Rozdział 20: Ognisko
Doszliśmy do naszego obozowiska i zobaczyliśmy że zbiórka się już zaczęła. Podeszliśmy do klasy i wsłuchiwaliśmy się w słowa wychowawcy. Serio? Uwierzylibyście nam? Każdy z nas był w swoim świecie. Ja wyobrażałam sobie jak pozżynam gardło Juliet, i może nawet za niedługo to zrobię. Ray dyskutował o czymś z Chloe, Ash zaczepiała Warrena usiłując wyprowadzić go z równowagi a on tylko stał i patrzył tempo przed siebie, Micke pożerał wzrokiem Lucka. A Luck co? Wyglądał jakby grzecznie słuchał pana ale ktoś kto zna go dość długo wie że był pogrążony w myślach.
-Macie dwie godziny na przygotowanie, a następnie spotykamy się tutaj.-z moich wizji wyrwa mnie głos nauczyciela.
Rozeszliśmy się do domków, Chloe poszła do domku a my nad jezioro. Zapomniałam telefonu więc wstałam i udałam się w stronę naszego domku. Widok który tam zobaczyłam troszeczku mnie zamurował. Chloe siedziała na swoim łóżku i przeładowywała pistolet, zobaczyła mnie więc szybko schowała broń palną za plecami.
-Chloe co chowasz?-zapytałam udając że nic nie widziałam.
-Nic takiego.-odpowiedziała i posłała mi fałszywy uśmieszek.
-Przecież widziałam. Skąd pasz ten pistolet?-podeszłam do niej i próbowałam złapać na broń.
-Nie twój interes!-wykrzyczała po czym przestawiła mi pistolet do czoła-powiedz komuś a dostaniesz kulkę w łeb! Wierz lub nie ale jestem do tego zdolna.
Trochę spanikowałam i dałam ponieść się emocją, rzuciłam się na nią. Wyjęłam sztylet z kieszeni i przyłożyłam do jej szyi.
-Taż jestem zdolna do wielu rzeczy.-uśmiechnęłam się jak psychopata.
-Widzę że aż tak bardzo się nie różnimy.-powiedziała odpychając mnie od siebie.
Wstałyśmy z podłogi i usiadłyśmy na łóżku.
-Obiecaj że nikomu nie powiesz.-poprosiła brązowooka.
-No ok...-przerwało mi kłucie w sercu-aaaa!!!
-Iris wszystko dobrze? Zawołać pielęgniarkę albo kogoś?-wypytywała przerażonym głosem.
-N-nie! Tylko za-zamknij drzwi.-dziewczyna posłusznie wykonała moją prośbę.
Podeszłam do mojej walizki i wyjęłam z niej pudełko od creepypast, otworzyłam je a moim oczom ukazały się małe szczelne plastikowe woreczki wypełnione czerwoną cieczą. Bez namysłu wzięłam jeden otworzyłam go i wypiłam zawartość. To krew? I to ludzka? Moi kochani psychopaci! Zobaczyłam karteczkę leżącą w pudełku.
Iris pamiętaj żeby pić to tylko w momencie kiedy masz atak. Jeden woreczek powinien cię powstrzymać na dwa dni. W pudełku znajduje się ich siedem, akurat na dwa tygodnie. Uważaj na siebie i nie daj się odkryć.
Odłożyłam papier i spojrzałam na Chloe która stała jak wryta. Schowałam jeden woreczek do kieszeni a resztę odłożyłam do walizki. Mój telefon zawirował.
Ben: Hejo jak tam?
Ja: Miałam atak
Ben: Już?! To źle!
Ja: Czm?
Ben: Skoro miałaś atak tak szybko to jeden woreczek może starczyć ci na jakąś godzinę
Ja: Dam sobie rade nie martw się
Ben: Spk powodzenia
Ja: Thnx
***
Minęły już dwie godziny i zaczęło się ognisko. Tak jak mówił Ben po ponad godzinie znowu miałam atak. Usiedliśmy przy ogniu i popijaliśmy sok, ale przecież to my. Po kryjomu dolaliśmy sobie coś do soków, moją uwagę przykuł chłopak stojący na początku lasu. Pomachał w moją stronę i wszedł pomiędzy drzewa, wstałam i miałam zamiar iść na nim.
-Iris go kąt idziesz?-odezwał się Micke
-Chcę się chwilkę przejść.-odpowiedziałam z uśmiechem.
-Idę z tobą.-obudziła się brunetka.
-Nie. Wole iść sama.
-Czemu?-zrobiła minę zbitego psa.
-Ash daj jej spokój.-uratowała mnie Chloe.
Poszłam w stronę gdzie była ta postać, weszłam głębie a tam pod drzewem siedział Jeff. Podeszłam do niego i wtuliłam się, pogłaskał mnie po głowie i postawił na nogi.
-Co się dzieje?-zapytał odgarniając włosy z mojej twarzy.
-Miałam atak.-odpowiedziałam przybitym głosem.
-Ile?
-Dwa, zaraz powinien nastąpić następny.-schowałam twarz w dłoniach.
-Ilr masz jeszcze woreczków?
-Cztery.
-Zabieram cię stąd.-oznajmił natychmiastowo odsunęłam się od niego.
-Co?! Nie! Nie ma mowy!-wrzeszczałam na całe gardło.
-Iris to niebezpieczne. Może ktoś się dowiedzieć!-podszedł do mnie, złapał za ramiona i zaczął mną potrząsać.
-Zostaje tutaj!-wyrywałam się i szarpałam.
Ashley:
Poszłam za nią. A co innego miałam zrobić? Weszłam do lasu i usłyszałam krzyki, podeszłam trochę bliżej i schowałam się za drzewem. Zauważyłam Iris jak szarpie się z Jakimś chłopakiem, przyjrzałam mu się bliżej bo wydawał się znajomy. Kiedy staną twarzą w moją stronę zamarłam. To Jeff the Killer! Iris! Kurwa on ją zabije! Stanęłam przypadkiem na gałęzi która pod wpływem mojego ciężaru złamała się robiąc przy tym dużo hałasu.
Iris:
Usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi. Kurwa ktoś nas widział! No ładnie.
-Zostań tu, sprawdzę co to było.-wyszeptał do mnie czarnowłosy i odszedł.
Po chwili wrócił ciągnąc za sobą jakąś brunetkę której w pierwszej chwili nie poznałam. Rzucił mi dziewczynę pod nogi i dopiero zauważyłam kto to.
-Podsłuchiwała nas.-powiedział spokojnie.
-Kurwa. Mówiłam żebyś na mną nie szła!-wydarłam się na nią a ona się wystraszyła i schowała twarz.
-I co mamy z tobą dziewczyno zrobić?-ukucną przy niej i jeździł delikatnie nożem po jej plecach. Nie wytrzymałam i rzuciłam się na chłopaka.
-Nie ruszaj jej!-wydarłam się przykładając nóż do jego gardła.
-Iris uspokój się.-pogłaskał mnie po głowie i zdjął z siebie-Skarbie ona widziała za dużo, musimy ją zabić. A ty przynajmniej będziesz miała spokój od ataków.
-Rusz ją a zabije cie.-wysyczałam zmierzając w stronę dziewczyny. Nagle poczułam to znowu. Atak tylko bardzo silny-Aaa!!!-wydarłam się padając na ziemię.
Wyjęłam z kieszeni woreczek i usiłowałam go otworzyć ale ręce mi się tak trzęsły że nie dawałam rady. Niebieskooki zabrał ode mnie worek i otworzył go, wypiłam zawartość i położyłam się na ziemi.
-Iris widzisz? Nie dasz rady.-powiedział pomagając mi wstać.
-W nocy...zabije jakiegoś leśniczego i po sprawie.-wymruczałam podchodząc do brunetki.
-Dasz sobie sama radę?-zapytał pomagając mi podnieść dziewczynę która odrazy odsunęła się od nas.
-Tak...-popatrzyłam na spanikowaną dziewczynę-Ash nie bój się.
-Nie boje się tylko jestem w szoku.-uśmiechnęła się krzywo.
-Dobra ja muszę już lecieć.-odciągną mnie na bok i objął w tali.
-Okej. To widzimy się za dwa tygodnie.-uśmiechnęłam się do niego.
Zbliżył twarz do mojej i musnął delikatnie moje usta, zarzuciłam ręce na jego kark i przyciągnęłam do siebie. Wpiłam się w jego usta a on zamruczał zadowolony. Oderwałam się od niego kiedy przypomniałam sobie o Ashley stojącej obok nas.
-Zmykaj już.-cmoknęłam go jeszcze w usta i odepchnęłam.
Podeszłam do brunetki i popatrzyłam na jej twarz która nagle pobladła a po chwili zobaczyłam na niej wielki uśmiech. Odwróciłam się i odskoczyłam na bok, dwa centymetry za mną stał ten przygłupi skrzat Ben.
-Co chcesz?-spytałam ozięble.
-Przyszedłem poznać twoją koleżankę, chyba to nie przestępstwo.-uśmiechną się do brązowookiej, w jego czerwono-czarnych oczach można było zobaczyć iskierki.
-To jest Ash, a ty pewnie tego pana kojarzysz.-pokazałam ręką na blondyna.
-Pewnie.-uśmiechnęła się ciepło.
Jeszcze chwile rozmawialiśmy, Ben wrócił do siebie a my do swoich znajomych.
___________
Miało nie być więcej dłógich rozdziałów. Coś mi nie wyszło 1110 słów. Ale za to jest wszystko na czym mi najbardziej zależało.
To papa i do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top