Rozdział 9
Obudziłam się przytulona do czegoś białego, było mi ciepło więc znowu zamknęłam oczy.
Oczywiście jak to ja a zwłaszcza na kacu znowu odpłynęłam, kiedy ponownie się obudziłam dalej byłam wtulona w miękinie, białe coś podniosłam wzrok i zobaczyłam Jeffa uśmiechającego się do mnie. Leżał obok, wpatrywał się we mnie i czułam że obejmuje mnie w tali, szybko po przyswojeniu informacji poderwałam się do pozycji siedzącej.
-Długo spałam.-zapytałam łapiąc się za głowę. Kurwa czemu ona tak boli?!
-Trochę. Jak się czujesz?-usłyszałam w jego głosie troskę.
-Głowa mnie strasznie boli.-odpowiedziałam bez żadnych emocji-Co się wczoraj stało?
-Zabalowałaś wczoraj u sąsiadów i wróciłaś do domu kompletnie pijana.-powiedział siadając obok mnie. Po chwili wstał i uklękną przy łóżku-...a że siedziałem tu i czekałem na ciebie to postanowiłem zostać tu na noc i przypilnować cie.
-Dzięki a...która jest godzina?-zapytałam patrząc na plecak leżący w koncie.
-Po dziesiątej a co...-odpowiedział zdziwiony moim pytaniem. Nie wiem dlaczego go ono zdziwiło.
-KURWA!...-wykrzyczałam zrywając się z łóżka, ale zaraz zakręciło mi się w głowie i upadł na nie z powrotem.
-Uspokój się...masz kaca.-powiedział z chytrym uśmieszkiem na ustach.
Nic nie odpowiedziałam tylko chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Lucka.
Nie odbiera! Jak zwykle musiał zapomnieć telefonu.
Druga próba, dzwonie do Rayana. Po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy mi głos.
-Czemu nie ma cie w szkole?!-zapytał zanim ja zdążyłam otworzyć usta.
-Właśnie po to dzwonie. Mógł byś powiedzieć naszemu wychowawcy że nie będzie mnie dzisiaj w szkole?
-Jasne. Ale będę musiał powiedzieć czemu.
-Powiedz że źle się czułam i tyle.
-Dobra, dobra...a tak na serio to ile wczoraj wypiłaś że nie dałaś rady przyjść do szkoły?
-Nie tak dużo.
-Iriiiiii.
-Dobra...przyszłam do domu kompletnie najebana.
-Okej to wypoczywaj...ja muszę lecieć bo Luck czegoś chce.
-Zapytaj się go po co ma telefon skoro go nawet ze sobą nie zabiera.
-No spoko...pa.
-Pa.
Rozłączyłam się i ruszyłam w stronę łazienki, wzięłam szybki prysznic, założyłam bieliznę i wyszłam z łazienki. Jeff patrzył na mnie jakoś dziwnie, było widać że się zawstydził ale też nie odrywał ode mnie wzroku. Wyjęłam z szafy czarne rurki, czarną bluzkę z tylko jednym rękawem i bordowym napisem "Go to Hell" oraz oczywiście moją długą, czarną bluzę. Wsunęłam do wewnętrznej kieszeni bluzy sztylet i podeszłam do drzwi.
-Idę zrobić naleśniki, jak chcesz też to chodź.-powiedziałam wychodząc z pokoju.
Po chwili usłyszałam jak chłopak wychodzi z pokoju i idzie za mną. Zrobiłam śniadanie, zjedliśmy i usiedliśmy na kanapie, Jeff włączył film "Klątwa Jesabell" nawiasem mówiąc to ja nie przepadam za horrorami, nie to żebym się ich bała właśnie jest wręcz przeciwnie one mnie nudzą [serio horrory nie są dla mnie strasznie, więc jak ktoś jakiś zna to może podać tytuł w komentarzu]. Widziałam że Jeffa też niezbyt ciekawił film więc postanowiłam zacząć jakoś rozmowę.
-Jeff?-zaczęłam niepewnie.
-Hmm?-mruknął nie odrywając wzroku od telewizora.
-Dlaczego...dlaczego mnie wtedy nie zabiłeś. Coś jest ze mną nie tak czy co?-zrobiłam krótką przerwę na złapanie oddechu. Szatyn przeniósł wzrok na mnie i już otworzył usta żeby coś powiedzieć ale przerwała mu-mówiłeś że obserwowałeś mnie od dawna. Jesteś Jeff the Killer do cholery jasnej! To czemu ja jeszcze żyje?
-Na początku chciałem spróbować czegoś nowego...pobawić się twoją psychiką a kiedy już przyszedłem do ciebie żeby cie zabić nie dałem rady tego zrobić coś mnie powstrzymało. Nie wiem co. A kiedy przyszedłem do ciebie i domyśliłem się że jesteś tą osobą która zabiła tego faceta w lesie poczułem że jesteś jedną z nas.
-Że co proszę?!-wykrzyczałam a chłopak mnie już w tedy nie słuchał.
Wstał i zabrał talerze do kuchni. Że co on powiedział?! Ja, jedną z nich? Z morderców bez serca?! Chociaż może i to prawda. W końcu podobało mi się jak w tedy bawiłam się ciałem tego zboczeńca. Nie...nie! Iris co ty mówisz?! Wybij sobie to z głowy!
Kiedy Jeff wrócił i był już blisko kanapy rzuciłam się na niego i powaliłam go na ziemie. Wyciągnęłam z bluzy mój sztylet i przyłożyłam go do szyjo czarnowłosego, siedziałam na nim jeszcze przez minute nie mogąc uwierzyć że udało mi się go powalić na ziemie.
-Pamiętaj ja...ja nigdy nie będę taka jak wy!-wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Chłopak najpierw zrobił zaskoczoną minę po czym popatrzył na mnie i się uśmiechnął.
-Z czego się tak cieszysz?-zapytałam starając się być opanowaną.
-Spójrz gdzie masz nogę.-odpowiedział a uśmiech nie schodził z jego twarzy, i nie mówię o tym wyciętym uśmiechu.
Zrobiłam tak jak mówił i momentalnie poczułam że moja twarz zalewa się rumieńcem. Moja noga ocierała się o jago krocze. Szybko zeszłam z chłopaka a sztylet schowałam z powrotem w bluzę, Jeff również wstał. Podszedł do mnie i przyciągnął mocno do siebie oplatając mnie ramionami, przejechał dłonią po mojej głowie.
-Nie widzisz jaka jesteś? Tym małym przedstawieniem tylko udowodniłaś że nie jesteś normalna. Bo jaka normalna dziewczyna rzuca się na psychopatę z nożem wiedząc że on może ją bez problemu zabić?
-Nie jestem jak wy!-wykrzyczałam odpychając go od siebie-ja nie chce...nie.-tym razem już zbierało mi się na płacz. Usiadłam na kanapie i schowałam twarz w dłoniach.
-Spokojnie, rozumiem to może być dla ciebie trudne ale na pewno później to zrozumiesz.-powiedział i przytulił mnie ale tym razem mocno i czule-Ja muszę już iść...później wpadnę.
Pokiwałam głową, chłopak wyszedł przez okno i tak właśnie zostałam sama.
***
Siedziałam w salonie na kanapie i oglądałam "Omen", chwyciłam mój szkicownik leżący na stoliku do kawy i zaczęłam rysować. Rysunek przedstawiał Jeffa stojącego z głową spuszczoną w dół a dookoła niego leżało pełno trupów. Odłożyłam szkicownik i nagle jedyne co widziałam to ciemność, ktoś trzymał ręce na moich oczach.
-Czy wy zawsze musicie mnie tak witać?-wymamrotałam krzyżując ręce na piersi.
Chłopak zabrał ręce z moich oczu i dał mi buziaka w policzek, odwróciłam głowę w jego stronę. Za mną stał pewien uroczy chłopak o brązowych oczach i ciemno brązowych włosach. Tak to Luck. Gdy patrzyłam się na brązowookiego, na moje kolana od przodu wskoczyła druga osoba i pocałowała mnie w drugi policzek. A mianowicie zielonooki o jasno brązowych włosach. Tak ten drugi idiota zwany Rayan.
-Ładny rysunek. Kto to?-usłyszałam głos brązowookiego.
-Dzięki, to...w sumie to nie wiem...od tak narysowałam-odpowiedziałam próbując się wydostać z pod jasnego bruneta.
-Pokaż
-To może byś sobie sam podszedł i zobaczył.-zaproponowałam robiąc do niego maślane oczka.
-Nie bo mi uciekniesz.-powiedział i delikatnie cmoknął mnie w usta. Nie to żeby mi się podobał Rayan, bo to przecież nie był pocałunek tylko zwyczajny buziak [moje przyjaciółki się tak kiedyś witały (od autorki)]
Uśmiechnęłam się do niego i zaraz obok nas usiadł Luck.
-Nie zapominaj o mnie.-powiedział i zbliżył swoją twarz do mojej. Dostał buziaka i podał Rayowi mój obrazek.
-Niezłe.-wymruczał schodząc z moich kolan i odłożył blok na stolik do kawy.
***
Biegnę razem z chłopakami przez korytarz szkoły, wczoraj zostali u mnie na noc i trochę nam się zaspało. Nagle poczułam że w coś a raczej kogoś uderzyłam, upadłam na ziemie a po moim ciele rozniósł się nie za mocny ból. Chłopaki zaraz zawrócili i podbiegli do nas , spojrzałam na osobę leżącą przede mną była to dziewczyna o długich brązowych włosach i brązowych oczach. Była ubrana w jasne rurki, czarną bluzkę ba ramiączkach, niebieskie trampki a na to szary płaszcz (jak zwykle w mediach).
-Hej Iri nic ci nie jest?-zapytał z troską Luck podnosząc mnie z podłogi.
-Chodź pomogę ci.-zaproponował Rayan wyciągając rękę w stronę brunetki.
Ta szybko złapała rękę i wstała, my pobiegliśmy dalej bo byliśmy serio mocno spóźnieni. Wbiegliśmy do klasy po kolei, co dziwne wychowawca rzucił tylko zwykłe "usiądźcie" i zapisał coś w dzienniku. Usiedliśmy w naszej ławce na końcu klasy, mieliśmy poczwórne ławki więc obok mnie było jeszcze jedno wolne miejsce.
-Dobrze drogie "pasożyty"-no oczywiście a jak inaczej mógł by nas nazwać nasz kochany wychowawca-dzisiaj dołączy do was nowa dziewczyna, powinna zjawić się za niedługo.
Nagle po całej sali rozległ się dźwięk pukania do drzwi, przez nie weszła ta sama brunetka na którą wpadłam na korytarzu. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. A może ta dziewczyna nie jest taka zła. Może udało by ją się wciągnąć do nas. Wiem jak na to by zareagowali chłopaki bo my jesteśmy przyjaciółmi od pierwszej klasy podstawówki, ale ta dziewczyna wydaje się być całkiem fajna kto wie może uda jej się wpasować w naszą trójkę.
-Chodź opowiesz nam coś o sobie.-zaproponował pan.
-N-no dobrze...jestem Ashley, mam 14 lat. Przeprowadziłam się tu z Los Angeles. Pasjonuje się...właściwie to niczym ciekawym. Strasznie kocham creepypasty. I to...w zasadzie tyle.
-Ktoś ma jakieś pytania do nowego pasożyta?
-Czemu przeprowadziłaś się z Los Angeles na takie zadupie?
-Wspólnie z rodzicami stwierdziliśmy że tu jest dużo spokojniej.
-Tak...a zwłaszcza z tym mordercą.-po klasie rozniósł się śmiech.
-Mówiąc że interesujesz się creepypastami masz na myśli te wszystkie bajeczki o Slendermanie, Sally, Eyeless Jacku i Jeffie the Killerze?
~Bajki? No nie wydaje mi się żeby to były bajki~ pomyślałam
-Tak mówię o tym.
-Dobrze dosyć tych pytań, usiądź z tyłu obok Iris a my przechodzimy do lekcji.-powiedział nauczyciel wskazując na mnie.
Dziewczyna od razu ruszyła w moją stronę, usiadła obok.
-Hej...jestem Ash.-usłyszałam jej głos.
-Ja Iris...a te dwa bijące się przygłupy to Rayan i Luck.-przedstawiłam siebie i chłopaków którzy akurat się okładali na wzajem.
-Niech zgadnę to twoje oczka w głowie.-zaśmiała się brunetka.
-Chyba można to tak nazwać.-odpowiedziałam i posłałam jej lekki uśmiech-a tak zmieniając na serio lubisz creepypasty?
-Tak, ja...ja po prostu je kocham. Od kiedy zaczęłam je czytać marze żeby jakąś spotkać. A ty lubisz jakąś?-wypowiedziała jednym tchem.
-Ostatnio zaciekawił mnie Jeff the Killer.
***
-Hej Ash...idziemy do Iri chcesz iść z nami?-zaproponował Luck
-Jeżeli gospodyni nie ma nic przeciwko.-odpowiedziała opierając się o moje ramie.
-Jasne że nie.-powiedziałam bez namysłu.
***
Byliśmy już pod moim domem, otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Oni usiedli na kanapie a ja poszłam do pokoju Filipa, wyjęłam z koszyka ukrytego głęboko w szafie cztery butelki piwa. Mówił że jak tylko weźmie mnie ochota mogę sobie wziąć. Zeszłam na dół i podeszłam do towarzystwa.
-Spójrzcie co mam!-wykrzyknęłam i podałam chłopakom po butelce-Też chcesz? Czy jesteś z tych grzecznych dziewczynek?-zapytałam się dziewczyny, posłałam lekki uśmiech i usiadł obok niej.
-Ty się jeszcze pytasz? Pewnie że chcę.-odpowiedziała wesoło.
-Mam propozycje.-po pokoju rozległ się dźwięk głosu zielonookiego.
-Jaką?-zapytaliśmy chórem.
-Zagrajmy w "Qestion of my life".
-Co to jest?-zapytała brunetka.
-Już ci tłumacze. To gra którą sobie kiedyś wymyśliliśmy. Polega ona na tym że jedna osoba zadaje jakieś pytanie i wszyscy łącznie z tą osobą muszą na nie odpowiedzieć. Pytania mogą dotyczyć zupełnie wszystkiego nawet seksu.-wyjaśniłam brunetce.
-To jak?
-Gramy!-wykrzyczała
-No to Ash zaczynaj.
-Okej, no to może...jaka jest najdziwniejsza rzecz którą zrobiliście, ale o którą byście się nigdy nie spodziewali?-zapytała brązowowłosa.
-No to może zaczniemy od Iris?-zaproponował Luck. Widząc rumieńce na jego twarzy już wiem o czym opowie.
-Wypicie ludzkiej krwi.
-Co?! Jak?! Kiedy?!-usłyszałam głos dziewczyny.
-Mieliśmy coś w stylu klasowego obozu ale nie w lesie tylko w szpitalu. Siedzieliśmy na oddziale pobierania krwi i graliśmy w butelkę. Dostałam wyzwanie żeby wziąć chociaż łyka krwi. Co dziwnego naprawdę mi spakowała.-odpowiedziałam z zafascynowaniem na twarzy. Prawdę mówiąc nabrałam na nią w tym momencie ochoty.
-Okej, Luck.
-Pocałowałem Rayana. Też podczas grania w tą butelkę.
-Rayan?
-To samo.
-Okej to w takim razie ja. Hmm...poszłam do klubu dla gejów.-powiedziała brązowooka i schowała twarz w dłonie.
-Po co?-zaśmiałam się.
-W starej szkole miałam przyjaciela gaje, zaproponował mi imprezę to poszłam z nim.
-Dobra Iris twoje pytanie.-niecierpliwił się Rayan.
-Okej to...najdziwniejsze przyzwyczajenie.-zaproponowałam-to w jakiej kolejce lecimy?
-Ash, ty, Luck i ja.
-No to Ashley.-powiedziałam zaciekawiona.
-Zawsze przed wyjściem z domu chowam do kieszeni płatek białej róży.-oznajmiła wyciągając z kieszeni płatek białej róży.
-Co do mnie to...-zastanowiłam się czy mogę to powiedzieć przy Ashley bo chłopaki już o tym wiedzą. Dobra raz kozie śmierć-zawsze mam przy sobie sztylet.-wyjąłem z kieszeni bluzy ostrze i położyłam przede mną.
-Luck?
-Ja...-nie dokończył bo przerwał mu hałas dochodzący z mojego pokoju.
-Idę to sprawdzić.-oznajmiłam, chwyciłam moje ostrze i ruszył w stronę schodów.
Podeszłam do drzwi w pokoju i przełknęłam ślinę. Otworzyłam je mocno zaciskając palce na moim ostrzu, weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Nikogo tu nie ma?! Nagle poczułam zimne ostrze na mojej szyi, przełknęłam ślinę i zaczęłam liczyć do dziesięciu żeby się trochę uspokoić. Nagle ostrze się odsunęło, a czyjeś ramiona objęły mnie od tyłu. Odwróciłam głowę i myślałam że go zaraz rozszarpie.
-Nie strasz mnie tak więcej, byłem gotowy poderżnąć ci gardło.-powiedział poluźniając trochę uścisk.
-Co ty tu robisz idioto?-zapytałam szeptem i zamknęłam drzwi od pokoju na klucz.
-Przyszedłem do ciebie, a co innego mógł bym chcieć.-odpowiedział ciągnąc mnie w stronę łóżka.
-Ale...ale moi znajomi są na dole. Jeff rozumiesz że oni nie mogą cie zobaczyć?-wymruczałam siadając obok niego.
-Rozumiem n...-przerwało mu pukanie do drzwi.
-Iris co się dzieje?! Dlaczego zamknęłaś drzwi na klucz?! Otwórz!-to był Ray dobijający się do drzwi.
-Kurwa-wyszeptałam wstając-Nic się nie dzieje...zaraz otworze!-krzyk łam do niego przez drzwi.
-To ja już lecę.
-Tak będzie najlepiej.
Chłopak podszedł do mnie i przytulił, po chwili odsuną się troszkę, jego ręce zjechały do mojej tali a on przyłożył swoje usta do moich. To nie był pocałunek tylko coś takiego jak wczoraj z Rayanem i Luckiem. Trwało to co najmniej minute, już chciał otworzyć usta ale znowu rozległ się dźwięk pukania do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie, od razu się zaczerwieniłam. Jeff pogłaskał mnie po policzku i wyskoczył przez okno, stałam chwile w osłupieniu. Nie uwierzę w to! On chciał mnie pocałować?! Nie...nie...nie wierze! Aaaaa! Sama nie wiedziałam co o tym myśleć, wiedziałam tylko tyle że gdyby nie przewrażliwiony Ray całowała bym się teraz z mordercą.
Podeszłam do drzwi, zrobiłam głęboki wdech i otworzyłam je. Od razu mój przyjaciel rzucił mi się na szyje.
-Hej co tak długo?!-wykrzyczał Luck wbiegając do pokoju.
-Po ptostu się zamyśliłam, przepraszam was.-powiedziałam cicho, dalej nie mogłam uwieżyć w to co się właśnie stało.
***
Od zdarzenia w moim domu minął już tydzień. Ashley zdążyła się zaaklimatyzować w naszej paczce, można powiedzieć że jest jedną z nas. Co do Jeffa to zbliżyliśmy się trochę do siebie, teraz zachowujemy się w stosunku do siebie jak przyjaciele. Filip już wrócił do domu tak samo jak ciocia i wujek ale oni wrócili tylko na dwa dni.
Obudził mnie dźwięk mojego budzika w telefonie, szybko się zerwałam i poszłam wziąć długą kąpiel. Wyszłam z łazienki i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej czarne, cienkie rajstopy, czarną sukienkę do kolan, wykończoną koronką i z koronkowymi rękawami (wiecie coś w stylu że niby sukienka bez ramiączek ale ma koronkowe rękawy) i czarne szpilki. Pomalowałam sobie rzęsy i podeszłam do szuflady z której wyjęłam małe niebieskie pudełeczko. W pudełeczku znajdował się srebrny łańcuszek z krzyżem. To moja jedyna pamiątka po mamie, zabrałam go z jej szuflady kiedy wyprowadzałam się do mojego wujostwa.
Założyłam wisiorek, otworzyłam okno i usiadłam na parapecie. Było już nawet zimno bo jest już jesień. Jest dokładnie 14 października. To oznacza tylko jedno, to właśnie tego dnia...
----------------------
Mamy nareszcie rozdział, 2540 słów. Tak to jakoś wychodzi. Teraz postaram się żeby rozdziały wychodziły szybciej.
<3 ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top