Rozdział 11
-Daliv co ty pieprzysz?!
-Nic...przepraszam poniosło mnie ja...ja...nie wiedziałem co mówię.
-Dobrze. Uwiężę ci bo wiem jaki jesteś. Wiem że pleciesz głupoty jak jesteś wściekły.-powiedziałam już spokojniejszym tonem.
Nagle usłyszałam szelest w krzakach, dosięgłam ręką to torby zawieszonej na moim ramieniu i wyciągam z nie mój sztylet. Podeszłam do krzaków i nagle wyskoczył na mnie pewien chłopak. Znałam go bardzo dobrze, kruczo-czarne włosy, niebieskie oczy, czarne dresowe spodnie, śnieżno biała bluza poplamiona krwią i oczywiście jego blizny na twarzy formujące uśmiech. Tak to ten seryjny morderca i zarazem psychopata we własnej osobie.
Roześmiany chłopak rzucił się na mnie i powalił na zienie tak że ja leżałam na trawie a on na mnie.
-Co ty taka ponura? Rozchmurz się Iri.-usłyszałam jego spokojny głos a chłopak zdjął kosmyki z mojej twarzy.
-Wiesz jakoś dzisiaj nie jest mi do śmiechu.-powiedziałam wiercąc się i próbując zepchnąć ze mnie chłopaka.
-Rozumiem...rocznica śmierci rodziców.-wymamrotał wstając ze mnie-Ja...ja wiem jak to jest kiedy...kiedy tracisz r-rodzinę.-schował twarz w dłoniach i posmutniał.
-Wszystko w porządku?-zapytałam wstając i chowając ostrze do kieszeni. Boże co za głupie pytanie! Iris czy ty czasami myślisz?! Uklękłam przed siedzącym na ziemi chłopakiem i objęłam go, przycisnęłam jego głowę do swojego ramienia i zaczęłam głaskać po włosach-Już cicho mój psychopato. Będzie dobrze.-wyszeptałam do niego.
-Chcesz teraz być sama?-zapytał odrywając się ode mnie.
-N-nie Jeff, teraz to ostatnia rzecz jakiej chcę.-wstał i uśmiechnął się do mnie.
Wysunął rękę w moją stronę a ja bez namysłu ją złapałam. Objął mnie jednym ramieniem w tali i zaczęliśmy iść w stronę mojego domu. Nagle zatrzymał się na chwilę i podrapał się nerwowo po karku.
-Słuchaj może ch-chciała byś wpaść teraz do mnie. Poznała byś moją "rodzinkę".-zaproponował wkładając ręce do kieszeni.
-Jasne ale ta...ta twoja "rodzinka" nic mi nie zrobi?-skierowałam swój wzrok na moje buty.
-Oszalałaś?! Oni by nic ci nie zrobili!-wykrzyczał pocieszając mnie.
-Cz-czemu tak uważasz?-spytałam niepewnie.
-Odkąd jeden z moich znajomych zobaczył jak zabijasz tego faceta to byli tobą oczarowani. Szukali cię później ale cię nie znaleźli więc dali sobie spokói.
Daliv:
Matko jak dobrze że mi uwierzyła. Gdybym powiedział za dużo ojciec był by bardzo wściekły a na to nikt nie chciał by się narazić. Kiedy Jeff wyskoczył z krzaków ucieszyłem się jak małe dziecko i odszedłem do mojego świata.
Iris:
Już dalej nic nie mówiliśmy tylko szliśmy w stronę mojego domu, wpadłam na pomysł żeby się przebrać. Jeff usiadł na ławce w pobliżu mojego domu a ja weszłam do środka, cioci i wujka nie było a z pokoju Filipa dochodził cichy szloch. Uchyliłam drzwi i weszłam do pomieszczenia a blondyn spojrzał na mnie. Gdyby spojrzenie mogło zabić leżała bym już jako kupka popiołu.
-Czego chcesz?-wymamrotał przez łzy.
-Upewnić się że wszystko dobrze i porozmawiać.-odpowiedziałam podchodząc do niego trochę bliżej.
-WYJDŹ!-wrzasnął ze łzami w oczach a ja aż odskoczyłam.
-A-ale o c-co ci...ci chodzi?-słowa ledwo wychodziły z moich ust.
-To twoja wina rozumiesz?! To twoja wina! Gdybyś się w tedy nie zjawiła oni nie zostali by zamordowani!-wrzeszczał i zaciskał pięści.
-Przecież Filip oni...oni mieli wypadek.-odpowiedziałam spokojnie.
-Nie! Zamordowano ich i to z twojego powodu! Wyjazd!-odwrócił głowę w stronę okna-Słyszysz mnie dziwko? WYJAZD STĄD!-wypchał mnie z pokoju.
To bolało, nie tylko dlatego że złapał mnie dość za mocno, bardziej bolały mnie jego słowa. Wbiegłam do mojego pokoju i zupełnie zapominając o czekającym na mnie Jeffie, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Minęło mi tak piętnaście minut i już się uspokajałam. Ze strony okna dobiegło mnie skrzypienie, wiedziałam że to chłopak więc udawałam że nic nie słyszałam. Czarnowłosy wziął mnie na ręce po czym usiadł sadzając mnie na swoich kolanach, przytulił mnie delikatnie i czule a ja wtuliłam twarz w jego ramie i cicho załkałam.
-Ciiiii...już dobrze mała. Iris powiedz o co chodzi. Martwiłem się. Miałaś się tylko przebrać.-powiedział zatroskanym głosem i podniósł mój podbródek żeby móc spojrzeć mi w oczy.
-Ja...pokłóciłam się z bratem. Powiedział że to przeze mnie rodzice zginęli, że zostali zamordowani. Nazwał mnie dziwką i wyrzucił ze swojego pokoju.-wyszeptałam cicho próbując powstrzymać łzy.
-Iri?
-Tak?
-Pójdź się już przebrać i zabiorę cie do mnie. Musisz trochę odpocząć.-pokiwałam głową i ruszyłam do szafy.
Wyjęłam z szafy ciuchy i weszłam do łazienki. Po dziesięciu minutach wyszłam z łazienki ubrana w: ciemno szare, cienkie rajstopy, czarne krótkie spodenki z odwiniętymi nogawkami lekko do góry i z wysokim stanem, czarną luźną bluzkę z szarym krzyżem i oczywiście w mojej długiej bluzie. Włożyłam mój sztylet do kieszeni bluzy, założyłam czarne skórzane konwersy i już miałam wychodzić kiedy poczułam że mój "przyjaciel" chwyta mnie za nadgarstek.
-O nie, nie, nie...wychodzimy przez okno moja panno.-powiedział z zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Skomuszył przez okno bez wahania ale ze mną było trochę gorzej. Usiadłam w oknie, moje nogi zwisały bezwładnie kilka metrów nad ziemią. Serce biło mi coraz szybciej a oddech niebezpiecznie przyśpieszył. Boje się tak cholera! Z zamyśleń wyrwał mnie głos czarnowłosego.
-Iris wszystko dobrze?!-usłyszałam zmartwiony krzyk chłopaka.
-T-tak-k!-za jąkałam się strasznie a Jeff chyba zauważył moją niepewność.
-Mała! Zaufaj mi! Skacz! Złapie cie!-w mojej głowie było wiele rzeczy wpływających na decyzją "skakać czy nie"
Nabrałam powietrza w płuca i powoli szybko wypuściłam. Ufam ci Jeff. Proszę nie zawiedź mojego zaufania. Zacisnęłam oczy i wstałam. Robiłam mnóstwo wdechów i wydechów. Przestawiłam jedną nogę do przodu tak żeby była kilka centymetrów za oknem i przechyliłam się do przodu. Zaczęłam spadać i zacisnęłam mocno oczy. Nie minęła minuta a ja czułam ciepło i słyszałam bicie czyjegoś serca. Otworzyłam nieśmiało oczy. Jeff trzymał mnie na rękach i wpatrywał się we mnie z łobuzerskim uśmiecham. Boże jaki on jest...nie! Iris nie! A może i tak? Czarnowłosy odstawił mnie na ziemię a ja rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie w tali, chciałam żeby ten moment trwał wiecznie.
-Dziękuje.-wyszeptałam do jego ucha.
-Mówiłem że cie złapie.-odpowiedział i zachichotał cichutko. KURWA JAKI ON JEST SŁODKI!
***
Byliśmy już na miejscu. Przed nami stała wielka drewniana willa. Jeff złapał mnie za rękę i wciągną do środka.
-Patrzcie kogo nam!-krzyknął a za chwilę zleciał się tłum.
Na ich widok schowałam się za chłopakiem a on się tylko uśmiechnął. Podszedł do nas jakiś chłopak, na oko w moim wieku, blondyn w zielonych ubraniach ale to oczy przykuły moją uwagę. Białka były czarne a tęczówki i źrenice czerwone, wpatrywałam się w nie przez dłuższa chwilę ale ktoś mi przeszkodził. A mianowicie był to Jeff, szturchną mnie delikatnie i pociągnął lekko do tyłu. O co mu chodzi?
-T-to ty?-wymamrotał niepewnie blondyn i pogłaskał mnie po policzku na co podskoczyłam. Czarnowłosy położył dłonie na moich biodrach i pociągnął delikatnie to tyłu tak że blondyn już mnie nie dotykał-Boże stary przecież nic jej nie zrobię.
-Co tu się dzieje? Kto to?-mała brązowowłosa dziewczynka o szmaragdowych oczach, ubrana w różową koszule nocną i cała poplamiona krwią.
-To jest Iris, dziewczyna o której opowiadał nam Ben.-odpowiedział z uśmiechem Jeff.
-Sally! Nie uciekaj mi tak.-ze schodów zbiegła dziewczyna. Miała czarne włosy, całe szare oczy, czarną sukienkę, rajstopy w paski i czarno-biały stożkowaty nos.
Nie wiem co mi się stało ale na jej widok postanowiłam przestać ukrywać się za chłopakiem. Po kryjomu wyjęłam sztylet z kieszeni i zaciskając palce na rękojeści schowałam ostrze za plecami. Klaunica podeszła do mnie.
-Cześć jestem Jill.-przywitała się z uśmiecham i wysunęła dłoń w moją stronę.
-Iris.-wymamrotałam nieśmiele i odwzajemniłam gest.
-Nie bój się tak ich.-wyszeptał mi do ucha niebieskooki i przytulił od tyłu.
***
Siedziałam w łóżku z Benem po mojej prawej i Jeffem po lewej. Zanim się obejrzałam usnęłam.
***
Obudziłam się w dość skrępowanej pozycji. Dalej leżeliśmy w trojkę w łóżku. Leżałam na klatce piersiowej czarnowłosego a on mnie obejmował, co do Bena to leżał i przytulał swoją wielką miłość (laptopa). Po chwili chłopaki się pobudzili i poszli na śniadanie a ja zostałam żeby ogarnąć to coś na mojej głowie zwane również moimi włosami.
Po skończeniu ogarniania grzywy zeszłam po schodach na dół, nagle zauważyłam lecący w moją stronę nóż. Zacisnęłam oczy przygotowując się na straszny ból ale nic takiego się nie wydarzyło. Nieśmiele otworzyłam oczy a to co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania. Nóż lewitował dwa centymetry od mojej twarzy i otaczał go dziwny czarny dym. Wyciągnęłam rękę w jego stronę i oplotłam palce na rękojeści, w tym momencie dym znikną a nóż już był zupełnie normalny. Przejechałam po wszystkich pytającym wzrokiem. CO TU SIĘ WŁAŚNIE STAŁO DO CHOLERY JASNEJ!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top