- This - daje mi pierwsze wiadro. - is for cleaning furniture, shelves and the other. This - daje szare. - is for washing floors. May I help you to take it upstairs?
- That's nice of you but no, thanks - uśmiecham się.
- As you want. Good luck - mówi.
- Thanks.
Opuszczam pomieszczenie i wchodzę na górę. Zaczynam sprzątanie od swojego pokoju. Ścieram kurze, myję meble i szafki, czyszczę szyby, szoruję podłogi. Tak samo robię z każdym innym pokojem. Jednak gdy sprzątam w pokoju Luke'a, przypadkiem z półki spada jedna z książek, a z niej wysuwa się jakaś kartka. Moja ciekawość jeszcze z czasów liceum wygrywa i zaczynam czytać jej zawartość.
Mam dosyć tego cholernego życia. Mam dosyć tego potwora, wciąż mnie dręczącego i bijącego. Kto by pomyślał... własny ojciec mnie katuje! To jest nienormalne. Czy krzywdzenie mnie naprawdę sprawia mu taką przyjemność? Czekam tylko, aż w końcu tak się wkurwi, że postanowi mnie zabić. Wtedy będzie najlepiej. Kiedy stąd zniknę. Nie ma mowy, że się przyzwyczaję. Znoszę to już od pięciu lat. Ta... dziewiętnastolatek boi się własnego ojca. Gdzie tu sens? Tylko moja M*** podtrzymuje mnie przy życiu. Jeśli zniknie, ja...
Tutaj tekst się urywa. Mimo wszystko jednak historia ta mnie porusza. Zaglądam do szuflad komody. Znajduję tam kilka segregatorów pełnych kartek, papierów, dokumentów i innych badziewi, które chcę przeczytać przed powrotem Luke'a i Dave'a z... skądśtam. Cicho wychodzę z pomieszczenia i chowam znaleziska w swojej szafie. Potem wracam do sprzątania. Gdy wchodzę do pokoju Asha, nie zastaję go w środku. Nie zwracam na to uwagi, po prostu zabieram się za sprzątanie. Pozbywam się wszelkiego kurzu. Na stole również jest bałagan. Książki są pootwierane na różnych stronach, przykrywając kartkę, na której znajdują się jakieś linie, jakby plan mieszkania, oraz leżący obok długopis. Na jednej z półek znajduję ryzę papieru. Składam pięć kartek cztery razy i zaznaczam miejsca, na których Ash skończył czytać dane książki, po czym układam je jedna na drugiej. Otwieram szafę i składam ubrania walające się po podłodze, a następnie zamykam drzwi mebla. W rogu pokoju stoi kosz na śmieci, do którego wrzucam zgniecione kartki i zużyte długopisy. Wygląda pięknie. Potem myję podłogę. Następnie schodzę na dół i kończę sprzątanie. Gdy odnoszę wszystko Olive, biorę głęboki wdech. Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona.
- Do you know, where is Ash? - pytam dziewczynę.
- No, sorry, I haven't seen him since this morning, during breakfast. I was eating and he was in the pantry, looking for something to eat. He said that it's for you. The plate was full of food.
- I know. He wants me to eat as much as I can. He says that I must be strong.
Prawie zdradzam Olive, że Ash obiecał mi, że mnie stąd wyciągnie. Nikt nie może o tym wiedzieć. Na razie wiem, że ufać mogę tylko mojemu wybawicielowi.
- He really likes you. Yesterday, when he was talking with me, he mentioned that you look like his dead sister, Anabelle.
- He said me the same. I don't know what he meant – kłamię jej w żywe oczy. Przecież doskonale wiem, o co mu chodzi! - Now I just want to go back to my room and relax.
- I understand. Bye – mówi z uśmiechem.
- Bye – odpowiadam.
Wchodzę do pokoju i natychmiast dobieram się do segregatorów. Znajduję kilka obdukcji lekarskich, świadectwa szkolne, na które nie zwracam szczególnej uwagi, oraz tonę pojedynczych kartek z zapisanymi na nich krótszymi lub dłuższymi wpisami, wierszami lub historyjkami. Ma facet talent. Gdyby nie to, co robi, mógłby wydać tom poezji. Czytam wszystko około trzech godzin. Potem, odkładam segregatory na miejsce, do szuflad w pokoju Luke'a. Słyszę, jak Ash woła mnie na obiad. Schodzę na dół i wchodzę do ogromnej jadalni. Przy stołach siedzą dziewczyny w różnym wieku. Od dzieciątek mających około dziesięciu lat, aż po kobiety w moim wieku. Wśród nich rozpoznaję tylko Olive. Dziewczyna siedząca obok niej ma ciemną skórę, czarne włosy skręcone w pierścionki i wielkie niebieskie oczy. Dalej siedzi rudowłosa dziewczyna z brązowymi oczami, białowłosa mulatka o srebrnych oczach oraz jasnowłosa metyska ze złotymi oczami.
- Dziewczyny, to jest Rin – przedstawia mnie Ash. - jest nowa, więc mam nadzieję, że pomożecie jej się tutaj zaaklimatyzować. I proszę, abyście na nią uważały. Rin jest w siódmym miesiącu ciąży. Pamiętajcie o tym, proszę. A więc, Rin – zwraca się do mnie. - Olive już poznałaś. Dalej siedzą Anne, Eveline, Elisa i Katy – spogląda na dziewczyny. - Mam nadzieję, że dogadacie się z nową koleżanką. A teraz wybaczcie, drogie panie, ale muszę wrócić do siebie.
Ash opuszcza jadalnię. Zajmuję wolne miejsce pomiędzy Olive i Katy. Anne wstaje z krzesła i idzie do kuchni, a następnie wraca, trzymając w dłoniach dwie tace. Na jednej znajdują się sztućce i talerze, a na drugiej – waza z pięknie pachnącą zupą oraz pieczeń w gęstym sosie. Kiedy jedzenie pojawia się na stole, podajemy sobie nawzajem naczynia oraz sztućce, a następnie nakłada sobie takie porcje, jakie chce. Ja biorę troszkę więcej od pozostałych. Dziewczyny wyglądają jednak tak, jakby rozumiały moją sytuację. Przez chwilę posiłek przebiega w milczeniu, które przerywa cichutki głos Eveline.
- Skąd jesteś, Rin? - pyta. Oczy wszystkich dziewcząt, oprócz Olive, patrzą na mnie.
- Hmm... to długa historia. Urodziłam się w Londynie, w wieku siedemnastu lat przeprowadziłam się do Paryża, a później, na czas studiów, przyjeżdżam do Wersalu. W wakacje wracam do domu, który należy do mojego męża.
- Jak ma na imię? Jak wygląda? Czy jest przystojny? - słyszę kolejne pytania z ust Anne.
- Nazywa się Nataniel. Jest wysoki, ma blond włosy i złote oczy. Jest cholernie przystojny – uśmiecham się.
- Długo już jesteście małżeństwem? - pyta Elisa.
- Za dwa dni mijają trzy miesiące.
- To trochę krótko, nie? - mówi Katy. - Zresztą, nie wiem, co on w tobie widzi. Jesteś zwykłą dziewczyną. Czemu wybrał akurat ciebie?
Wzdycham. Z Katy nie będzie łatwo mi się porozumieć.
- Nie wiem – odpowiadam. - Nie wiem, czemu akurat ja. Ale podejrzewam, że to przez to, że do wieku czterech lat spędzaliśmy razem każdy dzień. Potem on się przeprowadził do Paryża, a po trzynastu latach ja. Spotkaliśmy się w liceum. Gdy zorientowaliśmy się, że znaliśmy się wcześniej, zbliżyliśmy się do siebie.
- Poza tym, Katy – wtrąca się Anne. - mówisz tak tylko ze względu na to, że sama nie masz faceta. Po prostu zaspokajasz potrzeby Luke'a i Dave'a. Zazdrościsz jej, że ona może uprawiać seks, kiedy tylko chce, z tym jedynym?
Katy zwiesza głowę. Mimo wszystko, w jej oczach widzę łzy. Dotykam jej ramienia.
- Katy? - mówię. - Wszystko w porządku?
- Spieprzaj, dziwko – odpowiada.
Czuję ukłucie w sercu. Nazwała mnie dziwką, mimo że sama kocha się z naszymi porywaczami? To jest nienormalne. Decyduję się jednak nie odpowiadać nic na to. Posiłek kończymy jeść w milczeniu. Potem, idę do pokoju, na górę. Jednakże ktoś wciąga mnie do jednego z pokoi. Orientuję się, że to Ash ciągnie mnie do siebie. Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem.
- To ty zrobiłaś tu taki śliczny porządek? - pyta.
- Tak, ja... czy to źle?
- Nie, wręcz przeciwnie. Byłem tak bardzo zajęty obrysowywaniem całego planu domu, że nie miałem kiedy sprzątać. Tylko rysowałem i rysowałem. Dziękuję – całuje mnie w czoło.
- Nie ma sprawy. Miałam posprzątać wszędzie, to posprzątałam wszędzie – uśmiecham.
- Jesteś prawdziwym aniołem. Luke nie powinien się tak krótko trzymać. Powiem mu to dzisiaj. Możesz być tego pewna.
- Dziękuję – przytulam go.
- Zanim pójdziesz, mam do ciebie pytanie. Jaki jest twój ulubiony piosenkarz albo zespół?
- Od pierwszej klasy liceum najbardziej kocham Nickelback. Główny wokalista ma świetny głos, a instrumenty pięknie się z nim komponują.
- Okej, zapamiętam.
Wychodzę z pokoju i udaję się do siebie. Kładę się na łóżku i zasypiam.
***
- Wstawaj, sprzątaczko – budzi mnie Luke.
Niechętnie podnoszę się z wygodnego łóżka i staję z moim porywaczem twarzą w twarz.
- Rozmawiałem z Ashem. Powiedział, że posprzątałaś wręcz idealnie. I muszę się z tym zgodzić. Nie wiem jednak, jak poradziłaś sobie z bajzlem na podłodze w pokoju Asha. Teraz jestem tam doskonale.
- Dziękuję – mówię cicho, uśmiechając się.
- Ash dodał także, że powinnaś dostać jakąś nagrodę. Zgadzam się z nim. Pytał cię o ulubiony zespół, prawda?
- Tak, odpowiedziałam, że uwielbiam Nickelback.
- Wspaniale – uśmiecha się... przyjaźnie?
Wychodzi z pokoju, wraca chwilę później. W ręce trzyma płytę mojego ulubionego zespołu. Podaje mi ją. Natychmiast przytulam ją do piersi. Odwracam opakowanie płyty i czytam piosenki znajdujące się na liście.
1. What are you waiting for?
2. When we stand together
3. Savin' me
4. Someday
5. Far away
6. How you remind me
7. Feed the machine
8. Photograph
9. Lullaby
10. Trying not to love you
11. If today was your last day
12. If everyone cared
13. Animals
14. Something in your mouth
15. S. E. X.
16. Next contestant
17. Burn it to the ground
18. Too bad
19. Never again
20. Holding on to heaven
21. Rockstar
22. Never gonna be alone
23. Side of the bullet
Uśmiecham się. Słuchanie tych piosenek to będzie moje ulubione zajęcie tutaj.
- Dziękuję bardzo, bardzo mocno – mówię z uśmiechem.
- Ash przyniesie zaraz gramofon. Mam nadzieję, że ten prezent umili ci jakoś czas tutaj. I pamiętaj. Jeśli dalej będziesz się tak dobrze sprawować, będziesz dostawać prezenty, jakie tylko będziesz chciała otrzymać. Żebyś mimo wszystko czuła się tutaj dobrze.
Opuszcza pokój. Mam ogromną ochotę powiedzieć mu wpierw, że nawet jakbym dostała pełną swobodę, nie czułabym się tu dobrze, ale nie chcę prowokować jego gniewu. Po chwili, do pokoju wchodzi Ash z gramofonem.
- Podoba ci się prezent? - pyta po odłożeniu urządzenia na stolik.
- Bardzo – uśmiecham się do niego. - Kocham ten zespół. Teraz będę przynajmniej miała czego słuchać, kiedy będę się nudzić.
- No, to chyba tylko wieczorami i nocami. No, może jeszcze czasem trochę wcześniej. A tak swoją drogą, zaprzyjaźniłaś się z dziewczynami?
- Wiesz... Anne, Elisa i Eveline są całkiem sympatyczne, ale Katy jest mega upierdliwa. Nazwała mnie dziwką.
Ash marszczy brwi.
- Kretynka. Cóż, to ona jest wykorzystywana seksualnie. Ty... masz swoje dziecko z własnej woli.
- To prawda. Nieplanowane, ale ukochane i przeze mnie, i przez Nataniela, i przez moich przyjaciół.
- Tak. Ale twoje dziecko...
- Lisa – mówię. - będzie miała na imię Lisa.
- Dobrze więc. Lisa powstała z seksu z twoim ukochanym. A Katy... jest wykorzystywana kiedy albo Luke, albo Dave tego chce. Nie możesz jej za to winić.
- Nie winię. Ale trudno będzie się nam porozumieć.
- Dasz radę, skarbie. Muszę iść. Do zobaczenia – uśmiecha się.
Natychmiast kładę płytę Nickelback na odpowiednim miejscu i wsłuchuję się w kolejne dźwięki i słowa. Na szybko biorę prysznic i przebieram się w piżamę. Potem kładę się na łóżku i zasypiam.
**********
Hejka kochani!
Podoba się Wam rozdział? Dzisiaj dłuższy, bo ponad 3.500 słów :D
Mam nadzieję, że się Wam podobało <3
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: W mediach: Nickelback – I'd Come For You
PPS: Dominik pomógł mi częściowo pisać rozdział, myślę, że jemu też przydadzą się podziękowania i pochwała, że ze mną wytrzymał XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top