Dziecko, które przeżyło
Rozdzierający krzyk.
Płacz.
Cisza.
Wyczerpana kobieta zamknęła oczy, aby po chwili po raz ostatni wypuścić powietrze.
***
Nhilafae siedziała przy stole grzebiąc widelcem w jedzeniu. Nie wiedziała co tu robi, nawet go nie potrzebowała. Od zawsze była dziwnym dzieckiem. Naturalne ludzkie odruchy, takie jak jedzenie czy oddychanie, były jej zupełnie obce. Z wiekiem oczywiście nauczyła się udawać w taki sposób, iż niewprawne oko nie dostrzegało niczego niepokojącego. Niemniej, starała się unikać skupisk ludzi, w szczególności czarodziejów, którzy odkrywając jej pochodzenie z pewnością wzięliby ją jako materiał testowy do Azkabanu.
Dlaczego więc jest tutaj? Sama nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. Drumstrang najwyraźniej dostrzegł potencjalne zagrożenie i postanowił odesłać ją do miejsca, które według nich było bardziej odpowiednie. Nic bardziej mylnego. Tylko tam była możliwość praktykowania czarnej magii na poziomie, który ją satysfakcjonował.
Nie rozumiała, czemu kolejny raz została odrzucona. Przecież robiła wszystko dobrze. Kazano jej się bronić.
W każdym razie dyrektor Karkarow wysłał sowę do Dumledobre'a, który w swej wspaniałomyślności zgodził się przyjąć niepokorną uczennicę pod swoje skrzydła. I tak znalazła się w Wielkiej Sali, próbując zmusić się do zjedzenia makaronu.
Czuła ma sobie wzrok pozostałych uczniów. Bali się. Wyczuwała to całym swoim ciałem, chłonęła ten lęk. Bez trudu potrafiła odgadnąć emocje każdej osoby w tej zaplutej sali. Zamyślona nie spostrzegła, że delikatny cień padł na jej talerz.
– To moje miejsce. – Usłyszała lodowaty głos. Powoli się odwróciła, a kiedy uniosła wzrok zobaczyła blond włosy, których właścicielem był urodziwy chłopak o niebieskich oczach.
– Jak widać już moje. Ale możesz usiąść obok. – Mruknęła od niechcenia czarownica.
– Nie wiesz chyba z kim rozmawiasz. Mogę ci darować tę arogancję, ale tylko dlatego, że jesteś tu nowa.
Jej irytacja zaczynała powoli rosnąć.
– Posłuchaj – wstała obracając się przodem do rozmówcy – faktycznie, nie wiem kim jesteś i nie chcę się dowiadywać. Ale jeśli masz zamiar tu jeszcze stać i dręczyć mnie swoim irytującym gadaniem, to uważaj, bo może się to skończyć dla ciebie tragicznie.
Twarz blondyna wykrzywiła się w kpiącym grymasie, podobnie jak twarze jego towarzyszy, którzy widząc zamieszanie od razu pojawili się obok. Kątem oka Nhilafae dostrzegła, że chłopak chwyta różdżkę.
– A co ty mi możesz zrobić? – zaśmiał się zuchwale – takie dziwadła jak ty nie powinny przekoczyć nawet murów tej szkoły!
Salitius
Rzuciła w myślach zaklęcie, które sprawiło, iż wokół ciała chłopaka zaczęły zaciskać się szczelnie liny pokryte malutkimi i cienkimi igłami. Salę rozdarł krzyk.
– Pomocy! Ratunku! Boli, merlinie, jak boli!
Nauczyciele zerwali się od swojego stołu, a profesor McGonagall natychmiast rzuciła zaklęcie znoszące działanie poprzedniego. Blondyn upadł na ziemię, a na jego koszuli zaczęły pojawiać się małe plamki krwi.
– Zanieście go do Skrzydła Szpitalnego! Natychmiast! – krzyknęła profesorka, po czym podeszła do nowej uczennicy.
– Co to miało być, panno Marlowe?
Czarnowłosa spojrzała na nią oczami, które w momencie wypowiadania zaklęcia, całkowicie zalały się czernią. Starsza kobieta cofnęła się o krok.
– Panno Marlowe...? – zerknęła z niepokojem na Dumledobre'a, który w mgnieniu oka pojawił się tuż obok niej. Oczy ślizgonki powróciły do pierwotnego wyglądu.
– Proszę mi wybaczyć, pani profesor. – Nhilafae z pokorą schyliła głowę. – Źle reaguję na podobne zaczepki.
Dumledobre'a zmarszczył brwi i delikatnie nachylił się w stronę dziewczyny.
– Panno Marlowe, zapraszam do mojego gabinetu.
***
Profesor usiadł w swoim skórzanym fotelu i westchnął głęboko. Niecodziennie zdarzają się tak zuchwali uczniowie, choć z drugiej strony mógł to przewidzieć. Drumstrang jest owiany złą sławą, a więc i uczennica stamtąd nie może być potulnym barankiem. Tym bardziej, że wiedział co zrobiła.
– Proszę spocząć. – Wskazał ręką na krzesło naprzeciwko niego dostrzegając, iż dziewczyna wciąż stoi niepewnie pod drzwiami. Wykonała jego prośbę bez ociągania.
– Panno Marlowe. Zdaję sobie sprawę, że zmiana otoczenia nie wpływa na ciebie pozytywnie. Dyrektor Karkarow uprzedził mnie, że pewne komplikacje mogą nadejść, ale...
Nhilafae prychnęła pogardliwie i zacisnęła pięści ze złości.
– A więc tym byłam dla dyrektora. Komplikacją. Zapomniał jak uczył mnie zakazanych zaklęć, żebym była wydajniejsza w pojedynkach! Sam mi kazał to zrobić! – Wokół ślizgonki zaczęła pojawiać się czarna poświata, co Dumledobre przyjął z absolutnym spokojem.
– Nie, Nhilafae. To ty podjęłaś decyzję. Ty trzymałaś różdżkę. – Odparł profesor niezwruszony.
Ślizgonka poczuła jak jej oczy powoli zachodzą czernią. Nie. Jeszcze nie teraz.
Zdołała spuścić wzrok.
– Oczywiście, profesorze. To się więcej nie powtórzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top