18. LIFE IS A CIRCUS

— On jest... — zaczął brunet, ale po chwili zawiesił głos.

Milczał, zastanawiając się, jakim słowem powinien go określić.

Wyjątkowy?

Czy można nazwać „wyjątkowym" kogoś, kto łamie prawo? Kogoś, kto robi coś, co jest sprzeczne ze wszystkimi twoimi dotychczasowymi poglądami?

— Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego... — wyznał w końcu. — Jest nietuzinkowy. Wydaje mi się, że zaczynam go trochę rozumieć, ale tak cholernie ciężko go rozgryźć. Jest jak kostka Rubika. Na razie poruszam ściankami, starając się to ułożyć w logiczną całość, ale jedynie kręcę się dookoła i niewiele z tego wychodzi... — kontynuował, wpatrując się wprost przed siebie nieco nieobecnym wzrokiem. — On jest bystry — dodał po chwili, po czym pozwolił, by z jego ust wyrwało się ciche prychnięcie. — Przerażająco bystry. Chyba nigdy wcześniej nie musiałem się zmierzyć z takim wyzwaniem... — zamilkł i przeniósł spojrzenie na imiona rodziców wyryte w zimnej mogile. — Ale ja lubię wyzwania... — odezwał się znowu, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. — Myślę, że on może być jakimś byłym wojskowym. Jest niezwykle silny i sprawny fizycznie, a do tego jest jak precyzyjna maszyna do zabijania. Nie zostawia śladów, nie popełnia błędów. Na ostatnim nagraniu...

Taehyung urwał i pogrążył się w zamyśleniu. Przywołał w głowie nagranie, którego słuchał już tak wiele razy, że znał je na pamięć. Mógłby wyrecytować każde słowo, pamiętał każdy oddech, który zarejestrowała taśma. Dokładnie pamiętał tembr i każde wibrato, które odbijało się od jego bębenków, przemykając wzdłuż kręgosłupa. Ale pewne słowa szczególnie utkwiły w jego głowie.

„Wiesz... Mam pewien dar..."

O jakim darze mówił morderca? Czy chodziło mu o jakiś rodzaj wymyślnych tortur, które potrafiły złamać nawet najtwardszych skazańców, nie pozostawiając na ich ciałach żadnego śladu?

Gdy to powiedział, na nagraniu słychać było jęki Byunga. Mężczyzna brzmiał, jakby cierpiał, ale żadne analizy nie wykazały, by przed śmiercią był torturowany. Przynajmniej nie fizycznie... Ale co takiego mogłoby wywołać taką reakcję?

Nieznajomy zmusił go do wyznania prawdy. Złamał go. A on nie miał pojęcia, jak tego dokonał. To nie dawało mu spokoju i wiedział, że go nie zazna, dopóki nie odkryje prawdy.

Czuł się jak czytelnik dobrego kryminału — był cholernie zafascynowany. Zafascynowany do tego stopnia, że nie potrafił się oderwać od tej lektury. To właśnie dla takich postaci czytało się książki. Nikt nie lubił mdłych, nijakich charakterów. To postacie posiadające mocne osobowości i przekonujące powody, dla których robią te wszystkie rzeczy, przyciągały czytelników. Czytelnicy kryminałów lubili mrocznych bohaterów i chcieli zrozumieć, dlaczego tacy są. Co takiego wydarzyło się w ich życiu, że postanowili wziąć sprawiedliwość we własne ręce?

Ten morderca był jedną, wielką tajemnicą. A on uwielbiał rozwiązywać zagadki. Wciąż nie wiedzieli o nim praktycznie nic. Taehyung był przekonany, że ten mężczyzna skrywa w sobie jakiś sekret. Był intrygujący, z mroczną przeszłością, kryjący w sobie coś więcej niż cień niebezpieczeństwa. I był nim cholernie zaintrygowany.

Nie wiedział, kim jest ten nieznajomy, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, był pewny, że nie jest zły w czystym znaczeniu tego słowa. Przypominał mu tych mrocznych bohaterów-złoczyńców z komiksów, które uwielbiał czytać jako dziecko. Balansował na granicy tego co dobre, a co złe. Nie szukał poklasku i światła reflektorów, nie potrzebował uznania za swoje czyny, ale nie działał też zgodnie z prawem. Żył ponad nim i robił to z niebywałą swobodą, jakby nie obawiał się kary, która może go dosięgnąć, gdy zostanie złapany. Był mścicielem, który żył według własnych zasad, miał swój własny kodeks moralny i etyczny. Nie czekał, aż sprawiedliwość w końcu dosięgnie przestępców.

To on był sędzią, ławnikiem i katem.

— Sam nie wiem — powiedział po chwili. — Może ugryzł go jakiś radioaktywny pająk i naprawdę ma jakiś dar... — dodał, wzruszając ramionami. — A może jest tylko szaleńcem, który uciekł ze szpitala psychiatrycznego.

Wciągnął do płuc haust powietrza i przesunął dłonią po ciemnych włosach, przeczesując loki palcami. Te nieposłusznie opadły na jego czoło, przysłaniając lewe oko.

— Ale dość o pracy... Ty, mamo, pewnie chciałabyś wiedzieć, jak ma się moje życie uczuciowe, hm? — zagadnął, przenosząc wzrok na imię swojej rodzicielki wyryte w marmurze. Zaśmiał się delikatnie mimowolnie i pokręcił głową. — On też jest wyjątkowy — przyznał. — Tak, poznałem kogoś... Chociaż to pewnie nie do końca to, na co liczyłaś... On nie jest moim chłopakiem i pewnie nigdy nie będzie. To, co nas łączy... No cóż... — zamilkł, wracając myślami do mieszkania na poddaszu w dzielnicy Itaewon.

Na wspomnienie silnych, szerokich ramion muzyka i jego czarnych, nieprzeniknionych oczu, poczuł przyjemny skurcz w dole brzucha. Nigdy wcześniej jego ciało nie reagowało w taki sposób. Oczywiście, że podobali mu się różni mężczyźni. Nie był z kamienia i miał też swoje potrzeby, ale to, co czuł, będąc z nim, to było coś zupełnie innego. Nie mógł pojąć, dlaczego jego ciało reagowało na Jeongguka, jakby był powietrzem, którym musiał wypełnić płuca. Czy to dlatego, że muzyk był tak cholernie przystojny i seksowny zarazem? A może dlatego, że był zabawny i intrygujący?

— Po prostu spędzamy razem czas... — powiedział jednak, chociaż te słowa miały dziwnie gorzki smak, jak kłamstwa, które się mówi znajomy, gdy nie jest się gotowym wyznać prawdy na głos. — Ale... Tak jest lepiej... — dodał szybko, czując, że powinien się jakoś wytłumaczyć. Wiedział, że jego rodzice nie zaczną zadawać niewygodnych pytań, ale miał poczucie, że dobrze wiedzą, że nie mówi całej prawdy. — Po tym co zrobił Soohyun, nie mam ochoty z nikim się wiązać. Wiecie, że dosyć mocno to przeżyłem.

Taehyung wrócił myślami do swojego byłego partnera. Gdy dowiedział się o jego zdradzie, zdawało mu się, że całe jego życie w jednej chwili legło w gruzach. Wydawało mu się, że ich związek jest solidny, że może mu ufać. Być może uczucia do byłego partnera przyćmiły jego prawidłowy osąd. Zwykle był dobrym obserwatorem, więc jakim sposobem przeoczył jego niewierność? Być może po prostu nie chciał tego widzieć? Gdy przyłapał partnera na gorącym uczynku, wiedział, że to koniec. I mimo że wyleczenie się z uczucia zdawało się trwać całe wieki, nie mógłby do niego wrócić. Od rozstania nie widział go i nie wiedział, jakby się czuł, gdyby go znowu zobaczył. Czy jego serce znowu zaczęłoby bić mocniej na jego widok? Czy czułby złość i miałby ochotę go zranić, tak, jak on zranił jego? A może byłby zazdrosny o jego nowego partnera?

Po rozstaniu długo o nim myślał. Spędził wiele bezsennych nocy, rozmyślając o tym, co teraz robi jego były partner. Czy leży w łóżku ze swoim kochankiem? A może jest z nim, a wciąż myśli o nim... Czy żałuje, że pozwolił mu odejść? Czy gdyby znowu się spotkali, chciałby do niego wrócić?

Te myśli nie dawały mu spokoju. Odkąd poznał Jeongguka, myślał o nim coraz rzadziej i naprawdę mu się to podobało. Młody muzyk całkiem nieźle sobie radził z zajmowaniem jego myśli i musiał przyznać, że to, w jaki sposób to robił, było cholernie przyjemne.

— Myślę, że Jeongguk by ci się spodobał — kontynuował, powtórnie zwracając się do matki. — Jest muzykiem. Gitarzystą. Ma talent do grania i niesamowicie piękny głos. Och, i tak... Jest przystojny — przyznał. — Cholernie przystojny...

Zaśmiał się cicho, po czym przygryzł dolną wargę, starając się powstrzymać uśmiech, cisnący się na jego pięknie wykrojone usta, ale nie bardzo mu to wychodziło. Znowu czuł ten charakterystyczny ucisk w dole brzucha, który czuł za każdym razem, gdy w jego głowie pojawiał się obraz przystojnego muzyka o kruczoczarnych włosach i równie ciemnych oczach. Widział go wczoraj, a znowu miał ochotę go zobaczyć.

Nie był pewien, czy powinien się tak czuć, więc to wyznanie zachował dla siebie.

Oczyścił gardło i przeniósł wzrok na bukiet białych róż, które wciąż ściskał w dłoniach.

— Znowu się zasiedziałem — powiedział, układając wargi w delikatny uśmiech i dźwignął się z kolan, prostując swoją szczupłą sylwetkę. Podmuch wiatru zmierzwił jego włosy, przeczesując je niewidzialnym palcami, a kilka nieposłusznych kosmyków opadło miękko na jego czoło. — Muszę jechać do biura — to mówiąc, wyciągnął dłoń i przesunął opuszkami palców po wyrytych w marmurze imionach. — Cholernie za wami tęsknię — szepnął. — Tak bardzo chciałbym, żebyście tu byli... Szczególnie w piątek...

Taehyung rozchylił wargi, wypuszczając z płuc drżący oddech. Czuł w piersi znajome ukłucie. Czuł je za każdym razem, gdy myślał o swoich rodzicach. Oddałby wszystko, by byli tutaj z nim. A wiedział, że w taki dzień będzie odczuwać ich nieobecność mocniej niż zwykle.

Nie chciał być znowu sam.

A może raczej...

Nie chciał znowu czuć się samotny...

— Wiem, że mam dobrych przyjaciół — powiedział szybko, jakby chciał uspokoić rodziców, by nie martwili się o niego. — Hoseok jest świrem, ale wiem, że oddałby za mnie życie. Yoongi również... Zastanawiam się tylko, czy... — urwał. Przesunął językiem po dolnej wardze, zwilżając miękką skórę i pozostawiając na niej błyszczącą warstwę śliny. — Nieważne — wycofał się jednak.

Przeniósł wzrok na bukiet białych róż, który przyniósł tu ze sobą. Wyginając kąciki ust w delikatny łuk, wsunął kwiaty do niewielkiego wazonu. Rozłożył je i zrobił krok w tył, by się upewnić, że dobrze wyglądają, po czym ukłonił się i po raz ostatni przesunął opuszkami palców po wyrytych w marmurze literach, patrząc na nie z tęsknotą i miłością.

— Tęsknię za wami — szepnął i szybko cofnął dłoń, jakby przy zetknięciu z zimnym marmurem, coś przeszyło niewyobrażalnym bólem jego ciało.

Wciągnął do płuc haust powietrza i odwrócił się na pięcie. Zrobił jedynie jeden krok, a coś kazało mu się zatrzymać. Odwrócił głowę i spojrzał ponad swoim ramieniem w kierunku bukietu białych róż. Pchnięty jakimś dziwnym impulsem, wyciągnął dłoń i chwycił w smukłe palce jeden z kwiatów, by po chwili wyjąć go z wazonu. Uniósł go i przez chwilę obracał w palcach, przyglądając mu się uważnie, by w końcu unieść wzrok i spojrzeć w głąb jednej z alejek. Jego wargi ułożyły się w miękki uśmiech.

**

Jeongguk naciągnął mocniej kaptur na głowę i, nawet nie rozglądając się, przebiegł przez ulicę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł lekkie zdenerwowanie, jakby miał zamiar zrobić coś nieprzyzwoitego, mimo że nie miał nic takiego w planach. Nie unosząc głowy, pokonał ostatnie metry dzielące go od lekko pordzewiałej, ozdobnej bramy, by w końcu przekroczyć próg. Dopiero gdy jego długie nogi obute w ciężkie, czarne glany wykonały kilka kroków na popękanym chodniku, uniósł wzrok i rozejrzał się ostrożnie dookoła. Nie wiedział, co spodziewał się tu zastać, ale gdy dostrzegł, że jest praktycznie sam, odetchnął z ulgą. Nie był tutaj od tamtego wieczora, kiedy ocknął się nagi, leżąc na twardej mogile. Jego ciało drżało z zimna, brudne od błota i wyziębione od siąpiącego deszczu.

Na to wspomnienie, po jego silnych plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz. Skulił delikatnie ramiona i naciągnął mankiety czarnej bluzy na dłonie, wsuwając palce do kieszeni równie czarnych jeansów. Miał na sobie bluzę i czarną, skórzaną kurtkę. Tę samą, którą ukradł jednemu z nieznajomych mężczyzn, których napotkał na swojej drodze po swoim — jak on to lubił nazywać — odrodzeniu.

Być może nie był to najmądrzejszy pomysł, by znowu się tu pojawiać, tym bardziej mając na sobie kradzioną kurtkę. Szczególnie zważywszy na to, że ci mężczyźni, których napadł i okradł tamtej nocy, mieszkali w pobliżu. Nie przejmował się tym ani trochę. Być może wraz ze swoimi nowymi umiejętnościami zyskał też dodatkową odwagę, być może kierowała nim jego buntownicza natura, a być może po prostu lubił życie na krawędzi. Może to było głupie i lekkomyślne z jego strony. Nie dbał o to. Kiedy żyjesz na krawędzi, chcesz być blisko ognia, a on wręcz uwielbiał patrzeć w oczy wibrującym, pomarańczowym językom.

Jak powiedziałby każda mama, kiedy igrasz z ogniem, możesz się poparzyć...

No cóż...

Wzruszył ramionami na tę myśl, a jego usta rozciągnęły się w zadziornym uśmiechu. Uniósł dłonie i zwinnym pociągnięciem, zsunął kaptur z głowy. Uniósłszy dumnie brodę, ruszył przed siebie śmiały krokiem.

Jeśli ktoś miałby go rozpoznać — trudno.

Był gotowy.

Przemknął zwinnie wąskimi uliczkami, mijając zadbane nagrobki, by w końcu dojść do części cmentarza, na której znajdowały się starsze groby. Te nie były już tak zadbane. Część z nich ewidentnie zapomniana. Podobnie jak ten grób, do którego zbliżył się po chwili. Przykucnął i wyciągnął dłoń, by odsunąć winorośl, która porastała drzewo znajdujące się obok, obejmując swoimi pnączami popękaną mogiłę. Zanim zdążył dotknąć własnego imienia, wyrytego w zniszczonym kamieniu, dostrzegł coś dziwnego kątem oka. Szybko przeniósł wzrok w dół i dostrzegł coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał — pod zniszczonym nagrobkiem leżała biała róża.

Kwiat był świeży. Dostrzegł na jego liściach kilka kropli wody. Wyglądał, jakby ktoś dopiero co go tu położył. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła. Zdawało mu się, że jest kompletnie sam, jednakże po chwili dostrzegł jakąś staruszkę, stojącą nad jednym z grobów kilka metrów od niego.

— Przepraszam! — zawołał do niej, a gdy ta przeniosła na niego swoje spojrzenie, ukłonił się jej i zrobił dwa długie kroki w jej stronę, by nie musieć krzyczeć z tak dużej odległości. — Przepraszam, że panią niepokoję — dodał szybko. — Zauważyłem, że ktoś położył na grobie moich rodziców białą różę... Czy to pani? — zapytał z nadzieją w głosie, jednocześnie przyglądając się jej uważnie, jakby starał się w niej rozpoznać kogoś znajomego. Kobieta uśmiechnęła się do niego delikatnie i zaśmiała cicho. Jej śmiech był niebywale ciepły i serdeczny, ale też obcy. Był praktycznie w stu procentach pewny, że nigdy wcześniej jej nie widział.

— Nie, kochanie. To nie ja — odpowiedziała staruszka.

— Och — westchnął rozczarowany. Pragnął wiedzieć, dlaczego ktoś położył tutaj ten kwiat. — Dziękuję — rzucił w podziękowaniu i odwrócił się w stronę grobu rodziców. Nie zdążył zrobić nawet jednego kroku, gdy kobieta odezwała się po raz kolejny.

— Gdy przyszłam, był tutaj taki przystojny, młody mężczyzna... — zaczęła, a Jeongguk na nowo zwrócił twarz w jej stronę. — Pomógł mi uprzątnąć grób mojego męża. Powiedział, że przyszedł odwiedzić swoich rodziców... Nie zwróciłam dokładnie uwagi, gdzie potem się udał, ale... jestem prawie pewna, że w dłoni miał bukiet białych róż...

Słysząc jej słowa, Jeongguk wstrzymał oddech. Czuł, jak serce w jego piersi zaczyna bić mocniej i szybciej. Kim mógł być ten nieznajomy mężczyzna? Dlaczego położył kwiat na grobie jego rodziców? Na jego grobie?

— Był tutaj niedawno? — powtórzył, gdy uzmysłowił sobie, co powiedziała kobieta i odruchowo rozejrzał się uważnie dookoła, pragnąc dostrzec choćby w oddali sylwetkę młodego mężczyzny. Wyglądało na to, że oprócz niego i tej staruszki nie było tu nikogo innego.

— Zdaje się, że poszedł kilka może kilkanaście minut temu — potwierdziła kobieta, a Jeongguk wypuścił głośno powietrze z płuc, czując na języku gorzki smak rozczarowania.

Podziękował kobiecie i wrócił do grobu rodziców. Pochylił się i wyciągnął powoli dłoń, by podnieść kwiat. Wystarczyło, by dotknął opuszkami palców aksamitnych, białych płatków, a przed oczami ukazał mu się obraz małego chłopca o brązowych włosach, stojącego na bosaka na trawie przed niewielkim domem. Chłopiec mógł mieć z sześć, może siedem lat. Jego drobne ciało skrywała cienka piżama imitująca kostium Spidermana. Jego twarz była mokra od łez, co chwila przemykały po niej światła. Na zmianę czerwień i błękit. W pierwszej chwili nie był pewny co to. Dopiero po kilku sekundach uzmysłowił sobie, że to światła policyjnego radiowozu. A potem uderzyły w niego jego emocje. Smutek i ból tak intensywne, że odruchowo rozluźnił palce, a biała róża wysunęła się z jego dłoni, opadając na nagrobek. Zacisnął powieki i rozchylił wargi, starając się opanować drżący oddech. Nie wiedział nawet, jak wiele czasu minęło, zanim znowu był w stanie normalnie oddychać. Gdy w końcu zdołał wyrównać oddech, uniósł powieki i przeniósł spojrzenie na biały kwiat.

— Kim jesteś? — zapytał szeptem, z nadzieją, że ktoś udzieli mu odpowiedzi, ale odpowiedziała mu jedynie cisza i świszczący podmuch wiatru.

Nie wiedział, kim mógł być ten chłopiec, ale jego uczucia do złudzenia przypominały te jego, jakby były odzwierciedleniem jego własnych emocji i czuł tak cholerną potrzebę, by go odnaleźć i spojrzeć mu prosto w oczy. Jeśli kobieta mówiła prawdę, chłopak poszedł już jakiś czas temu. Bieganie dookoła w poszukiwaniu nieznajomego, nie miało więc sensu. Pchnięty dziwnym impulsem odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Przez chwilę kręcił się po wąskich dróżkach, rozglądając się po pobliskich grobach, aż w końcu dostrzegł coś kątem oka. Gdy zwrócił twarz w ową stronę, by lepiej przyjrzeć się temu, co uchwycił jego wzrok, dostrzegł, że na jednym z grobów w głębi alejki w niewielkim wazonie znajduje się bukiet białych róż. Bez zastanowienia ruszył przed siebie. Szedł dosyć szybkim, zdecydowanym krokiem. Z każdą mijającą sekundą serce w jego piersi biło coraz mocniej. Gdy dotarł do grobu, na którym umieszczono kwiaty, zatrzymał się. Jeszcze przez kilka chwil stał z opuszczoną głową. Wpatrywał się w swoje ciężkie, czarne buty, jakby obawiał się, co może zobaczyć, gdy spojrzy przed siebie. W końcu wciągnął do płuc haust powietrza i uniósł wzrok.

Nagrobek był już nieco zniszczony przez czas, ale mimo to było widać, że ktoś o niego dbał i stale go odwiedzał. Obok świeżego bukietu białych róż znajdował się znicz. Knot wciąż się palił, a pomarańczowo żółty płomień tańczył na wietrze. Czuł w powietrzu zapach siarki i stopionego wosku. Potrzebował chwili, by zebrać w sobie odwagę i przenieść wzrok wyżej i przenieść spojrzenie na piękne litery wyryte w marmurze: Kim Taehwan i Kim Hoyeon.

Od razu dostrzegł, że obydwoje zginęli w tym samym dniu. W pierwszej chwili pomyślał, że być może był to jakiś nieszczęśliwy wypadek, jego uwagę zwróciła data śmierci tych ludzi — zginęli dwadzieścia lat temu, dokładnie w tym samym roku co jego rodzina, a w dodatku jedynie dwa dni po śmierci jego rodziców... Ponownie przeniósł wzrok na imiona ofiar.

— Kim Taehwan... — szepnął.

Nie wiedział dlaczego, ale imię i nazwisko tego mężczyzny wydawały mu się dziwnie znajome. Opuścił powieki i rozchylił wargi, wypuszczając z płuc powietrze, które dotąd wstrzymywał.

— Kim Taehwan... — powtórzył, przeszukując zakamarki pamięci w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które mogłyby go naprowadzić na jakiś trop.

Był przekonany, że już wcześniej słyszał to imię, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie. Już niemal stracił nadzieję, że zdoła sobie przypomnieć, gdy nagle pod powiekami dostrzegł fragment artykułu, który przeczytał kilka dni temu.

Policjant — powiedział pewnym głosem, gdy uderzyła w niego nagła świadomość, kim był ten mężczyzna. To nie mógł być zbieg okoliczności.

Otworzył gwałtownie oczy, a gdy uniósł powieki, nie był już dłużej sam — na grobie naprzeciw niego siedział kruk. Gdy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł w jego czarnych tęczówkach odbicie swojej twarzy białej jak kreda i czarnych ust wykrzywionych w zwycięskim uśmiechu.

***

Taehyung wszedł do środka budynku i skinął do kilku funkcjonariuszy, którzy znajdowali się blisko drzwi, po czym wyminąwszy ich, ruszył wąskim korytarzem w stronę swojego biura. W uszach miał słuchawki bezprzewodowe, muzyka wciąż pieściła jego zmysły, a słowa piosenki osiadały miękko na jego języku, gdy podśpiewywał pod nosem, poruszając przy tym rytmicznie głową. Pokonując długość korytarza, co jakiś czas kręcił na palcu wskazującym kluczykami od auta, by w końcu wsunąć je do kieszeni czarnego bombera, a zastąpić portfelem. Przystanął przy automacie ze słodyczami i przez chwilę skanował wzrokiem znajdujące się wewnątrz słodycze, by upolować jakiś dobry batonik. Gdy dostrzegł twixa, od razu wcisnął wybrany numer, by wydobyć z bezlitosnej maszyny karmelowy baton.

Monday, Tuesday, Wednesday, Thursday, Friday... — nucił pod nosem, czekając, aż automat wypluje jego upragnione zamówienie. Gdy tylko baton wyleciał do kieszonki automatu, schylił się i wyjął go. — Seven days...— śpiewał dalej, pospiesznie odrywając kawałek opakowania. Przystawiwszy batonik do ust, odwrócił się na pięcie. — O! Kurwa! — krzyknął nagle, gdy dosłownie przed nim pojawił się Hoseok. Jego dłoń odruchowo powędrowała do piersi, gdzie galopowało wystraszone przez przybysza serce. — Boże, Hoba! Nie rób tak nigdy więcej! — skarcił go, wyjmując z ucha jedną ze słuchawek.

— Czy mi się wydaje, czy słuchasz tej nieprzyzwoitej piosenki, która podbija wszystkie listy przebojów? — zapytał, wyraźnie się z nim drażniąc.

— Ma chwytliwą melodię i... tekst — zbył go Kim, a Hoseok zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu, eksponując przy tym swoją smukłą szyję.

Jak zwykle wyglądał świetnie. Jego skóra wręcz promieniowała, oczy błyszczały żywo, a usta zdobił urzekający uśmiech. Nienaganną, szczupłą sylwetkę podkreślał czarny top w serek, eksponując skórę o złocistym odcieniu, lekko wypieszczoną przez słońce.

— To piosenka o seksie — droczył się dalej, rozciągając usta w zadziorny uśmiech.

— Każdy może interpretować muzykę na swój sposób — odparł młodszy, nie dając za wygraną. Hoseok dostrzegł, że kąciki jego warg drgnęły ku górze.

— Jasne — prychnął Jung. — To chyba piosenka o twoim życiu. Ta twoja gwiazda rocka pewnie mruczy ci ten tekst do ucha za każdym razem, gdy się z nim widzisz, hm? — zażartował, szturchając go łokciem. — Night after night, I'll be fuckin' you right... Seven days a... — zaczął śpiewać mu do ucha, ale zanim zdążył dokończyć wers, dostał mocnego kuksańca w brzuch. — Aaa!! — jęknął i nieco zbyt teatralnym gestem zaczął rozmasowywać bolące miejsce. — To bolało — dodał, robiąc przy tym naburmuszoną minę.

Taehyung wywrócił oczami i nic nie mówiąc, wgryzł się w batonik. Gdy poczuł w ustach słodki smak czekolady zmieszanej z karmelem, z jego warg wyrwał się pomruk zadowolenia. Tego właśnie mu było trzeba. Starając się ignorować partnera, ruszył w stronę ich biura. Jung najwyraźniej nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić i szybko pobiegł w jego ślady, w kilku zwinnych krokach wyrównując z nim swój krok. Gdy dotarli do drzwi Hoseok pchnął je, napierając na nie swoim ciałem, po czym zbliżył się do swojego biurka i sięgnął z niego dwa kubki z parującą kawą.

— Przyszedłem wcześniej, żeby zrobić ci kawę, a ty mnie tak traktujesz — jęknął, kładąc dłoń na wysokości serca w teatralnym geście. Po chwili jednak wyciągnął kubek z kawą w stronę przyjaciela. Taehyung wystawił rękę, by wziąć go, ale zanim jego palce zdążyły dotknąć czerwonej ceramiki, Hoseok cofnął dłoń. — Nie wiem, czy zasłużyłeś — burknął, udając obrażonego.

— Dawaj to, głupolu — to mówiąc, młodszy po prostu zabrał kubek z jego dłoni i od razu przystawił go do swoich ust, by upić kilka łyków gorącego napoju. Nie była to najlepsza kawa, jaką miał okazję pić, ale smakowała przyzwoicie. Przez kilka miesięcy namawiali Yoongiego, żeby zlecił wymianę starego ekspresu na nowy i w końcu im się to udało.

— Och, tak! Tego mi było trzeba — westchnął, po raz kolejny wgryzając się w słodkiego batonika. Już miał przysiąść na brzegu biurka przyjaciela, gdy nagle drzwi za jego plecami otworzyły się, a on zamarł w pół kroku.

— Nie rozsiadajcie się, bo musimy się zbierać — rzucił Yoongi od progu, a Taehyung zmarszczył nos i przeniósł na niego spojrzenie.

— Jeszcze nawet nie zdążyłem usiąść — jęknął, wsuwając do ust Twixa.

— Wiem, ale możliwe, że mamy nowy trop — wyjaśnił Min, a Taehyung o mało co się nie udławił. Pośpiesznie odstawił kubek z kawą na biurko i zakaszlał kilka razy, jednocześnie uderzając otwartą dłonią w swoją klatkę piersiową.

— W sprawie... — zaczął.

— Tak. Chodzi o Byunga — przerwał mu Min, potwierdzając jego przypuszczenia. — Właśnie dzwonił do mnie kumpel, z którym pracowałem jeszcze przed tym, jak zostałem tajniakiem. Chang pracuje w prewencji, ale jego kuzynka jest pediatrą w Centrum Medycznym Uniwersytetu Kyung Hee. Kobieta skontaktowała się z nim, bo trafił im się dosyć dziwny przypadek, a Chang słyszał o naszym dochodzeniu i pomyślał, że to może mieć związek z Byungiem. Jego kuzynka zgodziła się z nami spotkać, ale musimy tam jechać — wyjaśnił szybko. Nie wdawał się w szczegóły, ale jak się domyślali, pewnie niewiele więcej wiedział. — Teraz — dodał Min, przenosząc wzrok na Hoseoka, który pospiesznie dopijał swoją kawę.

— Okay, okay — zgodził się Jung, niechętnie odstawiając niedopity napój na swoje biurko.

Ściągnął swoją kurtkę z oparcia krzesła i zbliżył się w stronę drzwi. Taehyung przez krótką chwilę obserwował obu mężczyzn, przenosząc wzrok z szefa na swojego partnera i z powrotem. Gdy w końcu oprzytomniał i zdał sobie sprawę z tego, że dwójka mężczyzn czeka tylko na niego, wepchnął ostatni gryz batonika do ust i ruszył biegiem w ich stronę, szybkim gestem chwytając z biurka jedną z wydrukowanych fotografii Byunga.

Min szedł przodem, prowadząc ich wąskim korytarzem w stronę wyjścia. Nie rozmawiali, szli szybko, w skupieniu wymijając kręcących się po budynku agentów. Gdy mijali fotografie poległych oficerów, zdobiące jedną ze ścian, Taehyung uniósł wzrok i napotkał spojrzenie ciemnych oczu własnego ojca. Na kilka sekund czas zdawał się zwolnić, a on zatrzymał się mimowolnie. Gdy zdał sobie sprawę, że jego przyjaciele są już prawie przy wyjściu, odwrócił wzrok i ruszył dalej przed siebie. Nie mógł się teraz rozpraszać. Wsunął dłonie do kieszeni czarnego bombera i resztę drogi do auta pokonał biegnąc. Dotarłszy do samochodu, dostrzegł, że Yoongi zajął już miejsce kierowcy, a Hoseok usiadł obok niego. Bez słowa protestu otworzył drzwi i wsunął się na miejsce z tyłu nieoznakowanego auta, a jego szef uruchomił silnik.

Przez większość drogi milczeli. Co jakiś czas Hoseok i Yoongi wymieniali się jakimiś uwagami, głównie dotyczącymi szybszej drogi dojazdu na wyznaczone miejsce, a resztę czasu wypełniały dźwięki jednej z najpopularniejszych stacji radiowych. Taehyung był tak pogrążony w rozmyślaniach, że nawet nie był w stanie zarejestrować słów wydobywających się z głośników. Hoseok natomiast kiwał rytmicznie głową, co jakiś czas podśpiewując znany mu wers lub wybijając rytm na swoich szczupłych udach odzianych w jeansy.

— Po co tam jedziemy? Wiesz coś więcej? — zapytał w końcu. Zamiast spojrzeć na szefa, zerknął ukradkiem do tyłu, jakby chciał sprawdzić, czy Taehyung nie odpłynął za bardzo w zakamarki swojego umysłu. Młodszy nie patrzył na niego, ale wystarczyło, że dostrzegł jego piękny profil, by wiedział, że jego myśli są gdzieś hen daleko.

— Nie. Chang nie chciał zbytnio rozmawiać przez telefon. Powiedział, że jego kuzynka wszystko nam wyjaśni. Wiem tylko, że chodzi o jakieś dziecko, które do nich trafiło — odparł Min. — Powinniśmy być na miejscu za kilka minut — dodał.

Min prowadził jedną ręką, drugą opierał na drzwiach. Jego palce bezwiednie sunęły po dolnej wardze. Jego spojrzenie było skupione na drodze przed nim. Podmuchy wiatru wdzierające się do wnętrza samochodu przez lekko uchyloną szybę, rozwiewały jego ciemne włosy, a te co chwila unosiły się delikatnie, by znowu opaść na jego czoło i ciemne oczy, przysłaniając bliznę, która przecinała jego oko i policzek.

Hoseok przeniósł spojrzenie na drugiego ze swoich przyjaciół. Jego partner siedział dokładnie za Yoongim równie zamyślony. Okno z jego strony również było otwarte, a jego piękna twarz zwrócona w stronę drogi. Chłopak nie patrzył przed siebie. Teraz jego oczy były zamknięte. Promienie słońca przemykały po karmelowej skórze, tworząc na niej prostokątne smugi i barwiąc ją złotym blaskiem. Hoseok miał ochotę zapytać, co siedzi w jego głowie. Wiedział, że od pewnego czasu jego przyjaciel tłamsi w sobie jakieś emocje, ale najwyraźniej nie był gotów, by się nimi z kimś podzielić. Teraz gdy znał prawdę o jego rodzicach, rozumiał go znacznie lepiej. Domyślał się jedynie, że to rocznica śmierci jego bliskich sprawiała, że Taehyung ostatnio dosyć często odpływał myślami i nie dziwił się mu ani trochę. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co by czuł, gdyby poświęcił życie na ściganie morderców, a nie był w stanie schwytać tych, którzy skrzywdzili jego rodzinę.

Jednak od pewnego czasu dostrzegł w nim jeszcze jedną zmianę — częściej się uśmiechał.

Zawsze świetnie się dogadywali i uwielbiali sobie dogryzać. Od samego początku złapali dobry kontakt, a wzajemne docinki stały się nieodłączną częścią ich relacji. Często żartowali i dużo się śmiali. Po rozstaniu z Soohyunem jego przyjaciel wyraźnie posmutniał i mimo ciągłych żartów, wiedział, że nosi w sobie pewnego rodzaju smutek, po rozpadzie związku z kimś, z kim był tak długo. Nie raz próbował go namówić, by spróbował się z kimś umówić, ale on szybko gasił wszystkie nowe relacje, tłumacząc, że nie jest gotów, by znowu się do kogoś zbliżyć.

Ostatnio coś się zmieniło.

Odkąd w jego życiu zawitał przystojny muzyk, sytuacja zdawała się obrać zupełnie inne tory. To już nie była jakaś żałosna iskra, z której starał się zrobić coś, co mogłoby przypominać wątły płomień. To, co połączyło Tae z tym muzykiem, było jak dziki, nieokiełznany ogień, któremu pozwolił się porwać. Nie wiedział, czy z tej relacji może zrodzić się coś więcej, ale był przekonany, że taka odskocznia dobrze mu zrobi. Szczególnie że chłopak przechodził ostatnio cięższy okres. Gdy był z Jeonggukiem z pewnością nie miał czasu się umartwiać.

Gdy tak przyglądał się przyjacielowi, poczuł, że auto powoli zwalnia. Brunet uniósł powieki i przeniósł na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu. Mimo to żaden się nie odezwał. Pozwolili, by Yoongi wjechał na niewielki parking, który znajdował się przed budynkiem szpitala i zaparkował auto. Najstarszy z mężczyzn wyłączył silnik i bez słowa wysiadł z wozu, zamykając za sobą drzwi z nieco zbyt dużą siłą. Hoseok i Taehyung wymienili się szybkimi spojrzenia i ruszyli w ślad za nim.

Do pokonania mieli zaledwie kilka metrów, ale mimo to Hoseok wsunął na oczy okulary przeciwsłoneczne. Faktycznie słońce dzisiaj raziło nadzwyczaj mocno. Mimo to Taehyung zmusił się, by przesunąć wzrokiem po parkingu. O tej porze nie było tutaj zbyt wiele ludzi. Dostrzegł jedynie jakąś parkę z kilkuletnim dzieckiem i kobietę trzymającą w prawej dłoni balonik w kształcie Myszki Miki wypełniony helem. Przyszło mu do głowy, że to zapewne prezent dla jakiegoś chorego dziecka, które przebywa w tym szpitalu, ale szybko odgonił tę nieprzyjemną myśl.

Gdy przekroczyli próg budynku, przeskanował wzrokiem otoczenie. Teraz znajdowali się w holu, gdzie zlokalizowane była rejestracja i niewielka poczekalnia. Nie lubił szpitali. Kojarzyły mu się z czymś niemiłym, ale musiał przyznać, że to wnętrze nie było tak zimne i bezosobowe jak większość szpitali, w których miał okazję bywać przez te wszystkie lata. Być może było to spowodowane tym, że był to głównie szpital dziecięcy. Zarząd szpitala postarał się więc o bardziej przytulne wyposażenie i wygląd, który działałaby na małych pacjentów uspokajająco. Ściany miały brzoskwiniowy odcień, a kanapy w poczekalni obite były w eko skórę przypominającą dojrzałą, czerwoną sycylijską pomarańczę. W kącie po prawej stronie recepcji stał duży, prawie metrowy fikus, a na blacie dostrzegł dosyć sporych rozmiarów miskę z cukierkami.

Taehyung pomyślał, że musieli wyglądać zabawnie, stojąc w progu szpitala w swoich ciężkich butach i ciemnych ubraniach, bo wszyscy ludzie zebrani w poczekalni, jak i również pielęgniarki, stojące za kontuarem rejestracji, przenieśli na nich zaskoczone spojrzenia. Czując ich wzrok na sobie, zbliżyli się do jednej z pielęgniarek, a Yoongi posłał w jej stronę nieco niezręczny, gumisiowy uśmiech.

— Zakładam, że już chyba nie muszę nawet tłumaczyć, kim jesteśmy — zażartował, wyciągając swoją odznakę. — Detektyw Min, a to moi podwładni: detektyw Kim i Jung — wyjaśnił, by formalności stało się zadość.

Kobieta, stojąca za ladą, rozchyliła usta, by coś powiedzieć, ale na nowo je zamknęła, posyłając ciepły uśmiech do kogoś, kto musiał pojawić się za plecami Yoongiego. Zanim zdążył się obejrzeć, do jego uszu wkradł się melodyjny, kobiecy głos.

— Zapewne to mnie szukacie.

Cała trójka odwróciła się, a ich oczom ukazała się młoda kobieta. Jej drobna sylwetka skryta była za błękitnym kompletem lekarskim z dekoltem w serek, na który narzuciła biały kitel. Błękit pięknie podkreślał jej skórę koloru złotego miodu. Swoje długie, lśniące czarne włosy związała w niechlujny kucyk. Z pewnością była przed trzydziestką, ale ta fryzura sprawiała, że wyglądała znacznie młodziej. Przypominała raczej stażystkę, niż pełnoetatową lekarkę. Przez jej smukłą szyję przewieszony był stetoskop, a na lewej piersi znajdował się niewielki identyfikator z nazwiskiem. Taehyung od razu zauważył, że jej przepustka przypięta była do prawej kieszeni kitla mniej więcej na wysokości biodra, co było zapewne podstawowym błędem wielu pracowników. Wystarczyła chwila nieuwagi, a mógłby z łatwością ją wykraść. Zauważył również, że mimo niebywale schludnego ubrania, na stopach miała nieco już brudne i znoszone trampki. Musiał przyznać, że lekarka prezentowała się wręcz spektakularnie. Co z pewnością nie umknęło uwadze dwójki jego przyjaciół, którzy przez chwilę wpatrywali się w nią oniemieli.

— Park Yoojun — przywitała się, wyciągając dłoń w kierunku Yoongiego, a jej ciepłe czekoladowe oczy ze złotymi refleksami przeniosły się na twarz policjanta.

— Min — wydusił starszy, po czym odchrząknął, jakby nie chciał zdradzić, jakie wrażenie wywarła na nim lekarka. Taehyung od razu to wyłapał. Podobnie jak Hoseok, który wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenia. — To znaczy... Detektyw Min Yoongi — poprawił się i uścisnął jej dłoń, kłaniając się delikatnie. — Przepraszam, nie spodziewałem się, że kuzynka Changa może tak wyglądać — przyznał po chwili, zanim zdążył ugryźć się w język.

Na te słowa uśmiech rozpromienił jej twarz w kształcie serca, a na policzki wkradł się delikatny rumieniec.

— Nie jesteśmy zbyt podobni — przyznała i zaśmiała się cicho. Kiedy odrzuciła głowę do tyłu, kosmyki jej włosów zakołysały się delikatnie, a po chwili opadały luźno wokół jej twarzy, przypominając przędzę czarnego jedwabiu.

— Widzę, że to ty dostałaś wszystkie najlepsze geny — to mówiąc, Yoongi odwzajemnił jej uśmiech.

Hoseok i Taehyung ponownie wymienili się spojrzeniami, a gdy Yoongi dostrzegł ich uśmiechy kątem oka, wyprostował swoją sylwetkę i przybrał bardziej profesjonalną minę. Musiał przyznać, że Yoojun była niebywale atrakcyjna. Dawno nikt nie zrobił na nim takiego wrażenia. Nie przyszedł tu po to, by flirtować czy zdobywać numery ambitnych lekarek. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie.

— Chang nie chciał mi zbyt wiele powiedzieć przez telefon — zaczął więc, przybierając profesjonalny ton. — Wspomniał tylko, że chodzi o jakiegoś... pacjenta?

— Tak — odpowiedziała lekarka, jednocześnie wskazując, by policjanci udali się wraz z nią. — Przedwczoraj trafił do nas nowy pacjent. Sześcioletni chłopiec. Jego mama wezwała karetkę, bo mały nagle zaczął tracić przytomność... — tłumaczyła, prowadząc ich wąskim korytarzem.

Tutaj również gdzieniegdzie poustawiane były takie same pomarańczowe krzesła, a na ścianach wisiały obrazki. Większość wyglądała, jakby narysowały je małe dzieci. Ze ścian przyglądały im się śmieszne pokraczne stwory lub patyczkowate ludziki. Taehyung domyślił się, że zapewne to prace wykonane przez pacjentów tego szpitala i pomyślał, że to naprawdę urocze. Uśmiechnął się delikatnie, widząc jeden z nich. Przedstawiono na nim pokracznego fioletowego dinozaura, który trzymał w łapce żółty balonik w kształcie słońca.

— Mały przejawiał objawy upojenia alkoholowego z zaburzeniami równowagi i koordynacji ruchowej. Miał ból i zawroty głowy. Towarzyszyły mu mdłości i utrata przytomności. W pierwszej chwili myślałam, że to jakieś zaburzenia natury neurologicznej, ale po przeprowadzeniu kilku testów okazało się, że chłopiec został czymś odurzony. Nie wróciła jeszcze dokładna toksykologia, ale myślę, że ktoś podał mu chloroform albo pochodną tego związku. Jego efekt nie utrzymuje się długo, ale mały był kołowaty, tracił przytomność, potem zmagał się z wymiotami.

— Czy chłopiec miał jakieś inne obrażenia? — zapytał Taehyung, nie mogąc się powstrzymać, a Yoojun przeniosła na niego swój wzrok i wygięła miękkie wargi w delikatny uśmiech.

— Na szczęście nie. Wygląda na to, że chłopcu nic nie jest. Dla pewności postanowiliśmy zatrzymać go na obserwacji, ale to jest na tyle dziwne, że zadzwoniłam do swojego kuzyna, a on powiedział mi o sprawie, nad którą pracujecie.

— Jak rozumiem, chłopiec wciąż jest u was? — zapytał Yoongi.

— Tak. Już rozmawiałam z jego matką. Zgodziła się z wami porozmawiać — przytaknęła, zatrzymując się pod jednymi z drzwi z numerem 205. — Już na was czeka — dodała.

— Okay — wtrącił nagle Jung. — W takim razie ja i Kim pójdziemy z nią porozmawiać, a ty możesz zostać z doktor Park.

Yoongi przeniósł na niego zaskoczone spojrzenie i rozchylił wargi, by zaprotestować, ale Taehyung zrobił krok do przodu, stając obok swojego partnera.

— Tak. Jung ma rację — powiedział szybko. — My się wszystkim zajmiemy, a ty omów pozostałe szczegóły z panią doktor. Na pewno masz jeszcze milion pytań.

Yoongi prychnął, rozbawiony ich postawą, ale nie protestował, wskazał dłonią w kierunku drzwi, pokazując tym samym, że daje im wolną rękę. Taehyung uniósł kąciki ust w pięknym uśmiechu i skinął do młodej lekarki, po czym zapukał do drzwi i, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka. Hoseok wsunął się do środka za nim. Zanim zamknął za sobą drzwi, pomachał jeszcze zalotnie w stronę pediatry, a Yoojun roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu, bez problemu odczytując intencje obu mężczyzn.

— Witam — przywitał się Kim od progu, zwracając się w stronę kobiety, stojącej w głębi pokoju przy oknie. Ciemnowłosa odwróciła się na dźwięk jego głosu i przeniosła na niego swoje spojrzenie. — Agent Kim, a to mój partner agent Jung. Przyszliśmy...

— Tak, wiem — wtrącił kobieta.

Jej prawa dłoń uniosła się, a palce nieco nerwowo odgarnęły niesforny kosmyk za ucho. Po chwili założyła ręce na klatce piersiowej i odwróciła się mocniej w ich stronę.

— Powie nam pani, co się właściwie stało tego dnia? — zagadnął Kim, nie bawiąc się w zbędne wyjaśnienia.

— Poszliśmy z synem na plac zabaw blisko Itaewon. Często zatrzymujemy się tam, kiedy odbieram go z przedszkola. Dużo pracuję. On się bawi, a ja mogę dokończyć sprawy biznesowe. Rozmawiałam przez telefon, kiedy nagle zorientowałam się, że go nie ma — wyjaśniła ciemnowłosa.

W jej głosie słychać było pewnego rodzaju wyrzut. Jakby sama siebie karciła za swoją nieuwagę. Taehyung nic nie powiedział, ale był przekonany, że to nie był pierwszy raz, gdy podobna sytuacja miała miejsce. Zapewne to właśnie dlatego, kobieta czuła się winna. Nawet gdy weszli do tego pokoju, trzymała w dłoni swoją komórkę, jakby dopiero co skończyła rozmawiać przez telefon albo oczekiwała na przychodzącą rozmowę.

— Zaczęłam go szukać i dostrzegłam go kawałek dalej, w jednej z bocznych uliczek. Słaniał się na nogach, zataczał, jakby był pijany i mamrotał jakieś dziwne rzeczy. Wystraszyłam się, więc wezwałam pogotowie — kontynuowała. Odruchowo objęła ciało ramionami, kuląc się nieznacznie. — Powiedzieli mi, że wygląda na to, że ktoś próbował go odurzyć... Lekarka mówiła o jakimś chloro... Coś tam...

— Chloroformie — dokończył za nią Taehyung. — Mamy prawo przypuszczać, że to wydarzenie może się łączyć ze sprawą, którą aktualnie się zajmujemy. Czy widziała pani w pobliżu kogoś podejrzanego? Ktoś zaczepiał pani syna albo inne dzieci?

— N-nie wydaje mi się — odparła po chwili milczenia z wyraźnym wahaniem. Taehyung był przekonany, że kobieta była tak pochłonięta pracą, że pewnie nie zauważyłaby nawet gdyby na środku placu zabaw wylądował statek kosmiczny. — Przychodzimy tam od dawna — dodała, jakby to miało usprawiedliwić jej nieuwagę.

— A tego dnia... — zaczął więc. — Powiedziała pani, że zorientowała się, że jej syn zniknął... Dlaczego? Wydarzyło się coś dziwnego? Czy coś zwróciło pani uwagę?

— N-nie — odpowiedziała, nieco się jąkając.

Młody detektyw od razu wyczuł, że kobieta nie mówi mu prawdy. Dlaczego kłamała? Zmrużył oczy i przyglądał się uważnie jej twarzy. Dostrzegł w niej dziwne napięcie. Wcale nie było wywołane zmartwieniem z powodu tego, że jej dziecko jest w szpitalu czy nawet tym, że właśnie przesłuchiwała ją policja w sprawie podejrzenia próby porwania jej syna.

— Jest pani pewna? — zapytał, chociaż wiedział, że zapewne nie usłyszy prawdy. Kobieta skinęła, unikając jego dociekliwego spojrzenia. Taehyung wyprostował swoją szczupłą sylwetkę i przez chwilę milczał, jakby rozmyślał nad czymś. Jego prawa dłoń wysunęła się do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej nieco pogiętą fotografię Byunga, którą pospiesznie zgarną ze swojego biurka, wybiegając z biura. Rozłożył ją i wyciągnął w stronę kobiety. — Czy widziała pani wcześniej tego mężczyznę?

Kobieta przeniosła wzrok na fotografię, a potem na niego. Taehyung od razu dostrzegł, że jej źrenicę się rozszerzyły, a rumiane dotąd policzki wyraźnie pobladły. Jej prawa dłoń powędrowała do karku, który zaczęła nerwowo masować.

— Nie jestem w stu procentach pewna, ale chyba widziałam go kilka razy... — przyznała. Kręcił się w pobliżu placu zabaw. Miał takiego małego psa... Kto to jest? — zapytała, ale brunet zignorował jej pytanie.

Złożył fotografię Byunga w smukłych dłoniach i wsunął ją do kieszeni czarnego bombera. Uniósł głowę i posłał w stronę swojego partnera porozumiewawcze spojrzenie. Milczał jeszcze chwilę, wpatrując się w jedno z okien. W końcu odwrócił się na pięcie i zwrócił twarz w kierunku łóżka, na którym siedział ciemnowłosy chłopczyk. Wyglądało na to, że maluch bawi się jakimiś samochodzikami, jeżdżąc nimi po białej, szpitalnej pościeli.

— To pani syn? — odezwał się w końcu.

Nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie. Po prostu wiedział, że zadawanie tego typu pytań, działa uspokajająco. Chciał, by kobieta poczuła się bardziej zrelaksowana. Nie potrzebowali przysparzać jej więcej stresu, a dodatkowo miał nadzieję, że to wzbudzi jej zaufanie i być może w końcu zdecyduje się powiedzieć to, co wcześniej postanowiła przemilczeć.

— Ma pani coś przeciwko, żebym z nim chwilę porozmawiał? — to mówiąc, przeniósł spojrzenie na jej twarz, ale tak jak się spodziewał, skinęła głową, dając mu wolną rękę.

Odwrócił się więc na pięcie. Ułożywszy wargi w promienny uśmiech, zrobił kilka kroków w stronę chłopca. Dopiero gdy się zbliżył, przystanąwszy na krok od niego, maluch podniósł wzrok i spojrzał wprost na niego.

— Cześć — przywitał się i śmiało wyciągnął dłoń ku niemu. — Nazywam się Taehyung. A ty jak masz na imię? — zapytał.

— Beomie — odparł maluch.

— Och, piękne imię — powiedział. — Mogę tu przysiąść? — zapytał, wskazawszy na brzeg łóżka, a chłopiec skinął energicznie głową. Uzyskawszy przyzwolenie, usiadł na miękkim materacu i przeniósł spojrzenie na matkę chłopca, która również zbliżyła się w stronę łóżka. — Wiesz, chciałbym z tobą chwilę porozmawiać... — zaczął. — Twoja mama powiedziała, że często bawisz się na placu zabaw w parku blisko Itaewon...

— Tak! Tam są takie duże drabinki! — zawołał chłopiec, wyraźnie się ożywiając. Kiedy jego buzia rozpromieniła się, Taehyung nie mógł nie zauważyć uderzającego podobieństwa do Sijula, ostatniej z ofiar Byunga i poczuł nieprzyjemny ucisk w piersi.

— Och, tak, widziałem je — przyznał, chcąc zachęcić malucha do dalszej rozmowy. — Lubisz się na nie wspinać?

— Bardzo! Ostatnio udało mi się wejść na samą górę!

— Ojej, to wspaniale! Pewnie byłeś bardzo dumny...

— Tak! Chciałem pokazać mamie, ale ona nie patrzyła. Nigdy nie patrzy — przyznał maluch, robiąc smutną minę. Jednakże szybko ponownie się ożywił, podskakując na miękkim materacu. — Ale mój przyjaciel Sam widział! I Bo widział!

Taehyung ściągnął razem swoje idealne brwi na te słowa. Wysunął język z ust i przesunął nim po dolnej wardze, pozostawiając na niej cienką warstwę śliny. Jego prawa dłoń powędrowała do kieszeni bombera, a smukłe palce wyszukały gładką powierzchnię lekko zniszczonej przez noszenie fotografii.

— Sam i Bo? — powtórzył. — To twoi przyjaciele z placu zabaw? Bawicie się razem?

— Nie. Sam czasem przychodzi i patrzy, jak się wspinam — wyjaśnił.

Taehyung dostrzegł kątem oka, że matka dziecka poruszyła się nerwowo, przestępując z nogi na nogę. Wyglądała, jakby miała za chwilę zgarnąć malca w swoje ramiona i uciec. Być może uderzyła w nią nagła świadomość tego, co się wydarzyło.

— A Bo? — dopytywał, bawiąc się fotografią.

Maluch zaśmiał się, wypełniając swoim dziecięcym śmiechem szpitalny pokój. Jego śmiech był melodyjny, niewinny, lekki.

— Bo jest pieskiem — wyjaśnił maluch. — Sam powiedział, że ma więcej takich!

Młody detektyw rozłożył fotografię i wyciągnął ją w stronę malca. Zanim pokazał mu zdjęcie, był pewny, że mężczyzna, o którym mówił Beomie to Byung. Było mu niedobrze na samą myśl o tym, co mogło się wydarzyć.

— Beomie, czy to jest Sam? — zapytał.

— Tak! To on! — potwierdził chłopczyk. — Też go znasz? Przyjdzie mnie odwiedzić? Chciałbym zobaczyć Bo i pozostałe pieski!

Taehyung posłał Hoseokowi porozumiewawcze spojrzenie. Odkąd znaleźli w domu Byunga jedzenie oraz legowisko dla psa i dowiedzieli się o tym, że mężczyzna krzywdzi dzieci, domyślali się, że być może właśnie w taki sposób wabi swoje ofiary. Teraz ich przypuszczenia się potwierdziły.

— Nie, Beomie. Myślę, że Sam raczej nie będzie cię już odwiedzać — przyznał. — Czy powiesz mi, co się wydarzyło, kiedy ostatni raz byłeś na placu zabaw? — poprosił. — Odwiedził cię wtedy Sam?

— Tak, przyszedł Sam. Powiedział, że jestem bardzo zdolny, że wspiąłem się tak wysoko i Bo też się podobało. Potem bawiłem się z Bo i Sam powiedział mi, że ma jeszcze inne pieski. Miał mi je pokazać i poszliśmy razem do jego samochodu... — chłopczyk zamilkł i poruszył się nerwowo, jakby nagle przypomniał sobie coś niemiłego.

— Nie bój się — uspokoił go Kim. — Tutaj jesteś bezpieczny i możesz mi powiedzieć wszystko, na co tylko masz ochotę, hm? — dodał łagodnym głosem.

— Potem nagle Sam zasłonił mi buzię jakąś szmatką, a ja nie mogłem oddychać... Chciałem się wyrwać, ale nie mogłem... — wyznał malec.

— Co się wtedy stało?

— Chciało mi się spać. Bardzo. Ale potem pojawił się ten pan...

— Jaki pan? — zapytał Taehyung, czując przyspieszające bicie serca w piersi. Dobrze wiedział, o kim mówi chłopiec.

— Jakiś pan skoczył na Sama i przystawił mu do buzi szmatkę, a gdy on upadł, wciągnął go do białego samochodu... i zabrał też Bo — wyjaśnił chłopiec. — A potem nie wiem... Chyba zasnąłem, a gdy się obudziłem, byłem już tutaj. Nie pamiętam nic więcej. Przepraszam.

— Och, Beomie. Nie musisz przepraszać — zaprotestował młody agent opiekuńczym głosem. — Świetnie się spisałeś — pochwalił go. — A powiesz mi, czy widziałeś tego pana? — zapytał, a chłopiec skinął głową. Taehyung przesunął językiem po swoich wargach i wciągnął do płuc haust powietrza. Jego serce biło teraz jak oszalałe. — Możesz go dla mnie opisać? — poprosił, a w odpowiedzi uzyskał kolejne energiczne skinienie malca.

— Był bardzo wysoki! — zaczął opisywać chłopiec, jednocześnie pokazując rączkami, jakiego wzrostu był nieznajomy mężczyzna. — Baaardzo wysoki — powtórzył.

Taehyung pośpiesznie wyjął z kieszeni niewielki notatnik, by móc zanotować to, co przekaże im chłopczyk. Miał świetną pamięć, ale nie chciał, by cokolwiek mu umknęło.

— Był tak wysoki jak ja? — zapytał, wstając, by chłopiec mógł porównać jego wzrost, ale ten zaprzeczył.

— Nie. Był dużo wyższy. Był dwa razy taki jak ty! — odparł, a młody detektyw zaśmiał się mimowolnie i zanotował „wysoki" na kartce papieru.

— A pamiętasz kolor jego skóry? Włosów? Czy miał takie oczy jak my?

— Nie. On miał duże oczy! Taaakie duże — to mówiąc, uniósł rączki i zrobił nimi duże kółka w powietrzu. — Ale miał skórę taką jak ten pan, co był na urodzinach mojego kolegi — opisywał dalej maluch, a Taehyung ściągnął razem swoje brwi, nie rozumieją, co chłopiec chce mu przekazać.

Czyżby ich morderca nie był Azjatą?

— Jaką miał skórę? — zapytał zaciekawiony. — Był czarnoskóry?

— Nie. Był jak duch. Wyglądał, jak ten pan co robił śmieszne rzeczy na urodzinach Seonga...

— O-ostatnio na urodzinach jednego z jego kolegów był mim — wtrącił nagle matka chłopca. — Beomie, mówisz o tym panu, który skręcał dla was zwierzątka z baloników? — zapytała, zwracając się do syna. Jej prawa dłoń spoczęła na ramieniu chłopca, a ten pisnął z zadowolenia na to wspomnienie.

— Tak! Wyglądał tak samo jak ten pan.

Mim? — zanotował Taehyung na kartce.

— A jak był ubrany? Pamiętasz może, co miał na sobie?

— Miał czarne ubranie. Świecące — opowiadał dalej malec, a Taehyung po raz kolejny ściągnął razem swoje brwi. Tego również się nie spodziewał.

— Świecące? — powtórzył zaskoczony. — Jego ubranie świeciło jak ta lampka? — zapytał, a chłopiec zachichotał, zakrywając rączkami pyzatą buzię i pokręcił energicznie główką, zaprzeczając jego słowom.

— Nie, głupolu — zaprotestował. — Nie jak lampka. Świecił jak ta chustka mamy — to mówiąc, wskazał rączkami na apaszkę, która spoczywała na ramionach kobiety, a młody agent przeniósł na nią swój wzrok.

— Cekiny? — powiedział, spoglądając ponad ramieniem chłopca w stronę, gdzie znajdował się Hoseok, a ten odpowiedział mu tym samym i wzruszył ramionami.

Lubi cekiny? — zanotował więc z dużym, wytłuszczonym znakiem zapytania na końcu.

— I miał duże buty! — zawołał Beomie, zwracając na siebie jego uwagę.

— Duże? Masz na myśli długie? Takie do połowy łydki albo do kolana? — dopytywał, przekręcając delikatnie głowę na bok.

— Takie z dużym czubkiem. Jak ten klaun, którego widziałem w cyrku.

— Oh, okay — prychnął Taehyung, spoglądając na notatnik, w którym zanotował kilka słów. Nabazgrał pośpiesznie jeszcze jedno zdanie i zamknął go.

Klaun, który uciekł z cyrku?

Wiedząc, że nic więcej się nie dowie, uśmiechnął się do chłopca i zmierzwił palcami jego ciemne włosy.

— Dobrze się spisałeś, Beomie — pochwalił go, po czym wstał i spojrzał na matkę chłopca. — Na ten moment to wystarczy — powiedział, wyciągając w jej stronę swoją wizytówkę. — Gdyby przypomniała sobie pani coś istotnego albo gdyby mały coś powiedział, proszę śmiało do nas dzwonić.

To powiedziawszy, skinął do niej i ruszył w stronę drzwi. Kątem oka dostrzegł, jak kobieta obraca w swoich wypielęgnowanych dłoniach jego wizytówkę, rozmyślając nad czymś, a potem rusza w jego ślady, by odprowadzić ich do wyjścia. Spojrzał na nią ukradkiem. Jej usta zaciśnięte były w wąską linię, brwi ściągnięte razem, jakby mocno nad czymś myślała. Hoseok otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, a Taehyung poszedł w jego ślady. Wystarczyło, by przekroczył próg, a usłyszał za plecami głos matki Beomiego.

— P-panie detektywie!

Taehyung zatrzymał się wpół kroku i odwrócił w stronę kobiety. Ta rozejrzała się dookoła, jakby chciała się upewnić, że nikt na nich nie patrzy. Na kilka chwil jej wzrok powędrował w kierunku Hoseoka, a ten, wyczuwając jej niepewność, ruszył dalej przed siebie, zostawiając partnera samego. Ciemnowłosa wyszła z pokoju syna i zamknęła za sobą drzwi, po czym znowu się rozejrzała i dopiero upewniwszy się po raz kolejny, że nikogo nie ma w najbliższej odległości, przeniosła spojrzenie na młodego policjanta. Wyglądała na zdenerwowaną. Taehyung mógłby przysiąc, że dostrzega, jak jej klatka piersiowa drga w niespokojnym oddechu. Przez chwilę bawiła się dłońmi, by w końcu przesunąć nimi po swojej ołówkowej spódnicy, wycierając pot, który zebrał się na jej skórze.

— Być może wydarzyło się coś jeszcze, o czym wcześniej nie wspomniałam... — przyznała w końcu.

Jej głos zniżony był do szeptu do tego stopnia, że Taehyung musiał się zbliżyć, by zrozumieć jej słowa. Był ciekawy, co chce mu powiedzieć, ale ugryzł się w język, powstrzymując swoje zapędy. Nie chciał jej przerywać, by przypadkiem kobieta się nie wycofała.

— Kiedy Beomie bawił się na placu zabaw, ja rozmawiałam przez telefon. Załatwiałam sprawy służbowe. Pracuję w dużej firmie. Tam ciągle jest coś do załatwienia — zaczęła ostrożnie. Jej głos był niepewny, co jakiś czas zerkała w bok, by upewnić się, że Hoseok na nich nie patrzy. — Nie zauważyłam, że zniknął — przyznała po krótkiej pauzie. — Zapytał pan czy coś się wydarzyło, co zwróciło moją uwagę... Kiedy rozmawiałam przez telefon, nagle ktoś zadzwonił na drugiej linii... Spojrzałam na wyświetlacz, bo myślałam, że to kolejny telefon z pracy, ale zobaczyłam, że to Beomie do mnie dzwoni... — kobieta znowu zawiesiła głos. Zwilżyła swoje wargi i zaczęła mówić dalej: — Daliśmy synowi telefon, żeby mógł grać w gry i oglądać bajki, ale wpisałam mu też mój numer na szybkie wybieranie. Tak na wszelki wypadek.

— To on do pani zadzwonił? — zapytał, zaintrygowany. Maluch nic nie wspomniał o telefonie do matki.

— Gdy zobaczyłam, że do mnie dzwoni, zorientowałam się, że nie ma go na placu zabaw. Najpierw pomyślałam, że może się wygłupia. Że schował się gdzieś i dzwoni, żebym go znalazła... Ale gdy odebrałam, odezwał się jakiś mężczyzna...

Taehyung pomyślał, że to może Byung z jakiegoś powodu zdecydował się do niej zadzwonić. Chociaż raczej nie był typem, który lubił się bawić w kotka i myszkę. Gdyby tak było, wysyłałby listy do prasy albo zostawiał inne wskazówki. On nie porywał i nie mordował tych chłopców dla poklasku. Nie chciał się popisywać. Robił to jedynie dla własnej przyjemności.

Chciał w ten sposób nakarmić potwora, którego trzymał w swoim wnętrzu.

— Miał taki dziwnie niski głos — powiedziała nagle kobieta i tyle wystarczyło, by wiedział, kto do niej zadzwonił. Pamiętał ten głos tak dobrze. Wsłuchiwał się w nagrania, które posiadali tak wiele razy, że znał ich treść na pamięć. — Brzmiał, jakby był zły, ale... Jego głos był dziwnie... kojący... Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

— Co on pani powiedział?

— Powiedział, żebym skończyła tę pieprzoną rozmowę i znalazła swojego syna... — wyznała, stylizując głos na znacznie niższy, jakby udawała swojego rozmówcę.

Taehyung domyślił się, że był to pewnie dokładny cytat z tego, co powiedział jej mężczyzna. Ich mściciel nie przebierał w słowach, ale zważywszy na okoliczności, nie dziwił mu się ani trochę.

— Powiedział coś jeszcze? — dopytywał, wyraźnie zaciekawiony.

— Powiedział tylko, że jest w bocznej uliczce i żebym lepiej zabrała go na pogotowie, a potem się rozłączył. Gdy tam pobiegłam, Beomie leżał praktycznie nieprzytomny na jednej z ławek — to powiedziawszy, kobieta zamilkła i jeszcze raz przeskanowała otoczenie badawczym wzrokiem. Upewniwszy się, że wciąż są sami, zrobiła krok w jego stronę i pochyliła się delikatnie ku niemu. — Powiedziałam panu to wszystko, ale... Nie wezwie pan na mnie opieki społecznej, prawda? Kocham Beomiego, po prostu dużo pracuję i...

— Nie wezwę opieki, bo wiem, że kocha pani syna. Nawet jeśli nie okazuje pani tego we właściwy sposób... — odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy. — Ale powiem pani coś i mam nadzieję, że weźmie to pani sobie do serca. Sam, ten mężczyzna, którego pani syn nazywał swoim przyjacielem... To pedofil i seryjny morderca. Zabił ośmiu chłopców w wieku od niespełna pięciu do ośmiu lat, a ich ciała upchał do beczek i wrzucił do jeziora. Gdyby nie ten śmieszny mim w butach klauna i cekinach, pani syn byłby jego dziewiątą ofiarą... Radziłbym więc posłuchać jego rady, odłożyć ten telefon i w końcu zacząć być matką dla własnego dziecka...

Kobieta rozdziawiła usta i poruszyła nimi kilka razy jak ryba, ale z jej gardła nie wydobyły się żadne słowa. Taehyung ukłonił jej się i nie mówiąc nic więcej, ruszył korytarzem w stronę swojego partnera. Być może jego zachowanie było bardzo nieprofesjonalne. Zapewne powinien był ugryźć się w język. Kobieta była bogata, wielce prawdopodobne było, że może chcieć wnieść na niego skargę, ale nie dbał o to.

Czuł się niemal jak jeden z superbohaterów z komiksu, mogąc powiedzieć to wszystko na głos.

***

Taehyung prowadził ich przodem, kierując się w stronę wyjścia ze szpitala. Gdy wrócili do holu, w którym znajdowała się recepcja, dostrzegli Yoongiego, który żegnał się z młodą lekarką. Obydwaj zatrzymali się na dwa kroki od nich i czekali, aż ich szef skończy z nią rozmawiać.

— Dziękuję za wszystkie informacje. Z pewnością nam się przydadzą — powiedział starszy, a Hoseok, stojący plecami do Mina, wywrócił oczami, przedrzeźniając go, i tym samym wywołując na twarzy Taehyunga mimowolny uśmiech.

— Nie ma za co — odparła lekarka, uśmiechając się promiennie. — Gdybym mogła jeszcze w czymś pomóc albo gdybyś miał jeszcze jakieś pytania, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

— Tak, dziękuję — przytaknął Yoongi i już miał ruszyć dalej, ale wyraźnie się zawahał i ponownie przeniósł na nią swój wzrok. Uniósł prawą dłoń i drapiąc się palcem po skroni, zaśmiał się pod nosem. — W sumie... — zaczął ostrożnie. — Tak się zastanawiałem... Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na kolację? — zaproponował niepewnie. — Pewnie będę miał jeszcze jakieś pytania odnośnie sprawy albo... Sama wiesz. Ta cała terminologia medyczna... Być może będę potrzebował, żebyś jeszcze raz mi coś wyjaśniła... — tłumaczył nieco nieporadnie.

Minęło sporo czasu, odkąd ostatni raz zapraszał kogoś na randkę, a dodatkowo czuł na sobie wzrok swoich przyjaciół i wiedział, że pewnie będą się z niego nabijać, gdy tylko przekroczą próg szpitala. Yoojun przyglądała mu się w milczeniu, ale uśmiech nie schodził z jej ust. Wyglądało na to, że ona również w najlepsze bawiła się, obserwując jego żenujące poczynania.

— Jeśli chcesz mnie zaprosić na kolację, żeby omawiać sprawę... — odezwała się, w końcu wybawiając go z tej nieporadnej przemowy, a Yoongi wstrzymał oddech w nadziei, że usłyszy te cudowne trzy litery obwieszczające, że dziewczyna też chce się z nim spotkać. — To moja odpowiedź brzmi: „nie" — powiedziała jednak, a uśmiech Yoongiego nieco pobladł, a ramiona opadły. — Jeśli natomiast chcesz zaprosić mnie na randkę i masz zamiar rozmawiać ze mną o wszystkim, byle nie o pracy... — dodała i spojrzała mu prosto w oczy. Zawiesiwszy głos, przygryzła dolną wargę, by powstrzymać uśmiech, który cisnął się na jej wargi w kolorze dojrzałej maliny. — To kończę dzisiaj o ósmej i z chęcią pójdę zjeść coś dobrego — dokończyła, a na jej słowa Yoongi wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

— Okay — zgodził się pośpiesznie. — Ani słowa o pracy. Przysięgam — oznajmił, kładąc dłoń na sercu, a lekarka zaśmiała się delikatnie, po czym poprawiła stetoskop na swojej szyi i skinęła do pozostałych mężczyzn.

— Do zobaczenia, panowie — pożegnała się i, odwróciwszy się na pięcie, ruszyła jednym z wąskich korytarzy.

Yoongi odprowadził ją wzrokiem, dopóki ta nie zniknęła z jego pola widzenia. Nie zdążył jeszcze przenieść wzroku na swoich przyjaciół, a do jego uszu wkradł się chichot Hoseoka, a dosłownie po kilku sekundach jego szyję otoczyło szczupłe ramię mężczyzny.

— Uuu, nasz szef ma dzisiaj randkę — zawołał z ekscytacją w głosie.

— To nic takiego — spacyfikował go pośpiesznie Min i, pochyliwszy się do przodu, wyswobodził się z uścisku przyjaciela i pospiesznie skierował w stronę wyjścia.

— Taehyung też ciągle powtarza, że to nic takiego, a od kilku tygodni nie wychodzi z łóżka seksownego gitarzysty — zażartował, posyłając w stronę partnera oczko, a Taehyung tylko wywrócił oczami. — Oj, ale wy jesteście! — skarcił ich, zakładając ręce na piersi w zbyt przerysowanym, teatralnym geście. — Zobaczę, który pierwszy będzie mnie błagał, żebym prowadził go do ołtarza... — dodał, udając obrażonego.

— Lepiej powiedzcie mi, czego nowego się dowiedzieliście — wtrącił Min, zmieniając temat.

— Mały rozpoznał Byunga. To on go zaczepił — powiedział Jung, od razu poważniejąc.

— To prawda — zgodził się Taehyung. — Myślę, że Beomie miał być kolejną ofiarą. Wygląda na to, że Byung obserwował go od jakiegoś czasu. Matka powiedziała, że widziała go, jak kręcił się z psem.

— A co się tam wydarzyło? Matka kogoś widziała? — dopytywał Min, a dwójka jego podwładnych zaprzeczyła ruchem głowy.

— Matka nawet nie zauważyła, kiedy mały zniknął — prychnął Kim, zakładając dłonie na swoje wąskie biodra. — Gdyby nie nasz mały mściciel, Byung uprowadziłby i skrzywdził kolejne dziecko. Z tego co powiedział malec, Byung przedstawił się jako Sam i zwabił go za pomocą psa o imieniu Bo. Trzeba będzie sprawdzić schroniska w pobliżu. Chłopiec powiedział, że Byung przystawił mu coś do ust, ale zanim stracił przytomność, widział naszego mordercę...

Na jego ostatnie słowa, Min wyprostował się jak struna.

— Widział go? — zapytał z wyraźną ekscytacją w głosie, a Hoseok zaśmiał się cicho pod nosem na samo wspomnienie zeznać chłopca.

— Ooo tak! — potwierdził. — Mały go widział i podał nam caaały rysopis.

— Rysopis? — powtórzył Min, przenosząc spojrzenie na Taehyunga. — To chyba dobrze, czyż nie? — zapytał retorycznie. — Czemu Kim ma taką minę? — to mówiąc, wskazał brodą na młodszego z mężczyzn.

Taehyung westchnął głośno, po czym uniósł dłoń i przeczesał palcami ciemne loki, a te ponownie opadły miękką falą na jego czoło.

— Dowiedzieliśmy się tylko, że nasz mściciel ma jakieś trzy metry wzrostu i nosi makijaż jak mim. Do tego wszystkiego ma na sobie seksowny kostium zrobiony z czarnych cekinów, a na stopach buty klauna — opisał pośpiesznie. Gdy skończył, wyszczerzył zęby w oczekiwaniu na reakcję ich szefa. Mina Yoongiego od razu zrzedła.

— O-okay — wydusił w końcu. — On chyba jednak naprawdę uciekł z cyrku...

***

Ayashee:

Śledztwo w sprawie nieznanego mściciela chyba nie do końca idzie tak, jakby Taehyung sobie tego życzył...

Zamiast powoli zbierać brakujące puzzle do tej układanki, nasz młody detektyw ma coraz więcej pytań. Czy w końcu uda mu się znaleźć jakąś odpowiedź, która naprowadzi go na trop Kruka?

Za to Jeongguk dowiedział się czegoś nowego...

Czy uda mu się ustalić kto zostawił różę na grobie jego rodziców? A może wkrótce dowie się czegoś, czego zdecydowanie się nie spodziewa?

xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top