Rozdział 54:...
No to tak:
Teraz rozdziały będą pojawiały się jeszcze rzadziej.
Dlaczego?
Czwartego sierpnia zaczyna się szkoła, czternastego jadę do polski na chrzest mojej siostry i nareszcie wzięłam się za korekt owania tech pierwszych rozdziałów, za czasu kiedy jeszcze miałam zepsutego kompa.
To dlaczego powstał ten rozdział?
Ogólnie to jest w tym momencie 04:19 02.08.2016. Byłam na nocnym live u Gamerspace. Byłą zabawa, pośmialiśmy się, chłopaki się po wydurniali, my czaty tak samo. Ci co też byli wiedzą co tam się działo. Ale wracają.
Skończyło się żegnanie czatów, ja jestem rozbudzona i nie mam co robić. Teraz zapraszam do czytania.
_____________________________
Obudziłam się w naszym nowym pokoju, pamiętałam tylko pusty wyraz twarzy Ashley, zimno jej ciała, zapach ulatniającej się duszy oraz moją nadzieję że da się jeszcze coś zrobić. Po moich policzkach popłynęły łzy. Starałam się nie okazywać zbyt uczuć przy śmierci Micka czy Nicka. Po śmierci Nicka płakałam po nocach, tak aby nikt się o tym nie dowiedział ale, kiedy na moich oczach umarłą Ash spanikowałam. Ryzykowałam własnym życiem żeby uratować już i tak martwą osobę. Czy ja jestem żałosna? Czy to co zrobiłam było głupie? Wtedy o tym nie myślałam, ani o tym że oni umarli przeze mnie. Mama, Micke, Nick, nawet zastępcza rodzina, osoby do których kiedyś mówiłam mamo i tato. Oni wszyscy zginęli przeze mnie. Odwróciłam głowę w prawo, zobaczyłam śpiącego na krześle Reya. W moich oczach na nowo zebrały się łzy. Czwórka, miałam czwórkę śmiertelnych przyjaciół, trójka nie żyje, został jeden, osoba siedząca obok mojego łóżka.
-Nie pozwolę jej zabrać i ciebie.-wyszeptałam płaczliwym tonem.
Chłopak uchylił lekko powieki i popatrzył na mnie zaspanym wzrokiem. Przesiadł się na łóżko, od razu zerwałam się do siadu i przytuliłam do niego. Miałam ochotę go nigdy nie wypuścić.
-Nie rób tak więcej idiotko.-powiedział wprost do mojego ucha.
-Ile tak leżałam?-spytałam opanowując oddech.
-Trzy dni.-odkleił mnie od siebie i wstał po to by zaraz wrócić ze styropianowym kubkiem i słomką. Podał mi jedyną rzecz na jaką mogłam mieć teraz ochotę i usiadł obok obejmując mnie ramieniem.
-Wiesz już o tym co nie?-spytałam upijając łuk metalicznej cieczy.
-Tak.
-Gdybym zareagowała szybciej, dalej by żyła.-wymruczałam odkładając kubek na szafkę i skuliłam się w ramionach bruneta.
***
Jest godzina pierwsza, cały czas od pobudki siedziałam w łóżku, w między czasie przyszło do mnie parę osób i dowiedziałam się że Chloe wyjechała. Nikt nie powiedział mi gdzie, podejrzewam że oni sami tego nie wiedzą. Oczywiście wpadł również mój brat, robiąc zadymę o to jaka byłam głupia i nie myślałam co robię. Wielkie mi halo, przecież żyję. No tak, nie powiedziałam wam. Moja moc nie ukazała się jeszcze całą, na tym etapie teleportacja była dla mnie śmiertelna. Leżałam na łóżku czytając książkę aż do pokoju wpadł poirytowany elf.
-Angel, możesz zejść do piwnicy, do Sodoma?-spytał blondyn starając się nie brzmieć zbyt ostro.
-Coś się stało?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie i odłożyłam książkę obok siebie.
-Twój kotek jest marudny, od dwóch dni nie chce jeść, pyta o ciebie.-powiedział otwierając drzwi. Wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam z powieścią z ręce w stronę drzwi.
Stojąc już przed otwartą celą kotołaka, spojrzałam na stolik pełen talerzy oraz kubków z nawet nie ruszonymi posiłkami. Podeszłam do wpatrującego się sufit chłopaka, usiadłam na łóżku obok niego a piwnooki zerwał się wystraszony. Zauważyłam że na mój widok mu ulżyło a następnie na jego twarzy malował się wesoły uśmiech, już po chwili poczułam ciężar drogiego ciała na moim i ogon łasko tający mnie po ciele.
-Gdzie byłaś?-spytał przewracając nas i wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi.
-Nigdzie, Sodom.-odpowiedziałam drapiąc go za uszkiem na co zamruczał słodko.
-Poczytasz mi?-wymruczał przymykając powieki.
-Jeśli chcesz.
Chłopiec przytaknął skinieniem głowy i poluzował uścisk. Zmieniłam pozycję na w połowie siedzącą a czarnowłosy położył głowę na moim brzuchu. Chwyciłam książkę leżącą na ziemi i otworzyłam na stronie na której skończyłam czytać kilka minut temu. Z moich ust zaczęły płynąć słowa zapisane przez autora.
"Myślałem też o snach, zwłaszcza tym ostatnim koronującym całą ich serię. Nie miałem z tym kłopotu, bo ostatni koszmar nie stracił z czasem wyrazistości, jak to wcześniejsze. Ostatni sen o Śmiechu Sary i pierwszy erotyczny (spuszczam się na dziewczynę leżącą nago na hamaku i jedzącą śliwkę) to jedyne sny, które po latach pamiętam czysto i wyraźnie, z reszty zaś pozostały tylko oberwane, niejasne fragmenty... albo nic nie pozostało.
Sny o Śmiechu Sary pozostawiły po sobie wiele szczegółów:
nury, świerszcze, Gwiazda Wieczorna, życzenie, że wymienię tylko te najważniejsze, ale teraz sądzę, iż nie są one prawdą, lecz pozorem prawdy. Albo scenografią, jeśli wolicie to określenie i jako takie można mnie pominąć. Pozostawały trzy ważne elementy... meble gotowe do rozpakowana.
Kiedy tak siedziałem na plaży,obserwując słońce zachodzące pomiędzy moimi zapiaszczonymi stopami, myślałem że nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, jak te trzy rzeczy się ze sobą łączą.
Głównymi elementami o Sarze był las za mną, dom pode mną i ja sam. Michael Noonan, zamarły między nimi w pół drogi. Ściemnia się, w lesie czyha na mnie niebezpieczeństwo. Dom wydaje się przerażający być może dlatego, że tak długo stał pusty, ale ani razu nie wątpiłem, że choćbym nie wiem jak się bał, muszę do niego zejść, jest moim jedynym schronieniem. Tylko żenie mogłem. Bo nie mogłem się w ogóle poruszać. Pisarski marsz."
Przerwałam słysząc równy oddech kota, wyplątałam się z objęć śpiącego malucha i ruszyłam w stronę wyjścia z piwnicy.
_____________
*Śmiech Sary-dom letni Michaela i jego zmarłej żony Johany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top