32. THE TRUTH WILL SET YOU FREE
Sangmyeon powoli zaczął odzyskiwać świadomość, ale wciąż miał wrażenie, jakby wypływał z głębin ciężkiego snu. Jego ciało wydawało się dziwnie obce, a powieki ciężkie, jakby z ołowiu, z trudem się unosiły. Zamrugał kilka razy, starając się przyzwyczaić wzrok do ciemności, która go otaczała. Dopiero po chwili dostrzegł delikatną poświatę kolorowych witraży, która tańczyła w półmroku, rzucając niewyraźne plamy światła na ściany świątyni. Wokół panowała głucha cisza, a powietrze było gęste od zapachu kadzidła.
Próbował sobie przypomnieć, co tu robi. Dlaczego się zdrzemnął? Czy w ogóle zasnął? W głowie miał chaos. Jego myśli były rozmyte. Spróbował się poruszyć, ale coś go powstrzymywało. Jego mięśnie napięły się, lecz jego stopy nie reagowały, jakby coś je trzymało. Spróbował ponownie i po raz kolejny poczuł opór. Dopiero wtedy opuścił wzrok i dostrzegł gruby sznur, który mocno krępował kostki, przytwierdzając je do nóg drewnianego krzesła. Serce zaczęło bić chaotycznie w jego piersi. Instynktownie chciał wyciągnąć dłonie, by sprawdzić, co dzieje się z jego stopami, ale te również były związane.
Ogarnęła go panika. Otworzył usta, by zawołać o pomoc, ale jedyne, co usłyszał, to zdławiony jęk. Zakneblowane wargi odmawiały współpracy, a każda próba wydania dźwięku kończyła się duszącym poczuciem bezsilności. Zaczął szarpać się na krześle, desperacko pragnąc uwolnić nogi lub ręce. Krzesło zaskrzypiało przeciągle w pustce kościoła, ale nie był w stanie się wyswobodzić.
Już chciał ponownie szarpnąć za więzy, gdy nagle coś usłyszał. Było to ciche, pojedyncze pukanie. W pierwszej chwili wydawało się odległe, jak echo gdzieś w głębi jego świadomości. Zamarł, nasłuchując, a jego umysł gorączkowo szukał odpowiedzi. Ten dźwięk był dziwnie znajomy, choć nie potrafił skojarzyć co to. Przypominał mu coś... coś, co słyszał setki razy. Nim zdążył dokładnie to pojąć, ponownie usłyszał ten dźwięk. I nagle to go uderzyło. To było pukanie księdza. Stukot dłoni o drewnianą ściankę konfesjonału, znak, że spowiedź dobiegła końca.
Zdrętwiały, gwałtownie uniósł głowę. Dopiero teraz rozejrzał się dokładniej, a jego oddech przyspieszył, gdy zdał sobie sprawę, że siedział w konfesjonale. Otaczał go półmrok, w którym ciężko było coś dostrzec, ale miał nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje. Nie widział nic poza zarysem ścian i smużką kolorowego światła przenikającego przez witraż, ale ta obecność była niemal namacalna.
Ktoś tam był. Czekał.
Nagle pukanie rozległo się ponownie, tym razem tak głośno, że duchowny podskoczył na miejscu. Serce zabiło mu mocniej, a chłodny dreszcz przeszył jego ciało, przemykając wzdłuż kręgosłupa. W tej samej chwili do jego uszu dotarł drwiący śmiech, który brzmiał niepokojąco znajomo.
Nie mógł się mylić. Słyszał ten śmiech już wcześniej...
W jednej chwili wróciły do niego wszystkie wspomnienia i już wiedział, czyj to śmiech — tego dziwnego mężczyzny o długich, kruczoczarnych włosach, który pojawił się w kościele...
Powoli uniósł wzrok i pochylił się delikatnie przed siebie. Jego dłonie lekko drżały, gdy spojrzał przez niewielką kratkę konfesjonału, starając się dostrzec, co się za nią znajduje. Przez chwilę nic nie widział. Zamrugał kilka razy i nagle po drugiej stronie dostrzegł oczy — czarne jak noc, pełne intensywności i mroku, wpatrujące się prosto w niego...
Przerażony, odsunął się tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedział, na moment przechyliło się do tyłu, a on uderzył głową o ścianę konfesjonału. Nieznajomy rozciągnął wargi w szerokim uśmiechu, odsłaniając rząd idealnie białych zębów, jakby jego reakcja go bawiła. Śnieżnobiały blask uśmiechu mężczyzny kontrastował z ciemnością wokół, a jego widok przyprawił Sangmyeona o niepokój, którego nie potrafił opisać słowami.
— Najwyższy czas na spowiedź, nie sądzisz? — rozległ się głęboki głos. Jego niski tembr rozszedł się echem po wąskiej przestrzeni konfesjonału, rezonując w uszach Sangmyeona jak dzwon. Dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, a zimny pot oblał skronie.
Chciał coś odpowiedzieć, zapytać, dlaczego go uwięziono i czego od niego chce ten dziwny mężczyzna. Jednak knebel w ustach zdławił wszelkie słowa, pozostawiając tylko niewyraźny bełkot, który wydawał się bawić jego oprawcę. Tamten roześmiał się głośno, teatralnie, a jego śmiech wypełnił przestrzeń, po raz kolejny wywołując ciarki.
— Och, wybacz — rzucił Kruk z wyraźną nutą rozbawienia, jakby cała sytuacja była dla niego niczym więcej niż żartem. — Zapomniałem, że nie możesz mówić. Mój błąd. — Na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, a w głosie zabrzmiała nuta ironii.
Zachichotał cicho, jak ktoś, kto czerpie perwersyjną przyjemność z tej drobnej przewagi. Nim echo jego śmiechu zdążyło na dobre ucichnąć, mężczyzna zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu jak cień. Był niebywale zwinny. Poruszał się z nadludzką szybkością, której Sangmyeon nawet nie był w stanie śledzić. Serce zaczęło bić gwałtownie w jego piersi skrytej pod sutanną, a ciało dosłownie zesztywniało. Strach zaczął wpełzać w umysł, najpierw cicho, niczym nieproszony gość, by zaraz całkowicie zawładnąć myślami.
Nieznajomy zachowywał się jak wariat. Był nieprzewidywalny, a to czyniło go jeszcze bardziej przerażającym. Nie wiedział, co zaraz nastąpi. Czy kolejne słowa padną zza jego pleców, czy może cisza stanie się preludium do czegoś o wiele bardziej złowieszczego. Przestrzeń wokół zdawała się kurczyć, a wyobraźnia, podsycana lękiem, zaczęła wypełniać pustkę dziesiątkami potencjalnych scenariuszy. Zacisnął mocno powieki w nadziei, że to uchroni go przed tym złem wcielonym. Czuł, jak jego serce wali w piersi ze strachu, jakby zaraz miało rozsadzić mu żebra. Przez moment trwał w absolutnej ciszy, bojąc się poruszyć chociaż o milimetr i po prostu nasłuchiwał.
Oczekiwanie nie trwało jednak długo. Dosłownie po chwili poczuł, jak silna dłoń zaskakująco delikatnie zdejmuje knebel z jego ust. Nieznacznie uchylił powieki, a obraz, który zobaczył, zmroził mu krew w żyłach. Twarz napastnika, blada jak marmur, znajdowała się tak blisko, że czuł jego oddech na skórze. Czarne oczy, pozbawione jakiegokolwiek odbicia światła, wbijały się w niego z natarczywością drapieżnika. Chciał krzyknąć, ale jedyne, co zdołał wydobyć z gardła, to stłumiony jęk przerażenia. Napastnik przekrzywił głowę, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Przez chwilę, która zdawała się trwać wieki, jedynie trwali tak w milczeniu. Długowłosy chłopak ani drgnął, a z jego ust nie znikał ten dziwnie niepokojący uśmiech. Sangmyeon, czując narastającą klaustrofobię w dusznym wnętrzu konfesjonału, uniósł wzrok, tym razem pozwalając sobie przyjrzeć się oprawcy z bliska.
Było w nim coś nienaturalnie pięknego. Twarz miał niemalże idealną, jak wyrzeźbioną z najczystszego marmuru. Subtelne, eteryczne rysy harmonijnie kontrastowały z wyraźnie zarysowaną, męską linią szczęki. Dziwny makijaż dodatkowo podkreślał jego kości policzkowe i oprawę oczu, które wydawały się jeszcze ciemniejsze, jeszcze bardziej hipnotyzujące. Wachlarz gęstych, ciemnych rzęs rzucał cień na tę przerażającą, a jednocześnie pociągającą twarz. Sangmyeon przez chwilę nie mógł oderwać od niego spojrzenia, czując, jak groza ustępuje miejsca fascynacji. Dopiero po chwili zdołał wydusić z siebie słowa:
— Z czego chcesz się wyspowiadać? — zapytał, jego głos zdradzał jednak drżenie, którego nie potrafił ukryć.
Chłopak zareagował natychmiast. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, a w głębi czarnych oczu błysnęło coś nieuchwytnego. Coś, co przypominało dziką radość. A potem się roześmiał. Był to śmiech pełen teatralnego rozmachu, głośny, szalony. Odchylił głowę do tyłu, a jego długie, kruczoczarne włosy zatańczyły wokół przystojnej twarzy. W tym dziwnym makijażu wyglądał jak postać wyjęta prosto z komiksu. Jego śmiech nie trwał długo. Urwał się tak nagle, jak się zaczął. Chłopak wyprostował się powoli, a jego twarz, przed chwilą rozświetlona drwiącym uśmiechem, spoważniała. Nie było w niej już ani śladu rozbawienia.
— To nie ja potrzebuję spowiedzi — powiedział spokojnie, jego głos stał się niższy, bardziej stanowczy. — Teraz to ty będziesz się spowiadać, sługo Boży.
Ostatnie słowa przeciągnął, jakby były cięższe niż cała reszta zdania. Wypowiedział je z nieukrywaną pogardą. Jego spojrzenie nie drgnęło ani na moment, a chłód, który z niego emanował, zdawał się przenikać Sangmyeona do szpiku kości. Szeroki, drwiący uśmiech całkowicie zniknął, zastąpiony przez wyraz pełen determinacji.
W końcu nieznajomy poruszył się ledwie zauważalnie i dopiero wtedy dostrzegł, że w dłoni trzyma jakiś przedmiot, a następnie jego uwagę przykuło migoczące czerwone światło. Na początku nie był pewien, co to może być, ale chwilę później zdał sobie sprawę z tego, co to.
Dyktafon.
Serce Sangmyeona zabiło mocniej, choć na zewnątrz wciąż zachowywał kamienną twarz. Naprawdę? Ten świr miał czelność sądzić, że zmusi go do wyznania czegokolwiek? Ta myśl wydawała mu się tak niedorzeczna, że niemal parsknął śmiechem.
— Nie mam z czego się spowiadać — oznajmił bez cienia zawahania. Jego głos był spokojny, prawie przesadnie opanowany, lecz Kruk wyłapał tę subtelną nutę, gdy na sekundę jego głos zadrżał.
Na twarzy długowłosego pojawił się subtelny, lekko kpiący uśmiech, jakby mówił: „Kłamiesz." Choć nie odezwał się ani słowem, jego spojrzenie czarne jak bezgwiezdna noc, zdawało się przenikać każdą warstwę i przeszywać Sangmyeona na wskroś, docierając do prawd, które ukrywał przez lata. Trwali tak w ciszy, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej dusząca, aż w końcu nieznajomy uniósł rękę i z wyrachowaną powolnością położył dyktafon na drewnianej ramie okna konfesjonału. Czerwone światło migało regularnie, rzucając delikatną poświatę na jego zarysowane kości policzkowe.
Gdy jego dłoń powoli opadła, znowu spojrzał na księdza. Tym razem jego wzrok był bardziej intensywny. Patrzył na niego z wyraźną pogardą. Nagle wystrzelił ku niemu z niespodziewaną prędkością. Ruch był tak szybki i gwałtowny, że Sangmyeon nie zdążył nawet unieść związanych rąk w obronie. Kruk chwycił go za głowę, zaciskając na niej palce. Jego dłonie były zimne jak marmur, a siła uchwytu nie pozwalała na najmniejszy ruch. Ksiądz uniósł wzrok i po raz kolejny ich spojrzenia się spotkały.
— Może zaczniemy od tego? — wycedził Kruk przez zaciśnięte zęby.
Sangmyeon odruchowo szarpnął się na swoim miejscu, starając się wyrwać z jego uścisku, jakby próbował uciec przed naporem wspomnień, które nagle uderzyły w niego z siłą huraganu. Dyktafon na ramie konfesjonału zdawał się pulsować w rytm jego przyspieszonego oddechu, jakby był żywym świadkiem tego, co działo się w jego umyśle. Czerwone światło migało nieustannie, ale Sangmyeon nie mógł już oderwać wzroku od czarnych, przepełnionych gniewem i determinacją oczu nieznajomego.
Wizje nasilały się. Przestrzeń zakrystii sprzed lat wydawała się ożywać w jego umyśle. Przedmioty, których dawno już tam nie było, zdawały się nabierać realnych kształtów. Światło świec odbijało się od złotych zdobień kielichów, a znajomy zapach kadzidła drażnił jego nozdrza. Ale ten obraz, który kiedyś kojarzył mu się z władzą i triumfem, teraz zdawał się przesycony czymś innym — echem krzyków, płaczu i bólu, który sam spowodował.
Duchowny poczuł, jak uginają się pod nim kolana i gdyby jego ciało nie zostało przywiązane do drewnianego krzesła, zapewne osunąłby się na ziemię. Dłonie nieznajomego, zimne jak stal, wciąż trzymały jego głowę w żelaznym uchwycie. Głos, który przed chwilą wycedził te słowa, teraz rozbrzmiewał w jego uszach jak upiorny szept.
— Spójrz na nich. Poczuj, co oni czuli — powiedział Kruk, a jego ton był jak rozkaz, któremu nikt nie mógł się przeciwstawić.
I on też nie miał wyboru.
Obrazy zaczęły przybierać na sile, jakby ktoś przewijał przed jego oczami dawno zapomniany film. Widział ich twarze. Te piękne, małe, niewinne twarze i oczy przepełnione niemym wołaniem o pomoc. Ich ciała drżące pod jego okrutnym, niechcianym dotykiem, ich łzy spływające po policzkach. I nagle poczuł ich strach... Ból, który ich wypełniał, teraz zdawał się palić jego własne ciało. Chciał krzyczeć, ale głos ugrzązł mu w gardle.
— Widzisz ich? — kontynuował Kruk, zaciskając palce mocniej. — To, co czujesz, to tylko cząstka tego, co oni przeżyli. Ale wystarczy, prawda? Wystarczy, żebyś zrozumiał.
Ksiądz próbował się wyrwać, ale bezskutecznie. Jego ciało było jak sparaliżowane. A obrazy wciąż napierały na jego świadomość. Uderzyły go wszystkie wspomnienia, które myślał, że zamknął na zawsze w najciemniejszych zakamarkach swojego umysłu. Próbował znaleźć jakikolwiek sposób, by zatrzymać ten koszmar. Szarpał się, ale więzy krępowały jego ciało, a Kruk wciąż trzymał go w swoim silnym uścisku. Każda próba kończyła się porażką.
— Kim ty jesteś? — wydusił w końcu.
Nieznajomy uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie miał w sobie nic z ciepła i niewinności. Był to uśmiech kogoś, kto trzyma w rękach całą prawdę i nie zamierza jej ukrywać.
— Kimś, kto wie, co im zrobiłeś... Kimś, kto przyszedł po sprawiedliwość... — odpowiedział.
W tej chwili Sangmyeon zrozumiał, że to nie było zwykłe spotkanie, a ten dziwny mężczyzna nie zjawił się tu przypadkiem.
Przyszedł tu po niego.
To była konfrontacja, której unikał przez całe życie — nieuchronna i ostateczna. Zawsze uważał się za kogoś ponad innymi. Myślał, że jest nietykalny. Nie był zwykłym sługą Bożym. To on przyjął rolę Boga. To on decydował, osądzał i wymierzał kary.
A jednak teraz role się odwróciły.
Siedział w konfesjonale, miejscu, które zawsze kojarzyło mu się z odkupieniem, lecz tym razem przemieniło się w salę sądową. Tym razem to nie on miał władzę. Zamiast sędziego stał się oskarżonym, a wyrok leżał w rękach tego, który patrzył na niego oczami czarnymi jak noc z nieprzejednaną determinacją.
— Błagam, nie rób tego — jęknął żałośnie. — Ja nic nie zrobiłem... Przysięgam. To nieprawda. Ktoś cię okłamał... — mówił dalej. Szamotał się, próbując się bronić, ale w jego głosie zabrzmiała nuta desperacji, która zdradzała, że wie, czym to się skończy.
Kruk zacisnął dłoń mocniej, niemal do granic możliwości, przywołując kolejne wizje z przeszłości. W jego umyśle pojawiły się obrazy, które jego samego przyprawiały o mdłości. Wykrzywione strachem twarze młodych ofiar księdza, ich płacz, ich ból. Wszystkie wizje były tak realne, jakby sam był w ich skórze. Każda emocja, każdy krzyk przenikały go na wskroś. Również jego własny oddech stał się ciężki, szarpany. Każda kolejna sekunda wymagała od niego więcej siły woli, więcej wysiłku, ale nie mógł przestać. Nie robił tego dla siebie. Robił to dla nich.
— Song Mansik... Lee Sangjun... — zaczął wymieniać kolejno, jednocześnie przywołując obraz chłopca, którego imię wypowiadał. Jego głos, z początku mocny i stanowczy, zaczynał drżeć pod naporem emocji. — Dong Hyunjun. Kim Chulsoo. Min Dowon... — kontynuował.
Każde imię ciążyło mu coraz bardziej. Czuł, jak ich uczucia go dławią, pozbawiając oddechu. Zaciskał powieki, jakby to mogło go uchronić przed wizjami, które bombardowały jego umysł, ale obrazy nie ustępowały. Ofiary wołały, a on czuł, jak ich ból przenika jego ciało.
— I ostatni... Lee Soonu.
To imię było jak sztylet, który przeszył go na wylot. Gdy to imię stoczyło się z jego ust, poczuł na języku nieprzyjemny metaliczny smak, a z nozdrza pociekła gorąca strużka. Zdezorientowany uniósł dłoń do twarzy i przesunął palcami tuż nad górną wargą, ścierając lepką substancję, a następnie spojrzał na swoją dłoń.
Krew.
Wpatrywał się w szkarłatny ślad na swoich palcach, jakby nie mógł uwierzyć, że pochodził z jego ciała. To nie zdarzyło się nigdy wcześniej. Wizje zawsze były bardzo wyczerpujące i nieprzyjemne, ale teraz poczuł, że zapłacił za to wyższą cenę niż dotychczas. Nie chcąc, by duchowny dostrzegł, co się stało, pospiesznie otarł wierzchem dłoni krew cieknącą z nosa. Nim zdążył wziąć oddech, jego ręce zacisnęły się na sutannie.
— Powiedz to — warknął przez zaciśnięte zęby. — Chcę to usłyszeć.
Głos Kruka był jak ostry nóż, który wbijał się w umysł Sangmyeona. Ksiądz oddychał ciężko, jego pierś unosiła się i opadała jak pod naporem niewidzialnego ciężaru. Wizje, które
nieznajomy mu pokazał, oraz ból, który za ich sprawą poczuł, wdzierały się do jego umysłu z brutalnością, której nigdy wcześniej nie doświadczył. To cierpienie było gorsze niż jakiekolwiek fizyczne tortury, które mógłby sobie wyobrazić. Ale mimo to zaciskał wargi, nie pozwalając słowom przejść przez gardło.
Oczy Kruka zapłonęły gniewem. Zacisnął szczękę, a jego dłonie powędrowały ku głowie księdza, gotowe wymusić kolejne wizje. Jednak ledwie musnął jego skronie, a ten zaczął się miotać, jakby sam jego dotyk sprawiał mu niewyobrażalny ból. Ksiądz szarpnął się, wijąc z bólu w ciasnym konfesjonale.
I w końcu pękł.
— To prawda! — zawołał nagle, głosem pełnym histerii. W jego oczach błyszczały łzy, a słowa wydobywały się z niego jak krzyk tonącego człowieka, który łapie się ostatniej deski ratunku. — Masz rację. Zrobiłem to wszystko.
Kruk nachylił się jeszcze bardziej, jego spojrzenie przenikało Sangmyeona na wskroś.
— Powiedz, co im zrobiłeś — zażądał, jego głos był twardy, pozbawiony jakiegokolwiek cienia litości.
Sangmyeon zadrżał, jakby każde słowo było wyrywane z jego gardła brutalnymi szponami.
— Mh-molestowałem ich... — wydusił przez zaciśnięte zęby, a jego twarz zalała się czerwienią hańby i wstydu. — Czasem... czasem odurzałem ich alkoholem, a potem... — zająknął się, próbując połknąć słowa, które paliły go jak żywy ogień. — Potem robiłem z nimi... rzeczy...
Jego głos załamał się, a twarz wykrzywiła w upokorzeniu, którego nie mógł już ukryć, ale Kruk nie miał zamiaru się wycofać.
— Jakie rzeczy? — powtórzył.
— Wykorzystywałem ich — przyznał w końcu.
Kruk nie zareagował od razu. Pozwolił ciszy zawisnąć w powietrzu, jakby chciał dać księdzu chwilę na wchłonięcie wagi jego wyznań. Lecz ta cisza nie przynosiła ulgi.
— Wreszcie... — szepnął Kruk. — I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli...
Nieznajomy wyrecytował Słowa Boże z tak lodowatą precyzją, że Sangmyeon poczuł, jak przeszywający dreszcz wędruje wzdłuż jego kręgosłupa. W jego głosie nie pobrzmiewał triumf zwycięzcy, nie było w nim gniewu. Kruk brzmiał jak ktoś, kto dawno pogodził się z losem, jakby to, co miało się wydarzyć, nie było aktem zemsty, lecz nieuniknionym wypełnieniem przeznaczenia. Ostatnim punktem skrupulatnie zaplanowanej drogi. Jego słowa, wypowiedziane bez pośpiechu, miały w sobie coś ostatecznego, jak zamknięcie księgi, której treść nie pozostawia miejsca na dalsze rozdziały. W tej chwili Sangmyeon zrozumiał, że to nie zwykły człowiek stał przed nim, ale ktoś, kto oddał wszystko — serce, duszę, przyszłość — dla tej jednej chwili.
Kruk wyciągnął dłoń i powoli zatrzymał nagrywanie dyktafonu, który przez cały czas rejestrował wyznania księdza. Mechaniczny klik wypełnił konfesjonał, odbijając się echem w pustym kościele. Potem przesunął rękę za plecy i po chwili coś błysnęło w jego dłoni — sztylet. Blask ostrza przez moment zatańczył w wątłym świetle wpadającym przez kratki konfesjonału. Zanim Sangmyeon zdążył cokolwiek zrozumieć, młodszy mężczyzna zręcznym ruchem rzucił ostrzem w jego stronę. Sztylet przeciął powietrze z cichym świstem, rozcinając sznur, który krępował nogi księdza, a następnie wbił się głęboko w drewnianą podłogę, pozostawiając za sobą głuchy trzask. Sangmyeon drgnął, czując, jak serce zaczyna bić gwałtownie w jego piersi, a panika na nowo ogarnia jego ciało.
Kruk bez słowa pochylił się ku niemu i wyciągnął kolejny sztylet zza paska czarnych, skórzanych spodni. Ostrze błysnęło w jego dłoni, zanim ponownie sięgnął nim w kierunku księdza. Sangmyeon szarpnął się odruchowo, w obawie, że nieznajomy chce wbić nóż w jego ciało, ale nie było ucieczki, więc jedynie uniósł skrępowanie dłonie, próbując osłonić się przed ciosem. Długowłosy nie zranił go. Zamiast tego wykonał kilka precyzyjnych ruchów i nagle więzy, które dotąd krępowały jego nadgarstki, opadły na ziemię wokół jego stóp.
Po chwili chłopak wyprostował się, a jego imponująca sylwetka wypełniła ciasną przestrzeń konfesjonału. Sangmyeon, wciąż zdrętwiały, uniósł wzrok na stojącego nad nim mężczyznę i przesunął spojrzeniem po jego nagiej, umięśnionej klatce piersiowej, na której odbijały się krople potu. Kruk oddychał ciężko, jakby wizje, które mu pokazał, wstrząsnęły również nim. Wyglądał, jakby ledwo powstrzymywał się przed eksplozją wściekłości.
Wzrok księdza mimowolnie zatrzymał się na długiej bliźnie ciągnącej się wzdłuż lewej strony piersi, dokładnie na wysokości serca. Była to gruba, poszarpana linia, jakby ktoś rozciął skórę, a potem niezgrabnie zszył. Przez krótką chwilę Sangmyeona ogarnęło absurdalne wrażenie, że Kruk nie ma serca. Że ktoś je wyrwał z jego ciała, zostawiając pustkę, której nic nie było w stanie wypełnić.
W końcu zmusił się, by oderwać wzrok od blizny i unieść spojrzenie wyżej. Dopiero teraz dostrzegł, że nieznajomy ma na szyi jego koloratkę, jakby teraz to on przejął rolę spowiednika. Przeniósł wzrok jeszcze wyżej i w końcu napotkał spojrzenie czarnych oczu. Spojrzenie, które przypominało bezdenną otchłań, pochłaniającą światło i nadzieję. W jego oczach było coś więcej niż gniew. To była bezlitosna determinacja.
I właśnie wtedy Sangmyeon zrozumiał...
Zrozumiał, że to, co miało zaraz nastąpić, będzie ostateczne. Że nie było już odwrotu ani łaski. Kruk przyszedł tu po niego. Był sądem, wyrokiem i egzekutorem w jednej osobie.
I wiedział, że nikt, nawet Bóg, nie przyjdzie mu z pomocą...
***
Poranna mgła unosiła się leniwie nad parkiem, otulając go miękkim, srebrzystym welonem. Długie, rozciągnięte cienie drzew tańczyły na ścieżce, po której biegli dwaj młodzi mężczyźni. Powietrze było wciąż dosyć chłodne, ale z każdym krokiem ich ciała rozgrzewały się coraz bardziej, a oddechy zamieniały się w delikatne obłoczki pary.
Taehyung wciąż biegł przed siebie, choć zmęczenie dawało mu się we znaki i sam już nie był pewien, czy to nie jedynie czysta siła woli utrzymywała go w ruchu. Obok niego, nieco z przodu, Jeongguk poruszał się z taką lekkością, że prawie zapomniał o własnym zmęczeniu. Nie mógł oderwać wzroku od sylwetki biegnącego chłopaka. Każdy jego ruch wydawał się niewymuszenie harmonijny, jakby jego ciało było stworzone do ruchu. Poruszał się z gracją i siłą, która przywodziła na myśl dzikie zwierzę.
Jeongguk nie odzywał się, skupiony na biegu. Jego ciemne oczy śledziły ścieżkę przed nimi. Mimo to w jego ruchach była pewna nonszalancja, jakby to wszystko było dla niego czymś naturalnym, bezwysiłkowym. W przeciwieństwie do Taehyunga, który mimo dobrej kondycji fizycznej czuł ciężar własnego oddechu, Jeongguk zdawał się niemal płynąć, a nie biec.
Kiedy muzyk przyspieszył, Taehyung przyjął wyzwanie, choć wiedział, że trudno będzie mu dotrzymać tempa. Jego spojrzenie mimowolnie śledziło silną sylwetkę mężczyzny biegnącego kilka kroków przed nim. Potężne nogi, elastyczne ruchy i determinacja widoczna w każdym geście sprawiały, że Jeongguk wyglądał jak uosobienie mocy i piękna.
Ciche trzaski butów uderzających o żwirową ścieżkę i śpiew ptaków były jedynymi dźwiękami, które wypełniały przestrzeń między nimi, ale Taehyungowi wydawało się, że to wystarczy. Miał wrażenie, że świat zwęża się do tej jednej ścieżki, biegu i jego towarzysza — tego dzikiego, nieokiełznanego piękna, które teraz biegło tuż obok.
Kruczoczarne włosy gitarzysty, związane w luźnego koka, delikatnie podskakiwały przy każdym kroku, a kilka pasemek przykleiło się do jego czoła. Cienka, sportowa koszulka, wilgotna od potu, przylgnęła do jego pleców, podkreślając napięte mięśnie poruszające się pod skórą. Każdy detal jego obłędnej sylwetki zdawał się wprost idealny — od wcięcia w talii, przez wyraźny zarys ramion, po umięśnione nogi.
Taehyung widział, jak pot błyszczy na karku chłopaka, a szare dresowe spodnie opinały się na jego sylwetce w sposób, który sprawiał, że musiał walczyć z pokusą, by dłużej zatrzymać wzrok na jędrnych pośladkach. Nawet jeśli nie widział mięśni ud gitarzysty skrytych pod materiałem dresowych spodni, bez problemu dostrzegł, jak tkanina napina się przy każdym wybiciu, podkreślając ich kształt.
Muzyk wyglądał zjawiskowo, jak wyjęty z jakiejś reklamy sportowej — smukły, ale jednocześnie wysportowany. Taehyung nie potrafił oderwać od niego wzroku. Przyłapywał się na tym, że jego kroki zwalniają, gdy tylko zapatrzy się zbyt długo. Czuł ciepło, które nie miało nic wspólnego z wysiłkiem fizycznym. Zawstydzony własnymi myślami, wziął głębszy wdech i próbował skupić się na własnym biegu, ale Jeongguk zdawał się być nieodpartą siłą, która przyciągała jego wzrok jak magnes.
Przyspieszył, mobilizując resztki sił, by dotrzymać mu kroku. Jako policjant w jednostce specjalnej miał w zwyczaju trenować regularnie — siłownia, pływanie, bieganie — jego ciało było przyzwyczajone do wysiłku. Ale tempo, jakie narzucał gitarzysta, było wręcz nieludzkie. Mięśnie ud paliły go coraz bardziej, a oddech stawał się urywany i ciężki. W końcu poczuł, że nie da rady dłużej kontynuować.
Zwolnił, a potem zatrzymał się całkowicie. Oparłszy dłonie na udach, pochylił się do przodu, starając się wyrównać oddech. Jego serce biło jak szalone, a ciepły pot spływał po skroniach i karku. Nie miał pojęcia, jak Jeongguk utrzymywał to szaleńcze tempo. Gdyby nie to, że ciemne włosy, wilgotne od potu, przyklejały się do jego karku, a cienka koszulka opinała mokre, napięte mięśnie pleców, pomyślałby, że chłopak w ogóle się nie zmęczył. Wyglądał jak ucieleśnienie dzikiej siły i swobody, jakby ten bieg był dla niego zabawą, a nie wyzwaniem.
Muzyk biegł jeszcze przez chwilę. Dopiero moment później odwrócił głowę, by sprawdzić, czy Taehyung dotrzymuje mu kroku. Widząc, że chłopak przestał biec, on również się zatrzymał, przystając kilka kroków dalej. Gdy odwrócił się ku niemu, oczy Taehyunga spotkały się z czarnymi, błyszczącymi tęczówkami.
— Och, cholera — wydyszał, unosząc głowę i spoglądając na gitarzystę z mieszaniną rozbawienia i zmęczenia. — A myślałem, że mam dobrą kondycję.
Jeongguk uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby.
— Dałem ci wycisk, hm? — zapytał z udawaną niewinnością, choć w jego oczach migotał figlarny błysk.
Zrobił kilka kroków w jego stronę, zmniejszając dzielący ich dystans. Kiedy policjant się wyprostował, zbliżył się jeszcze bardziej, aż poczuł ciepło jego ciała. Jego dłonie opadły lekko na biodra Taehyunga, a ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Jeongguk przyjrzał mu się uważnie. Pot oblepiał ciemne loki, które przylgnęły do jego czoła, a jego twarz, choć zmęczona, zdawała się być jeszcze piękniejsza, niż to zapamiętał. Nie wiedział, jak Taehyung to robił, ale za każdym razem, gdy na niego patrzył, miękły mu kolana. Odruchowo uniósł dłoń i odgarnął jeden niesforny kosmyk, wsuwając go za ucho.
— Jeśli masz jeszcze trochę czasu, możemy pójść do mnie... — powiedział, tonem tak swobodnym, jakby rzucał najzwyklejsze zaproszenie. W jego oczach błysnęła iskra wyzwania, może nawet pragnienia.
Nie czekając na odpowiedź, uniósł dłoń i ujął podbródek policjanta. Jego palce były silne, ale dotyk zaskakująco delikatny. Pochylił się ku niemu, a ich twarze znalazły się tak blisko, że Taehyung mógł poczuć ciepło bijące od jego skóry. Wargi Jeongguka zawisły zaledwie o milimetry od jego własnych, muskając je ledwie zauważalnie.
Nie był to pocałunek, a raczej gra na granicy zmysłów, jakby chciał się z nim podrażnić i podsycać jego pragnienie. Ich oddechy zaczęły się mieszać, ciężkie i gorące po biegu. Taehyung na moment zamknął oczy, czując, jak napięcie między nimi pulsuje i miał wrażenie, że powietrze stało się naładowane elektrycznością.
— Jesteś gotowy na rewanż? — zapytał w końcu, otwierając oczy i unosząc brew w wyzywającym geście. Na jego wargach błądził lekki, figlarny uśmiech, który sprawił, że muzyk cicho prychnął.
— Rewanż, hm? — Jeongguk odsunął się minimalnie, ale w jego głosie pobrzmiewało droczenie, które świadomie podsycało napięcie. — Chcesz mi zrobić śniadanie czy dać wycisk w sypialni?
Zanim skończył mówić, Taehyung pokonał ostatnią granicę między nimi. Jego dłoń zacisnęła się lekko na karku muzyka, a wargi wpiły się w te jego z namiętnością, która była nagła i intensywna, niczym niekontrolowana fala. Pocałunek był niecierpliwy, głęboki i przesycony pragnieniem, które obaj tłumili zbyt długo. Jeongguk westchnął w jego usta, zaskoczony gwałtownością gestu, ale nie zamierzał się cofnąć. Jego dłonie spoczęły na biodrach Taehyunga, przyciągając go bliżej, jakby odległość między nimi była zbyt duża.
Świat wokół zdawał się rozpływać. Szelest liści, odległe dźwięki miasta, chłodny wiatr — wszystko to zniknęło, pozostawiając jedynie ich dwóch, w tym jednym intensywnym momencie. Ich ciała poruszały się w idealnej harmonii, a w każdym dotyku, każdej sekundzie pocałunku czuć było coraz większą potrzebę bliskości, którą obaj nosili w sobie.
Kiedy w końcu oderwali się od siebie, ich oddechy były ciężkie, ale tym razem nie z wysiłku, a z emocji. Gdy Taehyung spojrzał na Jeongguka, jego oczy błyszczały, jakby ktoś ukrył w nich tysiąc gwiazd.
— Muszę przyznać, że możliwość dania ci wycisku w sypialni brzmi całkiem kusząco — powiedział z lekkim uśmiechem, zagryzając dolną wargę. Mimo figlarnego tonu, jego serce zaczęło bić dziwnie mocno.
Tamtego ranka po gali, kiedy ich ciała złączyły się w miłosnym tańcu, wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło ich relację. Czuł to wyraźnie. Nie była to już tylko cielesność, intensywna, lecz ulotna, jak przedtem. Tym razem między nimi zrodziła się nowa, głęboka intymność — delikatna i niewypowiedziana. Było to coś, co trudno było ubrać w słowa, ale jeszcze trudniej było to zignorować, kiedy bliskość Jeongguka była tak uzależniająca. Byli sobie bliżsi, bardziej odsłonięci, niż kiedykolwiek wcześniej. Połączyła ich więź tak wyjątkowa, jakby ich dusze odnalazły drogę ku sobie. I do tej pory ich relacja zdawała się rozwijać, podążając we właściwym kierunku.
A potem pojawił się Soohyun.
Jego słowa przecięły tę kruchą nić nowo narodzonego zaufania, która się między nimi zrodziła.
„On cię zwodzi. Oszukuje" Te proste słowa odbijały się echem w jego umyśle, raz po raz, niczym mantra. Nie chciał w nie wierzyć, ale ich ciężar powoli zasiewał w nim ziarno niepewności. Początkowo starał się to ignorować. Zrzucał to na zazdrość byłego partnera, jak każdy by to zrobił. Tłumaczył sobie, że Soohyun oskarżał Jeongguka o kłamstwo, próbując zasiać w nim wątpliwości i chcąc ich skłócić, ale teraz...
Stare rany, o których myślał, że dawno się zagoiły, nagle otworzyły się na nowo. Znów poczuł to znajome ukłucie w piersi — strach przed zdradą, przed tym, że może znów być jedynie pionkiem w czyjejś grze. Niepokój spłynął na niego nagle, niczym zimny deszcz, a następnie poczuł strach tak intensywny, że prawie go dławił. Bał się, że jeśli komuś zaufa, znowu zostanie zraniony.
Stali tak blisko, że czuł zapach Jeongguka. Taki znajomy i kojący. Dłonie muzyka wciąż spoczywały na jego biodrach, ciepłe, mocne, a ciemne tęczówki wpatrywały się w niego z taką intensywnością, że jego nogi o mało co nie odmówiły mu posłuszeństwa. Jednak gdy zauważył, że Jeongguk pochyla się delikatnie, jakby chciał skrócić dzielącą ich odległość i pocałować go, ogarnęła go panika. Serce zabiło mu szybciej, a oddech stał się płytszy. Zrobił subtelny unik, ledwie zauważalny, lecz wystarczający, by ich usta się nie spotkały. Nie chciał, by chłopak cokolwiek zauważył, więc zaśmiał się cicho, nieco nerwowo, udając, że odsunął się ze względu na to, że właśnie przechodziła obok nich jakaś para.
Jeongguk zabrał dłonie z jego bioder i odsunął się nieznacznie, nic nie mówiąc. Mimo to Taehyung był pewien, że dostrzegł coś w jego spojrzeniu, jakby chłopak przeczuwał, że coś jest nie tak, ale nie wiedział jeszcze, co. Przez chwilę nie mógł zdobyć się na to, by spojrzeć mu w oczy. Obawiał się, że w ich głębi znajdzie pytania, na które sam nie miał odpowiedzi. Kiedy zerknął ukradkiem, dostrzegł, jak Jeongguk podnosi dolny brzeg swojej białej koszulki, ocierając nią wilgoć z twarzy. Przez krótką chwilę mógł dostrzec jego wyrzeźbione mięśnie brzucha, gładkie i idealnie zarysowane. Czuł, jak krew uderza mu do głowy. Odwrócił wzrok niemal natychmiast, zmieszany własną reakcją. Nie wiedział, co powiedzieć i jak się zachować.
— Masz naprawdę świetną kondycję — rzucił po chwili ciszy, starając się utrzymać neutralny ton. — W Busan też trenowałeś? — zapytał, niby od niechcenia, lecz jego oczy zdradzały, że obserwuje Jeongguka uważniej niż zwykle, jakby szukał czegoś między wierszami.
— Tak. Lubię biegać. To pomaga oczyścić umysł — odpowiedział muzyk. Mówił swobodnie, ale w jego głosie było coś, co zatrzymało uwagę Taehyunga na dłużej. Mógłby przysiąc, że przez sekundę usłyszał w jego tonie wahanie.
— Słyszałem, że w Busan są świetne trasy do biegania. Nigdy tam nie byłem... to prawda?
— Tak, chyba tak. — Jeongguk wzruszył ramionami, nieco niechętnie, jakby to pytanie go znudziło albo ta rozmowa była dla niego niewygodna. — W Busan mieszkałem blisko plaży — kontynuował, a w jego głosie słychać było nutę tęsknoty za tamtym miejscem. — Często biegałem wzdłuż wybrzeża albo po piasku.
Taehyung zerknął na niego kątem oka, starając się ukryć narastające zainteresowanie.
— Och, po piasku, hm? — powtórzył z udawaną lekkością, próbując zachować swobodę w głosie. — To wiele wyjaśnia. Na przykład czemu masz takie silne nogi.
Muzyk zatrzymał na nim wzrok, a jego usta wygięły się w łobuzerskim uśmiechu.
— I zgrabny tyłek? — rzucił, pochylając się lekko w stronę Taehyunga, jakby chciał uchwycić jego reakcję jeszcze dokładniej. Figlarna nuta w jego głosie zdawała się pieścić zmysły, a jego ciemne oczy błysnęły z rozbawieniem.
Taehyung odwzajemnił jego uśmiech i na kilka sekund do jego głowy wkradł się obraz muzyka biegnącego wzdłuż wybrzeża, jego stopy muskające mokry piasek, mięśnie nóg napięte w ruchu, ale moment później jego myśli galopowały już w zupełnie innym kierunku.
— A występowałeś w jakimś barze? — zapytał, podejmując kolejny temat, ale wciąż bacznie obserwował Jeongguka.
Muzyk cofnął się o krok, mrużąc lekko oczy, jakby chciał ocenić, dokąd zmierza ta rozmowa. Zaśmiał się cicho, choć jego śmiech był bardziej reakcją na napięcie niż faktyczną wesołość.
— Agent Kim bawi się w przesłuchanie? — rzucił półżartem, unosząc brew.
Zamiast czekać na odpowiedź, pokonał dystans między nimi i ujął Taehyunga za biodra. Przyciągnął go bliżej, a ich ciała ponownie się zetknęły. Gdy młody policjant uniósł wzrok, zaskoczony tym śmiałym gestem, Jeongguk pochylił się nieznacznie i złączył ich wargi. Pocałunek, którym go obdarzył, był zupełnym przeciwieństwem poprzedniego. Delikatny, powolny, zmysłowy. Muzyk złączył ich wargi tak lekko, jakby sprawdzał granice, a gdy się odsuwał, na moment zahaczył zębami o dolną wargę Taehyunga, pociągając ją delikatnie. Policjant jęknął cicho, a to wywołało uśmiech na ustach Jeongguka.
— Chodźmy do mnie — zaproponował, jego głos był niski i drżący od tłumionych emocji. W jego oczach pojawił się błysk, który Taehyung widział już wcześniej. Intensywny i magnetyczny. — Weźmiemy prysznic, a potem... kto wie? Może pozwolę ci mnie zakuć w kajdanki i przesłuchiwać do białego rana?
Taehyung próbował się skupić, lecz obraz smukłej sylwetki muzyka, rozbawienia w oczach i tej prowokującej pewności siebie, którą emanował, nie pozwalał mu trzeźwo myśleć. Rozchylił usta, gotów odpowiedzieć, ale zanim cokolwiek powiedział, jego telefon zawibrował w kieszeni bluzy. Zaklął w duchu, wyciągnął urządzenie i zerknął na ekran. Widząc imię swojego partnera, z trudem oderwał wzrok od ciemnych oczu Jeongguka.
— To Hoseok. Muszę odebrać — powiedział wyjaśniająco. Zrobił krok w tył, odgarniając z czoła wilgotne od potu loki, po czym wcisnął zielony przycisk. — Hej. Co się dzieje?
— Mam nadzieję, że już nie śpisz — odezwał się głos partnera z jednostki.
— Nie, właśnie biegałem — odparł, starając się, by jego głos brzmiał normalnie, choć gitarzysta nadal patrzył na niego przenikliwie, z rękoma niedbale wsuniętymi w kieszenie dresowych spodni.
— Dobrze, że jesteś już na nogach. Potrzebuję cię szybko na miejscu. Zaraz wyślę lokalizację.
— Co się dzieje? — zapytał, choć miał przeczucie, co zaraz usłyszy.
— Kruk znowu uderzył.
Słowa Hoseoka uderzyły go niczym ciężki cios. Przez chwilę milczał, wpatrując się w ziemię, a jego szczęka zacisnęła się mimowolnie. Jeongguk uniósł brew, zauważając tę zmianę, ale nie odezwał się.
— Jasne, zaraz tam będę — odparł w końcu, wyłączając połączenie. Wsunął telefon do kieszeni i spojrzał na muzyka, który przyglądał mu się uważnie, jakby czytał z jego twarzy emocje.
— Coś poważnego? — zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nuta zainteresowania.
— Coś, czym muszę się zająć — odpowiedział Taehyung. — Spotkamy się później, dobrze?
Jeongguk skinął głową, ale w jego oczach pojawił się cień, którego Taehyung nie potrafił zinterpretować. Coś w tym spojrzeniu utkwiło mu w pamięci, gdy odchodził, próbując skupić się na nadchodzącym zadaniu.
Kruk uderzył ponownie, a to oznaczało, że czekał go ciężki dzień.
***
Gdy Taehyung w końcu dotarł na miejsce i zatrzymał samochód pod adresem, który przesłał mu Hoseok, ogarnęło go zdumienie. Po otrzymaniu współrzędnych od swojego partnera nie tracił czasu na analizowanie, gdzie dokładnie prowadzą. W pośpiechu wpisał je do GPS-a, uruchomił silnik i ruszył wyznaczoną trasą, skupiony wyłącznie na tym, by dotrzeć jak najszybciej. Nie spodziewał się, że droga zaprowadzi go pod żelazne bramy cmentarza, który tak dobrze znał.
Zatrzymał auto i przez chwilę wpatrywał się w otaczający go krajobraz. W pierwszej chwili uznał, że musiał popełnić błąd — źle wpisać współrzędne albo pomylić zjazd na którymś skrzyżowaniu. Po chwili sprawdził telefon, jeszcze raz dokładnie analizując wiadomość od Hoseoka. Wszystkie dane się zgadzały. Zgasił więc silnik, a jego ręka pewnym ruchem sięgnęła po broń. Wsunął ją sprawnie do kabury przy biodrze, jakby wykonywał ten gest setki razy wcześniej, po czym przewiesił policyjną odznakę na szyi. Jej chłodny metal przez chwilę dotknął skóry, zanim opadła na pierś. A następnie sięgnął po czapkę z daszkiem, którą wcześniej pospiesznie zgarnął przy wyjściu z domu.
Wcześniej, gdy wrócił do swojego mieszkania po intensywnym treningu z Jeonggukiem, miał zaledwie chwilę, by się ogarnąć. W pośpiechu wziął krótki prysznic, który zmył zmęczenie z ciała, ale nie starczyło mu czasu, by dokładnie wysuszyć włosy suszarką. Jedynie osuszył je trochę ręcznikiem, który wchłonął wilgoć, ale pozostawił włosy jeszcze lekko wilgotne. Przesunął palcami po ich miękkiej strukturze, zaczesując je do tyłu, zanim założył czapkę, chowając pod nią ciemne loki. Daszek odwrócił w tył, co odsłoniło jego twarz i przenikliwe spojrzenie.
W ostatnich dniach poranki i noce bywały dość rześkie, więc gdy tylko wysiadł na zewnątrz, uderzyło go chłodne powietrze. Odetchnął głęboko, jednocześnie zakładając czarną bomberkę, która miała go ochronić przed wiatrem. Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na sekundę skupienia, zanim sięgnął po telefon i wybrał numer do Hoseoka. Nie zdążył wysłuchać nawet jednego pełnego sygnału, gdy jego spojrzenie wychwyciło znajomą sylwetkę partnera stojącego nieopodal. Przerwał połączenie, wsunął telefon do kieszeni i ruszył w jego stronę pewnym krokiem.
Hoseok dostrzegł go niemal natychmiast. Przerwał rozmowę z jednym z agentów, rzucając mu krótką uwagę, po czym ruszył w stronę nadchodzącego mężczyzny. Ich spojrzenia spotkały się na moment przed tym, jak zatrzymali się naprzeciw siebie, dokładnie w połowie drogi. Hoseok zmierzył go uważnym wzrokiem, a w jego spojrzeniu kryła się mieszanka ulgi i lekkiego zniecierpliwienia.
— Dobrze, że już jesteś — rzucił, wyciągając rękę na przywitanie. Uścisk był szybki, mocny, a zaraz po tym Jung, nie tracąc czasu, odwrócił się i wskazał kierunek. — Chodź, musimy się pospieszyć.
— Sorki, że tak długo — odpowiedział Taehyung, ruszając za nim. Jego głos brzmiał spokojnie, choć w tonie kryła się odrobina winy. — Biegałem z Jeonggukiem i musiałem wziąć chociaż szybki prysznic.
Hoseok, który szedł nieco przed nim, zwolnił krok i odwrócił głowę, spoglądając na niego ponad swoim ramieniem. Na jego twarzy pojawił się lekki, rozbawiony uśmiech, który zdradzał, że żadna wymówka nie umknie jego uwadze.
— Biegałeś? — powtórzył, przeciągając słowo, jakby smakował je na języku. — To jakaś nowa nazwa na bzykanko? Czy może jakaś pozycja z „homosutry"? — dodał z rozbrajającym uśmiechem, celowo przekręcając nazwę, by jeszcze bardziej podrażnić przyjaciela.
Taehyung westchnął teatralnie i przewrócił oczami, jakby już przywykł do podobnych uwag.
— Bieganie to taki sport — odpowiedział, udając ton pełen cierpliwości. — No wiesz, poruszasz się i szybko przebierasz nogami.
— Jasne — zachichotał Hoseok.
— Nie wszystko, co robię z Jeonggukiem, musi być związane z seksem — dodał więc.
Mimo tych słów dostrzegł w spojrzeniu przyjaciela błysk rozbawienia i zawadiacki uśmiech, który mówił jasno, że ten wcale mu nie wierzy. Starszy doskonale wiedział, jak wyglądała relacja Taehyunga z Jeonggukiem, i najwyraźniej zamierzał wycisnąć z tego żartu tyle, ile się dało.
— Nie? — podjął ponownie, udając zaskoczenie, które brzmiało co najmniej teatralnie.
— Nie. Tym razem naprawdę tylko biegaliśmy.
Hoseok uniósł brew, spoglądając na niego z przekąsem.
— Tylko biegaliście, bo pewnie mój telefon wam przeszkodził — zauważył z nutą kpiny w głosie.
Taehyung zawahał się na moment, zanim odparł z cichym westchnieniem:
— Może trochę.
Hoseok wybuchnął krótkim, rozbawionym parsknięciem i pokręcił głową. Nie marnując więcej czasu, poprowadził go w stronę głównej bramy, mijając rdzewiejącą kratę i wchodząc na teren cmentarza.
— A tak w ogóle, co my robimy na cmentarzu? — zapytał Taehyung, podbiegając kilka kroków, by zrównać się z przyjacielem. Jego głos był spokojny, choć zdradzał ciekawość.
Jung nie odpowiedział ani słowem. Uśmiech zniknął z jego ust, a na jego twarzy pojawił się wyraz powagi, który zdawał się sugerować, że odpowiedź nie będzie ani prosta, ani przyjemna. Zamiast wyjaśniać, po prostu ruszył jedną z wąskich, wysypanych żwirem ścieżek cmentarza. Taehyung podążył za nim w ciszy, starając się dostosować krok do jego tempa. Poranne powietrze było chłodne, a cmentarz otaczała aura ciężkiej ciszy, przerywanej jedynie cichym szelestem liści poruszanych wiatrem.
Mijali kolejne alejki, ciasno otoczone rzeźbionymi nagrobkami i marmurowymi krzyżami, gdy wzrok Taehyunga mimowolnie podążył w stronę jednej z nich. Wąska, porośnięta mchem ścieżka prowadziła do miejsca, gdzie spoczywali jego rodzice. Jego serce na chwilę zamarło, a on sam instynktownie wstrzymał oddech. Miał irracjonalne poczucie, że jeśli spojrzy zbyt długo, dostrzeże coś, a może kogoś, kogo tam nie powinno być. Zacisnął dłonie w pięści, a paznokcie delikatnie wbiły się w skórę. Po chwili zmusił się, by odwrócić wzrok i powrócić do rzeczywistości.
Hoseok, najwyraźniej nie zauważając tego drobnego momentu słabości lub po prostu wybierając milczenie, prowadził ich dalej, nie udzielając żadnych wyjaśnień. Ścieżka, którą szli, biegła wzdłuż jednego z bocznych ogrodzeń cmentarza, za którym rozpościerały się ciemne drzewa. Czas wydawał się rozciągać, a jedynym towarzyszem ich marszu był szum wiatru i stłumiony odgłos kroków na żwirowanej nawierzchni.
W końcu, po dłuższej chwili, Taehyung dostrzegł przed sobą kilka sylwetek. Kilku policjantów stało w oddali, rozmawiając cicho, a ich postawy zdradzały napięcie. Chwilę później jego wzrok przyciągnął budynek — stary, gotycki kościół, którego potężne, smukłe wieże wznosiły się ku niebu. Ciemne mury, nadgryzione zębem czasu, zdawały się emanować ponurą majestatycznością. Wejście do kościoła otaczała żółta policyjna taśma, która kontrastowała z zimnym kamieniem.
Kiedy dotarli do schodów prowadzących do głównego wejścia, Jung w końcu się zatrzymał. Obrócił się ku Taehyungowi, jego twarz nabrała powagi, a spojrzenie, które rzucił w stronę młodszego partnera, zdradzało, że teraz nadejdzie moment wyjaśnień. Przez chwilę stali w bezruchu, jakby czekając na coś, aż w końcu Hoseok przerwał ciszę.
— Gotowy? — zapytał dla pewności, a Taehyung odpowiedział jedynie krótkim skinieniem głowy.
Otrzymawszy przyzwolenie, Hoseok zaczął wspinać się po schodach prowadzących do kościoła, a Taehyung wykorzystał ten moment, by rozejrzeć się wokół. Cmentarz otaczał go swoim znajomym, melancholijnym spokojem, który towarzyszył mu od lat. Znał to miejsce jak własną kieszeń. Odwiedzał je od najmłodszych lat. A dokładniej — od dnia, w którym pochowano tutaj jego rodziców. Po ich śmierci przez długi czas przychodził praktycznie codziennie, szukając ukojenia w ciszy i samotności, które oferowało to miejsce. Mimo to przez wszystkie te lata zaledwie kilka razy przekroczył próg stojącego przed nim kościoła.
Jego wzrok wędrował po cmentarnych alejkach, zatrzymując się na ozdobnych, porośniętych mchem nagrobkach, na których czas odcisnął swoje piętno. W końcu uniósł głowę i spojrzał na sylwetkę Hoseoka znikającą na szczycie schodów. Powoli ruszył za nim, z każdym krokiem wchodząc wyżej. Kiedy stanął na górze, jego uwagę przyciągnęła marmurowa figura anioła. Zatrzymał się, by przez moment przyjrzeć się rzeźbie. Twarz anioła była piękna, choć naznaczona licznymi pęknięciami. Wyglądała, jakby jednocześnie płakała i spoglądała w dal z rezygnacją, co wywołało w nim nieoczekiwane ukłucie smutku.
Nagle usłyszał głos Hoseoka dobiegający z oddali i dopiero teraz zorientował się, że został w tyle. Rozejrzał się, szukając przyjaciela, który zniknął mu z oczu. Dopiero po chwili dostrzegł jego sylwetkę skręcającą w jedną z bocznych naw. Ruszył w tamtą stronę i chwilę później wsunął się przez uchylone drzwi do wnętrza kościoła. Drzwi były ciężkie, zdobione żelaznymi okuciami, ale wyraźnie nadgryzione zębem czasu. Ich powierzchnia nosiła ślady wilgoci i łuszczącej się farby.
— To zapewne tędy wszedł morderca — powiedział Hoseok, wypowiadając na głos dokładnie to, co przemknęło mu przez myśl. — Może chciał zaskoczyć ofiarę. Technicy sprawdzą, czy są tu jakieś odciski palców, więc lepiej niczego nie dotykaj — dodał ostrzegawczo, choć dobrze wiedział, że nie musi tego mówić. Taehyung był profesjonalistą i wiedział, jak zachować się na miejscu zbrodni.
Weszli razem do wnętrza świątyni. Dłonie Taehyunga niemal automatycznie sięgnęły ku głowie, by zdjąć czapkę, którą wcześniej założył. Gdy materiał zsunął się z jego włosów, wilgotne loki uwolniły się, opadając miękkimi, niesfornymi pasmami na czoło. Przypiął czapkę do szlufki swoich spodni, a następnie rozejrzał się dookoła, pozwalając wzrokowi przesunąć się po wnętrzu świątyni. Powietrze było ciężkie, przesycone delikatnym zapachem kadzidła. Przez wysokie, gotyckie okna zdobione witrażami wpadały promienie słońca, tworząc na podłodze tęczowe mozaiki światła.
W głębi dostrzegł grupę policjantów stojących przy jednej z ławek modlitewnych. Jego wzrok przyciągnęła kobieta w średnim wieku, która siedziała pochylona, opierając się ciężko o drewniane oparcie. Jej kolorowy strój kontrastował z ciemnymi strojami mundurowych, ale twarz zdradzała, że była pogrążona w żałobie. W dłoniach zaciskała haftowaną chusteczkę, którą co chwilę unosiła, by otrzeć łzy spływające po policzkach. Obok niej siedziała młoda policjantka, której dłoń spoczywała delikatnie na kolanie kobiety w geście niemego wsparcia.
— To ona znalazła ofiarę — odezwał się Hoseok cicho, jakby nie chciał zakłócić ciszy panującej w świątyni. Po chwili wskazał brodą w inną stronę. — I on.
Taehyung przeniósł spojrzenie w kierunku, który wskazał partner. W jego oczach pojawiła się czujność, a ciało lekko spięło się w gotowości, jakby spodziewał się ujrzeć coś, co na zawsze utkwi mu w pamięci. Po chwili jego oczom ukazał się chłopiec, na oko dwunastoletni, którego drobna sylwetka i zgarbiona postawa zdradzały więcej, niż mogłyby powiedzieć słowa. Ubranie chłopca było wyraźnie znoszone, co wskazywało, że pochodzi z biedniejszej rodziny. Na nogach miał stare, przetarte trampki, a na plecach wisiała za duża bluza, która wyglądała, jakby została odziedziczona po starszym bracie. Rękawy zbyt długie na jego szczupłe ręce prawie całkowicie zakrywały dłonie. Siedział skulony na schodach w bocznej nawie kościoła, jakby próbował ukryć się przed światem. Dłonie chował w materiał bluzy.
Chłopiec nie patrzył na nich. Jego wzrok był wbity w kobietę siedzącą na ławce. Było w nim coś niepokojącego, coś, co przyciągnęło uwagę Taehyunga. Dostrzegł w tych młodych oczach coś, co wydawało się zbyt dojrzałe dla jego wieku — determinację, żal, a także gniew. Chociaż chłopiec siedział nieruchomo, Taehyung miał wrażenie, że wewnętrznie wrze, jakby w każdej chwili miał poderwać się na nogi i rzucić się na kobietę z pięściami. Widok ten wzbudził w nim niepokój, a zarazem niezrozumiałe współczucie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego, nie potrafiąc oderwać wzroku. W końcu zmusił się, by spojrzeć na Hoseoka.
— Kto jest ofiarą? — zapytał, starając się pozbyć z głosu napięcia.
— Chodź — odpowiedział krótko starszy, nawet nie odwracając się w jego stronę, po czym ruszył w głąb kościoła.
Taehyung podążył za nim, ostrożnie stawiając kroki na zimnej, kamiennej posadzce, która wydawała z siebie cichy, pusty dźwięk pod naciskiem jego czerwonych trampek. Minęli rząd równo ustawionych drewnianych ławek modlitewnych, które tonęły w ciepłych refleksach światła przechodzącego przez witraże. W powietrzu wciąż unosił się słaby zapach kadzidła, które teraz zaczynało go dusić, a ich kroki zdawały się nienaturalnie głośne w otaczające ich ciszy.
Przez chwilę był pewien, że zmierzają w stronę ołtarza. To przecież tam, w samym sercu świątyni, można by spodziewać się takiego spektakularnego aktu zbrodni. Jednak Hoseok nagle skręcił, prowadząc go do jednej z bocznych naw. W pierwszej chwili Taehyung dostrzegł jedynie stary, drewniany konfesjonał. Drzwi były szeroko otwarte, co pozwalało zobaczyć jego wnętrze oraz to, co się w nim znajdowało.
Wciągnął gwałtownie powietrze, zatrzymując się na moment, gdy jego wzrok padł na ciało starszego mężczyzny w sutannie. Scena przed nim była makabryczna i zarazem przerażająco teatralna. W przeciwieństwie do innych zbrodni Kruka, tym razem ciało nie zostało przytwierdzone do ściany. Ofiara wciąż siedziała w konfesjonale, jakby czekała na czyjąś spowiedź. Ręce mężczyzny były rozłożone w charakterystycznej pozie, naśladując skrzydła ptaka, co nadawało tej zbrodni groteskowego symbolizmu.
Na pierwszy rzut oka widać było, że dłonie mężczyzny zostały przyszpilone do boków konfesjonału niewielkimi, misternie wykonanymi sztyletami o czarnych ostrzach i rękojeściach oplecionych czerwonym sznurem dokładnie takich samych, jakich użyto przy poprzednich zbrodniach. Jedno z ostrzy tkwiło głęboko w gardle księdza, a ciemnoczerwona plama krwi zasychała na jego sutannie, tworząc krwawy wzór.
Taehyung odruchowo zrobił krok do przodu, by lepiej mu się przyjrzeć. Usta mężczyzny były lekko uchylone, ale wystarczająco, by dostrzegł, że coś w nich tkwiło. Dyktafon. Nawet nie musiał się zbliżać, by to rozpoznać. Ten szczegół znał aż za dobrze z wcześniejszych zbrodni Kruka.
Światło wpadające przez witraże rzucało na ciało mężczyzny kolorowe refleksy, które kontrastowały z ponurą sceną przed nimi. Taehyung przez chwilę po prostu patrzył, czując, jak jego oddech zwalnia. W tym wszystkim było coś chorego, a jednocześnie przerażająco precyzyjnego i fascynującego zarazem.
— Wczorajsza niska temperatura i duża wilgotność spowodowana gęstą mgłą sprawią, że określenie dokładnej godziny śmierci może być utrudnione — odezwał się nagle znajomy, spokojny głos.
Taehyung natychmiast rozpoznał w nim głos Haneula. Obrócił głowę w prawo i zobaczył starszego patologa, który pochylał się nad ciałem. Jego okrągłe okulary lśniły delikatnym światłem witraży, a na dłoniach miał naciągnięte lateksowe rękawiczki.
— Na chwilę obecną szacuję, że zbrodnia miała miejsce między godziną osiemnastą a północą — kontynuował Haneul, nie odrywając wzroku od ciała ofiary. — Podobnie jak w przypadku poprzednich ofiar, nie ma śladów większych obrażeń ani krwiaków, które mogłyby świadczyć o torturach czy szarpaninie. Znalazłem jedynie delikatne otarcia na nadgarstkach i kostkach — mówił, wskazując palcem na subtelne zaczerwienienia widoczne na bladej skórze mężczyzny. — Prawdopodobnie sprawca unieruchomił go na krześle, wiążąc ręce i nogi. Przyczyną śmierci był jeden precyzyjny cios w gardło.
Haneul podniósł wzrok na Taehyunga, jakby upewniając się, że ten nadąża za jego wyjaśnieniami, po czym dodał:
— Wygląda na to, że sztylet został rzucony z ogromną precyzją prosto w tchawicę. Ofiara wykrwawiła się niemal natychmiast, nie mając czasu na reakcję.
Hoseok, stojący obok, zmarszczył brwi i pokiwał głową.
— Ten sam schemat co zawsze — mruknął, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego.
Haneul poprawił okulary na nosie, a następnie zdjął rękawiczki, które z cichym plaskiem zsunęły się z jego dłoni. Starannie wrzucił je do niewielkiej walizki, w której trzymał swoje narzędzia, po czym zamknął ją z wyraźnym kliknięciem i wyprostował się, sprawiając wrażenie, jakby właśnie zakończył kolejny rutynowy dzień pracy.
— Na ten moment zrobiłem tutaj wszystko, co mogłem. Więcej szczegółów podam, gdy ciało trafi na mój stół — oznajmił spokojnym tonem, jakby mówił o czymś zupełnie zwyczajnym.
Taehyung kiwnął głową w podzięce i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
— Dzięki, Haneul — powiedział, zanim jego wzrok znów powędrował w stronę ciała.
Tym razem podszedł bliżej. Jego spojrzenie zatrzymało się na twarzy martwego księdza, a chłód przepełnił jego wnętrzności. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, gdy nagle coś sobie uświadomił.
Hoseok wyrwał go z zamyślenia, podnosząc rękę, w której trzymał parę świeżych lateksowych rękawiczek.
— Wyjmiesz dyktafon? — zapytał, patrząc na niego wyczekująco. — Chyba wszyscy chcemy się dowiedzieć, co nasz księżulek miał na sumieniu — dodał, a w jego głosie zabrzmiała nuta ironii.
Taehyung nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w martwą twarz duchownego, a jego umysł analizował każdy szczegół, przywołując zapomniane dotąd wspomnienia.
— Nie muszę — usłyszał własny głos, zanim zdał sobie sprawę, że zaczął mówić. Powiedział mechanicznie, a jego spojrzenie pozostawało wbite w ciało ofiary. — Wiem, co on zrobił... — dodał cicho, z trudem przełykając ślinę, czując, jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła.
Kruk nie popełniał błędów.
Nigdy.
***
Hoseok zmarszczył brwi i przeniósł uważne spojrzenie na Taehyunga. Coś w tonie jego głosu i napiętej postawie wywołało w nim nieprzyjemne ukłucie niepokoju, którego nie potrafił zignorować. Przyjaciel wyglądał, jakby zmagał się z czymś, co od lat spoczywało głęboko ukryte. Przystępując nerwowo z nogi na nogę, w końcu zdobył się na pytanie:
— Jak to „wiesz, co on zrobił"?
Jego głos był łagodny, ale drżący, jakby przeczucie odpowiedzi już czaiło się gdzieś na krawędzi świadomości. Taehyung odwrócił się powoli w jego stronę, a jego spojrzenie, choć zwykle profesjonalne, teraz było pełne różnych emocji.
— Bardzo dobrze znam ten cmentarz — zaczął cicho, a w jego głosie pobrzmiewała nuta nostalgii. Widząc zaskoczenie na twarzy partnera, wyjaśnił: — Tu są pochowani moi rodzice.
Nie czekał na reakcję. Nie potrzebował słów współczucia ani gestów otuchy. Wiedział, że to, co zamierza powiedzieć, musiało w końcu ujrzeć światło dzienne.
— Po ich śmierci często tu przychodziłem — kontynuował, choć każde słowo wydawało się kosztować go coraz więcej. Nie lubił wracać myślami do tych chwil. — Najczęściej z moją ciotką, która mnie wychowywała po ich odejściu. Ale zdarzało się, że przychodziłem sam.
Przerwał na moment, wpatrując się w dal, jakby widział przed sobą obraz przeszłości.
— Czasem uciekałem ze szkoły, żeby tu przyjść. Po prostu stawałem nad ich grobem i mówiłem do nich... Chyba po prostu w taki sposób radziłem sobie ze stratą — wyznał. — Moja ciotka nigdy się o tym nie dowiedziała — dodał i zamilkł na chwilę, zaraz jednak zaczął mówić dalej: — Pamiętam jeden szczególny dzień. Miałem dziesięć, może jedenaście lat. Było zimno. Stałem przy ich grobie tak długo, że przestałem czuć palce u rąk i nóg. I wtedy... ktoś do mnie podszedł.
Hoseok nawet nie drgnął, ale ściągnął razem swoje brwi, jakby nie podobało mu się, do czego może zmierzać ta opowieść.
— Rodzice mówili mi, żebym nie ufał obcym... I zawsze unikałem takich sytuacji — opowiadał dalej, jego głos stawał się coraz bardziej napięty. — Ale to był ksiądz... — wyznał. — Wydawał się życzliwy. Zapytał, czy nie zmarzłem, i zaproponował, żebym poszedł z nim na chwilę do kościoła, żeby się ogrzać. Powiedział, że zrobi mi herbatę...
Taehyung zamilkł na chwilę, jakby wspomnienia, które usiłował wyprzeć przez lata, teraz napierały na niego z całą siłą.
— Poszedłem za nim... — zaczął cicho, jakby same słowa ważyły tonę. Skrucha malowała się w jego głosie, choć mówił o czymś, co wydarzyło się wiele lat temu. — Zabrał mnie do zakrystii. Dał mi koc i herbatę, tak jak obiecał. Wydał mi się wtedy... miły. Rozmawiał ze mną o rodzicach...
Zamilkł, jakby powrót do tamtej chwili kosztował go więcej, niż był w stanie przyznać. Po dłuższej chwili podniósł wzrok, spoglądając przyjacielowi prosto w oczy.
— Wtedy po raz pierwszy czułem, że ktoś naprawdę mnie słucha. W domu ciotka unikała tego tematu, jakby bała się rozdrapywać rany. Może moje, może swoje.
Jego głos na moment się załamał, a słowa, które miały nadejść, zawisły między nimi w ciężkim milczeniu. Wziął głęboki oddech i kontynuował, choć jego ton był teraz bardziej łamiący się, surowy.
— Herbata miała dziwny smak. Ale byłem dzieckiem. Nie zwróciłem na to uwagi. Zapytałem go o to, a on powiedział, że dodał do niej odrobinę rumu. Żebym się rozgrzał, bo moje ręce były całe skostniałe, a ciało wciąż drżało z zimna.
Słowa wybrzmiewały jak echo, zatrzymując się gdzieś w przestrzeni. Z każdym kolejnym zdaniem jego głos stawał się coraz bardziej odległy, jakby nie opowiadał swojej historii, lecz historię kogoś innego, zupełnie obcego. Hoseok poruszył się niespokojnie, ale nie odezwał ani słowem.
— Chwilę rozmawialiśmy, a następnie on usiadł obok mnie — kontynuował, jego głos stawał się coraz bardziej surowy. — Położył mi rękę na kolanie. To było... dziwne. Niepokojące. A potem jego dłoń zaczęła sunąć w górę mojego uda...
Taehyung odwrócił wzrok, a jego szczęka zacisnęła się z napięcia.
— Wystraszyłem się. Zerwałem się na równe nogi i uciekłem. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałem — wyznał. — Jak to dziecko, myślałem, że to moja wina. Że to ja zrobiłem coś nie tak. Rodzice mnie uprzedzali, żebym nie ufał nikomu, kogo nie znam, a ja zrobiłem coś tak głupiego...
Zamilkł. Jego spojrzenie przesunęło się na martwą twarz księdza i przez moment wpatrywał się w nią w całkowitej ciszy.
— Wtedy był młodszy. Ale to on. To ten ksiądz... — powiedział pewnym głosem.
Hoseok zaniemówił. Stał przez chwilę w absolutnej ciszy, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Miał wrażenie, że brakuje mu powietrza.
— W takim razie sprawdźmy, czy Kruk wyciągnął z niego spowiedź — zaproponował w końcu, wyciągając w stronę przyjaciela białe, lateksowe rękawiczki.
Taehyung przyjął je ostrożnie, niemal z niechęcią, jakby materiał parzył go w dłonie. Przez chwilę wpatrywał się w nie w milczeniu, zanim zaczął je zakładać, ruchami tak powolnymi i precyzyjnymi, jakby wykonywał jakiś rytuał. Gdy wreszcie spojrzał na Hoseoka, w jego oczach widać było cień niepokoju, ale także determinację. Policjant skinął głową w milczącym geście wsparcia, co dodało mu odrobiny odwagi.
Zrobił krok naprzód, powoli zbliżając się do ciała księdza, które wciąż siedziało nieruchomo w konfesjonale. Wstrzymał oddech, po czym nachylił się i uniósł dłoń do ust zmarłego. Ostrożnie ujął końcówkę niewielkiego dyktafonu, który tkwił między zsiniałymi wargami. Przy każdym ruchu upewniał się, że nie pozostawia po sobie żadnych śladów.
Gdy wysunął urządzenie, spojrzał na nie uważnie. Obracał je w rękawiczkach, badając, czy powierzchnia nie zdradza obecności odcisków palców lub innych śladów. Użył latarki i drobnego pędzelka, omiatając urządzenie delikatnymi ruchami, aby sprawdzić, czy znajduje się na nim jakikolwiek pył, który mógłby być dowodem. Gdy upewnił się, że nie naruszył potencjalnych śladów, zabezpieczył dyktafon w plastikowym woreczku dowodowym. Wszystkie jego ruchy były metodyczne, niemal mechaniczne, ale z każdą chwilą czuł rosnący niepokój.
Dopiero wtedy, gdy uznał, że dowód jest odpowiednio przygotowany, sięgnął do małego przycisku na urządzeniu. Przez chwilę w kościele zapanowała cisza, tak głęboka, że zdawała się zagarniać całą przestrzeń. Spojrzał jeszcze raz na Hoseoka, jakby upewniając się, że powinien kontynuować. Policjant skinął głową, tym razem z większym przekonaniem, więc ostrożnie wcisnął przycisk „play".
Kliknięcie dyktafonu odbiło się echem od zimnych, kamiennych ścian, a każdy dźwięk wydawał się przeciągać w nieskończoność. Taehyung i Hoseok wpatrywali się w małe urządzenie, jakby za chwilę miało przemówić samo z siebie, zdradzając odpowiedzi, których tak desperacko poszukiwali.
„Nie mam z czego się spowiadać" — odezwał się wreszcie głos.
Nie mieli wątpliwości, że należał do księdza. Duchowny mówił z pewnością siebie graniczącą z arogancją. Jego słowa zabrzmiały wyzywająco, jakby rzucał im w twarz swoje przekonanie o własnej nietykalności. Mimo to Taehyung wychwycił subtelne drżenie na końcu i tyle wystarczyło, by wiedział, że mężczyzna kłamie.
Głos, który wypełnił przestrzeń chwilę później, był znajomy i niezwykle kojący w porównaniu do ostrego tonu duchownego. Głębia jego brzmienia miała w sobie coś hipnotycznego, coś, co sprawiało, że Taehyung poczuł, jak jego serce przyspiesza. Nie miał najmniejszych wątpliwość co do tego, że to był głos Kruka — spokojny, precyzyjny, a jednocześnie przepełniony czymś, co wywoływało gęsią skórkę na karku.
„Może zaczniemy od tego?" zapytał Kruk na nagraniu, jego ton spokojny jak cisza przed burzą. „Spójrz na nich. Poczuj, co oni czuli. Widzisz ich? To, co czujesz, to tylko cząstka tego, co oni przeżyli. Ale wystarczy, prawda? Wystarczy, żebyś zrozumiał".
Chwila ciszy została przerwana nagłym jękiem, tak przeszywającym, że Taehyung poczuł, jak zimny dreszcz przechodzi mu po plecach. Brzmiało to tak, jakby mężczyzna przeżywał niewyobrażalną agonię, jakby obdzierano go żywcem ze skóry, ale jego ciało było nienaruszone. Żadnych śladów tortur, żadnych widocznych ran. To, co działo się z ofiarami Kruka, wymykało się wszelkiej logice.
Taehyung zatrzymał nagranie, próbując zebrać myśli, ale każde słowo, które usłyszał, zdawało się odbijać w jego głowie jak echo. Uniósł wzrok na Hoseoka, w jego spojrzeniu kryła się niemoc i niedowierzanie.
— Kruk zapytał, czy ich widzi... czy czuje to, co oni przeżyli — powiedział w końcu. — Co on im, do diabła, robi? Jakim cudem sprawia, że doświadczają takiego bólu? Ma jakieś nadprzyrodzone moce? Przecież to nie ma sensu... Na ciałach jego ofiar nie ma ani jednej rany, żadnych obrażeń, więc jakim sposobem on ich torturuje? Co takiego Kruk im robi, że jego ofiary doświadczają takiej agonii?
Hoseok zmarszczył brwi, w jego spojrzeniu również czaiła się frustracja.
— Może to jakieś nagrania... zdjęcia? Może pokazuje im coś, co sprawia, że... że to ich łamie? — powiedział, choć w jego głosie zabrzmiała niepewność. — Ale skąd miałby coś takiego? I dlaczego działa to w taki sposób? Przecież zwykłe zdjęcie nie jest w stanie zadać takiego bólu...
Taehyung zamilkł, jego myśli krążyły wokół słów, które usłyszał. Kruk był zagadką, której rozwiązanie z każdym kolejnym tropem stawało się coraz bardziej nieuchwytne. Nacisnął przycisk, uruchamiając nagranie, i wstrzymał oddech. Skupił całą swoją uwagę, jakby najmniejszy szmer mógł być kluczem do rozwiązania tej zagadki. W ciszy kościoła słowa zdawały się rozbrzmiewać głośniej, niosąc się echem, które odbijało się od kamiennych murów.
„Kim ty jesteś?" — zapytał ksiądz. Jego głos, wykrzywiony bólem, brzmiał tak, jakby z trudem wydobywał się z piersi, zgniecionych niewidzialnym ciężarem. Każdy oddech, rwany i świszczący wydawał się kolejną walką o życie.
„Kimś, kto wie, co im zrobiłeś... Kimś, kto przyszedł po sprawiedliwość" — odpowiedział Kruk, a w jego głosie kryło się coś, co przyprawiało o dreszcze. Była w nim lodowata determinacja, ale i coś jeszcze — nuta głębokiego zrozumienia bólu, którego
nie sposób było podrobić, jeśli samemu się go nie doświadczyło. Taehyung poczuł, jak w żołądku zawiązuje mu się supeł na tę myśl.
Przez chwilę usiłował oddzielić własne emocje od słów, które słyszał. To właśnie to poczucie sprawiedliwości, to nieustanne dążenie do wyrównania krzywd, pchnęło go niegdyś do wstąpienia w szeregi policji. Chciał być tym, który chroni tych najsłabszych i doprowadza przestępców przed wymiar sprawiedliwości. Pragnął powstrzymywać takich ludzi, jak ci, którzy zniszczyli jego rodzinę, i mieć pewność, że ci, którzy uniknęli kary, w końcu ją poniosą. Marzył o tym, by ofiary i ich bliscy mogli wreszcie poczuć spokój, wiedząc, że zło, które ich dotknęło, zostało naprawione.
Kruk był mordercą. A mimo to, słuchając go, odczuwał coś dziwnego — jakąś niewytłumaczalną fascynację, od której nie umiał się uwolnić. W niewytłumaczalny sposób czuł z nim jakąś więź. Rozumiał go, co jednocześnie go intrygowało i przerażało.
Zanim się zorientował, do jego uszu wkradły się nazwiska, które Kruk wyrzucał z siebie z wyraźnym bólem w głosie, jakby on również odczuwał ten sam ból:
„Song Mansik. Lee Sangjun. Dong Hyunjun. Kim Chulsoo. Min Dowon. I ostatni... Lee Soonu".
Po ostatnim nazwisku zapadła cisza. Długa, nienaturalna, jakby coś się stało. Taehyung zamarł, starając się wyłapać jakieś dźwięki, coś, co mogłoby mu podpowiedzieć, co właśnie się wydarzyło. Jednak w jego uszach dudniły tylko przyspieszone oddechy mężczyzn na nagraniu — Kruka i księdza. Słysząc to, zdał sobie sprawę, że to, co robi Kruk, nie jest zwykłą zemstą. On sam zdawał się odczuwać ból, który zadawał swoim ofiarom. Ale jeśli tak faktycznie było, to czemu to robił? Dlaczego miałby pozwolić, by to go wyniszczało? Czemu sprawiał sobie sam taki ból? Taehyung pragnął go poznać. Chciał stanąć przed nim i spojrzeć mu w oczy. Nikt nigdy wcześniej tak go nie fascynował.
„Powiedz to. Chcę to usłyszeć" warknął Kruk, jego głos nabrał ostrości, która rozdzierała powietrze.
Ksiądz wydał z siebie zduszony krzyk, a potem wykrzyczał swoją spowiedź, jakby to mogło zatrzymać ból i go uratować.
„To prawda! Masz rację! Zrobiłem to wszystko!" krzyczał, jego słowa rwały się, pełne desperacji. Taehyung odruchowo wstrzymał oddech, wiedząc, co zaraz usłyszy. „Mh-molestowałem ich... Czasem... czasem odurzałem ich alkoholem, a potem... Potem robiłem z nimi... rzeczy..."
Każde kolejne słowo było jak cios, który uderzał w Taehyunga. Zacisnął powieki, jakby chciał odgrodzić się od rzeczywistości, ale gorzki smak gniewu i rozpaczy wypełnił jego usta.
„Wykorzystywałem ich" — dodał ksiądz, szlochając. Jego głos łamał się, gdy
z trudem wypowiadał ostatnie zdania. Taehyung rozchylił wargi, pozwalając, by wyrwał się z nich drżący oddech.
„Wreszcie" — wyszeptał Kruk z dziwną nutą ulgi. „I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli..." — dokończył cicho, cytując Biblie, a potem nagranie się urwało.
Zapadła cisza, ciężka i gęsta. Przez długi czas Taehyung i Hoseok siedzieli w milczeniu, niezdolni do wypowiedzenia ani słowa. Każde z nich wpatrywało się w przestrzeń przed sobą, zmagając się z emocjami, które kłębiły się w ich wnętrzach. Kruk po raz kolejny wymierzył karę komuś, kto zbyt długo pozostawał bezkarny. Wiedzieli, że najprawdopodobniej nikt inny nie zdołałby tego zrobić.
Taehyung czuł dziwną ulgę, a zarazem ogromny wstyd, że takie uczucie w ogóle go ogarnia. W jego głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Kruka i rozpaczliwe wyznanie księdza. Czuł się, jakby znalazł się na krawędzi przepaści, w której zamiast mroku czekała prawda — nieubłagana, niszcząca, ale jednocześnie... wyzwalająca.
Opuścił wzrok i przez moment wpatrywał się w swoje dłonie, jakby na ich liniach próbował odnaleźć odpowiedź, której tak desperacko szukał. W końcu podniósł wzrok na przyjaciela, a w jego oczach odbijało się coś więcej niż tylko smutek — poczucie winy, które zdawało się nie mieć końca.
— Gdybym wtedy coś powiedział... — zaczął cicho, a każde słowo brzmiało, jakby ważyło tonę. — Mogłem go powstrzymać...
Hoseok westchnął, nachylając się lekko w jego stronę. W jego głosie zabrzmiała łagodność, zabarwiona nutą troski.
— Tae, byłeś tylko dzieckiem — powiedział cicho, ale z przekonaniem. — Poza tym to nie ty odpowiadasz za jego czyny. Nie jesteś odpowiedzialny za to, co zrobił.
Taehyung spuścił głowę, ale Hoseok mógł dostrzec, jak jego ramiona napięły się, jakby nie potrafił przyjąć tych słów za prawdę.
— Wiem — wyszeptał, choć w jego tonie pobrzmiewała nuta niepewności. — Po prostu... Mam poczucie, że mogłem zrobić więcej.
Jung położył dłoń na jego ramieniu, delikatnym gestem próbując zdjąć, choć część tego niewidzialnego ciężaru. Jego spojrzenie złagodniało jeszcze bardziej.
— Tae, za każdym razem dajesz z siebie nie sto, a dwieście procent. Nie mogłeś zrobić nic więcej — powiedział łagodnie. — Chodźmy. Nic więcej teraz tutaj nie zrobimy — odezwał się po chwili. — Porozmawiajmy z tą kobietą, która go znalazła. Może widziała coś, co pomoże nam lepiej to wszystko zrozumieć.
Taehyung uniósł na niego wzrok, a w jego spojrzeniu pojawiła się iskra nadziei. Hoseok uśmiechnął się pokrzepiająco.
— Potem wrócimy do nagrań. Spróbujemy je przeanalizować jeszcze raz, krok po kroku. Ryuwon sprawdzi dla nas te nazwiska. Może w końcu znajdziemy jakiś trop. Razem damy radę, hm?
Taehyung skinął głową, a jego dłonie, dotąd zaciśnięte w pięści, powoli się rozluźniły. W milczeniu ruszyli ku głównej sali, gdzie znajdowały się rzędy ław modlitewnych. Kobieta wciąż siedziała na tej samej ławce. Jej drobne dłonie ściskały haftowaną chusteczkę, którą raz po raz unosiła do oczu, choć łzy już dawno przestały płynąć. Gdy Hoseok podszedł bliżej ławki, młoda policjantka, która dotychczas towarzyszyła kobiecie, wstała i odsunęła się na bok, dając agentom przestrzeń.
— Pani Son — zaczął łagodnym, ale stanowczym tonem. — Jestem agent Jung, a to mój partner, agent Kim. Czy możemy chwilę porozmawiać?
Kobieta spojrzała na niego z wahaniem, po czym przeniosła wzrok na policjantkę, jakby czekała na nieme zapewnienie, że może zaufać nowo przybyłym. Wyglądała na zagubioną.
— To nie zajmie długo — dodał szybko, a ona w końcu skinęła głową. — Powiedziano nam, że to pani znalazła ofiarę...
— Och, tak! — wykrzyknęła, jej głos załamał się od emocji. — To straszne, taka tragedia!
— Dobrze znała pani księdza Chuna? — zapytał łagodnie, dając jej przestrzeń na zebranie myśli.
— Tak, tak... Pomagam w kościele od kilku lat. Po śmierci męża potrzebowałam czegoś, co zajmie moje myśli. A ksiądz Chun... — przerwała, wycierając chusteczką oczy. — Był dobrym człowiekiem, naprawdę. Chodzący anioł. Nie wiem, kto mógłby zrobić coś tak okrutnego.
Taehyung słuchał uważnie, ale w głębi duszy wiedział, że ta rozmowa niewiele wniesie do śledztwa. Jego spojrzenie niechcący powędrowało gdzieś dalej, ku sklepieniu kościoła. Przez barwne witraże wpadały smugi słonecznego światła, malując wnętrze refleksami kolorów. Przez chwilę zafascynowany patrzył, jak promienie słońca rozlewają się po marmurowej posadzce.
W końcu jego wzrok przyciągnął chłopiec siedzący na schodach w bocznej nawie. Młodzieniec nadal siedział dokładnie w tym samym miejscu, wyraźnie nieporuszony lamentami kobiety. Jego ciemne, gniewne oczy wbijały się w nią oskarżycielsko. Zanim zdążył się zorientować, ruszył ku niemu. Zatrzymał się dopiero tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Chłopiec nie podniósł głowy, ale był pewien, że ten doskonale wiedział o jego obecności.
— On wcale nie był dobrym człowiekiem — odezwał się nagle, a jego głos był głębszy, niż można było się spodziewać.
Dopiero po chwili uniósł głowę i spojrzał wprost na agenta. W jego spojrzeniu czaiło się coś, co trudno było określić — ból, gniew, może ulga.
— Ona mówi, że był aniołem. Ale to kłamstwo. On był zły.
Taehyung odwzajemnił spojrzenie i skinął lekko głową. Wiedział, że chłopiec mówi prawdę. Był wdzięczny, że obdarzył go tak wielkim zaufaniem, by mu to powiedzieć, a jednocześnie coś kłuło go w sercu na myśl, że nie zdołał go uchronić.
— Wiem — wydusił z trudem. — Ale już nikt więcej cię nie skrzywdzi. Kruk go powstrzymał...
Na moment między nimi zapadła cisza, jakby świat zatrzymał się w miejscu, a w ich spojrzeniach pojawiło się coś, co trudno było wyrazić słowami. Jakaś dziwna mieszanka bólu i zrozumienia, jakby te kilka wymienionych zdań zdołało zburzyć mur obojętności, który chłopiec budował wokół siebie.
***
Gdy Hoseok w końcu opuścił mury kościoła, poczuł, jak świeże, wiosenne powietrze wypełnia jego płuca, przynosząc ukojenie. Ciężki zapach kadzidła wciąż unosił się w jego nozdrzach jak drażniące wspomnienie. Zatrzymał się na chwilę u szczytu schodów, pozwalając sobie na głębszy oddech. Słońce, które przebijało się przez korony drzew otaczających kościół, przyjemnie ogrzewało jego twarz. Rozpiął sportową kurtkę, a okulary przeciwsłoneczne, które dotąd trzymał na głowie, wsunął na nos. Mrużąc lekko oczy, rozejrzał się dookoła, szukając swojego partnera.
Znalazł go po chwili, siedzącego na dużym kamieniu u podnóża schodów. Taehyung wyglądał na zamyślonego. Jego spojrzenie spoczywało na marmurowej rzeźbie anioła, która znajdowała się u szczytu schodów. Myśli chłopaka zdawały się wędrować gdzieś daleko. Smukłe palce bawiły się czymś delikatnym i czarnym, co na pierwszy rzut oka przypominało pióro. Hoseok ruszył pospiesznie w jego kierunku, schodząc ostrożnie po nieco wyszczerbionych stopniach. Gdy się zbliżył, dostrzegł, że jego przyjaciel rzeczywiście trzymał w dłoni czarne ptasie pióro. Chłopak wciąż patrzył w stronę rzeźby, mimo że z pewnością zdawał sobie sprawę z jego obecności.
— Siedzi tam i cały czas się we mnie wpatruje — powiedział, nie odrywając wzroku.
Jung spojrzał w tę samą stronę, zaintrygowany. Dopiero teraz zauważył, że na ramieniu marmurowego anioła siedzi kruk. Czarny jak noc ptak siedział nieruchomo, jakby sam był częścią rzeźby, jego błyszczące żywo oczy nie spuszczały z nich spojrzenia.
— A skąd wiesz, że to on patrzy na ciebie, a nie ty na niego? — zapytał Hoseok z przekornym uśmiechem, lekko przekręcając głowę, by lepiej przyjrzeć się czarnemu ptaszysku.
Taehyung przewrócił oczami na słowa przyjaciela, po czym z westchnieniem wstał ze swojego dotychczasowego miejsca. Wyglądał na zmęczonego, choć nie był to rodzaj zmęczenia wynikający z fizycznego wysiłku, a raczej z irytacji i znużenia sytuacją, w której się znaleźli.
— To przeklęte ptaszysko gapi się na mnie, odkąd tylko wyszedłem z kościoła — mruknął, wskazując dłonią na czarnego kruka, który siedział nieruchomo na marmurowej rzeźbie anioła. — Siedzi tam i patrzy. Nawet nie mruga.
Hoseok podążył za jego spojrzeniem, by ponownie przyjrzeć się ptakowi. Faktycznie, kruk zdawał się bardziej posągiem niż żywą istotą. Jego pióra były jak aksamit, a jedynym ruchem zdradzającym życie były subtelne zmiany pozycji czarnych, błyszczących ślepi, które wydawały się przeszywać na wskroś.
— Hm... a może to właśnie ten kruk, którego szukamy? — odezwał się Hoseok, unosząc brew w charakterystycznym dla siebie, zadziornym geście. — Morduje ludzi, a potem zamienia się w dziobaka. To by tłumaczyło, jakim cudem ktoś może zabijać w biały dzień i zniknąć bez śladu — zażartował, choć w jego głosie słychać było nutę powagi.— Myślisz, że powinniśmy go przesłuchać?
Taehyung westchnął ciężko, z lekkim pobłażaniem, a na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
— Jestem pewien, że jego zeznania wniosłyby więcej do naszego śledztwa niż ta lamentująca kobieta — prychnął, przypominając sobie bezowocne próby Hoseoka, by wyciągnąć jakiekolwiek sensowne informacje od rozhisteryzowanego świadka.
Hoseok teatralnie machnął ręką, jakby chciał odgonić nieznośną muchę.
— Ach, daj spokój! — westchnął dramatycznie. — Strata czasu — dodał z irytacją, unosząc okulary przeciwsłoneczne na czoło, by spojrzeć wprost w czarne oczy kruka. — To co? Może ty, ptaszku, masz mi coś do powiedzenia? — zapytał i nachylił się ku niemu lekko, jakby samym gestem chciał wymusić odpowiedź, ale ptak milczał.
Nagle rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze, mijając Junga zaledwie o włos, a następnie zatoczył łuk nad ich głowami i zniknął w gęstwinie drzew. Hoseok prychnął z rozbawieniem, po czym odwrócił się w stronę Taehyunga. Jego brew uniosła się wysoko, a kącik ust wykrzywił się w cynicznym uśmiechu.
— Cóż, wygląda na to, że on też nie zamierza nam pomóc — rzucił z udawaną lekkością, wzruszając ramionami, a potem nonszalancko wsunął okulary z powrotem na nos. Wskazał dłonią na ścieżkę przed nimi, dając znak do dalszego marszu i zaczął się kierować w stronę wyjścia. — A ty? Dowiedziałeś się czegoś? — zapytał po chwili, ruszając powoli przed siebie, jego kroki były bezszelestne. — Widziałem, że rozmawiałeś z tym dzieciakiem... — dodał po chwili. W jego głosie zabrzmiała nuta ciekawości.
Taehyung zamarł na moment, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa, które mogłyby złagodzić ciężar prawdy. W końcu wziął głęboki oddech i powiedział cicho:
— Ten dzieciak to Lee Soonu.
Imię chłopca wypowiedział z takim trudem, jakby słowa były kamieniami, które musiał przełknąć. Hoseok zatrzymał się gwałtownie. Obrócił się na pięcie i spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, a palce drgnęły, jakby miał ochotę coś roztrzaskać.
— Mówisz poważnie? — zapytał, nerwowo przeczesując palcami ciemne włosy. — Kurwa... — zaklął pod nosem. Doskonale pamiętał to nazwisko i spowiedź księdza.
Taehyung skinął głową na potwierdzenie.
— Pochodzi z biednej rodziny. Jego matka haruje na dwa etaty, ledwo wiąże koniec z końcem. Nie było jej stać na dodatkowe zajęcia, więc pomyślała, że w kościele będzie miał dobrą opiekę. Zamiast tego... — przerwał, czując, jak coś zaciska mu gardło. — To się działo od kilku miesięcy... — dodał z trudem. — Zwykle po ostatniej mszy zostawał dłużej, by pomóc „posprzątać" kościół i wtedy on...
Hoseok odwrócił wzrok, zaciskając pięści tak mocno, że jego kłykcie pobielały.
— Pieprzony drań... — warknął. W jego głosie dało się słyszeć gniew zmieszany z bezsilnością.
Taehyung odetchnął głęboko, próbując opanować drżenie głosu.
— Pytałem go o wczorajszy wieczór. Powiedział, że wyszedł wcześniej, jakoś po osiemnastej.
Hoseok spojrzał na niego uważnie, wyczuwając w jego słowach coś więcej.
— Widział coś? — zapytał.
— Twierdzi, że nie — odparł Taehyung, lecz nie zabrzmiało to przekonująco.
— Twierdzi? — powtórzył Hoseok, wyłapując dziwną nutę w głosie przyjaciela.
Taehyung przeczesał palcami włosy, próbując zebrać myśli. Milczał przez dłuższą chwilę, zanim w końcu odpowiedział:
— Myślę, że on coś widział — wyznał.
Chłopak zaprzeczył, kiedy go o to zapytał. Twierdził, że gdy wychodził, ksiądz był żywy i nikogo podejrzanego w pobliżu nie widział. Ale coś w jego spojrzeniu mówiło mu, że
chłopak nie powiedział prawdy.
Hoseok zmrużył oczy.
— Myślisz, że widział Kruka? — zapytał, przyglądając mu się uważnie. — Jeśli tak, to
możemy wezwać go do naszego biura i przesłuchać ponownie.
— To bez sensu — odparł Taehyung pewnym głosem. — Powiedział, że nic nie widział. A nawet jeśli kłamał... nic nam nie powie.
— Myślisz, że Kruk go zastraszył? — zapytał Jung, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
Taehyung pokręcił głową.
— Myślę, że nie musiał — powiedział cicho. Jego głos był niemal szeptem. — Wszyscy dorośli go zawiedli. Kruk go ocalił. Soonu nigdy go nie zdradzi...
***
— Przesłuchałeś to nagranie już tyle razy, że pewnie znasz je na pamięć, słowo po słowie — odezwał się Hoseok, przerywając ciszę w samochodzie. Jego głos był spokojny, choć pojawiła się w nim wyraźna nuta zmartwienia. Posłał ukradkowe spojrzenie w stronę swojego partnera, jednocześnie skręcając na parking, gdzie już znajdowało się kilka innych aut.
Po chwili auto zatrzymało się z cichym pomrukiem, a Taehyung dopiero wtedy podniósł głowę. Zatrzymał nagranie, westchnął ciężko i odchylił się na fotelu, spoglądając na leżącą na jego kolanach kartkę. Imiona i nazwiska, które wypisał w starannym porządku, teraz zdawały mu się ledwie zlepkiem liter. Przez chwilę wpatrywał się w nie, jakby próbował znaleźć odpowiedź, która zdawała się gdzieś mu umykać.
— Wiem, ale... liczyłem, że coś znajdę. Miałem nadzieję, że może z kolejnym przesłuchaniem uda mi się wyłapać coś nowego — odezwał się w końcu, głosem zdradzającym zmęczenie. — Na nagraniu na chwilę zapada cisza, ale wciąż nie mam pojęcia dlaczego... — przyznał zrezygnowanym tonem.
Hoseok zerknął na niego, a jego wyraz twarzy złagodniał. Było w tym spojrzeniu więcej niż troska — cicha solidarność kogoś, kto zna ciężar bezradności w trakcie śledztwa.
— Najważniejsze, że mamy te nazwiska. Ryuwon się nimi zajmie.
Taehyung skinął głową, zaciskając usta w cienką linię.
— Masz rację. Ten potwór krzywdził ich przez dwadzieścia lat, może więcej. Może w końcu ktoś z nich dorósł, zyskał siłę... i postanowił go powstrzymać.
W tym krótkim zdaniu kryła się nie tylko nadzieja, ale i współczucie dla ofiar.
— Jeśli Kruk jest jednym z tych chłopców... znajdziemy go... — zapewnił Hoseok. — Chodźmy — polecił po chwili, otwierając drzwi auta.
Obaj wysiedli na zewnątrz i od razu przywitały ich promienie rażącego słońca. Ich kroki odbijały się echem od betonowych schodów prowadzących do budynku jednostki. Gdy weszli do środka, powitał ich zgiełk codziennej pracy. Kilku agentów krążyło po korytarzach, niektórzy zamyśleni nad teczkami, inni wciągnięci w ciche rozmowy. Taehyung i Hoseok odpowiedzieli na ich powitania skinięciami głów, nie zwalniając kroku. Gdy dotarli do wąskiego, znajomego korytarza prowadzącego do ich biura, Hoseok nagle przystanął. Odwrócił się do partnera, przyglądając mu się uważnie.
— Wiesz, co? Wpadnę na chwilę do Yoongiego — oznajmił, tonem bardziej informującym niż pytającym. — Powiem mu, co na razie mamy. Niech zna aktualne szczegóły.
Taehyung spojrzał na torebkę, w której trzymał dyktafon i kartkę z zapisanymi w aucie nazwiskami, jakby przez moment ważył, co zrobić.
— Jasne, masz rację — powiedział w końcu. — Ja zaniosę to do Ryu. Nie ma sensu tracić czasu. Może uda jej się coś wyciągnąć z tego nagrania. A potem do was dołączę, hm?
Hoseok przytaknął, po czym ruszył korytarzem w stronę gabinetu ich przełożonego. Jego sylwetka szybko zniknęła za rogiem, a Taehyung stał przez chwilę sam, wsłuchując się w ciche brzęczenie jarzeniówek nad głową. W końcu opuścił wzrok, pozwalając, by spoczął na kartce, którą wciąż ściskał w dłoni. Jego długie palce zsunęły się po krawędzi papieru, jakby próbowały wygładzić niewidzialne zagniecenia. Wziął głęboki oddech, zmuszając się do działania, i ruszył przed siebie wąskim korytarzem. Jasne światła jarzeniówek drażniły zmęczone oczy, a echo jego kroków odbijało się od sterylnych, zbyt białych ścian.
W końcu dotarł do drzwi z prostą tabliczką, za którą kryło się miejsce, które wszyscy w jednostce nazywali „jaskinią Ryu". Zapukał krótko, ale nie czekając na odpowiedź, uchylił drzwi i wsunął głowę do środka. Wnętrze było jak zawsze wypełnione sprzętem i migającymi ekranami. Ryuwon siedziała za biurkiem, pochylona nad mikroskopem. Burza jej mahoniowych włosów zdawała się mienić ciepłymi refleksami w świetle ekranów. Gdy tylko uniosła wzrok i zobaczyła go w drzwiach, jej twarz rozjaśnił uśmiech.
— Taehyung! Co masz dla mnie, przystojniaku? — zapytała, wstając i podchodząc do niego.
Jej głos był ciepły, a spojrzenie żywe, jak zawsze, gdy czekała na nowe wyzwanie. Była ubrana w śnieżnobiały kitel, który zwykle nosiła podczas pracy. Mimo prostego kroju wciąż można było dostrzec zarys jej smukłej, zgrabnej sylwetki. Tkanina delikatnie opływała jej figurę, podkreślając atuty.
— Kolejny dyktafon — powiedział, wyciągając ku niej torebkę z dowodem.
Dziewczyna wzięła go, zerkając na przedmiot z wyraźnym zainteresowaniem, po czym spojrzała na niego spod wachlarza długich rzęs.
— Nie ma na nim żadnych odcisków, prawda? — rzuciła pół żartem, a jej uśmiech przybrał zawadiacki wyraz.
Taehyung wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: A czego się spodziewałaś?
To śledztwo chyba wszystkim dawało się we znaki. Kruk nie zostawiał żadnych śladów i do tej pory nie mieli praktycznie nic, co mogłoby naprowadzić ich na jakiś trop.
— Sprawdziłem na zewnątrz, ale nic nie znalazłem. Może jest coś w środku. Jakiś odcisk palca, włos, cokolwiek... — wyjaśnił. — No i trzeba sprawdzić nagranie...
Ryu skinęła głową.
— Okej, zajmę się tym. Może w nagraniu jest coś, czego nie słychać na pierwszy rzut ucha — powiedziała, odkładając dyktafon na biurko.
— I jeszcze to — dodał, wyciągając w jej stronę niewielką, złożoną na pół kartkę. — Lista nazwisk. To te, które wymienił Kruk na nagraniu. Któryś z nich może być naszym Krukiem. Szukamy wśród nich mężczyzny w wieku od dwudziestu do czterdziestu pięciu lat. Silnego, zwinnego. Najprawdopodobniej pochodzącego z Seulu, a przynajmniej musiał tu przebywać przez jakiś czas.
Ryu uniosła brwi, przeglądając kartkę.
— W porządku. Zacznę od tego — powiedziała, odkładając listę na stos dokumentów na swoim biurku.
— Dzięki, Ryu — Taehyung skinął głową na znak podziękowania i już miał odwrócić się do wyjścia, gdy coś nagle przyszło mu do głowy. Przystanął, a jego wzrok powędrował ku leżącemu na blacie długopisowi i pustej kartce. Wyciągnął po nie rękę, a dziewczyna przyglądała mu się z rosnącą ciekawością.
— Tak? — zagadnęła, lekko przekrzywiając głowę.
Chłopak nie odpowiedział od razu. Pochylił się nad biurkiem, szybko zapisując coś na kartce. Kiedy skończył, przez moment wpatrywał się w zapisane litery, jakby rozważał, czy naprawdę powinien to zrobić. W końcu uniósł głowę i spojrzał na Ryu. Na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec, jakby dziewczyna pomyślała, że być może chce dać jej swój numer lub zaprosić ją na randkę. Wiedział, że Ryuwon ma do niego słabość.
— Potrzebujesz jeszcze czegoś? — zapytała, jakby chciała go zachęcić do mówienia, dostrzegając jego wahanie.
Taehyung zwilżył wargi i, unosząc kartkę, wyciągnął ją w jej stronę.
— Chciałbym, żebyś sprawdziła jeszcze to nazwisko — powiedział cicho.
Ryu przyjęła kartkę, a jej twarz zastygła w wyrazie zdziwienia, gdy przeczytała napis.
— Busan? — powtórzyła, marszcząc lekko brwi. — Kruk działał też poza Seulem?
Taehyung odetchnął głośno. Być może nieco bardziej nerwowo, niż by chciał.
— Nie. T-to nie ofiara Kruka — wyjaśnił szybko, a gdy dostrzegł na jej twarzy wyraz niezrozumienia, dodał: — To prywatna sprawa... Mój daleki krewny. Próbuję go odnaleźć. Miałem nadzieję, że mogłabyś mi w tym pomóc...
Ryu przez chwilę wpatrywała się w niego, jakby próbowała odczytać, co naprawdę kryło się za jego słowami. Wyglądała na nieco rozczarowaną, że to jednak nie jego numer czy zaproszenie na randkę, ale nic więcej nie powiedziała. Po krótkiej chwili zastanowienia skinęła głową, a na jej twarzy zagościł ledwie zauważalny, ale pełen ciepła uśmiech.
— Dobrze. Zajmę się tym. Dam znać, jeśli znajdę coś konkretnego — powiedziała, jej głos brzmiał nadzwyczaj łagodnie, jak gdyby wyczytała z jego spojrzenia, jakie to dla niego ważne.
— Byłbym wdzięczny, gdybyś... nie uwzględniała tego w aktach sprawy — odezwał się nieco niepewnie po chwili milczenia, jakby ważył każde słowo, z obawą czekając na jej reakcję.
— Rozumiem. Zachowam dyskrecję — odpowiedziała, unosząc dłoń i udając, że zamyka usta na niewidzialny klucz, po czym posłała mu uspokajające spojrzenie. — Na mnie zawsze możesz liczyć.
Taehyung lekko skinął głową w podziękowaniu, wycofując się powoli. Już miał opuścić pokój, ale zanim zamknął za sobą drzwi, rzucił jeszcze jedno spojrzenie na kartkę, którą Ryu trzymała w dłoni.
Na białym papierze widniało starannie zapisane nazwisko: Kwan Jeongguk, Busan.
A w jego myślach znów rozbrzmiały słowa, które w drodze tutaj, odsłuchał chyba z milion razy. Teraz zdawały się być zarówno ostrzeżeniem, jak i obietnicą:
„I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli".
***
Ayashee:
Kruk dorwał i ukarał kolejnego drania...
Jego zbrodnie są perfekcyjne — nie zostawia śladów, nie popełnia błędów. Nigdy. Jak powiedział Taehyung, Kruk jest nieomylny.
Ale jak długo może trwać ta dobra passa? Czy wizje, które przywołuje, odciskają niezatarte piętno także na nim?
W końcu każda prawda ma swoją cenę, a każdy czyn — konsekwencje.
Taehyung nie potrafi wyrzucić z pamięci słów Soohyuna. Tajemnice wokół Jeongguka zaczynają się piętrzyć, a odpowiedzi mogą przynieść więcej bólu niż ukojenia...
Czego dowie się nasz ulubiony agent o seksownym muzyku?
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top