2. TO LIVE AGAIN
Gdy Jeongguk ponownie uniósł powieki, już nie znajdował się na cmentarzu. Nie leżał na rozmokłej ziemi, która lepiła się do jego nagiego ciała. Po jego twarzy nie spływały strugi deszczu. Do jego źrenic jednak nie wdzierało się ostre światło poranka, a delikatny półmrok, który panował wokół niego. W pierwszej chwili nie wiedział, co tak naprawdę go zbudziło. Dopiero po chwili usłyszał trzepot skrzydeł i zdał sobie sprawę z tego, że chwilę temu słyszał głośne krakanie, które najwyraźniej było przyczyną jego przerwanego snu. Dźwignął się na przedramionach i przeniósł wzrok na sprawcę tej okrutnej pobudki.
Kruk siedział na stercie kartonów, które znajdowały się na środku magazynu. Jeongguk włamał się tu wczoraj w nocy, by chociaż na chwilę schować się przed deszczem i rozgrzać przemarznięte ciało. Miał zamiar zostać tutaj, dopóki deszcz się nie uspokoi, jednak zanim się obejrzał, Morfeusz porwał go w swoje objęcia. Najwyraźniej musiał przespać tu całą noc. Nie był pewny, która może być godzina, ale z pewnością był już kolejny dzień.
Zamrugał kilka razy, pozwalając, by jego oczy przyzwyczaiły się do oświetlenia, po czym wstał powoli. Spał w siedzącej pozycji, opierając się o jakieś kartony. Jego ciało było więc nieco obolałe od tej nietypowej pozycji. Przeciągnął się i pokręcił szyją na boki, by rozruszać zesztywniały kark. Wciąż miał na sobie ubrania, które wczoraj ukradł grupce nieznajomych, poprawił więc skórzaną kurtkę na swoich nagich ramionach i podciągnął spodnie, które zsuwały się nieco zbyt nisko na jego wąskich biodrach i zbliżył się ostrożnie w stronę kruka.
Dopiero gdy znajdował się na krok od niego, dostrzegł, że ptaszysko trzyma coś w dziobie. Ściągnął razem swoje brwi i rozchylił delikatnie wargi, by zapytać, co to, gdy nagle kruk, jakby rozumiejąc jego intencje, rozdziawił dziób, pozwalając, by to, co w nim trzymał, spadło na ziemię, lądując u jego stóp wciąż odzianych w ciężkie, czarne buty. Czarnowłosy spojrzał na ziemię, po czym schylił się i chwycił w palce to, co przed chwilą upuścił ptak. Jego oczom ukazał się klucz. Obrócił go ostrożnie w swoich palcach, jakby miał nadzieję, że jeśli przyjrzy mu się wystarczająco dobrze, być może coś sobie przypomni. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Przeniósł więc spojrzenie na kruka, który zdawał się mu przyglądać.
— Co to jest? — zapytał, jakby ptak mógł mu odpowiedzieć.
W odpowiedzi ptaszysko jedynie głośno zakrakało, by po chwili poderwać się do lotu. Kruk jednak nie odleciał daleko. Wręcz przeciwnie, leciał w taki sposób, jakby chciał, by Jeongguk za nim podążał. Nie myśląc więc długo, czarnowłosy ruszył w ślady za nim. Gdy ptaszysko wyleciało przez niewielki lufcik znajdujący się nad wyjściem. Pchnął ostrożnie drzwi magazynu i przez wąską szczelinę przecisnął się z powrotem na zewnątrz. Gdy tylko wyszedł przed magazyn, przywitało go dosyć intensywne światło poranka. Na niebie nie było teraz ani jednej chmury, kałuże po wczorajszej ulewie niemal już całkowicie wyschły, znikając z popękanych chodników. W powietrzu jednak wciąż było czuć zapach wilgoci. Chociaż być może to jedynie za sprawą swoich wyczulonych zmysłów w ogóle był w stanie to poczuć.
Wczoraj ukradł jedynie kurtkę, więc jego klatka piersiowa pod nią wciąż była naga. Gdy poczuł, jak rześkie powietrze smaga jego skórę, po jego silnych plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz, wzdrygając ciałem. Jego kruczoczarne włosy wciąż były skręcone w delikatne fale po wczorajszej ulewie, przeczesał je więc delikatnie palcami, po czym wsunął dłonie do kieszeni czarnych jeansów i ruszył przed siebie. Zabrane od napadniętego mężczyzny spodnie okazały się nieco zbyt luźne w pasie, przez co zsuwały się mocniej, niż powinny, eksponując kości biodrowe i dolne mięśnie brzucha schodzące się w seksowną linię V, napinające się przy każdym ruchu, nie przejmował się tym jednak. To, jak teraz wyglądał, nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
Ruszył szybko w ślad za krukiem, wykonując długie, pewne kroki. Tym razem jego ciało nie dawało żadnych znaków zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Wydawało mu się, że siła go rozpiera. Poruszał się zwinnie, niemal sunąc po chodniku jak czarna pantera. Czuł, że jego zmysły są nadzwyczaj wyostrzone, szczególnie słuch, który pozwalał mu zlokalizować przeróżne dźwięki z dużo większej odległości, niż byłoby w stanie zrobić to ludzkie ucho. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale wiedział, że to ma coś wspólnego z tym ptakiem.
Jego wspomnienia wciąż były jedynie chaotyczną zbieraniną obrazów i dźwięków. Nie był pewny, czy wszystko, co do tej pory zdołał sobie przypomnieć, wydarzyło się naprawdę. Wystarczyło, by na chwilę zmrużył oczy, a mógł z dokładnością odtworzyć tamten wieczór. Nie był jednak w stanie pojąć, jak to możliwe, że w jego wspomnieniach umierał na stole operacyjnym, a teraz przemierzał ulice Seulu, jakby nigdy nic. Ostatnie rzeczy, jakie pamiętał ze swojego życia, zapisały się w jego pamięci, gdy miał niespełna sześć lat, a teraz był dorosłym mężczyzną. Nie był w stanie przypomnieć sobie tego, co robił dobę temu i z jakiegoś powodu był pewny, że tak naprawdę wtedy nawet nie istniał, a mimo to mógł wyczuć puls w swoim nadgarstku i czuł, jak serce bije w jego piersi, przyspieszając z każdym kolejnym krokiem.
Czy to w ogóle było możliwe? Czy ktoś przywrócił go do żywych? Jeśli tak, to w jakim celu pozwolono mu wrócić?
Nie potrafił znaleźć sensu w tym wszystkim ani żadnego logicznego wyjaśnienia tego, co tak naprawdę się wydarzyło, czuł jednak, że ten czarny ptak może mu pomóc znaleźć odpowiedzi. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale czuł z nim jakąś dziwną, niewytłumaczalną więź.
Przebiegł przez ulicę i skierował się w stronę nieco już bardziej ruchliwej dzielnicy miasta. Mijając jedną z witryn sklepowych, zwolnił kroku i z zaciekawieniem przyjrzał się swojemu odbiciu. Spodziewał się ujrzeć ten sam dziwny makijaż, który wczoraj zdobił jego twarz gdy po praz pierwszy widział swoje odbicie w szybie samochodu. Tym razem jednak jego skóra miała naturalny kolor. Była nawet delikatnie muśnięta słońcem, śniada. Usta miały malinowy odcień, a pod ciemnymi, niemal czarnymi oczami nie było nawet śladu cienia.
Przez chwilę przyglądał się samemu sobie. Uniósł do góry prawą dłoń i przesunął opuszkami palców po skórze. Czuł pod nimi delikatny zarost, jakby nie golił się od kilku dni, ale poza tym jego skóra była ciepła, miękka, pozbawiona skaz. Wiedział, że to jego twarz, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej widział ją w takim wydaniu.
Był przystojny. Jego oczy były bardzo ciemne, niemal ciężko było odróżnić źrenice od tęczówek. Były też dosyć duże, szczególnie jak na osobę o koreańskich korzeniach, okolone przez długie, grube rzęsy. Gdy tak się w nie wpatrywał, był niemal w stanie zobaczyć sześcioletniego chłopca wpatrzonego w swoje lustrzane odbicie. Przesunął opuszkami palców nieco niżej, znacząc ostrą linię żuchwy i miękkie, delikatne wargi. Pamiętał, że jego matka miała takie same usta. Odziedziczył je po niej. Jednak gdy starał się sobie przywołać jej twarz w pamięci, jedyne co był w stanie zobaczyć, to jak te wargi rozchylają się w niemym krzyku, pozwalając, by stoczyła się z nich stróżka szkarłatnej krwi, wraz z którą uleciało z niej życie.
Na to okrutne wspomnienie cofnął gwałtownie swoją dłoń i zrobił kilka kroków do tyłu. Nie chciał pamiętać. Gdy wydarzenia z tamtego wieczoru ponownie zaczęły się wydzierać do jego głowy, zakrył dłońmi uszy, starając się temu zapobiec. Kulił się tak, dopóki krzyki nie ucichły, a krwawe obrazy nie zniknęły pod ciężkimi powiekami.
Dopiero gdy do jego uszu ponownie wkradły się dźwięki ruchu ulicznego, był w stanie ponownie się poruszyć. Gdy uniósł wzrok, napotkał spojrzenie czarnego ptaka. Kruk przechylili głowę, jakby mu się przyglądał, po czym zakrakał głośno i wzbił się do lotu, dalej kierując go w głąb miasta. Jeongguk ruszył za nim, już więcej nie patrząc na swoje odbicie, w obawie, że znowu zobaczy w nim odbicie swojej przeszłości.
Po kilkunastu minutach kruk jednak zatrzymał się przed jakimś niewielkim, czteropiętrowym blokiem. Jeongguk przeskanował dokładnie okolicę, jakby chciał w niej odszukać coś znajomego. Znajdowali się w pobliżu ruchliwej i tętniącej życiem dzielnicy Itaewon, tutaj jednak było nieco spokojniej. Wsunął dłoń do kieszeni i wyjął z niej klucz, który przyniósł mu kruk. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale był pewny, że to klucz do jednego z mieszkań znajdujących się w tym bloku.
Pchnięty jakąś niewyjaśnioną siłą, ruszył powoli w stronę budynku. Zatrzymał się pod drzwiami prowadzącymi do wnętrza i spojrzał na domofon. Wyciągnął ostrożnie dłoń w stronę panelu i wbił pierwszy kod, który przyszedł mu do głowy. Ku jego zdziwieniu drzwi otworzyły się. Wszedł do środka i pokonał schody, kierując się na najwyższe piętro. Nie wiedział nawet, dlaczego wybrał akurat to. Z jakiegoś powodu jednak zatrzymał się, dopiero gdy dotarł na samą górę. Tutaj znajdowało się jedynie jedno mieszkanie. Spojrzał na klucz, który teraz spoczywał w jego dłoni i zwilżył nerwowo wargi, powoli zbliżając się do drewnianych drzwi.
Wciągnął do płuc haust powietrza i wsunął klucz do zamka. Ku jego zaskoczeniu ten pasował idealnie. Wstrzymując oddech, przekręcił go powoli, po czym ostrożnie pchnął drzwi. Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, zbierając w sobie odwagę, by w końcu wejść do środka. Obawiał się, co może tam znaleźć, a także tego, że gdy tylko przekroczy próg mieszkania, ponownie zaleją go te koszmarne wspomnienia. Wiedział jednak, że jeśli chce dostać jakieś odpowiedzi, musi to zrobić. Wyciągnął dłoń i docisnął ją do drzwi. Stojąc tak, zamknął na chwilę oczy, starając się wyrównać oddech i zebrać w sobie tyle odwagi, by w końcu wejść do wnętrza mieszkania. Gdy poczuł, że coś siada na jego ramieniu, ponownie uniósł powieki. Nie wiedział, jak ten kruk tu wleciał, ani czemu mając go na swoim ramieniu, czuł się nieco pewniej, ale dzięki temu w końcu zdołał się poruszyć. Pchnął drzwi i ostrożnie przekroczył próg mieszkania, nasłuchując uważnie, czy przypadkiem nikogo nie ma w środku.
Gdy omiótł wzrokiem pomieszczenie, jego oczom ukazało się niewielkie mieszkanie na poddaszu urządzone w rustykalnym stylu. Podłogi, ściany i sufit wykonane były z drewna, którego zapach wypełniał całe wnętrze. W głębi dostrzegł duże okno w kształcie okręgu, które wpuszczało do środka promienie słońca, oświetlając pomieszczenie ciepłym blaskiem. Pod oknem znajdowało się dosyć spore, dwuosobowe łóżko, a zaraz obok półka cała zapełniona książkami. Po jego lewej otwarta kuchnia, z niewielką drewnianą wyspą i jakieś drzwi, które zapewne prowadziły do ubikacji. Przeskanował uważnie swoim wzrokiem całe pomieszczenie i nie dostrzegł nic nadzwyczajnego. Jednak to, co zwróciło jego uwagę, to fakt, że na łóżku znajdował się czarny futerał.
Ponownie zwilżył wargi i, wstrzymując powietrze w płucach, zbliżył się w jego stronę. Futerał był wykonany z twardego tworzywa, ale był już wyraźnie zniszczony przez czas. Dostrzegł, że naklejono na niego loga różnych znanych zespołów rockowych, które przeżywały szczyt swojej kariery, gdy był małym chłopcem. Część naklejek była również nieco wytarta, jakby ktoś nakleił je tam już dawno temu. Zafascynowany uklęknął na ziemi przed niskim łóżkiem i ostrożnie wyciągnął dłonie w stronę futerału.
Kiedy opuszki jego palców zetknęły się ze czarnym obiciem, do jego głowy wkradł się obraz uśmiechniętego mężczyzny ze spojrzeniem tak podobnym do tego, które niedawno widział w odbiciu w szybie wystawy. Tyle wystarczyło, by wiedział, do kogo należał ten futerał. Przesunął palce po jego fakturze z czułością, unosząc delikatnie kąciki ust, jednak coś ścisnęło go boleśnie w piersi. Wstrzymując oddech, otworzył szybko zapięcie i uniósł pokrywę. Tak, jak się domyślał, w środku znajdowała się gitara elektryczna. Zanim w ogóle wziął ją do ręki, dokładnie wiedział, jaki to model — Ibanez Prestige RG 1451.
To była gitara jego ojca.
Przesunął wzrokiem po pięknym instrumencie. Korpus gitary wykonano z lekkiego drewna lipowego, które zostało wykończone na wysoki połysk w czarnym kolorze perłowym lakierem o nazwie Night Crow. Zawsze marzył o tym, by móc na niej grać. Pamiętał, jak jego ojciec sadzał go na swoich kolanach i tłumaczył mu, jak należy dociskać struny albo jak układać palce na gryfie.
Chwycił za gryf i ostrożnie wyjął gitarę z pokrowca. Przysiadł na skraju łóżka i pozwolił, by jego palce zatańczyły na strunach, wydobywając z instrumentu cudownie znajome brzmienie. Słyszał, że gitara wymaga delikatnego dostrojenia, ale na ten dźwięk, coś ścisnęło mocniej jego serce. Jego ojciec nie zajmował się muzyką profesjonalnie. Nie zliczyłby jednak nawet, ile razy obserwował go, gdy ten grał, pragnąc, by kiedyś być w tym tak dobrym jak on. Będąc małym chłopcem, marzył o tym, by być muzykiem.
Jego palce sunęły po strunach z pasją i precyzją, zmuszając nieużywany od lat instrument, by ożył w jego dłoniach. Nie musiał patrzeć na gryf, zamknął oczy i, wsłuchując się w muzykę wypełniającą niewielkie mieszkanie na poddaszu, przywołał w pamięci obraz ojca, uczącego go gry i matki, przyglądającej im się z uśmiechem na twarzy. Pamiętał ten wieczór tak dokładnie, jakby wydarzył się wczoraj, a nie dwadzieścia lat temu. Starał się skupić na tym miłym wspomnieniu i nie myśleć o tym, że kilka godzin później, cała trójka stanie twarzą w twarz ze śmiercią.
***
Czarnowłosy poprawił futerał z gitarą, który wisiał na jego prawym ramieniu i rozejrzał się uważnie dookoła. Znajdował się w dzielnicy Itaewon zlokalizowanej w pobliżu jego mieszkania. To była jedna z tych części miasta, która niemal codziennie tętniła życiem. To tutaj znajdowało się wiele świetnych restauracji i barów. Kręcił się po okolicy już od dłuższego czasu, jednak jeszcze nigdzie nie zdecydował się wejść. Sam nie wiedział, na co dokładnie czekał. Na jakiś znak?
Odkąd wyszedł z mieszkania, nie widział kruka, chociaż cały czas wydawało mu się, że czuje na sobie jego wzrok. Wiedział więc, że nie ma innego wyboru, jak zdać się na własny instynkt. Jak do tej pory jednak nic nie wyglądało na tyle zachęcająco, by zdecydował się wejść do środka. Mijając kolejny bar, zajrzał przez uchylone drzwi, by szybko ocenić, że to również nie jest to, czego szuka.
Wzdychając ciężko, uniósł prawą dłoń i przesunął nią po kruczoczarnych włosach. Nie związywał ich, opadały więc delikatnym falami na jego ramiona, wciąż odziane w czarną, skórzaną kurtkę, ukradzioną od wysokiego blondyna. Resztę ubrań zdecydował się wymienić. Po obejrzeniu mieszkania wyciągnął z szafy czyste ubrania. Wziąwszy gorącą, odprężającą kąpiel, by zmyć z siebie resztki błota z poprzedniej nocy, założył na siebie jeansy i zwykłą czarną koszulkę. Na dnie szafy znalazł też ciężkie, czarne buty. Wyrzucił więc te ukradzione od jednego z mężczyzn i zamienił na te, które znalazł w mieszkaniu. W rezultacie teraz jego stopy zdobiły ciężkie glany, sięgające za kostkę. Nie zawiązał ich nawet. Pozwolił, by czarne sznurowadła wisiały luzem wokół jego stóp.
Przebiegł przez ulicę i skierował się drogą wzdłuż jednej z bocznych alejek. Jego wyostrzone zmysły wychwyciły dźwięki rockowej muzyki, co od razu zwróciło jego uwagę. Wydawało mu się, że oprócz głosu wokalisty słyszy również melodyjny głos osoby, która najwyraźniej nuci pod nosem tę piosenkę. Zafascynowany szedł za tym głosem, aż w końcu dostrzegł wysokiego mężczyznę o ciemnych włosach. Jego usta poruszały się delikatnie, kiedy nucił kolejne wersy. Jeongguk przystanął i przez chwilę przyglądał mu się uważnie. Mężczyzna wyglądał na nieco starszego od niego, ale zapewne niewiele. Był szczupły, ale jego ramiona były obłędnie szerokie, twarz natomiast miała delikatne, niemal anielskie rysy. Jego nieco pełniejsze wargi nie przestawały się poruszać.
Jeongguk rozejrzał się dookoła i dostrzegł, że mężczyzna wynosi śmieci z baru, który znajdował się tuż obok. Drzwi prowadzące na zaplecze były wciąż otwarte, a w ich progu stały jeszcze dwa worki. Nieznajomy uniósł pokrywę kosza i wyrzucił śmieci, które trzymał w dłoniach do środka, po czym odwrócił się na pięcie, by ruszyć w stronę otwartych drzwi. Coś jednak najwyraźniej zwróciło jego uwagę, bo nagle gwałtownie zwrócił twarz w jego stronę.
— Ożeż, kurwa! — krzyknął, kładąc dłoń na swojej klatce piersiowej. — O matko! Ale mnie przestraszyłeś! — dodał, odwracając się całkowicie w jego stronę i ostrożnie mierząc go swoim wzrokiem, jakby chciał zbadać, czy powinien się go obawiać, czy nie. Jego ciało rozluźniło się jednak, więc najwyraźniej uznał, że nie musi się go bać. — Nie możesz się tak zakradać na innych ludzi! — skarcił go jednak.
— Przepraszam — odpowiedział szybko Jeongguk. — Nie chciałem cię przestraszyć, po prostu usłyszałem muzykę i... sam nie wiem... — urwał na chwilę, nie do końca wiedząc, jak wytłumaczyć, co tak naprawdę nim kierowało.
— Nic się nie stało — to mówiąc, tamten machnął ręką, po czym odwrócił się na pięcie i zrobił kilka kroków w stronę pozostawionych w drzwiach worków. Podniósł je i ponownie ruszył w stronę kontenera.
— Pracujesz tu? — zapytał czarnowłosy, spoglądając przez otwarte drzwi do wnętrza budynku.
Ze środka wciąż dobiegały dźwięki piosenki, którą chwilę temu śpiewał nieznajomy i mimo że nie mógł dostrzec zbyt wiele, czuł, że to dokładnie to, czego szukał. Powrócił wzrokiem do nieznajomego i uważnie śledził jego poczynania. Tamten wyrzucił worki i zamknął pokrywę śmietnika, po czym odwrócił się ponownie w jego stronę.
— Jeszcze jest zamknięte. Otwieramy dopiero o osiemnastej — rzucił, opierając dłonie na biodrach.
Jego ciemne oczy uważnie przeskanowały sylwetkę chłopaka, na chwilę dłużej zatrzymując się na futerale od gitary, który był przewieszony przez jego prawe ramię.
— Nie o to mi chodzi... Chciałbym... — zaczął Jeongguk, ale urwał, jakby uważnie ważył słowa, które mają za chwilę wydobyć się z jego ust. — Chciałbym tu pracować — powiedział jednak na jednym wydechu.
Starszy ściągnął razem swoje brwi, jakby był wyraźnie zaskoczony jego słowami. Z pewnością nie tego się spodziewał. Wziął go zapewne za jakiegoś studenta, który przyszedł tu, by nieco zluzować po ciężkim tygodniu na uczelni.
— Nie mamy aż takiego ruchu, żeby zatrudniać nowych barmanów. To jest Itaewon. Konkurencja jest tak silna, że bar wychodzi niemal na zero — odpowiedział tamten.
Jeongguk przez chwilę zastanawiał się nad jego słowami. W końcu poprawił gitarę na swoim ramieniu i zrobił kilka kroków w głąb alejki, zatrzymał się jednak, gdy dostrzegł, że w drzwiach prowadzących na zaplecze teraz pojawił się wysoki, postawny mężczyzna z delikatnie rozjaśnionymi włosami, które teraz wyglądały jak mocha. Tamten zmierzył go groźnym spojrzeniem, po czym zrobił krok do przodu i wsunął między wargi papierosa. Podpaliwszy go, zaciągnął się i spojrzał na ciemnowłosego mężczyznę.
— Czy ten koleś ci się naprzykrza, kochanie? — zapytał, przeskakując wzrokiem z Jeongguka na swojego przyjaciela i z powrotem.
Jeongguk dostrzegł, że gdy mężczyzna mówił, w jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki, chociaż on sam nie wyglądał teraz ani trochę uroczo. Jego oczy zwęziły się, a rosła sylwetka napięła, jakby był gotowy na jedno skinienie, wytargać go za kruczoczarne włosy. Mężczyzna z pewnością był dosyć częstym bywalcem na siłowni, co zdradzały jego umięśnione ramiona i, wyeksponowane przez krótki rękawek koszulki, bicepsy.
Ciemnowłosy, z którym chwilę temu rozmawiał, odwrócił się w jego stronę i pokonał dzielący ich dystans. Wyciągnął dłoń, by pogładzić jego policzek, po czym złożył na wargach mężczyzny delikatnego całusa.
— Nie martw się, Joonie. Ten chłopak pytał tylko, czy nie szukamy barmana — wyjaśnił. Po chwili ponownie przeniósł wzrok na Jeongguka. — Mój mąż czasem za bardzo wczuwa się w rolę ochroniarza — zażartował. — W każdym razie... Tak, jak mówiłem, nie potrzebujemy nikogo do pomocy.
— Ja nie chcę być tu barmanem — wtrącił szybko Jeongguk, robiąc kilka kroków w ich stronę, a gdy napotkał ich zdezorientowane spojrzenia, przesunął nieco futerał na swoim ramieniu, pokazując gitarę. — Chcę tu grać — wyjaśnił.
Ochroniarz prychnął i zaciągnął się mocno papierosem, po czym zmierzył go od stóp do głów i przesunął swoją dłonią po rozjaśnionych włosach.
— Tu nie ma muzyki na żywo — odpowiedział, wyraźnie starając się go spławić.
— No właśnie. Dlatego wam nie idzie tak dobrze, jakbyście chcieli — odparł Jeongguk. — Sam powiedziałeś, że wychodzicie niemal na zero... — dodał, wskazując na ciemnowłosego, z którym rozmawiał chwilę temu, jakby oczekiwał, że tamten poprze jego słowa.
— Tak. Wychodzimy niemal na zero i właśnie dlatego nie stać nas na zatrudnianie nowych osób — rzucił twardo ten z dołeczkami. Uniósł dłoń do ust i zaciągnął się mocno papierosem. Gdy to robił, ani na chwilę nie odwrócił badawczego spojrzenia od młodego chłopaka. Wpatrywał się w niego z taką determinacją, jakby mu nie ufał. — No? Na co czekasz? — zapytał, widząc, że czarnowłosy ani drgnie. — Spadaj stąd i przestań zawracać głowę mojemu mężowi — polecił, odprawiając go skinieniem głowy.
Ten milszy z mężczyzn uśmiechnął się do niego przepraszająco, po czym odwrócił się od niego i ruszył w stronę męża. Jeongguk przez chwilę wpatrywał się w jego szerokie ramiona, by w końcu unieść nieco wzrok i ponownie spojrzeć na ochroniarza, który wciąż stał w drzwiach. Mimo że tamten milczał, widział jego wrogie nastawienie. Czuł na sobie jego wzrok. Być może powinien odpuścić, ale coś nie pozwalało mu tego zrobić, jakby czuł, że to właśnie tutaj jest jego miejsce.
— Poczekaj! — zawołał więc, starając się powstrzymać ciemnowłosego przed wejściem do środka. — A co, jeśli zagram za darmo? — zapytał szybko, gdy tamten ponownie na niego spojrzał. Słysząc jego słowa, mężczyzna ściągnął razem swoje brwi, wyraźnie zaskoczony jego propozycją. — Skoro nie jesteście przekonani... Pozwólcie mi zagrać tu dzisiaj wieczorem. Zagram za darmo, a jeśli okaże się, że gościom się spodoba i uda się dzięki temu zrobić większy obrót, dacie mi tu pracę. Jeśli nie... Jutro mnie nie zobaczycie... — zaproponował, postanawiając postawić wszystko na jedną kartę.
Sam nie do końca rozumiał, czemu akurat uparł się właśnie na to miejsce. Musiał znaleźć jakąś pracę, by mieć stałe źródło dochodu, a nie wiedział, czy w ogóle potrafi robić coś innego poza graniem. Mógł jednak poszukać pubu, gdzie przyjęto by go z otwartymi ramionami, a nie wrogim spojrzeniem.
Milczał przez chwilę, jedynie wpatrując się w ciemnowłosego mężczyznę z nadzieją, że ten da mu szansę. Gdy dostrzegł, że z jego rozchylonych warg wyrywa się głośne westchnienie, a oczy mimowolnie odszukały spojrzenie ochroniarza, jakby szukał jego aprobaty, wiedział, że jest na dobrej drodze.
— Czy ty w ogóle potrafisz grać? — zapytał w końcu. — Wolałbym, żebyś nie odstraszył naszych ostatnich klientów...
Jeongguk wygiął wargi w szerokim uśmiechu. Nie wiedział dlaczego, ale czuł się właśnie tak, jak dziecko, które zobaczyło, że pod choinką leży jego wymarzony prezent.
— Jestem w tym kurewsko dobry — odpowiedział szybko, a w odpowiedzi usłyszał jedynie głośny, melodyjny śmiech ciemnowłosego mężczyzny.
***
Taehyung przesunął językiem po wargach, czując, że zaschło mu w ustach. Ich zwykle miękka i delikatna faktura była teraz lekko szorstka, sucha z nadmiaru emocji, które zdawały się napędzać jego ciało. Czuł, jak adrenalina wspina się po jego plecach, teraz odzianych w czarną koszulkę, na którą założył kamizelkę kuloodporną i powoli rozchodzi się po całym ciele. Prawa dłoń zaciskała się mocno na kolbie służbowego Smitha & Wessona. Wstrzymał oddech, uważnie nasłuchując odgłosów dobiegających z domu, pod którym się teraz znajdowali. Wiedział, że teraz nawet najmniejszy hałas może zaważyć o czyimś życiu lub śmierci.
Uniósł wzrok i napotkał spojrzenie ciemnych oczu Yoongiego. Mężczyzna stał po przeciwnej stronie drzwi i również nasłuchiwał. To od jego prawidłowego osądu zależało powodzenie zasadzki i aresztowania. Taehyung przyglądał mu się przez krótką chwilę, dostrzegł jednak, że dłonie mężczyzny uniosły się, a palce zacisnęły na kolbie rewolweru i tyle wystarczyło, by wiedział, co się zaraz stanie. Gdy starszy skinął, na znak, że mogą wychodzić, Taehyung wyprostował się i wymierzył silnego kopa prosto w drzwi domu, niemal wyłamując je z zawiasów.
Gdy tylko to zrobił, wpadł do wnętrza domu, a za nim podążyło kilku innych agentów. Nie oglądał się za siebie, ale wiedział, że Hoseok, również ubrany w kamizelkę kuloodporną idzie tuż za nim. Czuł się znacznie pewniej, wiedząc, że dwójka jego przyjaciół jest tutaj z nim. Razem stanowili świetnie zgraną drużynę i wiedział, że każdy z nich oddałby za niego życie, tak samo jak on wskoczyłby w ogień, by ich ratować.
Wystarczyło dosłownie kilka chwil, a znaleźli się w salonie, w którym dostrzegli grupę czterech mężczyzn. Wszystko działo się niesamowicie szybko, ale Taehyung zdążył przeskanować ich twarze w poszukiwaniu tego, który był ich głównym celem. Gdy ich spojrzenia się spotkały, tamten rzucił się w stronę wnętrza domu, chcąc uciec. Pozostali również zerwali się ze swoich miejsc, rzucając się do ucieczki albo by złapać coś, co mogłoby posłużyć za narzędzie do obrony bądź ataku. On jednak, nie wahając się ani chwili, ruszył biegiem w pościg za uciekającym mężczyzną.
Pokonał salon w kilku długich krokach i rzucił się wąskim korytarzem w pogoni za uciekinierem. Wpadł za nim do kuchni, wykrzykując szybko komendę, by tamten się zatrzymał, mimo że wiedział, że jego polecenie zostanie zignorowane. Dzieliło ich jednak jedynie kilka metrów, wiedział więc, że jest na tyle sprawny fizycznie, że zdoła go dogonić. Z każdym kolejnym krokiem zmniejszał dystans, który ich dzielił. Widział, jak ścigany nerwowo spogląda na niego przez ramię, starając się uciec. Gdy przebiegał obok kuchenki, prawą ręką strącił garnek, który się na niej znajdował i cisnął go niemal pod nogi Tae. Młody policjant w ostatniej chwili zdążył uskoczyć, by wrzątek go nie poparzył. Zdołał jednak przeskoczyć nad garnkiem i, nie przestając biec, ruszył dalej w ślad za przestępcą.
Po chwili razem wybiegli do ogrodu. Ścigany rzucił się w stronę płotu i, wdrapawszy się na niego, przeskoczył na posiadłość sąsiadów. Taehyung również podbiegł do ogrodzenia i, zaciskając mocno palce na metalowej siatce, przeskoczył na drugą stronę. Kontynuował taki pościg jeszcze przez krótką chwilę, z każdym krokiem zmniejszając dzielący ich dystans. W końcu dobiegli do końca kolejnej posiadłości. Ta jednak ogrodzona była nadzwyczaj wysokim płotem i mężczyzna miał trudność ze wdrapaniem się na niego. Po pierwszej próbie spadł ponownie na ziemię, dzięki czemu Taehyung mógł w końcu wycelować i wymierzyć w niego z broni.
— Ręce do góry! — polecił, oddychając ciężko i szybko odbezpieczył pistolet.
Mężczyzna, wiedząc, że już nie zdoła uciec, uniósł ręce na wysokość swojej głowy, po czym powoli przekręcił się w jego stronę. Kang Inseong. Taehyung widział go wcześniej na zdjęciach w aktach, które niemal znał na pamięć. Mężczyzna był pięć lat starszy od niego. W rzeczywistości wyglądał młodziej niż na fotografiach. Jego włosy były dłuższe, teraz mokre od potu. On również oddychał ciężko, wypuszczając urywany oddech przez rozchylone szeroko wargi. Jego oczy jednak były skupione na wymierzonej w niego lufie pistoletu.
Nie spuszczając go z celownika, Kim chwycił za kajdanki, które przyczepione były do pasa opasującego jego wąskie biodra. Już miał zrobić krok w stronę mężczyzny, by zakuć jego dłonie, gdy nagle drzwi od tarasu otworzyły się i pojawił się w nich mały chłopczyk. Maluch mógł mieć może z pięć lub sześć lat. Taehyung, wystraszony tym, że napastnik może chcieć go skrzywdzić, odwrócił wzrok od mężczyzny i przeniósł spojrzenie na chłopca. To trwało dosłownie kilka sekund, ale tyle wystarczyło, by Kang wymierzył mu silnego kopniaka, wytrącając pistolet z jego ręki.
— Kur-wa! — zaklął głośno policjant, spoglądając na rewolwer, który teraz znajdował się na ziemi jakiś metr od niego. — Wróć do środka! — polecił szybko w stronę chłopca, po czym bez namysłu, rzucił się w stronę, gdzie upadła jego broń.
Napastnik zrobił to samo, jednak przez to, że stał bliżej, to on jako pierwszy chwycił za broń. Zacisnął na niej dłoń i odwrócił się gwałtownie w jego stronę. Wymierzył lufę wprost w jego głowę i już miał zamiar nacisnąć na spust, gdy nagle tuż nad nim pojawił się duży, czarny ptak i zaatakował go. Mężczyzna wypuścił z ręki pistolet i zasłonił twarz rękoma, stając się osłonić przed ostrymi pazurami zwierzęcia, a z jego ust wyrwał się głośny skowyt. Taehyung podniósł szybko swoją broń i wsunął ją do kabury, cały czas spoglądając na odgrywającą się przed nim scenę. Nie mógł odwrócić swojego wzroku. Aż ciężko było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. To było niemal jak scena z filmu grozy. Kruk wymachiwał rozłożystymi skrzydłami, kracząc głośno i na zmianę drapał Kanga ostrymi szponami albo dziobem. Ptak był tak agresywny, że w końcu mężczyzna skulił się na trawniku, chowając za rękami. Młody policjant wyjął kajdanki i bardzo ostrożnie zbliżył się w stronę napastnika, obawiając się, by przypadkiem kruk nie zaczął atakować również jego. Ptak jednak, jakby wyczuwając, że już sytuacja została opanowana, zostawił Kanga w spokoju. Odleciał kawałek dalej i usiadł na płocie, kracząc do niego głośno.
Taehyung, wciąż patrząc na kruka, doskoczył szybko do leżącego na trawniku mężczyzny i odwrócił go na plecy. Docisnąwszy jego ciało kolanem do ziemi, wygiął jego ramiona do tyłu i zaczął skuwać nadgarstki kajdankami. Serce w jego piersi biło mocno jak nigdy przedtem, a w żyłach buzowała adrenalina. Wyrecytował formułkę odnośnie powodu zatrzymania i przysługujących praw, wciąż nie potrafiąc oderwać oczu od ptaka, który zdawał się w niego wpatrywać.
— Och, Jezu! — zawołał nagle głos za jego plecami. — Czuję się, jakbym przebiegł maraton! Dalej cię wymieść nie mogło? — zapytał Hoseok, opierając dłonie na biodrach i pochylił się lekko do przodu, by złapać oddech do kurczących się płuc.
Taehyung uniósł wzrok i spojrzał na przyjaciela. Hoseok oddychał ciężko, jego klatka piersiowa, również osłonięta przez czarną kamizelkę kuloodporną, unosiła się i opadała szybko. Jego skroń była lekko zroszona potem. Miał też lekko zmierzwione włosy. Nie był pewny, czy to przez bieg, czy przez to, że być może również i jego partner stoczył z kimś walkę. Mimo to jego wargi wygięte były w tym firmowym, szerokim uśmiechu.
— Właśnie niemal otarłem się o śmierć. Trochę wyrozumiałości, Hobi — skarcił go, szarpiąc skutego kajdankami mężczyznę do góry, by ten wstał na nogi. Gdy to zrobił, dostrzegł, że twarz Kanga teraz zdobią gdzieniegdzie czerwone zadrapania wywołane przez ostre pazury zwierzęcia.
Hoseok rozejrzał się dookoła, jakby chciał sprawdzić, jakie szkody wyrządził jego przyjaciel na posesji obcych ludzi. Jego wzrok jednak zatrzymał się na wielkim, czarnym ptaku, siedzącym na płocie naprzeciw niego.
— Co to za paskudne ptaszysko? — spytał, przyglądając mu się, zmrużonymi lekko oczami.
Taehyung ponownie przeniósł wzrok na kruka. Ptak siedział cały czas w tym samym miejscu i wyglądał, jakby on również go obserwował. Nie potrafił nawet tego wyjaśnić, jednak znowu miał wrażenie, że to ten sam ptak, którego tydzień temu widział na cmentarzu, gdy składał wizytę na grobie rodziców. Dodatkowo nie potrafił otrząsnąć się z tego, co wydarzyło się chwilę temu. Gdyby nie fakt, że ten kruk dosłownie zaatakował napastnika, najprawdopodobniej leżałby teraz na tym wypielęgnowanym trawniku w kałuży krwi. Na samą myśl przełknął z trudem. Chyba jeszcze nigdy podczas swojej służby nie otarł się tak blisko o śmierć. Wiedział, że popełnił błąd, pozwalając, by to dziecko go rozproszyło. Ale gdy zobaczył tego chłopca, sparaliżowało go. Nie mógł pozwolić, by cokolwiek mu się stało. Ta chwila nieuwagi jednak mogła kosztować go życie. Wiedział, że to, że wciąż jest w jednym kawału, zawdzięcza jedynie jednemu — temu dziwnemu krukowi. Nie odrywając od niego oczu, rozchylił więc wargi i pozwolił, by z jego ust stoczyło się to dziwne wyznanie:
— To ptaszysko, właśnie uratowało mi życie...
***
Yoongi przeczesał palcami swoje ciemne włosy i przesunął spojrzeniem po wszystkich agentach zebranych na sali. Większość z nich była uśmiechnięta, ale nawet jeśli czyjejś twarzy nie zdobił wielki uśmiech i tak był pewny, że czują się dokładnie tak samo jak on. Widać było, że są zmęczeni, ale równie szczęśliwi. Był z nich niesamowicie dumny i zadowolony z tego, jak przebiegła cała akcja. Długo pracowali na ten sukces. Jednak gdy jego wzrok uchwycił Taehyunga, kąciki jego warg opadły mimowolnie, a brwi ściągnęły się razem.
Młody agent wciąż miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawem, na którą założył kamizelkę kuloodporną. Od powrotu do jednostki, nie zdążył się nawet przebrać, być może dlatego, że wszystko działo się bardzo szybko, a on, zaraz po dotarciu do biura, ściągnął wszystkich do sali odpraw, by chociaż przez chwilę móc z nimi porozmawiać. Chciał podsumować wynik dzisiejszej akcji, ale przede wszystkim chciał im powiedzieć, jak świetnie się spisali.
Zawsze to robił, gdy jego agenci odnosili sukcesy. Cenił sobie szczerość, więc nigdy nie szczędził im pochwał, gdy uważał, że na to zasługują, ale również nie krępował się, by powiedzieć im, że schrzanili. Wiedział, że świadomość popełnionych błędów, jest pierwszym krokiem do tego, by je naprawić, a w ich zawodzie, czasem nawet najmniejszy błąd mógł doprowadzić do tego, że któryś z nich zginie, a on nie miał zamiaru żegnać się z żadnym z nich. Wolał więc mówić otwarcie o tym, co zrobiono źle, by następnym razem nie doszło do podobnej sytuacji. Dzisiaj jednak wszystko poszło zgodnie z planem. Nie rozumiał więc, skąd u jego przyjaciela taka posępna mina.
Taehyung opierał się o ścianę, jego ramiona skrzyżowane były na piersi, a głowa lekko pochylona. Ciemna, długa grzywka układała się miękkimi falami na czole młodego agenta, zasłaniając jego oczy, ale mimo to wiedział, że jego spojrzenie jest nieobecne, jakby chłopak był tutaj ciałem, ale myślami gdzieś hen daleko. Usta ściągnięte w wąską linię. Dla lepszego kontrastu, wystarczyło, by przeniósł spojrzenie na mężczyznę stojącego obok niego i dostrzegł uśmiechniętego od ucha do ucha Hoseoka.
— Jestem z was cholernie dumny — powiedział, ponownie unosząc kąciki swoich warg. — Wykonaliście dzisiaj kawał świetnej roboty i cieszę się, że każdy z was wróci bezpiecznie do domu — dodał, zbierając dokumenty, które leżały przed nim, na krótką chwilę przenosząc na nie swój wzrok, szybko jednak spojrzał ponownie na zebranych. — To koniec na dzisiaj. Możecie się rozejść — polecił, żegnając ich delikatnym ukłonem, po czym wsunął dokumenty do teczki. — Taehyung, zostań, proszę. Chciałem zamienić z tobą jeszcze dwa słowa — to mówiąc, nawet na niego nie spojrzał.
Przez chwilę stał w tym samym miejscu, odprowadzając wzrokiem wychodzących z sali agentów. Gdy Hoseok go mijał, zatrzymał się przed nim i poklepał go po plecach.
— Świetna robota, szefie — pochwalił go, wyginając miękkie wargi w swoim firmowym uśmiechu. Jego ciemne oczy błyszczały żywo.
— Bez was nic bym nie zdziałał — odpowiedział Yoongi, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. — Poczekaj chwilę, zamienię słówko na osobności z Tae i może jakoś się umówimy na wieczór, hm? — zaproponował.
— Jasne, pójdę się przebrać i zaraz wracam — odparł Jung, po czym znowu go poklepał po plecach i ruszył w stronę wyjścia.
Min odprowadził go wzrokiem i odczekał jeszcze chwilę, aż wszyscy zebrani na sali wyjdą, zostawiając go samego z wezwanym agentem. Dopiero gdy ostatni z policjantów opuścił salę, zamknął za nim drzwi i odwrócił się w stronę Taehyunga. Chłopak wciąż stał w tym samym miejscu, jednak gdy przeniósł na niego swoje spojrzenie, napotkał jego wzrok. Zmierzył go uważnie od stóp do głów, jakby szukał wyjaśnienia tej dziwnej aury, która zdawała się go otaczać. Wiedział, że ostatnie dni były dla niego wyjątkowo ciężkie. Minął niecały tydzień od rocznicy śmierci jego rodziców. Znał jego historię i wiedział, jak trudny to dla niego czas, ale przed akcją wydawał się być podekscytowany, skupiony. Teraz było w nim coś nowego i nie potrafił tego rozszyfrować.
— Wydajesz się jakiś dziwny — odezwał się w końcu, przerywając ciszę. Miał nadzieję, że te słowa, zachęcą przyjaciela do zwierzeń, ale Kim wciąż milczał. — Wszystko w porządku? — zapytał więc, zrobiwszy kilka kroków w jego stronę.
— T-tak — odpowiedział, chociaż wiedział, że jego słowa wcale nie brzmią przekonująco.
— Tae, przecież widzę, że coś jest nie tak — odparł Min, zatrzymując się na dwa kroki przed nim i ponownie zmierzył go uważnie swoim wzrokiem.
Gdy wyruszali na akcję, Taehyung wydawał się inny. Był bardzo skupiony. Na jego twarzy było widać determinację, ale teraz było w nim coś innego. Wyglądał, jakby go coś martwiło. Wszystko jednak potoczyło się zgodnie z planem, nie wiedział więc, co mogło wywołać taką reakcję.
— Czy coś się wydarzyło podczas akcji, o czym nie wiem? — zapytał więc. — Jesteś dziwnie nieobecny, odkąd wróciliśmy. Złapaliśmy Kanga... — kontynuował, wciąż nie odrywając od niego swojego badawczego spojrzenia. — Ty go dorwałeś — dodał, podkreślając, że w ogromnym stopniu to właśnie dzięki jego ciężkiej pracy i zaangażowaniu udało się go aresztować. — Nie powinieneś się teraz cieszyć? — zapytał, ściągając razem swoje ciemne brwi.
— Ja... — zaczął Kim, jednak ponownie zamilkł.
— Co się tam wydarzyło, Tae? — dopytywał Min, nie dając za wygraną.
Wiedział, że Taehyung nie lubił zbytnio zwierzeń. Był raczej zamknięty w sobie. Być może dlatego, że nie chciał, by ktoś myślał, że jest słaby. To zapewne dlatego prosił, by utajnić jego akta, by nikt nie powiązał go z historią śmierci jego rodziców. Nie chciał tych dziwnych spojrzeń, niezręcznych pogaduszek, ckliwych kondolencji, litości.
Młody policjant milczał przez długą chwilę. Nie patrzył na niego, wyglądał jednak, jakby myślał nad czymś bardzo intensywnie. W końcu odepchnął się od ściany, o którą dotąd się opierał i przesunął palcami po ciemnych lokach. Zwilżył językiem dolną wargę i w końcu uniósł wzrok.
— Kiedy ścigałem Kanga, wbiegł na czyjąś posesję. Okazało się jednak, że na końcu jest bardzo wysoki płot i nie zdołał się na niego wdrapać. Wymierzyłem w niego i już miałem go aresztować, gdy nagle z domu wyszedł chłopczyk... — wyznał, czując dziwną ulgę, że w końcu wyrzucił to z siebie. — Mógł mieć może z pięć lub sześć lat... To wyprowadziło mnie z równowagi. Wystraszyłem się, że on może chcieć go skrzywdzić i krzyknąłem do malucha, żeby wszedł do środka. Ale...
Taehyung urwał i znowu milczał przez dłuższy moment, przenosząc wzrok na własne dłonie. Nawet na samo wspomnienie czuł, że jego puls przyspiesza, a żołądek skręca się boleśnie.
— Popełniłem błąd — wyznał nagle, ponownie odszukując spojrzenie szefa.
Yoongi ściągnął razem swoje brwi i rozchylił delikatnie wargi, by zapytać, co chłopak ma na myśli, zanim jednak zdążył to zrobić, Taehyung go ubiegł.
— Kiedy ten chłopiec wyszedł, odruchowo przeniosłem na niego swój wzrok — wyjaśnił. — To trwało dosłownie kilka sekund, ale tyle wystarczyło... Kang wykopał broń z mojej dłoni — przyznał. — Zrobiłem podstawowy błąd żółtodzioba, Yoongi. Nigdy nie trać wroga z pola widzenia — wyrecytował.
— Tae, każdy popełnia błędy... — odparł Min, łagodnym głosem. — Najważniejsze, że udało ci się zapanować nad sytuacją. Nikomu nic się nie stało. Aresztowałeś go — dodał, jakby chciał podtrzymać go na duchu.
— Ja nie jestem „każdym", Yoongi — zaprotestował, sunąc z frustracją długimi palcami po ciemnych lokach. — Ja nie popełniam błędów.
— Tae, nie zadręczaj się. Ważne, że chłopczyk jest cały i tobie nic się nie stało.
— To nie wszystko... — kontynuował Kim.
Zwilżył wargę, czując, że nagle strasznie zaschło mu w ustach. Jego puls mimowolnie przyspieszył. Czuł się niemal tak, jakby znowu spoglądał w lufę własnego pistoletu wymierzonego w jego stronę.
— Obydwaj rzuciliśmy się w stronę rewolweru, ale Kang był bliżej. Wymierzył we mnie...
Słysząc jego słowa, Yoongi przestąpił z nogi na nogę, jakby to, co usłyszał, sprawiło, że nagle poczuł się zdenerwowany. Taehyung był niemal pewny, że na krótką chwilę, zawartość żołądka podeszła mu do gardła. Mężczyzna rozchylił wargi, by zapytać o to, co się wydarzyło, ale z jakiegoś powodu ponownie je zamknął.
— Kruk — powiedział nagle Kim, a Yoongi przeniósł na niego zaskoczone spojrzenie, najwyraźniej nie rozumiejąc, co młodszy ma na myśli. — Kiedy Kang do mnie mierzył, zaatakował go ptak. Być może wciąż żyję, bo ocalił mnie ptak. Cholerny kruk...
— Cóż... Może powinniśmy go przyjąć do naszej jednostki — zażartował Min.
— To w ogóle nie powinno się wydarzyć, Yoongi. Ale kiedy zobaczyłem tego chłopca... Nie potrafiłem zachować obojętności i... Nawaliłem. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo nawaliłem...
Yoongi uśmiechnął się delikatnie, po czym zrobił krok do przodu i wyciągnął dłonie, by położyć je na ramionach przyjaciela.
— Tae, spójrz na mnie — polecił, a młodszy uniósł swój wzrok. — To, co się stało, nie znaczy, że nawaliłeś. To znaczy, że jesteś dobrym człowiekiem. Kimś, komu zależy na tym, by chronić innych. To dlatego przejął cię los tego chłopca.
— Bałem się — wyznał. — Bałem się, że on może mnie zabić, a ja... Ja jeszcze nawet nie zacząłem żyć...
— To normalne. Każdy na twoim miejscu by się bał. Ja też się boję, ilekroć jestem w podobnej sytuacji.
— Mam niemal dwadzieścia osiem lat, a oprócz tej pracy, nie mam niczego. Siedzę po godzinach, przeglądając akta, strzelam na strzelnicy albo pływam do późna na basenie, bo to jest lepsze, niż wracanie do pustego mieszkania — kontynuował. — Gdyby Kang mnie zabił, nawet nikt nie przyszedłby na mój pogrzeb. Nikt by po mnie nie płakał. Nie mam rodziny. Rodzice zostali zabici dwadzieścia lat temu. Ciotka, która mnie wychowywała, zmarła ponad dwa lata temu. Od ponad roku jestem całkowicie sam, bo przeżywam rozpad pięcioletniego związku, a tak naprawdę nawet już nie wiem, czy to, co łączyło mnie i Soohyuna, w ogóle kiedykolwiek było prawdziwe. Nie chodzę na randki, nie poznaję nowych ludzi, nie licząc oczywiście przestępców, których ścigamy. Jezu, ja nawet nie pamiętam, kiedy w ogóle ostatni raz uprawiałem seks.
— Tae, my jesteśmy twoją rodziną. Ja i... — Min urwał, po czym skinął w kierunku drzwi. — I ten głupek, który właśnie na nas czeka — dodał, śmiejąc się.
Taehyung uniósł wzrok i spojrzał w stronę drzwi. Gdy jednak dostrzegł, że Hoseok zagląda do nich przez rozchylone żaluzje, niemal opierając nos na szybie, również się roześmiał. Yoongi skinął na Junga, gestykulując dłonią, by ten wszedł do środka, a ten bez wahania nadusił na klamkę i pchnął drzwi. Gdy wsunął głowę, Taehyung dostrzegł jego promienny uśmiech. Napotkawszy jego wzrok, starszy klasnął w dłonie i otworzył drzwi mocniej, by w końcu wejść do biura.
— No to co? Wybierzemy się na jakiegoś drinka? — zapytał, zbliżając się w ich stronę.
Taehyung rozchylił wargi i pokręcił głową.
— Nieee. Błagam — jęknął. — Minął tydzień od naszego ostatniego wyjścia, a ja wciąż czuję smak tequili na języku.
— Nie musimy iść do klubu. Możemy zawsze pójść do tego baru, który prowadzi twój przyjaciel. Ten... jak on się nazywa... — zaproponował Yoongi.
— Seokjin — odpowiedział Kim.
— Och, to ten przystojny z dołeczkami, który wygląda, jakby miał ochotę ci przywalić? — zapytał Hoseok z wyraźnym entuzjazmem, opierając się na biurku i wpatrując wprost w Taehyunga z tym swoim szerokim uśmiechem.
— Nie. Ten to Namjoon.
— Uuu, nawet jego imię jest seksowne — ocenił Jung.
— To mąż Seokjina — odparł Taehyung, wywracając oczami. — A ty jesteś hetero.
— Ej, dla niego mógłbym na chwilę zmienić orientację — wyznał starszy, unosząc dłonie w obronnym geście.
— A tydzień temu to ja byłem twoim numerem jeden — prychnął Kim.
Yoongi ponownie zbliżył się w jego stronę i zatrzymał się jedynie na krok od niego.
— Nie daj się prosić — powiedział, uśmiechając się łagodnie. — Myślę, że wieczór wśród przyjaciół dobrze ci zrobi. Nie jesteś sam, Tae. Masz rodzinę. Masz mnie, Hobiego i tę dwójkę, która z pewnością ucieszy się, że znowu cię widzą.
— Okay — zgodził się w końcu młodszy.
Być może Yoongi miał rację. Tak naprawdę wcale nie miał ochoty zostawać dzisiaj sam. Nie chciał znowu wracać do pustego domu, tym bardziej, teraz gdy jego głowa wciąż była wypełniona wspomnieniami z dzisiejszego dnia.
— Ale na pewno, zanim gdziekolwiek z wami pójdę, muszę wrócić do domu i trochę się ogarnąć — dodał po chwili.
Jego dłonie uniosły się i zaczął odpinać kamizelkę kuloodporną, którą wciąż miał na sobie. Po powrocie do jednostki był tak rozkojarzony, że zanim zdążył cokolwiek zrobić, Yoongi wezwał wszystkich agentów do siebie. Poszedł więc tak, jak stał. Wciąż miał na sobie ciężkie, czarne buty i czarne bojówki na nogach. Jego wąską talię opasał pas z przymocowaną po prawej stronie kaburą i kajdankami.
— Och, tak. Spokojnie — rzucił szybko Hoseok, machając ręką. — Jedź i zrób się na bóstwo. Może w końcu wyrwiesz jakiegoś fajnego faceta.
— A ty znowu swoje — prychnął Taehyung, składając w dłoniach kamizelkę, z której przed chwilą zdołał się wyswobodzić.
Zerknął szybko na wyświetlacz zegarka, który zdobił jego lewy nadgarstek i szybko przeanalizował, ile czasu mu potrzeba, by dotrzeć do domu, wziąć prysznic, ubrać się w coś odpowiedniego i dojechać do baru jego przyjaciół.
— Myślę, że będę na miejscu jakoś około dziesiątej — rzucił w końcu. — Pamiętacie adres?
— Jasne — odparł Yoongi.
Taehyung skinął więc, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali. Gdy zmierzał ku wyjściu, wciąż czuł na sobie wzrok przyjaciół. Nie odwrócił się jednak. Ruszył szybko do szatni. Zostawił tam część swoich rzeczy, po czym zabrał komórkę i kluczyki do auta i nie fatygując się nawet, by się przebrać, ruszył w stronę wyjścia z jednostki.
Gdy znalazł się na zewnątrz, szybko odszukał swoje prywatne auto i podbiegł w jego stronę. Bez zastanowienia wskoczył na fotel kierowcy i, zapiąwszy pasy, ruszył w stronę swojego mieszkania. Na szczęście dojazd nie zajął mu wiele czasu. Zaparkował na swoim stałym miejscu i skierował się w stronę niewysokiego budynku. Gdy tylko przekroczył próg mieszkania, zdjął pośpiesznie ciężkie buty, po czym wszedł głębiej i, kierując się w stronę ubikacji, ściągnął swoją koszulkę przez głowę, targając przy tym długą grzywkę, która po chwili opadła z powrotem miękko na jego oczy. Cisnął koszulkę na ziemię i, nie zatrzymując się, pozwolił, by jego dłonie odnalazły drogę do czarnego paska, rozpinając go pospiesznie. Dotarłszy w końcu do łazienki, skopał czarne spodnie, krępujące jego kostki, zsunął bokserki i skarpetki, by w końcu wejść do kabiny prysznicowej. Zamknął drzwi, odkręcił kurek i, wsunąwszy się pod strumień ciepłej wody, oparł dłonie na zimnych kafelkach. Zamknął oczy i przez długi czas po prostu tak stał, jakby miał nadzieję, że wraz ze spływającą po jego ciele wodą, zmyje z siebie wspomnienia dzisiejszego dnia.
Nie wiedział nawet, jak długo tak stał, po prostu pozwalając, by ciepły strumień spływał po jego ciemnych włosach i szerokich plecach, obmywając sfatygowane po wysiłku fizycznym ciało. W końcu odepchnął się od kafelków i zrobił krok w tył. Uniósł głowę, zwracając twarz w stronę deszczownicy i, odchyliwszy głowę, odgarnął włosy do tyłu. Przez dosyć wysoką temperaturę wody, cała kabina zaparowała. W końcu nalał sporą ilość żelu pod prysznic na dłoń, wypełniając kabinę zapachem zielonej herbaty oraz cytrusów i zaczął niespiesznie rozprowadzać preparat po swoim ciele, sunąc po mokrej skórze silnymi dłońmi. Gdy skończył się myć, zakręcił wodę i wyszedł z kabiny, uważnie stawiając stopy na kafelkach, by przypadkiem się nie poślizgnąć i oplótł niebieski ręcznik wokół swoich wąskich bioder. Zerknął w stronę lusterka, by spojrzeć na swoje odbicie. Nie przyglądał się jednak długo, przeczesał jedynie palcami swoje ciemne włosy, odgarniając nieco przydługie kosmyki do tyłu i wyszedł z łazienki.
Wszedł do sypialni i skierował się w stronę szafki, gdzie trzymał bieliznę. Gdy się do niej zbliżył, uchwycił kątem oka ramkę, która stała w tym samym miejscu już niemal od roku. Odruchowo wyciągnął dłoń i wziął ją w swoje palce, by przyjrzeć się fotografii. Znał ją na pamięć. To on zrobił to zdjęcie podczas jednej z randek z Soohyunem mniej więcej po jakimś roku odkąd zaczęli się spotykać. Jego włosy były wtedy lekko rozjaśnione, krótsze niż teraz. On szczerzył się do aparatu, a Soohyun dociskał swoje usta do jego śniadego policzka.
Nie wiedział, dlaczego wciąż trzymał to zdjęcie.
Kiedy dowiedział się o niewierności partnera, wiedział, że to koniec. Nie było nic, co Soohyun mógłby zrobić lub powiedzieć, by przekonać go, by został. Nie potrafiłby mu już zaufać. Gdy się tu wprowadził, unikał wszystkiego, co mogłoby mu przypominać o jego ex. Z czasem jednak gdy jego początkowa złość i rozczarowanie nieco zelżały, ustawił tutaj to zdjęcie. Chyba nie czuł się gotowy, by całkowicie wymazać go ze swojego życia i ze swojej pamięci. Ciężko było zamknąć ten rozdział.
Teraz jednak gdy patrzył na tę fotografię, nie czuł niemal nic. Wydawało mu się, że to wszystko, co się między nimi działo, wydarzyło się w innym życiu. Gdy Kang mierzył do niego z broni, wszystkie najważniejsze dla niego osoby pojawiły się w jego głowie, ale Soohyun nie był jedną z nich. Nie pomyślał o nim nawet przez ułamek sekundy.
— Chyba najwyższy czas zamknąć ten rozdział i się z tobą pożegnać, hm? — zapytał, wpatrując się w twarz Soohyuna, jakby ten mógł mu odpowiedzieć.
Po chwili jednak wciąż z ramką w dłoni ruszył w stronę drzwi sypialni. Zatrzymał się tuż przy nich. Jeszcze raz spojrzał na fotografię, po czym unosząc kąciki warg w delikatnym uśmiechu, cisnął ramkę wprost do kosza na śmieci.
— Najwyższy czas, by znowu zacząć żyć...
***
Ayashee:
Drugi rozdział „The Crow" za nami.
Powoli poznajemy naszych bohaterów. Jestem ciekawa, kto jest waszym ulubieńcem.
Jak wam się podoba agent Kim? Czy w końcu zdecyduje się zapomnieć o swoim ex? A może ktoś mu w tym pomoże?
Czy Jeongguk faktycznie jest tak zdolny, jak mu się wydaje i Seokjin pozwoli mu grać w swoim barze?
W kolejnym rozdziale w końcu nasz zdolny agent pozna niepokornego muzyka, więc szykuje się wiele emocji!
PS. Przy okazji mam małe ogłoszenie.
Kolejny rozdział planuję na poniedziałek 14.11, jednak wyjeżdżam za granicę i będę mieć raczej mocno ograniczony dostęp do internetu. Postaram się mimo wszystko wrzucić rozdział, jednak przez sporą różnicę czasu pojawi się zapewne o wcześniejszej godzinie.
Jeśli nie będę w stanie go udostępnić, rozdział ukaże się już po moim powrocie, tj. 21.11.
xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top