Rozdział 27: Przeprowadzka.

Wyjęłam.z pod łóżka wielką torbę, i wyrzuciłam wszystkie ubrania z szafy. Usiadłam z Chloe i Ashley na podłodze i zaczęłyśmy przebierać moje rzeczy.

-Jej...chłopaki mieli rację że bez przerwy ubierasz się na czarno. Myślałam że zaczęłaś jakiś czas przed moim przyjazdem.-powiedziała Ash patrząc na stertę czarnych ubrań.

-Zawsze musiałam mieć na sobie jakąś czarną część ubrań, dopiero po śmierci rodziców tak się ubieram.-wydusiłam na jednym tchu. Może i to nie byli moi rodzica ale ich śmierć dalej wspominam bardzo źle.

Spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy do walizki i zeszłam na dół gdzie już czekały na nas creepypasty. Pożegnałam się z Ash i kiedy miałam już wychodzić zrobiło mi się biało przed oczami a następnie pojawiłam się w salonie w wili. Popatrzyłam na sprawce całej sytuacji.

-Mógł byś uprzedzać kiedy nas teleportujesz!-wydarł się Ben machając rękami.

-Nie przesadzaj.-odezwała się Jill i zaraz zawisła ma mojej szyi.

-Nie duś mnie.-wymruczałam łapiąc oddech.

~Twój brat może u nas zostać.~usłyszała głos w głowie.

-Dzięki Slender.

-Będziesz w pokoju z Benem i Jeffem a Daliv pójdzie do mnie.-w pomieszczeniu rozbrzmiał głos L.Jacka.

Bez żadnego słowa sprzeciwu udałam się razem z chłopakami do pokoju. Wypakowałam ciuchy do szafy i poszłam do pokoju na końcu korytarza. Zapukałam.

-Proszę!

-Hej chciałam z tobą pogadać.-powiedziałam w stronę demona.

-Ze mną?-nagle znikąd obok mnie pojawił się L.Jack. Odskoczyłam na bok.

-Nie idioto.-Odpowiedziałam i chwyciłam demona za rękę.

Wyszliśmy z wili i usiedliśmy na jakimś zawalonym drzewie nie daleko wili.

-To o czym chciałaś pogadać?-spytał przerywając ciszę między nami.

-O osobach które mnie wychowywały...skoro nie byli ze mną spokrewnieni to jak do nich trafiłam?-spytałam obracając a palcach mój sztylet.

-To byli dobrzy przyjaciele taty...zostali zamordowani przez inne demony. Po śmierci Anastazji tata stwierdził żebyś trafiła właśnie do nich do puki twoja natura nie wda się we znaki. I też trochę bał się że nie poradzi sobie z dorastającą córka.-uśmiechnął się do mnie ciepło-A ci do których trafiłaś później okazali się być jednymi z tych przed którymi chcieliśmy cię chronić. Przeciągli Filipa na swoją stronę, w trojkę by cię zabili gdyby dowiedzieli się że już twoja natura się ujawnia.

-A kim jest Anastazja?-zapytałam niepewnie.

-No tak zapomniałem ci powiedzieć...tak nazywała się twoja matka.-odpowiedział.

-W ogóle będę miała możliwość zobaczenia się z tatą?-spytałam chowając ostrze do kieszeni.

-Pewnie ale najpierw trzeba się tobą zająć.-odpowiedział radosnym głosem i wstał.

-Emm...w jakim sensie "Trzeba się mną zająć."?

-Na przykład zrzucać kamuflaż. Nie możesz pójść do piekła wyglądając jak człowiek. Trzeba nauczyć kontroli nad skrzydłami i swoimi "zdolnościami" bo możesz nieźle nabroić jak przestaniesz nagle to kontrolować.

-To może byś mnie nauczył.-zaproponowałam stając na przeciwko niego.

-Zaczynamy od jutra.

-Okej!

***
Siedziałam właśnie z Chloe w moim pokoju i rozmawiałyśmy na różne tematy. Najbardziej ciekawiło mnie jak to się stało że ona i Toby są rodzeństwem skoro z tego co wiem Ticci Toby miał tylko jedną siostrę która zginęła w wypadku samochodowym. Nie chcę jej teraz pytać, nie wiem czy ufa mi na tyle żeby rozmawiać na te tematy. Ok nie ważne!

Było już po dwudziestej jak byłam gotowa do spania. Jeff siedział w pokoju proxych a Ben grał z Chloe w jakieś strzelanki w salonie. Położyłam się na łóżku z telefonem w ręku i odpaliłam facebooka, zaczęłam sprawdzać wszystko po kolej. Natknęłam się na wiele artykułów o nowych mordercach w naszym mieście. Na samą myśl o tym uśmiech pcha mi się na usta. Nagle urządzenie zostało mi odebrana a nade mną zawisł czarnowłosy psychopata z wiecznym uśmiechem.

-Jutro masz trening powinnaś już iść spać.-bardziej rozkazał niż powiedział po czym zszedł z łóżka i zaczął zdejmować ubrania.

-Czekałam na ciebie.-uśmiechnęłam się do niego i popatrzyłam na jego nagi tors.

-Ja już jestem...-oznajmił wślizgując mi się pod kołdrę-...a teraz do spania diabełku.-powiedział i objął mnie w pasie.

Już nic nie mówiłam tylko uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego klatkę piersiową po czym zamknęłam oczy. Piękny koniec pięknego dnia. Coś czuję że za niedługo coś się spieprzy. Życie nie jest piękne, ma tylko piękne momenty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top