20. "Bóg nie umarł"
*Rin*
- I jak?
Boję się, że Debra miała dni płodne i będzie w ciąży z Kastielem. Co on by wtedy powiedział przyjaciołom? No a Arai? Załamałaby się! Przecież tak mocno go kocha...
- Obliczyła przy mnie swój cykl i wyszło na to, że... - przerywa.
- Kas, nie trzymaj mnie w niepewności, tylko powiedz!
- Wyszło na to, że wszystko jest okej! Że nie miała dni płodnych i nie będzie w ciąży! - uśmiecha się szeroko.
- No to super! - odwzajemniam uśmiech.
Chcę podejść do Kasa i go przytulić, ale on mnie wyprzedza i rzuca mi się na szyję.
- Dziękuję - szepcze.
- Za co?
- Za to, że mnie do tego przekonałaś. Gdyby nie ty, pewnie żyłbym w strachu przez te dziewięć miesięcy bojąc się, że Debra będzie w ciąży. I podziwiam, że zrobiłaś to dla takiego kretyna, jak ja.
- Możesz przestać się obwiniać? Mam dość słuchania tego. Jeśli jeszcze raz usłyszę podobne słowa, dam ci w twarz. I naprawdę, nie żartuję.
- Kochana Rin, szczęśliwa żona i przyszła matka, zamienia się w męską bokserkę? To brzmi jak napis na okładkę do książki. Nie myślałaś nigdy o napisaniu historii i wydaniu jej?
- Pisałam historie, ale o publikacji nie myślałam nigdy. Choć wydaje mi się, że mogłabym spróbować.
W ostatniej chwili udaje mi się ugryźć w język i nie powiedzieć, że nie możemy z Natem utrzymywać się tylko z pracy w kawiarni. Dzięki wydaniu książki, dostawalibyśmy pieniądze.
- Oczywiście, że możesz spróbować. Nie wiem, o czym są twoje historie, ale jestem pewien, że są tak wspaniałe, jak ty.
- Dzięki - uśmiecham się. - wiesz... jest jedna opowieść, która powinna nadawać się na publikację. O tajnej agentce, która, podczas jednej z akcji obezwładnienia sprawcy zabójstwa, rozpoznaje w nim swojego przyjaciela sprzed lat, w którym była zakochana, no i to uczucie odżywa.
- Jeśli uda ci się to wydać, z chęcią przeczytam. Nie jestem miłośnikiem romansów, ale na pewno jest w tym dużo akcji, plus jej autorką jest moja najlepsza przyjaciółka.
- Dzięki za tyle komplementów, ale muszę iść, Nat będzie się martwił.
- Przecież wie, że jesteś ze mną.
- Przecież teraz nie martwi się tylko o mnie - pokazuję brzuch.
- No tak. No dobra, możesz iść. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia!
Wracam do pokoju i resztę dnia spędzam z mężem.
*Następnego dnia, zajęcia anatomii*
- Wielu ludzi mówi - zaczyna profesor Radisson po sprawdzeniu listy obecności i rozdaniu nam pustych kartek. - że człowiek został stworzony przez Boga, a dziecko to dar od Niego w zamian za małżeństwo. Zwykła bzdura. Człowiek to efekt ewolucji, a dziecko to owoc seksu. Chciałbym, abyście o tym pamiętali. Bóg nie istnieje. Rozdałem wam kartki. Chciałbym, abyście napisali na nich trzy słowa: Bóg nie żyje. Mam nadzieję, że w tej sprawie będziemy zgodni. Macie minutę.
Biorę długopis do ręki i przykładam go do kartki, ale nie umiem tego napisać. Nie umiem i nie chcę. Dłoń mi drży, jakby chciała mnie powstrzymać przed popełnieniem mojego największego życiowego błędu. Ukradkiem patrzę na Nataniela. Jemu też drży ręka. Rozglądam się po klasie. Wszyscy są schyleni i widzę, jak ich dłonie się poruszają. Wzdycham cicho i odkładam długopis. Nauczyciel przechodzi między ławkami i zbiera kartki. Do nas podchodzi na końcu.
- Hmm... - mruczy. - nazwiska proszę.
- Rin i Nataniel Moore - mówi Nat.
- Coś się stało? - pyta.
- Tak... - mówię.
- Nie możemy tego zrobić. Po prostu nie potrafimy - odpowiada mój mąż. - jesteśmy chrześcijanami.
- Proszę się nie martwić, później padniecie na kolana i się pomodlicie, jeśli chcecie. Teraz po prostu się podpiszcie.
- Ale my naprawdę nie możemy. To wbrew temu, w co wierzymy - mówię.
- Dobrze, proszę państwa. Podam wam wasze opcje. Jeśli na potrzeby tych zajęć nie umiecie potwierdzić, że Bóg nie żyje, będziecie musieli bronić przeciwnej tezy. Oczywiście będę liczyć na sensowne i trafne argumenty. Zrobicie to przed całą grupą. W ten sposób spróbujecie wytłumaczyć i mi, i im - wskazuje na klasę. - że Bóg żyje. A jeśli się wam nie uda, a z pewnością tak będzie, oblejecie cały semestr i życzę powodzenia w nadrobieniu go. Możecie również złożyć podpisy na kartkach i nie wrócimy do tego tematu.
Milczymy. Spoglądamy po sobie. W oczach męża widzę głęboki szok. Wiem, że też się tego nie spodziewał.
- A więc, proszę państwa? Co wybieracie?
Patrzę na Nata. Na jego twarzy maluje się determinacja. Kiwamy równocześnie głowami.
- Przyjmujemy wyzwanie - odpowiadamy.
- Dobrze. A więc bardzo proszę, aby reszta grupy przeczytała na jutro książkę "Dlaczego nie jestem chrześcijaninem" Bertranda Russella, jako przygotowanie do wykładów państwa Moore.
Wszyscy patrzą na nas, jakbyśmy zabili każdemu z nich kogoś z rodziny. Najwidoczniej jedna książka to dla nich zdecydowanie za dużo. Zajęcia dobiegają końca. Potem idziemy na pozostałe lekcje, a na końcu wracamy do pokoju. Padam na łóżko i delikatnie trzymam się za brzuch.
- Boli cię? - pyta zaniepokojony Nat.
- Nie, spokojnie, z małą wszystko okej. Po prostu zastanawiam się, w co myśmy się wpakowali.
- Jak to: w co? Musimy udowodnić, że Bóg istnieje. To nie jest nic trudnego.
- "Nic trudnego"? Czy ty siebie słyszysz? Człowieku, to JEST trudne! - podnoszę się. - gdyby to było łatwe, wszyscy byliby chrześcijanami. Z jednej strony, nie umiem tego napisać. Ale z drugiej... nie chcę oblać całego semestru.
- Chodź. Wiem, gdzie musimy w tej sprawie pójść.
Zakładamy kurtki i wychodzimy z Nicei. Nat nie musi mówić, gdzie chce iść. Ja wiem, że prowadzi mnie do kościoła. I mam rację. Paręnaście minut później, stoimy przed wielkim budynkiem z krzyżem na dachu. Wchodzimy do środka. Tuż przed drzwiami, paręnaście metrów od nas, stoi biały ołtarz, nad którym wisi pozłacane tabernakulum. Po lewej stronie jest ambona, a po prawej chrzcielnica i paschał. Nad tabernakulum wisi czerwona lampka. W nawach bocznych znajdują się ciemne drewniane konfesjonały. Maczamy palce w kropielnicy, wykonujemy znak krzyża i klękamy w jednej z przednich ławek. Składam ręce i modlę się w myślach.
"Boże", myślę, "Ty wiesz, jak wygląda cała ta sytuacja. Ja wiem, że istniejesz. Nataniel także to wie. W końcu to dzięki Tobie jesteśmy małżeństwem i czekamy na córkę. To dzięki Tobie dzisiaj mamy na palcach złote obrączki. Wiemy, że musimy bronić Twojego istnienia, ale... to jest trudne. Profesor Radisson żąda sensownych i prawdziwych argumentów. Dodatkowo, jeśli klasa nie zostanie przez nas przekonana, możemy się żegnać z zaliczonym pierwszym semestrem. Musi być jakiś sposób, żeby..."
- Mogę wam jakoś pomóc? - ktoś przerywa moją modlitwę.
Podnoszę głowę. Przed sobą widzę księdza.
- Czekacie na kogoś? - pyta.
- Powiedzmy - odpowiada Nataniel.
- Ale ten ktoś chyba właśnie wyszedł - wzdycham.
- Może dlatego przysłał mnie? Abym wam pomógł. No, mówcie, co się stało.
Opowiadamy mu w streszczeniu całą sprawę. Zaznaczamy, że możemy nie zaliczyć semestru oraz musimy wykorzystać trafne argumenty.
- Z jednej strony możemy zrezygnować i udawać, że nic się nie wydarzyło - mówię. - ale z drugiej strony... nie potrafimy tego zrobić. To było by niezgodne z tym, w co wierzymy i czemu ufamy. Dla nas Bóg jest prawdą. My w niego wierzymy, ale chyba jako jedyni z całej grupy.
- Ile osób jest w waszej klasie? - pyta ksiądz.
- Dosłownie garstka, chyba dwunastu z nami - odpowiada Nat.
- A ilu z nich przyszło by z tą sprawą tutaj?
- Pewnie żaden - mówię kpiąco.
- A więc przyjęcie tego wyzwania, jeśli je przyjmiecie, będzie się równało z próbą nawrócenia ich. To może być ich szansa na spotkanie z Bogiem i Jezusem.
- Hmm... - zamyślam się. - hej, to prawda. Nie pomyśleliśmy o tym.
Ksiądz uśmiecha się.
- Przeczytajcie Ewangelię Mateusza, rozdział dziesiąty. A jeśli dalej będziecie mieć wątpliwości, doczytajcie jeszcze Łukasza, rozdział dwunasty.
- I tyle? - pyta Nat. - dwa cytaty z Pisma Świętego?
- Sami wiecie, że Bóg jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Sprawdźcie sami - podaje nam Biblię.
Sięgamy do Ewangelii Mateusza.
- "Do każdego więc, który przyzna się do mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie"... - czyta mój mąż.
Zabieram księgę i szukam drugiego fragmentu.
- "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. A komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą"... - czytam.
Spoglądam na blondyna.
- Czyli że - mamroczę. - chodzi o to, że, skoro się zdecydowaliśmy na to zadanie, to będą od nas wiele wymagać i mówić, że mamy się starać tak mocno, jak tylko damy radę?
- Dokładnie! - ksiądz klaska raz w dłonie. - a skoro wy zrozumieliście, to oni też zrozumieją. Tylko musicie użyć naprawdę trafnych argumentów. Możecie zacytować jakieś fragmenty, podać sytuacje ze swojego życia, w których Bóg wam pomógł, pokazać dowody na Jego istnienie... jestem pewien, że dacie radę. Pomódlcie się gorąco, a na sto procent się wam uda.
- Dziękujemy, proszę księdza - uśmiechamy się.
Wychodzimy z kościoła i truchtem wracamy na uniwersytet. Natychmiast idziemy do biblioteki i zabieramy wszystkie książki o Bogu, których jest chyba dziesięć. Udajemy się do pokoju. Gdy otwieramy drzwi, natykamy się na Kastiela.
- I co, zadowoleni z siebie jesteście? Muszę przeczytać to - pokazuje nam "Dlaczego nie jestem chrześcijaninem". - na jutro.
- Pff. To jest nic. My musimy przeczytać to - wskazujemy stos książek na rękach Nata. Zdecydował, że sam je weźmie, żeby mnie nie przemęczać.
- Musicie? - opiera się o futrynę. - a no tak, przepraszam. Oczywiście, że musicie. W końcu sami wpakowaliście się w to gówno. Powodzenia - wraca do pokoju.
Nie zrażamy się jego uwagą. Wręcz przeciwnie, to tylko nas motywuje do pracy. Wchodzimy do swojego pokoju, klękamy przy łóżku i modlimy się, prosząc o siły na sprostanie temu wyzwaniu. Następnie, siadamy na kanapie w salonie i zaczynamy czytać. Kończymy grubo po północy. Pomimo ogromnego zmęczenia i trudnego do zniesienia bólu oczu, nie poddajemy się. Włączamy w komputerze PowerPointa i tworzymy prezentację. Gdy kończymy, jest około pierwszej w nocy. Kładziemy się spać, bez kąpieli i przebrania się, aby za kilka godzin stanąć przed jednym z najtrudniejszych wyzwań, jakie były w naszym życiu.
*8:15*
- Czy państwo Moore są gotowi na swoje publiczne wystąpienie? - pyta Radisson.
- Tak - odpowiadamy i stajemy na jego miejscu.
Włączamy wykonaną wcześniej prezentację. Mężczyzna patrzy na nas jak na najgorszych wrogów.
- Ateiści twierdzą - zaczynam. - że nie da się udowodnić obecności Boga. I to prawda. Ale moim zdaniem, nie da się obalić twierdzenia, że Bóg istnieje. Na przykład, popatrzcie na to - pokazuję pierwszy slajd prezentacji. - tak wyglądałby Wszechświat stworzony przez wielki wybuch - pokazuję zdjęcie rozsypanych na niebie kawałków skał. - a tak wygląda naprawdę - pokazuję zdjęcie prawdziwe. - jak widzicie, różnica jest ogromna. Ewidentnie Wszechświat nie powstał od tak - strzelam palcami.
- Skoro tak - wcina się Lysander. - to skąd się wzięła teoria, że kosmos powstał od tak? - strzela palcami, akcentując słowo "powstał".
- A wiesz - mówi Nat. - to bardzo dobre pytanie. Grawitacja istniała od zawsze, dzięki czemu ciała niebieskie unoszące się w kosmosie nie spadały do czarnej dziury. A teoria wielkiego wybuchu powstała prawdopodobnie dlatego, że, podobno, z wielkie gęstej osobliwości powstał Wszechświat, czyli Słońce, Ziemia, wszystkie planety i galaktyki... zwykła bzdura. Pomimo grawitacji, kosmos musiał zostać przez kogoś stworzony.
- Dodatkowo - wcinam się. - w kosmosie nie ma ani tlenu, ani wody. Na żadnej planecie. Oprócz Ziemi, oczywiście. Tak, szuka się życia na innych planetach. Ale, mimo tak ogromnego posunięcie techniki do przodu, mimo tak wielu dokładnych i wieloletnich badań, nic nie znaleziono. Ziemia jest, jak na razie, jedynym ciałem niebieskim, na którym może istnieć życie. Trudno wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Jedyną, według nas - wskazuję na siebie i Nata. - słuszną teorią jest to, że Bóg zdecydował, że akurat tu, na naszej planecie, będzie istnieć życie.
- Teraz przyjrzyjmy się powstaniu człowieka - mówi Nat, przełączając prezentację na kolejny slajd. - teiści wierzą, że...
- Kto to jest teista? - pyta Kas.
- Teista to człowiek, który wierzy w Boga i Jego istnienie. A więc wracając... teiści wierzą, że człowiek został stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo z prochu ziemi. Wyglądało to mniej więcej tak - pokazuje na slajdzie obraz "Stworzenie Adama". - natomiast ateiści wierzą w tezę przeciwną - że człowiek powstał w wyniku ewolucji. I teraz pojawia się pytanie, która teza jest prawidłowa. Tak, człowiek mógłby powstać w wyniku ewolucji. Ale jest jednak coś, co zmusza nas do myślenia inaczej. W wyniku Wielkiego Wybuchu, na Ziemi nie powstałoby życie. Nie było by zwierząt, roślin, rzek, jezior... no i, oczywiście, ludzi. Dlaczego? A no dlatego, że wszystko było by pogrążone w chaosie. A w wyniku stworzenia świata zgodnie z obranym wcześniej planem, nie ma żadnych komplikacji, wszystko jest zaplanowane co do najmniejszej bakterii.
- Tutaj więc - mówię. - łatwo wysunąć wniosek: świat musiał zostać przed kogoś stworzony, bo inaczej we Wszechświecie byłby chaos.
- Pięknie, pięknie, wszystko pięknie - wtrąca się profesor. - ale nasuwa mi się kilka pytań. A mianowicie: skąd wiadomo, że grawitacja istniała od zawsze? Skąd wiadomo, że człowiek NIE powstał w wyniku ewolucji? I ostatnie: skąd wiadomo, że chrześcijanie nie wymyślili tego wszystkiego tylko po to, by pozyskać sojuszników w tej durnowatej wierze?
Patrzę zszokowana na Nata. Takiego pytania się nie spodziewaliśmy...
- Nie wiemy... - szepczemy.
Słyszymy chichot na sali. Profesor podchodzi do nas.
- Jak na pierwszy raz nieźle. Ale mało przekonująco. Pamiętajcie, że macie szansę jeszcze jutro i pojutrze. I radzę wam przygotować jakieś lepsze argumenty.
Lekcja się kończy. Idziemy na pozostałe zajęcia, a potem wracamy do pokoju. Jeśli to miał być pierwszy raz, to zdecydowanie się nie popisaliśmy...
*Następnego dnia, 7:50*
- Uważacie, że możecie rozwalać moje zajęcia? Że jesteście ode mnie mądrzejsi? Że uda wam się wymyślić argument, który mnie przekona? - mówi surowo Radisson.
- Żadne z nas nie powiedziało, że jesteśmy od pana mądrzejsi - odpowiadam.
- To pierwsze mądre zdanie, które wypowiedziałaś.
- Do cholery, niech pan się od niej odczepi! - wtrąca się Nat, przyciskając mnie do swojego torsu. - to mądra, odpowiedzialna dziewczyna. Świetna żona. Idealna przyszła matka. To prostu perfekcyjna.
- Chcę, żeby to było jasne - widocznie uwaga Nata nie obeszła w jakikolwiek sposób profesora. - na tamtej sali jest tylko jeden bóg. Ja - wskazuje na siebie. - jestem też zazdrosnym bogiem, więc nie mam zamiaru być upokarzany na oczach moich studentów. Sprawdziłem, jaki będzie wasz kierunek studiów magisterskich. Wstęp do chirurgii? Jaki wstęp do chirurgii!? Wiedzcie jedno. Jeśli naprawdę macie potrzebę kontynuacji tej maskarady, swoją własną misją uczynię zniszczenie każdej nadziei na ukończenie waszych studiów i zdobycie szansy na zostanie chirurgami. Miłego dnia - odchodzi.
Podnoszę głowę i patrzę na Nataniela. W jego oczach widzę jedynie determinację. Wiem, o co mu chodzi. Potwierdzają się słowa, które przeczytaliśmy w Ewangelii Świętego Łukasza.
Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. A komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.
Dano nam ogromną szansę. Dlatego Radisson tyle od nas wymaga. A Bóg położył na naszej drodze tyle przeszkód po to, by nas przetestować. By sprawdzić, czy damy radę. I damy. Ja to wiem.
*8:15, Nataniel*
- Skazujecie się na porażkę, kretyni - mówi do nas Kastiel, gdy stoimy przed salą. - to wam się nie uda.
- Mówisz tak, bo to nie ty się na to zdecydowałeś - mrużę oczy.
- To trzeba było się na to nie decydować! Trzeba było po prostu napisać te cholerne "Bóg nie żyje" i teraz się, kurwa, nie męczyć!
Parskam śmiechem.
- Naprawdę uważasz, że nas tym zrazisz, prawda? Mylisz się, Kastiel. Nie ma o tym mowy. Nawet jeśli nie uda nam się was przekonać, oblejemy ten semestr ze świadomością, że staraliśmy się zrobić coś dobrego. Zmienić was.
Chwytam Rin za rękę i wchodzimy na salę, zajmując miejsce przy biurku nauczyciela.
- Wczoraj profesor Radisson zadał nam kilka pytań, na które nie znaleźliśmy odpowiedzi - mówię. - a więc przestudiowaliśmy jeszcze raz wszystkie książki, które wypożyczyliśmy specjalnie z tej okazji, i już znamy na nie odpowiedź. Pierwsze pytanie brzmiało: skąd wiadomo, że grawitacja istniała od zawsze? Tutaj pragnę zauważyć, że gdyby nie było grawitacji, wszystko wylądowałoby gdzieś na dole, w czarnej dziurze. Nie było by Słońca, planet, asteroid, galaktyk, gwiazd... nie było by nic.
- Drugie pytanie brzmiało: skąd wiadomo, że człowiek nie powstał w wyniku ewolucji? - zaczyna Rin. - cóż. Nikt nie powiedział, że nie mogło by tak być. Ale to trochę trudne do zrozumienia, prawda? Człowiek powstaje z małpy, jest z nią spokrewniony, po prostu inaczej wygląda... dla nas właśnie TO jest bzdurą. Dla nas logiczne jest to, że ktoś musiał stworzyć człowieka. To, że człowiek jest tylko efektem jakichś mutacji genetycznych czy ewolucji nie bardzo do nas przemawia. Naszym zdaniem, człowiek JEST dziełem Boga.
- A trzecie pytanie - mówię. - brzmiało: skąd wiadomo, że chrześcijanie nie wymyślili tego wszystkiego tylko po to, by pozyskać sojuszników w wierze? A no stąd, że każda wiara musi się skądś wziąć. Nie ma mowy, aby akurat ona powstała z niczego.
- Czyli że - wtrąca się Lysander. - wychodzi na to, że judaizm, buddyzm i islam również muszą mieć w sobie ziarno prawdy.
- Nikt nie mówi, że tak nie jest. Ale to w kręgu chrześcijan dzieją się cuda. Słyszeliście kiedykolwiek o cudzie wśród muzułmanów lub buddystów? Dodatkowo, chrześcijaństwo to najpopularniejsza religia. Coś musi się za tym kryć, prawda? A żeby wam udowodnić, że cuda się zdarzają, przypomnimy wam pewną sytuację.
- Jestem pewna - kontynuuje moją wypowiedź Rin. - że pamiętacie sytuację, podczas której zostałam zahipnotyzowana. Wtedy byłam miła dla wszystkich, oprócz Nata. A on wtedy wykonał bardzo piękny gest. Nawet wtedy, gdy wyzywałam go od najgorszych, nie zostawił mnie. Nie przestał mnie kochać i nie pozwolił, by coś mi się stało. To dzięki jego wytrwałości dzisiaj między nami jest tak, jak jest - pokazuje złotą obrączkę na palcu, a drugą rękę kładzie na brzuch.
- Modliłem się, żeby wszystko się między nami ułożyło. Modliłem się o siły. O to, by ta zagadka się rozwiązała. I udało się.
- Ej, ale teraz nasuwa się kolejne pytanie. - wtrąca się Kastiel. - mimo wszystko, zło istnieje. A więc, jeśli Bóg naprawdę jest, to czemu pozwala mu istnieć?
- Odpowiedź jest bardzo prosta - odpowiada Rin. - są to dwa słowa: wolna wola. Bóg pozwala złu istnieć właśnie z jej powodu. Z punktu widzenia teisty Bóg toleruje zło, ale tylko tymczasowo. Po to, aby pewnego dnia ci, którzy go kochają z własnej woli, mogli razem z nim żyć w niebie. Innymi słowy, zamiarem Boga wobec zła jest to, aby kiedyś przyjść na Ziemię i je zniszczyć.
- Jakie to wygodne - wtrąca się profesor. - "Pewnego dnia przyjdę i zniszczę całe zło, jakie teraz istnieje na świecie. Ale na razie radźcie sobie sami z wojnami, klęskami, zabójstwami, gwałtami, aborcjami, głodem, ludobójstwem, AIDS. Miłego życia.". Teraz państwo Moore będą nas pouczać o moralnych absolutach.
- A czemu nie? - pytam. - profesor Radisson, który, jak wiemy, jest ateistą, nie wierzy w moralne absoluty. Ale w zasadach jego zajęć czytamy, że będzie nas egzaminował. Założę się, że jeśli ściągając dostanę piątkę, nagle zacznie mówić jak chrześcijanin, mówiąc, jak bardzo oszukiwanie na egzaminach jest złe. Ale za to ja mogę wam powiedzieć tak: jeśli moje działania są nastawione na sukces, czemu miałbym ich nie podejmować? Dla chrześcijan to, co odróżnia dobro od zła, to prosta linia, która prowadzi prosto do nieba, do Boga. Bez Boga nie ma powodu, by postępować moralnie. Nie ma nawet wyznacznika, co to jest moralne postępowanie. Jeśli profesor Radisson ma rację mówiąc, że Boga nie ma, to cała ta nasza rozmowa i wykłady są kompletnie bez sensu.
- Tu masz rację, panie Moore - mówi mężczyzna. - to JEST bez sensu. Po całej tej gadce chcesz powiedzieć, że wszyscy sprowadza się do wyboru: wierzyć czy nie wierzyć?
- Dokładnie - odpowiadam. - tak zawsze było. Jedyna różnica między na mi, to to, że ja daję im - wskazuję na klasę. - możliwość wyboru, a pan nie. Pan każe im napisać na kartkach trzy słowa, które są kłamstwem i postawić krzyżyk przy polu "Nie wierzę".
- Tak, bo chcę ich uwolnić. Religia jest jak wirus przekazywany kolejnym pokoleniom. A chrześcijaństwo to najgorszy rodzaj takiego wirusa, który wchodzi w nasze życie, gdy jesteśmy słabi, chorzy i bezbronni.
- Czyli według pana chrześcijaństwo i religia są chorobą? - pyta kpiąco Rin.
- Tak! Zakaża wszystko. Jest wrogiem logiki.
Parskam śmiechem.
- Logiki? Pan logikę zgubił już dawno temu. To, co pan każe robić, to już nie jest nawet ateizm. To już jest ANTYTEIZM! Nie wystarcza panu, że pan nie wierzy. Chce pan, aby inni, w tym także my, także nie wierzyli.
- Dlaczego nie odpuścicie? Chcecie wciągnąć ich w swoje prymitywne przesądy?
- Nie! - wtrąca się Rin. - chcemy dać im wybór. Chcemy, żeby sami podjęli decyzję.
- Nie macie pojęcia, z jaką przyjemnością was obleję - uśmiecha się złośliwie profesor.
- Ale kogo tak naprawdę pan obleje? - pytam. - nas... czy Boga?
Zapada kilkunastosekundowa grobowa cisza. Nikt nic nie mówi. W końcu ciszę przerywa Rin.
- Nienawidzi pan Boga? Dobra, spytam inaczej. DLACZEGO nienawidzi pan Boga? Proszę na to pytanie odpowiedzieć! Widział pan, co mówią dowody! Zna pan prawdę! Dlaczego więcej pan Go nienawidzi? Dlaczego!? To proste pytanie, profesorze! Dlaczego nienawidzi pan Boga!?
- Bo zabrał mi wszystko, co miałem!!! - krzyczy profesor. Wszyscy momentalnie milkniemy. Radisson bierze głęboki wdech. - zabrał mi matkę. Miałem wtedy chyba 10 lat. Ona ciągle powtarzała, że mnie nie opuści oraz że Bóg jest ze mną. Ale kiedy zachorowała na raka i umarła... znienawidziłem Go. Tak. Nienawidzę go!
- Jak można nienawidzić kogoś, kto nie istnieje? - pytam kpiąco.
Znowu zapada cisza. Przerywa ją profesor.
- Niczego nie udowodniliście.
- Może i nie - odpowiada Rin. - wybór należy do nich - spogląda na klasę. - czy Bóg umarł?
Wszyscy spoglądają po sobie. Przez chwilę mam wrażenie, że nam nie uwierzyli i mimo wszystko nie będą wierzyć w Boga. W końcu Kas wstaje.
- Bóg nie umarł - odpowiada pewnie.
Potem, każdy po kolei wstaje i wypowiada te same słowa. Spoglądam na Rin i uśmiecham się. Ona odwzajemnia uśmiech. Przytulam ją siebie i patrzę, jak powiększa się grono nawróconych. Profesor patrzy na mnie i moją ciężarną ukochaną surowym wzrokiem. Jednak po chwili wychodzi z sali. Razem z dziewczyną wychodzimy z sali i udajemy się na zewnątrz. Siadamy na huśtawce, znajdującej się z tyłu budynku. A właściwie ja siadam i pociągam Rin, by usiadła na moich kolanach. Całuję ją delikatnie i dotykam jej brzucha.
- Powiedz ty mi - mówi. - jak się nam to udało?
- Po prostu Bóg nam pomagał. Przecież ksiądz nam powiedział, że tak będzie. Że, jeśli wytrzymamy, Bóg nas wesprze.
- Masz rację - spoglądamy w niebo.
Po chwili, dziewczyna zaczyna nucić piosenkę zespołu Newsboys pod tytułem "God's Not Dead". Nucę razem z nią. Parę chwil później, przeradza się to w śpiew. Przez minutę jesteśmy sami, ale potem słyszymy kolejne, dołączające się głosy. To cała nasza klasa do nas przyszła. Nie wiem, skąd znają tekst, skoro byli ateistami, ale mimo wszystko nie przestajemy śpiewać. Gdy kończymy, spoglądają na nas, ale nikt się nie odzywa. Dopiero Kas przerywa ciszę.
- Nie przypuszczałem, że wam się uda. Tak naprawdę, byłem pewien, że to będzie tylko zbiór nietrzymających się kupy argumentów. A w rzeczywistości tak nie jest. Te argumenty są dosyć sensowne.
- My też byliśmy pewni, że się nie uda - mówię. - ale to w sumie dzięki Bogu się nam udało. nasze modlitwy się opłaciły. A właśnie, Rinka - zwracam się do mojej dziewczynki. - miałabyś ochotę pójść dzisiaj ze mną na koncert?
- Jaki koncert? - patrzy na mnie, zdziwiona.
Wyjmuję z kieszeni dwa bilety na koncert Nickelback. Nie zapomniałem, że w liceum to był jej ulubiony zespół. Kochała ich. Bardzo. Ich piosenka "What are you waiting for?" towarzyszyła nam przez cały czas. Teraz pora przypomnieć sobie licealne czasy. Dziewczyna szeroko otwiera oczy, a następnie rzuca mi się na szyję.
- Oczywiście, że chcę! - mówi. - dziękuję! - całuje mnie w policzek.
Wracamy do szkoły i resztę dnia spędzamy na zajęciach. Natomiast wieczorem, wybieramy się na koncert. Ja zakładam zwykłą białą koszulkę, ciemne dżinsy i czarną koszulę. Za to Rin ma na sobie czerwono-czarną sukienkę z falbanami. Zakładamy buty, zabieramy telefony i idziemy na przystanek. Jedziemy autobusem na miejsce koncertu. Mamy miejsca tuż przed sceną. Chad Kroeger wychodzi na nią, razem z bratem, kuzynem i przyjacielem.
- Welcome everybody! - mówi do mikrofonu. - we're so happy that you arrived here for our concert. But before we start, I want to say something. Me and all band have heard in the news about the argument on the university. One of professors has been persisting that God's dead. And for the young who faced the challenge to protect the God's glory... you know, who I'm talking to - doskonale wiem, że chodzi o mnie i Rin. Rumienimy się, mimo że tego nie widać. - we can only imagine how God's smiling now. Please, come to us. Don't be afraid.
Patrzę na Rin. Uśmiecham się. Chwytam ją mocno za rękę i idę z nią na scenę. Chad już tam na nas czeka, uśmiechając się.
- Congratulations for you - mówi. - you must be very brave that you decided to face this challenge.
- For me - odpowiadam. - it was only vocation. I felt that I can't write "God's dead" on the paper.
- Me too - dodaje Rin. - we're Christians. I'm sure we wouldn't do it even if professor racks us.
- Wow - Chad jest ewidentnie zaskoczony. - I'm impressed. You're really brave. This song is for you. Please, sing it with us - podaje nam mikrofony przyczepiane do uszu.
Uśmiechamy się i zakładamy je.
- Now - mówi do publiczności. - please, turn on your mobiles and type messages for all people you know. Type three words: "God's not dead".
Słyszymy melodię "God's not dead". Od razu zaczynamy śpiewać, a publiczność wiwatuje. Sami wyjmujemy telefony i, śpiewając dalej, piszemy SMS-y. Potem, patrzymy na publiczność. Po piosence, Chad prosi, abyśmy śpiewali z nimi do końca koncertu. Zgadzamy się. Po wszystkim, dostajemy od nich autografy i zdjęcia. Wracamy do Nicei. Tuż przed budynkiem widzimy, jak jakiegoś mężczyznę potrąca samochód. Natychmiast biegniemy w tamtym kierunku. No, Rin przynajmniej próbuje. Z ogromnym szokiem zauważamy, że tym mężczyzną jest profesor Radisson. Klękamy obok niego, nie zważając na to, że jest straszna burza i brudzimy sobie ubrania. Krople spływają po nas wszystkich.
- Dzwońcie po karetkę! - krzyczy Rin.
- Proszę się nie ruszać - mówię do profesora, a potem zwracam się do żony. - jego żebra są zmiażdżone. Płuca wypełniają się krwią. Nie zostało mu zbyt wiele czasu.
- Jesteś pewien? - szepcze dziewczyna.
- Tak. Spójrz - wskazuję klatkę piersiową nauczyciela.
- Nie chcę umrzeć - mówi Radisson. - nie jestem gotowy.
- Pamięta pan, co mówiliśmy o Bogu? Że wszystko zostało stworzone przez Niego? Że jest miłosierny?
- Ja umieram, co w tym miłosiernego?
- To, że ten samochód mógł zabić pana na miejscu - mówi Rin. - jestem pewna, że Bóg specjalnie skierował nas tutaj. Abyśmy powiedzieli panu, że Bóg...
- Jestem ateistą, nie pamiętacie?
- Pamiętamy, ale to nic nie zmienia - odpowiadam. - Bóg dał panu ostatnią szansę. Szansę, aby zmienił pan zdanie i uwierzył w Niego.
Wokół nas zbiera się coraz więcej osób, a deszcz pada jeszcze mocniej, niż wcześniej.
- Nie chcę umierać. Boję się - szepcze Radisson.
- Profesorze, Jezus też się bał śmierci - mówię. - bał się tak bardzo, że pocił się krwią. Prosił ojca, aby odsunął od Niego kielich, ale odpowiedź brzmiała "Nie". Dałby nam odpowiedzi na nasze pytania, gdybyśmy wiedzieli tyle i to, ile i co On wie.
- "Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi Moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi"... - duka z trudem mężczyzna.
- Dokładnie - odpowiada z uśmiechem Rin. - mam do pana pytanie... hej, proszę ze mną zostać! - przez chwilę profesor ma zamknięte oczy, ale na słowa mojej żony znów je otwiera. - czy chce pan złożyć swoją wiarę w Jezusie Chrystusie? Chce pan przyjąć tę szansę.
Radisson parę razy otwiera i zamyka usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Po chwili jednak, słyszymy te upragnione słowa.
- Tak... - szepcze cicho.
- Bóg odpuści panu wszystkie grzechy - mówię do niego z lekkim uśmiechem. - Wszystkie. Ale pod warunkiem, że pan zaakceptuje Jego Syna i zaprosi Go do swojego życia. Tylko tyle. Niech pan w Niego uwierzy. Otrzyma pan odkupienie win i wieczne zbawienie. Czy przyjmuje pan tę wiarę? Wierzy pan?
- Tak... przyjmuję... wierzę... - odpowiada.
Spoglądam na moją żonę z uśmiechem. Ona go odwzajemnia.
- Już dobrze - mówi Rin. - za parę chwil będzie pan wiedział o Bogu więcej niż ja, niż Nataniel... niż każdy z nas. Już dobrze. Już dobrze...
Parę sekund później, mężczyzna zamyka oczy, jego usta się już nie poruszają, a jego głowa przechyla się delikatnie w prawo. Jego klatka piersiowa się nie rusza. Nachylam się nad nim i, dla pewności, sprawdzam jego oddech. Nie czuję go. Patrzę na Rin i kręcę głową. Stajemy nad ciałem profesora. Trudno nam uwierzyć, że jeszcze dzisiaj rano był tak zagorzałym ateistą. Parę chwil później przyjeżdża policja i pogotowie, ale na to już za późno. Na wszystko już jest za późno. Wracamy z Rin do pokoju i siadamy na łóżku.
- Jak się czujesz? - pytam.
- Wspaniale - uśmiecha się. - mimo wszystko, udało się nam. Uwierzył. Oni też uwierzyli - rzuca mi się na szyję. - dziękuję za koncert - szepcze.
- Nie ma za co, słońce - odpowiadam.
Później bierzemy prysznice, zakładamy piżamy i kładziemy się spać z nadzieją, że w tej chwili profesor Radisson jest z Bogiem, w niebie, i patrzy na nas, uśmiechając się i dziękując, że pomogliśmy mu uwierzyć.
**********
Hejka kochani! Dzisiaj dosyć religijny rozdział. Przepraszam, że opublikowany tak późno.
Ten uczuć, gdy pozbywasz się pomysłu na zgapienie rozdziału z filmu i WSZYSTKIE argumenty podajesz sama z siebie z nadzieją, że nawrócisz ludzi. :')
TYLKO argumenty oraz początkowa rozmowa Kasa i Rin pochodzą z mojej głowy. Reszta, tzn. rozmowa końcowa oraz te pomiędzy wykładami Rin i Nata, pochodzą z filmu "Bóg nie umarł". Serdecznie zapraszam do obejrzenia!
Pozdrawiam, wera9737.
Enjoy! =^.^=
PS: Ponad 5000 słów, brawo ja ;D
A w mediach: Newsboys - "God's Not Dead" :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top