Rozdział 7

-O co ci chodzi?!-wykrzyczałam przestraszona.

-To ty zabiłaś tego faceta lesie.

-Skąd ty o tym wiesz?!

-Mój znajomy cie widział. Ty go chyba też. Blondyn, zielony strój, niski.-mówiąc to podchodził coraz bliżej.

-Nie podchodź do mnie!

-Spokojnie, nie bój się mnie.-powiedział kiedy dzieliły nas już centymetry.

Byłam bardzo wystraszona, chłopak był już bardzo blisko mnie, nie wytrzymałam i moim sztyletem rozcięłam mu przed ramie.

-Ty mała...-wysyczał tylko tyle bo mu przerwałam kopiąc go w brzuch.

Wbiegłam szybko do łazienki i zamknęłam drzwi na klucz, siedziałam tak czekając na jego reakcje. Nagle usłyszałam walenie w drzwi.

-Otwórz, nie bój się. Nic ci nie zrobię.-powtarzał nawalając w drzwi.

Po chwili wszystko ucichło chłopak chyba odpuścił, wyjrzałam przez dziurkę od klucza i zobaczyłam że siedzi ba łóżku. Osunęłam się po drzwiach a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.

-Księżniczko nie bój się go.

-Łatwo ci mówić.

-Jestem pewien że on ci nic nie zrobi.

-Za to ja nie.

-Spokojnie. Wyjdź z łazienki. Zaufaj mi mała.

Ufałam mu bez graniczni ale jednak na moim łóżku siedzi seryjny morderca a zarazem psychopata, a wy byście od tak sobie wyszli pomimo ryzyka że zaraz wbije wam nóż w serce? No wątpię. Jednak ja ufam mojemu "opiekunowi" bo tak często siebie nazywa i wyszłam z pomieszczenia. Trzymając ostrze przed sobą podeszłam do chłopaka.

-Dalej się mnie boisz?-zapytał patrząc na podłogę po czym spojrzał na mnie.

Moją uwagę przykuło błysk ostrego zakrwawionego noża w jego kieszeni, chłopak wciągną nóż z kieszeni na co ja się wystraszyłam i lekko odskoczyłam. Czarno włosy uśmiechnął się zadziornie i rzucił nożem w ścianę na przeciwko.

-To wszystko?-zapytałam przekierowując wzrok z noża na psychopatę.

Ten wyjął z kieszeni spodni scyzoryk i posuną go po podłodze no drugi koniec pokoju, posłałam mu pytający wzrok w stylu "masz coś jeszcze?" a on wysunął z pod rękawa mały nożyk i zrobił z nim to samo co ze scyzorykiem. Znowu posłałam mu spojrzenie.

-To już wszystkie.-powiedział z uśmiechem na ustach.

Popatrzyłam na ramie chłopaka i schowałam sztylet w bluzę, podeszłam do szafki, wyjęłam z niej apteczkę, wróciłam do czarnowłosego i usiadłam na łóżku obok niego.

-Zdejmij bluzę.-powiedziałam stanowczo szperając w apteczne.

-Nie za wcześnie?-zapytał uśmiechnięty a ja posłałam mu spojrzenie którym można zabić.

Czarnowłosy zdają bluzę odsłaniając przy tym swój tors, muszę przyznać że był niczego sobie całkiem nieźle umięśniony. BOŻE IRIS O CZYM TY MÓWISZ?! SKUP SIĘ! Oderwałam wzrok od niego i zaczęłam odkażać mu ranę na co on lekko zapiszczał, wyglądało to dość śmiesznie.

-Jak się nazywasz?-zapytał obserwując każdy mój ruch.

-Iris.-odpowiedziałam krótko i bez emocji.

-Ja jestem...-nie dokończył bo mu przerwałam.

-Jeff the Killer, nie trudno się domyśleć.-powiedziałam posyłając chłopakowi lekki uśmiech. Co mi odbiło?

-No tak.-odpowiedział a w jego głosie wyczułam coś dziwnego.

-Więc Jeff.-zaczęłam kiedy już skończyłam opatrywać jego przed ramie-czego ode mnie chcesz? Zabijesz mnie teraz?

-Nie nie, ja...ja nie mam zamiaru nic ci zrobić.-odpowiedział głaszcząc mnie po ramieniu.

-Więc czego chcesz?-zapytałam spoglądając na niego.

-Obserwowałem cię od kilku dni i postanowiłem poznać cie bliżej.-odpowiedział odgarniając dłonią moje włosy.

-Dlaczego?-zapytałam połykając łzy.

-Zaintrygowałaś mnie. Nie płacz, nic ci nie zrobię.-powiedział przytulając mnie do siebie.

Jeff dalej nie miał na sobie bluzy więc od razu moja twarz zalała się rumieńcem, ale coś mnie przy nim trzymało, jego uścisk był czuły i delikatny, nie tego spodziewałam się po mordercy.

-Chyba muszę już iść.-powiedział odrywając się ode mnie i ubrał bluzę.

-Okej.-wymruczałam i usiadłam na łóżku.

-Przyjdę jutro...o tej samej godzinie.-wyszeptał mi do ucha po czym pocałował w czoło.

Popatrzył na mnie przez chwile i wyskoczył przez okno a ja siedziałam na łóżku jeszcze przez kilka minut. Przebrałam się w piżamę (szorty i bluzka na ramiączka) i położyłam się na łóżku, zaczęłam myśleć o tym co się dzisiaj stało.

~O co tu chodzi? Co to miało być?

~On jest słodki, w jego ramionach czuje się bezpiecznie.

~IRIS! ON JEST MORDERCĄ, PSYCHOPATĄ!

~Wiem ale...

~Nie ma żadnego ale, to i tak by się nigdy nie udało!

Biłam się z myślami jeszcze przez chwile aż się zdenerwowałam i poszłam spać.

***
Obudziłam się o 14, wiem mało ambitne ale miałam piękny sen z którego nie chciałam się budzić a mianowicie:

"Byłam w pomieszczeniu bez okiem, całe było ciemne, kilka lamp oświetlało wielkie stalowe drzwi, kilka stołów z nożami, siekierami, piłami, maczetami, biczami, skalpelami i tp. oraz przyciętego do krzesła faceta.
Wydawał mi się on dziwnie znajomy, podeszłam żeby przyjrzeć mu się bliżej i zobaczyłam faceta co dręczył mnie przez dwa lata. Bił, znęcał się, dotykał aż w końcu doszło do tego że raz chciał mnie zgwałcić ale mu uciekłam. On dalej jest na wolności i pomimo że minęły już cztery lata mam wrażenie że mnie pamięta. To był stary znajomy rodziców, cały czas boje się że on przyjdzie do mojego nowego domu i zrobi to co zamierzał w tedy. (Wracając) Stałam przed facetem i wpatrywałam się w niego, nagle poczułam że ktoś wepchnął mi coś w dłoń, popatrzyłam po przedmiocie i zauważyłam że jest to mój sztylet.
-Zrób to Iri. Teraz.-ktoś wyszeptał do mojego ucha. Lekko uniosłam moje ostrze i szybkim płynnym ruchem poderżnęłam mężczyźnie gardło, usiadłam na jego kolanach i zaczęłam bawić się jego ciałem. Wydłubałam mu oczy i robiłam delikatne nacięcia na twarzy, zjeżdżałam nożem coraz niżej aż z całej siły wbiłam mu nóż w płuca. Zeszłam z jego kolan i udałam się w stronę chłopaka.
-Grzeczna dziewczynka.-potargał moje włosy i złapał mnie w tali. Przyciągnął do siebie i kiedy już nasze usta miały się stykać...koniec!"

Po dłuższej chwili zorientowałam się co mnie obudziło, to był dzwonek do drzwi. Szybko zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi, za nimi stała moja sąsiadka.

-Hej Iris, przepraszam że tak bez zapowiedzi przychodzę ale mam do ciebie jedną sprawę.-wypowiedziała na jednym wdechu.

-Jaką?-zapytałam zaspanym głosem.

-Popilnowała byś Samary? Planuje dla niej przyjęcie urodzinowe i chciała bym cię prosić żebyś z nią troszkę u nas posiedziała a później poszły byście po sukienki dla was.

-Przyjęcie...urodzinowe?-zapytałam zdziwiona.

-Tak. Nie mów że zapomniałaś. Dzisiaj Sami kończy sześć lat.-odpowiedziała podekscytowana.

-Zaraz będę.

Pobiegłam na górę, przebrałam się w to co zawsze i nie wiedzieć czemu coś mnie skusiło żeby popatrzeć na ścianę w której wczoraj wylądował nóż Jeffa. Przejechałam dłonią po dziurze i lekko się uśmiechnęłam. Wybiegłam z domu i pobiegłam do domu na przeciwko. Weszłam bez pukania bo już miałam do tego przywileje i od razu na szyje rzuciła mi się czarno włosa dziewczynka, o szmaragdowych oczach (w mediach jak zawsze), ubrana w czarne podarte rurki i czarno-fioletową gotycką bluzkę na ramiączkach. Tak, to cała Samara, mój kochany szatan.

Pobawiliśmy się razem trochę i jej mama dała mi sygnał że czas wyjść z domu, napisałam do chłopaków czy nie chcieli by iść z nami. Jak zwykle Ray wszędzie pójdzie a Luck na słowo zakupy wyciąga baterie z telefonu, ale i tak kocham tych idiotów. Po połowie godziny spotkaliśmy się z Rayanem pod galerią.

--------------------
Ten rozdział nudny bo gorzej się czuję i nie mam za bardzo siły pisać (też to że jest 01:49) chociaż wszystkie rozdziały są nudne. Mam to gdzieś!. Nowy rozdział jutro lub za dwa dni. :) ;) :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top