Rozdział 59: Ty chyba żartujesz!
* * *
Od śmierci Rayana minęło już 7 lat. W chwili obecnej ja mam ich 21. Od dwóch lat nie starzeje się, ojciec podarował nieśmiertelność nie tylko mi ale i wszystkim mieszkańcom wili. Jest zima, konkretniej to koniec grudnia. W długim płaszczu, wysokich kozakach i opatulona szalikiem, stoję i obserwuję jak kotołak bawi się płatkami śniegu spadającymi z nieba. Odwróciłam wzrok w stronę zamarzniętego jeziora, tam stały trzy kamienne krzyże. Przez ten czas nie zmieniło się wiele, oczywiście dalej mordujemy tak jak przystało na psychopatów, nikt więcej nie zginął z powodu mściwej demonicy a ja i Jeff zaręczyliśmy się. Sama w to dalej nie wierze. Obróciłam głowę z powrotem w stronę chłopca. Rozmawiał on z jakimś facetem. Wydało mi się to dziwne ponieważ żaden człowiek nie zapuścił się jeszcze tak głęboko w ten lat. Przyjrzałam się mu bliżej i właśnie wtedy mnie olśniło. Jego białe włosy i krwisto czerwone oczy które można dostrzec z daleka. To ten sam facet który pomógł mi i Ash kiedy wpadłyśmy w kłopoty.
-Sodom, do mnie!-zawołałam czarnowłosego kotka a on natychmiast zaczął biec w moją stronę.
Chłopiec przybiegł, oplótł mój kark swoimi ramionami i wtulił się we mnie. Biało włosy zaczął podchodzić w naszą stronę, wyjęłam mój sztylet i wycelowałam w niego.
-Kim jesteś?-wysyczałam obejmując chłopca.
-Hej, spokojnie. Jestem Louis Black, szukam w tym lesie pewnego, opuszczonego hotelu.-odpowiedział uśmiechając się.
-Chodź.-mruknęłam ozięble.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wili, facet podążał za mną, czułam na sobie jego wzrok, co sprawiało że zaciskałam mój sztylet jeszcze mocniej w dłoni. Kiedy doszliśmy już na miejsce wepchnęłam białowłosego do środka przez co upadł na panele i w dalszym ciągu celowałam ostrzem w jego stronę.
-Widzę że już się poznaliście.-uśmiechnął się Masky, podchodząc do nas.
-Kto to jest?-spytałam nie opuszczając broni.
-To jest Louis, przez kilka lat pilnował wili a teraz został wezwany przez Slendera.-odpowiedział mi brunet.
-Ah, tak.-mruknęłam.
Schowałam swój sztylet i razem z Sodomem udałam się do pokoju ze względu na dość późną już godzinę.
Czarnowłosy poszedł do siebie a ja rzuciłam się na swoje łóżko. Jeff jeszcze nie wrócił z "wypadu na miasto" . Zasnęłam po upływie zaledwie kilku minut.
* * *
Obudziłam się w środku nocy, Jeffa jeszcze nie było. Przeciągałam się i wstałam z łóżka. Wyszłam na balkon żeby odetchnąć świeżym, zimnym powietrzem. Zobaczyłam parę całującą się przed lasem. Ludzie nie powinni zajść tak daleko. Wróciłam do pokoju, ubrałam na siebie czarne rurki, czarne glany, czarną bluzę, i wyszłam z pomieszczenia z zamiarem pozbycia się intruzów z naszego terenu. Wyszłam z wili i miałam okazję bliżej przyjrzeć się tej parze. Dziewczyna miała długie, granatowe włosy, ubrana była w białe jeansy, brązowe, wysokie kozaki oraz beżowy sweter, a jej kurtka koloru czarnego leżała obok niej na śniegu. Chłopak miał czarne, roztrzepane włosy, czarne dresowe spodnie i białą bluzę...poplamioną czymś czerwonym? Wpatrywałam się w nich z szeroko otwartymi oczami zanim do końca do mnie dotarło czego właśnie byłam świadkiem. Podeszłam do chłopaka i szarpiąc za jego włosy odciągnęłam go od dziewczyny, po czym dostał z pięści w twarz z taką siłą że wpadł prosto w zaspę ze śniegu, rozwinęła skrzydła wpatrując się w dziewczynę z nienawiścią. Podeszłam do niej od tyłu, przytrzymałam jej ręce za plecami i odchyliłam głowę w bok.
-Angel, przestań.-wymamrotał podnosząc się z ziemi.
Nie słuchałam go, wgryzłam się w szyję dziewczyny a kiedy z ran zaczęła sączyć się krew spiłam są.
-Dlaczego jeszcze żyjesz dziwko?-zapytałam odrywając się od jej szyi.
Wysunęłam pazury i wbiłam je dziewczynie prosto w tętnicę. Ona upadła na ziemię a Jeff zaczął do mnie powoli podchodzić. Kiedy był już wystarczająco blisko chciał mnie przytulić, w tym momencie nie wytrzymałam, wyjęłam sztylet z kieszeni i wbiłam bo białoskóremu w klatkę piersiową. Trafiłam idealnie w serce, kiedy chłopak upadał na ziemię, śmiałam się. Podeszłam do jego ciała i spojrzałam na nie.
-Zdychaj...kochanie.-wyszeptałam w stronę narzeczonego, pomimo tego że jego serce już dawno nie biło.
Odwróciłam się i wróciłam do willi. To nie pierwszy raz kiedy Jeff mnie zdradził, to też nie pierwszy raz kiedy go zabiłam, co do jego kochanek to zginęła każda o której się dowiedziałam. Ale tym razem jest już inaczej, nie mogę tego dłużej znosić, to ostatni raz kiedy pozwoliłam na coś takiego. Wracając do pokoju zauważyłam że przed drzwiami od pokoju stoi Sodom i się rozgląda na boki. Chłopiec był ubrany jedynie w szare bokserki i białą koszulkę a w prawej ręce trzymał brązowego misia. Kiedy mnie zobaczył podszedł do mnie i przytulił się.
-Co się stało?-zapytałam głaszcząc go po plecach.
-Miałem zły sen.-wymamrotał odklejając twarz od mojej klatki piersiowej. Pomimo tego że był ode mnie starszy to był o ponad głowę niższy, a czasem zachowywał się jak pięcioletnie dziecko.
-Chodź, wracamy do pokoju.-powiedziałam otwierając drzwi. Czarnowłosy położył się na swoim łóżku i okrył szczelnie kołdrą. Miałam już wychodzić ale poczułam delikatny uścisk na prawej dłoni.
-Zostaniesz ze mną? Do puki nie usnę.-zapytał puszczając moją dłoń.
-Pewnie.
Położyłam się obok niego pod kołdrą drapiąc go ze uchem co za skutkowało mruknięciem zadowolenia ze strony chłopaka. Leżałam obok niego i myślałam o podjętej przeze mnie decyzji. Czy na prawdę tego chcę? Kiedy upewniłam się że kotołak już zasnął wyplątałam się z jego objęć i poszłam do swojego pokoju. Popatrzyłam na pierścionek na palcu mojej prawej dłoni przeklinając w myślach. Zdjęłam go i położyłam do szafce nocnej obok łóżka, zarzuciłam na ramiona kurtkę, do kieszeni schowałam telefon i portfel. Wyszłam na balkon i po chwili namysłu wyskoczyłam na barierkę. Spojrzałam jeszcze raz na budynek i weszłam głęboko w las. Tamtego dnia widziałam willę oraz creepypasty po raz ostatni.
__________________________________________________-
No i mamy nareszcie rozdział. Przepraszam jeszcze raz za tą małą komplikacje, puki co wszystko jest okej i wracam do pisania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top