Rozdział straty

"Zabijanie w imię jakiegokolwiek boga, to tak jakby zabijać się o powietrze. W różnych częściach świata jest nieco inne, ale wszyscy oddychamy nim tak samo."

《***》

Katsuki dawno nie chodził blisko swojego starego domu. Omijał to miejsce głównie ze względu na swoją matkę, która bardzo go wkurzała. Nawet jeśli gdzieś spotkał ją na ulicy, to albo ona go ignorowała, albo wykorzystywała. Najczęściej do noszenia zakupów. Dlatego pod swoim starym domem, w którym mieszkał jako dziecko specjalnie przeszedł, zakrywając sobie twarz. Już z daleka widział ojca, który ścinał żywopłot. Nie, że to nie lubił, ale niebmiał ochoty go i matki widzieć. Miał coś innego do zrobienia. Najpierw ratowanie ludzi, potem obiadek u mamusi.

- Hej, Bakugo, kiedy w końcu powiesz swoim rodzicom, że ze sobą jesteśmy?

- Dowiedzą sie w swoim czasie! Na razie mamy większe problemy, niż rozmowa z moją matką przy schabowym!

- Dobrze, ale... chodzimy na randki od liceum, a ty dalej nic im nie mówisz...

- I nie powiem!

- Ech...

Prawdą było, że Katsuki jeszcze nie pswpowiedział swoim rodzicom o związku z Kirishimą. Jako profesjonalny bohater, rodziców widzi raz w miesiącu i taki układ mu pasuje. Nie musi kłócić się z matką, kto teraz ogląda telewizję, nie musiał z nią mieszkać oraz słuchać ojca, który kazał im się uspokoić (to bardziej go wkurzało). Toż to cud, że się od nich uwolnił. Wybarwienie. I oby trwało jak najdłużej.

Mężczyźni po jakimś czasie doszli do dawnego mieszkania kolegi z gimnazjum Bakugo. Jego matka często rozkazywała synowi przychodzić do Deku i dawać jego mamie jabłka. Nie wiedział za cholerę skąd ta jędza je brała. W domu niemal się od nich roiło. Irytowało go to. Nie bardziej, niż jej krzyki, kierowane w jego stronę. Ale co mógł zrobić? Nic.

Katsuki dobrze pamiętał numer mieszkania. Zbyt dobrze. Nie umiał go zapomnieć przez te dobre kilka lat, a teraz właśnie sobie za to dziękował. Zadzwonił domofonem i chwilę odczekał. Cisza. Jeszcze raz. Znów cisza. I znowu. Cisza. Nikogo nie było w mieszkaniu.

- Cholera!

- Spokojnie, Bakugo, przecież jakoś go znajdziemy...

- Ta? Jak?! Nic lepszego nie mamy!

- Ech... Spokój.

‐ Nie, nie będę spokojny, wiedząc, że ten debil dalej sobie gdzieś chodzi po ulicy! - gdy tak Katsuki krzyczał, w pewnym momencie po schodach na piętro zaczął ktoś wchodzić. Myśląc, że to ktoś z mieszkańców, bohaterowie odsunęli się powoli od strony drzwi, aby nie wzbudzać zbędnych podejrzeć i wtedy... Katsuki go zobaczył. Przed nim stał Deku, we własnej osobie. - Deku...?

‐ Kacchan...?

- "Kacchan"?

- Deku!?

Katsuki podniósł głos i w tym momencie zielonowłosy zaczął uciekać. Kirishima i Bakugo ruszyli za nim natychmiast, nie zważając na przeszkody w postaci stromych schodów. Musieli jak najszybciej go dorwać. Od tego w sumie zależały losy miasta, jak i nie kraju. Midoriya w tym momencie był niebezpieczny. Świat musiał się o tym dowiedzieć. Nieważne w jaki sposób.

Deku wbiegał w puste uliczki, jakby bardzo dobrze je znał. Poruszał się w nich jak zgrabna gazela, która ucieka przed mięsożercą. W tym przypadku akurat przed bohaterami. Dziwne, że nieobdarzony dalej im uciekał. Przecież byli od niego silniejsi (tak przynajmniej wynikało z postury ciała) i mieli dary. Mogli ich urzyć, ale w tym momencie kompletnie o nich zapomnieli. Jak to możliwe? Działanie stresu, albo tym podobne? A może to Deku im znów coś podał? Kto wie...

Cała trójka była zmęczona tym bieganiem. Po bohaterach nie można było się tego spodziewać, bo oni musieli być cały czas w formie i gotowi do walki. A takie bieganie? To dla nich ma być rozgrzewka. Organizmy nie wytrzymują? Bakugo jeszcze trochę bolała wątroba, nie miał siły tak się przemęczać. Nagle upadł i nie dał już rady wstać. Złapał się na miejsce, gdzie była wątroba, jedynie sycząc z bólu. Kirishima miał rację, żeby dać dzisiaj sobie spokój z pościgiem.

‐ Bakugo!

- Nie zatrzymuj się! Biegnij za nim, mi nic nie będzie!

Tak, jak prosił Katsuki, Eijiro dalej biegł za Deku. Przez chwilę miał go jeszcze na widoku, ale po skręceniu w kojelną uliczkę... całkowicie mu znikł. Cóż za niefart, prawda?

《***》

Pani Inko już od dawna wiedziała, że jej syn się zmienił. Po gimnazjum nie widziała tej radości w jego oczach, którą widziała kiedyś. Izuku chciał zostać bohaterem, może kobieta nie wspierała go, tak jak powinna, ale miała nadzieję, że jej syn to rozumie. Rozumiał? Nigdy nie pytała, co stało się tamtego dnia w ostatniej klasie gimnazjum, kiedy to Izuku wrócił w ciszy do domu, nie mówiąc, co się stało. Wtedy też, na własne oczy zobaczyła, jak wyrzuca swoje zeszyty z bohaterskiej notatkami. Jeden był trochę spalony, czego na początku nie zobaczyła. Dopiero później wyjęła te zeszyty i wszystkie je przeczytała. W ostatnim znajdowało się kilka rysunków, ale w połowie się kończył napisem: "To koniec".

Nie wiedziała, co może to oznaczać, dlatego chciała porozmawiać z synem na ten temat, jednak Izuku zamknął się w pokoju. Nie udało jej się z nim porozmawiać, więc przez następne dni, aż do ukończenia przez niego liceum nie pytała o to, ani o nic więcej. Nie było okazji, jak i chęci do rozmow od Izuku. Jej syn się zmienił, a ona nie wiedziała dlaczego. Martwiła się o niego. Lata mijały, a jej syn zachowywał się, tak jak dawniej. Był wesoły, ciągle się uśmiechał, rozmawiał z nią nawet więcej, niż kiedyś... Nie wydawało wam się to podejrzane?

Tego dnia, Inko robiła zakupy. Specjalnie pojechała do większego sklepu, aby móc potem zaprosić syna na obiad i porozmawiać z nim o czymś. O czym? Nie wiedziała, chciała tak po prostu z nim porozmawiać. Brakowało jej Izuku. Na codzień tego tak nie odczuwała, bo co wieczór dzwonił, ale czasem tak było, że tęskniła już po minucie od rozłączenia się z nim. Taka tęsknota jest nie do zniesienia.

Idąc ruchliwą ulicą, nagle na jednym z wielkich ekranów pojawiła się wiadomość o pożarze jednego z budynków. Gdyby nie poznała od razu nazwy ulicy,nie martwiłaby się tak bardzo. To był blok na ulicy, na której mieszkał jej syn. Wtedy bez wahania wybrała numer do syna i jak najszybciej próbowała wyjść z tłumu ludzi. Izuku odebrał dopiero przy trzecim połączeniu.

- Halo?! Izuku?! Słyszałam w wiadomościach, że twój blok się spalił! Jesteś cały?! Boże drogi, obyś nie był w szpitalu! - krzyczała cały czas zieloniwłosa, w ogóle nie wiedząc, gdzie ma dalej iść. Nie myślała nad tym w tej chwili.

- Nie, nie, wszystko ze mną dobrze... Wyszedłem z bloku, zanim się podpalił.

- Całe szczęście! Już się martwiłam, ż coś Ci jest!

- Mówię Ci to już od dawna, mamo, nic mnie nie złamie, haha...

- Tak, racja. Gdzie teraz jesteś? Albo może lepiej przyjdź do mnie, niedługo powinni chyba odezwać się z odszkodowaniem za mieszkanie.

- Nie przyjdę - gdy Izuku to odpowiedział mamie, kobieta aż zatrzymała się, niedowierzając jego słowom. Była po prostu zdziwiona.

- Masz teraz pracę...? Wybacz, nie wiedziałam, powinnam zadzwonić później, co nie?

- Nie, dobrze, że teraz zadzwoniłaś... Mamo, dziękuję. Za wszystko, co do tej pory mi podarowałaś...

- Izuku...?

- To pożegnanie... Muszę zrobić jeszcze jedną rzecz, zanim odejdę.

- J-jak to odejdziesz...? Izuku, co Ty chcesz zrobić...?

- Mamo... Wybacz, że wychowałaś takiego potwora, jakim jestem... Kocham Cię... Oglądaj wiadomości.

- Izu--! - wtedy jej ukochany synek się rozłączył. Inko upuściła telefon, któremu pękła szybka i zaczęła gorzko płakać. Zatkała usta ręką, aby nikt jej nie słyszał, mimo, że na ulicy nikogo oprócz niej nie było.

Tego dnia bezpowrotnie straciła swojego syna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top