Rozdział 32: Kolejny sen.
Podniosłam się z ziemi i ruszyłam w stronę wili, szłam powoli przez las mając nadzieję że dojdę tam jak najszybciej. Spojrzałam na zegarek w telefonie. 05:40. No ładnie mi zeszło na uciekaniu przed policją. Kiedy na reszcie dotarłam do wili szybko otworzyłam drzwi i zaraz przez nie weszłam. Zaraz przywitał mnie Smile i Area, upadłam na podłogę kiedy psy naraz na mnie skoczyły. Śmiejąc się obydwoje podrapałam po głowie i uniosłam wzrok zauważając nadąsanego Jeffa tuż pede mną. Area popatrzyła na niego po czym zaraz położyła się na moich kolanach.
~Jest wściekły.~oznajmiła trącając nosem moją rękę.
-Are mogła byś zejść ze mnie?-spytałam grzecznie i pogłaskałam ją po głowie.
Wilczyca grzecznie ze mnie zeszła i udała się w stronę kuchni a raczej miski, przechodząc obok mordercy jeszcze krótko na niego zawarczała. O co jej chodzi? Spojrzałam na wyraźnie zirytowanego psychopatę, już chciał coś powiedzieć ale mu przerwałam rzucając w niego poduszką za pomocą telekinezy. Przeszłam obok niego nawet się nie odzywając i weszłam po schodach na pierwsza piętro, weszłam do pokoju i mój wzrok od razu powędrował na łóżko obok mojego. Ben leżał przykryty kołdrą po same szpiczaste uszy i przytulał do siebie laptopa. Słodki elf. Położyłam się na łóżku i od razu udałam się w objęcia Morfeusza.
***
Obudziły mnie jakieś krzyki, od razu się zerwałam i zbiegłam po schodach na dół. Zamarłam. Creepypasty leżały martwe rozrzucone po dość sporym pokoju, obróciłam głowę w prawo a widok przyprawił mnie i dreszcze. Łzy same zaczęły spływać po moich policzkach. Na ścianie był przykuty już martwy Jeff, pod nim leżała Chloe pozbawiona całkowicie ubrań i skóry, na fotelu siedziała Jill miała poderżnięte gardło, pociętą twarz, strzałę wbitą w klatkę piersiową a jej niektóre kości leżały obok niej. Wybiegłam spanikowana z wili, pożałowałam tego niemal że od razu. Na drzewie wisiało zmasakrowane ciało Ashley z której spływała krew, nie daleko wręcz rozmiażdżone ciało Rayana, do ściany budynku przybity był Luck pozbawiony lewej nogi i organów wewnętrznych, a pod jednym z drzew leżał Mick również pozbawiony wnętrzności i kilku kończyn. Na środku polany stał Filip z siekierą wbitą w głowę, po jego lewej stronie "ciocia" cała zakrwawiona a po prawej "wujek" z wbitym nożem kuchennym w serce. Zaczęłam cicho szlochać. Co tu się stało? Poczułam na karku czyjś oddech, odwróciłam się a za mną stała jakaś postać. Miała czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na głowę, uśmiechnęła się złowieszczo i podeszła bliżej. Nie mogłam nic powiedzieć ani się ruszyć, byłam sparaliżowana strachem. To on ich zamordował? Postać podeszła do mnie bliżej i...no właśnie. Musnęła moje usta swoimi?!
-To wszystko przez ciebie nasza księżniczko.-usłyszałam niski głos wydobywający się z czarnych ust postaci.
Co jak co ale ona przyprawiała mnie o dreszcze. Że jak?! To niby przeze mnie oni zginęli? Co tu się musiało dziać?
-Spokojnie księżniczko piekieł. Za niedługo wszystkiego się dowiesz.-odpowiedział na moje pytanie chociaż go nie zadałam.
Serio dziwne to wszystko. O co tu do cholery chodzi?! Kim a może nawet i czym jest to co właśnie stoi przede mną? Czemu się tak boję? Nie mogę nawet się ruszyć. Czyżby strach mnie sparaliżował i odebrał zdolność do mówienia? Mam jeszcze więcej pytań a ani jednej odpowiedz. Pomocy! To nie może dziać się na prawdę. Nie...nie może! Moi przyjaciele a w pewnym sensie rodzina już nie żyją. Jeff? On też. Każdy! Kurwa każdy z moich przyjaciół oraz osoba w której chyba zaczęłam się powoli zakochiwać, oni...oni nie żyją!
To musi być jakiś zły sen.
-Masz racje księżniczko.
Postać popchnęła mnie do tyłu a ja przygotowywałam się na spotkanie z twardą ziemią ale nic takiego nie nastało. Powoli otworzyłam oczy a wokół mnie była tylko czerń. Czy ja żyję? Zaczęłam się drzeć. Po co? Sama nie wiem.
***
Zerwałam się z krzykiem a do oczu napływały mi łzy, rozejrzałam się po pokoju i schowałam twarz w dłonie. To był tylko sen. To był tylko głupi koszmar. Iris ogarnij się. Po czyłam czyjąś dłoń na moim ramieniu a zaraz po tym jak materac ugina się.
-Iris? Wszystko dobrze?-usłyszałam zmartwiony, zaspany głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam zmartwione czarno-czerwone oczy na które opadały niesforne blond kosmyki. Czyli jednak. To był tylko sen! Jeszcze nie dawno widziałam go leżącego w kałuży własnej krwi, a teraz siedzi przede nmą i mnie pociesza. Uśmiechnęłam się i rzuciłam na jego szyję przez co spadł z łóżka a ja razem z nim. Wylądowałam na jego klatce piersiowej i nie za wiele myśląc wtuliłam się w niego.
-Iris o co chodzi? Jakoś nigdy nie byłaś w stosunku do mnie taka przytulaśna.-uśmiechnął się i poczochrał moje włosy.
-Miałam koszmar...-zrobiłam krótką przerwę nie wiedząc co mam powiedzieć-...ja...boje się...w-was...s-stracić.-wyjąkałam niepewnie jeszcze mocniej wtulając się w elfa.
-Spokojnie nie stracisz.-wyszeptał mi do ucha i delikatnie przytulił.
Serio. Boje się stracić którekolwiek z nich, nawet Offwndermana.
-Eehem.-usłyszałam chrząknięcie ze strony drzwi i od razu podniosłam wzrok.
W progu stał Jeff z założonymi rękoma na piersi i wyraźnie morderczym wzrokiem. Spoglądał na nas z mordem i złością w oczach. No ładnie. Chyba mi się dostanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top