Rozdział 63: Początek końca.

Przekroczyłam próg wstrzymując powietrze. O dziwo w salonie nikogo nie było. Zostawiłam walizkę przy drzwiach i weszłam głębiej do rezydencji. Usłyszałam krzyk z piwnicy, bez większego namysłu skierowałam się tam. Na krześle siedział jakiś mężczyzna, po policzkach spływały mu łzy a po prawej ręce krew. Przy nim stała czarnowłosa dziewczyna, najwidoczniej nie zauważyła mojej obecności co postanowiłam wykorzystać. Wyjęłam mój sztylet i rzuciłam nim w kierunku tej dwójki, ostrze wbiło się w ścianę obok głowy mężczyzny a dziewczyna przerażona odwróciła się w moją stronę. Jej twarz momentalnie zmieniła swój wyraz, na ustach zagościł uśmiech a po policzkach popłynęły czarne łzy.

-Jednak wróciłaś!-pisnęła łamiącym się głosem.

-Co? Kto to?-usłyszałam ochrypnięty, niski głos, należący do mężczyzny za szatynką. Widać że był już zmęczony.

-Nie odzywaj się!-warknęła przydeptując mu nagą stopę obcasem, przez co facet krzyknął z bólu.

-Kto to jest?-zapytałam podchodząc do niego i wyjmując mój sztylet ze ściany.

-To moja zabawka. Ale...-zaczęła klękając przy jego noce i kładąc dłoń na kolanie-Zastanawiam się czy go nie wymienić. Jest już wyczerpany.-przejechała dłonią po jego policzku-Zepsuł się.-oznajmiła przenosząc swój wzrok na mnie.

-Rozumiem...-skinęłam głową-Gdzie są wszyscy?

-Na górze. Chodź zaprowadzę cię.-wstała i pociągnęła mnie w stronę wyjścia z piwnicy.

Szłyśmy powoli w ciszy, żadna z nas nie odezwała się ani słowem, nie wiedziałyśmy jak zacząć rozmowę, w końcu minął już rok.Weszłyśmy do jednego z większych pokoi w rezydencji. Wszyscy od razu nas dostrzegli, złotooki chłopiec niemal natychmiast rzucił mi się na szyję mrucząc coś o tym że się cieszy a Louis stojący t tłumie posyłał mi jedynie zadowolony uśmiech.

*          *          *

Przez cały dzień siedzieliśmy tylko w tym jednym pokoju rozmawiając niemalże o wszystkim. Teraz przyszedł czas na najtrudniejszą rozmowę tego dnia. Wszyscy poszli już spać a ja zostałam sama z Jeffem.

-Cieszę się że wróciłaś.-powiedział przyciszonym głosem. Zamierzał podejść i mnie przytulić ale odsunęłam się od niego.

-Nie Jeff. Nie myśl sobie że ci wybaczyłam.-zaczęłam spokojnym tonem-Wróciłam do domu, nie do ciebie.

I na tym skończyła się nasza rozmowa. Wyszłam z pokoju trzaskając drzwiami, jednocześnie zostawiając tam oszołomionego chłopaka.

*          *          *

Odkąd wróciłam do creepypast minął już tydzień. Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Codziennie po kilka razy wymiotowałam, jadłam coraz mniej i wszystko mnie denerwowało. Do głowy przyszedł mi najczarniejszy scenariusz, ale postanowiłam zrobić test żeby już więcej się tym nie zadręczać i mieć pewność że to nie prawda. Na moje nie szczęście test wyszedł pozytywnie. Załamałam się. Zaczęłam się zastanawiać: Kiedy? Jak? Dlaczego? Przecież to nie możliwe! I wtedy dostałam wiadomość. Była ona od Taro. Napisał że chce się spotkać i że musimy porozmawiać. Zgodziłam się. Idąc w umówione miejsce zaczęłam się strasznie stresować. Zastanawiało mnie co jest tak ważne  że chciał porozmawiać jeszcze tego samego dnia. Kiedy go w końcu dostrzegłam wydawał się dziwnie zadowolony z siebie.

-Hej, co było tak ważne że musiałeś mnie wyciągać z domu o tak wczesnej porze? Jest szósta rano, normalni mordercy o tej godzinie jeszcze odsypiają krwawe wieczory!-wydarłam się na niego. Chłopak jednak mnie zignorował i uklęknął przede mną.

-Cześć kochanie.-szepnął przykładając dłonie do mojego płaskiego brzucha. Odskoczyłam wystraszona.

-Co ty wyprawiasz?!-wydarłam się. Taro zaczął się psychicznie śmiać.

-Pamiętasz demonicę która się na tobie mściła, po kolei zabijając twoich przyjaciół?-przytaknęłam skinieniem głowy-Taka zemsta jej nie wystarczyła ponieważ ty szybko się pozbierałaś. Więc poprosiła mnie o to.-oznajmił wskazując na mój brzuch-Nie jestem człowiekiem, jestem Sucubem (nie jestem pewna czy dobrze napisałam). Wyobraź to sobie, tego dziecka nic nie powstrzyma. Połączenie dwóch z najpotężniejszych istot. A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze?-zapytał. Potrząsnęłam niemrawo głową, na znak że nie wiem-Nie przeżyjesz porodu.-uśmiechnął się. Zamarłam ponownie. Co, jak to?!

Uciekłam jak najszybciej mogłam. Wparowałam do wili trzaskając drzwiami i zamknęłam się w moim pokoju. Usiadłam na łóżku rozmyślając o tym czego się dowiedziałam. Nie przeżyje porodu? Wolę umrzeć teraz niż kiedy to coś się urodzi. Bez namysłu chwyciłam mój sztylet. obcięłam dół mojej bluzki i odrzuciłam go gdzieś na ziemię. Szybkim ruchem wbiłam ostrze w swój brzuch. Obserwowałam ranę a na już po upływie minuty zaczęła się regenerować.

-Chlera!-wydarłam się.

-Co tu się dzieje?-usłyszałam lekko zaniepokojony głos połączony ze skrzypnięciem drzwi. Chłopak dostrzegł mnie z nożem w ręce i od razu rzucił się w moją stronę-Co ty robisz?!

-Jeff! Nie podchodź!-wrzasnęłam tworząc w około siebie barierę. Momentalnie mrowienie w podbrzuszu zniknęło, co oznaczało że rana przestała się uzdrawiać.

Nie wiele myśląc wbiłam ostrze ponownie i przekręciłam kilka razy. Czułam jak siły odchodzą z mojego ciała a przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamy. Czarnowłosy płakał, krzyczał i uderzał pięściami w niewidzialną ścianę, przez co w około mnie zgromadziło się jeszcze więcej osób. Od patrzenia na mich po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Znowu ich krzywdzę, ale to nieuniknione, i tak bym umarła, prawda? Nagle poczułam się bardzo słabo, opadłam bezwładnie na ziemię, bariera opadła. Podbiegł do mnie Daliv, ułożył mnie sobie na kolanach i obserwował moją twarz. Na jego policzkach widoczne czerwone linie, płakał, płakał przeze mnie, jak wszyscy.

-A-angel...-zaczął łamiącym się głosem-C-coś ty zro-obiła?

-P...prz...-chciałam coś powiedzieć ale głos ugrzązł mi w gardle-Przepraszam.-udało mi się nareszcie wychrypieć.

Ciemność mnie pochłonęła. Czy to już koniec mojej historii? Prawdopodobnie.
Czy żałuje tego co postanowiłam? Nie, nie żałuje tego co ich ochroniło. Nagle się budzę, widzę kamienie, skały, morze a na nim łódkę, w niej stała postać ubrana w czarny płaszczu. Podniosłam się z ziemi i wsiadłam na łódkę. Shadow opowiadała mi o tym, kiedy ona umarła było tak samo, tylko z jedną małą różnicą, ja nie mam szans na powrót. Dopłynęliśmy na miejsce, oni już tam na nas czekali. Podeszłam polnym krokiem do mojego ojca.

-A-angel?-zapytał z wyraźnym niedowierzaniem.

-Przepraszam tato.-mruknęłam, ponownie zalewając się łzami.

I tak się to kończy. W tym niewiarygodnie krótkim czasie wydarzyło się nadzwyczaj wiele. Poznałam prawdę o mojej rodzinie, o mojej osobie. Zyskałam prawdziwą rodzinę. Zaczęłam mordować. Straciłam przyjaciół. Zakochałam się i zostałam zdradzona. No dobrze, może i to nie jest aż tak dużo, ale dla mnie to jest aż za dużo. Byłam już tym wszystkim zmęczona. Może i dobrze że tak się potoczyła ta historia.
Nareszcie mogę odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top